Jeśli nasza dobra dola Po pradziadach my dziedzice.
Pod ziemią leży, Objęli d łu g i...
Przeorajm y wszystkie pola Przecież stać nas na płużyce.
Na zagon świeży! Stać nas na pługi.
Nie szukali my od wieka A więc idźmy w imię Bo**
S rebra ni złota, N a czarną rolę;
Lecz za dolą to człowieka- A kto orze, ten w yorzr Chwyta tęsknota .. . Swą dobrą dolę.
M, K o n o p n i ck a
.
Z b itw y p od G ru n w a ld e m .
P rzed trzecią linią polską, która dotąd nie brała udziału w boju.
zjaw ił się na rozhukanym rum aku czuwający nad wszystkiem i baczny na przebieg bitwy Zyndram z pod Maszkowic.
Stało tam wśród polskiej piechoty kilka ro t zaciężnych Czechów.
Jedna i nich zachwiała się jeszcze przed spotkaniem, ale zawstydzona
w porę. została na m iejscu 1 rzuciwszy swego dowódcę, płonęła teraz żądzą bitwy, aby w ynagrodzić męstwem chwilową słabość. Lecz głó
wne siły składały pułki polskie, złożone z konnych, ale nie pancernych, ubogich włodyków, z piechot m iejskich i najliczniejszych kmiecych*
zbrojnych w rohatyny, w ciężkie oszczepy i kosy, osadzone sztorcem na drągach.
— Gotuj się! go tuj! — zawołał ogrom nym głosem Zyndram z Maszkowic, przelatując, jak błyskawica, wzdłuż szeregów.
— Gotuj s ię ^ — powtórzyli m niejsi przywódcy.
W ięc kmiecie, zrozum iawszy, że przychodzi na nich czas, poopie- rali drągi od dzid, cepów i kos o ziemię i przeżegnaw szy się krzyżem świętym, poczęli popluwać w pracow ite, ogrom ne dłonie.
J dało się słyszeć przez całą linię to złow rogie popluwanie, poczem chwycił każdy broń i nabrał tchu. W tej chwili przyleciał do Zyndram a pachołek z rozkazem od króla i szepnął mu coś zdyszanym głosem do ucha, a 011, zwróciwszy się do piechurów, machnął mieczem i k rzy k n ął:
— Naprzód!
— N aprzód! ławą! równo! — rozległy się wołania przywódców.
— Bywaj w nich!
Ruszyli. By zaś iść krokiem równym i nie łamać szeregów, poczęli wszyscy razem pow tarzać:
— Zdrowaś M a-ry-ja ła-skiś peł-na P an z T ó -b ą !!!
I szli, jak powódź. Szły pułki najem ne i pachołkowie miejscy, kmiecie z Małopolski i W ielkopolski i Ślązacy, którzy przed w ojną schronili się do K rólestw a i M azurzy z pod Ełku, którzy od K rzyżaków uciekli. Z ajaśniało i rozbłysło od g rotów na oszczepach i od kos całe pole.
Aż doszli.
— B ij! — zakrzyknęli dowódcy.
— Uch!
I stęknął każdy, jako krzepki drw al, gdy się pierwszy raz topo rem zamachnie, a potem ją ł walić, ile mu sił i pary w piersiach s ta r czyło.
W rzask i krzyki wzbiły się aż ku niebiosom.
I zmagali się jeszcze w niepewności zwycięstwa, dopóki olbrzymie kłęby kurzaw y nie wzbiły się niespodzianie po praw ej stronie bitwy.
— L itw a w raca! — huknęły radośnie głosy polskie.
I odgadli. Litw a, któ rą łatwiej było rozbić, niż zwyciężyć, wracała teraz i z w rzaw ą nieludzką pędziła, jak wicher, na swych ścigłych koniach do boju.
W ówczas kilku kom turów , a na ich czele W erner von Tetlingen.
przyskoczyło do m istrza.
— R atu j się, panie! — wołał pobladłemi usty kontur Elbląga. — R atuj siebie i Zakon, póki się koło nie zawrze.
Ale rycerski U lrych spojrzał na niego ponuro i wzniósłszy rękę ku niebu, zawołał:
— Nie daj mi Bóg, abym ja opuścił to pole. na którem tylu m ęż
nych poległo. N ie daj Bóg!
I krzyknąw szy na ludzi, aby szli za nim, rzucił się w war bitwy.
N adbiegła tymczasem L itw a i stał się taki zamęt, taki w ir i kotłowanie, że oko ludzkie nic ju ż w nich rozróżnić nie mogło.
M istrz, uderzon ostrzem litewskiej sulicy w usta i dw ukrotnie raniony w tw arz, odbijał przez jakiś czas m dlejącą praw icą ciosy;
wreszcie, pchnięty rohatyną w szyję, zwalił się jak dąb na ziemię.
M row ie przybranych w skóry w ojowników pokryło go zupełnie.
* * *
W erner Tetlingen z kilku chorągw iam i pierzchł, lecz naokół wszy
stkich pozostałych chorągw i zamknęło się żelazne koło w ojsk królew skich. Bitw a zamieniła się w rzeź i w klęskę krzyżacką tak niesłychaną, że w całych dziejach ludzkich mało zdarzyło się podobnych. N igdy też czasach chrześcijańskich od walki Rzym ian i Gotów z Atylą i K a rola M łota z A rabam i nie walczyły z sobą w ojska tak potężne.
Ale teraz jedno z nich leżało ju ż po większej części, ja k zżęty łan zboża. Poddały się te chorągw ie, które ostatnie w prow adził do boju m istrz. Chełmińczycy pozatykali w ziemię proporce. Inni niemieccy rycerze pozeskakiwali z koni na znak, że chcą iść w niewolę i poklękali na obluzganej krw ią ziemi. Cała chorągiew św, Jerzego, pod któ rą służyli goście zagraniczni, uczyniła razem ze swym dowódcą to samo.
Lecz bitw a trw ała jeszcze, albowiem wiele chorągw i krzyżackich wolało um ierać, niż błagać o litość i o niewolę. Zbili się teraz Niemcy wedle swego wojennego zwyczaju w ogrom ne kolisko i bronili się tak, jak broni się stado dzików, gdy je grom ady wilków otoczą. Pierścień polsko-litewski opasał owo kolisko, jak wąż opasuje ciało byka, i zacie
śniał się coraz bardziej. 1 znów śm igały ram iona, grzm iały cepy, zg rzy
tały kosy, cięły miecze, bodły oszczepy, chlastały topory i oksze. W y- ścinano Niemców jak bór, a oni m arli w milczeniu, posępni, ogrom ni, nieustraszeni.
N iektórzy, popodnosiwszy przyłbice, żegnali się już z sobą, dając sobie ostatni przed śm iercią pocałunek; niektórzy rzucali się na oślep w ukrop bojowy, jakby zdjęci szaleństwem, inni walczyli, jak przez sen, inni nakoniec m ordow ali się sami, w bijając sobie w gard ło m iserykor- dyę lub porzuciwszy naszyjniki, zwracali się do tow arzyszy z prośbą:
— P c h n ij!
Zaciekłość polska rozbiła w krótce wielkie kolisko na kilknanaście m niejszych kup i wtedy znów łatwiej było wymykać się pojedynczym rycerzom . Ale wogóle i te rozbite grom ady biły się ze wściekłością i ro z
paczą.
Mało kto klękał, prosząc o litość, a gdy straszny zapęd Polaków rozprószył wreszcie i m niejsze kupy, nawet pojedynczy rycerze nie chcieli oddawać się żywcem w ręce zwycięzców. Dzień to był dla K rz y żaków i dla wszystkiego zachodniego rycerstw a najw iększej klęski, a dla Polaków chwały najw iększej. H . S ienkiew icz,