Zaledwie nasz poufny sekretarz stąp ił jedną nogą na ulicę, podczas gdy druga stała jeszcze na wysokim progu wiclkićj bramy klasztornćj, kiedy raptem kobićta z dużemi czarnemi lokami w naj
większym nieładzie, w ogromnym szalu białym z czerwonemi szla
kami, z wlekącym się końcem o kilka cali niżćj od obrąbka sukni, ujęła go za ramię wołając:
— Ach, co za szczęście! B ogow ie Olimpu drogą m ię tą po
wiedli. O! teraz już nam nie straszno losy kiedy pana zn alazłam .
— Seniora, jesteś pani w błędzie, — odrzekł zaczepiony w osłupieniu; — nie mam zaszczytu znać pani, ani się sądzę być Jćj znanym, wbrew losom i bogom Olimpu.
— J a pana nie znam ? Tyś Pilades.
— Pani, jestem Candido Rodriguez.
— Nie, jesteś Pilades, tak jak Daniel je st Orestem.
— - D aniel?!
— A ta k ; i jeszcze pan powiesz że go nie znam? Oto stoi przed panem Donia M arcellina, w którćj to domu brałeś pan udział w owćj nadzwyczajnej tragedyi, k ie d y ...
— Pani! na miłość wszystkich świętych, cicho: jesteśm y na ulicy.
— Ależ ja tak cicho mówię, że zaledwo sam mię słyszysz.
— Kiedyż—bo jesteś pani w błędzie, to om yłka... to nie ja jestem . . . nic ja . . .
— To nie pan jesteś? O, prędzćjby Ulisses brzegów ojczy
stych nie poznał, niżbym ja nie poznała moich przyjaciół, a zw łasz
cza gdy im niebezpieczeństwo grozi!
— C o ? ., niebezpieczeństwo?!
— O, tak na hekatom bę wskazani, pan i Don Daniel! — za
w ołała deklam atorka podnosząc wskazujący palec do wysokości oczu sekretarza, które się błąkały od nieba do ziemi, od mówiącśj do wnętrza bramy.
— Wejdź pani, rz ek ł w końcu wciągając ją za rękę pod b ra
mę klasztoru i sadzając obok siebie na ławce. — Cóż to jest.
co to za wróżby złowieszcze, mordercze, wartkim i szumnym pędem z ust pani jak lawa hucząca buchają?., gdzie ja panią znałem ?
— Odpowiem: po pićrwsze, poznałam pana pewnego poran
ku w salonie mego protektora Daniela, a drugi raz ujrzałam przy wyjściu z ciemnego krużganka w moim domu owćj nocy, kiedy t o .. .
— Cicho!
— Dobrze. Dodam tylko że w tćj chwili ksiądz Gaete od
prawia poobiednią drzómkę w moim domu.
— Bodajby się obudził w pickielnćj otchłani I
— Cicho!
— Mów, zacna niewiasto, mów; cóż więcćj?
— Otóż podczas obiadu złożcczcństwa m iotał na pana i na Daniela. Ręką wywijał większy niż B rutusa sztylet; i wśród przy
stępu Orestesa szaleństw, poprzysiągł prześladować was z większą zaciekłością niżeli Montegu Kapuletów.
— Zgroza!
— To nie koniec. Z aklął się, że od dzisiejszego wieczora on i z czterema będą na was czatować dla zamordowania gdzie was natrafią.
—' Ód dzisiejszego wieczora!
— Ol w obec zamiarów Gac ty niczcin je st ów wiersz K reona:
Umrę, um rzesz, um rą oni:
Śmierć wszystkim i zagłada!
Znasz pan Argię, Don Candido.
— Dajźe mi pani pokój z kom edyam il — jęknął Don Candido przeciągając dłoń po czole zimnym potem oblanym.
— To wcale nie komedya, ale okropna tragedya.
— Czy okropniejsza być może nad moją, święty Boże!
— A co najokropniej, to że pan i Daniel będziecie niewinne ofiary Jowiszowi poświęcone.
— Niewinne? Ach przy najmnićj jam nie winny 1 Lecz widzę iż w przeznaczeniu mojćm je st cóś osobliwego, dziwnego, fenome
nalnego. Jak wątła łódeczka na igraszkę fal rzucona kołuje błęd
nie wśród skalistych wypadków. O fortuno! fortuno! nie twoja to wina ale moja raczćj, bom ja opuścił mój zawód, który dziśby mi służył w osobach uczniów moich za mnogie zbawienia kotwice!
Bo trzeba wiedzićć pani, iż byłem nauczycielem początków i zapro
wadziłem jak najlepsze metody u siebie; o ósmćj zaczynała się klassa, o dziesiątój dziatwa szła na wypoczynek póki ja śniadałem:
ranny mój posiłek bywał to zazwyczaj rosół, jaja, i kawa z miś
kiem, bez wina rozumie się, bo trunek ten przytępia władze um y
słowe, i dla tćj to przyczyny Anglikom brak pojętności; potćm kllassa aż do pierwszćj, a wtedy dzieci rozchodziły się do domów a ja przesypiałem się nieco, nie tym snem piekielnym który księdza Gaete trapić musi rojem syczących, jadowitych g a d z in ...
— Cicho! I tu nas mogą usłyszćć 1 Żyjemy na wulkanie, a ja, jakkolwiek kobióta, należę do najbardzićj skompromitowanych istot przez moje dawne stosunki i polityczne przekonania. Znasz mię pan?
— Nie, pani, ani znać nie pragnę.
— Otóż ja jestem skompromitowana od dawna. Wszyscy moi przyjaciele stali się ofiarami. Zbliżyć się do mnie i nad głową swoją mióć zawieszony nóż anioła niszczyciela, jest jedno i to samo.
Ja , moi przyjaciele, i los zawistny, tworzymy trzy jedności tragiedyi klassycznój, według tego jak mi w ykładał wielokrotnie słynny po
e ta Lafinur, wiedząc iż niczćm większćj przyjemności, mi nie zrobi ja k lekcyą literatury. Tak, dość tylko żebym z kim mówiła, już ten niechybnie staje się nieszczęścia pastwą.
— I dopićro teraz powiadasz mi to pani?—rzekł Don Candido chwytając za kapelusz i indyjską trzcinę które był na ławce złożył, i zabierając się do odejścia.
— W strzymaj się, domniemana ofiaro!—zaw ołała Marcellina.
— J a ? przy pani ? .
— A cóżby się stało z życiem D aniela i panskićm, gdybym ja na skrzydłach litości nie przyleciała dla ostrzeżenia o tćm co wam zagraża ?
— A cóż się zemną stanie, jeżeli dłuźćj będę rozmawiał z panią ?
— W każdym razie um rzćć musisz. Fatum niezbłagane !
— Niech je dyabeł porwie, i panią, razem, seniora !
— Powściągaj twoje zapędy, zuchwalcze: niemówiąc ze mną, umierasz z ręki Gaety, mówiąc ze mną umrzesz z ręki rządu.
— Krzyż ! — krzyknął rozpaczliwie Candido z wytrzeszczo
nymi w słup oczyma i krzyżując dwa wskazujące palce swoich rąk.
— Bądź pani zdrowa !
— Stój 1 konieczność jedynie pędziła mię do domu Daniela, bogowie postawili cię na mojćj drodze; odbioręż od ciebie przysięgę iż lotem ptaka dościgniesz go i uwiadomisz o katastrofie która wam obu zagraża ?
— T ak pani, najdalćj za godzinę będę z nim mówił. Ale w zamian, czy pani przysięgniesz że mię po raz drugi nie zaczepisz na ulicy, choćby niewiem co się stało ?
— Klnę się na prochy przodków moich 1 — wyciągając rękę zaw ołała głosem jak b y z próżnćj beczki, a echo jćj wyrazów roz
biło się o sklepienia bramy klasztoru Kapucynek.
Nieco późnićj Don Candido szerokim krokiem przebiegał uli
ce miasta, i z placu 2 5 m aja zostawiając twierdzę na prawo, scho
dził ku Padołowi.
Była już trzecia z południa, godzina w którćj czasu zimy mieszkańcy m iasta nie zaniedbują nigdy dawnego zwyczaju wycho
dzenia na słońce, bez względu na to jakim politycznym wypadkom przyświecają blade jego promienie.
W topolowćj alei tłoczyła się ciżba. . Pięć strzałów arm a
tnich zagrzmiało z bateryi ustawionćj przy Padole na Retiro od początków blokady. Co tylko krążyło po ulicach w tćj chwili, zbiegło się dla sprawdzenia przyczyny uderzenia z dział.
Nie było w tćm nic nadzwyczajnego. Podobne wystrzały prawie codziennie wywoływało zbliżenie się jakićj ballenery fran- cuzkiój, która gruntow ała rzekę, albo opatryw ała miejsce umówio
ne, gdzie pod zasłoną cieniów nocnych przybije dla zabrania wy
chodźców. Ani jednego wszakże z tych statków nie potrafiły zato
pić trzy ogromne baterye nadbrzeżne, i artylerzystorn Rozasa po
zostaw ała tylko uciecha z rozbijania kulami wzburzonych bałw a
nów wielkiej rzeki.
Na ten raz francuzka ballencra do którćj baterye z Retiro dały pięć razy ognia, nie wiadomo dla jakićj przyczyny przybliżyła się, korzystając z przybrania wód rzeki, prawie na strz a ł karabino
wy od urzędu portowego. Tłumy cisnęły się na wielkich kam ie
niach nad przystanią.
— Przepływ ają mimo, — powiadali jedni.
— W yrżnąć ich jeżeli na brzeg wysiądą 1 — krzyczał L ar-
razabal. , ,
— Podać mi lunetę! — wygłaszał rozkaz komendant Ximeno, do oficerów portowego urzędu.
— To wylądowanie ! — wołali inni.
—- Niechaj baterye ognia dają ! — w rzasnął z konia jeden vtioneh ludowy górujący wzrostem nad ciżbą pieszą, konną i
po-Tymczasem ballenera swoje płótno żaglowe nagle w fałdy ściągnęła, o jakie sto sążni od brzegu, i z rudlem pod wiatr stanęła bokiem.
Wyczekiwanie było powszechne. Lecz łódź nie była jedynym przedmiotem zwracającym na siebie spojrzenie wszystkich.
O dwadzieścia kilka sążni od pobrzeżnych piasków sterczał nad wodą złom skały o czarnćj lśniącćj powierzchni, do którego do
stać się nie można było inaczćj ja k tylko przebywając tę przestrzeń w wodzie za kostki. Na tćjto niby wyspie, najbliźszćj od łodzi, zja
wił się mężczyzna w długim białym surducie, z kapeluszem w je dnym ręku, w drugim z trzciną indyjską, i niespodziewanie uwagę wszystkich zwrócił na siebie, bo nikt nie widział kiedy przebrnął przez wodę, a musiał to uczynić, gdyż jak to nadmienialiśmy, inne
go środka dostania się na skałę nie było.
Czytelnik już poznał naszego professora-sekretarza, który opuszczając klasztorną bramę powziął stanowczy zam iar em igro
wania, chociażby w wannie od kąpieli, jąlc sam się wyraził w d łu - gićj rozmowie przeprowadzonćj z sobą samym.
— To tydzień ,twój Candido, — mówił do siebie stojąc już n a kam ieniu, — Opatrzność cię aż na te tutaj doprow adziła miej
sce. Dalój-że, odwagi 1 Skoro tylko zbawcza ta nawa przysunie się bliżćj, bićgnij, rzuć się, leć przez nurty rzeki i umieść się pod potężną opieką tćj flagi.
Strach, najgorszy w świecie doradca, takie natchnienie zsy łał w serce naszego bićdnego przyjaciela, nie dostrzegającego, że za plecami m iał przeszło sto federalnych jeźdźców, którzy za pićrwszym jego krokiem ku lodzi, jednóm ukłuciem ostrogi w bok konia, we dwie minuty go obskoczą. I tak się stało.
Kiedy wszystkie spojrzenia przenosiły się z kolei od łodzi do nowego Robinsona, nagły huk arm a t w strząsnął clektrycznćm uderzeniem nerwy słuchaczów i widzów, cztery wodne piram idy jed n a za drugą podniosły się o nie wiele sążni od ballenery, a w rzask tysiącogłowćj publiczności pochwalnie przyw tórzył ode
zwaniu się bateryi.
W tćj chwili ballenera żagiel rozpięła, a źe dla wykręcenia się na środek rzeki potrzebow ała zrazu płynąć ku zachodowi, my
śleli wszyscy że się kieruje ku kamicnnćj tam ie portu: mniemanie takow e najpićrw szy podzielał n a nieszczęście nasz Don Candido.
I żagiel rozwinąć, i zejść z kam ienia, i ruszyć w wodę za kostki, wszystko to było dziełem jcdnćj sekundy.
Lecz zaledwie nogi wstaw ił w tę improwizowaną kąpiel, k ie
dy ballenera zm ieniła kierunek i ku wschodowi skręciła sunąc lotnie pod południowego w iatru podmuchem. Jednocześnie, Don Candido roztw ierał szeroko oczy i ręce nakrzyź s k ł a d a ł : czte
ry konie podnosząc wodne tum any galopem na niego pędziły.
Don Candido obrócił głowę do pióro gdy był już otoczonym prżcz czterech istotnych federalistów, na obliczu których nasz bió- dny przyjaciel wyczytał nieuchronnie o statn ią swoją godzinę.
— W ynosisz się ? — zaw ołał jeden wznosząc nad głową nieboraka żelazną rękojeść ogromnćj nahajki.
— Nie, panie, wracam, odrzekł Candido składając ma
chinalnie głębokie pokłony jeźdźcom i koniom, a raczój koniom i jeźdźcom, jeżeli mamy się ściśle trzym ać porządku następstw a.
— Ja k to wracasz? a przecież zabierałeś się brnąć w środek rzeki.
— T ak jest, moi znakomici federalni koledzy, wracam od pana w ice-gubernatora, którego mam zaszczyt być sekretarzem .
— W szakże chciałeś się dostać na ballenere ? — py tał inny.
— Nie, panie, a niech mię Bóg broni 1 chciałem się trochę podsunąć, ile tylko można, żeby zobaczyć czy na spodzie łódź nie uw oziła ludzi, ażeby dać o tćm znać bohatśrskim federacyi obroń
com, i powołać ich do tryum fu albo śm ierci za wszystkich synów jakich ma Buenos-Aires, i za pana Don Filipe i za jego czcigodną familię.
W rzaskliwe okrzyki n a zagubę Francuzom a na chw ałę fede
racyi podniosły się po tćj przem owie wśród tłum u m arynarzy i innego pospólstw a, które brodząc w wodzie po kolana zbiegło się na widownią tćj sceny, obiecując sobie tragiczne jćj rozwiązanie.
K om endant i starszyzna stojący na wzgórzu przy urzędzie portowym , nie mogąc wiedzieć co to takiego się stało , krzykiem i gwałtownymi gestam i zwoływali konnych aby im przybyli zdać spraw ę. A więc jeden z nich wciągnął naszego D. Candido za siebie na konia, zaciekła zgraja otoczyła ich hurm em , i ta k w tryumfie prowadzili nieustraszonego sekretarza, który się heroicznie rzucił do wody, dla zbadania w nętrza francuzkiego statku.
Zbytecznćm byłoby wymieniać pochw ały i powinszowania jakiem i został obsypanym. Tego tylko przemilczeć niepodobna, iż pod pretekstem zamoczenia, bohatćr pożegnał co prędzśj swoich czcicieli, i skutkiem reakcyi właściwćj jego usposobieniu, słabość zajęła miejsce sztucznego m ęztwa, jakióm się potrafił wydobyć z niebezpieczeństw a ta k nieuchronnego; toż m usiał wejść do naj bliższego hotelu na filiżankę kawy, inaczćj bowiem nie zdołałby dojść aż do m ieszkania D aniela, by mu na oczy wyrzucić straszne następstw a politycznego życia w jakie go dobrowolnie wepchnął, i ostrzedz zarazem , iż życie ich obu może być praw dopodobnie na . hekatom bę pośw ięconćm ,.— według słów Doni M arcelliny.
( D alszy ciąg n a s tą p i) .
Tom 111. U p ie c 1871,
8
do Bandryi.
z r. 1 4 0 1 — 1 4 02.
P rz e z A. Pawińskiego.
N ie są, rza d k o śc ią pargam inow e zabytki z przeszłości polskiśj X IV wieku, do których przedew szystkićm zaliczyć w ypada ręko pisma naszych dziejopisarzy, dyplom ata k ró lew skie i książęce, listy nadaw cze osób duchow nych oraz w yroki sędziów ziem skich. A le praw dziw ie białem i k r u kam i nazwać należy papierow e zabytki z tego stulecia. Ta- kiem i są w niew ielkićj . pozostałe liczbie ak ta sądów grodzkich i ziemskich, najdaw niejsze niemal pom niki polskie
go sądownictwa. N azw ał je A. Z. H elcel zapiskam i sądo- wem i i część z nich ogłosił w swojóm dziele, wydawszy w nióm n ajsta rsz e dotyczące ziemi krakow skiej, k tó re się z 1388 rokiem rozpoczynają. Są w szakże zapiski z tejże ziemi krakow skiój z lat jeszcze wcześniejszych, które się mieszczą przypadkow o w szyte do późniejszej książki Asse- soryi koronnćj w tutejszćm A rchiw um głów nćm . Początek swój biorą już od r. 1 3 74. Z końca X IV wieku, ja k w iado
mo, pochodzą tak że tu i owdzie zachow ane K sięgi ziem skie B rzeskie, Ł ęczyckie, Sieradzkie i inne. Liczba ich je s t b a r dzo szczupła.
Cokolwiek przeto pow iększa poczet tych papierow ych pomników, staje się ważnym , choćby tylko archeologicznym nabytkiem . Poniew aż dotychczas znane z końca X IV i po
czątku X V w ieku głów nie się do jednego ro d zaju odnoszą, są to bowiem ak ta grodzkie i ziem skie, radzieckie i w ó jto wskie, o ileż cenniejsze i ciekawsze być m uszą te zabytki, k tó re pozwalają nam bliżej przypatrzeć się nie stosunkom sądowym ale innej stronie ówczesnego życia.
M am y przed sobą kilkanaście k a rte k zapisanych rę k ą kupca krakow skiego. N ie je d e n zachow ał się w nich szczegół uwagi godny, w yjaśniający dzieje handlu krak o w skiego z początku X V stulecia, o którym ta k szczupłe i nie d okładne posiadam y wiadomości. To co się zgrom adzić dało, zebranśm zostało przez tych, co albo o polskim handlu w ogóle lub w szczególności o krakow skim rozpraw iali.
Pism a jednych i drugich wyczerpującej nie p rzedstaw iają całości. F . Jek el (1), lubo najobszerniej się zastan aw iał nad swoim przedm iotem , należy do odleglejszćj epoki, k tó rśj nie były znane w nowszych czasach ogłoszone ź ró d ła. T. H irsch (2), gdy pilne swoje badanie pośw ięcił dziejom handlu gdańskiego z okresu panow ania zakonu krzyżackiego, m ógł o polskim tylko ogólniejsze podać wiadomości, o ile takow e dla zw iązku z histo ry ą handlu gdańskiego potrzebnem i się okazały. Grłó- wnem dla G iżyckiego (3) źródłem , zkąd c z erp a ł wiadomości 0 stosunkach handlow ych Polski z ościenncm i krajam i, była, ja k sam w przedm owie wyznaje pow ołana wyżej p rac a Jekla.
Z B andtkiego (4) nic wiele skorzystam y, gdyż ten nad jednćm się tylko zastanaw ia pytaniem , czy K raków n a le ż a ł kiedy do wiclkiój H anzy? R ozpraw ka Z arzyckiego (5) nie obfituje w szczegóły, przytem głębićj w przedm iot nie w nika. Otóż 1 cały ten nieliczny poczet pisarzy i pracy ich plon nie zbyt bogaty.
A je d n a k przedm iot ten, dzieje polskiego h a n d lu a w szcze
gólności K rakow a do XV lub X V I wieku, dla w ielkiego za
ję c ia ja k i budzi, dla niem ałćj swej wagi i na jaw nie w ydo
bytych ź ró d e ł zasługiw ałby na pilniejsze rozważenie. B y ła by to wielce ciekaw a rozpraw ka, k tó rab y w ykazać się sta ra
-( 1 ) P o h lo n s Ilan d o lsg o s o h io h to . W io n u n d T r ie s t 1 8 0 9 , ( 2 ) D a n z ig s H a n d e ls u n d G o w o rb sg cso h ick to . L e ip z ig 1 8 5 8 , (3) W iadom ość o s ta n ie h a n d lu i p rz e m y słu w P o ls c e w w iekach d a w n iejsz y ch . S tan isław ó w 1 8 4 6 .
( 4 ) llo o z u ik T o w. n a u k . k ru k . 1 8 1 7 .
( ß ) W iad o m o ść o h a n d lu m ia sta K ra k o w a , rok?
ła , czera był K raków pod względem przem ysłow o-handlow ym za czasów K azim ierza W ., Ludw ika, W ład y sław a J a g ie łły . M usiało być to m iasto, ów czesna P olski stolica, ważnóm ogniskiem handlow ego ruchu ju ż z powodu swego geografi
cznego położenia, już tśż w sk u tek opieki, jak ą K raków d a rzyli królow ie polscy zacząw szy od W ładysław a Ł okietka, który w 13 0 6 r. sk ład tow arów ustanow ił w K rakow ie, tak iż żaden z kupców zagranicznych to w ary prow adzących nie m ógł omijać K rakow a. K azim ićrz W. d bał wielce o swoję stolicę, k tó ra ja k o ognisko handlu coraz więcćj się wznosi
ła, ile że w ciągu długoletniego jego panow ania k raj cały trw ałego niem al zażyw ał spokoju, po m iastach krzew ił się przem ysł, m nożyło się bogactw o narodow e a kupiec przew o
żący tow ary cieszył się większem osoby swej i dobytku bez
pieczeństw em . Ożywiający się w ościennych krajach Polski handel i przem ysł u ła tw ia ł zagraniczne stosunki K rakowa.
W ęg ry pod K arolem i Ludw ikiem doznaw ały większój p o myślności, na M oraw ach i w Czechach pod rządam i K arola IV w z ra sta ło bogactw o krajow e, na Szlązku W rocław ro sł w coraz większą potęgę handlow ą, m iasta pod panowaniem zakonu, m ianowicie Toruń i G dańsk rozpoczynały dobę swego rozkw itu, a w ielka H anza coraz rozległ ejsze to ro w ała dro gi handlow e na lądzie i na m orzu. L eżał Kraków n a głównym trakcie handlu posuwającego się zwolna ku W schodowi.
Z resztą, ja k się ju ż pow iedziało, b y ł ogniskiem handlowego ruchu w granicach ówczesnćj Polski. Z obu więc względów podnosiło się znaczenie K rakow a. M ożnaby przy pomocy w spółczesnych źródeł wykazać to krzew ienie się stosunków krajow ych i zagranicznych; zapew ne w archiw um m iejskićm K rak o w a znajdują się te różne k sią ż ą t polskich i z a g ra n i
cznych nadania, przyw ileje, k tó re n a jaw wydobyć z tylow ie- kowego zam knięcia je s t obowiązkiem m iejscow ych uczonych.
Naszćm zadaniem tu być nie może szerzej rozpraw iać o sto- pniowćm podnoszeniu się handlu krakow skiego, gdyż w zm ian
kow anych ź ró d e ł nic posiadam y. P oprzestaniem y w tym względzie tylko na w skazów kach, gdyż mamy przed sobą urzędowy kopjaryusz, sporządzony w K rakow ie w X V I w ie
ku, w którym wszystkie przyw ileje, n adania z treści swój, roku i m iejsca są przytoczone.
I ta k w 13 2 4 roku zaw arli między sobą umowę K ra k o w ianie i ICoszyczanie na W ęgrzech, wzajemnie zapew niając sobie wolność handlu. Podobna umowa s ta n ę ła m iędzy K rakow ianam i a m ieszkańcam i m. Sącza (w 1329 r.), na m o cy k tó rśj kupcy sandeccy zobowiązali się tow ary swe do T orunia prow adzić przez K raków , K rakow ianie zaś swoje do W ęgier przez Sącz. W 1358 r. uzyskali K rakow ianie przyw ilej od Kazim ierza W ., k tó ry stanowi, aby kupcy san
deccy i inni zamiejscowi, prow adzący swe tow ary do P ru s, Szlązka, Czech lub M oraw nie om ijali K rakow a.
Stosunki handlow e sięgały jeszcze dalej. R udolf IV ks.
au stryacki (a następnie i tyrolski) w r. 1362 otw iera K ra kow ianom wolny handel z W iedniem i w całóm księztw ie austryackićm z w arunkiem wzajemności.
W końcu X IV wieku w stępuje K raków w ściślejsze związki z m iastam i hanzeatyckiem i. W r. 1390 znajdujem y wzm iankę o przyw ilejach, jak ie u zy sk ał od K siążąt p o m o r
skich Swiętobora, B ogusław a i innych (1). W tym samym roku znachodzą się ślady, że m iasta G reifsw ald, Szczecin z aw arły przyjaźń z krakow skim i kupcam i, k tó ry m zapew niają w szelką swobodę i bezpieczeństw o osób, pozw alają im w m ia sta c h swych przebyw ać, kupować i sprzedaw ać.
Z tych w skazów ek niem ylną czerpiem y w iadom ość, iż handel K rakow a przywozowy i wywozowy ro zc iąg a ł się w zachodnim k ierunku do G reifsw aldu, Szczecina i W iednia, więc do ujścia O dry i środkow ego Dunaju. O Toruniu i G dańsku, o czćm H irsch dokładne podaje szczegóły, zby- teczuśm byłoby wzm iankować. N ie b rak podobnież wska
zówek, k tó re nas objaśniają co do krań có w handlu we w schodnim kierunku. Lubo na tćj drodze leż a ł Lwów i w spółzaw odniczył z Krakowem , zaw iązyw ał jed n a k mimo
zówek, k tó re nas objaśniają co do krań có w handlu we w schodnim kierunku. Lubo na tćj drodze leż a ł Lwów i w spółzaw odniczył z Krakowem , zaw iązyw ał jed n a k mimo