• Nie Znaleziono Wyników

Don Eilipe jest wice-gubernatorem i nie jest nim

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1872, T. 3 (Stron 43-47)

Pomimo pośpiechu księdza Gaete by przybyć do domu m ini­

stra wprzód niż naczelnik policyi, tam ten go ubiegł i pierwszy wszedł do gabinetu D. Arana, Gaete mając swoje powody żeby mówić z ministrem nie w obecności pana Victorica, przeszedł do salonu dla złożenia swój czołobitności pani ministrowćj.

— Cóż tam nowego panie naczelniku? — spytał m inister po zwykłych ceremoniach powitania. — Cóż pan powiesz, Lavalla idzie naprzód 1

— Tcmubym się dziwił gdyby się cofał.

— Ależ czy ten człowiek nie widzi że poburzy cały kraj ?

— Po toż właśnie tu przyszedł.

— I cóżcśmy mu zawinili ? Alboż sobie nie siedział spokoj­

nie w B anda Orientale, gdzieśmy mu pokoju nie mącili? Sądzisz- źe pan iż za taki postępek nie spadnie nań kara Boża?

— Tego nie wiem, senior Don Filipe; ale w każdym razie wolałbym na niego karę ludzką, bo Bóg daleko a Lavalle blizlco.

— A tak, bliżćj niżby być powinien. Znasz pan dyaryusz jego pochodu? nie? panie sekretarzu, zdjąłeś kopię? ta k ? bądź ła ­ skaw odczytać.

Don Candido po głębokim ukłonie, oparł się o tylną poręcz krzesła, podniósł papier do wysokści oczu, i czytał sprawozdanie z każdego dnia, z każdćj godziny, z każdego ruchu wojsk po­

wstańczych.

— A co? w idzisz pan co w yrabia ten człow iek ? m ów ił Don F ilip e zakładając, ja k m ia ł zw yczaj, ręce na brzuchu.

— Tak, panie, widzę że nie idzie ani tak prosto, ani tak szybko, jakby dla niego było korzystnćm,

— Ale idzie, i ani spodziejemy się którego dnia najdzie na miasto.

— A, cóż robić! — odrzekł Victorica śmiejąc się w duchu z widocznego strachu dygnitarza.

— Co robić? ależ ja już trzy nocy nie śpię! To nie na mnie takie rzeczy. Choć prawda że ja nikomu nie zrobiłem nic złego.

— Nie tak utrzym ują unitaryusze.

— Przecież nie kazałem rozstrzelać nikogo. Wiem iż jeżeli mają sprawiedliwość w sercu, to mię w pokoju zostawią. Bo ja chcę tylko żyć po chrześciańsku, wychować moję dziatwę i wykoń­

czyć moje dzieło o Najświętszćj Pannie Rożańcowćj, które zacząłem w 1804 roku, a którego dokonaniu przeszkodziły mi moje zajęcia.

Tak, jeżeli .Lavalle człek sprawiedliwy, to on mi nie zrobi nic złego, i . . .

— Wybacz pan, ale mi się zdaje źe pan ubliżasz osobie p rze­

świetnego R estauratora.

— J a ? . . . jak to ? . . . co pan mówisz?

— Przypuszczasz pan że herszt Lavalle może zwyciężyć.

— A któżby mógł zapewnić żc nie zwycięży?

— Zapewnia ta k Jego Ekscellencya.

— Ach! tak Jego Ekscellencya mówi?

— A pan mu kłam stwo zadajesz.

— Cóż z n o w u ? ., p a n i e ! ., i owszem, wiem dobrze iż L a­

valle grób swój tu znajdzie. Tak sobie tylko powiadam, na wypa­

dek gdyby się tak przytrafić mogło.

— A, to co innego, — odrzekł Victorica, który się szczerze zabawił, mimo że jego tem peram ent żółciowy i oschły wcale nie był skłonnym do podobnych igraszek.

— A widzisz pan? a widzisz, ja k to się łatwo ludziom zrozumieć.

— Pragnąłbym abyśmy się równie dobrze porozumieli w rze­

czach służbowych z któremi tu przychodzę.

— Co tylko pan chcesz, mów, drogi panie Victorica.

P an naczelnik policyi wyliczał dość długi spraw szereg, lecz źadnćj rozwiązania nie otrzym ując od pana m inistra i wice-guber- natora, który tylko za każdą polecał sekretarzowi staranne jój za­

notowanie.

— Bonia E zcurra — rzekł w końcu Victorica, — domaga się zarządzenia nowych poszukiwań w pewnym domu na B arakach, który już był raz przetrząsanym , a którego właścicielka je st nieobe­

cna od dni kilku.

— Czy żąda tego na m ocy rozkazu pana G ubernatora t

— Nie, bez rozkazu, sama od siebie.

— A więc dajmy temu pokój. Cóż zyskamy na drażnieniu i narażaniu siebie całemu światu? Dosyć już tych zajść, aż nadto już ich mamy.

— Jednakże są podejrzenia na krewnego tćj pani.

— Któż je st tym krewnym?

— Daniel Bello.

— Chryste! Co tćż pan g a d a s z !.

— J a mam podejrzenie.

— Nie mówże pan dzieciństw! J a za niego ręczę ja k za N. Pannę Różańcowę. Nie wiesz pan, ani Donia Marya Józefa nie wie ile federacya zawdzięcza temu młodzieńcowi. Intryga, oszczer­

stwo. Nic, nic przeciwko panu B e llo ! ., chybaby z rozkazu pana G ubernatora.

— Zastosuję się do woli pana Arana nie mając wyraźnych poleceń pana Gubernatora, lecz nie spuszczę z oka tego młodzika.

— Nie ma nic więcćj? Zatćm skończyliśmy.

— Jeszcze nie, bo nic mi pan nie odpowiedziałeś, ani wzglę­

dem patrolów towarzystwa ludowego, ani względem ich napadów na policyę, ani . . . .

— Zapytam się o wszystko pana Gubernatora.

— Alboż pan nie jesteś zastępującym jego miejsce?

— Jestem nim. I cóż z tego? zapytam się Jego Ekscellencyi.

— Dla B o g a! ależ pan G ubernator nie ma czasu teraz tóm się trudnić. Jeżeli pan jesteś wice-gubernatorem, w takim razie żądania moje nie sięgają po za obręb jego władzy!

— Tak panie, jestem wice-gubernatorem , ale to dla formy:

pan rozum iesz?

■*— Zdaje mi się żc rozumiem — odrzekł Victorica, który to dobrze wiedział, lecz m iał nadzieję, wykołatania jakich zastrzeżeń względem gwałtów których się M ashorka na policyjnych dopuszczała ajentach.

— Dla formy, — kończył pan Arana, — żeby unitaryusze nie zarzucali nam że bez form postępujemy. Ale to między nami, co?

— Tak, a cały świat do sekretu przypuszczony. I drwią sobie złośliwie.

— Zdrajcy 1

— I powiadają żc pan jesteś i nie jesteś w ice-gubernatorem .

— O przcniewicrcy, sprzedajni!

— I powiadają żę pan jesteś w strachu.

— Ja, w strach u ? . . a toż przed kim?

— Że się lękasz gubernatora gdyby się coś stało nie po jego myśli, i Lavalln, gdybyś pan coś zrobił wedle woli pana gubernatora.

— Tak powiadają? A pan co na to, panie naczelniku policyi?

— J a ? nic.

— A to źle, bo ci wszyscy oszczercy powinni być w turm ie.

Alboż nie mówiłeś mi pan przed chwilą że już dosyć tych prześladowań, że nie trzeba drażnić ludzi.

— Tak, ale nie o tych mówiłem którzy nas szkalują.

— Nie dbaj pan o ich gadania, panie Arana.

— Wierzaj mi panie Victorica, że wzdycham za porzuceniem ministerstwa.

— Wierzę, i za osiedleniem się w swojój posiadłości: pzy me tak?

— Co tam za posiadłość, kiedy zrujnowana!

— Nie tak utrzym ują unitaryusze.

— Jak to ? odzywają się i o mojćj posiadłości?

— O posiadłościach pańskich.

I

mówią że to nie są pustki, i że to wszystko źle nabyte, i że panu zostaną odebrane, bo kupiłeś je pan za narodowe fundusze; Bóg wić nie co jeszcze wygadująI

— O Chryste! ależ do więzienia, panie naczelniku, do wię­

zienia!

— Kogo!

— Tych co tak mówią.

— Kiedyż to mówią w Montewideo, senior Arane.

— A a! w M ontew ideo!. . zdrajcy!

— Bez zaprzeczenia. Ale jakież mi pan dajesz upoważnienie w celu powściągnięcia zaczepek tow arzystw a ludowego?

— A ch! nie mam teraz głowy do tego. Innego dnia. Z a­

pytam się.

— Dobrze, o tśm napiszę do pana gubernatora, — rzek ł Vi- ctorika powstając, z mocnem postanowieniem nie napisania w tym względzie ani litery do Rozasa; chciał tylko lepićj nastraszyć biednego m inistra na którym dowolnie się zemścił.

— Al już pan idziesz? Niech Pan Bóg da zdrowie. A od­

wołuj się pan do mnie we wszystkiem co się może przytrafić.

— O, nie omieszkam, przecież jesteś pan wice-gubcrnatorem!

— Na złość unitaryuszom , jestem nim, tak senior, jestem!

Victorica wyszedł posyłając do wszystkich djabłów pana wice-gubernatora.

W licznym szeregu ciekawych osobliwości jakie pod rozbiór stawia system M anuela Rozas, a raczćj jego opoka, godną jest uwagi wypracowana fikeya wszystkich odgrywających jakow e role na szerokićj politycznćj widowni. Każda osoba była teatralnym aktorem : król w oczach widzów, chudy pachołek w rzeczywistości.

M inister stanu, naczelnik bióra, deputowany, sędzia, główno-dowo­

dzący generał, byli wszystkićm oprócz tego co ich miano oznaczało.

Lecz rolę swoją przewybornic pojmowali: to jest odgrywali ją dla widzów, a w gruncie serca każdy wiedział dobrze iż korona jego ze złoconego papieru, a płaszcz monarszy z lichego łachm ana.

Ktoś ma sprawę do ministra, generała, i t. d : wiadomo wszystkim gdzie bram a dostojnika: wchodzi, otrzymuje posłuchanie, i oblicze samo już mu zapowiada z kim ma honor mówić. Mąż zaszczycony łaską bohatera, dygnitarz Rozasa, musi być koniecznie poważnym, sztywnym, chmurnym, bo to wierny przedstawiciel najpoważniej- szćj ze wszystkich spraw. Ponieważ każdy z nich przebrany za Lucypera, odziewająca go barw a płomienista daje mu pewną im­

ponującą postawę, a mowa powściągliwa, obfitując w niedomó­

wienia, dopełnia uroczystego wrażenia. Dopóki się pow tarza ogól­

niki, wszystko idzie gładko. Tu i owdzie mowa z konieczności zawadzi o Jego Ekscelencyę i Manuelitę, z któremi bezzawodnie miało się szczęście rozmawiać wczoraj a co najwięcćj przed dwóm a

dniami. I każden wyraz z ust federalnych płynący dla słuchacza ma być jakby złotą monetą z popiersiem R estauratora, k tórą po­

winien podjąć i do kieszeni schować czcią przejęty, bo ze stosunków z poświęconą rodziną, wnosić może o wpływach i wszechwładności pana ministra, sędziego i t. p. Lecz ręka Opatrzności znajduje się tuż blizko, i skoro tylko rozmowa dotknie sprawy wchodzącćj w urzędowe atrybucye męża stanu, natychm iast niewidzialna ta ręka daje mu szczutka w sumienie, przypominając że on je st tylko lichym robakiem deptanym stopą Rozasa, ladajakim komedyantem w szychowych łachmanach, że swego dostojeństwa nosi tylko ty tu ł, że wszelka juryzdykcya, wszelki kierunek należy do autora przed­

staw iając^ się sztuki, ale nie do nędznćj truppy zakontraktow anćj na lat dwadzieścia za płacę, królewskie szaty, benefis od czasu do czasu, i obowiązek nieskrzywienia się, kiedy potomność wygwiźdźe, albo kamieniem rzuci.

IV.

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1872, T. 3 (Stron 43-47)

Powiązane dokumenty