• Nie Znaleziono Wyników

Zastępca gubernatora

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1872, T. 3 (Stron 38-43)

Przeszedłszy krużganek prowadzący z pierwszego dziedzińca, w drugim domu Don Filipe A rana, na lewo wchodzimy do kw adra­

towego pokoju. Na środku stoi wielki stół do pisania, drugi mniejszy w kącie, dalćj pułki, a na tych wiele dzieł teologicznych, księgi praw, dykeyonarz języka, rycina przedstawiająca Ś go A nto­

niego, butelka z wodą, kilka filiżanek fajansowych i warcabnica.

Jest to gabinet pana m inistra podniesionego do wysokićj godności wice gubernatora.

Przy małym stoliku przepisuje długą depeszę nasz znamienity przyjaciel Don Candido Itodriguez, a przy wielkim stole zarzu­

conym papiórami, kopertam i od listów i depesz, siedzi.Don Filipe Arana, pełnomocnik angielski caballero Mandeville, i nasz wszędo­

bylski Daniel.

— Ależ przecie nie było wypowiedzenia wojny, panic M ande­

ville,— mówi senior Arana, w chwili gdy wraz z czytelnikiem wcho­

dzimy do jego pracowni.

— A tak, nie było wypowiedzenia wojny, — odpowiedział Anglik bawiąc się koniuszczkami różowych palców.

— A widzisz pan, — mówił dalćj Arana, — żc według prawa narodów i obyczaju ludów oświeconych i cywilizowanych, nie może . wojna być prowadzona, póki ją nie poprzedzi wypowiedzenie uroczy­

ste i wymotywowanc.

— Zapewne !

— A ponieważ pod prawo narodów i my także jesteśm y pod­

ciągnięci . . . czy dobrze mówię, panic Bello ?

— Przedziwnie, panie m inistrze !

— Otóż skoro jesteśmy pod prawem narodów, mieliśmy p ra ­ wo do wypowiedzenia wojny ze strony Francyi, zanim wyprawiła swoje siły. A skoro tego nie uczyniła, Anglia powinna była p rze­

szkodzić wysyłce tśj wyprawy. Bo gdy kraj będzie zdobytym przez

Francyę, w tedy A nglia postrada w szystkie sw oje prerogatyw y w konfederacyi.

— P rześlę m ojem u rządowi uwagi w ielkiego znaczenia pana wice gubernatora, — odrzek ł M audeville, którego m ysł w olny w tćj chwili od pogrom czego w pływu obecności R o za sa , sw obodnie mógł ocen iać dyplom acyę i w ym ow ność daw nego dzw onnika od B ractw a R óżańcow ego.

— Gdyby mi się godziło mięśzać w tę rozprawę, mógłbym powicdzićć panu Gubernatorowi, jakiśj polityki mojćm zdaniem wy­

padnie się trzym ać gabinetowi St. Jam es w śprawach L a Platy, — w trącił Daniel tonem tak skromnym i potulnym, iż do reszty za- zachwycił Don Filipe, który najgoręcćj tego pragnął aby ktoś mó­

wił wtenczas kiedy jem u wypadało to czynić.

— Zdania młodzieńca tak światłego ja k pan Bełlo godne są zawsze wysłuchania.

Pan Mandeville baczne zwrócił oko na młodego człowieka znanego sobie z nazwiska i słuchał z uwagą.

— Prawdopodobnie w obecnćj chwili lord Palm erston znaj.

duje się już w posiadaniu pewnego dokum entu wielkićj wagi: chcę mówić o protokóle konferencyi jak a m iała miejsce ostatniemi czasy pomiędzy komissyą argentyńską a panem de M artigny. Czy pan Mandeville je st o tćm uwiadomiony ?

— Bynajmnićj, i wątpię ażeby rząd mój otrzym ał dokum ent skoro takowy nie był przezefnnie wysłanym.

— W takim razie ja miałem to szczęście wyręczyć pana mini­

stra. Akt ów podpisany 22 czerwca b. r., 26 został wyprawionym do Londynu. Je st już więc w drodze od pięćdziesięciu dwóch dni.

— A le cóż to za dokum ent ? . . . - r - rzekł pan M andeville nieco zaintrygow any.

Mam tu jego kopię, - - odparł D aniel wyjm ując z p u gila ­ resu kilka kartek cienkiego papićru.

Co a k t ten historyczny opiewał podamy w streszczeniu.

Kiedy przed dwoma laty w skutek nieporozumień pomiędzy Francyą a Buenos-Aires wywołanych samowolą i okrucieństwem dyktatora tćj prowincyi względem poddanych francuzkich, siły mor­

skie króla Francuzów rozciągnęły blokadę na brzegach argentyń­

skich, wynikło ztąd przymierze de facto pomiędzy władzami fran- cuzkimi a mieszkańcami Argentyny walczącymi przeciw dy k tatu ­ rze. Ajenci dyplomatyczni Francyi i dowódzcy jćj sił morskich da­

wali poparcie i wielokrotną pomoc przy zbrojeniu się i organizowa­

niu sił powstańczych, od tychże nawzajem odbierając przy każdćj sposobności dowody przyjaźni dla Francyi. P rzym ierze takowe stawało się zatćm coraz bardzićj ścisłćm i wyraźnćm. Ostatecznie prezes rady ministrów w Paryżu, p. Thiers, na posiedzeniu Izby deputowanych dnia 27 kwietnia r. b., publicznie i uroczyście uznał za sprzymierzeńców Fr&ncyi prowineye i mieszkańców Argentyny wojujących przeciw przywłaścicielowi władzy w ich kraju. Okoli­

czność ta spowodowała iż strony interesowane uzn ały za stosowne

postanowić pewne punkta ugody przed wstępnćj ze względem na dalsze następności. G enerał Lavalle jak o naczelnik wszystkich sił zbrojnych, będąc rzeczywistym przedstawicielem interesów i spraw prowincyi Buenos-Aires, uwierzytelnił do tychże spraw komissyę argentyńską ustanowioną w Montewideo. Zatćm członkowie owćj komissyi zgromadzeni u pana Buhel de M artigny konsula general­

nego i pełnomocnika francuzkiego rządu, po walnćj naradzie uło­

żyli wraz z nim przcdugodne punkta przymierza dla obu stron za­

szczytnego i korzystnego, jakie nastąpić powinno było natychm iast po wyzwoleniu Argentyny. Protokół niniejszej umowy spisany w dwóch egzemplarzach, podpisanym został przez pełnomocnika francuzkiego i przez wszystkich członków komisyi argentyńskićj.

Pan Mandeville zdziwiony zadumał się głęboko.

Przez głowę pana Arana przebiegła jedna tylko myśl, która nim bezustannie władnęła.

— Co powie pan G ubernator, ja k się dowie że dokument ten od tak dawna w rękach pańskich znajdował się a on o nim nie

w ied z ia ł!

— Skoro ten dokum ent do rąk moich doszedł, miałem sobie za obowiązek udzielić o nim wiadomości panu Gubernatorowi, tak dla przeświadczenia go o mojćj gorliwości dla sprawy, jak w celu wykazania mu potrzeby stałego oporu przeciw francuzkim rosz­

czeniom.

Don Arana popatrzał na pana Mandeville.

— Co to za głowa u tego młodzieńca I

Don Candido tymczasem przeżegnał się w mniemaniu iż D a­

niel je s t w zmowie z dyabłem i że on znajduje się w spółce.

— Otóż, — mówił znów Daniel, — na piórwszy rzut oka przymierze to mogłoby obudzać podejrzliwość gabinetu angielskiego, we względzie wpływów jakie Francya osiągnęłaby w tutejszym k ra ­ ju w razie tryumfu unitaryuszów; jednakże ich polityka, przy­

znać trzeba zręczna i właściwa, rozprasza te obawy. Dają oni do zrozumienia iż ustępstwa na rzecz Francyi nie są bynajmnićj wy­

łącznością, lecz ogólnym program atem postanowionym na przy­

szłość w stosunkach politycznych i handlowych odnośnie do wszy­

stkich mocarstw. Że ich system porządku i gwnrancyi rozciąga się do wszystkich cudzoziemców przebywających w rzeczypospolitćj.

Ogłaszają wolną żeglugę na rzekach wewnętrznych, osiedlanie się wycbodztwa europejskiego uznają za potrzebę tych krain, i odsu­

wają na bok interesa polityczne stawiając w ich miejscu widoki handlowe.

— W szystko to zdrada 1 — wykrzyknął Don Filipc, nie ro ­ zumiejąc ani słówka z całój Łój mowy.

— Mów pan dalćj, słucham , — rzekł pan Mandeville mocno zajęty mową Daniela.

— W obec takiego program u, — kończył młodzieniec, — ministcryum angielskie weźmie na uwagę, zjed n ó j strony złe sk u ­ tki jawnego sprzeciwiania się Francyi w jój postawie względem La

Platy, a z drugićj korzyści jak ie sobie zapewnić może Anglia je d y ­ nie przez zachowanie neutralności w tćj sprawie, kiedy wynikiem jćj może być tryum f stronnictw a, które stawia program bezwarun­

kowo korzystny dla handlu, kapitału i wychodztwa Europy, i któ­

rego przyjaźń wypadałoby może późnićj zjednywać sobie za ja k ą . bądź ceng dla zrównoważenia wpływów pozyskanych przez F rancyą poprzedniemi stosunkami.

— Ależ to zdrada 1 — wołał Don Filipe, — to podstęp, to zamach na niezależność i władzę narodową.

— Bez zaprzeczenia, — odrzekł Daniel, — to chytrość uni- taryuszów, ale być może iż potrafią nią ułudzić Anglię, i cała nasza nadzieja w tym razie zawisła na pańskim rozumie, panie A rana, iż potrafisz pan przekonać pana Mandeville jak dalece zdradzieckim je st plan unitaryuszów względem interesów am erykańskich i euro­

pejskich.

— A tak . . . zapewne . . . a no t a k . . . pomówię z panem Mandeville.

— O tak , pomówimy o tóm, — odrzekł Anglik zamieniając porozumiewawcze spojrzenie z Danielem, w którym odkryw ał to wszystko czego niedostawało panu Arana.

— Ponieważ z panem G ubernatorem nie porozum iał się w tym względzie jego m inister spraw zagranicznych . . .

— A kiedy nic nie wiedziałem — odrzekł pan m inister otwie­

rając wielkie oczy.

— W łaśnie tóż o to idzie, pan G ubernator nie będzie za- dowoluiony.

— J a nic z panem Gubernatorem nie będę mówić o tym in- teresie— dodał poufnie pan wice-Gubernator.

— Dobrze pan zrobisz.

— Nie prawdaż, panie Mandeville?

— Zgadzam się zupełnie ze zdaniem pana Bello.

— O, my się wszyscy wybornie rozumiemy i zgadzamy, — wyrzekł z zadowolnieniem Don Arana rozpierając się w krześle.

— A czy się porozumiemy w interesie który mię dziś spro­

wadził do Waszćj Ekscelencyi ? — zapytał z uśmiechem pau Man­

deville.

— A, co do tego poddanego angielskiego . . . moglibyśmy tak . . . lecz w nieobecności pana G ubernatora . . .

— Aloż pan jesteś jego zastępcą, to sprawa tak prosta.

— No, zapewne, ale zapytam się pana G ubernatora.

— Przecież to nic polityka, sprawa cywilna: idzie o zwrot własności zagrabionćj przez sędziego pokoju jednemu z poddanych Jćj Kr. Mości.

— Dobrze, dobrze, zapytam się.

— Ależ na Boga 1 . .

— Spytam się przy pićrwszćj sposobności.

— A więc żegnam.

Tom III. Llpleo 1872.

— I pan takźo odchodzisz, panie Bello ?

— Muszę.

— Ale przyjdziesz niedługo, mam się wczemś naradzić z panem.

— Wiele to dla mnie będzie zaszczytu.

Panowie Mandeville i Bello wyszli razem śmiejąc się oba i litując w duchu nad tym nieborakiem dźwigającym na barkach tytuły m inistra i vice-gubernatora.

M inister angielski zaprosił D aniela na szklankę wina do sie­

bie i obaj wsiedli do powozu w chwili gdy z pobocznych ulic uka­

zali się Victorica na jednym chodniku, na drugim ksiądz Gaete, zmierzając ku mieszkaniu Don Arana.

Za przybyciem do pięknćj willi pełnom ocnika W. Brytanii, pomiędzy gospodarzem a gościem toczyła się dalćj rozmowa o sto­

sunkach krajowych istniejących i możebnych z curopejslciemi mo- carstwy, wywołana układam i, których treść powyżej poznawaliśmy.

Historyczny ten dokum ent stanie się kiedyś dla myślącego dziejopisa objawem dwóch prawd ważnych a niezaprzeczonych.

Zastanawiając się nad nim, trudno nic boleć nad świętą wy­

gnania niedolą, którćj wypływem jednym z wybitniejszych a i naj­

świetniejszych zarazem , jest łatwość mamienia się ułudam i, doty­

kająca umysły naw et najrozważniejsze. Zdaje się niepodobnćm do wiary aby mężowie tacy ja k Agiiero i V arela mogli sobie wyobrazić iż protokół przez nich podpisany może mieć doniosłość i pożytek jakie sobie krokiem tym obiecywali. Z dziwną dobrodusznością wierzyła komisya argentyńska iż za pośrednictwem tój ugody doj­

dzie do zupełnego zobowiązania się formalnego sprzymierzenia z Francyą i nieprzyjaciółmi Rozasa. Jeżeli Francya nie uznawała przym ierza da facto stwierdzonego krwi wylewem, i dała inny zwrot swojćj polityce u La P lata, jakże się można było spodziewać aby wagę przywiązywać chciała do zobowiązań przyjętych nie na drodze urzędowćj, przez swego tylko ajenta wespół z wrzekoraą ko- missyą, k tóra nie nie przedstawiała, przez żadną rzeczywistą w ła­

dzę nie była umocowaną, źadnój nie daw ała gwarancyi na przyszłe następstw a? Z drugiój zaś strony, jeśliby Lavalla pokonał Rozasa, niechybnie rewolucya wyniosłaby go na stanowisko rządowe, a w ta ­ kim razie i komissya argentyńska, przez samą wartość swoich człon­

ków, znalazłaby się blizlco przy sterze władzy, i wówczas dotrzym a­

nie przeszłych zobowiązań powinna i chciałaby uważać za m oralną konieczność. Takim więc sposobem umowa ta była rzeczywisto­

ścią na korzyść Francy i, a złudnćm tylko omamieniem dla interesu rzeczypospolitej.

Lecz za to z innego punktu patrzenia na rzeczy, ak t ten staje przed hi story ą jako zakład nieposzlakowanćj prawości i honoru wy- chodztwa argentyńskiego. Konszachta z cudzoziomczyzną były dla Rozasa i jego szajki bronią, z pomocą którćj ciskał niesławę na swych przeciwników; i długo późnićj jeszcze były ono z uprzywilejowanym tem atem do najostrzejszych zarzutów, do oskarżeń dowolnych a

naj-bezzasadniejszych. Ale w m ateryach tak ważnych, gdzie historya nie mnićj jest interesowaną, ja k honor jednostek i stronnictw, wnioski godzi się tylko wyprowadzać z faktów i z dokumentów. Owóź oskarżając Rozasa i jego czynnych wspólników, na każdym kroku spotykamy ich własne ak ta urzędowe, lub czyny oddagerotypowane w pamięci stu tysięcy świadków ; kiedy na potępienie argentyń­

skiego wychodztwa, iżby na szwank naraziło jakiekolwiek z praw, jakikolwiek z interesów krajowych, iżby za jak ie obietnice, ustęp­

stwa na rzecz obcych, choćby jeden zysk osobisty odniosło, na to najzawziętsi prześladowcy tegoż wychodztwa nie postawią ani je ­ dnego świadka, ani jednego dokumentu, z wyjątkiem podobnego ro ­ dzaju jak ten o którym była mowa, a który mnićj daw ał preroga­

tyw Francyi niż ich udzieliła ugoda przez Rozasa w końcu paździer­

nika tegoż roku podpisana.

III.

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1872, T. 3 (Stron 38-43)

Powiązane dokumenty