• Nie Znaleziono Wyników

Po drugie – pieniądze

Leon mówi o  sobie: „Byłem bogatym człowiekiem […] kupo-wałem książki, ot i  całe moje dolce vita. Słowo »kupokupo-wałem«

nie oddaje jednak istoty rzeczy. W PRL -u rzadko zresztą było używane. Raczej mówiło się: »załatwiałem«, czy – częściej –

»zdobywałem«, czy wręcz: »skombinowałem«”6. W ten sposób Leon wprowadza nas w samo sedno wymiany towarowej PRL -u.

W świecie źródłowego braku Leon zostaje krezusem, ponieważ w istocie nie kupuje. Czy zostawia w (byłej) księgarni Gebeth-nera i  Wolffa jakieś pieniądze jako ekwiwalent za „zdobyte”

książki? Zostawia, ale na razie nie wiemy jeszcze, co to za pie-niądze. Posłuchajmy więc innej anegdoty:

W 1964 roku […] moja mama […] zafundowała mi wycieczkę do Szwecji […], do swojej siostry obozowej (przyjaciółki z obozu koncentracyjnego). I wtedy, w Malmö, byłem po raz pierwszy w synagodze. Pamiętam, że nie wolno było do niej dojechać autem, pewnie było to smutne święto Tisza be -Aw.

Patrzyłem ciekawie na świątynię, na babiniec i chłonąłem nabożeństwo. Po jego zakończeniu podszedł do mnie chło-piec w moim wieku, pytał o mój kraj, o mnie, opowiadał też pewnie coś o sobie […]. Na zakończenie rozmowy zwierzył

6 Ibidem, s. 29.

mi się, że jest numizmatykiem i zapytał, czy mam polskie pie-niądze. Miałem! Kupę drobnych! Wyjąłem natychmiast port-monetkę, co spowodowało popłoch. – Co ty robisz! Dzisiaj nie wolno mieć przy sobie pieniędzy!

I wtedy jakiś stary Żyd podszedł do nas, pogłaskał mego roz-mówcę po głowie i powiedział:

– Możesz to spokojnie wziąć, to nie są żadne pieniądze!7 To zatem, co znajduje się u spodu całej ekonomicznej cyrku-lacji PRL -u, to (nie) są żadne pieniądze. Miejsce puste, brak war-tości. Ale dlaczego u spodu? Ponieważ, jak pamiętamy, w PRL -u funkcjonowały różne pieniądze oraz inne formy płatności, które razem stanowiły dość  skomplikowany mechanizm cyrkula-cji. Przypomnijmy młodszym. Na samej górze drabiny waluty obce ze szczególnie uprzywilejowanymi markami zachodnio- niemieckimi, ale przede wszystkim z dolarami amerykańskimi.

Niżej tak zwane bony towarowe, zielonkawo -brązowawe, zawsze jakby zmięte papierki emitowane przez Narodowy Bank Polski jako ekwiwalent dolarów do obrotu wewnętrznego w Pewexach i Baltonach. Jednak na czarnym rynku dolary – że tak powiem,

„prawdziwe” – miały większą wartość niż bony towarowe, nato-miast w kasach Pewexu już tę samą. Jeszcze niżej lokowały się różnego rodzaju „lepsze” złotówki, które uprawniały do zaku-pów w specjalnych sklepach, np. w sklepach komitetów PZPR, prokuratury, milicji, w  sklepach Państwowego Zaopatrzenia Górniczego (jedni o  tych sklepach mówili „prawie pewex”, inni, podkreślając związek z ryciem w ziemi – „rylex”). Do tego talony uprawniające do zakupu towarów szczególnie poszukiwa-nych, takich jak np. „małe fiaty”. A jeszcze deputaty towarowe, które także można było – rzecz jasne, nielegalnie – odstępo-wać za złotówki lub wymieniać na inne towary. Obracano też w pewnych okresach kartkami na żywność. Wszystko to jed-nak krążyło wokół, zajmujących najniższy szczebel w  hierar-chii, zwyczajnych złotówek, które, warto podkreślić ten truizm, stanowiły wynagrodzenie za wykonaną pracę. Tych złotówek, które w dniu święta Tisza be -Aw można było, bez obaw o obrazę boską, wnieść ze sobą do synagogi.

7 Ibidem, s. 30.

Nie wiem, czy cytowany przez Leona Żyd wypowiedział swą kwestię po angielsku („this is no money”), czy po szwedzku („det är inga pengar”), ale w polskim przekładzie, w słowie „żadne”

słychać pewną podwójność znaczenia, którą Leon, jak sądzę, świadomie wykorzystuje. „Żadne” oznacza bowiem gwarowo

„kiepskie”, „nijakie”, „niedobre”, a ja bym dodał jeszcze: „wybra-kowane”. Wartość pieniądza, ulegając mocy źródłowego braku, staje się swoistą bez -wartością, która nie jest tożsama z całkowi-tym brakiem wartości, lecz z podważeniem wartości tej wartości.

A wartości, które odnajdujemy w całej wielopiętrowej cyrkulacji walut i dóbr, wytwarzają się wokół tej podstawowej bez -wartości.

Wszelkie nadbudowane ponad źródłową bez -wartością wartości sytuują się i określają wobec niej tak, że bez -wartość konstytuuje (degradująco) wartość tych wartości. Owa bez -wartość jest nie tylko bez -wartością wszelkiego pieniądza, który owa cyrkulacja porywa w swój obieg (warto przypomnieć, że ceny w Pewexach nie odpowiadały cenom tych samych towarów za granicą), ale także – co być może ważniejsze – od -wartościowuje pracę, której jednostek stanowi ekwiwalent.

Odtąd praca wypracowuje bez -wartość – taki los spotyka pracę wykonywaną w bez -miejscu i dlatego jakość tej pracy prze-staje mieć znaczenie, ponieważ ani jej jednostki, ani jej produkty nie przekładają się na wartość w rozumieniu klasycznej ekonomii.

A przecież – jak pisał Adam Smith – to „Praca jest rzeczywistą miarą wartości, za jaką wymienia się każdy towar”8. Co więcej, jak dowodzi Foucault, praca jest kwestią być albo nie być:

praca ludzkości oddala grozę śmierci: jeśli jakaś populacja nie znajdzie nowych źródeł utrzymania, skazana jest na wyginię-cie […]. Kiedy wisząca nad głową śmierć budzi coraz większą grozę, proporcjonalną do narastających trudności z dostępem do niezbędnych środków utrzymania, praca zyskuje na inten-sywności i wykorzystuje wszelkie sposoby by podnieść wydaj-ność. Toteż […] konieczność ekonomii otwiera się za sprawą odwiecznej i fundamentalnej sytuacji rzadkości: w obliczu

8 A. Smith: Recherches sur la richesse des nations. Paryż 1843, s. 38. Cyt.

za M. Foucault: Słowa i rzeczy. Archeologia nauk humanistycznych. Przeł.

T. Komendant. Gdańsk 2006, s. 202.

nieporuszonej i  […] jałowej natury człowiek nieustannie ryzykuje życie9.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ten brutalny opis okolicz-ności, w jakich rodziła się nowoczesna ekonomia i nowoczesna praca, w zakresie ekonomii socjalizmu niczego nie wyjaśnia. Nie wyjaśnia, chociaż wydawałoby się, że powinien. Co z tego, że źródłowy brak, że bez -miejsce, że bez -wartość? Jeśli ekonomia istnieje i potrafi coś wyjaśnić, coś przewidzieć, coś obliczyć, to w PRL -u ludzie powinni umierać z głodu, a przecież nie umie-rali. Wygląda na to, że zastąpienie kapitalistycznej ekonomii, z jej dogmatyką wartości pracy, wartości pieniądza, akumulacji i deregulacji, przez ekonomię socjalizmu faktycznie się dokonało i jakoś działało, przynajmniej na tyle, że Leon mógł po latach stwierdzić, że był człowiekiem bogatym. Mówiąc to, mówi – jak sądzę – coś więcej. Coś, co być może dla wielu jest oczywiste, ale przynajmniej dla mnie dotąd nie było. Mianowicie, że ekonomia socjalizmu, która wytworzyła w  PRL -u  bez -wartość wartości oraz zawrotną cyrkulację wymiany krążącej wokół owej źród-łowej bez -wartości, rzeczywiście wytworzyła system całkowicie inny od gospodarek kapitalistycznych; inny tak dalece, że wszel-kie próby wyjaśniania go w oparciu o analizy antropologiczne homo oeconomicus wydają się prowadzić donikąd. Być może – to tylko intuicja – należałoby szukać rozwiązania, wpisując ekono-mię socjalizmu w jakąś nową grę reprezentacji, opartą na jakimś innym od klasycznego typie analizy bogactw. Nie wiem.

Tyle po drugie.