• Nie Znaleziono Wyników

Po pierwsze – brak

Ale zanim o  braku opowiem, wyjaśnię, że pisząc o  – ale też i obok nich, współbieżnie – wspomnieniach Leonarda Neugera (częściowo opublikowanych, częściowo pozostających w maszy-nopisach), będę o autorze mówił Leon (formy Leonard używali wobec Leona tylko funkcjonariusze UB). Inne rozwiązanie usta-nowiłoby bowiem relację, która nie istnieje i która byłaby niepo-trzebną fikcją literacką.

A  zatem – po pierwsze – brak. Truizmem jest pisanie o PRL-u jako o państwie braku lub braków – dokuczliwych, per-manentnych, ostatecznie po prostu nudnych, chociaż codziennie zmuszających do nieefektywnej krzątaniny. Ale ten brak, jeśli przemyśleć go nieco szerzej, aniżeli tylko w kontekście braku towarów lub wytwarzania braków (tzw. brakoróbstwo), okazuje się kategorią bardzo istotną. We wspomnieniach Leona brak pojawia się w kontekście wstydu: Leon wstydzi się, że nigdy nie zrewanżował się paniom pracującym w krakowskiej księgarni Gebethnera i Wolffa za to, że zostawiały dla niego książki pod ladą: „te panie nigdy nie dostały ode mnie nawet prezentu, czego się bardzo wstydzę, ale wtedy wstydziłem się im jakiś prezent wręczyć. Dlaczego to robiły? Nie wiem, może w świecie braku, a  PRL był światem wybrakowanym, gdzie na domiar złego wszystkiego brakowało, to właśnie pytanie nie jest na miejscu?”1.

1 L. Neuger: Żadne pieniądze. „Dekada Literacka” 2009, nr 1/2 (233/234), rok XIX.

Wybrakowany świat braku, w którym wszystkiego brakowało.

Wszystkiego oprócz – jak się okazuje – wstydu. Pytanie nie na miejscu przychodzi dopiero później, raczej dopiero dzisiaj niż wówczas, więc zostawmy je póki co na boku. Skoncentrujmy się nad brakiem wszechobecnym; brakiem – ze wstydem w tle.

Sądzę, że Leon wstydzi się wyznać wprost, wyznać nawet samemu sobie, co i kogo ten wszechobecny brak wybrakował.

Czego i kogo ten brak najboleśniej dotyczy? A domyślamy się, że – logicznie wnioskując z przesłanek: po pierwsze, co do miejsca:

„świat”, i po drugie, co do powszechności obowiązywania: „bra-kuje wszystkiego” – brak sam musi być wybrakowany, kowany źródłowo. Przestrzenią, którą źródłowy brak wybra-kowuje jest świat, cały świat. Wybrakowaniu ulega wszystko, a zatem i wszyscy – my wszyscy. Czas przekształcić Heidegge-rowską tezę egzystencjalno -ontologiczną. Człowiek PRL -u nie gruntuje w bez -gruncie, jak chciałby Heidegger2, lecz gruntuje w wybrakowanym braku. Wybrakowany brak nie jest tożsamy z pustką, nicością, ponieważ sam jest – właśnie – wybrakowany, czyli jakoś niezupełny, niepełny, podważony, podminowany – dochodzę tu do aporii, ponieważ to nie jest tylko brak czegoś, chociaż oczywiście też, to jest przede wszystkim brak istotowy, taki, który raczej jest, niż którego nie ma, brak, który nie jest czystą negatywnością, nie jest czystą nieobecnością. To nie jest nicość nihilistów, to nie jest noc Nietzschego. Dlatego właśnie – to uwaga na razie na marginesie – sądzę, że kategoria nihili-zmu jest zupełnie nieprzydatna do rozważań nad czasem PRL -u.

Skoro gruntujemy – my, dzieci PRL -u – w wybrakowanym braku, to oznacza, że brak także i  nas wybrakował. Pytanie:

w jaki sposób? By to – znów nie bez wstydu, tym razem dużo

sil-2 Por. M. Heidegger: Przyczynki do filozofii (Z  wydarzenia). Przeł.

B. Baran, J. Mizera. Kraków 1996. Chodzi mi przede wszystkim o rozwa-żania zawarte w rozdziale Czas ‑przestrzeń jako bez ‑grunt (s. 344–364). Dla moich dalszych rozważań istotna jest także Heideggerowska definicja braku:

„»Brak« jako odmawianie siebie (wahające się) przez grunt jest istoczeniem gruntu jako bez -gruntu. Grunt potrzebuje bez -gruntu. A  prześwitywanie, dziejące się w  odmawianiu siebie, nie jest samym tylko rozwarciem i  roz-ziewem […], lecz nastrajającym uspajaniem istotowych prze ‑sunięć właśnie tego rozjaśnionego, które pozwala w to wstawić owo skrywanie się” (s. 354).

niejszego – opisać, Leon opuszcza egzystencjalno -ontologiczną kategorię braku i wybiera kategorię estetyczną – kiczu. Źród-łowy brak zamienia się w uwewnętrzniony kicz. Warto zazna-czyć, że świadomość  kiczu jako elementu zarówno zbiorowej, jak i jednostkowej nieświadomości pojawia się wraz z dystan-sującą opowieścią, którą Leon rozwija wobec Innego. Sytuacja emigracyjna jest zarazem seansem psychoanalizy prowadzonej w nowym języku, który Leon poznaje już jako człowiek dojrzały:

emigracja wymusza translację – wybrakowany przez brak, prze-niesiony Leon przenosi PRL -owskie doświadczenie w przestrzeń obcego miejsca i obcego języka.

Moi pragmatyczni i pedantyczni uczniowie, a czasem po pro-stu rozmówcy, ludzie pełni jak najlepszych intencji, pragnący poznać i zrozumieć ten mój kraj dotknięty nieszczęściem, stawiali mi pytania, komentowali, dyskutowali, a ja traciłem grunt pod nogami. Nie, nie dlatego, że nie rozumieli. Dlatego że ich rozumienie stanowiło „przekład” mojego „rodzimego”

na ich „rodzime”, a w ich „rodzimym” to wszystko przekształ-cało się w duszący, banalny do granic wytrzymałości, lepki kicz. Co gorsza, sentymentalny. A ja się wstydziłem. Wsty-dziłem się nie tego, co oni wypowiadali, przeciwnie, próbo-wałem prostować, pogłębiać, dmuchać, wręcz dąć w horyzont hermeneutyczny, żeby go choć trochę od - i rozsunąć, i nie było to takie trudne, choć najczęściej beznadziejne, bo ulokowane poza światem ich doświadczeń. Nie, ja się wstydziłem, bo w tych spotkaniach z obcymi wychynął niezauważany przeze mnie dotąd, a może nawet wyparty kicz jako konstytutywny człon mojej tożsamości. Wstydziłem się, że on tam był i że był wyparty3.

Brak – powtórzmy – interioryzuje się jako kicz, a uświado-mienie go sobie po raz kolejny wywołuje wstyd. Popatrzmy na sformułowania: o ile brak był źródłową cechą wybrakowanego świata, w którym wszystkiego brakuje, o tyle kicz jest duszny, banalny, lepki i sentymentalny.

Nie wiem, czy Państwo się ze mną zgodzą, ale powiedziałbym, że Leon, opisując kicz, który – jak pamiętamy – jest

konstytutyw-3 L. Neuger: Harcap. „Pogranicza” 2008, nr 2 (73).

nym i wypartym członem jego tożsamości, przywołuje estetykę domu publicznego: duszna atmosfera zadymionych, za ciem-nych pomieszczeń, banalny (do granic wytrzymałości) przed-miot wymiany, banalni jego uczestnicy, lepkie spojrzenia i lepkie ciała, sentymentalne opowieści, które gdzie indziej nie miałyby sensu. Miejsce pozbawiające tożsamości wszystkich uczestni-ków wymiany, miejsce tożsamości przybranej, erotyki tandet-nej, miejsce przejścia, miejsce spełnień krótkotrwałych. Do tego miejsce szemrane, półlegalne (lub, jak w PRL -u, nielegalne), przy-padkowe, gdzie nikt nie pozostaje na długo. Miejsce zawieszenia zwykłych stosunków społecznych, które tę niezwykłość skrywa w przyćmionym, kolorowym świetle. Ostatecznie miejsce zawie-szone między prawem a bezprawiem, gdzie, często przy milczą-cej zgodzie władz państwowych, ustanawia się (lub: ustanawiany jest) lokalny stan wyjątkowy (używam pojęcia stanu wyjątko-wego w rozumieniu, jakie nadaje mu Agamben w książce HOMO SACER. Suwerenna władza i nagie życie4).

Ale czy z  tego wynika, że PRL Leona, ów kraj dotknięty nieszczęściem, to dom publiczny? Sądzę, że na pewnym pozio-mie tak (potocznie mówiło się o  PRL -u: bajzel, bałagan, bur-del), ale nie to jest tu najważniejsze. Pamiętajmy, że mówimy o kiczu wypartym, traumatycznym, współkształtującym tożsa-mość. Dom publiczny funkcjonuje tu raczej jako metafora i jako amplifikacja, które trzeba rozpatrywać w kontekście źródłowego braku (nie zapominajmy, że nieświadome posiada strukturę języka – napominał Lacan). Chodzi o to, że brak traumatyzuje i  jako trauma przyjmuje kształt kiczu. Brak metaforyzuje się

4 G. Agamben: Homo Sacer. Suwerenna władza i  nagie życie. Przeł.

M.  Salwa. Posłowie P. Nowak. Warszawa 2008. Szczególnie interesujący wydaje się następujący fragment: „Wyjątek jest rodzajem wyłączenia. Jest on pojedynczym przypadkiem, który jest wyłączony z zakresu normy ogólnej.

Jednak tym, co najbardziej właściwie charakteryzuje wyjątek, jest fakt, że to, co jest wyłączone, nie jest tym samym całkowicie pozbawione związku z  normą, przeciwnie – wyjątek pozostaje z  nią w  relacji jako zawieszenie.

Norma stosuje się do wyjątku, nie stosując się, wycofując się z niego. Stan wyjątkowy nie jest zatem chaosem poprzedzającym porządek, lecz sytuacją, która jest wynikiem zawieszenia tego ostatniego. W tym sensie wyjątek jest naprawdę, zgodnie ze swą etymologią, czymś wy -jętym (ex ‑capere), a nie po prostu wykluczonym” (s. 30–31).

jako dom publiczny poprzez amplifikację rozproszenia, jakim jest wybrakowany świat i umożliwia przeniesienie w konkret.

Ważne jest to, że przeniesienie umiejscawia źródłowy brak, albo raczej czyni z niego miejsce symboliczne, a tym miejscem jest dom publiczny ze swoistą symboliczną zawartością. Interesuje mnie metonimiczny szereg: brak – kicz – miejsce. Sądzę, że cho-dzi tu o miejsce wybrakowane przez źródłowy brak – o miej-sce, które podważa, przemieszcza, wykorzenia, pozbawia toż-samości, wykoleja i – uwodzi (lepko, banalnie – ale jednak). To wybrakowane miejsce określmy jako bez -miejsce. Dwa zasadni-cze elementy niniejszej analizy to zatem źródłowy brak, który wybrakowuje, oraz miejsce, a to miejsce – jako wybrakowane – staje się bez -miejscem.

Dopiero teraz możemy powrócić do wspomnianego wcześniej pytania, które – jak pamiętamy – nie jest na miejscu. Przypo-mnijmy metonimiczny szereg: wstyd – niewiedza – brak – pyta-nie pyta-nie na miejscu. Czy zamieszkując w bez -miejscu, możliwe jest postawienie pytania, które jest (byłoby) na miejscu? Powróćmy do księgarni Gebethnera i Wolffa, gdzie Leon – dzięki uprzej-mości pań – wchodził w  posiadanie książek. „W  krakowskiej księgarni Gebethnera i Wolffa – tak się mówiło – nigdy: »byłego Gebethnera i Wolffa«”5. Jasne, że chodzi tu o jakąś zdrową formę oporu krakowian wobec reżimu, ale, po głębszym namyśle, nie tylko o to, a nawet – paradoksalnie – wręcz przeciwnie. Sądzę bowiem, że ten sprzeciw wobec świata w gruncie rzeczy zatwier-dzał ów świat i przyczyniał się do przekształcenia miejsca -miejsce. Celowo pomijane (przez krakowian) słowo „byłego”

(Gebethnera i Wolffa) wprowadza w to miejsce (w tę księgarnię) aporię, w której to, co byłe i to, co obecne wchodzi w rodzaj klin-czu, śmiertelnego uścisku. Historyczna zmiana stosunków włas-ności zostaje unieważniona w dyskursie, ale nie zostaje unieważ-niona w rzeczywistości i dlatego w gruncie rzeczy sprawia, że miejsce, ulegając źródłowemu naruszeniu (przesunięciu), staje się bez -miejscem – a mowa tu przecież o miejscu tym samym.

Oczywiście: tym samym, ale nie takim samym. Właśnie o takie przesunięcie bez przesunięcia, różnicę bez zmiany tu chodzi,

5 L. Neuger: Żadne pieniądze…

w efekcie bowiem takiego ruchu bez -ruchu miejsce staje -miejscem. Takich miejsc, tych samych, lecz nie takich samych, znał PRL wiele. Mnie, którego dzieciństwo upłynęło w intere-sującej epoce wyrobów czekoladopodobnych, przychodzą do głowy Zakłady Przemysłu Cukierniczego im. 22 Lipca, dawniej E. Wedel (E. to Emil). W istocie chodzi jednak o coś poważniej-szego, rzecz w  tym, że całe terytorium dotknięte źródłowym wybrakowaniem staje się bez -miejscem. A my, którzy na tym terytorium przyszliśmy na świat, jesteśmy dotknięci skazą -miejsca. Nasza tożsamość uwewnętrzniła brak i z nim w sobie się rozwinęła, brak nas wybrakował.

Tyle po pierwsze.