zniknął.
T ym czasem ojciec O m ara H assan, po tak nagłem zniknięciu syna z m iasta, w raz z jego panem i dobrodziejem , p o p ad ł w wielką troskę gdzieby on m ógł być. Nic więcej nie wiedział on, jak tylko to, że jego syn w ynajął n a rozkaz sw ojego p a n a w mieście dw a konie, i że poje
chali oni potem obydwaj gdzieś za m iasto na przejażdżkę, nie powróciwszy dotąd wcale, ani pan ani sługa. Zaraz pierw szego dnia szedł on i pytał sąsiadów , czy oni przypadkiem syna jego nie widzieli, lecz każdy z nich ram ionam i w zru
szał, milcząc. N astępnie u d ał się on do w łaści
ciela w ynajętych przez jego syna koni, pytając go, czyby m u niem ógł udzielić jakich bliższych w iadom ości, — lecz ten gdy zrozum iał o co się rozchodzi, odpow iedział, że oba konie znalazł on uw iązane do słupa, lecz nie widział kto ich przyprow adził i więcej nie m oże go w tej sp ra
wie objaśnić. S m utny i zaniepokojony bardzo tem H assan, poszedł jeszcze do gospody zapy
tać się czy pow rócił już ten bogaty arm eńczyk z przejażdżki, w k tó rą u d ał się z jego synem , lecz odpow iedziano m u przecząco. Więc cóż się z niem i stało, pytał sam siebie w duchu, gdzie oni m ogą być, jeżeli konie zw rócone już są, czyżby O m a r konie przyprow adził i poszedł z armeńczykiem precz, nie pożegnaw szy się z nim,
— nie, to być nie może. Noc się zbliżafa, lecz nie m ógł spać, m yślał tylko ciągle, całą winę składając n a arm eńczyka, przeklinając go teraz o tyle, o ile go dawniej wysławiał, a swego sy
n a surow o do posłuszeństw a dla tak hojnego p an a nakłaniał, który teraz zwodzicielem i oszu
stem się okazał. Zdaw ało m u się daw niej, że nie będzie potrzebow ał już tak ciężko pracować, że m u stare lata spokojnie upłyną, przy tern w ynagrodzeniu, jakie syn jego pobierać będzie za w ierną służbę, aż tu nagle nietyiko, że u tra cił dobry byt bez pracy, ale i syna m u brakło.
Z resztą m yślał może syn powróci jeszcze i w szyst
ko będzie jak było.
Tak rozmyślając, obracał stary pantofel w rękach, który do napraw y przeznaczony był, gdy oto nagle drzwi się otworzyły i O m ar wbiegłszy do izby z okrzykiem radości, rzucił się ojcu n a szyję z tak ą gw ałtow nością, że sta
rego om al n a ziemię nie powalił. A gdy się już nacieszyli obaj do woli, H assan chciał aby m u O m ar zaraz opowiedział, gdzie przebyw ał tak długo, i gdzie swojego dobrego p a n a zostaw ił, lecz ten odpow iedział: „Nie pytaj m nie teraz ojcze o to, wielem ja przez ten czas złego do
znał z przyczyny tego arm eńczyka, ale to wszyst
ko później opowiem , teraz daj mi jeść i pić, bo ód czasu m ojego wyjazdu, nic w ustach jeszcze nie m iałem “ . Słysząc to H assan, wziął
ostatnie-2?
go zaoszczędzonego dukata, i pobiegł do naj
bliższej gospody zkąd w krótce przyniósł podo- statkiem jadła i picia dla syna i dla siebie,
po-I
nieważ przez czas niebytności syna, m ało co jedząc, głód m u teraz dokuczał, więc usiadłszy spożywali obydwaj z praw dziw ym apetytem .
Pokrzepiwszy się nieco O m ar, począł opo
wiadać ojcu dokładnie wszystkie przygody
swo-I
jej dalekiej podróży, lecz ojciec w ątpił o praw dzie tego opow iadania, tw ierdząc że takie głupie i niepojęte rzeczy, tylko we śnie m arzyć się m o gą, Co widząc O m ar, który przy tych dziwnych przejściach tyle niebezpieczeństw przetrw ał, — aby przekonać ojca, ze praw dę m ówi, pokazał pierścień wiszący na sznurku u jego szyi i ow o- - ce, które jeszcze w kieszeniach su rd u ta nosił;, a gdy to wszystko przed jego oczym a n a stole wykładać począł, tedy stary H assan nie wątpiąc już o praw dzie jego opow iadania, dziękow ał Bogu za w yratow anie jego syna od niechybnej śmierci. — D ługo jeszcze siedzieli oni takcie-I
sząc się naw zajem z siebie, ojciec wypytywał syna, ten zaś odpow iadał ojcu objaśniając go, gdy ten twierdził że owoce, które O m a r z dalekiej wyprawy przyniósł, są praw dziw e. — T o tylko złudzenie, — m ów ił — jeść ich nie m ożna bo są szklanne. I rzeczywiście tak wyglądały.
Stary H assan słysząc o tylu niebezpieczeństw ach przedsięwziętych dla uzyskania pierścienia, za
d u m a ł się, a potem rzekł: „B óg cię strzegł synu i tylko jem u za ocalenie p o d zięk u j! zapom nijm y zresztą o tem co było, a że zm ęczeni jesteśm y obydwaj* więc lepiej połóżm y się spać. W krótce też zasnęli obaj szczęśliwi.
ROZDZIAŁ V.
O m ar p rzychodzi do poznania dachów ziemskich.
N azajutrz rano pokrzepiwszy się śniadaniem , usiedli obydwaj, radząc nad tem , jak b ęd ą żyć dalej skoro im pieniędzy zaoszczędzonych b ra
knie. R oboty żadnej takiej nie było, przy której- by wyżyć mogli. O m ar cieszył się tem , że w o- statnim razie będą mogli sprzedać pierścień, o którego w artości wcale nie w ątpił. Ojciec zaś jego chcąc przypatrzyć się lepiej i ocenić, wziął ów pierścień, włożył go n a palec, a obracając nim, m yślał w duchu ile talarów za niego żą
dać m ożna, gdy wtem staje przed nim duch 'ogromny, pytając głuchym głosem , czego żąda.
H assan przerażony niezm iernie zjawieniem się tej strasznej postaci cofnął się w tył, odchodząc praw ie od przytom ności, — lecz O m ar u sp a k a jając ojca zbliżył się do ducha i rzekł: Przynieś
29 nam nieco pożywienia, gdyż głodni bardzo je-v steśm y. D uch zniknął, niosąc w krótce dw ie duże srebrne przepysznej roboty misy, napełnio
ne najlepszem i potraw am i, a staw iając je p rz ed O m arem , zapytał go, czy czego więcej niepo- trzebuje. Przynieś nam co dobrego do picia,, rozkazał O m ar, korzystając z z a p y ta n ia; duch znow u zniknął, niosąc po m ałej chwili najwy-.
borniejszego w ińa, w srebrnym koszu, a p o sta
wiwszy go zniknął, gdyż tym razem O m ar nic więcej nie żądał.
S tary H assan niem y z przerażenia, widząc co się w koło niego dzieje, m yślał z początku, że śni, lecz gdy duch dostarczywszy czego żą-- dano zniknął, — a widząc n a stole stojące misy pełne w onnych potraw , do tego pełen kosz bu-- telek z winem , tedy przekonał się,_że to nie sen lecz rzeczywistość. O m ar zaś chociaż zdziwiony był tem zagadkow em zjawieniem się ducha, je
dnak nie stracił odw agi zobaczywszy go, bo był już do tego przyzwyczajony, — m yślał tylko ja
kim sposobem on się tu stawił, — czy go kto posłał, — m yślał w duchu, aż wreszcie przy
szedł do tego przekonania, że nikt inny tylko, jego daw ny pan przysłał im tego ducha z za
pytaniem , czy czego nie potrzebują, i n a jego.
życzenie przyniósł im tenże jadła i picia. Tą^
myśl pow iedział także ojcu, co tenże potwierdził,, robiąc uw agę, że te potraw y szkodzić im mogą..
Łecz gdy O m ar nie zważając na to, usiadł a je
dząc potraw y chwalił, więc i H assan przyłączył się do niego, a pojadłszy sobie obydw aj do woli, wypróżnili trzy całe butelki wina, którym podochociw szy sobie, udali się za m iasto n a przechadzkę, i jakby wolni od troski z czego żyć b ędą jutro, dopiero późno wieczór powrócili do dom u, a będąc znużeni wielce spać się p o łożyli. D rugiego dnia ze snu pow staw szy, gdy żołądki poczęły dokuczać a duch dobrodziej więcej się nie pokazywał, rzekł H assan do syna:
Weźmij jedną z tych dwóch m is, które nam duch wczoraj przyniósł i sprzedaj, abyśm y głód nasz zaspokoić mogli. O m ar nie nam yślając się wiele, wziął m isę niosąc ją do handlow ego k ra m u n a sprzedaż. N a ulicy spotkał go żyd, który g d y tę m isę zobaczył, zapytał go, coby z nią czynić zamyślał, a dowiedziawszy się, że ją Q m ar na sprzedaż niesie, kazał m u iść za sobą, a za
wiódłszy go w podw órze pew nego dom ku, by m ógł z nim bezpiecznie o tej rzeczy pomówić, ł przekonaw szy się o wartości naczynia, zapytał g o , ile 'za nie żąda. O m ar nie wiedząc ile w y
m agać może, odparł, iż zdaje się na jego oce
nienie. Żyd poznaw szy jego nierozum , przyznał m u za naczynie dw anaście dwoistych czyli du- plow anych talarów , przyczem powiedział, że m a- teryał nie w art wiele, tylko ro b o ta m u się b ar
dzo podoba i dla tego tyle płaci, O m ar wielce
31 uradow any, zgarnął pieniądze, które żyd wyli
czył, i czemprędzej pobiegł do ojca, który zoba
czywszy taką sum ę, był z tej sprzedaży rów nież bardzo zadow olniony.
I znow u żyli sobie dalej spokojnie i bez troski, nie żałując sobie niczego, dopóki ostatni talar wydanym nie został i kieszeń su ch o t nie dostała. Więc O m ar wziął drugą m isę, a niosąc ją n a m iasto w celu sprzedania, spotkał na uli
cy tego sam ego zyda, który kupił u niego p ier
wszą, więc i teraz jak tylko zobaczył zbliżającego się O m ara, tak zaraz pobiegł ku niem u, pytając go, czy i tą m isę na sprzedaż niesie. O m ar po- m iarkow aw szy, że żyd o naczynie stoi, od p o w iedział: Praw da, że ją m am n a sprzedaż, je
dnak nie za tę cenę co poprzednio, bo m nie ojciec mój za to złajał. No, ja m yślę — o d p o wiedział żyd — że się przy handlu nie pobije
m y, a zgodzim y się, gdyż jedna m isa nie m a dla m nie takiej w artości! jak ich będę posiadał dwie jednej roboty, a poniew aż jak ci już raz pow iedziałem , że tylko ro b o ta bardzo mi się p o doba, tak i teraz zapłacę ci za nię lepiej jak kto inny. O to m asz dw adzieścia dw oistych talarów za m isę, a tą sum ą ojciec tw ój pew no zadow ol
niony będzie. O m ar wziął pieniądze i ucieszony wielce biegł do ojca, który poczciwości żyda nie- m ógł się dosyć nachw alić. I znow u dłuższy czas jedząc tylko i pijąc, jak ojciec tak i syn, wiedli
życie próżniacze, w końcu gdy im tych pienię
dzy już brakło, wyprawił H assan swojego syna z owym srebrnym koszem n a sprzedaż, nakazu
jąc m u, aby sobie kazał dobrze zapłacić, ponie
waż dw a razy jest on cięższy jak misy. O m ar włożywszy sobie kosz n a głowę, aby wygodniej nieść mógł, szedł tą sam ą ulicą, w której się po dw a razy z żydem spotykał, sądził więc że i tym razem go zobaczy, jadnak nadzieja go zawiodła, gdyż oczekiwany kupiec jak nie przy
chodził tak i nie przyszedł. Z m artw iony tem niepodzeniem wielce, przypuszczał O m ar, że ów żyd stratę ponieść m usiał na kupionym od nie
go tow arze, więc dla tego m oże nie wychodzi,
— lecz przekonał się wkrótce, że tak nie było, gdyż kupiec ten, w tow arzystw ie stu innych kupców , z potrójną liczbą wielbłądów, u d ał się przed kilkom a dniam i w daleką podróż przez wielką pustynię, do m iasta D am aszku, dla w y
m iany swoich tow arów . Dowiedziawszy się o tem O m ar, sm ucił się bardzo, m yśląc że n a swój tow ar już pew nie kupca nie znajdzie; lecz idąc ulicą, przechodził praw ie koło sklepu złotnika, który stojąc we drzwiach, zaw ołał n a n ie g o : Hej! a dokąd że ty idziesz z tym koszem ? Ja szukałem żyda, odpow iedział O m ar, którem u sprzedaw ałem już podobne rzeczy, jem u więc i ten kosz chciałem sprzedać. — T edy niewiele dostaniesz, m ówił złotnik dalej, gdy z takim
33 szelm ą żydem w handel wejdziesz, — powiedz coś m u sprzedał, a ile ci ten oszust zapłacił?
G dy m u O m ar wszystko opowiedział i opisał wielkość m is, złotnik aż za głow ę się złapał i z a w ołał : O to widzisz jak dałeś się oszukać, k ażda bowiem z tych mis, była przynajm niej sto dw o
istych talarów w artająca! O m a r m yślał, że zło
tnik sobie z niego żartuje, zam ierzał już oddalić się lecz przystąpił jeszcze do niego i spytał, jak wysoko on ten kosz szacuje? Złotnik wziąwszy do rąk naczynie, oglądał go z bacznością, a w a
żąc w rękach, powiedział że m u 500 dwoistych talarów zań zaraz wypłaci. O m ar aż drgnął od radości, jak o tak wielkiej sum ie pieniędzy usły
szał, a patrząc n a złotnika pow ątpiew ał o te m : ten zaś m yśląc, że sprzedającem u ta su m a jest za m ałą, poniew aż od wielkiego zdum ienia nie daw ał odpowiedzi, więc nadm ienił jeszcze, że jeżeliby się przy tem czuł pokrzyw dzonym , tedy może ten kosz zanieść do innego złotnika, a gdy
by m u ten więcej obiecał, to i on chętnie tyle zapłaci. — O m ar przekonany już, że złotnik nie żartuje lecz praw dę m ówi, odrzekł prędko, że tą sum ą on się zadaw alnia, a postaw iw szy kosz, zgarnął 500 talarów do w orka, który m u złotnik jako nadw yżkę wręczył i ruszył czemprędzej do dom u, oglądając się często, z obawy, aby g o złotnik nie gonił, chcąc m u pieniądze odebrać, gdyby m u się kupno kosza w ydaw ało za drogie.
3
Przybywszy do dom u, z tej niezmiernej uciechy otworzył drzwi i w padł do izby z taką gw ałtow nością, że worek w ypadł m u z rąk i ta lary po ziemi się potoczyły. S tary H assan widząc takie m nóstw o pieniędzy, o m ało że nie zwaryo- wał, słysząc że to ich w łasność. A gdy m u syn opowiedział jak go żyd na owych dwóch m isach ogrom nie oszukał, tedy zaklął stary okropnie, obie
cując żydowi przy najbliższej sposobności włosy z brody wytargać, — lecz patrząc n a tak wielką sum ę pieniędzy, w net się uspokoił. Teraz p o częli rozm yślać nad tern, jakby tem i pieniądzm i zarządzić, aby przy nich żyć mogli porządniej jak do tego czasu. H assan odłożył więc 300 ta larów n a stronę, a pozostałą su m ą postanow ił oporządzić swoje ubogie pom ieszkanie, co do skutku w krótce przyprow adziw szy, za resztę p o zostałej sum y spraw ił sobie i synowi sw em u lepsze odzienie, w którem kształtniej i okazalej obaj wyglądali — osobliwie zaś O m ar, który m ęzką pięknością od natury był już obdarzony, teraz był tak pięknym m łodzieńcem , że piękniej
szego nie było. A tak oporządziw szy się dokoła należycie, postanow ili żyć nie tak rozrzutnie jak dawniej, lecz skrom niej nieco, aby im pozostałe 300 talarów , jak najdłużej w ystarczyć mogły, gdyż pracow ać jak daw niej, żaden z nich nie myślał, brzydząc się swojem rzem iosłem .
A tak w iodąc dalej życie próżniacze, —
35 zastanaw iali się czasam i, co robić będą wówczas, gdy im środków do życia brak n ie; nie wiedzieli bow iem o tern, że posiadając nieprzepłacony pierścień, posiadali rów nież wszystkie skarby i bogactw a ziemskie.
ROZDZIAŁ VI.
J a k się O m ar w pięknej Z ulim ie zakochał i do pozn a n ia sw ej m ocy p rzyszed ł.
Pew nego dnia wyszedł O m a r na przecha
dzkę, a będąc w bliskości pałacu su łtan a, usły
szał nagle w ystrzały z m oździeży, które oznaczać m iały, że ulicą przejeżdżać b ęd ą niew iasty su łta n a i dla tego więc by wszyscy mężczyźni, znaj
dujący się w bliskości pałacu, oddalili się z ulic natychm iast, pod u tra tą życia. O m ara jednak zdjęła wielka ciekaw ość zobaczenia tych pię
knych niew iast z b lisk a; a że ulicę tą, na której on się znajdow ał, przebyw ać m usiały, skrył się więc w sieni pew nego dom u, i ztam tąd przez uchylone drzwi postanow ił patrzeć dopóki nie przejadą. Jego ciekaw ość została wkrótce zasp o kojoną, gdyż po m ałej chwili zobaczył zbliżają
cy się orszak, w p o środku którego znajdow ała się także córka su łta n a im ieniem Zulim a. A gdy
3*
znajdow ała się o n a już blisko kryjówki O m ara, przypadkiem powiew w iatru uchylił zasłonę, za
krywającą jej tw arz, i O m ar ujrzał piękne obli
cze, i oczu jej czarnych blask, — lecz tylko przelotnie, — gdyż piękna ■ Zulim a popraw iła pospiesznie zasłonę, i w krótce orszak cały zni
knął m u z oczu. O m ar po chwili dopiero wy
sun ął się z ukrycia, lecz już nie ten sam co przedtem , gdyż zobaczywszy Zulimę, wielce ją pokochał. Jakiś dziwny niepokój go ogarnął i sm utno m u się zrobiło, gdy pom yślał, że jest synem biednego szewca. Patrzył długo w stro
nę, w którą u d ała się piękna Zulim a, wreszcie nie wiedząc n aw et sam co czyni, począł postę
pować w tym sam ym k ieru n k u ; i szedł tak ciągle bez m yśli, m ijał tłum y zgrom adzonych ludzi, m ijał wszystko co tylko ciekawość w zbu
dzić może, aż znalazłszy się za m iastem , gdy się upam iętał tro ch ę i zobaczył gdzie się znaj
duje, w tenczas zaw ołał rozżalony: „C zem uż ja tam poszedł nieszczęśliwy, i czem u tak byłem ciekawy zobaczyć piękność, której nigdy posia
dać nie m ogę? ja syn szewca, myśleć nie po
winienem o tern! lepiej mi będzie um rzeć jak najprędzfej, lecz raz jeszcze, — raz jeden tylko widzieć ją m u sz ę !“.
P o tych słow ach załam ał rozpaczliwie ręce gniotąc wiszącą u palca różę, a gdy m u żal n o w e słow a goryczy na usta nasuw ał, zdziw iony
37 został zjawieniem się Ariela, który zapytał go, czego potrzebuje? O m ar słysząc to o d p arł; Na cóż mi się przyda twoje pytanie, kiedy w teni co m nie boli, nic pom ódz nie możesz. Zobaczy
łem bow iem córkę sułtana, piękną Zulim ę i po kochałem ją niezm iernie i tylko nadzieja posia
d an ia jej m oże m nie uspokoić i chęć do życia przywrócić, lecz tej nadzieji nie m am ! „Możesz ją mieć, m ożesz, odpow iedział Ariel — chociaż nie w mojej m ocy to jest, jednak ty, posiadając nieprzepłacony pierścień, zdjęty z palca czarno
księżnika M erlina, posiadasz rów nież i władzę nad ducham i ziem skiemi, którzy ci do poślubie
nia pięknej Zulimy, dopom ódz m ogą, albowiem przez potarcie nieprzepłaconego pierścienia m asz na usługi ich moc, która wiele m oże i która szczęśliwym cię uczyni, tylko w tej spraw ie m u sisz postępow ać bardzo oględnie, gdyż zbytni pośpiech lub opieszałość zaszkodzić ci m ogą.
Po tych słow ach Ariel zniknął, a O m ar zaś, którego ta now ina wielce rozweseliła, teraz dopiero poznał jak wielkim i potężnym on jest posiadając ow ą różę czarodziejską i pierścień, za którego pom ocą, uzyska w szystko co tylko do szczęścia potrzebnem być może. U radow any więc tern niezm iernie, w racał do dom u, m yśląc jakby to wszystko pokierow ać, aby w jaknaj- krótszym czasie piękną Zulimę, sw oją m ałżonką nazywać m ógł. Przybywszy do dom u, gdy go
m u tedy opow iadać wszystkie szczegóły w ypad
ków, które go spotkały, pom inąw szy jednak to, że posiada wiedzę nieprzepłaconej w artości pier
ścienia, gdyż widzenie się i rozm ow ę z Arielem, postanow ił zachow ać w tajem nicy. Przyznał się ojcu, że pokochał piękną Zulim ę nad życie, i że m usi ją m ieć za żonę. S tary H assan, słysząc to szalone w yznanie syna, sądził z początku, że ten zwaryował, m ów iąc o rzeczy takiej, o której naw et myśleć nie pow ażyłby się żaden, z naj
możniejszych obywateli m iasta, a cóż dopiero syn jego, syn ubogiego szew ca? Z tem i m yślam i zwrócił się do syna m ów iąc: „Porzuć te niedo
rzeczne myśli i zam iary, gdyż one w twojej głowie znajdow ać się nie pow inny, n adto pojmij jeszcze, że każdy człowiek stosow ać się pow i
nien do swojego stanu, a nie pożądać tego cze
go osiągnąć nigdy nie p o tra fi; otóż szewc p o winien patrzeć kopyta, a nie pożądać władzy dostojników ". Lecz słow a te, pełne przekonują
cej praw dy, pozostały bez skutku, gdyż O m a r śmiejąc się zaw ołał: „Nie bój się ojcze, ja wiem, że co pom yślałem , tego dokonać potrafię, a że
by ci zaś dowieść praw dy tego co mówię, prze
konam cię, że ja wiele teraz czynić m ogę, lecz przyrzeknij mi naprzód, że mi dopom ożesz w tej spraw ie i uczynisz to, o- co prosić cię będę.
S tary H assan, widząc że O m ar tajem nicę m a,
39