253990
I ]
NIEPRZEPLACON Y
PIERŚCIEŃ
POWIASTKA DZIWNA
* 1O U B OGIM SZEW CZYKU I ZULIMIE C Ó R C E TU R EC K IEG O SUŁTANA.
W Wadowicach.
N a k ła d e m i d ru k iem F r a n c isz k a F o ltin a . 1929.
N1EPRZEPŁACONY •
P I E R Ś C I E Ń
c z y l i
k to s z c z ę śc ie m a, w ie d z ie o b lu b ie n ic ę do d o m u .
POWIASTKA DZIWNA
o nbogim szewczyku
i Zulimie córce tureckiego sułtana,
»
W W adowicach.
N a k ła d e m i d ru k iem F r a n c isz k a F o ltin a .
ROZDZIAŁ I.
C zarnoksiężnik E rw in p rzyb y w a do Carogrodn i bierze młodego Omara w swoją służbę.
W
owym odw iecznym , starodaw nym czasie, z którego ci szanow ny czytelniku, twój ojciec i dziad albo babka zaiste podów czas bardzo dziw ne i zabaw ne historyjki opow iadali, żył w Adria- nopolu pew ny, n a czarnoksięztw ie się zn ający ' arm eńczyk, im ieniem E rw in. P osiadał on p ew ną z najkosztow niejszych drogich kam ieni złożoną różę, m ocą której m ógł opanow ać duchów p o w ietrznych i nosił ją n a złotym drucie u “lewej ręki do kostki przytw ierdzoną. O trzym ał on ją w pod aru n k u od sw ojego m istrza, zeszłego z tego św iata w 150 ro k u życia swego, egipskiego czar
noksiężnika, a za jej pom ocą um iał sobie wiele bogactw przywłaszczać. Ale poniew aż nienasy
co n ą żądzę tychże posiadał, dla tego m u to w szystko zdaw ało się za m ało i usiłow ał zawsze dotąd, aby w szystkie skryte skarby ziem skie w posiadłość m ógł wziąść. Jednego dnia zaw iódł g o przypadek do sklepu pew nego księgarza, gdzie m iędzy wielu innem i, w p rochu leżącemi, stare- m i pism am i, znalazł jakąś starą rzadko się znaj-
dującą księgę, którą od właściciela, że jej osza
cować nie um iał, za m ałą cenę nabył. Erw in poznawszy w artość tej księgi um iał ją szanow ać i znalazł w niej wiele tajem nych rzeczy, o któ rych dotychczas jeszcze nie wiedział, a szczegól
niej zwrócił uw agę sw oją na to, że się znajduje pierścień, którem u duchow ie ziem scy p o ddać się muszą. Ten pierścień znajdow ał się na palcu czarnoksiężnika M erlina, zm arłego przed 3000 lat, którego m ogiła znajduje się w pew nej skale pomiędzy góram i Athos na wyspie afrykańskiej Elefantynie. Erw in przycisnął sw oją czarnoksięzką różę, skoro takow ą-w iadom ość przeczytał, a w oka
m gnieniu stawił się przed nim Ariel książę d u chów powietrznych, aby jego rozkazy wypełnić.
M asz mi — odezwał się Erw in — do p o siadania pierścienia dopom ódz, który się znajduje w m ogile czarnoksiężnika M erlina, n a wyspie Elefantynie.
Panie — odpow iedział książę — to nie jest w mojej mocy, poniew aż ow a m ogiła od duchów ziemskich byw a strzeżona, którzy o wiele m o żniejsi są, jak my pow ietrzni duchow ie, a gw ałtu używać nie m ożna. Tylko podstępem m ożnaby ten cel osiągnąć.
Jakże tą rzecz m am zacząć? — zapytał Erwin. — Jeżeli wy — rzekł książę — ostatni rozdział w waszej księdze, który w am zdaje się być niepojętym , w spak czytać będziecie, tedy do
5 wiecie się co m acie czynić, abyście pierścień p o siadali. Najprzód szukajcie sobie niew innego m ło
dzieńca, który wszystko czynić m usi, co m u podług przepisu owej księgi rozkażecie.
Erw in wziął więc ow ą księgę do rąk, a sko
ro zrozum iał jak m a sobie postąpić, rzekł do ducha pow ietrza: przenieś m nie natychm iast do C arogrodu, tam niezaw odnie znajdę to czego mi potrzeba.
Książe pow ietrza dał znać trzem innym do usług gotow ym duchom , którzy arm eńczyka p o r
wawszy, w jednej praw ie chwili przenieśli blisko stolicy sułtana. Erw in opuściw szy duchów , u d ał się do m iasta, gdzie chodząc po ulicach, szukał sobie takiego pom ocnika, jakiego do w ykonania sw ego zam iaru potrzebow ał. Przez długi czas chodząc po ulicach bezskutecznie, n apotkał w re
szcie na końcu jednej z ulic pew nego m łodzień
ca, który lubo już dorosły, a jak się zdaw ało, przeszło 16 lat m ieć mogący, jednakże w tow a
rzystwie m łodszych dzieci się baw ił. M iał n a sobie skórzaną zaścirę, zresztą był bardzo ubogo ubrany, lubo tw arz jego przedstaw iała rzadką piękność. Erw in, który zaraz kształtnego chłopca wielce sobie upodobał, zaw ołał go do siebie i zapytał o rodziców jego. — M atka m oja już daw no um arła, odpow iedział chłopiec, a ojciec nazw iskiem H assan żyje jeszcze, m ieszka w owym m ałym , m izernie w yglądającym dom ku, i jest
jestem jego jedynakiem i kształcę się w tym sa m ym rzemiośle. Erwin kazał m u się do pom ie
szkania ojca zaprow adzić, gdzie przybywszy prze
konał się, że było ono bardzo biedne, z czego radow ał się w duchu. Zaraz n a wstępie prosił ojca, aby m u tenże syna swego, którego on so
bie wielce upodobał, n a pewien czas w służbie do niego oddał, gdyż on jako cudzoziem iec nie daw no do C arogrodu przybył, a w mieście będąc nieśw iadom ym potrzebuje przew odnika, — oraz zapewnił m łodego H assana, którem u im ię było O m ar, że go sowicie w ynagrodzi. Ojciec O m ara będąc tern zupełnie zadow olniony, w skazał m u pobliski dom , gdzie dobrą i spokojną gospodę mieć m oże, za co Erwin dziękując, wręczył m u duk ata z tem zapew nieniem , że O m arow i co
dziennie tyle zapłaci, i da m u zupełne utrzym a
nie, jeżeli sw oją służbę z szczerą ochotą i goto
wością spraw ow ać będzie. H assan, który w prze
ciągu m iesiąca tyle nie zarobił, ile jego synowi za jeden dzień obiecano, był bardzo tem zda
rzeniem ucieszony, oddał więc armeńczykow i syna bez w ahania i n apom niał go, aby był zaw sze szczerym, posłusznym i przyw iązanym do swego pana.
Gdy Erw in z O m arem przybyli do g o sp o dy, zaraz przygotow any został dobry obiad, a pożywiwszy się obydw a do syta, rozkazał ar-
7 meńczyk aby O m ar pozostałą resztę obiadu ojcu janiósł, a wręczywszy duk ata za pierw szy dzień, na dziś z służby uwolnił. H a ssa n był wielce u ra dowany gdy zobaczył tyle złota a do tego tak wyśmienite potraw y, nap o m n iał więc pow tórnie svna, ażeby jaknajgorliwiej obowiązki swoje peł
nił i był posłuszny tak dobrem u i h o jnem u panu. D rugiego dnia H assan wcześnie posłał syna sw ego do Erw ina, który m u zaraz piękne suknie kupił i rozkazał ażeby n ajął dw a piękne konie, gdyż pragnie zwiedzić m iasto i w szystkie te osobliwości zobaczyć, które się w niem zn a j
dują. G dy więc O m a r przyprow adził konie, udali się na przejażdżkę, a po pow rocie wieczorem , otrzym ał O m a r swoje dzienne w ynagrodzenie i resztę wieczerzy zaniósł sw em u ojcu, który więcej nic nie p ragnął, jak tylko żeby ów ar- meńczyk, nigdy C arogrodu nie opuszczał. Z a
myślił przytem szew stw o porzucić i resztę życia swego sw obodnie przeżyć. Erw in zaś był z m u szonym przez trzy tygodnie pozostać w C aro- grodzie, oczekując czasu, w którym by m u bieg gwiazd w tym przedsięwzięciu pom ocą był.
ROZDZIAŁ U.
Omar ze sw oim panem w p o d ró ż się udaje i poznaje duchów pow ietrznych.
Gdy się nareszcie ów oczekiw any dzie/i zbliżył, w którym Erw in swoje wielkie dzieło roi- począć zamyślał, rozkazał O m arow i, ażeby przed wieczorem najął dw a dzielne rum aki, ponieważ nazajutrz odbędzie przejażdżkę za m iasto. O m ar wypełnił rozkaz sw ego pana, a skoro dzień za
świtał, dw a piękne rum aki stały przed drzwiami gospody czarnoksiężnika. Erw in jechał więc w to warzystwie m łodego O m ara n a przedmieście, gdzie jednakże nie zatrzym ując się wcale, udał się p ro stą drogą w dalszą podróż. W czasie tej podróży rozm aw iali o różnych obojętnych rze
czach, aż nareszcie po praw ej stronie drogi ujrzeli rozpostarty niespożyty las. Erw in opuściwszy głów ną drogę, skręcił poboczną ścieżką do g ę
stwiny. O m ar widząc to, zwrócił uw agę swego pana, czyliby nie lepiej było trzym ać się prostej drogi, poniew aż w lęsie łatw o zbłądzić m ożna, ale Erw in zapew nił go, że dobrze drogę zna, a zatem nie potrzebuje się niczego obaw iać i że jedynie to dla tego czyni, poniew aż prom ienie słoneczne bardzo dogrzew ają, a pom iędzy cie
niem drzew, użyje więcej przyjem ności i trochę sobie wypocznie. Przyczem dał rum akow i ostro-
9 gi i jechał szybkością błyskawicy, że O m ar oba
wiał się p an a z oczu stracić, gdy ten coraz to prędzej przez krzewy i b ag n a niby w pow ietrzu leciał, a koniowi ani chwili odpoczynku niedał, dopóki na pew ne w olne m iejsce w lesie nie przy
był, w którego środku w znosiła się piram ida kam ienna, której szczyt zdaw ał się obłoków się
gać. C zarnoksiężnik zsiadł z konia i rozkazał O m arow i toż sam o uczynić, konie do drzew a przywiązać, a potem piął się z wielkiem usiło
w aniem ze swym w spółtow arzyszem na piram idę w górę, po stopniach, które aż do szczytu jej wiodły. O m ar, którego już ta nieprzerw ana jazda bardzo znurzyła, skoro przybył n a szczyt pira
midy, u p ad ł zupełnie utrudzony, a czarnoksiężnik usiadłszy przy nim , wydobył księgę, otw orzył ją i pilnie czytając, bardzo głęboko rozważał. Po chw ili gdy O m ar przyszedł do przytom ności, spostrzegł dopiero gdzie się znajduje i nic wię
cej nie m ógł ujrzeć, jak tylko ponury niebrzeby- ty las, w pośrodku którego ciągnęło się pasm o gór niebotycznych, z w ierzchołka których m ożna było dojrzeć brzegi m orza, a zresztą n a tej całej przestrzeni jak tylko m ożna było dojrzeć okiem, ani jednej żyjącej istoty. Mimowoli uczuł O m ar
< drżenie serca z w idoku dla niego tak niepojęte
go i spoglądał z boku n a czarnoksiężnika, który się następującem i słowy do niego odezw ał: Mój kochany O m arze! każdy człowiek pragnie szczę-
ścia, bogactw i dostatków , — i czy pracą w y
trw ałą, czy też różnem i zabiegam i, stara się by sobie przyszłość zabezpieczyć od niedostatku i nędzy, — lecz najczęściej byw a tak, iż m im o tych starań i zabiegów, los zaw istny krzyżuje plany i niepozw ala powziętej myśli doprow adzić do sk u tk u ; każdy pow tarzam , szczęścia pragnie, lecz nie każdy je otrzym uje, nie każdy go uży
wa, gdyż są szczęśliwi i nieszczęśliwi. Ty w ła
śnie należysz do tych drugich i będziesz opływ ać w dostatkach, tylko mi posłusznym bądź! a te raz przekonaj się, co ja czynić potrafię.
T u ścisnął pospiesznie kielich róży czarno- księzkiej, a w okam gnieniu stan ął przed nim Ariel, książę duchów powietrznych, pytając o roz
kazy. O m ar, który jeszcze nigdy ducha nie wi
dział, zląkł się strasznie, lubo Erw in usiłow ał go uspokoić i zapewnił go, że m u z głow y włosek spaść nie może, jeżeli zawsze jego rozkazu po słucha. G dy pom iarkow ał, że się O m ar uspokoił rozkazał Arielowi, żeby do u słu g gotow ym d u chom dał w iadom ość, z których by jeden z owy
m i u drzewa przywiązanym i końm i do C arogrodu pow rócił i właścicielowi oddał, a tym drugim dw om duchom rozkazał, siebie i jego sługę na wyspę Elefantynę w Afryce zanieść. O m arow i przy tych słowach włosy na głowie pow stały, ale nim się upam iętał, już u celu podróży się znajdow ał ze swoim panem , opodal nad m orzem
11 sterczącej skale owej wyspy, o której wyżej p o wiedzieliśmy. Z tej skały było m ożna spostrzedz szerokie, m chem i traw ą zarośnięte, w kam ieniu w ydrążone stopnie, które m oże od wieków sto
pą ludzką nie tknięte były i prow adziły aż n a równiny. Przyjem nie pachnące kwiaty, które w najpiękniejszych kolorach w spaniale wszędzie- rosły, roztaczały sw ą w onność w około, a w nie
daleko oddalonej krzewinie, nuciły tysiące nie
znanych, pięknie ubarw ionych p tasząt w spaniałe melodye, tak że O m ar m yślał, iż się w raju znaj
duje. G dy zaś przeszli pom iędzy owe gęste krze
winy, przybyli do gaju palm ow ego, który od- papug, i m ałp był zam ieszkany, a jak i ten m i
nęli, tedy przybyli n a wielki plac, n a którym w oddaleniu ukazała się skalista g óra i dalsze postępow anie im zagradzała, a na środku tego- wolnego placu stała św iątynia wielka, której p o złacany dach n a filarach spoczyw ał; do tej więc świątyni obaj podróżni swoje kroki zwrócili i znalazłszy tam w ew nątrz ołtarz, przed nim usie
dli i odpoczywali.
Po krótkim odpoczynku Erw in wziął do rąk księgę, a odczytaw szy czarnoksięzkie zaklęcia obszedł z O m arem około ołtarza trzykroć, aż tu naraz ukazał się ogień n a ołtarzu, do którego, czarnoksiężnik ze skórzanego w oreczka w sypał jakiś proszek, skutkiem którego w zniosła sie nie
zm ierna chm ura i zaciem niła całą św iątynię tak,.
ie, O m ar nie m ógł dojrzeć co jego pan robi.
Coraz to bardziej ogień się pow iększał i w yrzu
cał z siebie błyskawice uderzające wielce w górę, w czasie których, od czasu do czasu uderzył gw ałtow ny grzm ot. Nagle pow stał ogrom ny ło skot, który O m arow i zupełnie przytom ność ode
brał, a skoro do przytom ności przyszedł, już było wszystko ukończone, W tern ujrzał jak p ra
wie w jednej chwili w owej naprzeciw stojącej górze otw ór się zrobił. Jego pan, którego na boku ujrzał, odezw ał się do niego w następ n e słow a: Mój kochany O m arze, teraz w łaśnie przy
bliża się ta godzina, w której ty m asz wypełnić m oje życzenie i Twoje w łasne szczęście możesz zabezpieczyć. U ważajże teraz dobrze n a to, co ci w tej chwili powiem . O to owe otwarcie tej skały, którą widzisz przed sobą, uczyniłem przez tajem ną moc, która ci ułatw ia wstęp do wielkiej jaskini, w której wszystko to się znajduje, co nam wieczne szczęście zapew nić może. N ajsam - przód weź tą oto czarnoksięzką różę (przytem Erw in odwiązawszy różę od swojej ręki, przy
twierdził O m arow i w to sam o miejsce gdzie on ją nosił) a jak ci życie jest miłe, tak uważaj pilnie n a to, aby ci jej kto nie odjął, albo żebyś jej nie zgubił, poniew aż dokąd m asz ją przy so bie, dotąd żadna m oc tajem na nic ci złego uczy
nić nie może. Teraz m asz wejść do tej jaskini, .gdzie najprzód przyjdziesz do długiego i ciem ne
13: go ganku, lecz tam ani n a lewą ani na praw ą stronę obrócić się nieśm iesz, tylko postępuj spie
sznie n a p rz ó d ; jeżeliby cię zaś po im ieniu w o
łano, albo jeżelibyś mój głos lub głos jakiego przyjaciela usłyszał, nie w strzym uj się ani oglą
daj. G dy się potem z tego g an k u w ydostaniesz wtedy przez trzy gm achy m usisz przejść, które pełne srebra i złota są, ale z tych rzeczy żebyś nic wziąść nie ważył się, poniew aż gdybyś co ruszył, natenczas życie utracisz, tylko idź po.
ścieżce spokojnie dalej, aż przyjdziesz do piękne
go ogrodu, w którym rzadko rosnące owoce znajdziesz, a których sobie narw ać m ożesz ile ci się podoba, tylko ile m ożności śpiesz się, żeby ten czas nie przeszedł, w którym ta jaskinia dla nas jest otw artą. Przy dalszem postępow aniu w pro sty m kierunku, przyjdziesz do sali, której w spaniałość n a w stępie tw oje oczy zaćmi, p o nieważ ściany z pięknego kryształu, ośw ieca zło
ta lam pa, k tó ra n a środku tej sali wisi i swoje św ietne prom ienie na około roztacza i w różne- kolory je zam ienia. W pośrodku owej sali ujrzysz z alabastru, n a lwich głow ach z srebra, spoczy
w ającą trum nę, przed 3000 lat zm arłego króla tej wyspy im ieniem M erlin, który zarazem będąc wielkim czarnoksiężnikiem w r. 750 sw ego w ie
ku, przez to życie utracił, że córkę pewnej S e
rafiny w mocy go przewyższającej królowej wysp- Rawskich z jej kraju uprow adził i sobie przy-
wlaszczył. Skutkiem tego potężna królow a pew nej nocy, na brzeg wyspy przybyła i przez wszystkie gm achy aż do sypialni króla w kro
czyła, a gdy go swoją czarodziejską laską do
tknęła, natychm iast m artw ym został. N a prośbę -swej córki, która dla uwodziciela m iłość w sercu czuła, było jej dozw olonem króla M erlina w je
go pałacu pochow ać i ow ą w spaniałą tru m n ę wystawić, gdzie on od tego czasu z wszelkim;
znakam i swej mocy i godności spoczyw a i do p ó ty w proch się nie obróci, dopóki m u pier
ścień z palca zdjęty nie będzie, w którym siła czarnoksięzka jest zaw arta. Ten to w łaśnie pier
ścień, o którem ci teraz mówiłem, a który m a tę m oc co i dawniej, znajduje się na palcu śre
dnim u prawej ręki, a ty w łaśnie m asz się po niego udać, zdjąć z palca i przynieść do mnie, poniew aż on jest tym klejnotem , który nasze szczęście zapewni i bogatym i nas uczyni. Ja k tylko ten pierścień w twojej mocy będzie, na ten czas spiesz napow rót do m nie, a nie daj się ni
ko m u z prostej drogi odwieść, choćby cię nie-
■wiem co spotkało; przytem pow tarzam , nie od zywaj się jeżeli będziesz słyszał iż cię kto woła,
•bo zginiesz.
O m a r wysłuchawszy przestróg do tej tak niebezpiecznej wyprawy, którą miał przedsię- wziąść, m im o nalegań i zachęty swojego pana, ośw iadczył lękliwie, iż tam nie pójdzie, gdyż
15 pewnym jest, że stam tąd nie powróci. Erw in widząc, że dobrocią i łagodnością nie nakłoni O m ara do połuszeństw a, a obaw iając się, by pora tak dogodna uzyskania pierścienia n a zaw sze nie m inęła, wziął się do innego s p o s o b u : więc uchwyciwszy O m ara w silne dłonie p o d niósł go wysoko, a trzęsąc nim z całej siły za
groził, że gdy m u nie będzie posłusznym on uderzy nim o ziemię, a duchow ie pow ietrzni przeniosą go n a bliską skałę, i tak długo b ędą go morzyć głodem i męczyć, dopóki ostatn ią kroplę krwi z niego nie wysączą, a przy żyją- cem ciele, każdy członek z oso b n a ugnije. T a straszna groźba przed którąby najodw ażniejszy zadrżał, nie zm yliła swego skutku. O m a r widząc co go czeka w razie nieposłuszeństw a, teraz do
piero oświadczył gotow ość do drogi, z czego Erw in ciesząc się wielce, opow iedział m u raz jeszcze wszystkie najdrobniejsze szczegóły tej wyprawy i niebezpieczeństw a, n a które gdy bę
dzie narażonym , by milcząc, śm iało i spokojnie dalej podążał, — a daw szy m u jakiegoś napoju
— którym O m ar zdaw ał się być bardzo pokrze
pionym , — odprow adził go aż do otw oru jaski
ni, w głębi której O m a r po chwili zniknął.
ROZDZIAŁ III.
Omar udaje się do ja sk in i, ażeby nieprzepla- cony pierścień uzyskać, i co go w tej drodze
spotkało.
Gdy O m a r wszedł do tej jaskini, znalazł się sam w ciem nym ganku, który praw ie szybko
ścią błyskawicy radby był przebyć. Aż tu naraz zaczęły się zjawiać okropne potw ory, które prze
latując około niego z ogrom nym sykiem i ło skotem, pozostaw iały za so b ą przerażające pło mienie, które tam ow ały dalsze przejście; dalej znow u jakby z w odotrysku wylatywały ogniste krople po obu stronach w ąskiego g an k u i u d e
rzały go prosto w oczy. P ostępując tak ciągle, zdaw ało m u się iż jest niepodobnem , aby on m ógł wyjść żywy z tego, tak okropnego położe
nia, bo znow u, praw ie w jednej chwili zaległa ganek niezm ierna ciem ność, tak, iż nic zupełnie przed sobą nie m ógł widzieć. Aż tu naraz słyszy głos swojej zm arłej m atki, tu znow u głos ojca, którego pozostaw ił w C arogrodzie, wołających n a niego, aby się wrócił, a jeżeli tego nie uczy
ni, to zginie okropną śm iercią. O m ar om ało co już nie nakłonił się do ich próśb, ale m ając świeżo na pamięci przestrogi i napom nienia czar
noksiężnika, zrzucił zatem wszelką bojaźń z serca i śm iało zaczął postępow ać naprzód, nie zwa~
17 żając wcale n a okropne w idm a, które go w tym ganku zatrzym ać usiłow ały. Po niedługiej chwili lżej m u się zrobiło n a sercu, gdy ujrzał w dali m igające światełko, w kierunku którego dążąc, wszedł do jasno ośw ietlonego pokoju, gdzie m nóstw o srebrnych naczyń z najpiękniejszem i kw iatam i ustaw ionych było. T e kwiaty bardzo m u się podobały, lecz srebro m iał za cynę, więc nie zatrzym ując się dłużej, w szedł do drugiego pokoju, w którym kosze i różne naczynia z szcze
rego złota stały, a które najpiękniejszem i kam ie
niami i perłam i napełnione były. I ten pokój bardzo m u się podobał, lecz nie baw iąc w nim długo, ud ał się do trzeciego pokoju, gdzie w stą
piwszy, zachw iał się w swojej stałości. Jak u b o gi szewski syn, nie um iał on ocenić w owych pokojach znajdujących się skarbów , poniew aż w życiu swojem takich jeszcze nie widział, lecz w tym ostatnim pokoju leżały wielkie kupy sre
brnych i złotych m o n et jakie widyw ał w m ieście Carogrodzie. Ju ż chciał obiem a rękam i sięgnąć 5 nabrać pełne kieszenie, lecz na szczęście p a mięć jego w róciła i w spom niał na przestrogi swego p an a i m istrza, więc cofnął się, ręce schow ał do kieszeni aby pokusę zwyciężyć, i chociaż z ciężkim w estchnieniem i żalem, porzu
cił jednak te bogactw a, a postępując ciągle n a przód, po niedługiej chwili znalazł się w bardzo pięknym ogrodzie, gdzie m nóstw o nieznanych
2
m u drzew rosło, na których gałęziach wisiały różnego koloru i różnej wielkości owoce. O m ar w spom niaw szy na pozw olenie swojego pana, że n apotkane w ogrodzie owoce m oże rw ać bez obawy, a czując pragnienie, postanow ił je n a tychm iast zaspokoić. Podszedł więc bliżej a zry
wając te, które były najpiękniejsze ładow ał nie
m i kieszenie, które gdy napełnił szedł dalej u ra dow any z te g o ; lecz wziąwszy jeden ow oc do ręki chcąc nim pragnienie zaspokoić, przekonał się że to złudzenie jest, gdyż owoc ten był tw ar
dy jak kam ień. R ozczarow any i rozgniew any tem bardzo, chciał wszystkie powyrzucać, lecz były tak piękne, że żal m u się ich zrobiło i nie myśląc więcej nad tem , pospieszał dalej do le
żącego opodal w śród drzew w spaniałego zam czyska. Zbliżywszy się doń, spostrzegł, że za
m iast drzwi w chodow ych, znajdow ała się tam wielka złotem w ytkana zasłona, która sięgała aż do ziemi.
Ośmieliwszy się odchylił O m ar zasłonę aby do w nętrza wstąpić, gdy wtem olśniony został takim blaskiem , że stan ął osłupiały i nie wie
dział gdzie się znajduje. S tał długo tak n a je- dnem miejscu i wzrok wysilał aby rozpoznać znajdujące się tam przedm ioty, aż nareszcie gdy oczy przyzwyczaił do tych św iateł i prom ieni, przekonał się, że jest u celu swojej wyprawy, gdyż znajdow ał się w sali, której ściany z kry
19 ształu, ośw iecała wisząca na środku lam pa, tworząc ten blask, który O m ara przy wejściu prawie oślepi?. W pośrodku tej sali — jak czar
noksiężnik pow iedział — w znosiła się rzeczona trum na, w sparta na czterech srebrnych głow ach lwów, w której od 3000 lat spoczywał czarno
księżnik i król wyspy Elefantyny, M erlin. O m ar zbliżył się ku trum nie, odchylił purpurow y płaszcz z tru p a, spojrzał n a tw arz popielatą i rękę praw ą, na której błyszczał pierścień, a drżąc cały ze strachu, pochw ycił rękę króla i z wielkim pośpiechem zerw ał ów pierścień z palca, a zsunąw szy go n a sznurek zawiesił sobie na szyi. W tej chwili pow stał straszny huk, ziemia zatrzęsła się w swojej głębi, skutkiem czego O m ar zachw iał się i upadł. Lecz nie* tra cąc przytom ności, spojrzał n a zwłoki leżące w trum nie i spostrzegł, jak krw aw oczerw ony pło mień objął je i palił, coraz to większym w ybu
chając żarem , i znow u ziem ia zadrżała bardziej niż przedtem , z pośród płom ieni strzelił piorun, i wszystko znikło, pozostała tylko kupka prochu w miejsce trupa. D reszcz zim ny przeszedł ciało jego, pow stał, lecz nogi odm aw iały posłu szeń stwa, z wielkiem wysiłkiem wyszedł z pałacu i chw iejnym posuw ał się krokiem tą sam ą d ro gą, k tórą był przyszedł. Nie zw ażając naw et n a h uk w alącego się po za nim zam ku, nie oglą
dając się wcale, szedł ciągle, chociaż czuł nie
2*
zm ierne osłabienie we wszystkich członkach cia
ła. Przeszedł już owe trzy sale, które przepeł
nione były przedtem niezm iernem i skarbam i, teraz wyglądały jakby jakie huty piekielne, w szę
dzie widne było straszne w zburzenie, — a w śród tego piekła i zam ętu on wylękły i słaby wytę
żając ostatki sił sun ął się dalej. Był praw ie nie
przytom ny, — wszedł w ciemny i długi ganek, i tutaj z pow odu ciem ności m usiał zwolnić k ro ku, lecz teraz pojął już, że otw ór jaskini nie d a
leko, że największe niebezpieczeństw a m inęły i on w krótce wyjdzie z tej otchłani cało i szczę
śliwie; ta myśl dodaw ała m u sił i odwagi, — nie dbał n a straszydła przesuw ające się koło niego, drwił sobie prawie z nich, gdyż wiedział, że m u nic złego nie zrobią. Tem i m yślam i bę
dąc zajęty, gdy uszedł jeszcze parę kroków, uj
rzał nareszcie chociaż z daleka otw ór skalny — i gdy ucieszony niezm iernie przyspieszył kroku, usłyszał nagle głuchy huk i otw ór ten, w idnie
jący w dali zniknął. O m ar zaniepokojony tem m ocno, sądził z początku, że to było złudzeniem , lecz jakże się zawiódł boleśnie, gdy dotarw szy aż do miejsca, gdzie się ten otw ór znajdow ał, natrafił n a tw ardą skałę i spostrzegł, iż jest ży
wcem pogrzebany.
* *
*
Erw in zaś w tenczas, gdy się O m ar do ja
skini udał, pozostał w m ałem oddaleniu od ja
skini, — przechadzał się czas jakiś pom iędzy drzewami tam rosnącem i, lecz później położył się w ich cieniu i odpoczyw ał. Czas upływał, Erwin zwróciwszy oczy na otw ór jaskini, patrzył wciąż nieruchom ie i słuchał pilnie, zwracając czujne ucho na najm niejszy szelest. W tern ocze
kiwaniu przerażony został silnem trzęsieniem ziemi, a nie wiedział coby to m ogło znaczyć.
Tysiąc myśli w irow ało m u w głowie, zaczął się niecierpliwić, bo czas mijał, a oczekiw any O m ar nie p o w ra c a ł; wreszcie w padł w rozpacz i po czął narzekać n a siebie sam ego, że tak nieroz
ważny krok popełnił, oddając w niepew ne ręce to, co m iał najdroższego, (czarodziejską różę), a teraz nic już nie odzyska, wszystko przepadło.
I zerwał się, pobieg do otw oru jaskini, głośno wołając O m ar, O m ar, dla twego i m ego szczę
ścia pospieszaj bo życie utracisz a ja nieszczę
śliwym na zaw sze będę. A zaledwie tych słów dokończył, nastąp ił ogrom ny łoskot i skała za
w arła swoję głębię. W tedy pow stała szalona b u rza, którą Erw in przeniesiony został, na jakieś urwisko skalne, gdzie długo leżał bez przyto
mności, aż zbudzony i przerażony rykiem dzi
kich zwierząt, poznał w jak okropnem znajduje się położeniu, bo nie dość n a tern, że stracił
różę, ale i nadzieja uzyskania pierścienia za p o m ocą tejże, znikła.
W śród tych sm utnych rozm yślań i rozpa
czy, słysząc w około siebie ryki lwów i tygry
sów, w spom niał sobie, że czarną księgę jeszcze p o siad a; a że z powmdu otaczającej go ciem no
ści czytać nie mógł, uzbierał więc suchych g a
łęzi, rozniecił duży ogień, a tem ubezpieczony chwilowo od n apadu dzikich zwierząt, otworzył księgę i przew racał karty, aby wyczytać środek do wyswobodzenia się z tych niebezpieczeństw.
D ługo tak szukał nadarem nie i tylko czekał sko
ro mu um rzeć przyjdzie, gdy w tem natrafił na pewien rozdział, w którym p o dane było, jakim sposobem m ożna posiąść władzę nad ducham i w odnemi. Ucieszony tem wielce, raz jeszcze uw a
żnie przeczytał ów rozdział, a wyrzekłszy prze
pisane zaklęcie, w tej prawdę chwili zobaczył przed sobą postacie trzech duchów w odnych, którzy zapytali go, czego żąda. Erw in widząc się znowu władającym panem , rozkazał, aby go n a
tychm iast przenieśli do Europy, a zaledwie to wypowiedział, ujrzał się już niesionym ponad m ętne fale i za chwilę stał już w E uropie nad brzegiem m orza. Lecz nieposiadając już czaro
dziejskiej róży, któraby m u podróż lądem u ła
twiła, widział się zm uszonym odbyć ją pieszo do m iejsca swrego pierw otnego pokąd — dotąd
23 sm utny i strudzony niezm iernie po kilku tygo
dniach przybył.
Pozostaw iw szy E rw ina z jego rozpaczą i ża
lem po stracie róży czarodziejskiej, wróćm y do O m ara, który w podziem iach wyspy E lefantyny zam knięty został.
ROZDZIAŁ IV.
Jak Omar do dom u ojca swego powraca.
O m ar znajdując się w tak strasznem poło
żeniu, wzywał nieustannie czarnoksiężnika, p ro sząc o ratunek. D arem ne jednak były jego w o
łania, darem ne prośby i płacz, próbow ał i szukał innego wyjścia, lecz wszędzie tw arda nieczuła n a jego jęki skała, staw iła opór. W szędzie było cicho i ciem no jak w grobie, a w śród tej stra
sznej nocy, on spragniony i głodny, z rozpaczą w sercu błądził sam otny szukając w ybaw ienia z tej otchłani. I przychodziła m u myśl do g ło wy, czy w racając z pow rotem nie zmylił drogi, m oże znajduje się na innym ganku, nie n a tym którym pow racać m iał, — i z tą m yślą, z tą nadzieją znow u biegł i szukał, — i znow u p o wracał bez najm niejszej nadzieji ujrzenia św iatła dziennego; wiedział tylko że zginąć m usi. U padł
więc na ziemię osłabły, jęcząc długo coraz to ciszej, wreszcie ucichł zupełnie, zasypiając snem twardym.
Długi czas on tak spał nie wiedząc o ni- czem. lecz gdy się obudził i w spom niał gdzie się znajduje, pow stał, lecz nie m ogąc utrzym ać się n a nogach upadł znow u i zaw ołał głosem najwyższej rozpaczy: Ojcze mój dobry, kochany ojcze! gdybym cię raz jeszcze m ógł widzieć, po żegnać się z tobą nim um rę! o ja biedny i nie
szczęśliwy, czemuż ja ciebie opuszczałem ! a tak narzekając i płacząc, gdy szarpał na sobie odzie
nie, natrafił przypadkiem na pierścień wiszący n a sznurku u jego szyi i ścisnął go, — usłyszał nagle szum wielki w około siebie i książę d u chów podziem nych stan ął przed nim w jasnej postaci, pytając go, czego żąda. O m a r zoba
czywszy go, przestraszył się tak dalece, że sło
w a przem ówić niem ógł, — co widząc książę duchów podziem nych rz e k ł: tyś mi teraz panem więc rozkazuj, a ja wszystko uczynię co tylko będzie w mojej mocy. Słysząc to O m ar, upä- m iętał się, i drżącym od bojaźni głosem obja
wił, iż pragnie się z tego podziem ia w ydostać i do dom u swego ojca przeniesionym być. Za
ledwie wypowiedział pow yższe życzenie w tej chwili skała otworzyła się tw orząc wolne przej
ście, a książę podziem ny porw aw szy O m ara przeniósł go szybkością błyskawicy do C arogro-
25 du, gdzie go przed dom em ojca jego złożywszy zniknął.
T ym czasem ojciec O m ara H assan, po tak nagłem zniknięciu syna z m iasta, w raz z jego panem i dobrodziejem , p o p ad ł w wielką troskę gdzieby on m ógł być. Nic więcej nie wiedział on, jak tylko to, że jego syn w ynajął n a rozkaz sw ojego p a n a w mieście dw a konie, i że poje
chali oni potem obydwaj gdzieś za m iasto na przejażdżkę, nie powróciwszy dotąd wcale, ani pan ani sługa. Zaraz pierw szego dnia szedł on i pytał sąsiadów , czy oni przypadkiem syna jego nie widzieli, lecz każdy z nich ram ionam i w zru
szał, milcząc. N astępnie u d ał się on do w łaści
ciela w ynajętych przez jego syna koni, pytając go, czyby m u niem ógł udzielić jakich bliższych w iadom ości, — lecz ten gdy zrozum iał o co się rozchodzi, odpow iedział, że oba konie znalazł on uw iązane do słupa, lecz nie widział kto ich przyprow adził i więcej nie m oże go w tej sp ra
wie objaśnić. S m utny i zaniepokojony bardzo tem H assan, poszedł jeszcze do gospody zapy
tać się czy pow rócił już ten bogaty arm eńczyk z przejażdżki, w k tó rą u d ał się z jego synem , lecz odpow iedziano m u przecząco. Więc cóż się z niem i stało, pytał sam siebie w duchu, gdzie oni m ogą być, jeżeli konie zw rócone już są, czyżby O m a r konie przyprow adził i poszedł z armeńczykiem precz, nie pożegnaw szy się z nim,
— nie, to być nie może. Noc się zbliżafa, lecz nie m ógł spać, m yślał tylko ciągle, całą winę składając n a arm eńczyka, przeklinając go teraz o tyle, o ile go dawniej wysławiał, a swego sy
n a surow o do posłuszeństw a dla tak hojnego p an a nakłaniał, który teraz zwodzicielem i oszu
stem się okazał. Zdaw ało m u się daw niej, że nie będzie potrzebow ał już tak ciężko pracować, że m u stare lata spokojnie upłyną, przy tern w ynagrodzeniu, jakie syn jego pobierać będzie za w ierną służbę, aż tu nagle nietyiko, że u tra cił dobry byt bez pracy, ale i syna m u brakło.
Z resztą m yślał może syn powróci jeszcze i w szyst
ko będzie jak było.
Tak rozmyślając, obracał stary pantofel w rękach, który do napraw y przeznaczony był, gdy oto nagle drzwi się otworzyły i O m ar wbiegłszy do izby z okrzykiem radości, rzucił się ojcu n a szyję z tak ą gw ałtow nością, że sta
rego om al n a ziemię nie powalił. A gdy się już nacieszyli obaj do woli, H assan chciał aby m u O m ar zaraz opowiedział, gdzie przebyw ał tak długo, i gdzie swojego dobrego p a n a zostaw ił, lecz ten odpow iedział: „Nie pytaj m nie teraz ojcze o to, wielem ja przez ten czas złego do
znał z przyczyny tego arm eńczyka, ale to wszyst
ko później opowiem , teraz daj mi jeść i pić, bo ód czasu m ojego wyjazdu, nic w ustach jeszcze nie m iałem “ . Słysząc to H assan, wziął ostatnie-
2?
go zaoszczędzonego dukata, i pobiegł do naj
bliższej gospody zkąd w krótce przyniósł podo- statkiem jadła i picia dla syna i dla siebie, po-
I
nieważ przez czas niebytności syna, m ało co jedząc, głód m u teraz dokuczał, więc usiadłszy spożywali obydwaj z praw dziw ym apetytem .
Pokrzepiwszy się nieco O m ar, począł opo
wiadać ojcu dokładnie wszystkie przygody swo-
I
jej dalekiej podróży, lecz ojciec w ątpił o praw dzie tego opow iadania, tw ierdząc że takie głupie i niepojęte rzeczy, tylko we śnie m arzyć się m o gą, Co widząc O m ar, który przy tych dziwnych przejściach tyle niebezpieczeństw przetrw ał, — aby przekonać ojca, ze praw dę m ówi, pokazał pierścień wiszący na sznurku u jego szyi i ow o- - ce, które jeszcze w kieszeniach su rd u ta nosił;, a gdy to wszystko przed jego oczym a n a stole wykładać począł, tedy stary H assan nie wątpiąc już o praw dzie jego opow iadania, dziękow ał Bogu za w yratow anie jego syna od niechybnej śmierci. — D ługo jeszcze siedzieli oni tak cie-I
sząc się naw zajem z siebie, ojciec wypytywał syna, ten zaś odpow iadał ojcu objaśniając go, gdy ten twierdził że owoce, które O m a r z dalekiej wyprawy przyniósł, są praw dziw e. — T o tylko złudzenie, — m ów ił — jeść ich nie m ożna bo są szklanne. I rzeczywiście tak wyglądały.
Stary H assan słysząc o tylu niebezpieczeństw ach przedsięwziętych dla uzyskania pierścienia, za
d u m a ł się, a potem rzekł: „B óg cię strzegł synu i tylko jem u za ocalenie p o d zięk u j! zapom nijm y zresztą o tem co było, a że zm ęczeni jesteśm y obydwaj* więc lepiej połóżm y się spać. W krótce też zasnęli obaj szczęśliwi.
ROZDZIAŁ V.
O m ar p rzychodzi do poznania dachów ziemskich.
N azajutrz rano pokrzepiwszy się śniadaniem , usiedli obydwaj, radząc nad tem , jak b ęd ą żyć dalej skoro im pieniędzy zaoszczędzonych b ra
knie. R oboty żadnej takiej nie było, przy której- by wyżyć mogli. O m ar cieszył się tem , że w o- statnim razie będą mogli sprzedać pierścień, o którego w artości wcale nie w ątpił. Ojciec zaś jego chcąc przypatrzyć się lepiej i ocenić, wziął ów pierścień, włożył go n a palec, a obracając nim, m yślał w duchu ile talarów za niego żą
dać m ożna, gdy wtem staje przed nim duch 'ogromny, pytając głuchym głosem , czego żąda.
H assan przerażony niezm iernie zjawieniem się tej strasznej postaci cofnął się w tył, odchodząc praw ie od przytom ności, — lecz O m ar u sp a k a jając ojca zbliżył się do ducha i rzekł: Przynieś
29 nam nieco pożywienia, gdyż głodni bardzo je-v steśm y. D uch zniknął, niosąc w krótce dw ie duże srebrne przepysznej roboty misy, napełnio
ne najlepszem i potraw am i, a staw iając je p rz ed O m arem , zapytał go, czy czego więcej niepo- trzebuje. Przynieś nam co dobrego do picia,, rozkazał O m ar, korzystając z z a p y ta n ia; duch znow u zniknął, niosąc po m ałej chwili najwy-.
borniejszego w ińa, w srebrnym koszu, a p o sta
wiwszy go zniknął, gdyż tym razem O m ar nic więcej nie żądał.
S tary H assan niem y z przerażenia, widząc co się w koło niego dzieje, m yślał z początku, że śni, lecz gdy duch dostarczywszy czego żą-- dano zniknął, — a widząc n a stole stojące misy pełne w onnych potraw , do tego pełen kosz bu-- telek z winem , tedy przekonał się,_że to nie sen lecz rzeczywistość. O m ar zaś chociaż zdziwiony był tem zagadkow em zjawieniem się ducha, je
dnak nie stracił odw agi zobaczywszy go, bo był już do tego przyzwyczajony, — m yślał tylko ja
kim sposobem on się tu stawił, — czy go kto posłał, — m yślał w duchu, aż wreszcie przy
szedł do tego przekonania, że nikt inny tylko, jego daw ny pan przysłał im tego ducha z za
pytaniem , czy czego nie potrzebują, i n a jego.
życzenie przyniósł im tenże jadła i picia. Tą^
myśl pow iedział także ojcu, co tenże potwierdził,, robiąc uw agę, że te potraw y szkodzić im mogą..
Łecz gdy O m ar nie zważając na to, usiadł a je
dząc potraw y chwalił, więc i H assan przyłączył się do niego, a pojadłszy sobie obydw aj do woli, wypróżnili trzy całe butelki wina, którym podochociw szy sobie, udali się za m iasto n a przechadzkę, i jakby wolni od troski z czego żyć b ędą jutro, dopiero późno wieczór powrócili do dom u, a będąc znużeni wielce spać się p o łożyli. D rugiego dnia ze snu pow staw szy, gdy żołądki poczęły dokuczać a duch dobrodziej więcej się nie pokazywał, rzekł H assan do syna:
Weźmij jedną z tych dwóch m is, które nam duch wczoraj przyniósł i sprzedaj, abyśm y głód nasz zaspokoić mogli. O m ar nie nam yślając się wiele, wziął m isę niosąc ją do handlow ego k ra m u n a sprzedaż. N a ulicy spotkał go żyd, który g d y tę m isę zobaczył, zapytał go, coby z nią czynić zamyślał, a dowiedziawszy się, że ją Q m ar na sprzedaż niesie, kazał m u iść za sobą, a za
wiódłszy go w podw órze pew nego dom ku, by m ógł z nim bezpiecznie o tej rzeczy pomówić, ł przekonaw szy się o wartości naczynia, zapytał g o , ile 'za nie żąda. O m ar nie wiedząc ile w y
m agać może, odparł, iż zdaje się na jego oce
nienie. Żyd poznaw szy jego nierozum , przyznał m u za naczynie dw anaście dwoistych czyli du- plow anych talarów , przyczem powiedział, że m a- teryał nie w art wiele, tylko ro b o ta m u się b ar
dzo podoba i dla tego tyle płaci, O m ar wielce
31 uradow any, zgarnął pieniądze, które żyd wyli
czył, i czemprędzej pobiegł do ojca, który zoba
czywszy taką sum ę, był z tej sprzedaży rów nież bardzo zadow olniony.
I znow u żyli sobie dalej spokojnie i bez troski, nie żałując sobie niczego, dopóki ostatni talar wydanym nie został i kieszeń su ch o t nie dostała. Więc O m ar wziął drugą m isę, a niosąc ją n a m iasto w celu sprzedania, spotkał na uli
cy tego sam ego zyda, który kupił u niego p ier
wszą, więc i teraz jak tylko zobaczył zbliżającego się O m ara, tak zaraz pobiegł ku niem u, pytając go, czy i tą m isę na sprzedaż niesie. O m ar po- m iarkow aw szy, że żyd o naczynie stoi, od p o w iedział: Praw da, że ją m am n a sprzedaż, je
dnak nie za tę cenę co poprzednio, bo m nie ojciec mój za to złajał. No, ja m yślę — o d p o wiedział żyd — że się przy handlu nie pobije
m y, a zgodzim y się, gdyż jedna m isa nie m a dla m nie takiej w artości! jak ich będę posiadał dwie jednej roboty, a poniew aż jak ci już raz pow iedziałem , że tylko ro b o ta bardzo mi się p o doba, tak i teraz zapłacę ci za nię lepiej jak kto inny. O to m asz dw adzieścia dw oistych talarów za m isę, a tą sum ą ojciec tw ój pew no zadow ol
niony będzie. O m ar wziął pieniądze i ucieszony wielce biegł do ojca, który poczciwości żyda nie- m ógł się dosyć nachw alić. I znow u dłuższy czas jedząc tylko i pijąc, jak ojciec tak i syn, wiedli
życie próżniacze, w końcu gdy im tych pienię
dzy już brakło, wyprawił H assan swojego syna z owym srebrnym koszem n a sprzedaż, nakazu
jąc m u, aby sobie kazał dobrze zapłacić, ponie
waż dw a razy jest on cięższy jak misy. O m ar włożywszy sobie kosz n a głowę, aby wygodniej nieść mógł, szedł tą sam ą ulicą, w której się po dw a razy z żydem spotykał, sądził więc że i tym razem go zobaczy, jadnak nadzieja go zawiodła, gdyż oczekiwany kupiec jak nie przy
chodził tak i nie przyszedł. Z m artw iony tem niepodzeniem wielce, przypuszczał O m ar, że ów żyd stratę ponieść m usiał na kupionym od nie
go tow arze, więc dla tego m oże nie wychodzi,
— lecz przekonał się wkrótce, że tak nie było, gdyż kupiec ten, w tow arzystw ie stu innych kupców , z potrójną liczbą wielbłądów, u d ał się przed kilkom a dniam i w daleką podróż przez wielką pustynię, do m iasta D am aszku, dla w y
m iany swoich tow arów . Dowiedziawszy się o tem O m ar, sm ucił się bardzo, m yśląc że n a swój tow ar już pew nie kupca nie znajdzie; lecz idąc ulicą, przechodził praw ie koło sklepu złotnika, który stojąc we drzwiach, zaw ołał n a n ie g o : Hej! a dokąd że ty idziesz z tym koszem ? Ja szukałem żyda, odpow iedział O m ar, którem u sprzedaw ałem już podobne rzeczy, jem u więc i ten kosz chciałem sprzedać. — T edy niewiele dostaniesz, m ówił złotnik dalej, gdy z takim
33 szelm ą żydem w handel wejdziesz, — powiedz coś m u sprzedał, a ile ci ten oszust zapłacił?
G dy m u O m ar wszystko opowiedział i opisał wielkość m is, złotnik aż za głow ę się złapał i z a w ołał : O to widzisz jak dałeś się oszukać, k ażda bowiem z tych mis, była przynajm niej sto dw o
istych talarów w artająca! O m a r m yślał, że zło
tnik sobie z niego żartuje, zam ierzał już oddalić się lecz przystąpił jeszcze do niego i spytał, jak wysoko on ten kosz szacuje? Złotnik wziąwszy do rąk naczynie, oglądał go z bacznością, a w a
żąc w rękach, powiedział że m u 500 dwoistych talarów zań zaraz wypłaci. O m ar aż drgnął od radości, jak o tak wielkiej sum ie pieniędzy usły
szał, a patrząc n a złotnika pow ątpiew ał o te m : ten zaś m yśląc, że sprzedającem u ta su m a jest za m ałą, poniew aż od wielkiego zdum ienia nie daw ał odpowiedzi, więc nadm ienił jeszcze, że jeżeliby się przy tem czuł pokrzyw dzonym , tedy może ten kosz zanieść do innego złotnika, a gdy
by m u ten więcej obiecał, to i on chętnie tyle zapłaci. — O m ar przekonany już, że złotnik nie żartuje lecz praw dę m ówi, odrzekł prędko, że tą sum ą on się zadaw alnia, a postaw iw szy kosz, zgarnął 500 talarów do w orka, który m u złotnik jako nadw yżkę wręczył i ruszył czemprędzej do dom u, oglądając się często, z obawy, aby g o złotnik nie gonił, chcąc m u pieniądze odebrać, gdyby m u się kupno kosza w ydaw ało za drogie.
3
Przybywszy do dom u, z tej niezmiernej uciechy otworzył drzwi i w padł do izby z taką gw ałtow nością, że worek w ypadł m u z rąk i ta lary po ziemi się potoczyły. S tary H assan widząc takie m nóstw o pieniędzy, o m ało że nie zwaryo- wał, słysząc że to ich w łasność. A gdy m u syn opowiedział jak go żyd na owych dwóch m isach ogrom nie oszukał, tedy zaklął stary okropnie, obie
cując żydowi przy najbliższej sposobności włosy z brody wytargać, — lecz patrząc n a tak wielką sum ę pieniędzy, w net się uspokoił. Teraz p o częli rozm yślać nad tern, jakby tem i pieniądzm i zarządzić, aby przy nich żyć mogli porządniej jak do tego czasu. H assan odłożył więc 300 ta larów n a stronę, a pozostałą su m ą postanow ił oporządzić swoje ubogie pom ieszkanie, co do skutku w krótce przyprow adziw szy, za resztę p o zostałej sum y spraw ił sobie i synowi sw em u lepsze odzienie, w którem kształtniej i okazalej obaj wyglądali — osobliwie zaś O m ar, który m ęzką pięknością od natury był już obdarzony, teraz był tak pięknym m łodzieńcem , że piękniej
szego nie było. A tak oporządziw szy się dokoła należycie, postanow ili żyć nie tak rozrzutnie jak dawniej, lecz skrom niej nieco, aby im pozostałe 300 talarów , jak najdłużej w ystarczyć mogły, gdyż pracow ać jak daw niej, żaden z nich nie myślał, brzydząc się swojem rzem iosłem .
A tak w iodąc dalej życie próżniacze, —
35 zastanaw iali się czasam i, co robić będą wówczas, gdy im środków do życia brak n ie; nie wiedzieli bow iem o tern, że posiadając nieprzepłacony pierścień, posiadali rów nież wszystkie skarby i bogactw a ziemskie.
ROZDZIAŁ VI.
J a k się O m ar w pięknej Z ulim ie zakochał i do pozn a n ia sw ej m ocy p rzyszed ł.
Pew nego dnia wyszedł O m a r na przecha
dzkę, a będąc w bliskości pałacu su łtan a, usły
szał nagle w ystrzały z m oździeży, które oznaczać m iały, że ulicą przejeżdżać b ęd ą niew iasty su łta n a i dla tego więc by wszyscy mężczyźni, znaj
dujący się w bliskości pałacu, oddalili się z ulic natychm iast, pod u tra tą życia. O m ara jednak zdjęła wielka ciekaw ość zobaczenia tych pię
knych niew iast z b lisk a; a że ulicę tą, na której on się znajdow ał, przebyw ać m usiały, skrył się więc w sieni pew nego dom u, i ztam tąd przez uchylone drzwi postanow ił patrzeć dopóki nie przejadą. Jego ciekaw ość została wkrótce zasp o kojoną, gdyż po m ałej chwili zobaczył zbliżają
cy się orszak, w p o środku którego znajdow ała się także córka su łta n a im ieniem Zulim a. A gdy
3*
znajdow ała się o n a już blisko kryjówki O m ara, przypadkiem powiew w iatru uchylił zasłonę, za
krywającą jej tw arz, i O m ar ujrzał piękne obli
cze, i oczu jej czarnych blask, — lecz tylko przelotnie, — gdyż piękna ■ Zulim a popraw iła pospiesznie zasłonę, i w krótce orszak cały zni
knął m u z oczu. O m ar po chwili dopiero wy
sun ął się z ukrycia, lecz już nie ten sam co przedtem , gdyż zobaczywszy Zulimę, wielce ją pokochał. Jakiś dziwny niepokój go ogarnął i sm utno m u się zrobiło, gdy pom yślał, że jest synem biednego szewca. Patrzył długo w stro
nę, w którą u d ała się piękna Zulim a, wreszcie nie wiedząc n aw et sam co czyni, począł postę
pować w tym sam ym k ieru n k u ; i szedł tak ciągle bez m yśli, m ijał tłum y zgrom adzonych ludzi, m ijał wszystko co tylko ciekawość w zbu
dzić może, aż znalazłszy się za m iastem , gdy się upam iętał tro ch ę i zobaczył gdzie się znaj
duje, w tenczas zaw ołał rozżalony: „C zem uż ja tam poszedł nieszczęśliwy, i czem u tak byłem ciekawy zobaczyć piękność, której nigdy posia
dać nie m ogę? ja syn szewca, myśleć nie po
winienem o tern! lepiej mi będzie um rzeć jak najprędzfej, lecz raz jeszcze, — raz jeden tylko widzieć ją m u sz ę !“.
P o tych słow ach załam ał rozpaczliwie ręce gniotąc wiszącą u palca różę, a gdy m u żal n o w e słow a goryczy na usta nasuw ał, zdziw iony
37 został zjawieniem się Ariela, który zapytał go, czego potrzebuje? O m ar słysząc to o d p arł; Na cóż mi się przyda twoje pytanie, kiedy w teni co m nie boli, nic pom ódz nie możesz. Zobaczy
łem bow iem córkę sułtana, piękną Zulim ę i po kochałem ją niezm iernie i tylko nadzieja posia
d an ia jej m oże m nie uspokoić i chęć do życia przywrócić, lecz tej nadzieji nie m am ! „Możesz ją mieć, m ożesz, odpow iedział Ariel — chociaż nie w mojej m ocy to jest, jednak ty, posiadając nieprzepłacony pierścień, zdjęty z palca czarno
księżnika M erlina, posiadasz rów nież i władzę nad ducham i ziem skiemi, którzy ci do poślubie
nia pięknej Zulimy, dopom ódz m ogą, albowiem przez potarcie nieprzepłaconego pierścienia m asz na usługi ich moc, która wiele m oże i która szczęśliwym cię uczyni, tylko w tej spraw ie m u sisz postępow ać bardzo oględnie, gdyż zbytni pośpiech lub opieszałość zaszkodzić ci m ogą.
Po tych słow ach Ariel zniknął, a O m ar zaś, którego ta now ina wielce rozweseliła, teraz dopiero poznał jak wielkim i potężnym on jest posiadając ow ą różę czarodziejską i pierścień, za którego pom ocą, uzyska w szystko co tylko do szczęścia potrzebnem być może. U radow any więc tern niezm iernie, w racał do dom u, m yśląc jakby to wszystko pokierow ać, aby w jaknaj- krótszym czasie piękną Zulimę, sw oją m ałżonką nazywać m ógł. Przybywszy do dom u, gdy go
m u tedy opow iadać wszystkie szczegóły w ypad
ków, które go spotkały, pom inąw szy jednak to, że posiada wiedzę nieprzepłaconej w artości pier
ścienia, gdyż widzenie się i rozm ow ę z Arielem, postanow ił zachow ać w tajem nicy. Przyznał się ojcu, że pokochał piękną Zulim ę nad życie, i że m usi ją m ieć za żonę. S tary H assan, słysząc to szalone w yznanie syna, sądził z początku, że ten zwaryował, m ów iąc o rzeczy takiej, o której naw et myśleć nie pow ażyłby się żaden, z naj
możniejszych obywateli m iasta, a cóż dopiero syn jego, syn ubogiego szew ca? Z tem i m yślam i zwrócił się do syna m ów iąc: „Porzuć te niedo
rzeczne myśli i zam iary, gdyż one w twojej głowie znajdow ać się nie pow inny, n adto pojmij jeszcze, że każdy człowiek stosow ać się pow i
nien do swojego stanu, a nie pożądać tego cze
go osiągnąć nigdy nie p o tra fi; otóż szewc p o winien patrzeć kopyta, a nie pożądać władzy dostojników ". Lecz słow a te, pełne przekonują
cej praw dy, pozostały bez skutku, gdyż O m a r śmiejąc się zaw ołał: „Nie bój się ojcze, ja wiem, że co pom yślałem , tego dokonać potrafię, a że
by ci zaś dowieść praw dy tego co mówię, prze
konam cię, że ja wiele teraz czynić m ogę, lecz przyrzeknij mi naprzód, że mi dopom ożesz w tej spraw ie i uczynisz to, o- co prosić cię będę.
S tary H assan, widząc że O m ar tajem nicę m a,
39 tylko przed nim ją kryje, a chcąc się zresztą dowiedzieć o pow ody pew ności jego w pow o
dzenie spraw y, co do zaślubienia pięknej Zuli- my, oświadczył, że jego prośbie zadość uczyni.
Tedy O m ar p o tarł nieznacznie pierścień, a gdy duch ziem ski stan ął przed nim, pytając czego potrzebuje, rozkazał on przynieść dla ojca pię
kne suknie, które duch w krótce przyniósłszy, zniknął. H assan widział to wszystko i nie w ątpił już teraz w m oc swojego syna, lecz gdy tenże ucieszony wielce przystąpił do ojca i prosił go, aby odziaw szy się w przyniesione suknie, szedł do pałacu su łtan a prosić dla niego o rękę pię
knej Zulimy, — stary odpow iedział, że nie pój
dzie, gdyż słuchając jego lekkom yślnej prośby, naraziłby swoje i jego życie na u tra tę ; zresztą
— dodał — będąc najniższym jego poddanym , jakże śm iałbym tam iść i stan ąć przed jego obliczem, z p ro śb ą tak śm ieszną? Nie ojcze!
odpow iedział O m ar, — tw oja pro śb a nie będzie śm ieszną, gdy m u zaniesiesz d ar taki, jakiego jeszcze pew no nie posiada, bo przekonałem się, że te owoce które z jaskini przyniosłem , a które mieliśmy za szklanńe, są to drogie kam ienie tego sam ego g atu n k u , tylko o wiele w iększe i piękniejsze jak te, które pięk n ą Zulimę zdobi
ły; dla tego proszę cię kochany ojcze, uczyń zadość mojej prośbie, gdyż pew ny jestem , że
w szystko pójdzie pom yślnie i wcześniej czy p ó źniej piękna Z ulim a będzie m oją.
H assan widząc, że żadne przedstaw ienia do zaniechania tego zam iaru nie pom ogą, przy
rzekł nareszcie, że prośbie jego zadość uczyni i n a drugi dzień u d a się do pałacu sułtana.
ROZDZIAŁ VII.
Jak Omar o piękną Zulim ę się stara, i swoich przeciw ników oddala.
N azajutrz wyruszył H assan w drogę, po
uczony przez O m ara, jak m ówić do sułtan a i jak na jego pytania odpow iadać m a, niosąc dziesięć wielkich drogich kam ieni, jako podarek dla sułtana, a oprócz tego jeden mały, który postanow ił ofiarow ać tej osobie, która m u do audyencyi su łtan a dopom oże. O dziany zaś był w piękne now e suknie, w których w yglądał ja
ko bardzo pow ażny starzec, do czego przyczy
niła się także niem ało, jego długa i siwa broda.
Zbliżywszy się do straży, został zaraz p rzepu
szczony, a wszedłszy do sali poprzedzającej salę przesłuchalną, zobaczył tam wiele innych osób, chcących m ieć także posłuchanie u sułtana.
H assan stanąw szy na boku, czekał tak dosyć
d ługą chwilę, nareszcie uzbroiw szy się w odw a
gę, przystąpił do pew nego dw orzana, który w pro
w adzał do sali przesłuchalnej tych, którzy su łta
nowi prośby swoje przedkładali, a wcisnąwszy m u drogi kam ień do ręki, prosił go uniżenie, aby m u ułatw ił posłuchanie u su łtan a. D w o rza
nin zobaczyw szy tak piękny podarek, pręsił czekać innych zacnych panów , a H a ssa n a z w iel
ką uprzejm ością, w prow adził do sali p rzesłu
chalnej, gdzie ten zobaczyw szy su łtan a u padł n a ziemię i rzekł: „N ajpotężniejszy panie i kró
lu! do w aszych stóp kładę ten oto podarek, m ego jedynego syna, przez co w am się uniżenie kłania składając hołd i oddając się waszej ła skawości. S ułtan kazał sobie do rąk podać ow e kam ienie, a gdy je zobaczył z bliska, przekonał się, że to były tak piękne i w spaniale rubiny, jakich nigdy jeszcze nie widział. R ozkazał tedy oddalić się w szystkim przytom nym , oprócz H a s
sa n a i wielkiego wezyra, czyli pierw szego m ini
stra n a sw oim dworze, a pokazując m u przy
niesione drogie kam ienie, zapytał, co o nich są
dzi. Wielki wezyr zdziwiony tem rów nież o d rzekł, że to jest rzeczą niepojętą, aby człowiek nieznany, takie skarby posiadać m ógł. — „Czem- że więc jest twój syn i jakim sposobem , przy
szedł do po siad an ia takow ych skarbów ?“ — za
pytał su łtan . — „Najjaśniejszy P an ie! odpow ie
dział H assan, mój syn O m a r przywiózł te sk a r
by z Afryki, a p osiada ich jeszcze tak wiele, że najjaśniejszy pan rozkazać tylko potrzebuje, a wszystko na jego usługi oddane będzie“. Tedy sułtan zapytał go, czy m a jaką prośbę do prze
dłożenia, co słysząc H assan, rzucił się na zie
mię pow tórnie i przem ów ił drżącym g ło s e m : Najjaśniejszy panie! m am w ielką prośbę, k tó rą syn mój polecił, złożyć u stóp waszej wielkości, więc dzisiaj staję niegodny przed obliczem wa- szem, i wyznaję, iż syn mój O m a r najdostoj
niejszą arcyksiężniczkę, a w aszą córkę najjaśniej
szy panie, pięk n ą Zulim ę, wielce um iłow ał, a bę
dąc pew nym , że ziemskie szczęście zgotow ać jej może, zapytuje najuniżeniej przez m oje usta, czy może się spodziew ać od w as najjaśniejszy panie, łaskaw ego przyzwolenia, do stara n ia się o rękę pięknej Zulimy. A teraz błagam w as naj
jaśniejszy panie, jeżeli prośba sługi w aszego jest za śm iałą, nie karzcie go gniew em swoim , lecz udarujcie słow em przebaczenia. — S ułtan w y
słuchał cierpliwie wszystkiego do końca, w re
szcie, gdy H assan przestał mówić, u śm iechnąw szy się kazał m u pow stać z ziemi. Wielki wezyr zaś, którego synowi piękna Zulim a, już była obiecaną, widząc łaskaw ość m onarchy, okazaną H assanow i, rzekł: Byłoby to niesłychaną sp ra wą, gdyby ta ze wszystkich dziewic najpiękniej
sza arcyksiężniczka, m iała zostać m ałżonką ja
kiegoś nieznanego człowieka, dlatego tylko jedynie,
43‘
że jest bogatym . Lecz sułtan nie zw ażając n a tą uw agę wielkiego wezyra, rzekł do H a ssa n a : Oznajm ij więc synowi swojem u, że po odpo
wiedź m oją zgłosić się m oże dopiero po upły
wie połowy roku. H assan upadłszy znow u d a stóp jego i podziękow awszy za łaskę, — szedł do dom u wielce uradow any, gdzie na niego O m ar niecierpliwie oczekiwał. D opiero wtedy,, gdy H assan przybywszy opow iedział rozmowę^
k tórą m iał z sułtanem , uspokoił się Omar,, i chociaż pół roku wydało m u się wiekiem ca
łym, to jednak postanow ił czekać cierpliwie.
T ym czasem wielki wezyr, którego przychyl
ność su łtan a ku H assanow i wielce rozjątrzyła,, teraz na w szystko zw racał baczne oko i dokła
dał wszelkich starań, aby zam iary swoje wzglę
dem syna, jeszcze przed upływ em ow ego term i- m u, do skutku przyprow adzić. O tóż gdy po.
niejakim czasie zm iarkow ał, że sułtan zap o m n iał już o tym w ypadku, — tak um iał pokierow ać sw oją spraw ą, że w krótkim czasie sułtan ze
zwolił n a związek pięknej Zulimy, to jest swojej córki, z jego synem . Spieszono się ob u stro n n ie ^ szczególniej wielki wezyr dążył usilnie do tego,, aby jaknajprędzej uroczystość gód weselnych nastąpić m ogła. Stary H assan był tern nie m a ła zajęty, co się działo n a dw orze su łtan a, lecz;
jego syn śm iał się z tego, twierdząc, że z teg o związku nic jeszcze nie będzie. W reszcie n ad
szedł dzień w którym piękna Zulima, synowi wielkiego wezyra w edług reguł m ahom etańskich -zaślubioną być m iała, a O m ar ani z jednem słow em żalu słyszeć się nie dał, wprawiając ojca w zdziw ienie pew nością, że zaślubiny, które nastąpić m ają, nie będą skuteczne.
G dy się wieczór zbliżył i pora zaślubin już nadeszła, O m ar wziął pierścień, a potarłszy go, gdy zobaczył przed sobą ducha, tak się do nie
g o odezw ał: Rozkazuję ci, ażebyś poszedł do pałacu su łtan a i tam tak długo czekał, dopóki syn wielkiego wezyra do sypialni pięknej Zuli- my nie pójdzie, a skoro się tylko pokaże, m asz g o porw ać i zanieść gdzieś daleko; zresztą sta
raj się przez cały czas, aby m u niczego nie z a brakło, dopóki ci innych rozkazów nie wydam.
— D uch jak prędko przybył, tak prędko zniknął i w ykonał wszystko z najw iększą dokładnością.
Piękna Zulim a czekała z w ielką niespokojnością n a oblubieńca, który n aturalnie przyjść nie m ógł, znajdując się już w Syryi, w gaju palm ow ym . D rugiego dnia poznały niewolnice, które do u słu g i strojenia pięknej Zulimy przeznaczone były, że na jej tw arzy m alow ał się sm utek, je
d nak przyczyny tego nie wiedziały. W krótce p o tem przyszedł do niej sułtan, a gdy się jej o m ę-
£a zapytał, odrzekła ro z g n ie w an a: Pięknym oblu
bieńcem obdarzyliście m nie panie ojcze! Sułtan m y ślał z początku, że jest to żart tylko, lecz
45:- gdy z dalszych skarg i narzekań przekonał się, że to praw da jest, tedy rozgniew any bardzo, kazał zawołać wielkiego wezyra, którem u wy
rzucał złe i nieobyczajne zachow anie się je g a syna. Wielki wezyr zatrw ożony tem niezm iernie, przedkładał sułtanow i, że on sam tak dziw nego zdarzenia wytłum aczyć sobie nie może, gdyż jest m u w iadom em , że syn jego udał się wczo
raj do pięknej Zulimy i do tego czasu jeszcze go nikt nie widział. S m utny więc wyszedł zo dw oru dow iadując się wszędzie o swojego syna.
Sułtan zaś dow iedział się tyle od swoich d w o rzan, że widzieli, jak syn wielkiego w ezyra zbli
żał się do ap artam entów pięknej Zulimy, lecz czy wszedł tam , niew idziano. Rozkazał więc,, aby wszelkich uroczystości i zabaw zaprzestano, a po upływie tygodnia, był związek pięknej Z u limy, z synem wielkiego w ezyra za niew ażny ogłoszony. W krótce po tem ogłoszeniu, stawił się inny m łodzieniec, prosząc o rękę pięknej Zulim y; był to syn wielkiego adm irała, który także pozw olenie sułtańskie w net otrzym ał i u ro czystość gód weselnych naznaczoną już była.
O m ar jednak spokojnym był, a gdy się ten dzień zbliżył, w którym piękna Zulim a zaślubioną być miała, postąpił tak jak poprzednio, i syn wiel
kiego adm irała, który już w stępow ał do kom nat;
pięknej Zulimy, został przez d u ch a porw any i przeniesiony do E giptu, w okolice m iasta Kairu^