• Nie Znaleziono Wyników

duszo! Bierz życie, jakiem jest:

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1898, T. 4 (Stron 115-136)

sfoso ßilRa. ]

duszo! Bierz życie, jakiem jest:

Ocl lasu para gołąbków leci, Para gołąbków, a orlik — trzeci.

I oto wyłącza się w naszych oczach Chór młodzieńców z o góln e ­ mu Chóru, jako w yraz tej duchowej reakcyi, tego — że tak powiem — Machnięcia ręką na wszystko, i odwrócenia nowej karty życia, co, o c z y ­ wiście, mogło być tylko, je śli nie dobrem prawem, to przynajmniej przywilejem młodości. A le to rzucenie się poety na sam kraniec p rze­

ciw ieństw pojęciowych i uczuciow ych czynników tła tego, w stosunku do postaci starca, a zatem do obrazu życia, spędzonego w pietyzmie wierności jednemu n ieszczęśliw em u uczuciu, aż do pożądania przez uczucie to śmierci i zagłady, (w balladzie o „Poraju“), to rzucenie się otrzeźwiło — że tak powiem — poetę. Z krańca ow ego bowiem powiał Uugle chłód racyonalizmu, któremu głęboka, ż y w a uczuciowość poety Wręcz była przeciwną.

Poczuł on ten chłód i spostrzegł, że ów Guślarz, że Chór ten, nie duszę jeg o odtworzył, lecz tylk o rozterkę tej duszy. Że był jej chwilo - wem, zmąconein odbiciem, że nie był duszy tej prawdą.

A potem, nie b y ł on także, ten Chór i ten Guślarz, prawdą duszy ludu; a to w znacznie jszym jesz c ze stopniu i w bardziej j e sz c z e rażą- cem przeciw ieństw ie. Bo jeśli m ó gł on s ta ć się wyrazem chwilowym duszy poety w jej chwilowej prawdzie, duszy ludu wyrazem nie mógł ani na jed n ą chw ilę, a to z natury samej swoich pojęciowych

1 uczuciowych pierwiastków , z któremi dusza ta nic w spólnego mieć uie m ogła, jakeśm y to na innem miejscu widzieli. Ż e w id zia ł to i sam także poeta, dowód w tern, że scena o w ego Guślarza i Chóru p ozo stała w fazie cięć próbnych, i że razem z postacią Starca, dziecięcia i balla- d$ ° „Poraju silnej ręki“, p o w ię k sz y ła liczbę tych „fragm entów “, o któ- l e zagadnięty przez pannę Jaenisch poeta, odpowie: „Z n isz c zy łe m “ .

Jedno przecie uczyniło się poecie jasnem z te go momentu tworze- nia- U cz y n iło mu się jasnem to, że ta w ielka a tr a g ic zn a postać, która S|ę w y ła n ia ła z m glistych obszarów zwichrzonej j e sz c z e w akcie sw ym twórczości, nie może być postacią „ sta r c a “; że to odsunięcie dramatu w Przeszłość, to oddalenie go w c z a sie j e s t chybionem; że należy zna- 0źć inną perspektywę; perspektyw ę taką, która-by, ła godząc w y r a z i­

stość linii, oraz jask raw ość barw dramatu, nie odbierała dramatowi r y - sów j e g o żyw ej, namiętnej prawdy.

Taką perspektyw ę mogła dać ty lko — śmierć.

Śmierć j e s t silniejsza, niż czas, i stokroć bardziej żywa. Śmierć p r zery w a w sz e lk ie względy. W z g lę d y milczenia — także. Śm ierć ma sw oje prawa. M a w ielkie prawo — piawdy. W ie lk ie prawo wzgardy konw enansów , w ielk ie prawo nieodpowiedzialności — za prawdę.

Śmierć zmienia punkt ciężkości „opinii“ i faktów, ona ten punkt w za św ia t przenosi. Śmierć, lubo na sążeń tylko m ogiłę kopie w ziemi, daje przecież bajeczną per.-pektywę w st e c z na ż y cie i obleka sprawy je g o kolorem wie czności. Jej szept rozlega się krzykiem , jej westchnie­

nie wichrem przelatuje ciszę: ona, gdy milczy nawet, j e sz c z e wola.

Myśl śmierci nie była w owe czasy daleką poecie. Myśl śmierci dobrowolnej. J u ż sam pomysł pocałowania przez P o raja ow ego czarno­

księskiego zw ierciadła, o którem, wpół już obrócony w gła z y , w iedział, że gdy je pocałuje, „cały stanie się kam ieniem “, — i dlatego właśnie, przed tym śm ie rteln ym pocałunkiem „w estchnął, i lice mu zbladło“ — już sam ten pomysł był wyciągnięciem ramion w stronę ukojenia grobu.

B y ły nadto chwile, te złe kowieńskie chwile, o których poeta nie dla rymu tylko, i nietylko w wierszu, z ad aw ał sobie pytanie: „A więc porzucić korab ży w o ta ? “

Śmierć tedy, na którą poeta nieraz już patrzył, jako na m ożliwe rozwiązanie pewnych ż y c io w y c h i dram atycznych k o lliz yi, przychodzi­

ła tu nie drogą sztucznych poszukiw ań, ale drogą naturalnych assoc.ya- cyi i naturalnego nastroju. Owszem, przychodziła jako pomysł, z n a ­ cznie pokrewniejszy nastrojowi temu, niż wiosenna sw oboda M łod z ie ń ­ ca w kniei, i niż w y s t y g ł e już, popiołem wspomnień osypane, n i e w c z e ­ sne żale Starca. A le ten pomysł, zaledw ie pow zięty, natychm iast c z y ­ nił się się przecie nadzwyczajnie jasnym i prostym.

„ U m a r ły — może być tylko umarłym dla ś w i a t a “. N ig d y dla miło­

ści. On w stanie z m ogiły swej, ja k o upiór wstanie, aby mówić o m iło­

ści tej i o swojej męce. To ludziom w w io sc e zdaje się tylko, że „serce w nim u st a ło “ „i pierś lo d o w a ta “. Z serca tego, z tej piersi w łaśnie bu­

chnie ta wrząca, rozpalona lawa, która ciśnie aż w niebo „swoje b ły ­ s k a w i c e “. I tak p o w sta je w zam yśle tw órczym poety ów „U piór“, k t ó ­ ry będzie kochankiem umarłym i zarazem żywym.

A s s o c y a c y e mnożyły się i nasuw ały same. Kiedy p o e ta , ku w ie l­

kiej zgr y zo cie, a n a w e t ku oburzeniu Zana, C zeczota i poczciw ego Onufra P ie tr a sz k ie w ic za , w y r y w a się z Kowna, aby na koniu „ w z ię ­ ty m od donny", jak z goryczą między sobą mówili przyjaciele, la ta ć ku granicy B o lc ien n ik , lub P łu ż y n , z których pani Maryla, to tu, to tam baw iąc, ta k ż e się wyry wała czasem konno, alboż nie w y g lą d a ł jak upiór, zjaw iający się wśród „ ż y w y c h “— po wirnikiem rozbiciu serca, po wielkiej swej „śm ierci“. A lboż nic na to pędził tam, by ujrzeć, upoić

się widokiem kochanki, pożegnać ją, i to, co cierpiał, znów cierpieć.

A lb o ż n a w e t je g o miłość nie była upiorem takim? W s z a k ż e i ona ule­

żeć nie mogła w swej mogile, ale się zryw ała ognista i buchająca pło­

mieniem sw y c h stłumionych żarów.

I oto czuje poeta, że w tej właśnie postaci, w postaci upiora, w postaci w racającego z z a grobu kochanka, całą sw ą duszę w y p o w ie ­ dzieć zdoła, że mu ją w ten sposób w ypow iedzieć będzie wolno, bez oglą dania się na draźliwości, które sam niezawodnie znal i rozumiał dobrze.

Ow a wielka, mroczna postać, w ynurzająca się z pierwszych, m glistych je sz c z e, natchnień, przybiera w yraźniejsze coraz rysy i kon­

tury. T ak, to będz'e w ielka spowiedź j e g o przebitego serca. To nie bę­

dą dzieje miłości. To będzie miłość sama, która przemawia w łasnym swoim namiętnym językiem .

T odtąd ma poeta ja sne wid zenie g łó w n y c h zarysów dzieła.

U d er z a pierwszein cięciem w sw ojego „upiora". Chce go poczuć pod ręką, chce go unaocznić sobie, chce w nim odnaleźć siebie.

Zaledw ie jednak uderzył, olśnił go błysk iskry, jaka w y strzela wtedy, kiedy stal na krzemień ugodzi. Bo oto „upiór" wstaje przed nim nie tylko jak o doskonały w yraz własnych je g o uczuć, ale także jak o doskonały w y r a z ludowości. Owszem, odnajduje p oe ta w postaci tej głęboki, pierworodny pokład duszy własnej, pokład tej „gminnej p ie ­ śni", która go wy k oły sa ła, wykarmiła. Czuje, że je s t na drodze najszczę­

śliw szego, bo najnaturaln iejszego połączenia św ia ta swej duszy ze ś w i a ­ tem duszy ludu, zawartym w treści obrzędowej sceny. Więcej nawet.

Czuje, że teraz nie potrzeba mu już żadnej drogi, żadnego pośredniego ogn iw a między obu światami temi; że, przyjmując postać „Upiora“, nie­

tylko oddalenie ich od siebie zmniejsza, ale i pr ze c iw sta w u o ść ich zno­

si. Że im pozwala przenikać w siebie wzajem; owszem, że sam staje się wspólnym ich wyrazem.

X I I .

J e ż e li wszakże widzenie i czucie teg o w sz y stk ie g o było błyska- wicznem, sam a k t tw ó r c z y takim nie był. Owszem , ta nagłość, ta błyskawiczność w rażenia, o nieuciszonej j e sz c z e rozterce w duszy poe­

ty świadcząca, sta ły się przyczyną pewnych zawodów, j a k ie ta postać 8

„U piora“ zgotow ać miała poecie. J a k o ż trwająca je sz c z e rozterka nie m ogła stw orzyć warunku sp okojnie jszego rozejrzenia się w polu tw o rzenia i spokojniejszej pracy rozmysłu a rtystycznego. P rzede- w sz y stk ie m ciążą j e s z c e duchowi poety pom ysły poprzednie. Ciążą mu treścią swoją i swoją fr agm entaruością także.

„Upiór“ nie ukazuje nam się od razu, jako „ G u staw ,“ na w łaści- wem tle i we w łaściw ej akcyi, mającej objąć sobą całą w ielką tragedyę m iłości poety. On nam się ukazuje zrazu jako „upiór“ bezimienny i to we fragm entarnych także zarysach tylko. Więcej powiem: on nie ukazuje się wcale. M ówią nam tylko o nim.

Mówi nam mianowicie najpierw sam poeta:

„Pełno jest wieści o nocnym człow ieku“...

„Podobno zabił za młodu sam siebie“ i t. d.

A potem mówi „zakrystyan st a r y ,“ który j a k o b y sk a r g ę „upio­

r a “ m iał w y sly s ze ć nocą. A l e już ta p o śred n io ść sama b yła rysem, kwalifikującym niew ątpliw ie „upiora“ do grupy tych samych n a ­ tchnień, z których p ow sta ły fragm enty, noszące rys takiej pośrednio- ści, jako wybitne znamię.

Poeta nie może się j e sz c z e otrząsnąć z wrażenia, że mówi o dra­

macie, którego każdy aktor znany był dobrze w W iln ie, nie może po­

konać te g o mimowolnego odruchu dyskrecyi, tego liczenia się z a k tu al­

nością spraw y całej.

Stąd ta interpretacya pojawienia się „U piora“ w p ierw szy m po­

m yśle postaci tej, aż podwójna, bo przez poetę i przez zakrystyana podjęta, stąd owo „podobno zabił się za młodu,“ w którem słyszym y trące­

nie ja k b y tylk o legendow ej, podaniowej struny, struny, obcej r z ec zy w i­

stości faktów. J e s t to ten sam ton, ja ki ma „Ballada o P o r a ju ,“ k t ó ­ ra, lubo mówi nam o j e g o męce i śmierci, za prawdę te g o , co mówi, nie poręcza, a zau w aż m y, że i tam mówiono o Poraju silnej ręki. A le razem z tym rysem pośredniości przybywają inne także, św iadczące o p o krew ieństw ie „Upiora“ z „Fragm entam i“.

Jednym z takic h dalszych rysów je s t nieuciszona j e sz c z e w du­

chu poety rozterka; której postać „U piora“ w y bitny ślad nosi.

Upiór ten, mianowicie, ze strony formalnej, j e s t zupełnie ludowym upiorem. J e s t —p ow iedzieć-by m ożna— upiorem klasycznym, gdyby przez upiorowość swoją nie m usiał być wręcz romantycznym właśnie.

B o zauważmy. Budzi się w swej m ogile „na dzień zaduszny, a w ięc na obrzęd D z ia d ó w ,“ do których, jako do momentu już go to w e g o w dziele, znać tu pew ne przystosow anie, mimowolne może. W r a c a do m ogiły, gdy uderzą dzwony, „jęczy,“ „bucha płom ieniem,“ „ w yw raca

oczy na g w ia z d y ,“ słowem, j e s t takim samym dobrym upiorem, ja k te inue, którym —aby nie w s t a w a ły z mogił nocą, w iara ludowa każe p r z e b ija ć piersi osikowym kołem. A le ludowość „upiora“ tego j e s t formalną tylko. To bowiem, co się skargą z ust je g o wyryw a, i c z e ­ g o — powie dzm y to naw iasem — żadeu zakrystyan aniby pojął, ani też spa ­ miętał, to w szystko j e s t n ie ty le namiętnym wyrazem tej nieograniczo­

nej miłości, która go z mogiły podnosi, a zatem te go pośm iertnego nie­

pokoju, tego niepogodzenia się z żywymi, jaki w łaśnie tw orzy upiory ludowe, ale raczej j e s t wyrazem ty c h ubocznych przykrości, j a k ie w drodze swej z m ogiły do kochanki spotyka. A raczej je s t znamien­

nym w yrazem tych różnych goryczy, jakie poeta przetraw iał w sobie w owe upiorowe c z a sy swej miłości, nie mogącej doleżeć w mogile w ow e czasy, gdy się w y r y w a ł z Kowna, aby w idzieć dawną Marylę, bądź u brata jej w P łuży nach, bądź w Bolciennikach, w domu jej mę­

ża, co, rzecz prosta, musiało utrzym yw ać uczucia w stanie ostrego rozdrażnienia. J a k o ż sk ar ż y się „upiór,“ że jeg o „przyjaciele młodzi dziw actwem zw ali z b yt długą t ę s k n o t ę ,“ że s ta rs zy ramieniem sciska i odchodzi. S k a r ż y się, iż „ktoś inny myślał, że obraża" kochankę, że

„uwłacza j e g o rodowitej dumie“ . S k a r ż y się, że „idącdo j e d n e j ,“ sp o ty ­ kać musi tłum ludzi obojętnych, szydzących i wrogich. Są to w s z y s t ­ ko bardzo w yraźne echa bardzo zajmujących poetę goryczy, już to g o ­ r yczy pew nego duchow ego rozejścia się z przyjaciółmi, pew nego nie­

zrozumienia przez uajbliżsych stanu, w jakim się znajdował; już też g o ­ ryczy w idyw ania Maryli, jakby ukradkow ego tylko, jakby tylko z a ­ w dzięczanego udanej obojętności jej blizkich, którzy istotnie przyjęli byli takty kę nie domyślania się uczuć poety i dumy poety.

S k a r ż y s ę on n aw et na kow ieńskie i nie kow ieńskie plotki, mó­

wiąc: P ełno jest wieści o nocnym człow iek u — bo i tych nie bra kow a­

ło także.

Prawda, że dla poety były te rzeczy w prost palące; nie dziw te ż , że im pozw olił wybuchnąć z piersi upiora „żużlem i popiołem," zanim czas p rzyszedł na ogromny wybuch rozpalonej la w y z piersi samego G ustaw a.

D l a rozstrząsań w szakże, które nas zajmują, a mianowicie dla u s t a ­ lenia kolejności, w jakiej n a stępow ały pom ysły, tworzące tak zwaną Część 1, i ta k zw aną Część I I go D ziadów , sk a rg i „U piora“ inne j e ­ szcze mają znaczenie. Mają one znaczenie dokumentu, stw ie r d z a ją ce ­ go, iż F r a g m e n t ten, zrodzony z tej samej grupy natchnień, bo tejże grupy cechy noszący, co i poprzednie, rozpatryw ane tu przez nas F r a ­ gmenty, p ow stał już po wyjściu Maryli za Puttkamera i już za k o w ie ń ­ skich w y c ie cz ek poety ku Bolciennikom, ku Płużynoin, ku Wilnu, że zatem późniejszym jest, co do czasu, od sceny obrzędowej w kaplicy,

a to razem z pokrewnemi sobie „Fragm entam i,“ kwalifikowanemu j a k o C zęść D z iad ó w I -sza.

R ozterka wszakże duchowa, w jakiej poeta tw orzył „U p ior a“ , po­

z osta w iła w e fragmencie tym ślad jeden jeszcze. T en umarły dla ś w ia ­ ta, którego „serce już ustało i pierś lodowata," któremu „duch nadziei tylko życie nadaje,“ a „ gwiazda pamięci promyków użycza“ — ten umar­

ł y „wraca na młodości kraje, lubego szukać oblicza“ — Owszem on tak j e s t pewnym, iż to lube oblicze napotka, on tak niezawodnie ku nie­

mu idzie, że te r a z już zwraca się do kochanki, jakby do obe­

cnej sobie:

/ Tylko ty, luba, cierpliwie, do końca, Grobowej wysłuchaj mowy.

J a k o ż istotnie, b y ła to chwila, w której poeta nie w ied ział j e ­ sz c z e na pewno, c z y postać M aryli wejdzie do dramatu, czy też do n ie ­ go nie wejdzie. Że nie wejdzie jako „dziew czyna z samotnego poko­

ju ,“ to już staw ało się jasnem. Ale pomysł „upiora“ nastręczał inną jej postać, h alow ą, lubo ta ok azała się w n a stę p stw ie tak samo, jak

„upiór,“ ludową ze strony formalnej tylko.

Otóż w tej niepewności, a zarazem w rozwinięciu pomysłu sam e­

go „Upiora,“ który b łaga kochankę, aby cierpliw ie i do końca w y s łu ­ chała jego mowy grobowej, w prow adza poeta do gotowej już obrzędo­

wej sc e n y „pasterkę w ż a ł o b i e 1. J a k o ż zdaw ało się to natura lnem, że

„U p ió r ,“ budzący się w mogile swej „na dzień zaduszny,“ dąży na

„ D z i a d y ,“ że tam w łaśnie spotyka kochankę, która ma w ysłuchać

„grobowej jego m ow y,“ a późniejszość tej w skazó w ki do pierwotnej obrzędowej sc e n y uzasadnia w sposób nieulegający zaprzeczeniu zależność w staw ki tej od samego pomysłu „upiora,“ który się zjawiał teraz dopie­

ro i teraz dopiero w sta w ki takiej w ym agać się zdawał.

N ie będzie też pewno dalekiem od praw dy przypuszczenie, że ro­

la, jak ą w pomyśle tym miał odegrać „upiór,“ była bardzo różną od roli „widma z raną w p ie r s i'. Że „grobowa mowa,“ o której w y s łu ­ chanie cierpliwe, do końca, upiór kochankę zawczasu błaga, m o gła w pomyśle tym z razu przedstaw iać się poecie, jako możebna, ja k o owszem pożądana dla w ypow iedzenia uczuć samego poety. Że n aw e t owo nakreślenie czasu powrotu ,;Upiora“ do mogiły, „ gd y uderzą d z w o n y ,“ mogło stać w związku z zamierzonem trwaniem tej m o w y t która musiała przedstaw iać się przecie od razu, jako wyczerpująca przedmiot wynurzeń, a w ięc dłuższą, skoro o j e j „ w y s łu c h a n ie cierpli­

wie do końca“ upiór zaw czasu błaga.

N ie m ogło to jednak nie uderzyć poety, że postać upiora, ta k , jak nam pokazuje relacya zakrystyana, ta postać „buchająca ogn iem “ i „ w yw racająca oczy ,“ że ta jego upiorow ość w ła śn ie, z n azb yt form al­

nej pokazana strony, bardzo m ało god zi się z m glistym obrazem tej w ielk iej tragicznej p ostaci, która już się w duchu poety budziła, już w ołała o g ło s, o życie. Ż e to, co m iało w łaśn ie być tym głosem , tern życiem , z trudnością da się pogodzić z postacią upiora „buchającego ogniem i w yw racającego o c z y ,“ a to ze w zględ u na m nóstw o d elik a­

tnych barw, na m nóstw o subtelnych tonów , niezbędnych do w ydania stanu duszy sam ego poety. Ż e ta postać, ow szem , tak ja k ją nam sta ry za k ry sty a n pokazał, w ygląd a raczej ua przebranie się za „upio­

ra,“ ale nie za w cielen ie się w nią zagrobow ego kochanka. Że w resz­

c ie — i to się okazało decydującym ostateczn ie w zględ em — ta w ielka sp ow ied ź duszy z uajw iększem tylko niepraw dopodobieństw em i z n a j­

w ięk szą trudnością m ogła-by się odbyć na „ D ziad ach " . B o z n a c z y ło ­ by to, iż m iała-by ona, spow iedź ta, m ieć m iejsce w obec całej ludow ej grom ady. N iew ątp liw ie to, co by „upiór“ „buchający ogniem i w y w ra ­ cający oczy “ m ógł pow iedzieć znajdującej się ua D ziadach kochance, grom ada ta w ysłu ch ać-b y m ogła ze w półczuciem i w spółudziałem zrozu ­ m ienia. A le nie było to w łaśnie to, co poeta ch cia ł uczynić w ielką tr e ­ ścią tej w ielkiej spow iedzi. N ie m ogło w ięc nie uderzyć to, co było sum ­ mą tych w szy stk ich m om entów, że i sam g le jt śm ierci, ten lis t ż e la ­ zny, na m ocy którego kochanek m ógł przełam ać skrupuły m ilczen ia, w w arunkach takich nie o siągał-b y sw o jeg o celu.

A le już sam ten fakt, że poeta m ógł uw agi ow e brać w rachubę, a że je brat, to jasn o pokazuje dzieło sam o—ju ż ten fak t dow odzi, że rozterka duchow a zaczyn ała się w nim koić, uciszać, utracać coś ze sw eg o b olesnego napięcia i ze sw ej burzącej pracę rozm ysłu a r ty s ty c z ­ nego s iły , a t o n a rzecz tej pracy w łaśnie, na rzecz ja śn iejszeg o w i ­ dzenia jej pola i jej czynników .

J a k o ż w św ietle teg o ja śn iejsze g o w id zen ia okazuje się, że ten „ U p ió r“ w cielen iem zagrobow ego kochanka, albo raczej w cie­

leniem sam ego poety w w ielkim m om encie spow iedzi — nie będzie.

ż. 6 spow iedź ta m iała m ieć inne tło , niżeli obrzęd „ D z ia d ó w “ ; iło sp ok ojn iejsze, tło obojętniejsze, tło nie zderzające się d ram atyczn o- śc ią w łasną z dram atycznością spow iedzi.

O kazuje się, że p ostać k ochanki, n ietylk o jak o d ziew czyn a z s a ­ m otnego pokoju, ale ta k że jak o „ p a sterk a w ż ałob ie,“ do w ła ściw eg o dram atu nie wejdzie; że nie b ęd zie słu ch ała „grobow ej m ow y“ .

Isto tn ie , uprzytomnijmy sol ie tylko C zęści IV D ziad ów , a p rze ­ konam y się, że „ G u sta w “ w obec kochanki nie m ógł-by tak do g łęb i l ozkryć nam sw ej duszy. N ie m ógł-by rozw inąć te g o b o g a ctw a w spo­

mnień, ty le i w taki sposób mówić o niej, o sobie. N ie m ógł-b y śp ie­

wać z dziećm i, filozofow ać z księdzem , nie m ógł-by, przy najw yższych n a w et w zlotach nam iętnej liryk i, zachow ać ty le życiow ej mądrości, w sk a za ć nam n iety lk o , co czuje, ale czem je st, i to w najsubteluiejszem zesta w ien iu w szystk ich p ierw iastk ów ducha. Bo jeże li część I V D z ia ­ dów je s t napraw dę niczem innem ja k tylk o dziejam i serca poety, jeg o m iłości i m ęki, dziejam i je g o stracon ego szczęścia , jeśli tylk o ta jedna struna targn iętą w nich zostan ie, to nie zapom inajm y, ż e s e r c e to, serce p oety, j e s t samo z sieb ie w ielostrunną lirą i że ta lira zad źw ięczy całem b ogactw em sw ych tonów , w ted y n aw et, kiedy jed en z nich tylk o poru­

szon y zostan ie. A le w obec kochanki, wobec bezpośredniego z nią zb liżen ia, w obec m ow y, zwróconej do niej jed n ej— a taką tylk o w łaśn ie być-by w ów czas m owa ta m ogła —inne ow e struny m usiały-by albo zam ilknąć, g w a łto w n ie stłum ione, albo też dźw ięczały-b y z n azb yt n ie­

pokojącą dla chw ili takiej rozbieżnością tonu.

A le te postan ow ien ia, te szybko na m iejsce ustępującej rozterki sta w ia ją ce się akty rozm ysłu a r ty sty c z n e g o , nie p rzy szły od razu;

a ostatnim śladem wahań, jakim duch poety u le g a ł z tylu różnych w zględów , je s t luźne zachow anie w d ziele Fragm entu „U piora“, a to m i­

mo w prow adzenia W idm a z raną w piersi do scen y w kaplicy.

Pom ysł „W idm a“ je s t niezaw odnie p óźniejszy od ; om ysłu „U pio­

r a “. J e s t on ja k b y w ysubtelnieniem tego pierw szego zaciosn, ja k i sobą p rzed staw ia U piór. J e s t on obleczeniem pom ysłu U piora w czy ­ stszą , bardziej poetycką w izy ę, w w izyę, k tó ra n iety lk o nie p rzeciw ia się tragicznej p o sta ci „G u staw a,“ ale owszem z w ielu w zg lęd ó w zapo­

r a “. J e s t on ja k b y w ysubtelnieniem tego pierw szego zaciosn, ja k i sobą p rzed staw ia U piór. J e s t on obleczeniem pom ysłu U piora w czy ­ stszą , bardziej poetycką w izy ę, w w izyę, k tó ra n iety lk o nie p rzeciw ia się tragicznej p o sta ci „G u staw a,“ ale owszem z w ielu w zg lęd ó w zapo­

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1898, T. 4 (Stron 115-136)