• Nie Znaleziono Wyników

Bazary są, jak pisałem, miejscami, gdzie gromadzą się przedstawiciele najniższych klas danego społeczeństwa oraz imigranci, stojący niejako po­

dwójnie na marginesie klasowym i etnicznym. Bazary przyciągają też środo­

wiska przestępcze. Ten aspekt z pewnością odgrywał istotną rolę w przypad­

ku bazaru na Stadionie Dziesięciolecia, uchodzącego, w dużym stopniu zasłużenie, za miejsce niebezpieczne, kontrolowane przez rodzime i etniczne mafie, gdzie można kupić lub zamówić każdy nielegalny towar. Przestęp­

czość tego rodzaju wiąże się nieodłącznie z biedą i na niej wyrasta. Tak więc na Jarmarku Europa występował opisany na początku artykułu miks biedy i prze­

stępczości, tak atrakcyjny dla przedstawicieli klas wyższych, gdyż podkreśla­

jący ich wyjątkowość. Czy jednak bazar ten faktycznie przyciągał głównie tego typu turystów?

Lewicowa blogerka jest o tym przekonana, skoro nazywa takie podejście wprost „turystyką klasową”, pisząc o „egzotyzacji nędzy” : „Turystyka klaso­

wa to [...] wyprawy członków klas wyższych ku bliskiej egzotyce. Wśród lepiej sytuowanych warszawiaków najbardziej popularnym kierunkiem zwie­

dzania jest wschodnia strona Wisły. [...] La Palmą warszawskiej Pragi jest dla turystów klasowych Stadion Dziesięciolecia, a raczej to, co z niego zostało.

[...] Dla jednych miejsce pracy od 5 rano, dla niektórych śmiertelnego - jak się niedawno okazało - niebezpieczeństwa [chodziło o zastrzelenie przez policję nigeryjskiego handlarza - przyp. M.W.], jest dla turystów nie lada

gratką. Stadion spopularyzowała »Gazeta Wyborcza«, przyznając tamtejszym barom z kuchnią wietnamską lajfstajlową nagrodę w postaci deski lub stołka (już nie pamiętam). Dzięki niej po uliczkach [...] szwendają się okazy lepiej ubrane niż najlepiej ubrani hipsterzy” (Zawadzka 2010).

Faktycznie, czytając prasowe opisy, można odnieść wrażenie, że przynaj­

mniej pod koniec istnienia było to najmodniejsze miejsce w Warszawie. Le­

wicowa publicystka Joanna Erbel pisała: „M oda na Stadion [...] sprawiła, że wietnamska zupa pho i bun bo nam bo, nazwany z czasem dla ułatwienia komunikacji z Polakami »sałatką«, stały się hitem sezonu. W sobotnie i nie­

dzielne poranki tłumy bywalców zeszłowieczornych imprez przemierzały wąskie uliczki bazaru, żeby z podobnymi sobie zjeść ulubiony posiłek” (Er- bel 2010).

Dziennikarz „Wprost” barwnie opisuje bywalców, skupiając się szczegól­

nie na ich statusie zawodowym: „O 5.15 rano Mewa ustawia rower na nóż­

ce, ściąga ze stołu ławki i siada. Czuje się najwyraźniej jak u siebie, Mewa jest barmanką w warszawskim klubie Plan B i właśnie go zamknęła. Po 12 godzinach pracy przyjechała do Małego Hanoi na Stadionie Dziesięciolecia na bun bo hue - sałatę z wołowiną i makaronem ryżowym. [...] Gustaw też jest barmanem, zaczął balowanie o godz. 22 dzień wcześniej i chce je zakoń­

czyć wietnamską zupą pho z tofu. [...] Stoliki non stop okupuje z 50 osób.

Dwa złączyła 11-osobowa ekipa firmy JEM S Architekci - to jedna piąta pra­

cowni, dla reszty wezmą zupy na wynos. Przy stoliku obok siedzą fotografo­

wie. Są też operatorzy kamer, graficy i fotoedytorzy. Jest facet w garniturze i biało­

-czarnych lakierkach - doradca finansowy zaciągnięty przez fotografa, z którym właśnie skończył spotkanie biznesowe. Tyłem do kolorowego towarzystwa sia­

da dwóch finansistów z warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych - też w garniturach. Są prawnicy. Jest elektryk z wietnamskimi sąsiadami. Pamiątko­

wą fotkę z Małym Hanoi w tle pstryka sobie raper Vienio z hiphopowego skła­

du Molesta Ewenement, jest rodzina wietnamska i rodzina afrykańska” („Wprost”

2010). Następnie dla wzmocnienia efektu wymienia jeszcze nazwiska celebry- tów, którzy zaszczycali swoją obecnością to miejsce.

Przyjrzyjmy się bliżej temu ciekawemu fragmentowi. Wyraźnie widać ekscytację nie tylko samą wielokulturowością miejsca, ale przede wszystkim zaskakującym składem społecznym konsumentów. Przeważają wśród nich osoby związane ze światem sztuki, mediów i rozrywki. Oni „czują się tam jak u siebie” . Ubrani w garnitury są tam „zaciągnięci” przez tych spośród nich, z którymi przyszło im mieć kontakt na płaszczyźnie zawodowej. Mi­

mochodem wymieniony jest również „elektryk” - można się domyślić, że etniczny Polak, ale również przyprowadzony, tyle że przez samych wietnam­

skich gospodarzy tego miejsca.

Aleja wietnamskich barów na bazarze pod Stadionem Dziesięciolecia jako miejsce spotkań...

W innych relacjach prasowych wygląda to podobnie. Dziennikarz „Rzecz­

pospolitej”, chociaż skupia się na jedzeniu, nie może nie wspomnieć przy okazji, że „(p)olscy menedżerowie przywożą tu swoich kolegów z innych krajów. Wielu twierdzi, że lepszego tofu nie jadło w Europie” (Chojecki 2010).

Robi się więc międzynarodowo, a do obrazu klasowej mozaiki dołączają glo­

balne elity finansowe. Przewodniczką dziennikarza TVN jest modnie ubrana i płynnie mówiąca po polsku Van, która jest „socjolożką, pisuje dla Centrum Studiów Polska - Azja, a na co dzień pracuje w Wólce Kosowskiej. W ro­

dzinnym interesie - jak większość przybyszów z Azji” (Zawiślińska 2010).

Idealna wprost postać z pogranicza kultur i klas. Może za jej sprawą autor pisze wyjątkowo dużo o samej społeczności wietnamskiej. Jest ona również zauważona jako ważny i co najważniejsze sam w sobie wewnętrznie zróżni­

cowany element mozaiki: „Do prowizorycznych jadłodajni, gdzie smakołyki są podawane na plastykowej zastawie, na początku przychodzili tylko han­

dlarze. Ostatnio bary stały się modnym miejscem spotkań Wietnamczyków [...]. Ale nie tylko Wietnamczyków - w weekendy można tam spotkać rodzi­

ny z dziećmi, modnie ubranych bywalców warszawskich klubów. M oja przy­

jaciółka przestała tam chodzić w zeszłe lato, gdy zaczęły pojawiać się gwiaz­

dy w strojach dresowych” (ibidem).

We wszystkich relacjach prasowych bardzo duży nacisk kładziony jest na fakt, iż serwowane na Stadionie Dziesięciolecia jedzenie jest autentycznie wietnamskie, a bywalcy (nieidentyfikowani jeszcze przez autorów medial­

nych relacji jako „foodies”, ale jako „balangowicze”, „snoby”, „hipsterzy”,

„warszawka”) mają stosowną wiedzę i rozeznanie, by to docenić. Felietoni­

sta „Polityki” pisze o wietnamskich kucharzach, których „umiejętności przy­

ciągały tysiące warszawskich snobów, znających smak azjatyckiej kuchni”

(Adamczewski 2015). Owi „snobi” stanowią grupę ekspertów, wymieniają wietnamskie nazwy potraw, znają sekrety ich autentycznego smaku (np.

„wietnamskiego rosołu gotowanego przez 12 godzin na kościach wołowych” ; zob. „Wprost” 2010). Nurt ten był na tyle silny, że już w okresie funkcjono­

wania stadionu przedsiębiorczy Wietnamczycy dostrzegli tkwiący w nim potencjał biznesowy: „[...] niedawno otwarto na Chmielnej w Warszawie Toan Pho - najpopularniejszy bar ze stadionu. Oczywiście atmosfera ulicznej jadłodajni nie da się wiernie odtworzyć na drogiej ulicy w środku miasta.

Jednak to, co w tej historii napawa optymizmem, to fakt, że właściciel zrozu­

miał, że Polacy oczekują oryginalnych wietnamskich smaków” (Chojecki 2010).

Pojawiają się więc nawet elementy inscenizowania autentyczności i „odtwa­

rzania atmosfery ulicznej jadłodajni” w restauracji zlokalizowanej przy mod­

nym deptaku w centrum miasta. W innym miejscu cytowana jest ulotka nowo otwartej restauracji w centrum Warszawy, która reklamuje się tekstem: „Je­

dzenie żywcem przeniesione z osławionego warszawskiego VietTownu na Sta­

dionie X-lecia” („Wprost” 2010).

Punktem odniesienia dla tej grupy ekspertów jest „nieautentyczne” jedzenie wietnamskie, czyli takie dostosowane do polskich smaków, hybryda kuchni azja­

tyckiej i polskiej, nieosadzone w żadnej konkretnej tradycji i mające taki status jak fast food. Tego demonstracyjnie nie jedzą, choć - co ciekawe - takie jedzenie było sprzedawane na stadionie i jadane przez polskich oraz, paradoksalnie, wiet­

namskich handlarzy, którzy widocznie nie byli aż takimi koneserami wietnam­

skiej kuchni. Polscy foodies poszukują więc autentyczności głębszej nawet niż prawdziwe obyczaje jedzeniowe mieszkających w Polsce Wietnamczyków, pro­

wadząc w tym celu pogłębione obserwacje i wymieniając się między sobą zdoby­

tą wiedzą: „[...] (m)ówią o »piętnastce« w barowej alejce. Balangowicze nie ty­

kają tamtejszego jedzenia. To jedzenie robione »pod Polaków« - grubo pokrojona kaczka albo golonka, ryż, surówka z kapusty. Dla »warszawki« liczy się tylko

»ósemka« i »siódemka«” (ibidem). Wiedza ta staje się wartościowym kapitałem kulturowym i „(n)ie wiedzieć, co to zupa pho, to w środowisku bawiącej się »war- szawki«, to trochę jak przekręcić nazwę najmodniejszego klubu” (ibidem).

Sens tych praktyk nie jest oczywisty. Jednak najwyraźniej odgrywają one ważną rolę w procesach identyfikowania i manifestowania swojej tożsamo­

ści klasowej przez różne grupy społeczne, a szczególnie przez specyficzną klasę złożoną z przedstawicieli zawodów związanych z mediami, rynkiem sztuki, naukami humanistycznymi i przemysłem rozrywkowym, którą Bour- dieu określił mianem klasy produkcji kulturowej (Bourdieu 2005). Aby zro­

zumieć znaczenie tego, co działo się w tzw. Małym Hanoi, trzeba pogłębio­

nych badań. Kilka rzeczy jednak można spróbować zinterpretować, mając do dyspozycji tylko relacje medialne.