• Nie Znaleziono Wyników

JÓZEF IGNACY KRASZEW SKI

W dokumencie Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 5 (Stron 148-163)

W W A R S Z A W I E .

Z aledw o u słu żn y K u ry e re k d o n ió sł, że K ra ­ szew ski je s t w W a rsz a w ie, a już k a ż d y c z y ta ć u m ie jąc y w iadom ość tę ze w spółczuciem p o w ta ­ rzał i z ust do u st p o d a w a ł. W arsz a w a z daw ien d aw na je s t m iastem poczciw em . S p ó łczu cie d la k r a ­ jo w eg o p isarza czyni z a sz czy t spo łec zn o ści, p ra w ­ dziwie szla c h e tn y z a s z c z y t; — b o są i n ieszlachetne z a s z c z y ty ; np. c z y ta łe m o g ło szen ie , że jak iś p a - jazzo m iał m ieć zasz czy t chod zen ia po linie; k u ­

p iec p rz y sió d m em rozm yślnem b an k ru c tw ie m iał zaszczy t ofiarow ać sw oim w ierzycielom po 20 za 100; lichw iarze m ają za sz c z y t u p raszać o lichw ę od lichw y, a o b rzy d liw szy ch je szcz e zaszczy tó w coraz to w ięcej. L e c z m niejsza o to , b y w a czas m o k ra d e ł n a c h w a sty , są i ro sy niebieskie na w zrost i d o jrzen ie ziarn p rzen iczn y ch . K oniec k o ń ­ ców ku zacnej stro n ie w ra c a ją c , K raszew ski m iał z a sz c z y t b y ć p o w ita n y m w W arszaw ie n a p rz ó d o gólnem sp ó łc z u c ie m , n astę p n ie m nóstw em poje- d y ń c z y c h o znak c zci, uw ielbienia, przyjaźni i ż y ­ czliw ości, a ty lk o w cia sn y c h zau łk ach b ru d n ie j­ szego se rc a z azd ro ść m ilczkiem sie żó łciła, — lecz o ta k ic h ja sz c z u rk a c h i w spom inać nie w arto .

K raszew ski czy to geniusz?... N ie , — to zn a­ m ien ity ta le n t ty lk o , a z ty m ta le n te m ch ęć zaw sze

p r a w a , szla c h e tn a i p o czc iw a; w y trw a ło ść nie­ zm o rd o w an a i n a m ię tn a , o b fito ść o lb rz y m ia , ł a ­ tw o ś ć , ja k g d y b y n a k o tle p a ro w y m w arzona, z tą d czasem znów s z m e rm e le , a tuż p rz y sz m er- m e lac h dzielne kongrew skie ra k ie ty . K raszew sk i w p rz eciąg u la t 15 nap isa ł 130 tom ów .

G d y b y ś literk i p o liczy ł, b y ło b y m ilionów k ilk a ­ n a śc ie ; — g d y b y ś a tra m e n t odw ilżył b y ło b y g a rn c y k ilk a d z ie sią t; g d y b y ś p ió ra p o z b ie ra ł, m ó g łb y ś ty s ią c e m sk rz y d e ł z W a rsz a w y do A m e ry k i p o ­ w ietrzn ą o d b y ć żeg lu g ę; g d y b y ś p a p ie r zg ro m a ­ d z ił, m ó g łb y ś w k tó rem k o lw iek z m ia st p o w ia to ­ w y c h w szy stk ie budow le z w ierzchu i w ew nątrz w y k le ić , a g d y b y ś w szy stk ie m yśli na je d e n ze­ gnał r y n e k , b y łb y z g ie łk , w rz a sk , h a ła s , i k łó tn ie n a mil k ilk ad ziesiąt w y s ta rc z a ją c e .

P ró cz U la n y lu d o w y ch posw arków n ad zw y cz aj s k ą p o ; — s z k o d a , bo U la n a je s t najpiękniejsza, p rz e d m io t najw ięcej ż y w o tn y , najw ięcej chrześciański.

B y ło to z p o łu d n ia o godzinie 4-ej d. 5 g ru ­ dnia ro k u o d stw orzenia św iata 5751 J), g d y m w poobiedniej g o d z in ie , W itóldowe c z y ta ją c boje, zd rz y m n ą ł się tro szeczk ę. Już o d ro k u ja k po obie- dzie d rz y m a ć zaczy n am . Mój B oże! m inęła t a ja rk a m ło d o ść , w k tó re j za dnia ani n a chw ileczkę za­ sn ąć p o d o b n e m nie b y ło , a cóż d o p iero p rz y c z y ­ taniu Bojów.

D rz y m ię , m a rzę o p rzeszło ści, o czasie o b ecn y m

') Jeżeli się w rachunku nie pomylili.

— 146 —

i p rz y s z ły m , i już mi się na p ię k n y sen zbierało, g d y w tern z ło sk o tem w b ieg a do m ojego pokoju siw o-oki E ra z m e k i z zarum ienioną tw a rz y c z k ą ku m nie z a w o ła ł:

— A wie w u jaszek , k to p rz y jech ał?...

— W iem .

— N o któ ż?...

— M anas S zlam a z O p a to w a , k tó ry m a twój rew ers z roku 1843. B y ł tu ta j już dw a ra z y i ż y ­ czy sobie w idzieć się z to b ą koniecznie.

— Jam m u złam anego grosza nie winien. — O n też o z ła m a n y grosz nie upo m in a się w cale, ty lk o o 1730 złp. z p ro c e n te m p ra w n y m p o sześć od sta .

— A czy nie w ziął c z terd ziestu k o rc y p sz e ­ n ic y i d w udziestu trz e c h sążni d rzew a ?...

— N ie w iem , czy w z ią ł, czy nie w ziął, ale w id ziałem , że je s t w p o siad an iu rew ersu z tw ojem im ieniem i n a zw isk iem ; — jeszcze w p o śro d k u um ieściłeś „ H a b d a n k“. N ie w iedziałem , że ta k p ię ­ k nego h erb u używ asz. A le bo te ż p o ż y c z a jąc od ż y d a 1730 złp., m ożna się H a b d a n k p o d p isa ć .

— W u jaszek zaw sze ż a rtu je. M niejsza o ż y d a ; wie w u jaszek , że K raszew ski p rz y je c h a ł?

— B y ł tu u m nie dziś ran o . — K raszew ski?...

— K ra sz e w sk i, k tó r y się z U rsz u lk ą , m oją sio strą s try je c z n ą , ożenił, p o d o b n o B onifacy m u im ię.

— A le to nie te n K raszew sk i: Jó zef Ig n a c y K rasze w sk i, sław n y lite ra t p rz y je c h a ł i s ta n ą ł w h o ­ telu angielskim .

— C zy tałem w K u ry e rz e i ju tro odw iedzić go zam ierzam .

— Jak to ?... a p rzecież on do w ujaszka p rzy jść pow inien.

— W id zisz , E ra z iu , w A nglii je s t zw yczaj, że p rz y je ż d ż a ją c y nie b łą d z i, szu k ając z n ajo m y c h po nieznanem sobie m ieście , ale znajom i od w ied zają p rz y je żd żające g o . Zw yczaj te n za słuszny uznaję i użyję go do odw iedzin K raszew skiego tern wię­ c e j, że przez to p rag n ę złożyć należn y h o łd je g o w ielkiej zasłudze w życiu naszeg o piśm iennictw a, i z całeg o se rc a żąd am go poznać naocznie, bo listow nie zn am y się od la t kilku.

N az aju trz g d y m o godzinie 10-tej z ra n a p rz y ­ szed ł do h o telu angielskiego, nie z astałem p a n a Jó zefa, ale zacn y rodzic a u to ra , p a n Jan K ra ­ szew ski, c h o rąży , ra c z y ł m nie prosić uprzejm ie, a b y m się z a trz y m a ł, zap ew n iając, że sy n za chw ilę z m ia sta p o w ró ci 1). I w istocie nie ubiegło 5 m

i-ł) Do nader przyjem nych chwil życia mojego liczę bliższe następnie zapoznanie się z czcigodnem Janem K ra­ szewskim, chorążym , którego szlachetna słodycz, praw a szczerość i domowa gościnność żywo mi przypom inały starodaw ny obyczaj odleglejszych przodków naszych. W ie ­ czorna zaś gaw ędka z panem chorążym , — to n ek tar dla znużonego serca sztywnemi formami wielko-miejskiemi,

— 148

n u t m iłej ro z m o w y , g d y drzw i się nagle ro zw arły i w b ieg ł Jó zef Ig n a c y K raszew ski.

— O tóż i je s t mój syn — zaw ołał p a n ch o rąży . S erce m oje g łę b o k o z a d rż a ło : w idok człow ieka, k tó r y poczciw ej literackiej słu ż y s p ra w ie , a służy z pośw ięceniem sw ojego zdrow ia i w szy stk ich sił sw o ich , w idok Józefa K raszew skiego n ap ełn ił m nie rzew nem i sło d k iem uczuciem .

— Jeste m A u . W ., p rz y b y łe m , a b y się z to ­ b ą osobiście poznać.

—- S erd eczn ie ci dziękuję i w dzięczny ci je ste m za k ro k , u p rz e d z a jąc y m oje ży czen ia osobistego poznania się z to b ą . I uścisnęliśm y się szczerze ja k dw aj daw ni d o b rz y znajom i.

W też chwilę p rz y sz e d ł drugi, trz e c i i c z w a rty lite ra t. Po m iły ch p rz y w ita n ia c h n a s tą p iły p y ta n ia , o d p o w ied zi,— a ja ty m c z a se m p a trz y łe m się pilnie, ja k też te n o lb rzy m lite ra c k i w y g lą d a .

W a m , coście go nie w idzieli, opiszę.

W z ro st niski, b u d o w a sz c z u p ła , w łosy ja sn e , oczy m o d re , spojrzenie ży w e i w e so łe , n a czole m y śl w id o czn a, nos w ielki, uszy cudow nie m aleń ­ k ie , u s ta o b d arzo n e p rz y je m n y m u śm ie c h e m , — w o góle c a ły w y raz w dzięcznie u p rz e d z a ją c y ; — trz y m a się nieco p o c h y ło ; św iad ectw o ciągłej p r a ­ c y p iśm ien n ej, p ra c y n a d zw y czajn ej; u ro d ził się

W ro k u 1812, liczy w ięc o b ecn ie la t 3 4 , — w y d a je się m ło d szy m . U b ió r m iał b a rd z o p rz y z w o ity : c z a r­ n y , sk ro m n y , b e z najm niejszej oryginalności.

D nia n a stę p n e g o p an Jó zef odw iedzić m nie r a ­ czył. C o śm y nagw arzyli, tru d n o p o w tó rz y ć , bo b y b y ło za w iele p isan ia; a nie w sz y stk o o lite ratu rz e, bo i o ro ln ictw ie, i o h an d lu , i o p rz e m y śle , i o lu­ d z iach w ogólności i w szczególności m ów iliśm y, ro zp raw ialiśm y , ja k o w m ow ę nieleniw i. A ciek a­ w y m je s t p an Jó z e f, w ięc p y ta n ie szło za p y t a ­ n ie m ; — ja m w o d p o w ied ziach nie r a d b y ć d łu ­ ż n y m , — więc n a g a d a liśm y się obficie. O d tej p o ry w id y w aliśm y się codziennie; b y liśm y n a kilku b iesiad ach , bo o b ia d y i u c z ty , u litera tó w i w ta k n a z w an y ch d o m ach zn ak o m itszy ch J) d la K raszew ­ skiego w y p raw ian e, gzły n iep rzerw an ą k o lejk ą z dnia n a dzień.

P a n K raszew ski b ez za ro z u m ia ło ści, se rc e m w dzięcznem p rzy jm o w ał k a ż d e zaproszenie, i z tą d b y ł ja k na m ły n ie, chwili sp oczynku nie doznał.

K ie d y się ta k bieg rz e c z y już p o trz e c i ty d z ie ń to c z y , 20 g ru d n ia p rzy ch o d z i do m nie m ało mi znany, niejakiś p an K w asikow ski, a po troskliw em dopełnieniu najgrzeczniejszej form y p rz y w itan ia n a ­ s tę p u ją c ą zanosi p ro śb ę .

') Aby zyskać nazwę domu znakomitszego, należy mieć koniecznie:

1. kilku służących w liberyi;

2. pomieszkanie na 1-em piętrze, obszerne i ozdobne; 3. bieliznę stołową holenderską i porcelanę i sreb ra; 4. kucharza;

— 150 —

— Ł a sk a w e w zględy, k tó re p a n d o b ro d ziej o k azać ra c z y łe ś d la sio stry m ojej, o św iadczając 0 je j rę k ę dzisiejszego jej m ę ż a , z k tó ry m je s t b a rd z o szczęśliw ą, ośm ielają i m nie u p rasz ać p an a n ajp o k o rn iej ’), a b y ś ra c z y ł b y ć ła sk a w y m w p ły ­ n ąć i na los m ój p rzez prz y cz y n ien ie się do szczę­ ścia m ojego na całe życie, — a nie ty lk o dozgonną 1 nieograniczoną b ę d ę najszanow niejszem u p anu winien w d zięczność, ale n a d to p a n b ędziesz m oim p ra w d ziw y m d o b ro c z y ń c ą .

— O cóż p an u idzie, m ów -że p a n w p ro st, bez u stę p ó w ro zrzew n iając y ch .

— P an ie! m nie idzie o los m ojego życia. — I do jak iej-że to k a te g o ry i te n los zm ie­ rzony?...

— J a , p a n ie , k o ch am się w je d n e j tu ta j p a ­ nience.

— A có ż , czy ja je s te m p a n u na p rze szk o ­ dzie?...

O nie! ale p an d o b ro d ziej m ó g łb y ś ziścić m oje w szy stk ie nadzieje.

6. powóz i konie;

7. ubiór podług1 dziennika mód paryzkich;

8. bywać na te atrze w loży pierwszego p ię tra , a na koncertach siedzieć koniecznie w pierwszym rzędzie krze­

seł, gdyby się i pchać przyszło.

Ponieważ zaś z ukształcenia umysłowego nik t ludzi do­ rosłych nie egzam inuje, można przytem być głupiuteńkim .

*) Wyraz coraz więcej używany,

— S łyszę słow a, rz ecz y nie rozum iem .

— O tóż j a panu te n c a ły in te re s opow iem . R o k tem u p o zn ałem w ogrodzie O h m a b a rd z o ła ­ d n ą p anienkę i zaraz d o w iedziałem się, że to je s t c ó rk a b a rd zo b o g a te g o o b y w a te la w arszaw skiego, m a ją c a b a rd z o d o b rą e d u k a c y ą , i m ów i po francuzku, że g ra na fo rtep ian ie, że ta ń c z y k aczu - czę i — że n aw e t je s t a u to rk ą kilku pow ieści, k tó re w rę k o p isac h p o s ia d a ; i że je j cio teczn y b r a t b y w a u p ań stw a B utlew iczów , u k tó ry c h to p a ń stw a baw i się znów p rz y ro d n ia sio stra p a n i B utlew iczow ej, b a rd z o p ięk n a p a n n a , o k tó rą te n c io tecz n y b r a t m ojej p a n n y s ta ra się ju ż o d ro k u .

— A ż mi tc h u b ra k u je , ta k je s te m ciek aw y , gdzie m nie pan tu ta j p rz y le p is z !...

— l o zaraz, p a n ie , będzie. O tóż j a p o zn ałem • się z cio teczn y m b ra te m ...

— P rz e p ra s z a m , że p rz e r y w a m ; dzisiaj p an je s te ś w chęci żenienia się z b o g a tą i edukow aną có rk ą o b y w a te la w arszaw skiego?...

— l a k j e s t , p a n ie ; s ta ra m się o rę k ę p a n n y Ju sty n y .

— W ięc zbierz p an p rz y to m n o ść i k ró tk o a zwię- złow ato objaśnij m n ie, ja k j a ci p o m o cn y m b y ć m am , a b y ś rę k ę p a n n y J u s ty n y p ozyskał?...

— Ja p an u w sz y stk o opow iem .

I z nielitościw ie długiego o p o w iad an ia d ow ie­ działem się w końcu, że p a n n a Ju sty n a o św iad czy ­ ła w czoraj p an u K w asikow skiem u, iż jeżeli p o tra fi ułatw ić jej sposobność po zn an ia sław nego a u to ra ,

152

K ra sze w sk ieg o , w ta k im ty lk o razie zezw oli, a b y o je j rę k ę rodziców p o p ro sił. A więc p an K w asi- kow ski s ły s z ą c , żem ja b a rd z o d o b re g o se rc a ,* ż e się znam z p an em sław n y m a u to re m K raszew ­ skim , — p rz y sz e d ł p ro sić i b ła g a ć o r a d ę , o p o ­ m oc, o w j$ y w na je g o los i t. d.

G d y m p o ją ł o co rzecz idzie, z ufnością w uczu­ ciow ość a u to ra P od w łoskiem niebem , zapew niłem p a n a K w asikow skiego, że ju tr o w ieczorem z p an e m K raszew skim w p ro st do rodziców p a n n y J u s ty n y p rz y ja d ę . K w asikow ski w uniesieniu rzucił mi się n a szy ję i ta k m nie łzam i w dzięczności um azał, że aż b y ło p o trz e b a ręcznikiem w dzięczność je g o p rze d zw ierciadłem o b e trz y ć .

— N iech p an d obrodziej b ęd zie p e w n y m , że j a , p ó k i b ę d ę żył...

— A le mój panie K w asik o w sk i, je d e n k ła d ę w arunek, a b y ś o żadnej w dzięczności nie g a d a ł.

— Ja k to ! — ja p anu nie m am b y ć w dzię­ c z n y m ? ... bo pan d o b ro d ziej nie w ie, ja k p a n n a J u s ty n a jest literatką i ja k ona m i będzie w dzięczną, g d y p a n K raszew sk i te n wielki uczyni dla nich zaszczy t...

— M niejsza o z a sz c z y ty ; pow iedz mi ra c z e j, panie K w asikow ski, ażali też rodzice p a n n y J u s ty ­ n y b y tn o ść p a n a K raszew sk ieg o m ile p rz y ją ć z e ­ chcą ?...

— Co p a n d o b ro d zie j m ów isz?... a to ć-ż e tu w W a rsz a w ie nie m a ta k ie g o cz ło w iek a, k tó r y b y p a n a K raszew sk ieg o o tw a rte m i nie p rz y ją ł rę k o m a .

— W ięc zg o d a ; zapew nij p an n ę Ju sty n ę , że się ju tr o sta w im y z pan em K raszew skim . A le, ale — gdzież m ieszk ają rodzice p a n n y Ju sty n y ?

— P rz y ulicy Solnej Nr.** — A c h ! j a k oni b ę d ą szczęśliwi! A j a panu dobrodziejow i zaw dzię­ czać b ę d ę los całeg o ży cia m ojego... bo ja zaraz po p ro sz ę w uja m o je g o , p a n a naczelnika niem a b y n az aju trz ośw iadczył.

— B ard z o się cieszę, że chociaż p o śred n io p anu K w asikow skiem u p o m o c n y m b y ć m ogę.

Z ty sią c e m w yrazów r w dzięczności na u s ta c h , a b e z w ą tp ie n ia i w sercu w y b ieg ł p an K w asi- kow ski do p a n n y Ju s ty n y , a b y donieść o szczęściu s w ojem .

N azajutrz o godzinie je d e n a ste j z ra n a u d a łem się do angielskiego h o te lu , a b y K raszew sk ieg o uw iadom ić, żem je g o oso b ą n a je d n e godzinę ro z­ rządził.

P rz y c h o d z ę do angielskiego h o te lu ; słu żący Jaś o św ia d c z a , że je g o p an u b ra ł się w c z a rn y frak i w b iałą kam izelkę i p rz e d godziną w y je c h a ł na m iasto.

— A nie wiesz, do kogo?...

— P o d o b n o do te g o p a n a , co to m ojego p a n a m aluje. — Już w iem . Id ę n a ulicę M iodow ą. — J e st p a n w dom u?... — Jest.

__ 154

— P ro szę — p ro s z ę ^ — zaw ołał z d ru g ieg o p o ­ k o ju p rz e z a c n y a r ty s ta p an Z...

W c h o d zę do pracow ni, p a trz ę je s t K raszew ski na p łó tn ie , ale żyw ego nie widzę.

— B y ł tu dzisiaj K raszew ski?...

— B y ł ale ty lk o 5 m inut, nie m ogłem go n a ­ w e t podmalować...

— I gdzież pojechał?...

— Z d aje mi się, że do k się c ia J...

— P rze p raszam cię, panie A n to n i, że w p a d łe m ja k po ogień, ale m uszę ścigać p an a Józefa.

Jad ę do księcia J.... i dow iaduje s ię , że p an K raszew ski b y ł, ale p o je c h a ł z księciem do księ cia s try ja .

J a d ę do księcia s tr y ja ; — książę stry j zapew nia m nie, żem się m usiał z K raszew skim i z księciem sy n o w cem c h y b a na sch o d a c h o m in ą ć , — i że o b y d w aj pojechali do księżnej R ' \

J a d ę do księżnej R***; p o w ia d a ją mi, że co d o ­ p iero b y ło dw óch panów , ale o djechali n a ty c h ­ m iast, b o nie zastali księżnej pani.

P a trz ę n a z e g a re k — godzina 2 ; tro c h ę m nie ch łó d po p le c a c h p rzeb ie ży ł na sp o m n ien ie, że o godzinie 6-ej los Kwa--Akowskiego n a Solnej ulicy ro z strz y g n ię ty m b y ć m ^ Z a d u m a n y ja d ę do h o ­ telu an g ielsk ieg o ; aliści na skrę cie u lic y C zy stej idzie w futrzanej szubce po czciw y W ó jc ic k i, b r a t- lite ra t. « S tó j! stó j!» k rz y k n ą łe m n a p o w ożącego m nie do ro żk arza.

— K aziu d o b ro d zieju , dzień d o b ry !...

http://dlibra.ujk.edu.pl

— D zień d o b ry , chirurgu!

— N ie wiesz p rz y p a d k ie m , g d zieb y m m ó g ł K raszew sk ieg o pochw ycić?...

— M ówił m i, że godzinie 2 ej o b iecał się do n aszego S***, bo zaczął go w czoraj m alow ać.

— D ziękuję. R uszaj.

I p o je c h a łe m i p rz y je c h a łe m n a N ow olipki. Czci n ajg o d n iejszy a r ty s ta Sm okow ski siedział jeszcze p rz e d trójnogiem z m o k rem p ędzlem w ręku.

— B y łże tu ta j K raszew ski?...

— W tę chwilę p orw ał mi go szam belan, ty lk o dziesięć m inut p rzy sied ział. A co, podobien?...

— Jak dw ie k ro p le w o d y . N ie wiesz, gdzie go uwiózł szam belan?,..

— Z d aje mi sie, źe do p a n a re fe re n d arz a s ta ­ nu M***...

— D o w idzenia, k o c h a n y panie W in c e n ty ! I w y b ieg łem ja k p o strze lo n y i w siadłem do dorożki i p ę d z ę n a N ow y Św iat. R efere n d arz z a ­ pew nia m nie, że dzisiaj K raszew skiego nie widział, ale s ły s z a ł, że m a b y ć na obiedzie u h ra b in y P .

H ra b in a P... p rz y jm u je , p ro si siedzieć łaskaw ie; K w asikow ski k ręci się p r^ e d o c z y m a m ej w y o ­ braźni, p y ta m o K ras .„»kiego. B y ł p rz e d chw ilą, b ęd zie n a obiedzie, ale do p iero p o ju trz e . P rz e p ra ­ sz a m , k łaniam się najg rz eczn ie j, od jeżd żam — d o ­ k ą d ?... nie w iem ; aliści w p o rę zjaw ia się n ieo c e­ n iony szam b elan G...

— 156 —

— B y łem z nim u p a n a T o m a sz a Zielińskiego, o g lą d a liśm y je g o g a le ry ą obrazów , p o d w zgledem d o b o ru k siążęca! O ry g in ałó w pierw szy ch w św ię­ cie m istrzów , ja k m nie K raszew ski za p e w n ił, je st

19-cie. J

Znam, wiem , zgadzam się; ale gdzież, p a ­ nie, zostawiłeś Kraszew skiego?...

— Z aw iozłem go do m ec en asa M ...; z ta m ta d m ia ł b y c w r e d a k c y i P rz e g lą d u n a u k o w e g o ; o szó- s ej łącznie z p an em K ... Z aproszeni sa na o b ia d do...; o 9 -tej zajrzą n a p o sied zen ie B iblioteki w a r­ szaw sk iej; o 10-tej b ę d ą u w ojew odziny, o tr z y k w a d ran se n a je d e n a s tą zejd z iem y sie w salonie pani B ... i).

Ś iód kłopotu jaki mnie d ręczy ł, byłem znie­ wolony podziwiać obszar wiadomości dziennych zacnego szam belana, ale zarazem wszelka straciłem nadzieję, aby m dzisiaj p o trafił pana K raszew skiego na bolną zawieźć ulicę.

Powróciłem z kwitkiem do domu i zdobyw ając się na rezygnacyą, właśnie rozpoczynam pisać list do pana Kwasikowskiego, gdy wchodzi niska: p ę ­ k a ta faciatka z maleńkim noskiem , jesp an Role- wicz, kancelista, i oddaje mi 70 arkuszy przepisa­ nego rap tu larza moich Litew skich R am otek.

. } R z e c z dla mnie nie zrozum iała: pan B. żyje, cieszy

się dobrem zdrowiem, na przyzwoite utrzym anie domu pracuje w k ra ju poczciwie się zasłużył, dlaczegóż dom jego kobiecą nosi firmę?..,

— Spodziew am się, że p an d o b ro d ziej będziesz tą ra z ą kontent z p ra c y m o je j; sta ra łe m się ani je d n e g o b łę d u nie zrobić, ż y d k a też nie m asz ż a ­ d n e g o . T y lk o o to te n je d e n w y raz nie wiem , czym d o b rz e w y czy tał?...

— K tó ry ? ...

— A zn a n a hrabiego drob n o czy n n o ść... — N ie d ro b n o c zy n n o ść ale d o b ro czy n n o ść. P an R olew icz w y jął z kieszonki s c y z o ry k i p o ­ m y łk ę p rz e sk ro b y w a ć począł. W tej chwili M ephi­ sto p h e le s u siad ł n a m ojej p e ru c e i sze p n ął m i do u c h a : «Z aładuj do dorożki p a n a R olew icza i zawieź go do rodziców p a n n y Ju sty n y » .

A ż mi się zim no zrobiło n a tę m y śl straszliw ą; ale zanim R olew icz sk ro b a n ia do k o ń czy ł, po w ró ciła g o rą c o ść m o jeg o k ło p o tu w zględem losu p a n a K w a- sikow skiego. M ep h isto p h el szepnął raz d ru g i; „Idzie o los zakochanego m łodzieńca“ i — bies zw yciężył.

— Panie R olew iczu! o to m asz 35 złp. za d o ­ k o n a n ą p ra c ę w zorow ego przep isy w an ia. D a m ci św ieżej r o b o ty tr z y ra z y ty le . W y s ta ra m się, a b y ś w kom isyi p rz e sz e d ł na e t a t , a m oże p o tra fię ci w y ro b ić u rząd d z ie n n ik a rz a, ale za to w szy stk o zrób m i je d y n ą je d n e usługę.

— Jam zawsze szczęśliwy, kiedy m ogę rozkazy pańskie wypełniać.

— P ojedziesz ze m n ą na ulicę S olną pod nr... (ten a ten ) do p a ń stw a ... (ty ch a ty c h ): ta m cię p rzed staw ię za Józefa Ig n a ceg o dw óch im ion K ra ­ szew skiego, a u to ra 130 to m ó w ró żn o ro d n y ch p ra c

— 158 —

lite ra c k ic h ; t y zaś ze skrom nością, ze spuszczone- m i n a d ó ł o czam i, będziesz p rzy jm o w ał w szystkie p o c h w a ły ; najm niej m ów ić, ogólnikam i o d p o w iad ać będziesz i na m oje skinienie o św iad cz y sz , żeś z a ­ p ro szo n y , a więc zm uszony je ste ś m iłe to w a rzy stw o opuścić itd . itd . grzecznie się ukłonisz i za y 2 g o ­ d ziny p o w rócim y tu ta j.

— P a n D o b ro d ziej zawsze łask aw ie żartujesz. — B ynajm niej nie ż a rtu ję. P roszę cię o to n a j­ szczerzej i o to m asz m oje r ę k ę , że w szelkich usi­ łow ań d o ło ż ę , a ż e b y ś p o sa d ę dziennikarza o trzy m ał. — T o m oje p rzy rzeczen ie silny w yw arło w p ły w na k a n c e listę , zarum ienił się , w estchnął i po k ró tk im n am y śle z a p y ta ł:

— W ięc ja m am p o w ied zieć, że je s te m p an e m K raszew skim ?...

K w ad ran s c a ły trw a ło objaśnienie celu i n a u k a , ja k się m a z n a jd o w a ć , co m ów ić i j a k o d p o w iad ać, winien. O godzinie 7-ej p rzy stro je n ie p a n a R o le- w icza b y ło ukończone a więc niebaw em sied liśm y do dorożki.

— R uszaj n a ulicę Słoną.

— N ie w iem , p a n ie , gdzie Słona?... • — T o kw aśw a czy solna.

— A Solna to wiem.

I ru sz y ł żwawo w arszaw ski dorożkarz. O 7-ej sta n ę liśm y p rz e d ośw ietlonym d o m em p rz y S o l­ nej ulicy.

D y m tro cic zek w sieni i aż dw ie św iece w la ­ tarn i u p ew n iały , żeśm y we w łaściw e p rzy jech a li

p o cało w ał m nie w ra m ię ; w pro g u pokojów p ie rw ­ szego p ię tra m ężczy zn a c h u d y , w y so k i, około 56 la t lic ząc y (ojciec p a n n y Ju sty n y ) p rz y ją ł nas z za­ p ew n ien iem , że za w ielkie p o c z y tu je szczęście i t. d. i t. d. W p ierw szym p okoju leżało na sto le i na k rze słach k ilkanaście salo p i płaszczów .

— P anie! a ja k m nie tu taj k to pozna?... szep n ął mi R olew icz.

— W y k rz y w g ęb ę, o c zy sp u ść na dół! — ci­ c h u teń k o od rzek łem .

W dokumencie Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 5 (Stron 148-163)

Powiązane dokumenty