• Nie Znaleziono Wyników

dla pełnoletnich dzieci

W dokumencie Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 5 (Stron 66-91)

K to k o lw iek nie zna pierw szego o d d ziału m oich R a m o t i R a m o te k L ite ra c k ic h , winien p rzed e- w szy stk iem p ierw szy o d d ział p rz e c z y ta ć , w p rz e ­ ciw n y m razie n ie ty lk o , że w p o stę p o w y c h p o ję ­ ciach p o zo stan ie w t y l e , ale n a d to bynajm niej nie

i b ęd zie ty lk o b łąd z ił w najn iezd arn iejszy ch d o ­ m y s ła c h , zk ąd mnie p rzy szło b y ć ab so lu tn y m b e l­ ze b u b a panem ?... A ch o ciażb y m i tu ta j objaśnił, że w k a rc z e m ce p o d Siennicą dnia dw udziestego m a ja ty s ią c o śm set czterd zieste g o pierw szego roku, 0 godzinie dw u n astej z p ó łn o cy , p o d ejrzan eg o k o ta m o c ą zaklęć p o d łu g s ta ry c h ludzi p o d a n ia w p o ­ sta ć n atu raln eg o d ia b ła a n astęp n ie w p o sta ć ludzką o d c z a ro w a łe m , nie w ieleb y pom ogło, bo n ależ y znać po szczególe w szy stk o , ja k się s ta ło ; p o trz e b a znać dosłow nie u ży te przezem nie zak lęcia, a b y b y ć p rz e k o n a n y m , że rzeczyw iście d ia b e ł w m oich u słu ­ gach zo staw ał i z o s ta je , — czyli p o trz e b a A . B. C. z u w ag ą p rz e c z y ta ć , a b y m ożna D . E . F . d o k ła ­ dnie p o ją ć i zrozum ieć.

Z najszanow niejszym i czytelnikam i I i II tom u rzecz w cale in n a; — dla ty c h p o stę p o w y ch p a ń 1 panów p rz y p o m n ę ty lk o , że d w udziestego czerw ca ty s ią c o śm set c z terd ziesteg o pierw szego roku Z bro- dniew ski, unikając szczegółow ego sp raw o zd an ia o lite ra tu rz e w arszaw sk iej, z b y ł m nie je d y n ie ż a r­ cik am i, np. m ó w iąc, że lite ra tu ra w arszaw ska m a ch u steczk ę do nosa z n au k p rz y ro d z o n y c h , ale że to ta k a b ie d n a , m a ła ch u steczka. O tóż więc gniew nie od ezw ałem się do niego:

— S łu c h a j, biesie! lubię ja n ie k ied y tw oje ż a rty ; ale przecież ty le m asz diab elsk ieg o oleju w ro g atej g łow iźnie, że m nie w ta k im przedm iocie ja k je s t lite ­ r a tu r a k ra jo w a , ż a rta m i nie zaspokoisz. — D la cze­

— 64 —

góż więc jasn ej p ra w d y nie m ówisz?... dla czego m ajaczysz?... C zy c h c e sz , a b y m cię św ięconą w o­ d ą ustaw icznie kropił?... Czyliż do o tw a rte j szczerości p o trz e b a cię zaw sze sro g ą m ęczarn ią n akłaniać?...

— P an ie d o b ro d z ie ju ! b a rb a rz y ń stw e m to r tu r se rc e sz lac h etn e i u m y sł u k sz ta łc o n y b ezw y jątk o w o zaw sze p o g a rd z a ć w inny; — dla cie b ie , p a n ie , r a ­ czej p rz y sto i, a b y ś m nie sw oją ła sk ą i d o b ro cią po k o n ał.

— M ości M ep h isto p h elesie! czyń ze sw ojej s tr o ­ n y po te m u , a b y ś b y ł g o d n y m m ojej łaski i d o ­ b ro ci,

— Z a to, żeś m i, p a n ie , o d ją ł najw yższe d o ­ b ro n a św iecie, j a m am p o c h leb iać się d o tw ojej łask i i dobroci?... N ie! ta k przew rotnej logiki n a ­ w e t w piekle nie zn am y . Czyliż to nie tw oim je s t, p a n ie , w y łą c z n y m obow iązkiem s ta ra ć się o osło­ dzenie m ojej niedoli?...

— M iałb y ś najw y raźn iejszą w te j m ierze s p ra ­ w iedliw ość, g d y b y ś do niew innie c ierp ią cy ch n a ­ le ż a ł; ale n a tw oje nieszczęście sp ra w a L u c y p e ra , k tó re j się p o św ięcasz, je s t zupełnie innego ro dzaju. N ie m niej p rz e to nie staw iaj m oim rozkazom o p o ­ ru ; odpo w iad aj n a m oje z a p y ta n ia je d n ą i szczerą p ra w d ę a znajdziesz m nie zaw sze i ła g o d n y m i ła ­ sk aw y m .

— O cóż panu dobrodziejow i idzie?... o tę w arszaw ską literatu rę?... A toćże W iszniew ski w K ra ­ kow ie pisze h isto ry ą lite ra tu ry p o lsk ie j, ta m w ięc o w arszaw skiej zn ajd ziesz, p a n ie , w szystko, czego

żą d a sz : — i z a p ra w d ę W iszniew skiem u n ależy się praw d ziw a cześć od je g o ziom ków za tę ta k o lb rz y ­ m ią , a p o m ija ją c d ro b n iejsze u s te rk i, nieskończenie p o ż y te c z n ą p ra c ę .

— W tej m ierze zg ad z am się z to b ą n a jz u p e ł­ n ie j; ty lk o że czci n ajg o d n iejsz y W iszniew ski ta k rozległej p r a c y nie p rę d k o d o k o ń c zy , a i cena ty le o b szern eg o dzieła nie k a ż d e m u b ęd zie p rz y ­ stę p n a .

— M aleńka w rozliczn y ch z b y tk a c h oszczędność w y s ta rc z y na kup n o ch o c ia ż b y najdroższego d z ie ła ; a je s tż e ciekaw sze i więcej p o u c z a ją c e dzieło n a d h is to ry ą o św iaty o jc z y ste g o k ra ju ? ... D la k o g o b y zaś dzieło W iszniew skiego b y ło z b y t o b szernem lub z b y t d ro g iem , niechaj n ab ęd zie H is to ry ą lite ­ r a tu r y polskiej w z a ry s a c h , tom ów c z te ry , k tó rą do d ru k u p rz y g o to w a ł i p o k ró tc e w y d a K azim ierz W ła d y sła w W ó jc ic k i, rz e c z y o jc z y sty c h d o b rze św iad o m y i su m ien n y p isa rz. T a p r a c a ja k o dzieło p o d rę c z n e dla u czącej się m łodzieży i n a w e t dla. b a rd z o wielu lu d z i, k tó rz y się n ie ste ty u czy ć p rz e ­ s ta li, zn ak o m ite p rzy n iesie k o rzy ści 3)

— Czem uż ty , b ry siu , zaw sze ta k szczerej nie objaw iasz sp raw y ?...

1) llisto ry i lite ra tu ry polskiej w zarysach przez K azi­ m ierza W ł. W ójcickiego obecnie wyszło ju ż tomów trzy, po cenie n ad e r um iarkow anej, tom czwarty wyjdzie w m ie­ siącu lutym 1846 roku. W acław A leksander Maciejowski wygotował do druku 3 tom y llisto ry i lite ra tu ry polskiej,

— 66 —

— A le bo j a też nie chcę p a n a d o b ro d zieja nudzić ustaw icznem m ów ieniem p r a w d y ; przecież p a n d o b ro d ziej p a m ię ta owo Ł acinników p rz y s ło ­ w ie: „varietas d eled a t“, w łaśnie więc dla ro z w e se ­ lenia p a n a d o b ro d zieja czasam i p o żartu ję i k łam ię, lecz n ig d y w tej m y ś li, a b y m m iał zam iar m eg o d o b ro d z ie ja rozgniew ać.

— Już to to b ie na w y k rę ta c h nie z a b ra k n ie . D ziękuję ci za chęć rozw eselenia m n ie , je d n a k ż e m ieć p ra g n ę i rozkazuję c i, a b y ś n ig d y nie k ła m a ł.

— Co się te ż p an u dobrodziejow i uw idziało, a b y d ia b e ł zaw sze p ra w d ę m ó w ił, k ie d y dzisiaj św iat c a ły , bo niem al o d d z ieck a z k o leb k i aż do s ta rc a n a d g ro b em sto ją c e g o k a ż d y i słow em i c z y ­ nem m a jaczy , k łam ie i łż e ; — a człow iek roz­ s ą d n y kieruje m ow ę sw oje do okoliczności i o so ­ b is ty c h w idoków .

najbogatszej w nieznane dotąd szczegóły. Dom inik Szulc pracuje także nad historyą lite ra tu ry polskiej i w P rz e ­ glądzie Naukowym umieścił wyborowy a rty k u ł: Rozwój

zascul umysłu polskiego w piśmiennictwie. H ippolit Skimbo-

rowicz wyda w bieżącym roku w dwóch tom ach: Dzieje lite ra tu ry polskiej w dziewiętnastym wieku. Kto się więc teraz historyi lite ra tu ry nie nauczy, to ju ż chyba czytać nie umie albo do najniegodniejszych leniwców należy. A w^szakżesz już i poprzednio dziekan uniw ersytetu w ar­ szawskiego Feliks B entkow ski, przezacny Lesław L u k a­ siewicz, jenialny M aurycy, a w roku przeszłym i były red a k to r P rzeglądu naukowego historyą literatu ry polskiej napisali.

— Z a to , coś pow iedział, w a rt je ste ś; a b y cię p o k ro p ić.

— Z a to , żem p ra w d ę pow iedział?... — Ż eś w y rz e k ł łg ę i p o tw arz.

— O tóż dzisiejszej n o c y je sz cze p rz y g o tu ję dla k o ch an eg o p a n a w złoto o p raw n e o k u la ry z m o ­ je g o w łasnego w a rsz ta tu . Ju tro założysz j e , d o ­ b rodzieju, n a nos, a przez te o k u la ry d o p iero b ę ­ dziesz m ó g ł c z y ta ć w głow ie i w sercu k a ż d e g o c z ło w ie k a , co czuje i co m y śli; a g d y a b y je d e n z ty c h w szy stk ich lu d z i, z k tó ry m i przez trz y dni ro zm aw iać b ę d z ie m y , żad n eg o uczucia lub żadnej m yśli nie s k ła m ie , n a te n c z a s n ie ty lk o , że się w y ­ rzek n ę L u c y p e ra i w sz y stk ic h sp raw je g o , ale n a d to n a ty c h m ia s t w stąp ię do K ap u c y n ó w i b ę d ę w iódł najpow ściągliw sze ży cie n a ziemi.

— N a p rz ó d ju ż w inszuję ci ta k cudow nej p rz e ­ m ian y i g o tó w je s te m dzisiaj jeszcze zam ów ić dla ciebie h a b it.

— N iech so b ie p an . d o b ro d ziej d are m n e g o w y ­ d a tk u nie czyni.

— C zy ty m y ślisz, że j a ci p o tw arz puszczę n a sucho i że cię w h a b it u b ra ć nie p o trafię?...

— E ! panie d o b ro d z ieju ! już j a n ieraz p rz e b ie ­ rałem się w h a b it. — A le nie o to idzie, a b y m się ty lk o p rz e b ra ł; j a rz e c z y w is ty m , to je s t isto tn ie św iątobliw ym zo stan ę m n ic h e m , jeżeli p a n d o b ro ­ dziej chociaż je d n e g o znajdziesz człow ieka, k tó r y ­ b y we w szy stk iem b ezw aru n k o w ą p ra w d ę o głaszał.

— 68

— Cóż ty , b ie sie , p ra w d ą b ezw aru n k o w ą n a ­ zyw asz?... Bo p ra w d a je s t B ogiem , B óg je s t p ra w ­ d ą ! Jeżeli w ięc d o sk o n ało ść p o jęć...

— N ie , n ie , panie d o b ro d zieju ! ta k g łęboko nie sięgam . Ja ż ąd am ty lk o , a b y k a ż d y m ów ił to, co je s t je g o rz e c z y w istem p rzekonaniem , co on za p ra w d ę w d u szy swojej p rz y ją ł; — b o że B óg ziarno p ra w d y rzucił w istnienie k a ż d eg o człow ie­ k a, to je s t rzeczą niew ątpliw ą. A le o ile człow iek to ziarno pielęgnuje i do w zrostu w sobie sa m y m u p raw ia, a o ile go zan ied b u je, poniew iera i niem g a rd z i, w tern leży c a ła m iara je g o w artości i na te j skali ceni się lu d zk a p ra w d a lub k łam stw o .

— W łaśn ie p o d łu g tejże sam ej z a s a d y ju tro sąd zić b ę d ę ; — z ró b ty lk o , b e lz e b u b ie , o k u lary przez k tó re b y m m ó g ł k a ż d ą m y śl i k a ż d e uczu­ cie w praw d ziw em św ietle o b e jrz y ć .

— N ie ty lk o zro b ię, ale j e jeszcze k o ch an em u p anu w upom inku n a w ieczną o d d am w łasność.

— B ard zo ś grzeczny.

— A ! już to ja , p an ie d o b ro d zieju ! ja k je ste m d la kogo szczery to szcz ery .

— W ięc ta k bez żad n eg o in tere su ch c esz m nie o b d a ro w a ć ?...

— P rzecież p a n d o b ro d ziej w iesz, że za te o k u la ry m am o d z y sk a ć w olność o so b istą.

— T e g o nie p rz y rz e k a łe m ; lecz zrób ty lk o o k u la ry a ju ż o sądzę, czy ś n a ta k w ielką n a g ro d ę zasłu ży ł.

— S zla c h e tn y sposób m y ślen ia p a n a d o b ro ­ d zieja je s t d la m nie najpew niejszą p o m y śln eg o sk u tk u ręk o jm ią.

— Pow iedz m i te ż n aw iasem , d la czego t y się ta k silnie odem nie w ydzierasz? — Masz co jeść, m asz co p ić , k upiłem ci zaw czoraj n ajm o d n iejszy ra jtro k, d aję ci i p ien ię d zy n a d robniejsze p o trz e ­ b y , ro zp o śc iera m n a d to b ą o p ie k ę , i czegóż ci jeszcze b rakuje?...

— A lb o ż j a to je ste m b ezm y śln em stw o rz e­ n ie m , dla k tó re g o b y ja d ło i napój za życie s t a r ­ c z y ły ? — N ie u rąg aj, p an ie, m ojej boleści... p a trz , co się w m em sercu dzieje i miej litość n ad em n ą.

B elzebub się ro zb eczał i łz y p azu ram i obcie- ra ją c , ta k sm u tn ą p r z y b r a ł p o sta w ę , że i m nie się n a żałk o ść z e b ra ło ; dla te g o o b aw iając się , a b y m nie nie zm ię k c z y ł, od d aliłem się do sy p ialn eg o p o koju, tę m u ty lk o d a ją c p o tu c h e :

— P rzestań się kwilić, raczej p racu j, g d y ż t y l ­ ko na tej d ro d ze celu sw ojego d o jść m ożesz.

W y c h o d z ą c w idziałem , że bies w y jm u ją c z k ie ­ szeni d iam en to w e k o w ad ło , św iecę zad m u ch n ął.

W a rsza w a , d n ia 21 czerwca 1841 r.

o 12-tej z północy.

G d y m dzisiaj o ósm ej godzinie rano w szedł do p o k o ju E d w in a, z a sta łe m go sied z ące g o naprzeciw zw ierciad ła; — g o rą cem żelazkiem zaw ijał loki ną sw ej d iabelskiej głow iźnie,

— 70 —

— C zy t y znów chcesz ja k ą , b łaze ń sk ą rolę o d g ry w a ć ?...

• — N ie! panie dob ro d zieju !

— D la czegóż więc głow ę sw oją w pudli łe b zam ieniasz?...

-r- M inęły już czasy , k ie d y n ieschludność b y ła znam ieniem w ielkiego m y śliciela; dzisiaj b a rd zo rozgłośni filozofowie noszą sukienki p o d łu g n a j­ now szej m o d y , a n a w e t p rz y jm u ją ty tu ły najnie- filozoficzniejsze:

— U b ran ie się w suknie najnow szego k ro ju , g d y te n krój dogo d n iejszy m się o k a ż e , je s t d la k a ż d e g o w łaściw em ; ale nie p okażesz mi dzisiaj zn akom itego m ęża, k tó r y b y głow ę, siedlisko ro zu ­ m u , sztucznem i k ó łk am i błaźnić so b ie dozw olił; i k ie d y w idzę n a m ło d y m czerepie ta k ie o k ó łk ach s ta ra n ie , zaw sze się lituję n ad je g o u m ysłow em k alectw em .

— A ja k p an d obrodziej b y łe ś m ło d y m , n ig d y loczków nie zaw ijałeś n a głowie?...

— N ig d y .

— O d czegóż pan w yłysiał?...

— O d ro zu m u , b elz e b u b ie ! C zy nie sły sz a łe ś, że głupie głow y n ig d y nie ły sieją.

— Ja s ły s z a łe m , że m ą d re w łosy z głupiej gło w y u ciek ają.

— S p irian tu s!...

— P rze p ra sz a m p a n a d o b ro d zieja! Ja ty lk o ośm ieliłem sie p o d rażn ić k o c h a n eg o p a n a.

*

http://dlibra.ujk.edu.pl

— Ja ciebie p o d ra ź n ię !... A cóż, zrobiłeś o k u ­ lary?...

— Z robiłem , jaśn ie panie, i u d a ły mi się p rz e - w ybornie. O to są na dni tr z y do usługi p ańskiej.

— C zy ty lk o oczom nie zaszkodzą?... T y ś g o ­ tów m nie w zroku pozbaw ić.

— A przecież je ste m w m o c y m ojego d o b ro ­ d z ie ja ; m ó g łb y ś m n ie , p a n ie , k a ra ć bez m ia ry . W reszcie żeb y m ...

— Nie p rz y się g a j! Już ja ci w ierzę, że nie c h c ia łb y ś się narazić na m ój gniew n ie p rz e b ła g an y . A le te tw oje o k u la ry tro c h ę m nie cisną za uszam i.

— M ożna b aw ełn ą, alb o je d w a b ie m ow inąć. — M niejsza o to ; ubieraj się, z a raz p ó jd z iem y na m iasto.

L ed w o żeśm y w yszli n a u lic ę, sp o tk a łe m zn a­ nego mi ch ło p czy k a.

— E d z io ! d la czego nie p o szed łeś dzisiaj do klasy?

— Ja w łaśnie idę do k lasy . — T a k późno?

— D ziś d o p iero o 10-tej p rz y jść nam kazali, bo panow ie profesorow ie mieli b y ć na ja k ie jś sesyi.

R zuciw szy na E d z ia lekkie przez o k u lary sp o j­ rzenie, o d rzek łem m u z p o w a g ą :

— K łam stw o je s t ta k w ielkiem b łę d e m , że po najw iększej części do w y stę p k ó w p ro w ad zi! Z a m a ry m o n tsk ie ro g a tk i nie zd ą żaj, — w yciągnij p o d k am izelk ą u k ry te k a je ty i ruszaj n a ty c h m ia s t do

— 72 —

szk o ły , w przeciw n y m razie pow iem tw o jem u ojcu, a b y cię p rz y k ła d n ie u k a ra ł

Jeszcze p rzelęk n io n y E d zio z oczu n a sz y c h nie zniknął a Z brodniew ski z ra d o ś c i, że m u się ok u ­ la ry u d a ły , rączki zacierał i cieszył się n a d z w y ­ czajnie, g d y na u licy K rólew skiej z a b ieg ł mi d ro ­ gę p a n T e le sfo r S ztopnicki.

Telesfor. A ! ja k się p an m iew asz?... dawmo już p a n a A u g u sty n a d o b ro d z ie ja nie w id ziałe m .— G dzie się pan k ry jesz?... ani w idnąć w sa lo n a c h — cóż p an robisz?...

J a . Z d ró w je ste m , m oje zatru d n ien ia są n ieo d ­ m ienne; — ale ja k ż e ż się p an u T elesforow i p o ­ w odzi?...

Telesfor. Jam i n ie b a rd z o zdrów , za w iele p r a ­ cuję, za w iele piszę i c z y ta m . W ty c h d niach za­ m ierzam w y je c h a ć do S z to k h o lm u , p o trz e b a mi bow iem zajrzy ć do ręk o p isó w Jan a Z am ojskiego, k tó re Szw edzi p o d czas drugiego n a Polskę n a p a d u ze so b ą uwieźli.

O kulary. O d sześciu m iesięcy p ió ra nie w ziął do r ę k i; p ró c z 4 tom ów francuskiego rom ansu, j a k zw ykle w lichem tłu m a c z e n iu , nic zgoła nie cz y ta ł. Ś cig an y przez w ierzycieli, c z m y c h a do w u- ja s z k a w P o d lask ie.

J a . A k ie d y ż m nie p a n n a ślub zaprosisz?... Telesfor. Jeszcze się nie z d e c y d o w a łe m . P a n n a m i sp rz y ja , rodzice p ra g n ą , a b y m się o św ia d c z y ł; — có ż , k ie d y o p o sag u ani słow a nie m ó w ią, a ja , p ro stą id ąc d ro g ą , bez 50,000 d u k a tó w h rab ia n k i

nie w ezm ę; m am w p raw dzie z łask i B oga szla­ ch e c k ą fo rtu n k ę , k tó ra mi 30,000 złp. czy steg o doch o d u p rzy n o si, ale to zaledw ie n a k a w a lersk ie s ta rc z y p o trz e b y , nie rzek n ąc, że m nie sam e k s ią ­ żki 10,000 złp. do roku k o sz tu ją !

O kulary. R a z ty lk o na te a trz e w idział h r a ­ b ia n k ę , p an n a go w cale nie z n a , ro d zice nie w ie­ d z ą , że T e lesfo r S ztopnicki ż y je n a św iecie; s ta ­ ły c h d ochodów nie m a, książek nie kupuje.

J a . T rzy d zieści ty s ię c y złp.! czy steg o do ch o d u , rzecz nie m ałej w agi.

Telesfor. Ze śm iercią m o jeg o s ta re g o sp o d z ie ­ w am się m ieć rocznie do stu ty się c y .

J a . D o b ra o jca p ań sk ieg o w k tó ry m leżą p o ­ wiecie?...

Telesfor. N asz fam ilijny m a ją te k je s t częściow o za G ro d n em , a częściow o n a Podolu.

O kulary. A ni je d n e j żerdzi nie m ają. J a . I d o k ą d ż e p a n zdążasz w tej chwili?... Telesfor (z uśmiechem). M am m aleńkie rendez vous, — ta je m n ic a m ojego serca.

O kulary. B iegnie do ciotki z b ła g aln ą p ro śb ą o p o ży czen ie dw udziestu złp., g d y ż nie m a za co obuw ia w ykupić.

J a . Już to , j a k w id zę, że z p a n a T elesfo ra w ieczny L o v elace. N ie p rzeszk ad zam , — życzę p o ­ m yślnego s k u tk u , — b o obuw ie na b ru k u b ard zo p o trz e b n e .

P o sa m ą czu p ry n ę zarum ienił się T elesfo r, ja m go uśm iechem litości pożegnał.

N a S askim placu sp o tk a liśm y p a n a Szelążkie- w icza, — szedł w zam yśleniu i k ro k i sw oje do S askiego o g ro d u kierow ał.

J a . D zień d o b ry p anu S zelążk iew iczo w i! Szelążkiewicz. U p a d a się do n ó żek p a n a d o ­ b ro d zieja.

J a . Pan idziesz do o g ro d u św ieższego zaży w ać pow ietrza?

Szelążkiewicz. T a k j e s t , m ości d o b ro d z ie ju ; — człow iek z n ęk an y niespraw iedliw ością ludzi p rag n ie chociaż w ogrodzie chwil kilka o d e tc h n ą ć .

J a . A k tó ż to poczciw em u panu niesp raw ied li­ w ość w yrządził?

Szelążkiewicz. K to ch ce to i w yrządzi.

P o ży czy łem p anu E razm o w i 300 czerw onych z ło ty c h , o d ro k u ani k ap ita łu ani p ro c e n tu nie płaci.

O kularu. O d e b ra ł o d m a rn o traw n eg o E ra z m a przekaz 14,000 złp. na najpew niejszą h ip o te k ę d ó b r ziem skich.

J a . I ż a d n e j, p a n ie , nie m asz nadziei o d b io ru ty c h trz y s tu czerw onych z ło ty ch .

Szelążkiewicz. W łaściw ie m ó w ią c , je s t i ja k a ś n a d z ie ja ; ale ja , ła sk a w y d o b ro d zieju , d a ją c o s ta ­ tni grosik m ó j, nie spodziew ałem się m ieć ty le k ło p o tó w a m oże i s tr a ty .

O kulary. S ta r y lichw iarz k łam ie, bo to nie je s t je g o grosz o sta tn i; m a on bow iem 150,000 złp. w L is ta c h z a sta w n y c h , 90,000 w k le jn o ta c h , na k tó re p o ż y c z y ł część w a rto śc i, i 230,000 na

h ip o te k a c h d ó b r ziem skich i dom ów w arszaw skich; p ró cz te g o je s t w posiadaniu k ilk u n astu w eksli osób p ew n y ch , od k tó ry c h bierze po 2 p ro c e n t na m iesiąc.

ZbrodniewsJci do Szelążkiew icza. C zy p an d o ­ b rodziej nie m iałeś daw niej in teresu z p an em b a ­ ronem F o c h ? ...

Szelązkiewicz. Z p an em b aro n e m F o ch ?... M ia­ łem , m iałem . — N iech m u P an B óg nie p a m ięta. W iele m nie zdrow ia te n p an b a ro n k o sztu je.

O kulary. W y d a r ł m u re sz tę zaszarg an eg o m a ­ ją tk u , z y sk a ł n a b aro n ie 60,000 złp.

Zbrodniew ski. B aron F o c h m ile p an a d o b ro ­ dzieja w spom ina.

O kulary. F o c h S zelążkiew icza na dno p iek ła p rzek lin a.

Szelązkiewicz. Już to bo i w łaściw ie p an b aro n d o b re m a s e rc e , a i nie zaszła ż a d n a p rz y c z y n a , a b y n a m nie n a rzek ać m ó g ł; — ro zstaliśm y się w zgodzie, p o d aro w ałem m u n aw et 13 złp. kosztów sąd o w y ch .

O kulary. Śliczny z ciebie d o b ro c z y ń c a ! N iech P an B óg k ażd eg o bro n i od ta k ic h p o d ark ó w .

J a . W y b ie ra m się do p a n a d o b ro d zie ja ta k że z m aleń k ą p ro śb ą.

Szelązkiewicz. W czem żeż m ogę b y ć ła sk a w e ­ m u p an u usłużnym ?...

J a . P o trz e b u ję 6,000 złp.

Szelązkiewicz. Z m iłą ch ęcią w y g o d z iłb y m panu m ojem u, ale że b y ty lk o p a n E ra z m uiścić się chciał.

— 76 —

O kulary. N a ja k ą ż to p e w n o ść , — h ip o te k a , s re b ra cz y b ry la n ty ? ...

J a . D a m p a n u dobro d ziejo w i oblig u rzęd o w y . Szelążkiewicz. D la p a n a d o b ro d z ie ja d a łb y m i bez obligu, bez rew ersu, ale B óg św iadkiem m oim , że te ra z je s te m b ez g ro sz a , c h y b a b y po B ożem N arodzeniu.

J a . Z adługo czek ać, m ój m ości S zelążk iew iczu ; nie m ó g łb y ś , d o b ro d z ie ju , p rz y sp ieszy ć? — d a m pew ność h ip o te c z n ą , m am i nieco n ie p o trz e b n y c h mi kosztow ności.

O kulary. S erce lichw iarza fe b ry z rad o ści d o ­ stało .

Szelążkiewicz. K ie d y kosztow ności są n ie p o trz e ­ b n e , to się panisko nie b ęd zie sp ieszy ło z o d b io ­ re m ; ale m n iejszab y ta m b y ło i to , lecz w łaściw ie m ó w ią c , nie m am ja w łasn y ch p ien ięd zy , c h y b a - b y m się p o sta ra ł...

J a . B ądźżeż w ięc p a n dobrodziej łask aw po- m y ślić o ty m in teresie i p rz y w olniejszym czasie racz m nie odw iedzić.

Szelążkiewicz. A m o ż e b y m dzisiaj w p o o b ied n ej godzinie zło ży ł p an u dobrodziejow i m oje u szano­ w anie ?

J a . D zisiaj je ste m na c a ły dzień zam ów iony, ale ju tr o oczekiw ać p a n a b ę d ę o dziew iątej zrana.

Szelążkiewicz. S łu ży ć nie om ieszkam i wszel­ kiego dołożę sta ra n ia , a b y m szanow nem u p anu p o ­ m o cn y m b y ć m ógł.

O kulary. A b y m najnieuczciw szą k o rzy ść w y ­ ciągnął.

Z p o g a rd ą odw róciw szy o c z y m o je od s ta rc a lichw iarza, sp o strzeg łem dw ie n ap rzeciw m nie id ą ­ ce pan ie, z k tó re m i niedaw no w dom u m oich k re ­ w n y ch m iłą zrobiłem z n a jo m o ść, a w ięc b ieg n ę, w itam i o zdrow ie z a p y tu ję .

F a n i S ... Je ste śm y zdrow e i b a rd z o nam p r z y ­ jem n o , że p a n a w idzim y. P a n o b iecałeś nas w czo­ raj odw iedzić?...

O kulary. Pocóż nam d ro g ę zachodzisz — sp ie ­ sz y m y do m ag azy n u m ó d — czegóż nas d ręczy sz sw oją grzecznością?

F a n i Z ... T o się niegodzi n ie d o trz y m a ć sło w a; w czoraj sp o d ziew ały śm y się p a n a z pew nością.

O kulary. B y ły w te a trz e , tw o ja facyata ani im na m y śl nie p rz y szła.

J a . P rz y ja z d do W a rsz a w y je d n e g o z m oich d aw n y c h zn a jo m y c h , k tó re g o m am zaszc zy t p a ­ niom p rzed staw ić, — P a n Z brodniew ski, — nie d o ­ zw olił mi służenia paniom .

(Zbrodniew ski się Jebania z 'wielkim um ileniem pyszczka swojego).

P a n i Z ... P rz e p ra sz a m y , żeśm y p a n a p o sąd ziły o niegrzeczność...

O kulary. Cóż to za prześliczny m łodzieniec! F a n i S... A leż p a n m oże nam p o k ró tc e n a g ro ­ dzisz dzień w czorajszy?

J a . P o odjeździe p a n a Z brodniew skiego służyć p an io m nie om ieszkam .

— 78 —

P a n i Z ... B ard zo p ro szę, b a rd zo proszę. O kulary. K ie d y się nie d o m y śla sz , że bliższe zapoznanie nas z tw oim m ło d y m p rz y ja c ie lem b y ­ ło b y d la nas praw dziw ą grzeczn o ścią, to też nie p o trzeb u jesz się sp ieszy ć z tw ojem i odw iedzinam i.

J a . A le ja paniom drogi czas z a b ie ra m ; panie zapew ne idą do m a g az y n u m ó d , zk ą d ta k piękne w y g lą d a ją k a p o tk i i stroiki.

P ani S... W ięc nas p an za ta k m aluczkie o są ­ d z a sz , że m o g ły b y ś m y przenosić k a p o tk i i stroiki n a d m iłą z u p rzejm y m lite ra te m rozm ow ę?

O kulary. Śliczny chłopiec te n je g o znajom y. J a . W d zięczn y jestem pani za p o ch leb n e w y ­ ra ż e n ie , niem niej p rz e to d rogiego czasu paniom dłużej nie za b ie ra m i m am hon o r p an ie p ożegnać.

P a n i Z ... P rz y p o m in a m y obietnicę...

N a s tą p iły u k ło n y , um ilenie u ste c z e k , w y ra z y : adieu, adieu, au 'plaisir de vous revoir. P iękue ko - teczki p o b ie g ły do m ag a zy n u m ó d , ja m ze Z b ro - dniew skim daléj w ęd ro w ał.

W dokumencie Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 5 (Stron 66-91)

Powiązane dokumenty