• Nie Znaleziono Wyników

Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 5"

Copied!
178
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

PISMA

A U G U S T A W I L Ł O H S t l E G O

Tom V.

W Y D A W C A : / s D A M A C 2 U R B A W j ^ R A K O W I E . KRAKÓW. n a k ł a d e m w y d a w n i c t w a ..b i b l i o t e k i a r c y d z i e ł“ . 1888.

(4)
(5)

L I S T

DO REDAKTORA BIBLIOTEKI WARSZAWSKIEJ

Z Z A Ł Ą C Z E N IE M A R T Y K U Ł U P. T .

W Ś C I E K L I Z N A L I T E R A C K A .

M ości Redaktorze Biblioteki W a rsza w skiej! W o b ręb ie n au k , w o d d ziale p ra c u m y sło w y c h o d d aw n a ju ż com m unio rerum bonarum istniało, w now szych zaś czasach za zasad ę p rz y j ętem je s t.

F ilozofia m o ra ln a , uw agi n a d ch o ro b am i m o- ralnem i X IX stu lecia, w T y g o d n ik u P e te rsb u rg sk im u m ieszczo n e, kogoż z lite ra tó w , kogoż z m ężów , ludzkością tc h n ą c y c h , nie u ra d u ją , w kim że w d z ię ­ czności nie stw orzą? A żaliż to bow iem nie je s t p o k a rm n a sp o in y d u c h o w y p o ż y tek ? ... B acząc, że W a rs z a w a , m a ją c a niem al w szelkie d o b ro c z y n ­ ne i w iele n a u k o w y c h zak ład ó w , m a ją c a i gw ia- z d o - p a tr z n ię , p o śró d m iast eu ro p ejsk ich p o d rz ę ­ dnego m iejsca nie z a jm u je ; b a c z ą c, m ów ię, n a to , pow ziąłem m y ś l, aż a lib y i sta łe g o sp o strz e g a c z a ch o ró b m o ra ln y c h X IX stu lecia m ieć nie w inna.

W . p au d o b ro d ziej znasz m n ie , że je ste m do p o p ę d u sk ło n n y , że p o m y s ły m o je lo tem b ły s k a ­ w icy w zrzeczyw istnienie p rzec h o d zą. O tó ż ledw ie żem o c z y m a G o rącz k ę paskw iliczną p rz e b ie ż ał, le ­ dw o że m ózg tre ść głów ną o d g a d n ą ł, już p ió ro sp o strzeż en ia i uw agi n a d w ścieklizną lite ra c k ą

(6)

— 2 —

k re śliło , a serce leków po szu k ać i w y naleźć k a ­ zało.

D o w. p a n a d o b ro d zieja z p ro śb ą się u d a ję, aż e b y ś ra c z y ł w B ibliotece w arszaw skiej chociaż­ b y w R o zm aito ściach , d la sp o strzeżeń m oich sk ro m ­ nego dozw olić m iejsca. N iech aj się w. p an d o b ro ­ dziej p ierw szym a rty k u łe m nie p rz e s tra s z a ; je s t w p raw d zie o k ro p n y sam w y ra z «w ścieklizna» i o d ­ ra z ą napełnia, w szakże za g łę b ia jąc się n a d a l w tej pięknej g a łę z i-sz tu k i le k a rsk ie j, w y n a jd ę c h o ro b ę, m oże m niej g w a łto w n ą ; i ta k : na p a ź d z ie rn ik ; d a B ó g d o c z e k a ć , p ra g n ę w y k o ń c zy ć sp o strz eże n ia n ad m dłościam i lite ra c k ie m i; na listo p ad p o c z y n ię uw agi n ad c h o ro b ą «K ołow acizna» czyli «K oło­ wrotu z w a n ą ; — na grudzień w y g o tu ję re c e p tę na Przeziębienie m ó zg u ; — i n a d to celem pożegnaw - czej czci dla s ta re g o roku o b szern ą napiszę ro z ­ p ra w ę o h e m o ro id a c h w p o e z y i; — je s t to słab o ść n ie s te ty ! b ard zo dzisiaj p o m ięd z y m ło d y m i ludźm i zagęszczona, do uleczenia tru d n a .

Z ak res B iblioteki w arszaw skiej u m iejętności le­ k a rsk ic h w so b ie nie m ieści; aleć ja , pisząc o c h o ­ ro b a c h m o ra ln o -lite ra c k ic h , n a zarzu t w noszenia p ro sp e k te m nie o g łoszonych p rz ed m io tó w nie za­ sługuję, bo filozofią m o raln ą o b ra b ia m .

W nadziei że... że, — to j e s t , ja k się w. p a n d o b ro d ziej dom y ślić r a c z y s z , — p ra g n ę p rz y p o ­ w tórzeniu p ro śb y o łask aw e p rzy jm o w an ie m oich s p o strz e ż e ń , list przyzw oicie i z grze czn o ścią za­

(7)

k o ń czy ć — a z a te m z pow ażaniem n a d e r i wielce życzliw y i t. d.

A u . W i.

Pisałem w Warszawie dnia 18 sierpnia 1841 r.

P. S. Z obow iązanie się m oje p rzesłan ia w. panu dobrodziejow i d a lsz y c h a rty k u łó w o ty le ty lk o za pew ne o zn a c z am , o ile uledz mi nie p rzy jd zie p o d p ro śb am i lite r a tó w , cichaczem leczy ć się c h c ą c y ch .

W Ś C I E K L I Z N A - L I T E R A C K A .

Spostrzeżenia 'warszawskie na d chorobami moralnem i X I X stulecia.

W naszy m w ie k u , w ieku c ią g ły ch popęd ó w i p om ysłów a , Bogu d zięk i, i rz e c z y w isty ch p o ­ s tę p ó w , o b jaw iają się częste poszlaki ro z m a ity c h i ró ż n o ro d n y c h słabości u m y sło w y ch a nie rza d k o ch o ró b m o ra ln y c h ; w y b o rn y opis n ie k tó ry c h cz y ­ ta liśm y w T y g o d n ik u p e te rsb u rg sk im .

W y so c e ceniąc usiłow ania ludzkością tc h n ą c y c h m ężów , a zara zem zw aż ając, że z je d n e g o m iejsca w szy stk ich sp o strzeżeń uczynić nie m o ż n a , p rz e d ­ sięw zięliśm y i z w idnokręgu w arszaw skiego rz e ­

(8)

czone c h o ro b y lite ra c k ie b a d a ć , now e o d k ry c ia g ro m ad zić i ta k o w e n a duch o w y całeg o św iata p o ­ ż y te k o g ła sz a ć , przez co p ierw o tn em u p rz e d się ­ wzięciu nie ty lk o p rz y jd z ie m y w pom oc, ale i m o- ż e b n ą je d n o stro n n o ść w p o czy n io n y ch już u w ag ach a lb o u su n iem y lub te ż p rzy n ajm n iej sp ro stu je m y . Iż b y zaś godnie z a c z ą ć , w p ro w a d z a m y rzecz j e ­ szcze nie tk n ię tą , ch o ro b ę c iężk ą , zjadliw ą, d o b ru ogólnem u z a g ra ż a ją c ą , to je s t: m ów ić b ę d z ie m y 0 w ściekliźnie lite rack iej.

W ścieklizna lite ra c k a (frenesia subtilis, v el m e- ta p h y s ic a ), p o d o b n ą je s t do w ścieklizny zw ykłej (h y d ro p h o b ia ), ale w swej istocie w cale o d niej o d d zieln a i do zupełnie innego ro d zaju n ależy.

G łów ną p rz y c z y n ą te j c h o ro b y je s t: p ierw o­ tn ie n a d zw y czajn a n a ro śl m iłości w ła s n e j, p ły n u zeb ran eg o w o g ro m n y m zasobie. B ad ac ze p rz y ro ­ d zen ia przek o n ali się z licznych d o św iad czeń , że są isto ty , osobliw ie lite ra c k ie g o p o w o ła n ia , k tó re w ciągu ży cia g ro m a d z ą w sobie te g o p ły n u ty le , iż on 5 2 993/999 ra z y więcej w aży , ja k c a łe ciało ze w szystkiem i d o d a tk a m i. P rzy p u ściw szy więc, że lite ra t, ch o ć b y te ż n a jc h u d szy , w aży funtów 28 1 łu tó w 4, n a ro śl w nim ta k a w a ż y ła b y centnarów

14, funtów 90, łutów 191:l/iii? to je s t ty le , co 51/ 3 n ajo ty lsz y c h ludzi. Z jaw isko n ad zw y czajn e! — N a ­ ruszenie tak o w e j narośli stanow i w ściekliznę lite­ ra c k ą .

D o zeb ran ia w ielkiej ilości rzeczonego p ły n u p rz y sp o sa b ia n a tu ra a częściej w ychow anie. Z n aj­

(9)

dow ano lu d z i, o p a trz o n y c h z n a tu ry łokciow ym w orem p rz y sercu n a p rzy jęc ie w szelkiego ro d zaju p o ch leb stw i m a d ry g a łó w , lub m a ją c y c h g ę s tą sia tk ę p rz y m ózgu na p rz y trz y m a n ie ulubionych m yśli o s o b ie , k tó re ta m p o w sta ły w k ształcie w ień ca, k o lu m n , strz a łe k i aniołków . T ro sk liw e rozw inięcie i w zm ocnienie sił u m y sło w y ch więcej o d n a tu ry d ziała. Z tą d c h o ro b a ta nieb ezp ieczn a n a p a d a zw ykle m oralnie z an ie d b an e d zieci, p iesz­ czochów , k tó rz y uty li na k a rm e lk a c h i p o d w y ­ łączn y m dozorem u kochanej b a b k i w zrośli, a czę­ sto b a rd z o wielbicieli m u z, to je s t p o m n iejszy ch a rty s tó w d ra m a ty c z n y c h , k o m p o zy to ró w , m alarzy , w ierszopisów i w szelkiego ro d zaju literató w . C ho­ ciaż to złe p rzy w iązu je się zw ykle do m ie rn y c h zdolności, zjaw ia się je d n a k , ale nadzw yczaj r z a d ­ ko , w ta le n ta c h w yższych.

M iłośników sztu k p ię k n y c h praw ie zaw sze u sp o ­ sa b ia do ta k iej c h o ro b y grono p rz y ja c ió ł, k r e ­ w n y ch , p o w in o w aty ch , kolligacyi; w ieczorynki, b ie- sia d k i; bliżej znajom i poczciw cy, k ie d y są ludźm i og ran iczo n y m i, czyli z ciasnym p o ję c ie m ; — w śród nich ulubieniec ro b i p ierw szy k ro k w o baanym zaw odzie i w y stę p u je z p ró b k a m i zdolności sw o­ ich. N a pierw sze zjaw ienie się, stosow nie do p rz y ­ g o to w an ia, a często do ułożonego p o p rzed n io p ro - g r a m a tu , p o w sta je o k rz y k podziw ienia i rad o ści. T e n o k rz y k d ziała ta k silnie n a sła b e n e rw y ulu­ b ie ń c a , że zaraz w nich z a ró d c h o ro b y z o sta w ia; o d tą d pisarz lub a r ty s ta to pierw sze pow odzenie

(10)

uw aża za swój św iat, za św iat ogółu, szp o n tu je się w nióm szczelnie i w ty m to sta n ie p rz y le g a m u do m ózgu m yśl, że on je s t bez b łę d u , że je s t d o ­ sk o n a ły , że je s t n ie o m y ln y ; — m yśl ta m ed y czn ie n azy w a się : id ea fixa. W ów czas to w łaśnie zaro - dzi się nieszczęśliw a n a ro śl, k tó ra się pow iększa w p o stę p ie g e o m e try c z n y m z je g o publicznóm ż y ­ ciem ; o d té j chwili rozw ija się zgu b n a ch o ro b a z pozn ak am i n a stę p u ją c e m i:

1) C iągła litość dla w sz y stk ic h , co się ośm ie łają do niego zbliżyć i p a rę słów z objaw ieniem zdania sw ojego przem ów ić. C h o ry uw aża, że inne­ go nie p o trz e b a zdania, k ie d y on już sw oje św iatu ogłosił.

2) W z d y ch an ie do pow agi, albow iem , chociaż­ b y b y ł n a jm ło d sz y m , p rz e k o n an y je s t zupełnie o swej d o jrzało ści, a n aw et o s ta ry m i w y tra w n y m rozum ie. W téj p rz y b ra n e j pow adze ta k w y g lą d a , j a k sześcioletni sy n e k g re n a d y e ra w b e rm y c y o jc a lub m alec p o sty lio n a w je g o o lb rzy m ich b u ta c h .

3) W s trę t do wszelkiej p rzy zw o ito ści, g d y ż w szędzie rozum ie, że je s t u sieb ie, i że n iep o trze - buje n a sw oje c z y n y żad n eg o daw ać baczenia.

4) C iągle naiw na niew inność, szczególniej w m o ­ wie o w łasn y ch zaletach .

5) U śm iech w ew nętrznej ro zk o szy , g d y ż dla sp raw ie n ia sobie p rz y je m n y c h w rażeń puszcza po m ó z g u , ja k o b y ch rab ąszcze p o n o sie, sam e p e ­ w niki; n a p rz y k ła d zd aje m u się, że opinia p u b li­ czn a, opinia je g o wielbicieli je s t n a b y tą na wie­

(11)

czne czasy w łasnością nie ru ch o m ą i nie zależy o d je g o zd ań ani od je g o cz y n ó w ; uw aża, że bez u sta n k u d o n o śn y m i p ew n y m głosem n a le ż y śp ie­ w ać h y m n n a cześć w łasną i w ciągać gw ałtem opinią publiczną do teg o ch ó ru , a ująw szy ją raz w sw e d ło n ie , trz y m a ć p o tę ż n ie , bo ona nie m a w łasnej siły i j e s t ja k c h o rąg ie w k a, k tó ra się ta k o b r a c a , ja k w iatr zaw ieje; nie p rz y p u sz c z a, a ż e b y m u k to k o lw iek chciał p ra w d ę pow iedzieć dla p ra ­ w d y . — S m aczn e p ra w d y p rzy jm u je a niesm aczne uw aża za utw ó r z azd ro ści, zaw iści i p o d ło ści nie­ p rz y ja c ió ł, k tó rz y w iecznie w ielkie ta le n ta p rz e ­ ślad u ją. Z d aje m u się , że z d o b y ta p rzy c h y ln o ść opinii publicznej je s t ja k s z a ta je d y n a na ziemi, w ten czas, k ie d y w szy scy inni n ago chodzić m uszą. D la te g o nie dziwi się w c a le , że k to się w szatę p rz y o d z ia ć p ra g n ie , m usi j ą g w a łte m , ja k ro z b ó j­ nik, u stro jo n em u w y d rzeć w łaścicielow i, g d y ż inne­ go nie m a sposobu.

W tak im stan ie c h o ro b y i p rz y ty c h pozna- k a c h n a ro śl d o jrzew a, n a b ie ra najw iększych d ra - żliwości i to w łaśnie chw ila zupełnego uspo so b ien ia do w ścieklizny literackiej. Z a najm niejszćm p o ru ­ szeniem narośli n ieb ezpieczna c h o ro b a w y b u c h a p a ro k s y z m a m i, a jeżeli się k to o d w aży la n c e te m lub igłą c h o ciażb y n ajd elik atn iejszą narośl p rz e k łu ć i d o tk n ą ć najczulszego p u n k tu , gdzie się idea fix a usadow iła, w ów czas, osobliw ie lite ra t, sta je się n a j­ gw ałtow niejszym (furiosissim us) , w p a ro k sy zm ie ro b i salto mortale na k ilk a sążni od ziem i, a p o ­

(12)

te m zieje n a m iętn o ścią i m etafizycznem u m y ślam i, ja k o b y o g n ie m , zap o m in a o s o b ie , a d la drugich sta je się srogim A ty llą , b icz em B o ży m . — B ia d a te m u , k to m u ja k ą k o lw ie k częścią w ręce w p a ­ dnie! P a ro k s y z m y ta k ie ro zm aite sp ra w ia ją sk u tk i stosow nie do sił ch orego. Jeżeli c ie rp ią c y je s t oso ­ b ą b a rd z o s ła b y c h zdolności u m y sło w y c h , n aro śl w cale się nie zm n iejsza, p rz y b ie ra przeciw nie tw a r d ą , ja k o b y żółw ią p ow łokę czyli ta r c z , tra c i n a stę p n ie czułość i n ie z d o b y ta id ea z o staje do ś m ie rc i; — jeżeli zaś c h o ry o b d a rz o n y je s t w yż- szem i z d o ln o ściam i, a je g o w ład ze u m y sło w e są silne, po pierw szy m p a ro k sy zm ie p ły n m iłości w ła­ snej z narośli sz y b k o o d p ły w a , a p a c y e n t do z d ro ­ w ia p o w ra c a i do ta k ie g o n aw et p rz y ch o d zi z d ro ­ w ia, ja k ie m się n ig d y p o p rzed n io nie cieszył. — O d tą d w esoło i jasn o w św iat sp o g lą d a ; widzi, że opinia ogółu w ja kich b ą d i przem ia n a ch jest zawsze zdrow ym i najsilniejszym są d e m , na k tó r y się zu ­ p ełnie spuścić n a le ż y ; że s y p a ć p o c h w a ły je s t n ajw y g o d n iejszą rzeczą i nic nie k o sz tu je , a b y ć p rzeciw nego in n y m zd an ia p rzy ch o d z i trudniej i zaw sze p o trz e b u je p rzy n ajm n iej p ew nego n a m y ­ s łu , że n ig d y w zdaniu nie chodzi o t o , k to je odsłonił, lecz o to , co pow iedział, zw łaszcza w cza­ s a c h dzisiejszego u o b y cz aje n ia, k ie d y k a ż d y z nas, sw oje zdanie d ru k u ją c y , p o w tó rzy ć je gotów ustnie a m oże n aw et z m ałem i d o d a tk a m i. — T a k ie się o c a ­ lonem u n a strę c z ą uw agi i te go zw olna p rz y p ro w a ­ d zają do w niosku, że czasem m oże m ieć b łę d y ,

(13)

i że je d ru d z y n ie ty lk o w y tk n ą ć , lecz n a w e t r o ­ ześm iać się z nich m o g ą ; a czy to spraw iedliw ie czy niespraw iedliw ie, to je d n a k n ig d y w artości je g o nie zm niejszy, te m b a r d z ie j, k ie d y je j nie ch ce za w yższą ja k j e s t , sp rz e d a w a ć ; — w ów czas p ozna różnicę p o m ięd z y zdaniem , d ru k o w an em b ezim ien­ nie a pism am i p ry w atn em i, ja k ie m u k to bezim ien­ nie p rz y s y ła ; nie b ęd zie ich o d tą d n ig d y razem m ie sz a ł, c h o ćb y m u ta k i sp o só b o b ro n y m iłość w łasna n ajn am iętn iej d o ra d z a ła .

T e i ty m p o d o b n e m yśli w ejdą w m iejsce p e ­ wników i o d tą d p o stęp o w ać będzie raz em z o g ó ­ łe m ; pośw ięci m u sw oje p r a c e , uczuje czem już j e s t , a n a jb a rd z ie j, czem b y ć m oże i czem b y ć

pow inien.

P rócz p rz e k łu c ia narośli św iadom i sztuki le k a r­ skiej k ilk a je szcze le k arstw n a w ściekliznę lite ­ ra c k ą d o rad zają, w szystkie je d n a k są ty lk o preser- w atyw am i i u ży w an e b y ć w inny p rzed p a r o k s y ­ zm em . N ie k tó re o k a z a ły już wielki sk u te k . I ta k p rz e ja ż d ż k a , k tó r ą - b y p a c y e n t m ó g ł o d b y ć ze sw ojego św iata n a św ieże, na inne p o w ietrze, czę­ sto działa najzbaw ienniej.

K rw i człowiekowi ta k ie m u puszczać nie m ożna, g d y ż je j m a b a rd z o m ało, a b a rd z o w iele p o trz e ­ b u je. W y b o rn y sp o só b n a w yleczenie je s t ro z p o ­ cząć z p a c y e n te m grę w ta liz m a n a niew idzialności

i, czy b ęd zie k rz y c z a ł, czy się b ęd zie n a d sta w ia ł, czy b ędzie sp o k o jn y , czy będzie w gniew ie, u d a ­ w ać ciągle, że je s t niew idzialnym i p o stęp o w ać ta k .

(14)

ja k g d y b y go nie b y ło , ja k g d y b y go n ik t nie w idział i nie słyszał. Jeżeli to nie pom oże, p o trz e ­ b a m ocniejszego uży ć śro d k a , m ożna m u w y jed n ać p a te n t n a sp o k o jn ą fa b ry k a c y ą z ły c h w ierszy, nie­ zdarnej p ro z y i innych k lejo n ek . P a te n t ta k i n a ­ leży m u d o rę c z y ć u roczyście, a p o te m w raz z je g o najlepszem i są sia d a m i wm ów ić w niego (co je s t łatw o ), że je s t A pollinem i k ad z ić m u, k adzić ja k najobficiej d o p ó ty , dopóki opuchlina nosa nie p rz e ­ k o n a , że kad zid ło zbaw ienny sk u te k w yw arło. Po tej k u ra c y i p a c y e n t, ch o c iaż b y n ajdzikszy, często n a b ie ra niezw ykłej o g ła d y a n a w e t św ietnej o b y ­ czajności. W szalonych p a ro k sy z m a c h w ścieklizny literack iej często i p a c y e n t i o becne o so b y są w w ielkim niebezpieczeństw ie. C h o ry w z a p a m ię ­ ta łe m uniesieniu w szy stk ie w około p rz e d m io ty c h w y ta zębam i, — często n iezw y k ły przez to o k a ­ zuje a p e ty t do m ię sa , osobliw ie do k aw ałk ó w deli­ k a tn ie jsz y c h ; — część w ięc p ew ną m ożna m u d ać do n a sy c e n ia się zu pełnego, a te rn spo so b em trac i ch ę tk ę do w ojow ania zębam i. G d y b y je d n a k kom u m iał ra n ę z a d a ć a w ściek ły je s t w ierszopisem , n a ­ leży n aten czas co p ręd zej część skaleczo n ą je g o w łasnem i w ierszam i o k ła d a ć , k tó re najlepiej goją.

H isto ry czn e w iadom ości o tej c horobie są b a r ­ dzo n iezg o d n e; u trz y m u ją je d n i, że p rz y sz ła do n as z In d y i W sc h o d n ic h od p o k o len ia zam ieszku­ ją c e g o p a g ó rk i «S am oluby» zw ane; ta m ż e leczoną bywra przez B ram inów , za p o m o cą pędzlow ania w roniem p ió re m , m acz an y m w p rażo n y m m io ­

— 10 —

(15)

dzie. — D ru d z y tw ierdzą, że ojczyzną w ścieklizny literackiej są C hiny, gdzie na tę ch o ro b ę innych nie znają śro d k ó w , ja k ty lk o zm uszenie chorego do zażyw ania c ie m ię ż y cy , przez co nieszczęśliw y n iep rzestan n ie członek pow onienia p rz e c z y szsza , a w końcu o ty le go p rz e c z y śc i, że wszelkie z a ­ p a c h y d o stateczn ie rozróżnia i zd ro w y m się sta je . N ie k tó rz y zaś w skazują za głów ne siedlisko w ście­ klizny literack iej krainę A ra b ó w , z a p e w n ia ją c , że się o k ła d a n ie m zim nej w o d y n a czaszkę leczyć zw ykli. A le to b a jk a b y ć m usi — w szakżeż A r a ­ bow ie są ludem praw dziw ej p o e z y i, ogniści i m ę ­ żni. T o je d n a k p o z o sta je niew ątpliw ą p ra w d ą , że w ścieklizna lite ra c k a idzie za słońcem a nie p o d słońce.

L I S T

do Redaktora Biblioteki wa r s z a ws k i e j , donoszący o na­ t a r c z y w o ś c i chorujących na mdł oś ci literackie.

W ielm ożny Mości D obrodzieju!

J a k o b y duchem w ieszczym uczyniłem uw agę, że w d o starczan iu sp o strzeżeń n a d m oralnem i ch o ­ ro b am i X IX stu lecia m ogę m ieć o d cichaczem le­ czyć się c h c ą c y c h niecofnione p rzeszk o d y i że w t a ­ k o w y m razie m ojego zobow iązania się szczerze d o trz y m a ć nie b ę d ę w stan ie.

(16)

— 12 —

C z y ta j, p a n ie , i s ą d ź ; rzecz się ta k m a. S iedzę p rz y m oim sk ro m n y m s to lik u , o k r y ­ w am się k łęb am i o rzeźw iającego m nie d y m k u z ulu­ bionej luleczki i z m ężną cierpliw ością. P a m iętn ik i K w e sta rz a raz jeszcze p o p raw czo p rz e z ie ra m , g d y mój P aw ełek donośnym u drzw i ozw ał się głosem :

«Pan X ... N...!»>

— Czegóż ta k w rz e sz c z y sz , — nieco p o m ie­ sz a n y o d rzek łem — przecież nie je s te ś w o źn y m ; pow iedz tem u p a n u , że proszę.

M ężczyzna k oło 50 la t m a ją c y , z czarn ą czu­ p r y n ą , staran n ie do g ó ry p o d c z e sa n ą , w zrostu w s a ­ m o p ra w ie , u b ra n y kuso i o p ięto , z la sk ą w ręku b a rd z o p rz y z w o itą , bo i w złotą g a łk ę i w dw a k u ta s y z a o p a trz o n ą , n a pierw sze w ejrzenie czło­ w iek uczciw y, (m ów ię uczciw y, albow iem dzisiaj p o rząd n ie u b ra n y c h ludzi po najw iększej części uczciw ym i zow ią); on te d y m ój gość po trz e c h czy c z te re c h ukło n ach rz e k ł:

— C zy m am p rzy jem n o ść m ów ienia z p an em A u : W i:?

—- Co p a n d o b ro d ziej ro zk azać raczysz? — Jestem X ... N ...

— B ard zo mi m iło.

— P rz y c h o d z ę do p a n a d o b ro d z ie ja w p rz e d ­ m iocie literack o lek a rsk im , a m ianow icie c h c ia łb y m p a n a prosić o r a d ę , zarazem o zaochronienie m ojej c h o ro b y o d ja w n y c h rozbiorów , k tó re do Bibl. w arsz. zapow iedziałeś.

-— M d ło ści, kołow acizna czy przeziębienie?

http://dlibra.ujk.edu.pl

(17)

— Isto tn ie są to mdłości.

— A w ięc ftn e sia suchotna vel p ura? — T a k j e s t , panie do b ro d zieju .

— W m . p a n p ra g n ie sz , c h c e sz , usiłujesz p i­ sać p o rz ąd n ie ale dok o n ać te g o nie je s te ś w stanie?

— T a k , t a k , — o ta k !

— Z w ykle n a p a d a c ię , p a n ie , o g n ista wola za­ czy n an ia p r a c y o d p o n ied z iałk u , od pierw szego k a ż d e g o m ie sią c a , od k w a rta łu , o d p ó łro c z a , i w ż a ­ den sposób nic ro zp o cz ęteg o ani źle ani d o b rze ukoń czy ć nie m ożesz i p su jąc do roku k ilk an aście ry z p a p ie ru , p ap iern io m a nie lite ra tu rz e p rz y słu g ę czynisz.

— P raw d ziw ie że się p a n d obrodziej nie m ylisz. Szczególniej zaś p rz y tej ch o ro b ie dotkliw ą b y w a m y ś l, że w szy scy n a je d n e g o się spiknęli, to je s t : zd aje się W m . p anu d o b ro d ziejo w i, że k a ­ ż d y lite ra t r a d b y cię w ły ż c e w o d y u to p ić ; że w y s y ła ją n a m iejsca publiczne n ajem ców , a b y ci n aw et tw oje p o czątk i zganili; że całe m iasto od ra n a d o w ieczora to b ą z a ję te , przeciw to b ie knuje p o tw a rz e , p rzęd zie in try g i i m y ln e rozp u szcza w ie­ śc i, iżb y cię zg n ieść, zniszczyć, z a tra to w a ć , p a ­ n ie , k ie d y po praw d zie w ielu zapom niało, że ż y ­ jesz n a św iecie.

— O ! znasz m n ie, p a n ie , w n a jg łę b sz y c h ta j­ n ik a c h , znasz z najw yższą d o k ład n o ścią ; racz w ięc w sk azać ra tu n e k , a do zgonu n ajrzeteln iejszą za­ chow am w dzięczność.

(18)

— 14 —

D ałem , o ile m o żn a, najw ięcej p o je d y n c z e a s ta ­ now czo sk u tk u ją c e p rz e p isy , to je s t : rad ziłem m u albo zrzec się nieszczęśliw ego zaw odu alb o m im o la t pięćdziesięciu u cz y ć się p iln ie , c z y ta ć wiele a c z y ta ć z n atężo n ą uw agą i z p ra co w ito ścią , ja k np. zgłębić P lato n a, A ry s to te le s a i innych sta ro ż y tn y c h k la s y ­ ków; straw ić K a n ta , Szellinga i H e g la ; poznać d o k ła ­ dnie p isarzy z czasów zygm untow skich; zap rzy jaźn ić się z uczuciem i z m yślam i praw dziw ie w ielkich p o e tó w ja k niem niej z dzieł najnow szych w yłonić sobie ideę dzisiejszego w ieku d la w iedzy, czego obecnie św iat o d nas żąd a. — P rzy cz em zaleciłem o k ła d an ie se rca g o rący m a tra m e n te m , o d g o to w a- n y m w g arnku z gliny krajo w ej.

M dłości lite ra c k ie , p rz ek o n ałe m s ię , dzielą się n a dw ie głów ne części, n a prozaiczne i na p o e ty ­ czne, w y ra d z a ją się najczęściej na wsi i po m a ­ ły c h m ia ste c z k a ch i w ta k ic h m ie js c a c h , gdzie p ism a p e ry o d y c z n e , gdzie zdrow a um nicza k r y ty k a b a rd z o rz a d k o alb o w cale nie d o ch o d zą. Je st to c h o ro b a ro d o w a , n asza w łasna i p ierw szy p o c z ą ­ te k bierze z o d ra z y do czy ta n ia k siążek czy sto n a u k o w y c h , nie rzad k o z o d ra z y do lite ra tu ry za­ granicznej (nie m ów ię tu ta j o śm ieciach lite ra c k ic h ale o p isarzach g en ialn y ch ). P rz e d pojaw ieniem się ro m an ty czn o ści litew skiego w ieszcza b y ła e p i­ d em iczn ą p o całej niem al Słow iańszczyźnie; — c ie r­ pieniom ty m uległo wielu sły n n y c h w k raju n a ­ szy m m ężów ; dzisiaj czepia się ty c h ty lk o jeszcze, k tó rz y n o w y ch w y o b raże ń ani p rzy jm o w ać ani p o ­

(19)

ją ć nie c h c ą . Jeżeli c h o ry dłu g o b ez p o m o cy le­ karskiej z o sta je , litera ck ie m dłości zm ieniają się w ry m o w e zatw ard zen ie w ą tro b y , casus incurabilis, w ch o ro b ę z literack im skirem blizko g ran iczącą .

L ed w o że m nie p. X . . N ... o p u ścił, ledw o żem św ieżą fajeczkę zan iecił, w b ie g ł, o pozw olenie nie p y ta ją c P a w e łk a , c ich u teń k o n a p a lc a c h , w cią ­ g ły c h u k ło n a c h , m łodzieniec cudnej u ro d y , z ja sn o - p ło w y m , n ied b ale po czole ro zchw ianym w łosem , ze spojrzeniem ta k czu łem , ta k tk liw é m , ta k rz e - w n é m , ta k m elan ch o lic zn ém , iż ro z u m ia łe m , że b ledziuchno niebieskie oczy teg o p an icza raczej dziew icy nie zaś m ężczy zn y są w łasnością; i g d y b y nie k ra w a tk a a la Taglioni, g d y b y nie kam izelka a V E spartero, g d y b y nie raj tro k a la Pagliasso (Bajazzo), g d y b y nie b rzęczące u chińskiego o b u ­ w ia o stro g i, w z a k ła d -b y m p o s z e d ł, że los ż y ­ czliw y n a d o b n e lw iątko do m ego w p ro w a d z a u ch ro ­ nią. L ecz jeżeli pow ierzchow ność b y ła w y d m u ch a- n ém odbiciem pieszczonego dziew częcia, jeżeli g ło ­ sik łag o d n o ścią z a c h w y c a ł, niem niej tre ść m ow y do łez w zruszała.

— P rz e b a c z , panie! że nie z n a ją c y , nie z n a n y , p o m o c y tu ta j szukać p rz y c h o d z ę ; — w szakżeż rozgłos do b ro ci s e rc a wm . p a n a d o b ro d z ie ja ...

— P anie d o b rodzieju!...

— Jestem lite ra t — o s to k ro ć więcej aniżeli lite ra t — w sty d z ę się p o m y łk i — je ste m piew cą! je s te m p o e tą !... A le c za rn a gw iazd a m ojego p rz e ­ z n a c z e n ia , k tó ra n ad m oje zajrzała k o le b k ę , z a ­

(20)

— 16 —

ciem niła i d ro g ę m łodzieńczego ży w o ta i ścig a m nie w szędzie i zaw sze. O d lat dw ó ch je ste m skoń­ czonym p o e tą ; m o je u tw o ry z a k w itły n a n a jtk li­ w szej w y o b ra ź n i, o b ra łe m najw dzięczniejszą niwę, s p lo tłe m rów n ian k ę w y razó w najczulszej m iłości!—• A le w ró g m ojego szcz ęścia, n ie p rz y ja z n y d u ch m o ­ je g o je s te s tw a , sprow adził w mój organizm w ielką, n ad z w y c zajn ą, niew ysłow ioną rozkosz, sło d y cz i p rz y ­ je m n o ś ć , k tó ra innym a osobliw ie m em u stry jo w i

c h o ro b ą się w y d a je .

— Boże cię b ro ń , k a w alerze!

— O ! to nic nie je s t ; j a się zupełnie p o d s ą d wm . p a n a d o b ro d z ie ja o d d a ję . — S try ja s z e k g w ałtem n a sta je a b y m się nie zajm ow ał w ier­ sz a m i, i tw ierd zi, że z nich w w iększą ch o ro b ę p o ­ p a ść m o g ę , że to je s t m oją zgubą. — M am a w w iel­ kiej z tą d niespokojności ż ą d a , a b y m od w m . p a n a d o b ro d z ie ja p rzy n ió sł św iadectw o, że mi robienie w ierszy w cale nie szk o d zi, że bez u szczerbku z d ro ­ wia p o ezy i pośw ięcić się m ogę.

— Mój m iły k aw alerze! pow iedz m i, proszę, ja k a cię to p rz y je m n o ść n a p a d a p rz y robieniu w ierszy?

•— O to ta k , m ości d o b ro d zieju ! p rz y zam k n ię­ ty c h d rzw iach , p rz y zasłonionych o k n a c h , sam n a sam spisuję końców ki n ajp ięk n ie jsze, p o te m d o ­ ra b ia m w ie rsz e , i w y staw sobie p an d o b ro d ziej, co to je s t ta le n t! W y b o rn e z te g o ro b ią się p o e m a ta .

— D o p ra w d y ?

(21)

— T a k j e s t , słow o daję. Po ukończeniu zw y k le ta k i p o e m a t o d c z y tu ję sobie. Św iat mi z oczu zni­ k a a ja w p ad am w ja k ą ś lu b o ść , p rz y je m n o ść , rozkosz.

— C zy to nie m d ło ści czasam i ?

W p raw d zie zaw sze mi w tenczas ta k m d ło , ta k sło d k o , ja k g d y b y m nie k to m iodem p rz e sy c ił; — b o ć też p an wiesz n a jle p ie j, że p o e z y a je s t słodszą o d m io d u ; — to m nie je d n a k n ajb ard ziej g niew a, że k ie d y m oje p o e z y e innym c z y ta m , nic te g o nie c z u ją .— L u d zie są kam ienni! M ało znajom i słu ch ają ja k o b y przez g rzeczn o ść, p rz y ja c ie le u ch o d zą do p rz y le ­ g ły c h pokoi a krew ni d o k o ń czy ć n aw et nie d ad z ą . O statn i w y p a d e k n ajb ard ziej m nie zm a rtw ił; racz ty lk o p a n d o b ro d ziej p o słu ch ać łaskaw ie. N a p isa ­ łem fa n tazy jn ą o d ę p o d ty tu łe m : «M iłość A n io ł­ ków », gdzie w y sta w iłe m , ja k je d e n m a ły aniołek płci żeńskiej k o c h a ł się w 24 an io łk ach płci m ęzkiej. N a tu ra ln ie tkliw ość w ta k ie m zgrom adzeniu w ielka. O d ę tę ja k o n a su rp ry z ę m am ie c z y ta łe m w dzień jej im ienin w śró d g o śc i, k tó r y c h się m uóstw o zeb rało . C óż p an pow iesz? — D e k la m a c y a b y ła w y b o rn a ; j a z uczucia i z najżyw szej ro zk o szy w p ad łem ja k o b y w m aleńkie o m d le n ie , a obecni — n ie ! — nie pow iem p anu do b ro d ziejo w i, bo mi to b a rd z o p rz y k ro że są ta c y ludzie d zicy , zb ó jc y w łasnego se rc a , n a k tó ry c h n a w e t te w iersze żad n eg o nie zro b iły w rażen ia.

„Serce żyje dla serca, w sercu bije serce! Dwadzieścia pięć serc w jednej goreje iskierce, A . W ilk o u s k i: R am oty i R a m o tk i. T . V . 2

(22)

18

I w tę iskierkę miłość bezustannie dmucha, I ten serc związek ogniem nadzwyczajnym bucha“. — W y b o rn ie , w y b o rn ie ! — gd zież, k aw alerze, do szkół chodziłeś?

— P ierw otnie uczyłem się z m ojem i siostram i p rz y g u w ern an tce p rzez la t 4, bo m am a długo nie m o g ła się z tą m y ślą osw oić, iżb y m nie w o b ce p o w ierzy ć m iała rę c e ; w szakżeż później na p o w ta ­ rzan e żąd an ia s tr y ja o d d a n o m ię do W a rs z a w y ; ale że m am a o b aw iała s ię , a b y m się w śró d szkol­ nej m ło d zieży nie z e p su ł, b ra łe m w ięc ty lk o p r y ­ w atn e le k cy e śp iew u , m u z y k i, ta ń c a , h isto ry i n a ­ tu ra ln e j, ry sunków , konnej ja z d y i p rz ed e w szy st- kićm k o n w ersacy i w ję z y k u francuzkim .

— W ięc k a w a le r nie b y ł n ig d y w gim nazyum ? — Z łożyłem egzam in do trzeciej k la sy , je d n a k ż e dla słabości zd ro w ia do gim nazyum nie uczęszczałem .

— W k tó rej ep oce n a b ra ł k a w a ler natch n ien ia do poezyi?

— Ja już p rz y g u w ern an tce p isy w ałem w iersze, k tó r e m oje m am ę do łez p o b u d z a ły . S try j ty lk o , człow iek s ta r y i zrzęd n y , n az y w a ł to n ied o rze­ cznością i s tr a tą drogiego czasu. N a stę p n ie b io rą c le k c y e u p a n a G a m m é , tłu m a c z y łe m w iersze fran- cuzkie zaraz n a po lsk ie i p o d je g o to kierunkiem w yk ształciłem się w łaściw ie n a p o e tę ...

— P o ezy e k a w a le ra już są drukow ane?

— N iek tó re — a w szystkie o m iłości, bo ja zaw sze o m iłości p isz ę; lecz najm ocniej p a n a d o ­ b ro d zieja p ro sz ę , daj mi n a to sp o só b , a ż e b y ci,

(23)

k tó ry m ja m oje u tw o ry c z y ty w a ć b ę d ę , rów nie ze m ną w padli w ro z k o sz , w om dlenie!...

— Ja są d z ę , że lepiej b ę d z ie , jeżeli t y sam , k a w a le rz e , pozbędziesz się ty c h m dłości a p rz y ­ najm niej , a b y ś ich w tak im nie m iew ał sto p n iu , k tó r y stra c h e m p rzejm uje m am ę i gniew a s try ja .

— I to d o b rz e ; czy m i p an ja k ą re c e p tę z a ­ piszesz?

— T a k je s t!

W ziąłem w ięc p a p ie ru ze z ło ty m brzegiem i do m a tk i m iłosnego p o e ty n a p isałem :

Ja śn ie W ielm ożna P a n i!

S y n j. w. pani cierpi m d ło ści litera ck ie. S ła ­ b o ść ta d o tą d nie m a nic niebezpiecznego, n a ­ leży ty lk o m ło d zień ca baczniej prow adzić i robić co tu p rz ep isu ję:

1) n a ty c h m ia st je g o w szy stk ie w iersze bez w y ­ ją tk u sp a lić ;

2) książki z p o e z y ą jak ieg o k o lw iek ro d z a ju o d e b ra ć i staran n ie p rz e d nim sch o w ać;

3) winien p o b ierać każdodziennie dwie g odziny m a te m a ty k i;

4) p o kilku m iesiącach ro z p o czą ć z nim lek cy e ad m in istracy i i p ra w a ; k tó r a z nich mniej go n u ­ dzić będzie, tćj niechaj się całkiem pośw ięci;

5) p o d d a w a ć m u do c z y ta n ia dzieła p ro z ą p i­ sane, k tó ry c h nie urojenie ale rzeczy w isto ść i ro z ­ s ą d e k są c h a r a k te ry s ty k ą , — a osobliw ie dzieła h isto ry c z n e ;

(24)

— 20 —

6) g d y b y b a rd z o tę sk n ił za w ierszam i, po zw o ­ lić m u je ro b ić ale b ez końców ek.

Po sześciu m ie siąca ch , jeżeli p ow yższe śro d k i sk u tk o w a ć nie b ę d ą , p roszę mi p rz y sła ć p a c y e n ta .

L is t te n z a p iec zę to w an y p o w ierzy łem m ło ­ dzieńcow i p rz y za rę c ze n iu , że zaw iera żąd a n e św iad ectw o zdrow ia. N ie d o m y śla ją c się sp rz e c z ­ n y c h swej woli le k a rstw , po d zięk o w ał u rad o w a n y i pięć c z ą ty c h n a sto le p o ło ży ł. — Z w róciłem p ie ­ n ią d z e , upew niw szy g o , że ja słab o ści literac k ie zaw sze d arm o leczę.

— W ięc p rzy n ajm n iej pozw olisz, p a n ie , że na cześć tw oje o d ę napiszę!

— B ardzo d o b rz e , skoro ty lk o m a m a i s try j n a to zezwolić ra c z ą , — o d rzek łem i pożegnałem m ło dzieńca.

Szczęśliw y, żem się p o z b y ł k a w a le ra z p o e ty - cznem i m d ło ściam i, o d ry w a m się o d w szelkich ch o ró b i w św iat zd ro w y puszczam cugle m ojej w y o b ra ź n i, m a rz ę spokojnie i ta k w ielka cichość o to c z y ła m oje m ie sz k a n ie , że b rz ę k k o m a ra , ja k g d y b y trą b k ę k a w a le rz y s ty sły sz eć b y ło m o ż n a; — w tern drzw i trz a sn ę ły , o d e p c h n ię ty od nich P a ­ w ełek u p a d ł ja k długi a straszliw ie groźne w y ra ­ z y nagle n a d m o jem uch em z ab rzm iały .

— H a ! b a rb a rz y ń c o ! h a! człow ieku b e ż sum ie­ n ia! z ła p a ła m cię przecież! W ię c to w p a n o m d ło ­ ścia ch piszesz i z m o ich d z ie ł, a n a w e t z m ojej o so b y w zorki sobie w y b ie ra sz , a b y ś niem i śm iesz­ k ó w baw ił? — W ięc i ja n a m d ło ści choruję? —

(25)

Bo się ta k w panu p o d o b a ło i ta k w panu p o trz e ­ b a . — O! nie u k ry ł się te n p ro jek c ik , wiem o nim o d m oich p rz y jac ió łek , wiem w sz y stk o , wiem n a j­ d robniejsze w p an a zam iary , w iem , co w tw ojej głow ie...

— M ościa d o b ro d ziejk o ! rozum iem ...

— Co w pan rozum iesz? nic nie rozum iesz! nie wolno ci rozum ieć! bo dzięki p ostępow i czasu znikł feudalizm sąd u . M am w łasne zdanie o m oich p r a ­ cach i cudzego nie p o trz e b u ję , ani m u te ż nie w ierzę. N ie w iele p o trz e b a ro z u m u , a ż e b y o d g a ­ d n ą ć , ja k ie b ę d ą r a d y w p an a n a m d ło śc i, k tó re ś w B ibliotece zap o w ied ział, ro z g ło sił, ro zk rzy czał. C zy p an m y ślisz, że j a pozw olę, a b y ś m ój h o n o r lite ra c k i nicow ał i szarp a ł?

O niem iałem , p a trz ą c n a o k a z a łą p o sta ć n iem ło ­ dej już k o b ie ty , k tó r a w zw ichrzonym ubiorze, w w ielkim , w t y ł o p a d ły m kap elu szu , z p a ła ją c y m w zrokiem , je d n y m tc h e m praw ie tę c ałą rozm ow ę w yzionęła. W id z ą c , że się cokolw iek z a k rztu siła i że b ęd zie nieco czasu przem ów ić, odezw ałem się n a jg rz e c zn ie j:

— Pozw ól, pani!...

— Co? ja m am pozw olić, a ż e b y ś w p an w y ­ d zierał mi m oje zasłużoną r e p u t a c y ą ... o! nie, z te g o nic nie b ęd zie! P rzeciw n ie, j a w cale nie p o z w a la m !...

— A le...

— Co za ale! żad n e a le ! M oje pism a są b e z ale! w pan ob łęd n iałeś ze sw ojem ale. — C zy tałeś

(26)

_ 22 —

je p rz y n a jm n ie j po k ilka razy ? A więc d o brze... M ój pierw szy ro m an s p. t. «M ały beksa» pow iedz, pow iedz śm iało, zły czy d o b ry ?

— Z aiste nie w iem ...

— O Boże! on nie w ie!... serc e mi p ę k a ! nie w ie! Bo w pan nic nie wiesz, a co w iesz, to w szy st­ k o czarno. — P a trz c ie ! ta k ie dzieło nie p rz e m ó ­ wiło do je g o duszy. M niejsza o to ; lecz jeżeli m asz B oga w s e rc u , p o w ied z, ja k ci się p o d o b a m oja d ru g a pow ieść h isto ry cz n a, c z y sto h isto ry czn a, p o d ty tu łe m : «H eloiza i S ułtan» w ro k później d ru k o ­ w a n a ; pow iedz, zła czy d o bra?...

— B y ło b y nieprzyzw oitością...

— Jak? co? n iep rzy zw o ito ścią! Z abijasz m nie o k ru tn ik u ! piersi m oje b oleścią p rzesz y w asz! W ięc n iep rzy zw o ita dla te g o , że H eloiza p o zn ała S u łta ­ n a... O u p rzed zen ie!... d o b rz e , więc d o b rz e ! Z a to m ów mi o tw a rc ie , czyli m oje o sta tn ie d ziełko: « T rę b a c z i P a ste rk a » nie je s t a rc y tw o re m poezyi?

— W y zn aję, że niedorzeczność...

— N iedorzeczność! ra tu jcie m n ie! ra tu jc ie ! — i szanow na lite ra tk a legła zem d lo n a n a m oje r ę ­ ce... C iągnę n a so fę, trzeźw ię w odą ko lo ń sk ą, o c te m , ta b a k ą ; m dłości i m dłości, nic nie p o m ag a. W najw iększej trw o d ze, dzięki B ogu! m y śl szczę­ śliw a z a b ły s ła ; rzuciłem się na kolan a i w lewe ucho z całeg o g a rd ła k rz y k n ą łe m :

— P ani d o b ro d z iejk o ! pan i d o b ro d z iejk o ! pani nie ra c z y ła ś m nie zro zum ieć, pani mi m ów ić nie dozw oliłaś! Ja ch ciałem p o w ie d z ie ć , co czu ję,

(27)

0 czem p rz e k o n a n y je s te m , że M ały B eksa p rz e ­ śliczny, że H eloiza i S u łta n d o sk o n ały , h isto ry c z n y 1 cudow ny u tw ó r, że T rę b a c z je s t o zd o b ą lite ra ­ tu ry . S ły szy sz, — p a n i, w szy stk o p rze tłu m aczo n e na ję z y k fran c u zk i, niem iecki, angielski. — Ja j u ­ tro , z pew nością um ieszczę w K u ry e rz e z m oim w łasn y m p o d p ise m p o ch w aln y rozbiór w szy stk ich dzieł pani.

N a te w y ra z y , ja k b y rę k ą k to o d ją ł, u s ta ły n a ty c h m ia s t m d ło ści; a lite ra tk a , podn o sząc się lek­ ko i śm iało i p o p raw iając u b ió r, z p rz y je m n e m w ejrzeniem a z m ilszym jeszcze uśm iechem w śró d licznych ukłonów i dyg ó w słodziutkim w y rz ek ła g ło s e m :

— A c h ! szanow ny m ości d obrodzieju! po t y ­ sią c ra z y p rz e p ra sz am ... T o m oich p rz y ja c ió łe k ro b ó tk a , — to ich p lo te c z k a , k tó ry m ja w żad en sp o só b nie w ierzyłam . P rzy jm w pan dobrodziej zapew nienie m ojego szacunku i najży w szeg o uczu­ cia, ja k ie d la je g o o so b y i dzieł z n a k o m ity c h p o ­ w zięłam , d zieląc ty lk o s y m p a ty ą , a ja k ą p u b li­ czność i najśw iatlejsi m ężow ie d la n iego m a ją...

— M ościa d o b ro d ziejk o ! pani zdolności są zna­ ne a j a uw ażam tę chw ilę za n ajp rzy jem n ie jszą w życiu m ojem , bo znalazłem sposobność zbliżenia się do ta k w ysoce cenionej o so b y ...

— Jak to d o b ro ć ludzi je d n o c z y ...

N ie b ę d ę C ię, szanow ny panie R e d a k to r z e , dłużej n udził; d o d a m w ięc ty lk o , żem został za­ szcz y co n y z a p y ta n ie m : k to m nie rodzi? — że j u ­

(28)

tr o p ro szo n y je s te m n a fam ilijny o b ia d e k , p rzy k tó ry m p o spełnieniu kieliszka s ta re g o w ina m a m y się d o p iero o sta te c z n ie n a ra d z ić , ja k rzeczoną p rz y o b ie c a n ą re c e n z y ą z re d a g o w a ć , i w k tó ry c h g a z e ta ch pozam ieszczać.

Z am ilczeć nie m o g ę , że po odjeździe n a jsz a ­ now niejszej lite ra tk i p rz y b y ło jeszcze nieobliczone m nóstw o s ła b o w ity c h ; — alem zaw czasu do inne­ go zam k n ął się p o koju, a P a w e łek , k tó re g o p r z y ­ tom n o ści u m y słu d o sy ć pochw alić nie m o g ę , tło ­ cz ą c y m się gościom p o w ie d z ia ł, żem do R y c z y - w oła w y je c h a ł.

N azw iesz m n ie , p a n ie , M ac h a b e u sz em , jeżeli w życiu m ojem z kim kolw iek o m d ło ścia ch p o ­ m ów ię, jeżeli je d n e literk ę o m d ło śc ia c h napiszę.

Z rz e te ln e m pow ażan iem i t. d.

http://dlibra.ujk.edu.pl

(29)

Ś R O D E K ,

Z A K O Ń C Z E N I E , P O C Z Ą T E K ; Ś R O D E K

I M A L E Ń K I l > O I > A T E K .

R zecz d zieje s ię w Jagn ięcój W o li, w e F lo ro n cy i i w A n g ielsk im h o telu przy u lic y W ierzbow ej w W arszaw ie.

Szldc zostający w otwartej nieprzyjaźni z rzeczywistością a z bujną wyobraźnią mocno spokrewniony; rzucony na

papier w chwilach tkliwej zadumy.

W marzeniach serca naszego częstokroć za granice rzeczywisto­ ści schodzimy.

Wyjątek z łysej głowy hirurga,

Ś R O D E K .

W szlach eck iej w iosce Ja g n ięc a W o la p o m ię ­ d z y dw udziestu g o sp o d arzam i b y ł najzasobniejszym Jó z e f K a p u s ta ; sied ział bow iem n a k m iecej roli, m iał 4 k o n ie , 3 p a r y w o łó w , w ysiew ał 15 k o rc y ozim iny i ro b ił do dw oru 12 dni w ty d z ie ń , dla te g o te ż trz y m a ł dw óch p a ro b k ó w , dw ie dziewki i dw óch śred n iak ó w . Z czw orga dzieci u tra c ił j ę ­ drnego sy n a na w ojnie, d rugiego p o sy ła ł do szk o ły i w y k ie ro w a ł go na k sięd za, trzecieg o sposobił na p raco w iteg o km iecia, a je d y n ą córeczkę M ary ch n ę, n a c ałą okolicę n ajraźniejszą i n ajk raśn iejszą dzie­ w c z y n ę , ja k o k a w głow ie d o m a strz e g ł i dzień

(30)

— 26 —

dnia albo j ą sam do o rg a n isty n a n au k ę c z y tan ia p ro w a d z a ł albo też z m a tk ą p o sy ła ł.

M a ry c h n a b y ła g ib k a ja k trzcin a, b ia ła ja k li­ lia, n a buziaku iście ró ża , a z c z a rn y c h oczu jen o się isk ry s y p a ły , i jej piękności ża d n a k o b ie ta we wsi p rz y g a n y nie d a ła a p a ro b c y , chociaż m ów ili, że m a za d ro b n e ręc e do ro b o ty , to przecież ani je d n e g o nie b y ło , k tó r y b y nie m iał żąd an ia p o ją ć M ary ch n ę za żonę; a i d w o rscy ludzie i o rg a n ista sm alili do dziew częcia cholew y, sam n a w e t p a n e k o n o m , k tó r y w Jagnięcej W oli p a n o w a ł, nie u k ry w a ł się z tern, że m u się sta te c z n ie p o d o b a ła M ary ch n a. G adali po w si, że Józef K a p u sta w y ­ k o p a ł w lesie pieniądze, że w idziano, ja k razu j e ­ dnego dw ie niecki zap le śn iały ch talaró w n a słońcu w y su szał i że p ró cz te g o m a k u p ę z ło ty c h p ie ­ n ię d z y ; — ale to w szystko b y ło b a jk ą , bo c a ła gotow izna K a p u s ty s k ła d a ła się rzeczyw iście ty lk o z o 00 złp., k tó re chow ał na w esele M ary c h n y . P rzędziw a sz m a t ro z m a ity c h , żyw ego d o b y tk u , ja k o to : źre b c ó w , ja ło sz e k , o w iec, b a n aw et i p szczó ł, b y ło w d o b rej m ie rze; ale p ieniędzy K a ­ p u s ta spraw iedliw ie nie m iał w ięcej ja k te 300 złp., g d y ż w izerunku C h ry stu sa, w b u rsz ty n ie w y ro b io ­ n ego, rękojeści o d p ałasza, k tó ry osobiście z d o b y ł na hiszpańskim je n e r a le , i k rz y ż a n a niebieskiej w stą żeczce, — jakkolw iek b y ły to niezm ierne dla Józefa b o g a c tw a , — do go tó w k i b rz ę czącej nie m ożna b y ło policzyć. C zy sto ść d o m o stw a i c ała g o sp o d a rk a Józefa b y ła n a osobliw szy p rz y k ła d

(31)

w uściech w szy stk ich ludzi ze w si, a i to jeszcze zw iększało poszanow anie K a p u s ty , że z w szelką k łó tn ią , ja k a się we wsi p rz y tra fiła , od la t wielu chodzili ludzie kwoli ro zsąd zen ia nie do dw oru, nie do p a n a p o d sę d k a , ale zaw sze do Józefa K a p u s ty . T a k te d y zacny km ieć zażyw ał szczęścia i dziękow ał B ogu za w szystko d o b re , — k ie d y razu pew nego stru g a ją c n a p o d w ó rk u z ę b y do b ro n y , u sły szał p rz y w ro tach u jadanie p sa K ru czk a, a i z ara z sp o ­ strz e g ł p rzed so b ą nieznanego m u w cale p a ro b k a .

— N iech b ędzie p o ch w alo n y !... — N a w ieki wieków.

— A do kogóż?

— D o g o sp o d arza Józefa K a p u sty . — A cóż mi pow iecie?

— Cficiołem o d w as u sły sz e ć , czy b y śc ie m nie nie p rzy jęli na służbę?...

— A zkądżeś to , chłopcze?...

— Jo z ta m te j stro n y W isły , z K ró lew szczy zn y . — I cóż cię tu w nasze stro n y p rzy g n a ło ? — U nas sm utno p o m ię d zy lasam i, lato ś i głód; m ój g o sp o d a rz zm arł n a śro d o -p u st, od św. W o j­ ciech a obsadzili n o w eg o , bo g d o w a nie m ogli so ­ bie d ać r a d y ; — więc jo p o sze d ł tu ta j szukać innej słu ż b y ; w łaśnie n a w iosnę tę d y po żelazo do fa b ry k i jeżd żąc, w idziałem Jagnięcą W olę i u d a ­ ła mi się w asza o k o lic a , a że u w as pono now ię- ksze g o s p o d a rstw o , więc się i do w as p rz e p y ta łe m , bo mi ludzie do w as raili w ta m te j ejno w iosce.

(32)

- 28 —

— Ja n te k K ozik.

— A um iesz t y d o b rz e o ra ć , — potrafisz kosą?...

— Jo je sc e nie wiele o ry w a ł ani te z z k o są nie chodził.

— T a k e ś w y ró sł a ro b o ty nie um iesz? T o c h y ­ b a ci iść do dw oru n a fornala.

— N ie chce jo za fornala, bo m nie w łaśnie trz e b a na wsi słu ż y ć , ż e b y m się w szelkiej ro b o ty n a u c z y ł i w olę u w as słu ży ć ze s tra w y niżeli we dw orze za najdroższe m y to .

— T o ze s tra w y będziesz służył, a k tó ż ci d a p rzy o d ziew ek ?

— M nie su k m an w y s ta rc z y n a k ilk a roków , a i m om g o tó w k ą 100 ta la ró w po s try ju , co b y li m ły n a rz e m ; m nie ta m p ien ięd zy nie ża d n a n ag ło ść.

— D o b ry z ciebie c z łe k , k ie d y , m a ją c sto t a ­ larów , p r a c y n au czy ć się chcesz. Jeżeli więc o k a ­ zujesz w7olę u m nie s łu ż y ć , to cię, A n tk u , i w e­ zm ę; ale c z y ty lk o m asz k u n o ta tk ę o d w aszego w ujta?

— M om pozw oleństw o n a stę p lo w y m p ap ierze. — A k ie d y ta k , to i z g o d a ; a ja k będziesz rę k u nie lenił a p o d u czy sz się ro b o ty , najdzie się i z a p ła ta ; bo chociaż, c h ło p ak u , m asz sto ta la ró w , je d n a k ż e j a nie p rag n ę, a b y ś mi d a rm o p raco w ał.

— O te m p o te m , panie g o sp o d a rz u ; te ra z p o ­ k a z a ć mi ty lk o , j a k a je s t 11 w as ro b o ta .

— O dpocznij sobie do ju tr a , bo ś p rzecie k ilk a mil ze sz e d ł, a i trz a ci się w ludziach i w e wsi

(33)

ro z p a trz y ć . Idźuo do izb y i pow iedz g o spodyni, ż e b y m i d a ła o k ry c ie ; zap ro w ad zę cię do so łty sa i do p a n a g m in n eg o , a p o te m p o częstu ję c ię, A n tk u , p ó łk w a te rk ie m , b y ś p rzecie nie m ów ił, ż eś­ m y cię w odą ze stu d n i do dom u p rzy jęli.

W p o łudnie w rócił z A n tk ie m K a p u s ta do sw ojego dom u i, zapow iedziaw szy kobiecie, że A n ­ te k w służbie u nich z o sta n ie , k az ał m u usiąść z inną czeladzią do spólnej m isk i; a b y ł n a te n dzień g a la n te g ro c h z p ęczak iem i sz p e rk ą i g r y ­ czane kioski z kw aśnem m lekiem i z d a rn y ra z o ­ w iec ze św ieżego b o ch n a.

— A cóż to , A n to n i! że ta k m ało ja d łe ś , — ozw ała się g o sp o d y n i A g n ie sz k a , — nie sm ak o - w a ły ż b y ci nasze san d o m iersk ie kioski?...

— K aj ta m nie m ają sm ak o w ać ! T y lk o że jo juz tak iej n a tu ry , że nie wiele jo d a m , i p ro szę w as, go sp o d y n i, ab y ście n a m nie nie zważali.

— T ru d n o nie zw ażać, k ie d y m ój M a ry ś w ię­ cej od ciebie z ja d ła , a to p rzecie d ziew ucha nie c h ło p iec, a ty ż e ś jeszcze k ilk a mil dzisiaj ubieżał.

— N ie tu rb u jta się o m nie, juz jo z głodu nie zam rę.

— N iech P a n B ó g i P rzen ajśw iętsza M a tk a b ro n ią , ż e b y k to m iał u nas z g ło d u z a m rzy ć. M ary ś, schow ajżesz d la A n tk a ty c h k ló s e k , m oże się z niem i p rz e d w ieczorem pogodzi.

Zdziw ił się n azaju trz K a p u s ta , g d y A n tk a do c e p y p o sta w ił a ch łopiec n aw e t sn o p k a n asad zić

(34)

— 3 0

-üíe u m iał, i ja k zaczął cep a m i onacznie m ach ać, ta k się też chudziaczek i bijokiem za ucho u d e ­ rz y ł i krw ią zalan y u p a d ł n a ziem ię; a że b y ł m ocno sk alecz o n y , więc go aż tr z a b y ło do c h a ­ łu p y zanieść i zrobić k oło niego o p atrzen ie.

— Ja k żyw je ste m n a św iecie — m ów ił W a c h p a r o b e k , — ta k je s c e nie w id zia łem , ż e b y ta k i człek ja k J a n te k , n a wsi w y ro sły , do ty ła c e p y w rę k ę w ziąść nie u m ia ł; a to ć-że m u c h y b a pierw ­ sz y raz m łócić.

— Z nać go do c e p y nie u ż y w a li, — o d rz e k ł W o jte k , a g o sp o d arz K a p u sta kiw nął głow ą i p o ­ w iedział, że i on , ja k ze żołnierki p o w ró cił, trz y r a z y je d n e g o dnia sierp em się zarznął.

Ze w szy stk ich najw ięcej b y ła osm uconą M a ry - c h n a , b o , p rz y k ła d a ją c A n tk o w i na ra n ę szm atk ę z octem , s ły s z a ła , że m u aż serce z b ólu pukało.

U p ły n ę ły dw a ty g o d n ie , Ja n te k już z izb y w y ­ chodził i p rzy szło li do teg o , że m u kazali sieczki d la koni u rż n ą ć ; — ale czy k to z ły urok rzucił n a J a n tk a , czy P an B ó g zesłał na c h ło p c a s k a r a ­ n ie , d o s y ć , że ledw o sieczkę rzn ąć z a c z ą ł, zara z sobie rę k ę sro d ze o k a le c z y ł, bo bez m a ła dw ó ch palcó w nie stracił.

Cios i* od a r z.

A ju ż e tć ż w nieszczęśliw ą godzinę do naszej wsi p rz y szed łeś. Jan tk u , t y c h y b a p rzez ż y c ie ża­ dnej ro b o ty nie znałeś?

(35)

G o s p o d y n i,

O lo B oga! lo B oga! cos te sz to za nieszczę­ ście! A kajżeż ta m i o c z y m iałeś, na p alice k o sę za k ła d a ć.

G o s p o d a r z .

C h y b a trz a p o sła ć do ow czarza; niechaj żyw o- k o stu p rz y n ie s ie , bożeś ty , c h ło p c z e , aż do kości zakroił.

M a r y s i a (drżąc cała z przerażenia).

K o c h a n y rodzicu, ow czarz nie p o m o ż e ; czy nie le p ie jb y b y ło , żeb y śc ie posłali po felczera do m iasta.

A n t e k .

P rz e p ra sz a m w as, g o spodarzu, że w am ty le n a ­ ro b iłem tu r b a c y i; ale, jeżeliście łaskaw i, to p o ślij­ cie po d o k to ra ; j a zap łacę d o k to ro w i i za fu rm ankę.

G o s p o d a r z .

Cóż ta m m asz p ła c ić , mój c h ło p c z e ; k ie d y ci się u m nie p rz y tra fiło n ieszcz ęście, to ju ż mój k ło p o t b y ć m u si; — n aści o to c h le b a z p a ję c z y n ą , p rz y łó ż ty m c z a se m , a ty , M ary siu , p o w ied z W o j­ tkow i, ż e b y z a ło ży ł siw ego k onia i tę k a rą źreb icę i niechaj duchem je d z ie po d o k to r a , ty lk o o k ry ­ jesz p stru c h ą siedzenie.

M ary sia p o b ie g ła uskutecznić rozkaz o jc a ; W o j­ te k , d łu g o nie b a w ią c , zało ży ł k o n ie , p o je c h a ł i w k ilk a godzin p rzyw iózł d o k to ra .

(36)

— 32 —

S p odziew ać się nale ży , że d o k tó r Ja n tk a o p a ­ tr z y ł, i że rodzina poczciw ego K a p u s ty szczere o Ja n tk u m ia ła s ta ra n ie , sk u tk iem czego w 8 dni po ty m drugim p rz y p a d k u Ja n te k ju ż w iększego b ó lu nie czu ł, a ra n y się zw olna g o iły , i w łaśnie siedział p rz e d d om ostw em i w g łębokim b y ł p o ­ g rą ż o n y za m y śle n iu , k ie d y , z o g ro d u w ra c a ją c, z a p y ta ła go M a ry c h n a :

— M oże-by już czas św ieże d a ć p rzyw inięcie; czy dzisiaj boli jeszcze?

— Boli, ale już nie ręk a.

— A cóż cię boli? czy głow a z daw niejszego? — M a ry s iu ! nie głow a ale se rc e m nie boli. — T o pew no ze zm artw ienia, że cię ta k a b ie ­ d a sp o tk a ła .

— U siądź p rz y m n ie, rozm aw iaj ze m n ą , to m nie i se rc e boleć p rz estan ie.

— Z e ć -b y m oje rozm aw ianie p o m ó d z ci m o ­ gło, to żeb y m c a ły dzień rozm aw iała.

— M arysiu! z p ew n o ścią p o m o ż e ; ty lk o o to usiądź p rz y m nie, a j a ci opow iem je d n e h is to ry jk ę .

— I czem uż nie!

M a ry c h n a poblizko u sia d ła , a A n te k , p a trz ą c się w m o d re oczy dziew częcia, ta k praw ić p o c z ą ł:

— Z ta m te j s tro n y W isły je s t je d e n b o g a ty panicz...

— A czy ła d n y panicz?

— W y s ta w s o b ie , M a ry s iu , że d o m nie p o ­ d o b n y ...

( M a rych n a się uśm iechnęła).

(37)

— O tó ż te n panicz z m ło d u b y ł c h o w an y w w ielkiem m ieście i w cale nie zn ał w iejskiego ludu i d o p ie ro , g d y gdzieś w jak ie jś książce w y ­ c z y ta ł, że lud nasz je s t po czciw y , że go szanow ać i k o ch ać n ale ży , z a p rag n ął w te d y zb lisk a z o b a c z y ć te r ę c e , z k tó r y c h ciężkiej p r a c y się ż y w ił, z a ­ p ra g n ą ł b y ć p o m ię d z y ludem , ro z p a trz y ć się w je ­ go obliczu, z b a d a ć źródło je g o p rz y w a r i b łęd ó w , a b y n a stę p n ie m ó g ł szczęśliwie w p ły n ą ć n a p o le ­ pszenie losu p rzy n ajm n iej ty c h ro d zin , k tó re p o d je g o b e z p o śred n ie m zw ierzchnictw em zo staw ać b ę ­ d ą ; — i w ty m to celu p o szed ł p o m ię d z y lud w iejski, p rz y ją ł służbę u je d n e g o z cn otliw ych go­ s p o d a rz y ; — ale ta m m u się źle p o w o d zi, i do te g o jeszcze p o k o ch ał śliczną có rk ę te g o g o sp o ­ d a rz a i te ra z wielkiej doznaje p rz y k ro ś c i, bo nie w ie , czy śliczna dziew czyna je s t m u w zajem ną, i n a w e t nie wie, ja k sobie począć, a b y jej pow ie­ dzieć, że on ją k o ch a, bo, o d słan iając jej sw oją m i­ łość, w inienby zaraz w yznać, że nie je s t chłopem , ale b o g a ty m p a n ic z e m , p rzez co m ó g łb y c a ły swój zam iar zniw eczyć, b o śliczna dziew czyna nie w ie rz y ła b y b o g a te m u paniczow i. Cóż t y n a to p o w ie sz , M arysiu?

— Ja o to n a p rz ó d p o w iem , że w a s , A n to n i, m a m za ja k ie g o ś człow ieka co nie je s t ch ło p em , bo chłop ta k b y nie p o tra fił p o w ied zie ć, ja k w yście te ra z m ów ili; a co do w aszej p o w iastk i to m b a r ­ dzo ciekaw a j a k się te ż z ak o ń czy .

— W id z isz , M a ry siu , ko n iec te j p ow iastki od A u g u st W ilk o ń s k i: R am oty i R a m o tk i T . Y . 3

(38)

— 34 —

ślicznej d ziew czyny zależy . — Jakżeż ty , M arysiu, rad zisz tej ślicznej dziew czynie?

— A cóż j a m am ra d z ić ; ż e b y m nie się ta k i p an icz z a le c a ł, to b y m mu pow iedziała, że nic nie w sk ó ra , bo dla niego szlachcianki p o dw o rach a nie w iejskie dziew uchy.

— A le u w a ż a j, M a ry s iu , że ta śliczna dzie­ w ucha nie w ie , że to je s t b o g a ty panicz.

— K aj ta m nie m a w ied zieć; zaraz to inny je s t o b y c zaj u tak ieg o p a n ic z a ; cz y w y, A n to n i, m y ślic ie , ż e , jakżeście ty lk o do nas p rz y sz li, ja m nie p o z n a ła , że w y nie ze wsi?

— I za kogóż m nie t e d y sądzisz?

— Ja w as s ą d z ę , alb o ja w ie m , za k o g o ; ja ty lk o w iem , że w y nie ze w si, i już daw no m ó ­ w iłam m a tu li, a b y w am lepszego d a w a ła je d ze n ia .

— A cóż tw o ja m a tk a pow ied ziała n a to?... — M atu la poszli do tatu li i op o w ied ziała to, co ja m ów iłam .

— A cóż n a to p o w ied ział g o sp o d a rz , ojciec tw ój ?...

— D łu g o nic nie p o w ied ział, ty lk o m u wej łz y w o czach sta n ę ły , aże się m atu la w y lęk li; i k a ­ z ał w am d aw ać je ś ć , co n ajlep szeg o m a m y w d o ­ m u i m ów ił, żeb y św a nic do nikogo na wsi nie g a d a li; i ta tu lo m ów ili, że z ły człek b y ć nie m o ­ ż e c ie , bo m acie c z y ste sp o jrz e n ie ; ty lk o mówili, ź e , g d y b y ś c ie k ie d y mieli chcieć w aszy ch p ien ię­ d z y i s u k m a n , k tó re m acie we sk rz y n c e m a tc z y ­ n e j, a b y w am z a ra z w y d a ć , nie c z e k ając n a ta tu lę ,

(39)

i ż e b y w am żadnej nie czynić p rz e sz k o d y , j a k ­ b y śc ie o d nas czy n a dzień czy w n o cy odejść ch cieli; — a p o tem poszli ta tu lo do stry jó w i c a ły w ieczór radzili kiele stry jo w sk ieg o d om ostw a.

— D aw noż to te m u , M arysiu, ja k tw ój ojciec k azał mi d aw a ć co n ajlepszejsze jedzenie?

— B ędzie c h y b a już przez ju tro ty d z ie ń c a ły . — I p o te m więcej nic o m nie nie m ów ił? — N ie sły szałam nic w ięcej; ty lk o oto w czoraj­ szej n o cy , ja k k a rb o w y m ocno do o kna zastu k ał, ta tu lo kazali m a m u li, a b y do w as na sto d o łę chyżo p o b ieg li; ale ja k się k a rb o w y o zw ał, że ty lk o m ają dw ojgiem p o słać do sie rp a , to kazali m atuli ju ż do w as nie ch o d zić, jen o m ów ili, że trz a naz aju trz W a lk a i Jagnę ze sierpam i posłać.

— T w ój ojciec je s t b ard zo poczciw y człow iek, m oże m u p o tra fię w dzięczność m oje o k a z a ć ; — ale te ­ raz pow iedz mi, M ary siu , g d y b y ś ty b y ła n a m iej­ scu ta m te j ślicznej dziew czy n y , co się to do niej p rz e b ra n y panicz z a le c a ł, c z y b y ś t y go k o c h ała, ż e b y on ci p o w ied ział, że bez ciebie ży ć nie m oże?

— N o pierw ej, że j a nie śliczna, a p o te m b y m m u p o w ied ziała, ż e , c h o cia b y m ja go k o c h ała, to b y m u się na nic nie p rz y d a ło , bo ja ty lk o w iej­ sk a dziew ucha.

— A le ż e b y on chciał się z to b ą ożenić i ro ­ dziców tw oich prosił o pozw olenie ?

— A c ó ż , c z y b y rodzice pozw olili, a b y m ja szła za m ąż za ta k ie g o czło w iek a, co nie um ie żadnej ro b o ty ?

(40)

— 86 —

— W y - b y ś c i e niepotrzebow ali p ra c o w a ć bo te n panicz je s t b a rd z o b o g a ty .

— T a tu lo ta m nie p o trz e b u ją b o g a te g o zięcia. — W ięc on zostanie u b o g im , n a u c z y się w szel­ kiej r o b o ty ; czy będ ziesz go w tenczas k o c h a ła , M arysiu?...

— P rzez żyw ego B oga! cóż w y, A n to n i, g a ­ d a c ie , k o g o j a m am k ochać?

— Mnie, M ary siu , k tó r y ciebie p o k o c h a łe m n ad w szy stk ie b o g a c tw a na ziemi, n ad całe życie m o je!

— A k tó ż też to sły szał tak ie pow iadanie! A to ż eb y ście w y m nie k o c h a li, to -b y śc ie u p ro ­ sili kogo n a sw a ty ,... i z re sz tą co ja ta m g adam . Jeżeli w y, A n to n i, je ste śc ie ty m b o g a ty m p a n i­ czem , to się zlitujcie n ad e m n ą i nie psujcie mi w g ło w ie; ty lk o sobie id ź cie , zkądżeście przyszli; b o ć że m y w am nie chcieli nic złego uczynić...

— M a ry s iu , ja sp ro w ad zę sw atów , — ja b ę d ę p ro sił tw oich ro d zicó w , t y m usisz b y ć m o ją do śm ierci!

M a ry sia zarum ieniła się po o czy , z a k ry ła tw arz fartuszkiem i u ciek ła do c h a łu p y , a A n te k p o zo ­ sta ł z sercem czystej m iłości i d u m a ł, co m u d a ­ lej czynić w y p a d a .

Z A K O Ń C Z E N I E .

W trz y la ta później m ło d a , cudnej u ro d y j a ­ snow łosa pani p isała p rz y p a lisa n d ro w y m stoliku w je d n y m z p a łacó w F lo re n cy i.

(41)

N a ju ko ch a ń si Rodzice!

W czo raj o d e b ra ła m list p a n a O sm yckiego, przez w as d y k to w a n y , i p o ty sią c ra z y całuję rę c e i n o ­ gi w asze za tę rodzicielską pam ięć o m n ie , ja k a się w k a ż d y m w aszym w y razie m aluje. Ja z łaski B oga w raz z m oim m ężem zdrow ą je s te m , m aleńki T a d z io b a rd z o n am chorow ał n a z ę b y , lecz nie­ b ezp ieczeń stw o już przem inęło.

T ęsk n ię do chwili o g ląd an ia w a s, tęsk n ię do tej ziemi, n a k tó re j się uro d ziłam , tęsk n ię d o w sz y st­ kiego, co mi p rz y p o m in a nasze pola i łą k i, i b ę d ę się zupełnie szczęśliw ą m ieniła, g d y się znów ujrzę w w aszy ch rodzicielskich o b jęciach.

S try jo m , k siędzu b ra tu i W alen tem u p r z y s y ­ łam n ajserdeczniejsze pozdrow ienie.

W asza do śm ierci p rzy w iązan a có rk a M a ry sia .

Florencya, 15 września 184...

Z w ierzchni napis b y ł n a s tę p u ją c y : D o rą k

naju k o ch ań szeg o o jc a m ojego

JÓZEFA KAPUSTY.

przez Wiedeń i Kraków.

(42)

— 38 —

P O C Z Ą T E K .

W A ngielskim h o te lu p o d N r. 10 p rz y ulicy W ierzbow ej w W a rsz a w ie, dn ia 8 m a ja , ro k u — co kom u do te g o — w niebieskim p o k o ju , przez m iejscow ego p isarza nazw an y m a la rococco, n a m ahoniow ej so fce , w p ersk im to łu b k u , leżał A n to ­ ni... la t dw udziestu i dw óch i trz e c h m iesięcy m ło ­ dzieniec, b ard zo p rz y sto jn y i b a rd z o b o g a ty , z d o ­ b re m se rc e m , z u kształceniem u m y sło w em sp ac zo - n e m , ale nie doszczętnie k rz y w e m , zn an y z dzi­ w actw i z gw ałtow ności sw ojego c h a ra k te ru ; — p rz y stoliku naprzeciw sofki siedział w poręczow em krześle p a n S tanisław ... trzy d ziestu sześciu lat m ęż­ cz y z n a , w sk ro m n ą u b ra n y czam ark ę.

An t o n i ,

T o je s t w szystko m arzen iem ty lk o , ale w życie n ig d y nie wzejdzie, bo h isto ry z m naszej sz la c h ty je s t św ietn y , a jak im że je s t h isto ry zm chłopków ?

S t a n i s ł a w.

C iężka p r a c a , częsta k rz y w d a i ciche łzy .

A n t o n i .

D o p ra c y są stw orzeni, a o k rz y w d z ie i łzach, wierz m i, S tasiu to je s t b a śń ro m a n ty c z n a ; zresztą po k aż mi chociaż je d n e g o ch ło p a z w yższem , z szlachetniejszem uczuciem .

S t a n i s ł a w .

N ie w ie m , co rozum iesz p o d w y razam i «w yż­ sze i szlachetniejsze u c z u c ie » ; nasz lu d w iejski je s t

Cytaty

Powiązane dokumenty

If on the oil slick has influance only a surface current (in this case 10 m/s) and wind speed is 0 m/s, the only process resulting from the action of

Nauczyciel, rozpoczynając zajęcia, zachęca uczniów do wysłuchania przypowieści i do udzielenia odpowiedzi na pytania znajdujące się w karcie pracy W grupie

21 Giddens zauważa, że ta dysproporcja dopiero od niedawna jest na korzyść kobiet, do XIX wie- ku znacznie dłuższym życiem cieszyli się mężczyźni (2006: 181)... radzą sobie

Więc rozwiązał problem dla trójkąta metodami klasycznej geometrii, ale tak go to rozochociło, że odkrył, o co tak naprawdę w tym problemie chodzi, i rozwiązał go klasycznie

W latach 2005–2012 i w 2012 roku do analiz posłużyły dane historyczne, a do analizy WAP w latach 2015, 2020, 2025 wzięto pod uwagę prognozy GUS liczby ludności w wieku 14 lat

Bolesław Heibert pyta syna: „Czy to się zaczyna złoty wiek rodu czy jego, z przeproszeniem, dekadencja.

Poprzez precyzyjne i związane z fizycznymi zjawiskami towarzyszącymi rozwojowi pożaru, określenie wymagań i ocenę właściwości ogniowych wyrobów, a następnie

Jednak bardzo ważne jest, abyś przyjmował prawidłową postawę ciała, podczas siedzenia przy biurku, pisząc lekcje i pracując przy komputerze... PRZERWA