• Nie Znaleziono Wyników

OSTATNIE CHWILE,

W dokumencie Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 5 (Stron 103-148)

ŚM IER Ć I PO GRZEB

Ś . P . S P I R Y D Y O N A T R Y L L E R S K I E G O .

— C zy p an śpi?...

— N a cóż ci t a ciekaw ość, ledw o-żeś m i s to p y ze staw u nie w y k ręcił.

— F ra n c isz e k p rzy p ro w ad ził jak ieg o ś p a n a , k tó ry się chce z pan em w idzieć.

— Pow iedz F ran ciszk o w i, że n ied orzeczność p opełnił, p rz y p ro w a d z ają c te g o p a n a o 2-ej z p ó ł­ n o cy , i so b ie p o w ie d z , żeś g łu p i, b u d ząc m nie ze snu sm a czn eg o ; — a tem u p anu p o w ied z, że się ze m n ą widzieć nie m oże, bo ciem no.

— P roszę p a n a , to j a św iecę z a p a lę , bo ten p an m a pilny interes.

— Z k ąd że w eźm iesz św iecy, k ie d y ja re sztę w y p a liłem .

— Proszę p a n a, zrobię ognia na kom inku. — Pew nie schw yciłeś złotów kę i dla te g o j e ­

— 100 —

ste ś ta k b a rd z o gorliw y. Z a p a l sto czek , a na d ru ­ gi raz p a m ię ta j, a b y św iec nie b ra k o w a ło .

P a w ełek w y su n ął się po z a p a łk i; j a ty m c z a ­ sem w sta łe m z łó ż k a i w n o cn y m to łu b k u w y sz e ­ dłem do pierw szego p o k o ju , gdzie ów p a n cze k a ł na m nie z ty m pilnym in teresem .

S cen a po ciem ku.

— K tó ż to p rz y s z e d ł do m nie?... — T o ja , w ielm ożny panie. — Co za j a ? po co?

— M ój p a n prosi p a n a do siebie, b o ju ż ko n a. — K ie d y , gdzie, k to kona?...

— Mój p an.

— I ja k ż e ż się tw ój p a n nazyw a?

Scena p rzy rozpalonym sto czk u .

— T o ja je s te m , A n d rzej, — o d p a n a T ry lle r- skiego.

— W idzę, żeś to t y o... — czy w istocie tw ój p a n kona?...

— O p ro szę p a n a , ju ż od g o d zin y k o n a a sk o ­ n a ć nie m o ż e , ty lk o koniecznie ż ą d a z p an em się w idzieć. N iech w ielm ożny p a n się sp ie sz y , b o nie sk o n a.

— A to le p ie j, że nie sk o n a.

— A le gdzie ta m , on już zaraz o d w u n astej z a ­ czął k onać.

— M oże ze stra c h u zw ołujesz m nie a twój k o ­ n a ją c y p a n zapew ne m oże i nie ż ą d a ł widzieć się ze m ną.

— Ja k te g o B o g a k o ch a m , ta k żądał.

— N o ruszajże n a p rz ó d , j a zaraz p rz y jd ę za to b ą . — E ! c h y b a , w ielm ożny panie, p ó jd z ie m y r a ­ zem , bo m nie s tra c h sam em u p o w racać.

P o d c z a s tej rozm ow y ukończyw szy u b ra n ie, bezzw łocznie p o b ieg łem do k o n ające g o .

W ry n k u sta re g o m ia sta na 2-gićm p iętrze n a ­ rożnego dom u m ieszkał S p iry d y o n T ry lle rs k i, od niedaw na e x b ib lio te k a rz , n ieg d y ś o b y w a te l dobrze urodzony. G d y m drzw i do obszernej k o m n a ty o tw o rz y ł, św ieca p rz y łóżku chorego d o g o ry w a ła i ty lk o p a p ie r zło jo n y n o cn y m ja śn ia ł płom ieniem i ja sk ra w e rzu cał św iatło na śm ierteln ie b la d ą tw arz p a n a S p iry d y o n a , k tó r y oczy ko łem postaw ił, u sta zsiniałe śc ią ł, p iersią ciężko p ra c o w a ł, a p alcam i sz c z y p a ł k o łd rę , ja k b y m u b y ło p o trz e b a w a ty u skubać.

N ach y liw szy się do ucha p a n a S p iry d y o n a , po- szep n ąłem m u p rz y ja z n o : „podobno p ra g n ą łe ś ze m n ą pom ówić?...“

C h o ry m ilczał, ty lk o ża r je g o ciężkiego o d d e ­ chu o siad ł n a u s ta c h m oich. Jeszcze d w a ra z y i coraz głośniej p o w tó rzy łem m oje z a p y ta n ie , ale g d y m żadnej nie o d e b ra ł o d p o w ie d z i, na św istku b ib u ły n a stę p u ją c ą n a p isałem r e c e p tę :

M oschi veri gran u m unum S a c c h a ri albi g ra n a quinqué M. f. p . D . t. d. N . X .

— 102 —

i z tą to re c e p tą w ysłałem A n d rz e ja do a p tek i. N iezadługo w rócił A n d rz e j z p ro szk am i, z k tó ry c h dla pew niejszego s k u tk u , dw a czy w cale tr z y za­ w inąłem w o p ła te k i k o n ające m u w u sta w ło ży ­ łe m , a ująw szy za dolną sz czę k ę, p o ru szy łem nią k ilk a ra z y ta k szczęśliw ie, że c h o ry p o łk n ą ł owe proszki! poczem d a łem m u je szcze kieliszek s t a ­ reg o wina francuzkiego. W k ilk a m in u t je g o tr u ­ p ia tw arz p o cz ęła p rz y b ie ra ć rum ieńce, i o c z y p o ­ częły się p o ru szać i p u ls m ocniej bić p o c z ą ł, — w końcu o tw o rzy ł u sta i z w y raźn ćm n iedow ierza­ niem z a p y ta ł.

— C zy ja ży ję jeszcze?...

— A któż ci pow iedział, żeś u m arł.

— T a k mi się z d a w a ło ... C zy to ty , A u g u ­ ś c ie ? ...

— Ja, mój S p iry d y o n ie . A n d rzej p rz y sz e d ł do m nie, ośw iadczając, że prag n iesz ze m ną pom ów ić.

— D ziękuję ci. T o już późno b y ć m usi. — G odzina trzecia w y b iła.

— D o k tó r m ów ił do m ego A n d rz e ja , że nie d o ż y ję g odziny 12-tej.

— Ja k się p rz e k o n y w a sz , ko n sy liarz p om ylił się najw yraźniej.

— T a k , p o m y lił się, ale o kilka godzin ty lk o , g d y ż ja czuję zb liżający się koniec. M y śl m oja b y ła już n a sąd zie B ożym — i ty lk o ja k a ś nie­ w idom a siła p rz y w o ła ła m nie n a chw ilę do ziemi. — T o ja ci d a łe m trz y p ro sz k i, k tó re cię

orzeźw iły, a k to w ie, czyli ci nie p o w ró c ą zdrow ia n a długie je szcze la ta.

— N ie , n ie , — p ró ż n a n a d z ie ja , chociaż w y ­ znaję szczerze, że żal mi um ierać b ez p o zo staw ie­ nia p o sobie u ż y te c z n y c h dla ludzkości p a m ią te k ... Z m arnow ałem la t k ilk a d z ie s ią t... w ina to m oich rodziców ... m ojego w y chow ania. P rz y sc h y łk u d o ­ piero zam ierzałem p r a c o w a ć ... B óg nie dozwolił te j je d y n e j... te j upragnionej p o ciech y ...

— N ie rozczulaj się.

— O, g d y b y nie ta k łó tn ia z p a n ią h ra b in ą ... m o ż e b y m nie b y ł p o p a d ł w ta k ciężką ch o ro b ę, — b y łb y m p rz y b ib lio tece p o z o stał, — b y łb y m p r a ­ cow ał... A le n iep o d o b n a mi b y ło zrzec się uczucia p ra w d y !... K a z a ła m i zd jąć ry su n e k z te j o b o ry ... oni ta m b y d ło um ieścili n a g ó rze, o s ły na p ierw ­ szy m p iętrze... a ludzi n a dole.

A n d rzej. Zaw sze panisko o jak iejś o b o rze m a ­ ja c z y ...

Spiryd yo n . O dm ów iłem te j u słu g i, o d ra d z a łe m h rab iem u , tw ierd ząc, że n aślad o w ać p rze b rz m iały c h urojeń zw yczaj, u rą g a ć chrześcijańskiej w ierze o d ­ ro d zen ia ludzkości... j e s t dzisiaj w y stę p k ie m ... A le ta p o d rz ę d n a chęć publicznego blasku, to j a , m o r­ d u ją ce ludzkość całą... to j a , n ajzjad liw sza tr u c i­ zna — g a n g re n a sp o łecznego c i a ła ... d la teg o , g d y b y i w n a jd ro b n ie jsz y c h , w najniew inniejszych na po zó r szc z e g ó ła ch , k a ż d y odcień szatań sk ieg o j a n ależy bez ż ad n eg o w zględu tę p ić i niszczyć, — g d y b y p rz y te m p rzy szło i część zdrow ego ciała

— 104 —

sk a lec zy ć... A uguście! weź sc y z o ry k i wyrżnij z m o ­ je g o ciała to ja, k tó re m nie czyniło nicością przez la t 40...

A n d rze j. Ojcze nasz, któ ryś jest w Niebie, święć się im ię Tw oje, p r z y jd ź królestwo Tw oje, bądź wola T w oja...

S p iry d y o n . J a k o w niebie tak i n a ziem i. R o ­ zum iesz t y b a łw a n ie , co to je s t: „jako to niebie ta k i n a zie m i“.

— P anie S p iry d y o n ie , nie unoś się gniew em ... k tó ż w idział w czasie słabości...

C h o ry uścisnął m oją r ę k ę , w zniósł o c zy do g ó ry i cichem i u s ty sz e p ta ł coś do swej du szy , — zim ne k ro p le w y s tą p iły n a je g o czoło i z ażą d ał k s ię d z a , — i dw ie łz y s to c z y ły się po je g o licu.

C zyniąc z a d o sy ć pobożnej woli c h o re g o , n a ­ ty c h m ia s t w y sła łe m A n d rz e ja po k się d z a , a t y m ­ czasem ją łe m m u w y k ła d a ć znikom ości św iatow e, szczęśliw ość p rzy szłeg o ż y w o ta ; — p raw iłem m u o m iłosierdziu B oskiem , p o d sy c a łe m je g o żal i sk ru ­ chę za g rz e c h y , ja k ie k ied y k o lw iek p o p e łn ił, — a g d y m s p o s trz e g ł, że n a w spom nienie grzechów', n ib y fe b ra go trz ę sła , w ięc znów zacząłem w o g ó l­ n ik ach m ów ić o znikom ościach św ia to w y c h , i ta k ja k o ś dłu g o o ty c h znikom ościach m ów iłem , aż oczekiw any k siąd z n a d sz e d ł i godnie m nie w y rę ­ cz y ł w religijnej powunności p rz y g o to w a n ia d u szy S p iry d y o n a na d a le k ą w ędrów kę.

O godzinie 5-tej sp row adziłem k się d z a ze świe­ c ą po w s c h o d a c h , a g d y m do p okoju w ró c ił, ju ż

ch o ry o statn ie o d d a ł tc h n ie n ie , a je g o ręce na k rzy ż złożone, b y ły zim ne i n a wieki w ieków m artw e.

P o d u m aw szy chw ilkę n a d niedocieczoną z a g a d ­ k ą przyszłości zm arłeg o człow ieka, zap aliłem sy - g aro i w ezw ałem A n d rz e ja , a b y mi p o d a ł lak i p ie­ c z ątk ę do opieczęto w an ia sta re j sosnow ej szafy i olszowej n a trze ch n ó żk ac h k o m o d y , je d y n y c h sp rzętó w , m o g ą c y c h zaw ierać ja k ą k o lw ie k po ś. p. T ry lle rsk im puściznę. L ec z A n d rzej u p ew n ił, że szk o d a la k u , bo ani w kom odzie ani w szafie ża­ d n y c h rz e c z y nie b y ło .

— A gdzież je s t g a rd e ro b a n ieb o szczy k a? — Z astaw iło się na le k a rstw a .

— Ja k to , w szy stk ie rzeczy?...

— W s z y s tk ie , proszę p a n a , nie m asz ani j e ­ dn eg o k a w ałk a.

— A w czem żeż go p o ch o w am y ?... — P ro szę p a n a je s t szlafrok.

—■ G łupiec z cieb ie; w idziałeś te ż , ż e b y k o g o chow ali w szlafroku.

— E ! p ro szę p a n a , to jeszc ze now y sz lafro k ; d a d z ą się Świerże sz k a rp e tk i i te hafto w an e p a n ­ tofle o d p a n n y Pimilii. Z resztą w c z em żeb y go innem p o c h o w a ć , k ie d y liet w szy stk o żydzi w y ­ nieśli. T o nie ż a rt przez sześć ty g o d n i ra to w a ć się sa m ą g a rd e ro b ą , bo z e g a re k i te n p ierścio n ek o d pieczętow ania zastaw iłem z a r a z , ja k p an o d s ta ł z biblioteki,.,

— 106 —

—• S łu c h a jż e ż , ja p rz y ślę tu ta j m oje rz e c z y , ubierzesz w nie nieboszczyka, bo w szlafroku nie m o ­ żna go k łaść do tru m n y .

— N a nic się nie zd a ło ; n ieb o szcz y k głow ą w y ższy od w ielm ożnego p a n a , a to ć -ż e b y w pań- skich rze czach w y g lą d a ł n a trz y dziw y a na czw ar­ t y śm iech. Już m nie w ielm ożny p a n u słu ch a j; p o ­ ch o w am y go w szlafroku, bo te ż nieb o szczy k n a j­ b a rd ziej lu b iał w szlafroku.

N a trzeci dzień, b y ło d ż d ż y sto i p o sęp n o , b ło ta n a S ta ry m M ieście po k o stk i. O godzinie 3-ciej * z p o łu d n ia p rz e d n aro żn ą kam ienicę z a to c z y ł się p a ro k o n n y k araw an . N a d ru g iem p ię trz e zeszło się szczupłe grono p rz y ja c ió ł, litera tó w i z n a jo m y c h ; p rz y b y ł ksiądz z p arafii ś. J a n a , odm ów ił m odli­ tw y , św ięconą w odą p o k ro p ił: po raz o s ta tn i.p rz y ­ p a trz y liśm y się reg u larn y m ry so m tw a rz y n ieb o ­ sz c z y k a ; w reszcie A n d rzej głośno z a p ła k a ł, w ło­ żono w ieko i o statn ie u d erzen ie m ło tk a głucho 0 p u ste obiło się ścian y .

N a cm en tarzu nie b y ło k s ię d z a , nie b y ło m o ­ w y pochw alnej, kilka garści p iask u rzu co n y ch rę k ą życzliw ych o só b , otóż i koniec pielgrzym ki S p iry ­ d y o n a T ry lle rsk ie g o , n ie g d y ś zam ożnego o b y w a ­ te la w iejskiego, p rz e d śm iercią e x b ib lio te k a rz a 1 poczciw ej woli w sp ó łp raco w n ik a D zw onu lite ­ rack ieg o .

P o zo stało po nim ty lk o p rz y ja z n e w spom nienie w sercac h ty c h osób, k tó re go bliżej p o zn ały i p o ­ z o stał ręk o p ism tabelki bibliograficznej, k tó rą po

u porządkow aniu w n a stę p n y c h p o sz y ta c h d ru k iem ogłosić nie om ieszkam , ja k o w y p ła tę dłu g u w dzię­ czności z m arłem u i ja k o częściow e w yw iązanie się w zględem m oich czytelników .

T y m c z a se m o św ia d c z a m , że osieroconą k a t e ­ d rę bibliografii do n a stę p n y c h p o szy tó w ry c h le o p a trz ę .

TULIPCIA

WYCHOWANKA PANNY CIIOURGOTTE.

I.

K ie d y sz k a rła tn ą p u rp u rą ja śn ie ją c y ry d w a n z ło teg o F e b a po ra z pierw szy d ziew iętn aste s tu ­ lecie chrześciańskiej e ry n a lackiej p o w ita ł ziem icy, E u g en ia z h rab ió w B zd u rsk ich A nzelm ow a W i- dłow ska w ceg lan y m dw orcu n a d rz ek ą W ieprzem , w m ajętn o ści C h ra p y , pow iła m ałżonkow i sw ojem u p ierw o ro d n ą córę.

A n zelm W idłow ski — h e rb u w id ły , — u ro czy ­ ście p rz y ja c ió ł sw oich zw y k ł b y ł z a p ew n iać, że p o c z ą te k je g o ro d zin y ginie w zam ierzchli p rz e d - chrześciańskich wieków . W szakże b y li i ta c y zło­ śliwi m o n o g rafiści, k tó rz y tw ierdzili i dow odzili, że dziadek A n ze lm a b y ł w połow ie 18-go stu lecia (po N ar. Chr.) g ajo w y m i n a w ielkiem polow aniu

— 108 —

w pu szczy kozienieckiej rozjuszonego o d y ń c a , z a ­ g ra ż a ją c e g o k łem swoim życiu je d n e g o z ulu b ień ­ ców k ró le w sk ich , w id ełk a m i, p rz y obstaw ianiu sieci u ży w an em i, odw ażnie a zręcznie p o d kom o rę u d e ­ rz y ł i leśnego śm iałk a tru p e m p o ło ż y ł, — za co nazw isko i h e rb szlachecki p o z y sk a ł w raz z h o j­ n y m d a tk ie m k ilkunastu w łók ziemi.

D o k ą d w ięc p o c z ą te k ro d zin y W idłow skich o d ­ n o sić, czy do zam ierzchli p rzed ch rześc iań sk ich w ie­ ków , lub do jo d ło w ej ciem ności puszczy kozienie­ ckiej w o śm n astem stu le c iu , pozostaw iam to m ę­ ż o m , lu b iący m się baw ić w zagadki h e ra ld y c z n e . Ja zaś ja k o pisarz d ro b n y c h p o w iastek wiem ty lk o , że p an A nzelm W idłow ski rzeczyw iście w id ła m i się p ie c z ę to w a ł, a w ięc b y ł sz la c h c ic em ; że żona je g o istotnie p o ch o d ziła z a u stry a c k ic h h rabiów pięk n eg o im ienia B zdurskich, m ający ch znów w sw o­ jej ta rc z y lisi ogon w pokrzyw ach z ro so c h atem i ro g am i jeleniem i n a h e łm ie , i że m ajętn o ść C h ra ­ p y n a d W ie p rz e m , w łasność p a ń stw a W idłow skich, n ależała do z ło ty c h ja b łe k p o w ia tu , p rzy n o siła około 3000 d u k a tó w ro czn eg o d o c h o d u , a więc pow ód d o sta te c z n y , a b y b y ła k u chnia d o b ra , wina sm aczn e i gości n a zaw ołanie, — z tą d szacunek, w ziętość i znaczenie w g ra n ic a c h jednodziennej p o d ró ż y .

P o ty m naw iasie ro d o w y ch i m a ją tk o w y c h o b ­ jaśn ie ń do głów nego w rac am p rzed m io tu .

S k rzy w ił się nieco p a n A n z e lm , g d y się d o ­ w iedział że obdai'o w an y m z o sta ł c ó rk ą a nie s y ­

n e m ; ale n a m oralną uw agę ciotki sw o jej, pani szam belanow ej Filom eli G a g a c iń sk ie j, że w y ro k i O p atrzn o ści szanow ać należy, że m oże w roku p rz y ­ szły m i sy n em się p o szc zy ci, pow olnego se rc a p a n A nzelm zachm urzone rozjaśnił czoło i do ry c h ły c h a su ty c h chrzcin p ie rw o ro d n e g o d ziecięcia p ro je - k ta u k ła d a ć p o czął. Jakoż na dzień 26 sty c z n ia 1801 ro k u zjechało się do C h rap ó w kilkanaście ko las o b y w a te lsk ic h , a w sa m o południe p rz y b y ł ksiądz infułat z Z am o ścia, dw óch k sięży d z ie k a ­ nów, p ro b o szc z m iejscow y i w ik ary z K rasn o sta- wu. S ą d z iłb y ś , że to ja k a rozległego znaczenia u ro c z y sto ść kościelna? N ie, mój m ości d o b rodzieju, to ty lk o chrzciny n iem o w lątk a , m aciuciej córeczki d zied zica c z te re ch in tra tn y c h folw arków .

Z apew ne n ik t z ludzi ro z są d n y c h nie p r z y ­ puści n a m yśl te g o zapom nienia się E ugenii z hr. B zd u rsk ich A nzelm ow ej W id ło w sk iej, a b y je j có ­ re c z k a w zorem cham skich dzieci w kościele chrzczo­ ną b y ć m iała i a b y tej có reczce n ad an o ja k ie p o ­ sp o lite im ię. O n ie ! nie! p o trz y k ro ć nie! C hrzest o d b y ł się w baw ialn y m p o k o ju , p o d b a ld a c h im e m z je d w a b n e j różow ej m a te ry i, złotem i frendzlam i o zd o b io n y m . Im ion d ano dziecięciu ty lk o t r z y : N a rc y s a , H ia c y n ta i T u lipania. Co do o sta tn ie g o im ienia czynił ksiądz infułat ja k ie ś objekcye i s k r u ­ p u ł y , ale p an W idłow ski uścisnął czcigodnego p r a ­ ła ta i p ro sił, a b y się je g o żonie nie sprzeciw iał, g d y ż , p a sy a m i lu b iąc flo rę , p rag n ie w k w ie cisty c h im io n ach swej córeczki n iejako u p rz y to m n ić sobie

— no

najm ilsze d la niej k w ia ty . K siądz infułat d a ł swoje przyzw olenie; — do rzy m sk ieg o więc kościoła p rz y ­ b y ła po raz p ierw szy od zapro w ad zen ia chrześciań- stw a p a n n a T u lip an ia! C zy ją zaś um ieszczono w ru b ry celi lub n ie , do te j chwili nie m iałem czasu z a p y ta ć .

Ja k T u lip cia w m achoniow ej k o ły sc e p rzelulała sw oje niem ow lęctw o a n a stęp n ie z ara n ek m ło- dziuchnej w iosny p rz e g łu ż y ła i szczeb io tać p o częła, n a ten sielan k o w y u stę p z b y t szorstkiem je s t p ió ro m o je ; — a raczej la t ośm przeskoczę i sta n ę p rz e d n ajp ierw szy m o k resem naukow ego k ształc en ia je ­ d y n ej p ań stw a W idłow skich p o ciec h y — je d y n e j, g d y ż przepow iednia cioci szam belanow ej nie ziściła się n ie s te ty ! A lb o w iem zapisanem b y ło w k o n ste - la c y iro d z in n e g o lazuru W id ło w sk ic h , a b y zam ierzch ta k pięk n eg o im ienia z p rzed ch rześc iań sk ic h w ie­ ków , m ieczow e w id ły p rzed zierzg u jąc na kądzieli w odw iecznych p ra w a c h zniszczenia u to n ął. L ecz się tu ta j nie ciesz, sm oczego a p e ty tu nielitościw y czasie! — P o d ó w czas ż y ł jeszcze W idłow ski i o to w łaśnie b u ja ł po W a rsz a w ie, szu k a ją c rodow itej F ran cu zk i n a g u w ern an tk ę d la T u lip ci, a za nim ją w y n ajd zie, św ieżą nałożę fa je c z k ę, przez co i w a m , ukochani czy teln icy , dozw olę o d k rz ąk n ąć i z m iłego w rażenia nieco o d e tc h n ą ć .

II.

B y ło to w roku 1809, w owej chw ili, g d y li­ czne z a s tę p y w ojsk a u stry a c k ic h m arszem o d w ro ­

tn y m do sw oich ro d zin n y ch s p ie sz y ły k ra jó w ; w chw ili, g d y szczęk o ręża i odgłos zw ycięztw a kraj c a ły p r z e b ie g a ł,— w owej to u ro c zy stej chwili A nzelm W idłow ski z d y b a ł, ugodził i ku C hrapom p ięk n ą u woził zd o b y cz, p an n ę C h o u rg o tte (szurgott), o k tó re j sąsiadow i sw ojem u na p o p asie w m ieście K arczew iu te z g łębi se rc a odsłonił w y ra z y :

— Ja k hon o r k o c h a m , ta k ani słow a po p o l­ sku nie um ie a p rz y te m szelm a ła d n a , co się n a ­ zyw a.

— I jak żeż się z n ią , k o c h a n y sąsiedzie ro z m a ­ wiasz ?

— N a m igi, k o c h a n y są sied zie; ale ze w szy st­ kiego w id z ę , że F ra n c u z ic a nie głupia — m oja żona nie posiądzie się z ra d o śc i, a i ja b ę d ę się m iał z p y s z n a , rozum iesz dobrodzieju!...

— E ! bo t y te ż , panie A n z elm ie, w czepku się rodziłeś. A le k tó ż ci ją n a ra ił, g d y ż i ja ta k ż e n iedługo p o trzeb o w ać b ę d ę guw ernantki dla m ojej E m ilci a i K saw erk o w i ju ż s ió d m y ro k m inął.

— N ie ta k to łatw o dzisiaj o ro d o w itą F ra n c u z k ę ; p o d c z a s w ojny dziew czy n y z dom u n iew y jeżd żają. Ja aż przez p a n a h ra b ie g o B elizaryusza (g d y m się u niego o zaleg ły p ro c e n t upom inał), dow iedziałem się , że do k u ch arza księżnej S anguszkow ej p r z y ­ je c h a ła z P a ry ż a z h ra b in ą tegoż k u c h a rz a ro d zo ­ n a s io s tra , a że ten k u ch a rz to ro d o w ity F ra n cu z, więc j a , d o b ro d z ie ju , po ciem ieniu nie b ity , w te p ę d y , nie tra c ą c i chwili czasu , p o b ieg łem p odług

112

a d r e s u , d an eg o mi przez p a n a h ra b ieg o , a p o trz ą ­ sn ąw szy k ie sk ą , od razu dobiłem ta rg u .

— Jak aż p en sy a?

— T rz y ty s ią c e , p o d aru n k i n a k a ż d e św ięta, to je s t na B oże N a ro d z e n ie , n a W ielkanoc i na Zielone Św iątki, p rz y té m w ym ów iła sobie dw a r a ­ zy do roku w a k a c y e , — przez c a ły sty c z e ń i przez c a ły sierp ień , a b y m o g ła b r a ta odw iedzać.

— A któ ż się um aw iał, k to sp isy w ał k o n tra k t, k ie d y o n a po polsku nie um ie?

— A je j e j— b ra t, on ju ż um ie po polsku, a do sp isan ia k o n tra k tu p o p ro siliśm y k a m e rd y n e ra o d księcia R adziw iłła.

— Bo też p an A nzelm um ie sobie we w szy st- kiem zaradzić.

Z ty m to sk a rb e m w wigilią ro czn icy urodzin swój żony, p rz y je c h a ł p an W idłow ski do C hrapów .

Pani W id ło w sk a, ja k tw ierdzono w całóm s ą ­ sie d z tw ie , expedite u m iała p o fran c u zk u , więc te ż aż do g ro ch o w y ch łez rozrzew nioną z o sta ła , g d y z francuzkich u st p a n n y C h u rg o tte p rz y pierw szóm pow itaniu n a stę p u ją c e u sły szała w y ra z y : «M adam e j ’ai to u t q u itté , m a ch ère p a trie ! m a b elle IA an- ce! — les b o rd s e n ch an teu rs de la S eine! m a ville n a ta le , c e t in c o m p a ra b le P a r i s ! ... p o u r m e con­ s a c re r au d é v e lo p p e m e n t de l’un de vos sau v a g es re je tto n s dans ce so m b re e t tr is te p a y s . J ’esp ère d onc M a d am e , que vous d ¿lignerez a p ré c ie r m on d é v o u e m e n t, e t que vous m ’en v isagerez com m e l ’ange tu te la ire de l’avenir d e vôtre fille, afin de

n e p a s m e faire re g r e tte r m ou exil e t la p e rte d e m es plus b elles années d e je u n esse e t de lib e rté » . (Pani! opuściłam w szy stk o ! m oje d ro g ą ojczyznę, m o je p ięk n ą P 'ra n c y a , u ro cze brzegi S ek w an y , m ój ro d zin n y n ie p o ró w n an y P a r y ż , a b y w w a­ szy m p o n u ry m i p o sęp n y m k ra ju u k ształcić je d n e z w aszy ch dzikich odrośli. S podziew am się więc, że pani godnie m oje pośw ięcenie się o cen i, i że m nie pan i uw ażać b ęd zie, ja k o opiekuńczego an io ­ ła przyszłości córki w a s z e j, i że m i pani nie d o ­ zwoli żałow ać m ojego w y g n a n ia , i s tr a ty m oich n ajp ięk n iejszy ch lat m łodości i sw obody).

N a ta k sz c z y tn ą odezw ę p a n n y C h o u rg o tte p an i A nzelm ow a o dpow iedziała p o to k iem n a jtk liw ­ szy ch a n aju ro c z y stsz y c h zap ew n ie ń , że z całej d uszy, z całego se rc a s ta ra ć się b ęd zie udow odnić pannie C h o u rg o tte , ja k w yso k o , ja k g łę b o k o um ie cenić pośw ięcenie się p a n n y C h o u rg o tte ; poczém n astąp iło zaprezentow anie T u lip c i, k tó re j już nie ty lk o m a m a ale i p a p a n aju ro c z y stsz y m opow ie­ dzieli głosem , że ja k o wielkie pow inna p o c z y ty w a ć szczęście i d o b ro d ziejstw o , że ją p a n n a C h o u rg o tte u czy ć i jéj m łodociaue w y o b rażen ia rozw ijać i u p ra ­ w iać będzie.

P rz y w ieczerzy d o w ied ziała się pani A nzelm o­ w a, ja k ie p a n n a C h o u rg o tte lubi p o tra w y , o k tó ­ rej godzinie u d a je się na sp o c z y n e k , o k tó re j g o ­ dzinie z ra n a czek o lad ę pijać zw y k ła. A g d y po w ieczerzy obficie n ak arm io n a F ra n c u z k a w o so b n y m a o zd o b n y m p o k o ik u , ugodzoną p e n sy ą sw oją na

V-— 114 V-—

franki obliczyw szy, sw oje n ad sp o d ziew an e szczęście ro z w a ż a ła , — pan i W id ło w sk a do drugiej z p ó ł­ n o cy d y k to w a ła m ężow i sw ojem u listy je g o im ie­ n iem , do w szy stk ich z n ak o m itszy ch są sia d e k i s ą ­ siadów , na sąsied zk i za p ra sz ają c o b ja d e k . — O! bo i tru d n e m -b y b y ło o ddalić chw ilę p opisania się na o czy z o sią g n io n em szczęściem , z g u w ern an tk ą , ani słow a nie u m iejąc ą p o polsku!

—- G d y b y ś to t y m ó g ł zrozum ieć; m ój A n - zelm ku, ja k ie ona szczy tn e ob jaw iła mi m yśli, k ie ­ d y się p rz y w ita ła ze m ną.

— I cóż ona ci pow iedziała?

— P o w ied ziała, że, p o św ię cając się dla naszej T ulipci, opuściła ojczyznę, P h a n c y ą ! S ek w an ę, P a ­ ry ż , — ale to tru d n o w polskim ję z y k u p o w tó ­ rz y ć ...

— W iesz c o , p o trz e b a b y jej d ać ju tro jak i prezent.

— Ja już o te m m y śla ła m .

— D aj je j te b ry la n to w e k o lc z y k i, k tó r e ci w p rze sz ły m ro k u kupiłem .

— A j a b ę d ę bez b ry la n to w y c h k o lczy k ó w ?... — Ja ci, kochanie, kupię ład n iejsze.

— E j nie — ju tr o b ę d z ie pani k a sztelan o w a,

W dokumencie Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 5 (Stron 103-148)

Powiązane dokumenty