• Nie Znaleziono Wyników

66

M

O

TYW

Y

z uznaniem odczytała nasze „nice” jako angielskie „nice” i rozległo się powta-rzane „najs, najs”, co zaraz potwierdziły oklaski.

Kiedy późnym wieczorem przedzie-rałem się przez park sanatoryjny, na-trafiłem na rozległą odkrytą dyskretnie oświetloną przestrzeń, a nad nią uno-szące się dymy. Sceneria zaiste teatralna. Tu może nie trzy, a siedemnaście wiedźm mogłoby Makbetowi zastąpić drogę.

I mogłyby one sanskrytem gadać, bo dymy były indyjsko–kadzidlane. Za sprawą Joanny Rajkowskiej tak się snuły, a hasłem „Wymuszają cud” uwo-dziły tak samo jak naoczno węchową nastrojowością.

W pełnym świetle dnia, jeden ze strumieni wartko płynących przez Sokołowsko pozwolił norweskiej per-formerce Benedicte Clementsen zgrab-nie przywołać życiodajną rolę wody. Oto ubrana w czarną suknię artystka zsuwa się w obudowane kamieniem koryto i po dyskretnym pozbyciu się dolnej części bielizny i równie dyskretnym podkasaniu sukni, siada na kamiennym progu prze-gradzającym ów ciek wodny. Tak siedząc stanowi dodatkową zaporę. Gdy jednak kilkakrotnie unosi się nieco na rękach, spomiędzy jej rozchylonych ud wypływa, tryska niemal uwolniona woda. Zaiste prostym zabiegiem przywołana zosta-je wodna symbolika kobiecości potwier-dzona czystością i siłą tego strumienia.

Z bogatego programu muzycznego pragnę przywołać wielce interesują-cy wykład performatywno-muzyczny Michała Górczyńskiego pt. „Partytury codzienności”. Autor hasał, prezen-tując w bardzo zabawny sposób połą-czenie myśli, ruchu i dźwięku zapisy-wane w swoistą partyturę. Ta pozwala odtworzyć konkretną sytuację, oswajając ją i wynosząc na inny poziom. Gdy zatem spotyka nas coś zaskakującego, możemy spokojnie „zagrać” reakcję, korzystając z partytury codzienności. Pewnie czy-nimy tak nieraz bezwiednie, ale postę-pując za sugestią Michała Górczyńskiego, możemy świadomie zadbać o stosowną formę owej reakcji.

Kontynuując wątek muzyczny w sil-nie alternatywnym wydaniu, wspomsil-nieć należy postać Davida Thomasa, któ-ry w towarzystwie trojga naszych arty-stów snuł swoje balladowe opowieści, przywołując atmosferę dawnych dobrych czasów autentycznej kontestacji.

Był jeszcze koncert na trzy klarnety — Mikołaja Trzaski, Pawła Szamburskiego i Michała Górczyńskiego i park dźwięku z Marcinem Lenarczykiem i Hubertem Zemlerem, była Aleksandra Bilińska. 3

2 1

67

M

O

TYW

Y

. Akademia Ruchu, Kon-teksty , Sokołowsko, fot. Marcin Polak, Jerzy Grzegorski

. Bettina Bereś, Jerzy Hanusek, Pomnik artysty, Konteksty , Sokołowsko, fot. Marcin Polak, Jerzy Grzegorski

. Park dźwięku, Konteksty , Sokołowsko, fot. Jerzy Grzegorski, Marcin Polak . Bożena Biskupska, Kurator Emmy, Konteksty , Sokołowsko, fot. Leszek Krutulski

Hubert Zemler i Paweł Szamburski grali też na żywo pod-kład do klasyki polskich filmów animowanych.

Przy dźwiękach pozostając, czeski performer Martin Ja-nicek, z metalowej blachy do pieczenia, wiszącej w towa-rzystwie innych elementów metalowego złomu, wydoby-wał najróżniejsze dźwięki operując strumieniem powietrza z dwóch wiatraczków i wzmacniając je nieco elektroniką. Performens ów, zatytułowany Utwór na oddech okazał się tym bardziej miły autorowi tego tekstu, że artysta wspo-mniał w zapowiedzi o inspiracji, jaką stał się napis z ka-miennej tablicy leżącej na parkowej ścieżce — Ile deszczu, ile wiatru. Ile stóp ludzkich potrzeba, by znikły te słowa, który to tekst wykułem i umieściłem tam kilka lat temu.

Poza programem pojawił się również, świetnie w sza-leństwo tej imprezy wkomponowany pan Marek Włodar-czak, wędrujący z niezwykłą rikszą nazwaną przez niego Wędrującą Kliniką Psychiatrii Absurdalnej. Pan Marek pro-paguje jakże bliską prof. Kępińskiemu w teorii i naukom Krishnamurtiego w praktyce ideę, że schizofrenii nie należy traktować jako choroby, a nie ulegając towarzyszącym jej lękom, można się jej skutecznie przeciwstawiać.

Tym śladem podążyła też Anna Kalwajtys w swoim per-formansie Sztuczny wróg, ekspresyjnie wyrażając emocjo-nalną reakcję na wyimaginowane zagrożenie.

Zgoła przeciwny nastrój spokoju i kontemplacji wywołał Alistair Mac Lennan, który wprowadził uczestniczki warsz-tatów performansu w obręb pustej fontanny i krążyły tam one trzymając w rękach szklanki wypełnione po brze-gi wodą. Ten zwolniony ruch żywych elektronów wokół uzupełniającego wodę w szklankach autora, dał obraz ato-mu wcale szlachetnego pierwiastka.

W trakcie całego Festiwalu ostoją spokoju była poło-żona w parku willa Różanka. Wokół niej działo się szereg

festiwalowych wydarzeń, jako to instalacja Powietrze wy-starczy Koji Kamoji i Małgorzaty Sady, obiekt Kurator Emmy Bożenny Biskupskiej, realizacja Sp. z o.o. Macieja Kurka, performanse Wolodymyra Topiya i Magdy Starskiej pchającej Górę ku górze.

W przedsionku Sali kinowej Yaryna Szumska wspinając się z wysiłkiem w pozycji horyzontalnej po drabinie losów życiowych, zacierała dziewicze ślady stóp poetycko pisane prochem przesiewanym przez materię spódnicy.

Janusz Bałdyga żegnał się nie bez żalu i trudu z czarno--białą fotografią.

Ewa Zarzycka zajęła na dłużej naszą uwagę, zapodając, że nie wie, co ma robić, i stereotypowo proponując degu-stację alkoholu jako rozwiązanie.

Były jeszcze warsztaty performansu i prezentacje ośrod-ków zajmujących się terapią przez sztukę, i była rozmowa prof. Romana Kubickiego z Zygmuntem Baumanem prze-prowadzona specjalnie dla Kontekstów i odtworzona na ekranie. Do niej nawiązała panelowa dyskusja Joanny Raj-kowskiej, Józefa Robakowskiego, Andrew Spira i Romana Kubickiego.

Józef Robakowski pokazał kilka swoich filmów o sztu-ce realizowanych dla telewizji na początku lat ., a emi-towanych wtedy między godziną  a  w nocy.

Było tych wydarzeń jeszcze więcej i można dotrzeć do szczegółów na stronie the contexts.pl.

Nie wolno wszak nie wspomnieć na koniec o wysta-wie retrospektywnej „Pomnik artysty” poświęconej Jerze-mu Beresiowi, który na ubiegłorocznych Kontekstach miał swoje ostatnie wystąpienie. Wystawę przygotowała Bettina Bereś i Jerzy Hanusek.

Kuratorką Festiwalu była Małgorzata Sady a koordyno-wali całość Zuzanna Fogtt i Antoni Burzyński. n

KONTEKSTY

68

M

O

TYW

Y

N

a łódzką wystawę „Autoportret z kochankiem i papierosem” Pola Dwurnik przygotowała między innymi krótką ankietę, w której pyta gości nie tylko o kwestie związane z tematyką poka-zywanych prac, ale także o to „czy wystawa wpisuje się w program Galerii Manhattan?”. Na stronie Gale-rii, dla odświeżenia pamięci, sprawdzam archiwum wystaw i szybko znajduje odpowiedź, że ciągłość programowa przebiega na linii merytorycznej i to w dość ciekawy sposób. Niemalże co do dnia, rok wcześniej odbył się wernisaż wystawy „Kocha-neczki” Agaty Bielskiej. Marzec w Manhattanie okazał się ponownie miesiącem kobiet i kochanków, ale co z tego wynika?

Agata Bielska w swoich obrazach wideo pole-mizuje z propozycjami podręczników terapeutycz-nych, które przekonują czytelnika, że kluczem do

sukcesu jest pokochanie siebie, potem zaś „nie-ważne z kim będziesz”. Dlatego podejmuje próbę znalezienia siebie, pokazując jak pieści swoje ciało. Piotr Bielski, opisując jej twórczość, wskazuje, że ten solipsyzm i bycie samą dla siebie, prowokuje pytania w cieniu opisów współczesnej rzeczywi-stości przez Zygmunta Baumana, gdzie płynność i tymczasowość, a także życie przeniesione do In-ternetu implikuje raczej „zdalne” kontakty z inny-mi, skazując nas na życie społeczne, gdzie na całej linii rozciąga się „ja”. Rok później Dwurnik figurę kochanki/a wykorzystuje w nieco inny sposób.

Trzon wystawy stanowi seria siedmiu obra-zów o wspólnym tytule, który jest też motywem przewodnim sześciu z nich,

ostatni bowiem to nieco star-szy Ja jako Amy I z  roku.

W kwestiach kompozycji to dosyć jednorodne obrazy. Przeważnie na ciemnym tle dwie postaci ujęte w lekko intymnym geście jak pocałunek czy uścisk. Sama zaś kwestia autoportretu, to uści-ślając autoportret podwójny, bowiem Dwurnik przedstawiła siebie w rolach obydwu kochan-ków. W tym właśnie momencie zaczyna się gra pozorów, konwencji i odgrywania ról, co z resztą nie jest nową strategią w seriach prac Dwurnik, nie tylko malarskich (np. „Message from Edie S.” kontynuowana od  roku). Jest więc autopor-tret w wersji kobiecej z czerwoną sukienką odkry-wającą ramiona i mężczyzną (o tych samych rysach) obejmującym partnerkę w talii. Nie zawsze jednak podział ról na damsko-męskie jest wi-dzialny, a więc i istotny. Autoportre-ty rozmywają się w sAutoportre-tylizacjach unisex,

Powiązane dokumenty