• Nie Znaleziono Wyników

małego chłopczyka skoczył na niego i chciał się z nim bawić; ale ten mały chło­

piec w nogi od niego. Piesek tuż za nim coraz bardziey szczekaiąc,

bow, wow, wow.

Ow mały chłopiec okropnie przelękniony uciekał ieszcze prędzey nie patrząc przed siebie; wpadł w duży dół

na-, fr/rt>rz

-5

( 95 )

pełniony biotem. Krzyczał będąc na dnie tego dołu, nie mogąc z niego wyłeźć, i są­

dząc żeby w nim był pozo­

stał przez cały dzień; lecz ten mały piesek miał tak dobrą naturę, że poszedł do tego domu, w którym ten mały chłopczyk mieszkał, aby dać znać, gdzie on się znayduic. Tak, przybywszy do domu, zaczął drapać we drzwi i znów zaszczekał:

bow, idów. Otworzono drzwi i zapytano się go: Czego ty chcesz mały piesku ? My cie­

bie nie znamy. Naówczas mały piesek zaczął ciągnąć

( 96 )

za spódnicę służącą Joasię i doprowadził ią aż do dołu.

Johasia z tym pieskiem, wy­

ciągnęli małego chłopca; ale on był cały zwalany błotem i obrzydliwie śmierdział.—

Wszyscy się z niego śmieli, źc był takim tchórzem.

Teraz mole dziatki pióro mole iuż ustaie, nic mogę iuż więcey pisać; ale ieżeli wasze zadania dobrze poro­

bicie , to wam inną rażą le­

szcze kilka historyjek napi­

szę. Do zobaczenia.

Otóż macie, moie dziatki, nowe historyyki.

Historyy-( 97 )

ki o dobrych i o złych dzie­

ciach; bo teraz i u z wiecie, co to iest bydź dobrym i dla tego wam teraz powiem hi- storyykę o dwóch nicrostro- pnych kogutkach, które się ustawicznie i iak nayzłóści- wiey z sobą kłóciły. Wy się nic kłócicie! Nic, to mi bar­

dzo miło; ale czasem, iak zobaczycie małych chłopczy­

ków kłócących się, to może­

cie im opowiedzieć histo­

ry ykę o dwóch kogutkach.

Ta iest następująca:

Była pewnego razu kokosz, żyiąca na folwarku; ta wy­

lęgła dużo kurcząt. Ona mia-9

ła wielkie o nich staranie, ona ic codziennie na noc o- t u lala swemi skrzydłami, karmiła i wychowała ie bar­

dzo troskliwie.

One żyły w wiclkiey zgo­

dzie między sobą, oprócz dwóch kogutków, które się ustawicznie z sobą kłóciły.

Zaledwie wyszły z iayka, to natychmiast zaczęły się dziobać i w miarę w zrastania biły się aż do krwi. Gdy je­

den z nich znalazł ziarnko ięczmicnia, to drugi chciał mu natychmiast takowe ode­

brać. Nigdy one nic były pię­

kne, bo powyskubywały

so-( 98 )

( 90 )

hic pióra biiąc się tak dale­

ce, że pranie zupełnie zo­

stały bez pierzy, i tak się dziobały w oczy, źe aż pra­

wie poślepiy. Stara kokosz często im mawiała, iż to by­

ło rzeczą haniebną tak się kłócić i bić, ale one iey nie słuchały.

Pewnego dnia, gdy te dwa kogutki się pobiły, a ino- cnicyszy nazwiskiem Jasno- piey, iak zazwyczay zwycię­

żył i zaczął ogłaszać swoie z wy cięż two pieniem, a po­

tem wypędził zupełnie zwy­

ciężonego z folwarku.

( luo )

Kogutek zwyciężony uciekł i skrył się; bo wstydził się tego, że został pobitym. Szu­

kał więc sam w sobie sposo­

bu zemszczenia się ale sam ieden, nie mógł sobie dać rady, bo nie był dość mocny.

Nakonicc, po długiem roz­

myślaniu , poszedł do stare­

go i przebiegłego lisa i rzekł do niego:

Panic lisic! ieżeli zechcesz póyść zemną, to ci pokażę dużego i tłustego koguta, a ty go zjesz ieżeli ci się po­

doba. Lis się uradował, bo mu się właśnie jeść chciało, i odpowiedział: \

( 101 )

I owszem, póydę iak nay- chętniey, i zapewniam cię, że ani piórka na nim nic zo­

stawię.

Tak tedy poszli obadwa po­

społu , a kogutek pokazał li­

sowi drogę do folwarcznego podwórza. Biedny Jasnopiey właśnie spał sobie na grzę­

dzie. Lis go złapał za gar­

dło i pożarł go w oczach ic- go przeciwnika, który piał z radości. Lecz lis skończy­

wszy icść, rzekł: Jasnopiey był bardzo smaczny, ale na tein nie dosyć dla mnie. Mó­

wiąc to, rzucił się na niego i także go natychmiast pożarł.

9*

( 102 )

Teraz wam opowiem inną historyjkę:

Jłył to ieden chłopczyk imieniem Henryś, którego rodzice oddali na pensyą.

Hen ryś był poiętny, lubił książki i został pierwszym w swey klassie. Mama chcia­

ła go za to nagrodzie jedne­

go dnia wstała bardzo rano, zawołała Johasi kucharki, i rzekła do niey:

Trzeba zrobić dla Henry- sia babkę, bo się dobrze li­

czy.

Naychętniey, odpowiedziała Johasi a. Zaczęły więc obie- dwie krzątać się około tey

( 103 )

wytworney babki. Iiyła ona potężna, ze śliwkami, z Ola­

czkiem cukrowym, z poma­

rańczami i cytrynami, a na wierzchu cala była cukrem polewana, tak, iż powierz­

chnia iey skórka była tak biała, iak śnieg.

Babkę tę posłano na pen- syą. Henryś uyrzawszy ią, skakał z radości i natych­

miast zaczął ią skubać iak mały kotek. Tak zaiadał ią sobie, aż póki dzwonek ich do klassy nie wezwał; po skończonych klassach znów się do niey zabrał i zaiadał, aż póki się nie położył spać;

(

104

)

a nawet, iak mi sąsiad iego w sypialnym pokoiu powia­

dał, że on włożył swoię bab­

kę pod poduszkę, i że w nocy wstawał, aby ią ieść.

Tak więc zaiadał sobie, aż póki całey nie spożył. Lecz wkrótce potem chłopczyk ten bardzo zachorował, a wszy­

scy mówili: Niewiem co iest Henrysiowi, on zawsze był tak wesoły, on bawił się z większą nawet rzeźwością, niż inne chłopczyki, a teraz on tak wybladły i smutny.

Na to rzekła iedna osoba:

Henrys miał potężną babkę i sam ieden ią w ieden dzień

( 105 )

zjadł, otóż, od czego on te­

raz choruie. Posłano po do- ktorallumiankowslriego, któ­

ry mu dał mnóstwo bardzo gorzkich i przykrych le­

karstw. Biedny Henryś miał od nich wielką odrazę, ale był przymuszony zażywać ie, bo gdyby ich nie był za­

żywał , toby musiał umierać.

Nakonicc powrócił do zdro­

wia; ale mama i ego przy­

rzekła , że mu iuż nigdy babki nie pośle.

Na teyże samey pensyi był jeden współuczeń Henrysia, nazywał się Pictruś; drudzy pensyonarze przezywali go

Pielrusiem oszczędnym.

( 106 )

Piotruś napisał był list do swoiey mamy, bardzo pię­

kny i bardzo czysto: nie by­

ło w nim żadney skrobaniny.

Za to też mama przysłała mu babkę. Piotruś sam so­

bie zapowiedział: Ja nie za- choruię od niey, iakten nic- rostropny Henrys; ia iey bę­

dę miał na długi czas. Wziął więc swoię babkę i zaniósł z wielką skwapliwością do sypialnego pokoiu; bo ta bab­

ka była dosyć duża. Włoży­

wszy ią do swego pudelka, codziennie chodził ukrad­

kiem na górę i jadł po ka­

wałeczku tey babki, a potem

( 107 )

znów ią w pudełko zamykał.

Tym sposobem chował ią.

przez kilka tygodni i leszcze iey całkiem nic zjadł, lak była wielka. Ale cóż się sta­

ło! myszy dostały się do pu­

delka i zjadły babkę, która iuź była uschła i spleśniała;

tak dalece, że trzeba było ią wyrzucie'. Piotruś bardzo iey żałował; ale nikt wię- cey.

Dobrze się stało. Był tani także ieden mały chłopczyk imieniem Jasio. Jednego ra­

zu mama przysłała mu bab­

kę, bo go czule kochała i on ią wzajemnie.

( 108 )

Jasio dostawszy swą babkę, rzeki do swych towarzyszów:

Mama przystała mi babkę, chodźcie, będziemy ią wszy­

scy icdli. Zgromadzili się' więc naokoło niego, iak róy pszczół, a Jasio pokraiał babkę i dał każdemu po ka­

wałku, tak, źc iuź prawic mało co zostało.

Jasio schował resztę na dru­

gi dzień, a sam poszedł się bawić.

Wszyscy bawili się weso­

ło, wtem wszedł na podwó­

rze człowiek ciemny i za­

czai grac na skrypcach.

( 109 )

Miał on długą brodę, mały piesek go prowadził, bo on sam był niewidomy.

Usiadł sobie na kamieniu i rzekł: Moi kochani kawale­

rowie, leżeli chcecie to wam zagrani aryykę. Naówczas wszyscy przestali się bawić i otoczyli go.

Lecz Jasio przypatruiący mu się z uwagą, uyrzal łzy płynące po i ego policzkach.

Co ci to icst, rzekł on, do­

bry człowieku, że tak pła­

czesz ? Staruszek odpowie­

dział: głodny iestem, a nikt mi nic chce dać ieść; nie mani nic więcey na święcie, iak

10

( no ;

tylko tego małego pieska, a nie mogę iuź sam pracować Jaś nic nie powiedziawszy, pobiegł po resztę swey bab­

ki i dał ią w rękę niewido­

memu, mówiąc: Weź dobry staruszku, ten kaw ałek bab­

ki ; chętniebym ci dał wię- cey, ale niemam.

Staruszek podziękował Ja­

siowi, który się bardziey z tego ucieszył, niż gdyby sam był dziesięć bab zjadł.

Teraz mi powiedzcie, któ­

rego z tych trzech chłopczy­

ków naylepiey kochacie, czy Henry sial czy Pietrasia? czy­

li Jasia?

(111)

Teraz odprawimy podróż.

Pójdziemy Karólku tak da­

leko, iakeś ty leszcze w ży­

ciu nigdy nic był. Bądźcie zdrowi papo, mamo, Billi i Hen rysi u; do zobaczenia się z wami wszystkiemi.

Przebywajmy ulice i place naszego miasta aż póki nie wyydziemy na pole.

Otóż i pola; ach iak one są piękne! Tak, to lato ic tak przj iemnemi czj ni. — Zrób bukiecik z tych żółtych i bia­

łych kwiatów.

Jaka piękna zieloność tych drzew, tych płotów i tego trawnika!

( 112 )

Czy słyszycie pod naszcmi nogami cirkotanie koników czarnych? Nic zayumycie się łapaniem ich, boby to nas opóźniło; ieszcze mamy wiel­

ki kawał drogi do przeby­

cia.

Paście się w pokoi u, łago­

dne owieczki i wy małe ia- gnięta. Jak spoyrzenie ich iest uprzeymc. Beczenie ich podobne iest do kwilenia się dzieci przy piersi.

Co za rozmaitość pomiędzy krowami, tu czarne, tam wi ­ śnio watę; inne zaś są inię- szanych kolorów. One bar­

dzo głośno ryczą, a przecież

( 113 )

nikomu nie szkodzą. Już do­

mu nie widzimy; widzimy tylko leszcze wierzchołek dzwonnicy naywyźszey; te­

raz on całkiem zniknął ko­

czu. — Do zobaczenia.

Co to icst, ta wielka ma­

szyna ruszająca się tak szyb­

ko/ Onaby nas porządnie u- g od ziła, gdybyśmy się do nicy zbyt przybliżyli.

Jest to wiatrak czyli wietrz­

ny młyn. Skrzydła iego, są to belki; patrz na nic, to w iatr ie tak obraca.

Jakiż użytek iest z takich wietrznych młynów?

10*

( 114 )

One mielą zboże; gdyby zboże nie było mielone, toby nic można było chleba piec.

Oto rzeka, iakże my ią przebędziemy? Czy tak zro- bicmy, iak te kaczki, które po niey pływają? Ale ty nie umiesz pływać, móy kochan­

ku ; trzeba się uczyć pływać, to iest nauka bardzo poży­

teczna.

Na szczęście, oto most.

Wielką wdzięczność winni­

śmy temu, który go posta­

wił; bez niego musieliby­

śmy wrócić się. Trzeba po­

siadać wiele zręczności, aby most postawić.

( 115 )

W miarę tego, iak będzie­

my postępować, uyrzemy in­

ne ieszcze rzeki, inne pola, inne łąki i miasta większe

od naszego.

Zwiedzimy piękne kościo­

ły, piękne place i będziemy przebywać ulice napełnione ludem.

Potem doydziemy do spodu wysokich gór: będziecie mie­

li dosyć siły i odwagi gra­

molić ;,ię na nie?

Inną rażą przebywać będzie­

my drogi błotniste i piasczy- stc; daley ieszcze, będzie­

my przebywać kryte drogi, a nad głowami naszemi

bę-( 116 )

dzietny słyszeć śpiewance ptaszki. Teraz iesteśmy na wielkiey płaszczyźnie, na którey nie widzimy, ani drzew, ani domów, oprócz tylko kilku karano w z cz ar­

ii cmi mordkami.

Jest to step pokryty wrzo­

sem i zaledwie tam, gdzie­

niegdzie kilka zdziebel tra­

wy rośnie; ale kwiaty pur­

purowego koloru oźywiaią tę dziką ziemię.

Ach! czy widzisz te piękne zwierzątko, co ma szarą sicie i które przebiega przez drogę. Oto tutay drugie, a tam dalej znów inne. To są

( 117 )

króliki; one tu mieszkają i robią sobie nory do mieszka­

nia pod ziemią.

Strzeżmy się, aby nie za­

błądzić pomiędzy tylu drze­

wami : daleko więcey ich tu jest, aniżeli w naszym ogro­

dzie; to iest dąb, tam wiąz, a tamto drugie iesion; to iest las.

Ach! ialc wszystkie te drze­

wa są wysokie i iak wielkie maią konary czyli gałęzie!

Słońce zaledwie przez ich gęszcz się przeeiśnie. Pa trzay, patrzay oto wiewiórka.

Z iaką gibkością ona skacze z iednego drzewa na drugie!

(jig)

Ach! iak ona ma piękny ogonek.

Od kilkunastu dni iak tę podróż odprawiamy, nie do­

znaliśmy iak tylko bardzo małych przeciwności; prze­

bywaliśmy iuż różne wsie i miasta; ale teraz będziemy wstrzymani przez ogromną przestrzeń wody. Nie uyrze- my iey przeciwległych brze­

gów, tak iak po nad rzeka­

mi; ciągle tylko wodę wi­

dzieć będziemy; a woda ta nic iest tak spokojna, iak Sekwana; ona zawsze iest w poruszeniu.

z

( 119 )

Ta obszerna przestrzeń xvo_

dy, icst to morze, to samo któreście widzieli na karcie jeograficzney.

Teraz gdyśmy na brzeg ie- go przybyli, zapytay się te­

go rybaka, czyli za tern mo­

rzeni są wsie i miasta: on ci odpowie, że są.

Czy chcecie, abyśmy się tam udali dla zwiedzenia ich.

Ale na morzu nie stawiają mostów; iakże przez nic przejdziemy?

Przypominasz sobie Karól­

ka żeś widział malowany o- kręt.

( 120 )

Tak więc, pójdźmy jeszcze kilkadziesiąt kroków, a tam uyrzemy rzeczywiste okręty.

Otóż iest ieden odchodzący;

bo daią znaki dla zwołania podróżujących.

Patrz, iak środkowy maszt wznosi po nad innemi. Żagle rozpuszczaią; to są skrzydła od okrętu.

Czy widzisz tego człowieka w kurteczce?

To iest żeglarz.

Uważaj z iaką szybkością on się po linach gramoli.

Otóż wlazł iuź na sam wierzch masztu. Ach iak on się wy­

dalę malutki! Ale śpieszmy

się, bo na nas czekać nie będą.

Co ty robisz

!

Zbierasz mu­

szle! Weydźmy w łódkę, aby się do okrętu dostać. Odda­

liwszy się od brzega, nie­

zadługo będziemy na o- twartem morzu; tymczasem zwiedźmy okręt.

Oto maleńkie pokoiki, któ­

re nazywaią kaiutami.

Ty tak chodzisz iakbyś byt piiany; bo okręt się koły­

sze, to na iednę, to na drugą stronę.

Żeglarze przywykli do tego kołysania się, śmiało po o- kręcie chodzą.

( 121 )

11

( 122 )

Morze nie iest tego samego koloru eo i rzeki; morze to, na ktorem teraz jesteśmy, iest zielona« e, ponieważ to iest Ocean. Wody z niego nie można pić : ona iest sło­

na i gorzka. Ach iak wiatr nadyma żagle! Już ziemi nie widzimy. Jesteśmy na otwar­

łem morzu i szybko icdzic- niy.

Podnieś oczy do góry; same tylko niebo iest teraz nad naszemi głowami; ogląday się na wszystkie strony, a nie ujrzysz iak tylko wodę, a głębokości iey wcale nie dojrzysz.

Cós tam daic się spostrze­

gać z daleka: są to inne o- kręty i łódki poiedyncze.

Ach iak one się maleńkie wy­

dalą! Moźnaby powiedzieć,

ie to

są skorupki od orze­

chów, pływaiące na wielkim stawie ?

Wnet uyrzcmy wsie i mia­

sta.

Spostrzegam kupę zieloną otoczoną wodą.

To icst wyspa.

Wyspa icst to kawał ziemi, otoczony ze w szystkich stron wodą.

Przybliżamy się do portu;

możecie teraz iuż w idzieć po­

( 123 )

( 124 )

la, domy i przeciwny brzeg.

Przybywamy do lądu. Wy­

siadajmy z okrętu.

W iakim to jesteśmy kraiu?

To lost Anglia.

Anglia! To ia widziałemią iuź na karcie.

Widziałeś także, iż morze oddziela Francyą od Anglii.

Ach! iak to Anglia iest pię­

kny kray!

Tak iest, ale w Anglii zi- mniey aniżeli u nas, i nic- inasz w niey, ani tak pię­

knych kwiatów, ani owoców, iak w naszym kraiu. Tutay niemasz winnic, tylko przy murach są tu i owdzie winne

( 125 )

szczepy, a nadto icszczc ni­

gdy nie doyrzewaią. Ale w Anglii małą doskonale piwo.

Ludzie tam nie są tak wese­

li, iak we Francyi; tutay wcale nie u idąc, ani małych chłopczyków i dziewczynek tańcuiących i śpiewających iak u nas; ale za to oni są ule­

gle}'si swoim rodzicom niż naßze.

Póydźmy poprosić tego człowieka o szklankę piwa.

Kochany człeku, nam się bardzo pic chce; czy nie dał­

byś nam trochę piwa

! Good morrow, sir.

Co WP. mówisz

1

11*

( 126 )

Powiązane dokumenty