• Nie Znaleziono Wyników

Krajobrazy przyrody w relacjach dokumentalnych

Lekcje czytania krajobrazów przyrody

2. Krajobrazy przyrody w relacjach dokumentalnych

Nauka afirmacji świata przyrody, szacunku dla jej praw i ochrony bo-gactw naturalnych kraju należała również do edukacyjnych zobowiązań do-kumentalnych podróży po Polsce dla młodego czytelnika. Realizowano je, wykorzystując autobiograficzne techniki odkrywania piękna i tajemnic na-tury, przejawów życia fauny, flory, którym towarzyszyły przykłady postaw wyrażających rozumienie potrzeb tego życia.

Do najciekawiej organizowanych lekcji czytania krajobrazu przyrody należały reportaże krajoznawcze Hanny Mortkowicz ze zbioru Na drogach

Polski54. Pisarka oprowadzała czytelnika po wszystkich regionach kraju, po-nieważ wszystkie, także mniej osobliwe i zupełnie zwyczajne odciskają „pięt-no” subiektywnych, świeżych doświadczeń. Wędrówki rozpoczynała droga z  Warszawy do Krakowa, znana „od najwcześniejszych dziecinnych lat” i, zdawałoby się, zawsze jednakowa. Podróż kończył powrót do stolicy. Mamy więc tu do czynienia z „rdzennym” znaczeniem podróży – wyjazdem i powro-tem do miejsca zamieszkania. Starannie nakreślony szlak podróżny prowa-dził przez góry (Tatry, Pieniny, Podkarpacie), Lwów i Huculszczyznę, Podole, Wołyń, Polesie, Nowogródek i okolice, Brasławszczyznę, Wilno, Grodno, Su-walszczyznę, Białowieżę, Kurpie, Pomorze, Śląsk, Małopolskę, Powiśle, Łódź i kończył się na Mazowszu. Podróż układała się w całościowy i wewnętrz-nie spójny obraz polskiej ziemi, którą wędrowcy poznawali bezpośrednio oraz przez komentarze narratorskie, uzupełniające wiedzę

historyczno-kultu-54 H. Mortkowicz, Na drogach Polski, Warszawa 1934. Wszystkie przytoczenia pochodzą

rową. Z obu wymiarami czasowymi pisarka łączyła perspektywę zbiorowego doświadczania rzeczywistości (konsekwentnie stosowana forma liczby mno-giej czasowników osobowych, określających cechy podmiotowej percepcji).

Wszystkim reporterskim relacjom H. Mortkowicz nadawała charakter wypowiedzi zintelektualizowanej, stawiając czytelnikowi tym samym duże wymagania w  zakresie kompetencji kulturowych. Jej podróżowanie było procesem mentalnym, dokonującym się komplementarnie: w obszarach wy-obraźni, realnie doświadczanej przestrzeni oraz pamięci historycznej. Zro-zumieć świat lekturowy mogła młodzież (z ostatnich klas gimnazjum oraz 2-letniego liceum), umiejąca podążać aktywnie – sensorycznie i intelektual-nie – za podmiotem doświadczającym. Zadania tego i intelektual-nie ułatwiała językowa forma reportaży krajoznawczych z Na drogach Polski, zwłaszcza patos styli-styki oraz nadmiernie rozbudowane struktury zdaniowe.

Każda z jej 25 wędrówek po Polsce zasługiwałaby na uważniejsze omó-wienie, ponieważ każda inaczej dokumentowała moc, jakiej nabierały słowa nasycone treścią uczuciową, gdy stykały się z przedmiotem swego opisu. Od sposobu tego zetknięcia zależał uogólniony obraz osobliwych cech regionów, kondycji ich mieszkańców, loci communes. Wskażmy choćby tylko najistot-niejsze cechy budowania krajobrazów świata przyrody na wybranych przykła-dach z różnych regionów Polski.

Ramy kompozycyjne wędrówki po Puszczy Białowieskiej wyznaczył upływ czasu: od mrocznego świtu przez wschód słońca, stopniowo rozświe-tlający leśne krajobrazy, po kres dnia, z gęstniejącym zmierzchem i ostatni-mi falai ostatni-mi ciemności. Każdy z obrazków inaczej uruchai ostatni-miał doświadczenia cielesno-mentalne podróżnych. Świt natężał oczekiwanie na uroczyste wzru-szenia, wydobywał z pamięci „wiadomości naukowe i poetyckie określenia”, a także rozczarowania wcześniejszymi wrażeniami z muzeum białowieskiego: martwotą eksponatów zwierzęcych, zamarłych w bezruchu ptaków. „Można tu spędzić długie godziny na przyswajaniu sobie tysięcznych wiadomości, na uczeniu się puszczy na pamięć wraz z właściwościami jej fauny i flory, gruntu i klimatu, z obszarem, historią, sposobami eksploatacji, zapomina-jąc, że opodal, za drewnianą bramą rezerwatu jest jeszcze puszcza – żywa…” (s. 198–199). Rozpoczęta o świcie podróż odsłaniała stopniowo (przez opis intensywniejącego brzasku) tajemnice puszczy. Wyzwala tym „żarłoczniej-sze” pragnienia doznań zmysłowych, im bardziej „wszystko jest różne od tego, co wiemy i znamy” (z podręczników, fotografii, gablotek muzealnych). Przyjęcie perspektywy zbliżania, wtargnięcia w głąb, w soczysty, zielony za-męt oraz przyziemnego pełzania umożliwia zrozumienie fenomenu pusz-czańskiej przestrzeni – zamkniętej, szczelnie wypełnionej, a także migotli-wej, pachnącej nieuchwytną bujnością:

Wszystko jest raczej mgnieniem, ruchem, przelotną plamą zieleni, odgłosem, szumem wiatru. Ptak – to nie nazwa, kształt i barwa, ale furkot między liśćmi i dźwięczny śpiew i świergot z wysoka; zwierzę – to ślad pazurów na mokrej ziemi, świst poruszonej rzutem ciała gałęzi, pomruk i drapieżny krzyk

w gę-stwinie; liść – to migot złotozielony na błękicie nieba; kwiat – to nieuchwyt-ny zapach, wplątanieuchwyt-ny w  gęstwę nieprzejrzaną innieuchwyt-nych kwiatów i  zapachów (s.

200–201, podkr. Z.B.).

W relacjach dla młodzieży nie zdarzało się często, aby percepcja bujności leśnej tak mocno opierała się na odbiorze słuchowym. W powyższym krótkim opisie frekwencja leksyki określającej potencjał akustyczny (8 wyrażeń) roz-kładała się w proporcjach więcej niż równomiernych wobec doznań wizual- nych (6). Nie wywołuje ona asocjacji muzycznych. Nie służy też estetyzacji świata. Żywioł odgłosów przyrody to naturalna cecha pełni jej życia, którą narrator (zbiorowe „my”) wzorcowo percypuje. Literackie reprezentacje doz- nań słuchowych są elementem wiedzy o podmiocie doświadczającym (jego wrażliwości czy darze słyszenia bogactwa dźwięków)55, a nie wyłączną właści-wością przestrzeni, w której znalazł się podróżujący. Podróże H. Mortkowicz prowokują audialne sytuacje percepcyjne, wkomponowując je w  strumień doznań polisensorycznych. Bez doświadczeń „różnogardłowego zgiełku”, gęstości zapachów, barwności i plątaniny kształtów życia, nie jest możliwe zrozumienie fenomenu puszczy, czyli tego, co staje się widoczne, ujawnia się i  ukazuje. Podróżowanie staje się wyraźnie rozumiejącym czytaniem kraj- obrazów; kieruje uwagę nie na to, co „jest”, ale co się między przestrzenią puszczy a podróżnym wydarza i jak poznawane zmienia poznającego.

Puszcza w  reporterskich relacjach z  podróży w  Na drogach Polski nie istnieje przedmiotowo. Nie da się jej zobaczyć. Widzieć można tylko po-jedyncze drzewa, grę zielonych plam i  „niepojętych wysokości”. Dlatego narrator organizuje sytuacje patrzenia i składa w całość w innym niż przy słuchaniu porządku56. Naturalne uporządkowanie temporalne (od świtu do zmroku) tworzy konieczną ramę delimitacyjną podróży po miejscach znaczą-cych, aby rytm zmian w przyrodzie odczuć cieleśnie. Początek i koniec – świt i zmierzch – łączy semantyka miejsc porannych i wieczornych, „rozmytych” wizualnie. Pierwsze – zamglone, siwe od nalotu rosy – wypełniają się ra-dosnym trelem skowronków i wzmagają pragnienia podróżnych, by widzieć puszczę. Natomiast gęsty, siwy zmierzch oraz zapach pokrytej wieczorną rosą żubrówki wyprowadzają na polanę bohaterów najważniejszych: bryłowa-

55 Zob. P. Kierzek, Percepcja słuchowa a muzyka. Na przykładzie przedwojennej prozy Jaro-

sława Iwaszkiewicza, [w:] Literackie reprezentacje doświadczenia, red. W. Bolecki, E. Na-wrocka, Z Dziejów Form Artystycznych w Literaturze Polskiej, Warszawa 2007, s. 237–254.

56 Można ten porządek określić za Krystyną Jakowską jako „biografie miejsca”. Zob. K.

Ja-kowska, Czas i przestrzeń w cyklu opowiadań, [w:] Czas i przestrzeń w prozie polskiej XIX

te, ciężkie, obojętne na widok ludzi żubry. Jedni i drudzy stają naprzeciwko siebie „jednako zagubieni i mali w potężnym leśnym świecie puszczy” (s. 205). Takie i wiele innych zamyśleń narratorskich wykracza poza gatunkowe cechy reportażu w stronę eseistyki, nadając podróży charakter intelektualny.

Z uobecnianej perspektywy antropologicznej, z konsekwentnej konfron-tacji świata natury z życiem mieszkańców Mortkowicz wyprowadzała uogól-nienia o  związku miejsca z  ich życiem. W  każdym z  przykładów pisarka szukała dowodów na produkcyjną aktywność człowieka, nie pomijając, co charakterystyczne, nawet najuboższych ekonomicznie zakątków kraju, jak Suwalszczyzna. Pokazała ją szeroko przez dar gospodarzenia kamedułów znad Wigier oraz współczesną pisarce działalność wigierskiej stacji hydro-biologicznej. Chociaż te antropologiczne narracje ukształtowały niepropor-cjonalne „podróże w czasie” – w przeszłym (dominującym) i teraźniejszym (skromniej wykorzystanym), obie perspektywy czasowe podkreślały rolę umiejętnego gospodarzenia ziemią nad Wigrami. Obie ilustrowały ją wyda-rzeniami założycielskimi i „szkicami” założycieli. Przybyli z Włoch kamedu-li, właściciele 29 jezior i 36 wsi (dar Augusta II), młynów, sadów, tartaków, hut szkła, papierni, szybko przekształcili małą pańszczyźnianą wieś Suwałki w miasteczko. Wyprowadzone z legend obrazki pracowitego oraz dostatnie-go życia mnichów opowiadały o nich w konwencji żartobliwej i podostatnie-godnej. O zasobności jezior i gospodarności zakonników zaświadczał opis tego, co jadali kameduli57 i jakie bogactwa kryją się w „nieprzeliczonych” jeziorach Suwalszczyzny:głębokich i przeźroczystych, bagnistych i płytkich, wielkich i  podobnych do rzek i  zupełnie malutkich jak oczka polodowcowe. Każde miało swoją specjalność; każde – Necko, Białe, Rospuda, Studzieniczne, Ser-wy, Sajno – chlubiło się innym gatunkiem ryb:

Były to rzadko spotykane sielawy, stynki, ukleje, cierniki i płocie… W bystrej zimnej wodzie rzeki Czarna Hańcza poławiano także pstrągi o wytwornym sma-ku. Jedli te ryby dzielni i gospodarni zakonnicy wigierskiego eremu, przyrządzali je na różne wymyślne sposoby, przypominając sobie z rzadka i łzawo smako-łyki południa, smażone raczki, Campi, i przedziwną chrupkość frutti di Mare (s. 190).

W innych wędrówkach H. Mortkowicz – po górach, Pomorzu, Kurpiow-szczyźnie – wrażenia oczarowania pięknem natury często przesłaniał smu-tek, którego źródłem był kontrast między doświadczaniem bogactwa świata przyrody a łatwym do zauważenia trudem życia mieszkańców:

57 Były to „uda sarnie i dzicze, zajęcze combry i kaczki, głuszce, cietrzewie, jarząbki, hała-sujące wiosną na niedalekich tokowiskach, na porębach porosłych wierzbówką i liliowym wrzosem, na bagnistych, pachnących łączkach” (s. 189–190).

Przyszliśmy tu popatrzeć na piękno świata. Oczarował nas blask słońca

i  rozkwit zieleni, strzelistość skał i  kościołów, pienistość kryształowych, roz-bełtanych rzek, kipiących w ciasnych gardłach wąwozów. Ale w pewnej chwili wyszedł ku nam i człowiek spoza biało-zielonej, modro-słonecznej dekoracji: stara baba w spłowiałej chuścinie, dziecko śniade i jasnookie w łachmanie

ko-szuli, chłopowina w szarych od brudu portkach i w zatłuszczonym zrudziałym

grzybku filcowego kapelusza. Zdziwili się…

Mówią:

„A kaz ta idziecie, panie? Fcecie pożreć na te tu nose skole? Nom ta, wicie, nie cud. Nom się tu, wicie, krzywdzi”.

teraz już rozumiemy, dlaczego to w kapliczkach przydrożnych Sądecczyzny,

Pienin, Podhala tak często upada drewniany Zbawiciel pod ciężarem ogromne-go krzyża.

Człowiek stwarza obraz Pana Boga swojego na swoje własne podobieństwo (s. 48–49, podkr. Z.B.)58.

Każdą z relacji pisarka obudowała eseistyczną perspektywą odkrywania tego, co w kulturze poznawanych regionów jest „główną atrakcją”. W relacji

Na Kurpiach na czoło wysuwała przeszłość, upamiętniana w Śpiewach

histo-rycznych M. Konopnickiej. Wielowiekowego obycia wojennego „Kurpików” nie zdołały przesłonić obrazki barwnego korowodu młodzieży z uroczystej procesji i późniejsze radosne afirmacje witalności w tanecznej zabawie. Synte-za kurpiowskiej pasji walki obronnej układała się w moSynte-zaikę opisów leśnych pobojowisk, grabieży i dewastacji. Dawną puszczę bartników kurpiowskich – bezpieczną ostoję dla powstań – niweczyły okupacja niemiecka59 i inwazja bolszewicka. Zadały cios jej niedostępności i obronności, wnosząc do lasu „to zniszczenie, na które nie mógł już pomóc indywidualny, zacięty sprzeciw mieszkańca” (s. 210). I on sam ewakuowany w głąb Rosji, „powrócił; wy-szczuty ze spalonej chałupy, pobudował ją na nowo; […] wyrąbany las zasiał młodym zagajnikiem. Jest. Trwa” (s. 210). W paralele piętna przeszłości – wojennych doświadczeń puszczy oraz człowieka Mortkowicz wpisała jeszcze inną paralelę, doświadczeń życiowych i perspektyw na przyszłość młodego pokolenia i młodego zagajnika, razem wyrosłych na zgliszczach wojennych. „Młody zagajnik pleni się na białych wydmach, na pogorzelach i porębach, na okaleczonych wyrwach i bliznach, które wyszarpały w puszczy pociski. Jest pełen żywicznych soków, strzela w górę kłami nowych złotozielonych

świe-58 W ilustracjach życia ludzi gór Mortkowicz widać wyraźne podobieństwa do Orkanowskich

bohaterów małych form narracyjnych, które pisarz adresował do młodzieży, np. popularnej w szkole międzywojennej Legendy o stworzeniu Podhala oraz innych nowel i obrazków, zwłaszcza przyrodniczych (zob. W. Orkan, Nowele i obrazki, seria II, [w:] tegoż, Czantoria

i pozostałe pisma literackie, Warszawa 1936; Zła zima, Na hale, Owce w burzy pokazywały

trudne życie człowieka i zwierząt. Nie były to jednak utwory podróżnicze.

59 Obszerniejszym opisom wojennych zmagań towarzyszyły u  Mortkowicz przejmujące

deskrypcje rabunkowego niszczenia puszczy przez niemieckich przedsiębiorców i żydow-skich kupców.

czek, kipi od kwiatów, od owadów, od zapachów” ( s. 214). Zanim w dalszym opisie tłumnej, uroczystej procesji połączą się wszystkie perspektywy czaso-we: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, narrator podkreśli w krajobrazie lasu obecność wrośniętych głęboko w ziemię „starych rosochatych sośnisk i starych wysokich pni obciążonych przez lata i rude konary”. Starość drzew („zbrużdżonej, złuszczonej, czerwonej” kory, rozświetlanej smugami złotej żywicy albo bryłką bursztynu sprzed wieków) nie różni się od starości ludzi (żółte twarze „podobne w barwie do złotych gromnic, ulepionych z wosku le-śnych pszczół, do świec, które z ich rąk wykwitają migotliwym płomykiem”). Podobni przez swoją dostojność, w orszaku nierozerwalnie tak się ze sobą plączą i zespalają, że czytelnik nie rozróżnia, czy to idą stare „puszczaki”, czy stara puszcza. A może i jedni, i drudzy kroczą pewnie w procesyjnym pocho-dzie, oddani modlitwie, wyzbyci wszelkich uniesień walczącego człowieka? Przekazali je młodym, żarłocznie i bujnie dorastającym do życia.

Reportaż krajoznawczy Huculszczyzna (z Na drogach Polski) to relacja kontaktów narratora z mieszkańcami, skomponowana przez technikę zbli-żeń i oddaleń. Ich nieufność wobec bezinteresownie przybyłych wędrowców narrator (zbiorowe „my”) połączył z perswazyjnością informacji o eksploata-cji bogactw naturalnych tych terenów, dziejami chciwości i zaborczości „lu-dzi z dolin”:

Dla zysku przeciągnięto granicę trzech prowincji austrowęgierskich, a po wojnie trzech państw: Polski, Czechosłowacji i  Rumunii – po górskich krawędziach i wzdłuż rzek. Dla sprawy posiadania układano tory kolejowe przez przełęcze, przerzucano kamienne szare wiadukty przez doliny, prowadzono drogi wzdłuż i w poprzek górskich pasem. Chciwość i zaborczość kazała się zapędzić w te stro-ny wojnie, przeganiała tędy różnojęzyczne tłumy umęczostro-nych żołnierzy, kosiła pociskami ludzi, zwierzęta i drzewa. […] Nawet najniewinniejsi pozornie – let-nicy, zaludniający co lato wsie i przysiółki nad brzegiem Prutu od Delatyna do Worochty, panoszyli się tu nieznośnie. Chciwość ich objawiała się już nie tylko w stosunku do powietrza, wody, miejsca, ale i do prawowitej własności tubylca – do haftowanych i tkanych własnoręcznie koszul i zapasek, siekier, torb, pa-ciorków, kierpcy – postołów i serdaków, sczerniałych rzeźbionych świeczników i krzyży (s. 75–76).

Tak jak egzemplifikacje niszczenia krajobrazu kulturowego, liczne skut-ki „chciwej eksploatacji zubożającej piękno przyrody” Mortkowicz uzupeł-niała uwagami o tajemniczej mocy jej odradzania, jak na przykład w relacji z wędrówek po Pienianach:

oddała się dziś w eksploatację przemyślnej chciwości człowieka. On to teraz ma prawo i moc ochraniać ją i bronić, sztucznie przedłużać pozory jej dzi-kości i niezwalczonej tężyzny, zakładać rezerwaty i parki narodowe, czuwać nad losem drzewa, kwiatu, skały i ptaka – on jest dziś panem i prawodawcą na bujnym, rozkwitłym terenie Pienin.

Tylko, że sam – zwycięzca w kilkowiekowej walce z przyrodą nie ma dla siebie parków narodowych, gdzie by chroniono i ceniono jego życie, tak jak chronią drzewo, zwierzę i kwiat z raju pienińskiego rezerwatu. Nie wydarł strzelbą, siekierą ani pługiem trzebionej przyrodzie owego piękna istnienia, tajemnic żywotnej mocy, pachnącego rozkwitu (s. 47).

W obrazach „wielowiekowego trudu” ujarzmiania sił natury nie domino-wał pesymizm. W ludzkiej działalności eksploatacyjnej autorka widzi „słusz-ną zdobywczą postawę wobec życia”, jedy„słusz-ną, jaką znają huculi, zwarta spo-łeczność, nieufna wobec wszystkich, którzy myślą inaczej. Dlatego wędrujący „bezinteresownie”, bez wymiernych korzyści materialnych czuli się „najzu-pełniej zbyteczni, tak bardzo tu obcy” (s. 79). Rzadko kiedy podróżujący tak bezpośrednio podkreślali swoją obcość, niemożliwą do oswojenia mimo go-ścinności mieszkańców różnych regionów kraju. Przybysze z centralnej Pol-ski najmocniej doświadczają jej na Pomorzu (reportaż Pomorze). Poczucie etnicznej odrębności rodziło konfrontacje „wczorajszej pruskiej prowincji Pommern” z  „dzisiejszym i  pradawnym polskim Pomorzem”. Wzbudzały szacunek dla poprawnie „zagospodarowanej doskonałości pomorskich krajo-brazów”, wygodnie zorganizowanego życia mieszkańców wsi i miast Szwaj-carii Północy. „Racjonalnie uprawiali grunt, hodowali bydło, dbali o dobro-byt i oświatę, sprawnie i nieustępliwie zagarniali do swych szkół, warsztatów, w żelazne tryby swojej organizacji – żałosną i upokorzoną, topniejącą z roku na rok – polską odrębność” (s. 227–228). Podróż po wybrzeżu przekształcała się w poszukiwanie, a nawet tropienie przejawów tej odrębności, któremu towarzyszyły doznania emocjonalno-mentalne narratora i nadbudowane nad nimi refleksje.

Nie jest to wesoły, swojski kraj. Cokolwiek by się powiedziało o jego bujnej,

świeżej piękności, o  jaskrawej zieleni dobrze nawodnionych łąk i  gęsto zale-sionych wzgórz, po dziś dzień panuje tu Smętek, zły duch wiekowej waśni,

ze starych legend i  z  epopei Żeromskiego. Jego niepokojący oddech jest jak

chłodne, północne powietrze Pomorza, jak błękitnawa, nieruchoma woda jezior, w których się przegląda zimne niebo (s. 23, podkr. Z.B).

W  dalszych deskrypcjach krajobrazów nie zmieniła tych doświadczeń sygnalizowana uroda przyrody: żywicznej, puszystej, migotliwej, słodkiej, srebrno-złotej. Przeciwnie, narrator dobitnie podkreślał, że tych okolic nie daje się polubić bez zastrzeżeń:

Drżymy w ich okręgu od jakichś nieprzyjemnych wspomnień i nie chcemy się zadomowić i pomieścić wśród poprawnej zagospodarowanej doskonało-ści pomorskich krajobrazów. Tą samą niepokojącą i obcą atmosferą witają nas mijane miasta. […] – nie znajdziemy dla siebie miejsca. Przeszłe

wie-ki użyźniły te ziemie dobrze krwią, ale pozostawiły po sobie mocne i nie-

zburzone dotąd ślady swojego panowania. Pokolenie za pokoleniem, Niem-

cy i  Polacy na przemian kładli cegłę po cegle pod swoje gmachy (s. 231, podkr. Z.B.).

Stałą cechą stylu narracji deskryptywnych Mortkowicz są szeregi enu-meracyjne nazw pospolitych – składników krajobrazu, z eksponującymi je zespołami właściwości, które ewokują odbiór polisensoryczny. Konkretne kwiaty, drzewa, góry, rzeki itp. zawsze miały zniuansowane dookreślenia: kolorystyki, kształtów i zapachów, niezależnie od lokalizacji podmiotu per-cypującego – z oddalenia czy z bliska (opis płomiennego pola słoneczników w  upalne południe60). Jeśli z  jakichś powodów (zmrok, noc) następowało ograniczenie percepcji wizualnej, odbiór sensoryczny przestrzeni płynnie przechodził w inne, zapachowe, słuchowe czy najrzadsze doświadczenia do-tykowe. Percepcja polisensualna przestrzeni w podróży sprzyjała aktywizo-waniu doświadczeń wyobrażonych czytelnika (doznań przyjemności, delek-tacji sensoryczno-intelektualnej, bólu itp.).

Ferdynanda A. Ossendowskiego Puszcze polskie wyrosły z doświadczeń pisarza-podróżnika i myśliwego, wielokrotnych wędrówek po puszczach (Au-gustowskiej, Knyszyńskiej, Białowieskiej i Kurpiowszczyźnie), a także z po-znawania przez autora wielodziedzinowego materiału naukowego na ich te-mat. Adres czytelniczy tej publikacji, podobnie jak i innych tekstów z serii: Cuda Polski uwzględniał odbiorcę młodzieżowego61. Zakładanym jej celom edukacyjnym – poznaniu, zrozumieniu i umiłowaniu puszcz polskich – od-powiadały sposoby literacko-dokumentalnych przedstawień. Przez pierwszy, bliski poetyce podróży romantycznej, pisarz pokazuje puszcze jako pomnik narodowych dziejów, dziwów i skarbów natury. Drugim posłużył się w zi-lustrowaniu racjonalnej gospodarki leśnej, jej celów eksploatacyjnych, ho-dowlanych i rekreacyjnych. Wielkie kompleksy leśne miały – tak jak miasta – swoje rany. Zadawały je „rozszalałe” wojny, ludzka bezmyślność (pożary,

60 „Pod niebem granatowym od południowego upału, pali się morze tych płomiennych

sło-neczników, dorodnych, bujnych, jaskrawych jak słońce. Od horyzontu, aż po krawędzie jarów, złocą całą ziemię swą ognistą barwą harde, kolorowe, oślepiające. Żółte morze tych kwiatów towarzyszy nam w każdej wędrówce na zachód i wschód, tak samo jak towarzy-szą w dole naszym drogom srebrzyste, zielonawe i niebieskie pętle, zakręty i zakola rzek”. H. Mortkowicz, Podole…, s. 99

61 „Jeżeli młodzież nasza, turyści i  sportowcy znajdą w  tym tomie bodziec do głębszego poznania i umiłowania puszcz polskich, do zrozumienia ich znaczenia dla państwa i szla-chetnej dumy, iż wszędzie tu przetrwała polskość, uosobiona w cichych dworkach i chat-kach ludzi pracowitych, a niezłomnych jak stare rozłożyste dęby puszczańskie – autor będzie się czuł całkowicie wynagrodzonym za swoją pracę z miłością i zapałem wykona-ną”. F.A. Ossendowski, Puszcze polskie, Cuda Polski, Poznań [1936], s. 5. Dalsze cytaty pochodzą tego wydania utworu.

wyręby „dzikie i zbrodnicze”) oraz „straszliwe” szkodniki leśne. Ossendowski odnotowywał ich skutki ze szczególną uwagą i z nastawieniem perswazyjnym. Przykładom dawnej ochrony puszcz królewskich sugestywnie przeciwstawił późniejsze działania rabunkowe. Ze znawstwem pokazywał „mocno prze-trzebioną” i paloną w wojennych pożogach Puszczę Augustowską i „szybkie zanikanie” cisów, modrzewi, buków w Puszczy Białowieskiej. „Tyle wieków ochraniali ją miłośnie królowie polscy, z goryczą konstatował pisarz, a po nich nawet carowie rosyjscy, aż rozszalała tam wojna” (s. 157). Personifi-kując polskie puszcze jako zasępioną matkę, zadumaną nad losem swoich