• Nie Znaleziono Wyników

KRONIKA PARYZKA

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1869, T. 3 (Stron 105-139)

1.1 i k a x r, a v, n a u k o w a i a a i v s r v c z n a.

W y s t a w a S z t u k P i g k n y e h w p a ł a c u P rz e m y s ł o w y m : m a l a r s t w o i r z e ź b a . — P r z e ­ m i a n y k r y t y k i S z e k s p i r a : p r z e k ł a d p a n a M o n t e g u t p r o f e s s o r a C o u r d a v e a n . —

„ C h a r a k t e r y i t a l e n t a . " — A r s e n H o u s s a y e , je g o s t a n o w i s k o w p i ś m i e n n i c t w i e i r a n e u z k i e m —j e g o o s t a t n i r o m a n s: „ L e s G r a n d e s D a m e s . ’’ —W i a d o m o ś c i li ­

t e r a c k i e .

Vox P o p u li, który nie zawsze jest głosem B oga, twierdzi że tegoroczna W ystawa Sztuk pięknych je st znakom ita. K rytycy paryzcy utrzym ują że tam co krok m ożna się spotkać z talentem , że doskonałych obrazów m nóstwo. Chwata Bogul jeżeli tak uw ol­

nieni jesteśm y tego roku od opłakiw ania w przedmowie, niskośei poziomu artystycznego, które to treny m ówiąc nawiasem , mocno się przejadły piszącem u, a więcćj jeszcze czytelnikom .

A teraz zapisaw szy fakt ważny, że wedle term om etru paryz- kiego, sztuka na powszechnym konkursie stoi wyżćj zera, wejdźmy do salonu, gdzie jeżeli zechcecie, pochodzimy w miłym nieładzie.

M acie prawo nas b ad ać, odpowiadać będziem skwapliwie, a skoro wam nasze opowiadanie nie w ystarczy, posłucham y na prawo i lewo w szystk iego co sły szeć warto.

Nigdy W ystawa Sztuk pięknych nie b y ła tak liczna jak tego roku: 24 5 2 obrazów olejnych, z tysiąc rysunków aquarel, em alii i p asteli, do siedmiu se t posągów. W gło w ie się mąci sp ojrzaw ­ szy na to w szystko.

N a pićrwszy rzut oka, przychodzień nie znający wyroków paryzkićj krytyki, która pono jedynie dla odmiany zagrała z innego tonu, a zam iast ganić, chwali; przychodzień mówię zobaczy m on o­

tonną m ierność. Pow oli dopićro, zaglądając w te tysiące ram przez szk iełk o , w braku nowych dążeń, znajdzie nieco m łodych talentów m iernego wzrostu, bo religia w ielkiego malarstwa posiada już ty l­

ko kilku sekciarzy. Każdy swoją grzędę uprawia, k aw ałek pro- wincyi lub szczegół obyczajowy: ten alzacki zagon orze, ów karczu­

je bretońską miedzę; trzeci w klasztorze w łoskim siedzi, czwarty

KRONIKA PAltYZKA. 1 0 3

w paryzkim buduarze rozpustuje... P odział pracy stal się prawem sztuki podobnie jak już oddawna jest prawem przem ysłu. Zbytecz­

na u tyskiw ać. Sztuka idzie swoją drogą jak historya, porwana d u ­ chem czasu. Jak ona doznaje przemian nieznacznych, których pra­

wdziwe znaczenie w ym yka się często spółczesnym . N a pociechę możemy sobie powiedziść, że co straciła na wysokości, to zy sk a ła na szerokości i rozm aitości. Zatracona jedność wielkich tradycyj, w części nagradza rozm aitość przedmiotów i punktów widzenia.

N ow e przestwory w eszły w widnokrąg studyów. M alarstwo przy­

sw oiło sobie szczep y których pędzel nigdy nie reprodukował: m a­

larze wniknęli głębićj w rzeczyw istość. Istnieje dzisiaj prawdziwa etnografia m alownicza. Może to zadaniem szk ół sp ółczesn ych , przysposabianie m ateryałów do nowśj mającćj się objawić sztu k i’

Kto w iś czy ten pozorny upadek nie kryje przeobrażenia.

Zagadaliśm y się, i oto tłum nas zaniósł do w ielkiego salonu honorowego, od którego ogół rozpoczyna przegląd w ystaw y, a lb o ­ wiem tutaj są obrazy najw yższe i najszersze... wedle m iary m etra, nie m istrza.

Rzeczą najwięcśj uderzającą dzisiaj w szkole francuzkiśj, je st brak znajomości przepisów estetyki, brak tradycyi i busoli. Od pięciu lat istnieje wprawdzie katedra estetyk i w S zk ole Sztuk P ie- knych, ale zasady w tak krótkim czasie nie owocują. N auki zaś dawane przez krytyków b iegłych jak Karol Blanc lu b Teofil G autier nic nie znaczą: feiletonu nikt nic bierze na seryo. Potrzeba p r o fe s•

sora stojącego po nad praktykam i swój sztuki, znającego jej filozo­

fią. 1 ,|ćj prawa. Gdyby francuzcy artyści m ieli pojęcie znaczenia rysunku i koloru, gdyby znali konw encyą proporcyi w jśj stosunku do przedmiotu, gdyby tradycye mistrzów nie b yły zatracone a w iel­

kie pracownie zam knięte, nie widzielibyśm y w salonie zu p ełn ego braku w ykształcenia m alowniczego.

Posłyszaw szy że na wystawie są ogrom ne obrazy, płótna ośm dziesięciu metrów kwadratowych, m niem aliśm y że m alarstwo h i­

storyczne ożyło, że zobaczym y ocknienie wielkiśj sztuki; w sz e d ł­

szy znaleźliśm y tylko w ielkość rozm iarową m etryczną.

T C ałą jed n ę ścianę czw orobocznego salonu zajmuje obraz pana eu ler Inondes de la L o ire ." W roku 1866 c a łą Francyą L t ' ten straszny wylew, jak niegdyś rozbicie M eduzy. Klęski v aTszne 1 straszne widoki. Pod Orleanem , nadbrzeżni m

ie-k atastrofa

f

-CZ§ŚĆ ludnoścl b6<4c6j jeszcze przy życiu. T aka staw ił. Ale niepotrzebnie zrobił z tego obrazu panoramę. Dwa m etry płótna w ystarczyły P oussinow i do odmalowania pow szechne- KO potopu, w którym, prócz jednej rodziny, ca ta ludzkość u ton ęła.

a ir)aj ł c Przedstawić dram at bedacv jednym z tysiąca w ypad- x vv y cia ludzkiego, Leullier w ziąt piótno rów nie w ielkie jak to

na którym Michał A nioł przedstaw ił S ą d O stateczny. N a co? czy przez to scena staje się wspanialszą? przeciwnie traci pow agę, bo w ygląda jak d ek oracja obstalowana do ludowćj m elodramy.

Prawo estetyk i, prawo dobrego gustu, nakazuje żeby wielkie rozm iary dawać jed ynie obrazom w ysokiego sty lu — tym , na których przedstawiona nagość i draperya. Prawem to je s t dlatego, że tam tylko mogą się ukazać k ształty przyrodzone i odzież ludzka nie na­

leżąca do żadnej epoki ani miejsca, odzież i k ształty odpowiadające pojęciom ogólnym , które osłabiają bohaterowie i bogi.

Przepis to tak dalece obowiązujący, że nasza sztuka dzisiejsza, dziennikarstwo, trzyma go się zawsze. Chociażby wypadek najstra­

szniejszy w ydarzył się w tśj lub owćj części kraju, dziennikarze za ­ pisują go na miejscach przeznaczonych w dzienniku ro zm a itym no ­ w inom . A rtykuł Wstępny zaw sze zachowany interesom bieżącym całego narodu, pochwale lub naganie ludzi stojących u steru, roz­

prawom nauk społczesnycli lub moralności powszechnćj. Nikom u nie przyjdzie na myśl opisywać wypadków epizodycznych na miejscu przeznaczonćm dla zasad i idei.

Do pow yższego przykładu dodać należy, że m ężczyzna we fra­

ku nie korzystnie w ygląda w obrazie, jeżeli malarz przedstaw i go w naturalnej wielkości. M ichał A nioł m awiał że nigdy trzew ik człow ieka nie wart jego nogi. Qericault wprawdzie d ał wielki ro z­

miar R o zb icia M eduzy, ale przynąjmnićj sk orzystał z tego przed­

miotu żeby m alować nagość a nie surduty i buty.

Pan B in tak że w ogrom nych rozm iarach przedstaw ił P ro m ete­

usza, ale tu są one właściw e. Jego P rom eteusz p r z y k u ty , ma wielkość w yw olanćj tragedyi. Obraz prosty i strasznyjak najpiękniejsze przed­

m ioty tragiczne Haxinanna. Nigdy pędzlem lepiej nie przetłum a­

czono E sch ylesa. N a granitowej skale.brunatnej, W ulkan krzyżuje I y tana-buntow nika. Ogromne jego ciało dumnie wisi na górze prze- mienionćj w pogańską Kalwaryą. Na szczycie sk a ły , odziana pur­

purowym płaszczem , na królewskiem berle wsparta, stoi potęga na­

kazująca kaźnią. Nie ubłaganym gestem zm usza ona W ulkana do przybijania okowów Prom eteja. Na niższym stopniu postaw iona siła , przepasana lwią skórą, na m aczudze wsparta, w m ilczeniu przygląda się męczeństwu. Cała ta grupa grobow o wygląda, w in­

nym przedmiocie byłby to błąd— tu, jestto konw enansem i harm o­

nią. Iraged ya Eschyla, uroczystą nieruchom ością swoją, więcśj do marmuru podobna niż do ciała: osoby tam wydają się ożyw ion y­

mi posągam i. Styl pana Bin nie jest ani zimny, ani martwy: g łę b o ­ ki wyraz rozlany na obliczu przedstawionych figur. P otęga zdaje się być nieubłagana: gniewne jćj usta ciskają W ulkanowi rozkaz n ie o d w o ła ln y ... A jednak, cień wyrzutu wybija na jćj proste i fa ­ talne oblicze: posłuszna woli okrutnego boga, czuje iż katuje szlach etną ofiarę.

S iła rnniój inteligentna, zdaje się jed uak tćż zakłócona prze­

cz .ciem niespraw iedliw ości jak ą popełnia. Ku ziem i pochyla a tlety­

czne czoło i rozm yśla nad niesłusznością otrzym anego rozkazu.

W ulkan swobodniejszy, nie tai litości, ręce mu opadają, na twarzy jego czytasz litość... Milczenie które Prom eteusz zachow uje w E s- chylesie, malarz w yraził nieruchom ą pozą. Tytan przybity do o l­

brzymiej szubienicy, udaje martwego: nieugiętą głow ę podniesie dopićro po odejściu katów bożych.

W ykonanie jest godne m yśli, silne i poważne, pokryte kolorem treska, którego surowość przedmiotowi przystoi. Idąc dalćj w tym kierunku, pan Bin może zasłynąć jako m alarz historyczny.

D ziś tu najsławniejszym z m alarzy historycznych je s t pan B onnat. Ma on dobre tradycye i umie naśladow ać m istrzów nie­

podległe. N ależy do rodziny Caravagia i Ribeira. N a nieszczęście, rzadko bywa żeby tacy potężni artyści mieli subtelny smak: za­

chwyca ich realizm, prawda bez wyboru, lubią trywialność, bo im się zdaje że w nićj większa doza życia.

Bonnat kandydat do stutysięcznćj nagrody cesarskiśj, przed­

staw ił Wniebowzięcie, obraz w ielkich rozm iarów. W około marmu­

rowego sarkofagu Najświętszćj Panny, klęczy dwunastu uczniów, w górze po nad odrzuconym wiekiem grobowca, widać M atkę Zba­

w iciela niesioną do nieba przez aniołów . A postołow ie doskonale m alow ani, ale zbyt realni. B yli to rybacy, prawda — być m oże iż w rzeczyw istości m ieli łataną odzież i brudne nogi; a l e ' w obrazie, w perspektywie ośm nastu wieków, takich prawd m alować nie n a le­

ży. Odkąd Chrystus um ył nogi swym uczniom , czyści są i szlach e­

tni. Opadły z nich łachm any, apostolstw o ich u stroiło w nowe dra- perye, stali się idealni; a jeżeli Leonardo da Vinci w yniósł ich do tćj godności, chociaż wziął ich rysy z natury, tam pozostać powinni, i nie zniżać się więcśj. Pow szedniość apostołów zresztą doskonale m alowanych, tćm więcćj razi w obrazie pana B onnat, że jeg o M a­

donna M ichało-Anielska, przypom ina sty l tego m istrza, i ruchem głow y tworzy sprzeczność z naturalizm em m alatury potężnćj, ale ciężkićj i m ateryalnćj, gdzie niebo, chmury, anioły i draperye p rzy­

klejone do płótna gęstą farbą.

N ie wynika z tego żeby m alarz m iał się roztapiać jak pan Bouguerean, który na płótnie inającśm ośm dziesiąt metrów kw a­

dratowych powierzchni, przedstaw ił A p o lin a z m u za m i w O lym pie.

Obraz ten przeznaczony na su fit do teatralnej sali w B ordeaux, zy ­ ska zapewne skoro będzie um ieszczony na w łaściw em miejscu.

Pan Bouguerean przedstaw ił znany ustęp H om erycznego H y ­ mnu do Apolina: „Ztąd, syn Latony, jako m yśl z ziem i porwana do w ielkiego (Jlympu, wchodzi do m ieszkania Zeus’a, pozostającego w gronie innych Bogów.

I

wnet nieśm iertelni już tylk o o śpiew ie m yślą.

I

w szystkie muzy odpowiadając chórem g ło sz ą am brozyjskie dary Bogów i nę­

dzę ludzi, którzy żyjąc w rozpaczliwćm szaleństw ie, nie znajdują le ­ karstwa ani na starość ani na śm ierć.”

, Bouguerean zgrom adził cały Olymp ok oło Apolina. Ale bóg słonca nie ma wielkości jak ą m ieć powinna głów na figura tak w iel­

kiego obrazu: wątły i blady wygląda na m łodziuchnego tenora pier-

Tom Jl. Lipiec 181.9. 1 4

wszy raz w ystępującego na dworze. Cała scena zdaje się ścięta lo­

dem urzędowym. N ie wiadomo czem u Venus, jakb y olym pijski kopciuszek, siedzi w kąciku? Przecież wiadomo źe ona rej wiedzie w szędzie gdzie się pokaże. Za to Irys w powietrzu rozpościera cia­

ło przedziwnej gibkości. B oginie ziem skie na pićrwszym planie le­

żą rozłożone. W układzie niem a siły w yższćj, która jak system słoneczny porusza postacie na sufitach patrycyuszy. Jednak je st to znaczna summ a talentu: Bouguerean nie je s t m istrzem ale professor b yłby zeń doskonały, bo rzem iosło sw oje zna wybornie.

Najlepiój pojęte obrazy przybyły na w ystawę z Rzym u. P o ­ chodzi to ztąd, że w odwiecznein m ieście żyją jeszcze pomiędzy uczniam i szk o ły francuzkiej zasady mistrzów; ich przykład obecny oczom , nie dozwala o nich zapom nieć. Obraz H ektora Leroux „ Un m iracle chez la bonne dóesse” je st pierwowzorem w łaściw ości. Ma­

larz pozw olił zajrzeć profanowi do św iątyni W esty, w którśj dziwne dzieją się rzeczy. W niszy ołtarzow ej, stoi olbrzymi posąg bogini.

W estalki biało ubrane, stoją i siedzą w sanktuaryum . Jedna z nich w żałobie, z rozwianym jasnym w łosem , na klęczkach przed o łta ­ rzem błaga przebaczenia za w ygaszenie św iętego ognia. Podno­

sząc błagaln y wzrok ku wyobrażeniu bogini, dotknęła palcem jej stóp bronzow ych. W tój chwili ogień z nieba spada na o łtarz i za­

pala zgasłe ognisko. W estalka już nie będzie zakopana żywcem , jak to nastąpić m iało wedle przykazania wyrytego na ścianie.

Malarz z uczuciem od dał wrażenie jak ie czyni na w estałkąch widok cudownćj błyskaw icy. Jed n e olśnione, zasłaniają oczy; in­

ne w zachwyceniu stoją. . inne wielbią dobroć bogini; inne z ocale­

nia towarzyszki się cieszą: inne nakoniec, najwierniejsze, nie dziwią się cudowi, tylko nań patrzą z wewnętrznćm skupieniem. Kolumny z fioletowego marmuru, półcień rozlany w świątyni: to jed yne spo­

soby użyte do otrzym ania efektu m alow niczego. K oloryt żywy byłby uczynił prozaicznym cudowny dramat odgrywający się w sta- rożytnśj, zamkniętćj świątyni.

Do tychże pojęć i m aniery, należy obraz Gerdron’a przedsta­

wiający L u krecyą . W zorowa żona siedzi pośród n iew iast, zajęta wraz z niemi staraniem ok oło domu. Kobiety przędą, k o ły szą dzie­

ci, robią tkaniny z wełny; leniwsze nad robotą p osn ęły. Cały ten w idok starożytnego Bagieńca, ośw ieca łagodne św iatło. W głęb i przez uchylone drzwi, widać niebacznego Collatina pokazującego Sextusow i swoją żonę.

H ebert naczelnik szkoły rzym skiśj, n a d esła ł pasterkę. P a - storella sła b e dziecię uwinięte w pasiastą płachtę, stoi w poetycznym rzym skim krajobrazie. Utwór nadobny; ale od dyrektora akade­

mii więcćj się wymaga: taki urząd obowiązuje. N astępca Ingra, mający dawać przykład całśj szkole, z V illi Medici powinien przysłać obraz poważny, w ielkiego stylu — albo nic wcale.

A llegorya pana Lecom te Dunony wydaje nam się w zniosła. J est to m oże obraz zaw ierający najgłębszą myśl psychologiczną w

tego-rocznym salonie. Malarz zatytu łow ał to płótno L 'a m o u r qui passe et Vamour qui reste. Scena dzieli się ua dwie grupy. P ostaw ione w pe- wnśj od siebie od ległości, łą c zą się m yślą widomą. Grupę głów n ą w i­

dzimy na pochmurnem niebie: kobieta niegdyś kochana, jeszcze piękna, w powietrzu unoszona przez A morki, leci... zapewne do in­

nego kochanka. D raperye jej różowe wiatr roznosi; odbiega obo- , jętnie, ręką żegna m ężczyznę, który widząc odlatujące szczęście sw oje, zwraca się sm utnie do matki, i otrzym uje pociechę od m iłości m acierzyńskiśj, m iłości która zostaje, ja k o jed yn a trwała i bezinte­

resowna m iłość na tym św iecie.

M atka z synem sied zą na kamiennćj ław ce stojącćj przed do­

mem. Laury różowe ocieniają go w około; pejzaż zakończony morzem , sm utny... bez brzeżny; pies na pana patrzy oczym a w yra­

żającemu przywiązanie wierne... Scena to starożytna, co znaczy że je st w iecznie ludzka i naturalnie idealna, że nie będąc lokalizowana ubiorem m oże być zrozum iana każdego czasu. Pan Dunony m łody jeszcze, rokuje m yślącego m alarza.

Tuż obok, obraz śm ieszny, chociaż ma pretensye do filozofii,

„ L 'a m o u r et une Veuve” pana Lambron. W dowa m łoda, ubrana w e­

dle ostatnićj mody, jedna z tych figur ja k ie się często na w łoskim bulwarze spotyka, spaceruje z parasolikiem w ręku. Z boku w y­

skakuje kupidyn nagi i zastępuje jćj drogę. Poznaw szy z miny że kołczan nie potrzebny, upuszcza go na ziemię; p iesek pani go po­

dejmuje i aportuje niby kaw ał kija. N agość ta, obok tego żurnalo- wego obrazka, osobliw sze czyni w rażenie... Amor w tych strefach przyzw oicie m ógł się tylko przedstawić we fraku. Jak m alarz m o­

że nieczuć nonsensu, który każdy spostrzega.

Sm utne je s t rzem iosło krytyka! Zam iast po prostu używać widoku ładnych rzeczy, musi je sądzić i często przeszkadzać mnym do cieszenia się niem i. Szczęście, że nasi czytelnicy nie w obec obrazów przeglądać będą to spraw ozdanie, w salonie rzucili­

by je pewno mówiąc z niechęcią; n ie psuj nam acpan zabaw y... pó- P°wiesz swoje kazanie. Kto słu ch a krytyków? Zapew ne że niRt, ale ponieważ zwyczaj chce żeby byli spraw ozdaw cy z wystawy u i chociaż nikt ich uwag nie słu ch a, ciągniem y dalej naszą krytykę i klassyfikacyą.

, . f 01 trety w ogóle znakom ite, a to jedna z wysokich gałęzi sztuki. l u malarz patrzy naturze oko w oko. Żeby być portreci- s ą trzeba najpierw znać dobrze rzem iosło m alarskie, to je st umieć naśladow ać kształt, trzeba nadto znać sw oją sztukę, to jest od łą­

czyć cliaiak ter od formy: obrać pozę, ubiór, św iatło, kolor, t ło — m ianowicie, przedstawić wzór jak najw łaściw iśj, czyto z frontu ja k H o lb e in w ym alow ał op asłego H enryka VIII, czyto z profilu, Jak Tycian kiedy malując Franciszka I-go ch ciał królewskie

obli-cze uducbownić, czyto w trzech czwartych, wedle powszechnego zwyczaju, który potępiał rzeźbiarz Dawid. Sław ny tw órca tylu prześlicznych medali, m ówił że profil zawsze najwyraźniój do sw ego przemawiał: , , Oblicze widziane od czoła, patrzy na cię; profil je st w stosunku z innemi osobam i, ucieka od ciebie, nie widzi ciebie w cale. Oblicze widziane od czoła, pokazując ci kilka obrysów, trudniejsze do rozw ikłania. Profil jest jed n ością.11

R zeczyw iście profil najlepićj uwydatnia indywidualność. Jak obrysy architektury, tak osobliw ość człow ieka wyraża swój charak­

ter linią profilu. Szkoda że m alarze każą zw ykle wzorom na siebie patrzeć, to m oże zmienić fizyognomią, przeinaczyć wyraz wzroku że­

nując go, jeżeli nie śm iały.

N a wystawie, dobrych portretów w iele, co dowodzi że sz k o ła francuzka m ogłaby się odrazu podnieść pod szlachetnćm natchnie­

niem i estetycznym kierunkiem .

Pom iędzy portrecistam i pierwsze dziś m iejsce zajmuje k obieta, panna N elia Jacquem art. W ystaw iony jej pędzla portret ministra ośw iecenia, pana Durny, podziwiają w szyscy, i słu szn ie, bo je st w y­

mowny, naturalny i podobny. A rtystka należy do szkoły Flam an- dów i Holendrów, mistrzami jśj R ubens, V&n D yck i Rembrandt.

Praw da w tym portrecie zadziwiająca! M inister w ygląda jak żyw y, a jednak uszlachetniony, jak być powinien każdy wzór w oku ar­

tysty.

Portret Haussm ana przez H enryka Lehm ana wysoko ceniony, nam się mniej podoba, m oże dlatego że fizyognom ią wzoru bardzo niska, przedpokojowa.

Sławny portrecista P aw eł Baudry, w ystawił w izerunek swojego przyjaciela architekta gm achu Nowćj Opery, pana Garnier. B u do­

wniczy w stroju roboczym siedzi na brzegu sto łu , i patrzy przed s ie ­ bie jak człow iek ścigający m yśl i mający przemówić. Podobieństw o ogrom ne, poza tym czasow a, charakteryzuje tego artystę ruchliw ego, czynnego, niezm ordowanego, który mówi szybko, urywano, um ysł m a żywy, wiecznie w ytężony, który gm ach opery zaim prow izow ał, jak całą swoją sław ę, ale w szystko winien ogromnćj pracy, który własnoręcznie zrob ił przeszło trzydzieści tysięcy rysunków, tylko do samćj jednej opery, nie licząc tych które zrobiono pod jego kierun­

kiem . Czoło jego pokryte czarnym i puklami, oko przenikliwe, j a ­ sn e, nos suchy, chude policzki, cera zm ęczona, w szystko to oddane po m istrzowsku.

Dalćj spotykam y przez Dubufa m alowany portret, nadinten- denta sztuk pięknych, pana N ieuw erkerke. Jestto także w izeru ­ nek bardzo chwalony. U kład obrazu artystyczny. H rabia stoi oparty lew ą ręką o stół, na którym m alarz p o ło ż y ł szpadę z XV I wieku, z bogatą rękojeścią. N ależy ona do zbioru starych broni, które widać w głęb i n iejasn o występujące n aciem n ćm tle. Dubufe najlepićj m aluje wielkich panów, a to dlatego że z niemi przestaje bywając w w ielkim św ięcie.

1'AllYZKA. l U O

Młody malarz, Ilenryk R egnault, uczeń szk oły rzym skiej, syn uczonego chemika dyrektora rękodzielni Sćvres, w ystaw ił kon ­ ny wizerunek jen erała Prim.

Juan Prim, m ały człow ieczek blady, z oczym a pałającem i jak dwa karbunkuły, przedstawiony z g o łą głow ą na karym , wielkim komu. Pow strzym ując rumaka jeździec p rzech ylił się w t y ł na sio ­ dle, jakby chcąc lepić) użyć ow acyi m adryckiego ludu Koń z wygiętym karkiem , na d ół spuszcza głow ę, jeździec swoją w górę podnosi... obaj pokryci pianą. Przed niem i, powiewają jedwabne chorągwie, niesione przez tłum różnobarwny. N a tćm tle koloro- wćm, promiennćm, odbija twardo czarny koń i zakurzony m undur bohatćra.

Z obrazu tego w nieść m ożna że akadem ia francuzka w R z y ­ mie, m e ochładza talentów gorących, nie przytłum ia poczucia te- czowości w tych uczniach, którzy się urodzili kolorystam i

Pow iedzieliśm y i powtarzamy iż je st w iele dobrych "portretów ale w ogóle brak im zalety m ieszkającej w um yśle, brak twórczości]

Portrety m alarzy francuzkich są dobrze zrobione, ale nie są w ynale­

zione Słowo w ynalazek m e znaczy tu fantazyi, ale jed yn ie się

od-■

l«M rzy, A n L t ^ ' t ^ " \ ^ \ P ^ t « t ą n c k i e , jak W enecyanie, IIo-cistów, mnós 2 ’ ych "^ yw iduabzm w ydał sław nych portre-Wicie A n glicy ,P,° rtTrTc t w zalecających się inwencyą; m

iano-S u iano-S r - ¾ ś

P ollet grupa, którćj przedm iot wzięty z E loa, poem atu A lfreda

P ollet grupa, którćj przedm iot wzięty z E loa, poem atu A lfreda

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1869, T. 3 (Stron 105-139)

Powiązane dokumenty