• Nie Znaleziono Wyników

PRZEKŁAD POLSKI

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1869, T. 3 (Stron 143-151)

Teorya Daricina, podług popularnej prelekcyi Ludwika Buch

PRZEKŁAD POLSKI

Ł a sk a i pokój w C hrystusie. Moja kochana K achno (1 ).

W czoraj pisałem do cieb ie a zarazem i list do M iłościw ego pana p osłałem ; z którego m ożesz dowiedzićó się ja k nasi w A u g sb u rg u ch cą się g ó rą trzym ać. Ztąd m am otuchę (jeśli B ó g m iło ściw będzie), że za czternaście dni b ęd ziem y przy w as w dom u. L u b o ja uw ażam że nasza spraw a n ie ostan ie się bez potępienia; do tego p otrzebaby w iększćj siły . Chcą po prostu m n ich ów i m n iszk i m ióć napo wrót w klasztorach. Jed n ak że K u rtirszt (2) p isa ł tu że spodziew a się iż się rozjadą z A ugsburga, zachow ując pokój w zględem w szy stk ich gości. Daj to Boże, b y ła b y to w ielk ie m i­

łosierdzie; i w szy scy p otrzeb ow alib yśm y tego, k ied y T u rek takie m a zam iary na nas. W ięcćj u sły sz y sz zap ew n ie przed lu ty m . Zaczóm w szy stk ich w as B ogu polecam . A m en . W sobotę p o

M arcie 1 5 3 0 (3).

M arcin L u te r .

( 1 ) M a r c i n L u t e r z a ś l u b i ł w 1525 r. Katarzynę von B o ra, z a k o n n i c ę z k l a s z t o r u N i m p t s c h e n .

(2) Ja n z p r z e z w i s k i e m der Bestandige ( W y t r w a ł y ) K u r f i r s z t S a s k i , o p i e k u n L u t r a , by ł o b e c n y m n a z je ź d z ie a u g s b u r s k i m .

( 3 ) XV r o k u 1 53 0, d z i e ń 29 lip ca p o ś w ię c o n y Ś. M a r c i e , p r z y p a d a w j n i e d z i e l ę ; a w i ę c sobota po S . Marciep r z y p a d a ł a n a d z i e ń 4 s i e r p n i a .

KRAJOWE I ZAGRANICZNE.

141

A D R E S .

W ręce pani K a ta rzy n y D oktorow ój Luterow ćj w W itte m - bergu.

W ła sn o rę cz n y list (wraz z adresem w ła sn o rę cz n y m ) M ar­

cina L u tra do żon y, p isan y b y ł praw dopodobnie z K ob urga. gdzie L u ter p rzesiad yw ał podczas zjazdu w A u g sb u rg u , na k tórym pro­

testanci z ło ży li przed cesarzem K arolem V w y zn a n ie w iary, K onfes- sy t A ugsburską nazw ane. L u ter od b ierał c ią g le w iadom ości o zjeźilzie au gsbu rsk im i d onosił o nich żon ie do W ittem b erga; ja k się okazuje z n in iejszego listu, w k tó r y m się n ie jeden szczeg ó ł c h a ­ rak terystyczn y, a w ięc ciek a w y zaw iera. Z teg o w zględ u u w a ­ żaliśm y za rzecz stosow n ą przedstaw ić g o do o g ło sz en ia w tek ście au ten tyczn ym i w przekładzie p olskim , tak ja k i list K opernika.

D. 15 czerwca 18 6 9 r.

A le x a n d e r P rzezdziecki.

P R Z E G L Ą D TEA TR A LN Y .

„ J a c z y li Sam olubi/” kom edya iv 3 aktach p p . L a b iclie i M a rtin .

S a m o lu b y to te m a t b o g a ty dla kom edyj. T y lu j e s t sam oiubów i pod tak różnemi postaciam i, z tak rozlicznem i odcieniam i,— tyle egoizm u w najbliższych rodzinnych stosunkach, że tem at sam się niem al na­

stręczał. W zięli więc go przed się pp. Labiche et Com pagnie i obro­

bili po swojem u. W takićra obrobieniu, nieszukać jed nolitości, j e ­ dności i sp rężystości organicznśj, przepalającej m yśl u w łasn ego ogniska.

W szystk o za leży tu na rutynistycznćj zręczności, która trafną naw et m yśl tendencyjną rozprowadzi rozsądnie, ale bez poetycznćj w yższości, bez siły indyw idualnej,

jędrnej

i świadomej celu do k tó­

rego zm ierza.

R zecz się po prostu tak odbywa. Zeszli się panowie Labiche i Martin i nuże gawęda. Z gawędy zaproponow ali sob ie zrobić coś pożytecznego, ot naprzykład kom edyą. Jed en powiada: ja mam m ysi, drugi: a ja charakter, tamten: a ja (lwa, ten: a ja sen s m orał- ny. Zgoda, o cóż więc chodzi? P isz ty ak t pierwszy, ja drugi, a treść przetnijmy na równe części i weźmy po połow ie. Ty m asz dowcipu więcej; ja zdolności architektonicznej — ja ułożę scenv ty ok raś i podsól niektóre ustępy. Sztuka sporządzona w ed łu g tych przepisów wychodzi gotow a, zaprawna, nie razi nikogo niedołęztwem ow szśm tu i ow dzie wzbudza uznanie, ale też nikogo głębićj nie za-’

stanaw ia. Można ją w idzieć raz na scenie zw łaszcza "a raczćj prze- dew szystk iem doskon ale graną, a potćm „pierś nie tęskni już do

n ieznan ego id eału .” v J

W ykazuje ona chorobę społeczn o-m oralną, ale nie daje na nią id ealn ego nawet lekarstw a. W szystk ie figury tćj kom edyi są m niej- szem i lub w iększeini sam olubam i, z wyjątkiem m oże m łodego Ar- manda, który także chętnie się pozbywa ukochanśj od lat dziecię- cych, bo się przekonał o jej nicości i doznał srogiego zawodu. Te- mat sam olubstw a, ażeby w yw arł silne w rażenie w utw orze dram a­

tycznym , potrzebuje wydatne o i zdrow ego kontrastu, energicznego przykładu, że szczęście innycu, zacniejszych, nie sam olubnych dróg

sobie szuka. P otrzebaby przekonać żyw otnym przyk ład em widza, iż człow iek żyjący nie w źółw ićj sk oru pie, nie dla sam ego siebie, ale dla ludzi, dla pracy poźytecznćj ogółow i, szczęśliw ym się czuje ze sam ego już czynu, ze sam ego przeświadczenia wagi je g o i d ono- śności m oralnśj. W tedy to egoizm wychodzi ohydnie i śm iesznie, wzbudza w stręt i zachęca do m iłości bliźniego. Lecz w rzeczonćj , kouiedyi egoistom dzieje się wybornie, a choć doznają m aleńkich zawodów, jed nak tego nie czują, nie reflektują się nad nędzą swą moralną;— przeciwnie j>an D utrecy kończy sztu k ę w ykrzyknikiem :

«jacy to ludzie egoiści!” Sam w ięc nie poznaje się na sobie, a ra- czćj powiedzm y prawdę, poznać się nie chce. W pływ sceny wtedy tylko jest rzeczyw istym i trw ałym , gdy autor nie sadząc nudnym m orałem , rozjaśnia charaktery, wprowadza lcolizye, rysuje realnie ale z tym duchowym zakrojem , iż refleksy a głęb o k o -ży cio w a , zdro­

wa i m oralna sam a się na m yśl nasuwa.

Tutaj tego niem a wcale. Panu D utrecy nie udaje się wpra­

wdzie m ałżeństw o z ład n ą siostrzenicą, n ie m oże on ustalić się na łon ie rodziny któraby go pielęgnow ała, i przyjaciel jeg o a raczej tow arzysz także go opuszcza, i dawny słu g a także, ale czyż on się czuJp tćin znękany? Broń B oże, owszem z pewną ulgą filozoficzną Powiada: „W szyscy są egoiści!” W tern orzeczeniu jest pociecha,

% zarazem uznanie sam ego siebie jako w yższego. A pan de la Por- clieraie egoista cyniczny, otw arty, kochający tylko sieb ie i swoje wygody? Tak sam o nie uczuwa ohydy sw ego sobkostw a ani sm ut- u \ Sdy mu żyw ot zatruw a pierw sza napotkana przeszkoda, ale z zimną krwią zabiera m anatki i jed zie do Ameryki, ażeby tam zn o ­ wu etablow ać swój kom fort i swój spokój. N ie wym agam y od utw o- 1 u scenicznego, ażeby w przedziale m iędzy jednym aktem a drugim przetw orzył zbrodniarzy na apostołów , ale autor satyryczny jakim yc powinien kom edyopisarz, ma w yższe zadanie od prostego roz­

śm ieszenia, w ięc powinien b ył wywołać refleksyą poważną, w ynika­

jącą ze starcia się charakterów.

Ze względu roboty, sztukę tę nazwać m ożna obrazkiem a nie om edyą w potężnćm teg o słowa znaczeniu. D w a najgłów niejsze charaktery; pan D utrecy i pan de la Porcheraie w pierwszym zaraz j ^''słaniają się jaw nie czem są, to jest pierwszy eg o istą — o b łu - di e . 1"" d szy w aj ący m się pod piękne słów k a ażeby zakryć obrzy- tv 1 kn • Sh- L woru w yłażące J a , drugi wypow iada szczerze źe to mudi; *°ta 't0 Ulu f 'c a w ia przyjem ność, a na nikogo oglądać się nie y . aiBze więc ak ty, tem bardziej źe intryga bardzo słabo jest .uwiązaną i me wielce ciekaw ą, rozwijają tylk o charaktery jasno i zgóry nakreślone tych dwóch sam olubów. W szyscy inni słu żą im za ak cesoi ya mmćj lub więcćj ubarwione i zabawne.

przypatrzm y się treści. Pan D utrecy bogaty kapitalista, stary kawaler żyje jak sybaryta nie pojmując innych obowiązków prócz tyczących się w łasnego zdrowia i wygody. Związany zażyło-,

cią a raczćj poodobieństwem brzydoty moralnćj z p. de la P orch

e-raie, nie troszczyłb y się o świat cały, gdyby go nie poproszono 0 rękę siostrzenicy T eressy bawiącćj jeszcze w pensyonacie. Tu pierw sza niew ygoda. P otrzeba aż do dnia ślubu trzym ać ją u siebie 1 pilnować. Ale sp rytna T eressa, dziecię w ieku, egoistk a m i gene­

r i e, tak się umie przy pochlebiać w ujaszltęw i, tak wniknąć w jego gu sta i sm ak, że stary k aw aler nagle czuje się zachw ycony jćj pię­

knością i knuje plany p ołączen ia się z nią węzłem ślubu. Atoli przeszkadza mu w tćm kuzyn Arm and p rzybyły z dalekiśj A m eryki i m łody From eutin który się właśnie ośw iad czył o T eressę. P odże- gnięty, pom yślaw szy że taka żona jak T eressa otoczy go najczulszą nielęgnacyą, gm atw a obydwóch tak dalece, że From entin w yrzeka się ręki T eressy. B y łb y się z nią jeszcze sam ożenił, gdyby nie d ok ­ tor Fournicier który m szcząc się na nim za podstępny zam iar oszu ­ kania go w kupnie domu, nie b y ł mu zdradliw ie podżegnął, iż T e­

ressa defektow ną jest i chorą do tego stopnia iż ją trzeba będzie ca łe życie pielęgnować. Odstrasza to sam oluba, pragn ącego żony dla w łasnej w ygody a nie troski i Kłopotu w domu. P ozw ala więc uanowo żenić się From entinow i, dla którego Armand nie je s t już ryw alem , bo się rozczarow ał a zak och ał w kim innym.

N ie m yślim y szkicow ać tu pojedynczych charakterów jako:

pana de la Porcheraie, From entina m łodzieńca p ełn ego zap ału i szlachetności, takiegoż Armanda, pensyonarki T eressy, i sam oluba lokaja bretończyka rządzącego się tem i sam em i m aksym am i co pan jego. W szyscy inni przesuwają się jak w k alejdoskop ie obok dwóch głów n ych , pow yźśj w skazanych figur.

D ow cip którego tu nie brak, zręczna scenerya, d ość żywe dyalogi stwarzają udatną całość, którćj w ysłuchać m ożna; lubo akt pierw szy całk iem niepotrzebny, a przynajmniej d ałby się za stą ­ pić jedną lub dwom a scenam i.

R ole rozebrali między siebie pp. Żółkow ski (D utrćcy), Rych- te r (de la Porcheraie), Sawicki (Dr. Pourcinier), S w ieszew sk i (A r ­ mand), O strowski (stary F rom en tin), Kwieciński (m łod y F rom en tin), panie: O strow ska (T eressa) i siostra From entina (N iew iarow ska).

Pan Żółkowski przedstaw ił p an aD u trćcy jako człow ieka wyra finow anego kom fortu, sło d k ieg o f a r niente, elegan ck ich i p rzyzw o­

itych a do niczego nie obow iązujących m anier. P ieszczotliw ie mó­

w i, ale czuć że chłód wieje od niego. P oją wszy doskonale charak­

ter, od eg ra ł g o z właściwą sobie um iejętnością, lecz zbyt usilne i pracow ite w ystudyowanie nie pozw oliło urozm aicić roli która się

"do tego nadaw ała. N ajm niejszy gest, zwrot, siadanie na fotelu i zaproszenie do siedzenia, w ykonane b y ło z ogrom ną precyzyą, ale w łaśn ie dlatego staw ało się czasem m onotonnem , przewlekając akcyą a więc i oziębiając wrażenie, jak ie w kom edyi przedew szyst- kiem na pośpiechu zaw isło.

Pan R ychter w ziął pana de la P orcheraie za dem onicznie, za m izantropijnie, lubo przyznać mu trzeba że wychodząc z takiego pojęcia grał znakom icie, cieniując najlżejszy szczeg ó ł, uw ydatnia­

ją c każdy rys ow ego silnie narysow anego charakteru. K to wić, czy taki cyniczny sam olub, m ający odwagę pogardy w ielkiego se n ty ­ m entu, nie lepiej by się ujawnił, grany energicznie a w eselćj, w y­

chodząc z zasady epikurejczyka stauow czćj, biorącćj to życie w eso ­ ło, tak jak się nastręcza. N ie chcem y przezto narzucać odrębnego

pojęcia artyście, który stosow ać się m usi do sw ego indyw idualizm u, tćm bardzićj gdy Porcheraie wyszedł w grze pana E y ch tera w j a ­ skraw ych, ostrych konturach, tak ja k sobie teg o życzył autor o sta ­ tecznie. Zawsze rola ta w repertuarze tego bardzo d obrego a r ty ­ sty, pozostanie jed ną z lepszych.

Pan Sawicki jak zaw sze tak i teraz, z niew ielkićj swćj roli u m iał wydobyć w szystko co się tylko dało na jśj korzyść i ozdobę.

Umiał zainteresow ać podrzędną w sztuce swą rolą, a u m iejętność tę dyktuje mu natura, którćj pan Sawicki gorliw ym je st kapłan em , i potężna praca która innym za przykład św ietny stanąćby m ogła.

Pani Ostrowska, pożyteczna artystka i przyjemna w rodzaju ról do których przyw ykła, w roli T eressy lubo granśj bardzo sta ­ rannie, nie czuła się swobodną. I nie m ogło tćż być inaczćj. T eressa m usi być naiwną od początku do końca, a szczególnićj w scenie, gdy Armandowi rani boleśnie serce szydzeniem naiw nśm z dawnych w spom nień. Tym czasem ta scena jed n a z lepszych w sztuce, prze­

m inęła najniepostrzeżeniej, bez żadnego efektu dlatego, bo fizyogno- inia i sposób dotychczasow y grania p. O strow skićj, wręcz tem u ch a ­ rakterowi się sprzeciwia. Łatw iśj się w ydoskonalić w każdym innym rodzaju, aniżeli w naiw ności, która musi p łyn ąć z naturalnego u sp o ­ sobienia. N ie bierzem y za złe artystce tćj roli, bo ją uważam y za gotow ość wyręczenia koleżanki w danym razie, i za dowód chęt- nćj a usilnćj pracy.

Co się tyczy pana K w iecińskiego, ośm ielam y się wyrazić tę n iep łon ną nadzieję, że przy długiój a m ozolnćj i wytrwałśj pracy, m łodziutki ten artysta w yrobić się może

w

rolach amantów.

E . L ubow ski.

' ♦ > ->■

Tom U l. Liiiioc 1869.

19

K O R R E S P O N D E N C Y A .

F lorencya , 2 1 m a ja 1 8 6 9 r.

Z listu Teofila L enartow icza w yjm ujem y następne zajm ujące szczegóły:

Owóź z nowości literackich mamy:

1. K siążkę p. DalVOngaro V A rie Ita lia n a a P a r ig i n eW E sp o - sizione Universale del 1867; dużo gadaniny, prawdziwego znawstwa równie technicznśj jak estetyczn ćj strony maluczko; ogólniki prze­

ciwko wyobrażeniom spokoju w sztuce, coś o tytanizm ie, o potrze­

bie szurum, burum, w ycieczki przeciwko Dupremu na korzyść Veli etc. etc., słow em rzecz drobna, jakk olw iek autor używ a ten wielkićj sła w y , a m ianowicie jak o mówca professorując we F loren - cyi, w M edyolanie, w W enecyi, N eapolu i już nie wiem gdzie dalćj.

DaU’Ongaro p isa ł m nóstw o okolicznościow ych poezyi, powiastek w ysnuł ze 6 tomów, w y k ła d a ł Dauta (k to go nie w ykładał?) i m ie­

wał mowy na m eetingach.

2. Poesie d i E n ric o B ix io w yszły w Genui z m uzyką do śpiewu; czułe, przyjemne, calm anti, woniące laurami, nie tym i któ­

rych w Polsce do rosołu a za granicą na w ieńczenie ły sy c h głów używają, ale aptecznym i lauro cerasi; zaw dzięczam tem u poecie sen spokojny, dzięki mu i za to.

3. Cenno B iografino d el Senatore C arlo B e m a r d o Mosca;

książka posłużyć m ogąca do galeryi zasłużonych ludzi we W ło ­ szech ostatn iego stulecia; sty l poprawny, rzecz napisana uczciw ie.

4. E lv ir a Istorieta Contem poranea d e l MarcJiese de Fuscaldo.

W cale ładny poemacik w rodzaju L o n g fello w a , trochę nudny, podobnie jak Ew angelina i w szystk ie am erykańskiego p oety, nie w yłączając nawet epopei dzikich z lasów Orinoko, poem atu św iad ­ czącego ja k m ało żyw iołów do poezyi przedstaw ia dzisiejsze sp o­

łeczeń stw o am erykańskie, kiedy poeta żeby opisyw ać b ohaterstw o musi się uciekać do dzikich, których je g o w spółrasow cy wytępiają.

W idziałem tu Longfellow a: poważny starzec: ju ż ok oło lat 70, a córka jak M alwina z Ossyanowych poem atów.

5. L a B iblioteca am ena del Treves; w tćj bibliotece drukują się powieści żyjących i nieżyjących autorów, którzy używ ali

chwi-Iowo głośn śj sław y, a teraz o nich cicho i głucho, i tylko wiecznie jeden Manzoni i jego zięć A zeglio wierzchem się trzym ają, pokąd ich jaki nowy Jow isz w przyszłości nie strąci, albow iem non e il m o n d a n rom or altro che u n /lato d i vento, che or ca qu m ci, o r va auindi. S ław a G iotta ściera sław ę Cimabua, G iotta znow u zam a­

luje F ra B eato, a R afael zatrze w szystk ich i t. d.

A le wracając do B iblioteki dei T reves, są w nićj wcale niezłe powiastki a m ianowicie Carla Mascheroni: L a vita q a a l e, A vocato A rm stro n g . B erse zia , L a C arita del p rossitno i powieść G iovanm de C a stro .

Z przeglądów w W enecyi wychodzą: M e m o ń e del R . Istit.

Veneto, w których znalazłem artyk uły dobrze opracowane, a m ian o­

w icie je st tam spraw ozdanie z bieżącćj literatury niem ieckićj in te­

resujące, daje bowiem wiadomość szczegółow ą o nowych poetach znakom itych, o których nic dotąd nie w iedziałem , aż m nie w styd, m ianowicie o Paw le H eyse, R obercie H am erling autorze A hasw e- rusa w R zym ie, Fryderyku Marx, Franciszku R aab, E rneście R au - scher, Silberszteju, Schantz, M oltke etc.

W teatrze tutejszym della Philarm onica przedstaw iany b y ł dram acik jed n o-ak tow y p. di Gubernatis p. t. R e N a la z indyjskiej legendy; rzecz udatna i napisana z przejęciem się charakterem poezyi indyjskićj, o którćj nawiasowo mówiąc, nasza publiczność czytająca w yobrażenia niema.

Com m endatore P e r u z z i wreszcie wydał A p e n d ix do swojćj:

S to rz a del Commercio ed ei B a n c h ie ri d i F irunge d a l 1 2 0 0 al 1 3 4 5 , w którym to apendyksie ciekawe rzeczy opowiada, a między innymi o Bernardzie Cenini florenckim złotniku z X V w ieku, który senza aver veduto altro che qualche esem plare stam pato (d e lla B ibbia di G uttenberg) intaglio i punzoni d’acciaio, conió le m atrici, fuse le lettere e aiutato dei suoi figli il giovine D om enico, z pom ocą rąk i Piotra erudita i literata, własnym i typam i drukow ał w r. 1471 B ucoliki W irgiliu sza i Enejdę. O znajd u ją cych się we Włoszech pi­

sm ach na tabliczkach woskowych (do d ziś dnia), o m anuskryptach A rch iw ó w d i S ia to i o porcie P iza ń sk im .

W IA D O M O ŚC I B IE Ż Ą C E I R O ZM A ITO ŚC I.

W A R S Z A W A .

C zerm ec 1 8 6 9 r. — Poezya u nas prawie zupełnie znikła.

Wprawdzie syp ią się jesz cz e wiersze w wielkich i m ałych partyach, lecz są to wyroby fabryczne bez wartości. Wśród takiej powszech­

nej nędzy, kiedy się zjawi okruszyna poetyczna zajmująca obrazkiem, m yślą, lub uczuciem; podajemy ją zaraz czytelnikom naszym . W z e ­ szłym miesiącu Kłosy w N. ‘205 zam ieściły Z ło te słow a J. Grejnerta, a Tygodnik illustrowany w N. 73, piosnkę: C zyli on zgadnie?

z

podpisem Magdusi. Obadwa te utwory zasługują na powtórzenie:

Z Ł O T E S Ł O W A .

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1869, T. 3 (Stron 143-151)

Powiązane dokumenty