(Jest nauka, którą uczeni nazywają filozofią, czyli nauką o mądrości. Uczeni tysiące książek napisali o niej dla siebie, ale dla ludu w szystko to zaw iera się w krótkich codziennych przysło
wiach, jak to następujące okazują przykłady.)
Ale! Ale! — Każdy ma swoje Ale, — Ale żeby nie to Ale, — To na św iecie byłoby inaczej dziś wcale.
Adam zm awia na Ewę, na Adama Ewa, — A oboje jedli z drzewa.
Aniołowi łatwo białym być, — Ale dyabła próżno mydłem myć.
A kto na św iecie tak w ielce cnotliwy, — Żeby nie zgrzeszył cho
ciaż sprawiedliwy.
— 65 — Bóg ci dał — Żebyś też dla drugiego miał.
Bogu w szystko sprawić snadnie — B ez Boga i w fos z głow y nie spadnie.
By dzieciak wiedział, jak nauki są skarby przednie, — Nie spałby, a uczyłby się i w nocy i w e dnie.
Biada temu domowi, — Odzie krowa rozkazuje w ołow i.
Bądź stałym w przedsięwzięciu, nieczułym na bole, — To ci z cza
sem posilną pomoc zabezpieczy. — Często sok, chociaż gorzki utajony w ziole, — Pom oc niesie słabemu, i chorobę leczy.
Czas ucieka — W ieczność czeka.
Chleb smaczny i syty , — Kiedy pracą nabyty.
Człek poczciw y choć ubogi — Zawsze w oczach Boga drogi.
Czemu ubodzy zdrowi, a bogaci chorzy? — Bo ubogich leczy praca, bogatych doktorzy.
Co bardziej dokuczy, — To prędzej nauczy.
Dobre dziatki — To jakby kwiatki — Zdobią ojce sw e i matki.
Dobrze w iele mieć, — Ale jeszcze lepiej w iele umieć.
Dobrze ci w yszli, — Którym co z oczu, to z myśli.
Długo żył, — Kto uczciw ym caTe życie był.
Dobry żart — Tynfa wart.
Gdyby nie te złe przygody, — B yłb y świat jako gody.
Gniew odwlekany — Nigdy nie żałowany.
Grzegorz! — Czegóż? — Pójdź robić! — Oh nie mogę na nogi się zdobyć. — To pójdź jeść! — No to chyba muszę już się wlec.
Gorzałką za grosz nieprzyjaciela ukoisz, — A za dziesięć przeciw sobie uzbroisz.
Gdzie ogon rządzi, — Tam głow a błądzi.
Ile kto ma cierpliwości, — Tyle ma mądrości.
I szumni i puszy, — A w długach po uszy.
Imię poczciw e — Skarbi szczęście prawdziwe.
Im dalej w las, — Tem więcej drzew.
I w Paryżu — Nie zrobią z ow sa ryżu.
Jesień tego nie w yw ieje, — Czego wiosna nie zasieje.
Jest to cnota nad cnotami — Trzym ać język za zębami.
Jaka praca, — Taka płaca.
Jak chłop się rozgniewa, — To dyabeł z nudów ziewa, — A jak baba z gniewu płacze, — To dyabeł w esół i skacze.
Jak ty rodzice twoje, — Tak cię uczą dziatki twoje.
Kto złemu pobłaża, — Dobre na szwank naraża.
Kto słucha pochlebce, — Mądrym b yć nie chce.
Kto ubogi a puszy, — To jak ciało bez duszy.
5
— 66 —
Kto ma stodoły, ma m yszy, — Kto ma skarby, to od strachu ledwie dyszy.
Królowie chociaż w ielcy, chociaż światem rządzą, — Jednakże, iż są ludźmi, równie z nami błądzą.
Lepsza wielka choroba ciała, — Niźli duszy mała.
Lepszy wróbel w ruszcie, — Niźli kuropatwa w chruście.
Lenia zapyta się zima jednym razem: — C zyś był w lecie gospo
darzem?
Ludzie podobni trawie, która kwitnąc rano, — Podcięta, wieczór obraca się w siano.
Łatwiej popsuć, niż poprawić, — Nie burz starego, póki nowego nie m ożesz postawić.
Łatwiej twarz pomalować, — Jak z szpetną duszą się schować.
Łgarze — Pan Bóg karze — Czasem głodem i mrozem, -— A cza
sem i powrozem.
Łakomy w szystko bierze miechem, — A litościwy dzieli się oche- chiem.
Musi nie dospać, — Kto chce chleba dostać.
Mądry rady nie skąpi, — Ale głupiemu ustąpi.
Myśl długo i wcześnie, — Ale wykonaj śpiesznie.
Miłym ten będzie potomkom, — Kto dobrze czynił ziomkom.
Mądrej głow ie — Dość na słow ie, — A głupiemu i sto słów — Jak
byś mówił do osłów.
Nikt się z rozumem nie rodzi, — A w ięc do nauki młodzi.
Nie paskudź gniazda własnego, — Bo najpierwszy w ylecisz z niego.
Najpiękniejsza rzecz — Prawdę sobie rzec.
Nie na to Pan Bóg bogatym cię stw orzył, — Żebyś biednych gło
dem morzył.
Nie godzi się w domu siedzieć, — Kiedy trzeba chorego nawiedzić.
Obmawiać nieobecnego — To jedno jak umarłego.
Ochotny przy robocie, to śpiewa, to skacze, — A zaś leniwy ziewa albo płacze.
O żyw ych można w iele rzeczy rzec, — Ale o umarłych tylko do
brze, albo w cale nic.
O woc po kwiciu, — Sław a po życiu.
Od jednej św iata aż do drugiej osi — Każdy człek szczęście w swetn sercu nosi, — A ten dar niebios w dusze nasze wlany — Ró
wnie podzielił Pan Bóg między stany. — Rządź się rozumnie, sprawuj się poczciwie, — A w każdym stanie m ożesz żyć szczęśliwie.
Przez niezgodę — Tracą ludzie swobodę.
— 67
Pij, pijaku, pij, — A potem torba i żebraczy kij.
Pijaństwo niejednego pozbawiło chaty — A wsadziło za kraty.
Pamięć tego nie umiera, — Co sierocie łzy ociera.
Pokora przebija obłoki, — A w ięc nie cierp z nią zwłoki.
Raz tylko człowiek się rodzi, — A śmierć na niego tysiąc razy godzi.
Różni różnie szkodzą sobie, — Ale kruk krukowi oka nie w y dziobie.
Robota byle robota — Czy koło złota czy błota, — Nikomu nie sromota.
Rozum, choć biegły, nie daleko zajdzie, — Jeśli za przewodnika w drodze, wiary nie odnajdzie.
Skromny w mowie — Najwięcej powie.
Śpiewaj: Boże daj, — Ale ręki przykładaj.
Skąpy dwa razy traci: — W obec Boga i braci.
Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, — Jako smakuje, aż się popsuje.
Sumienie póki człeka nie obarczy, •— Za tysiąc świadków starczy.
Trudność ustąpi, — Jak chęć przystąpi.
Trzeba skromnie się zachować, — Żeby potem nie żałować.
Ty szczyptę cudzego, — A dyabeł garść twego.
Trudno tego wodzić, — Co sam nie chce chodzić.
Trzeba człeku chleba. — Lecz trzeba też nieba, — W ięc przy chlebie — M yśl o niebie.
Ubogi uboga, — Niebodzy u ludzi, ale nie u Boga.
Ubogi nie ten, co nic nie ma, — Ale ten, co ma wiele a z dyabłem trzyma.
Ubóstwo nie tuczy, — Ale w iele dobrych rzeczy uczy.
Ubogiego kto unika, — Drzwi do nieba sobie przymyka.
Ucz się, a czegoś się nauczył, to pamiętaj o tem, — Inaczej wodę czerpałbyś rzeszotem.
Wino w ypow ie, — Co w głowie, — Ale lepiej, że człowiek w tedy się wynurzy, — Jak wino z głow y wykurzy.
Wielka moc wroga, — Ale w iększa Boga.
Wiedzą sąsiedzi, — Jako kto siedzi.
W szyscy jesteśm y braćmi, dziećmi Ojca w niebie, — W ięc jako bracia mamy wspierać się w potrzebie.
Zanim się na drugiego zam ierzysz, — Lepiej zrobisz, gdy sam się palką wprzód uderzysz.
Zawiodą tego w esołe nadzieje, — Kto z cudzego smutku się śmieje.
Z śmiechu wielkiego — Poznać głupiego.
5*
Zarozumiałość zaw sze tow arzyszy głupiemu, — A skromność mą
dremu.
Zdrowy choremu nic nie w ytłóm aczy, — Bo chory w szystko sły
szy i widzi inaczej.
Zbytek — Kazi pożytek.
Żart póty po Bożej woli, — Póki nie boli.
ja L ia S Z S Ł0W A G K I.
(1809—1849.)
(W setną rocznicą urodzin poety.)
W drugiej połowie wieku XVIII. utraciła ojczyzna nasza samo
istny byt polityczny. I myśleli dumni wrogowie, że w ślad za tem pójdzie także upadek w ew nętrzny całego narodu. Ale pomylili się bardzo; pragnienia w rogów nie tylko że się nie ziściły, lecz owszem na czele narodu naszego stanęli potężni mocarze ducha, którzy w y zwolili go z duchowej niewoli i mimo utraty bytu politycznego da
leko po św iecie roznieśli sław ę jego imienia. Do tych geniuszów nale
ży na polu poezyi trzech w ieszczów n aszych ; Adam Mickiewicz, Ju
liusz Słow acki i Zygmunt Krasiński. W roku 1909 właśnie upłynęło 100 lat od chwili, kiedy urodził się Juliusz Słowacki. Za życia przez nielicznych znany i ceniony zdobył sobie serca w szystkich po śmier
ci. Słowacki jest największym mistrzem słow a w bogatem piśmien
nictwie naszem; język jego to niby harfa cudowna, zdolna do od
zwierciedlenia w słow ie najsubtelniejszych zarówno jak i najpo
tężniejszych uczuć i poryw ów serca ludzkiego.
To też Słowacki nie ma w literaturze polskiej nikogo sobie pod tym względem równego, a mało takich, którzy mogliby się z nim mierzyć w literaturze w szechśw iatow ej. Jego liryczne utwory (n. p. Hymn o zachodzie słońca na morzu, Grób Agamem- nona, W Szwajcaryi i t. d.) są prawdziwemi arcydziełami. Poza tem jest Słowacki w łaściw ym twórcą tragedyi polskiej, która u nas przed nim niewielu tylko i to mniej wybitnych miała przedstawicieli.
Podniesienie tego ważnego działu prawie do szczytu doskonałości piśmiennictwo polskie jemu w yłącznie ma do zawdzięczenia. Na
leżą tutaj wspaniałe utwory, jak „Marya Stuart, Kordyan, Balla
dyna, Mazepa, Lilia Weneda, Horsztyński, Złota czaszka, Ksiądz Marek, Sen srebrny Salomei i w iele innych, z których znaczna część zachow ała się tylko w luźnych fragmentach.*) Słow acki byl także wielkim myślicielem; dowodem tego cały szereg utworów,
* u ła m k a c h (c z ę śc ia c h .)
— 69 —
wśród których najwybitniejsze miejsce zajmują dzieła „Anhelli"
i „Król-Duch“. W e w szystkich tych utworach uderza przedziwny czar języka, który tknięty niby różdżką czarodziejską na zawołanie poety tw orzy najcudniejsze zw roty i rymy.
Ale nie tylko jako mocarz słow a żyw ego, jako genialny poeta i artysta ma Słow acki tak wielkie znaczenie. U tw ory napisane chociażby najpyszniejszym językiem nie m iałyby dla nas wielkiej wartości, gdybyśm y w nich r»ie znaleźli pokarmu dla ducha na
szego, gdyby nie było w nich wielkich myśli. A właśnie dzieła Ju
liusza obfitują w idee i myśli naprawdę wielkie i wzniosłe. Jeżeli Mickiewicz występuje w szędzie jako ojciec narodu swojego, orędu
jąc za nim przed Bogiem i ludźmi, to Słow acki prawie od samego początku swej działalności jako poeta występuje w roli duchowego wodza narodu. Jak każdy wódz znać musi w szystkie w ady, braki i zalety wojska swojego, tak Słow acki zna w szystkie tajniki duszy polskiej i w ytyk a nieustraszenie jej w ady i zboczenia. Pragnie on naród swój zrobić lepszym i doskonalszym, pragnie jednakże prze- dewszystkiem, ażeby tenże w yrzekł się najprzód błędów swoich i dlatego tak nieubłaganie je zw alcza. Naród polski dąży do w ol
ności; wolności nie można jednakże osiągnąć bez zgody i jedności w działaniu; ażeby zaś jedność osiągnąć, trzeba najprzód uszla
chetnić w olę wszystkich jednostek —• oto cel, do którego pośrednio lub bezpośrednio dąży Słowacki. W prawdzie słowa, któremi karci naród swój, są często gorzkie i raniące głęboko, ale z drugiej strony nie w alczył on nigdy bronią nienawiści, jako niegodną umysłu szla
chetnego i wielkiego. Źródło złego upatruje poeta w prywacie, braku poczucia obowiązku i prawdziwej miłości ojczyzny jak ró
wnież w przestrzeganej w Polsce od w ieków nierówności stanów i kastowości, dzięki której w chwilach, w których w a ż y ły się losy, byt państwa zależnym był od małej cząstki narodu, tak że uniknię
cie katastrofy stało się prawie niemożliwem. Dlatego też radzi Słowacki Polsce w „Grobie Agamemnona", ażeby „zrzuciła te płachty ohydne, tę Dejanisy palącą koszulę i ażeby nie była już dłużej „pawiem narodów i papugą". Jeżeli naród ma w przyszłości zdobyć dolę lepszą, to praca społeczna musi się opierać na w szy st
kich jego warstwach a nie, jak dotychczas, na jednej tylko. Za podstawę w łaściw ą zaś uważa on lud polski, jak to wynika ze słów ;
„Ten, kto powie ojcu: raka!
Ten przeklęty! W ięc się bój!
Polski lud to ojciec twój.“
Przy pracy społecznej nad odrodzeniem narodu nie powinno braknąć nikogo; to też do całego narodu bez wyjątku zwraca się