Z Elżbietą Wasiuczyńską-Łątkowską rozmawia Katarzyna Kotowska.
- Elu, opowiedz jak doszłaś do wy
boru swojego zawodu - malarza i ilu
stratora. Ukończyłaś przecież dwa fakul
tety na ASP w Krakowie: Wydział Malar
stwa (dyplom w 1991 r.) i Wydział Grafi
ki w Pracow ni K siążki i T yp o g rafii (dyplom w 1994 r. nagrodzony Medalem Rektora).
- Chyba urodziłam się z wiedzą, że będę ilustratorem t bardzo wcześnie
wcie-liłam tę wiedzę w czyn.
Kiedyś zapytałam za- czytanego, nieuważ
nego tatę, czy mogę sobie rysować na czy
stych, białych kartecz
kach, on mi pozwolił, a te karteczki były stro
nami przedtytułowymi
w książkach. Myślę, że mam szczęście, bo to wielki podarunek „z góry” - zupełnie nie miałam czasu szarpania się i wątpliwości:
kim będę, wiedziałam, że chcę malować i to malować dla dzieci.
- Całe dzieciństwo i dorastanie spę
dzałaś na malowaniu?
-T a k . Całe liceum, poza przyjaźniami i zajęciami plastycznymi, było nużącą prze
rwą w zajmowaniu się tym, co lubię. Mate
matyka i fizyka, których nie rozumiałam, nie umiałam i bałam się, były irytującymi prze
szkodami na drodze do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
- Dlaczego najpierw studiowałaś malarstwo?
- Najpierw zdawałam na grafikę, ale się nie dostałam, przez rok pracowałam w szkolnej bibliotece, przygotowywałam się do powtórnego egzaminu, jeździłam na konsultacje i w ostatniej chwili zdecydowa
łam się zdawać na malarstwo, bo w tam
tym momencie bardzo mnie to ciekawiło.
Poza tym człowiek, który przygotowywał mnie do egzaminu, stwierdził, że moje ilu
stratorskie prace są poniżej dna. Był bar
dzo szczery; teraz myślę, że miał rację.
-U p ra w ia s z teraz kilka dziedzin sztuk plastycznych, jedną z nich jest ma
larstwo w czystej postaci, myślę o ob
razkach dla dzieci. Sądzę, ze świetnie wyczuwasz klimat pokoju dziecięcego, a jednocześnie wnosisz nimi nieokieł
znany kolor.
-Z w y k le maluję coś, na co sama chciałabym patrzeć w domu. Mój wielki ży
ciowy fart polega na tym, że jest jeszcze parę osób na świecie, które mają podobny gust. Na przykład spotykam gdzieś na uli
cy uroczego psa z miłą staruszką i potem myślę, że tego psa też chętnie by zobaczył i uśmiechnął się ktoś jeszcze.
- Ilustrujesz zarówno litraturę pięk
ną, jak i podręczniki. Myślę, że praca nad tymi dwoma rodzajami książek bardzo się różni.
- Podręcznik zawiera część informa
cyjną, trzeba na przykład narysować kro
wę, żeby wyglądała jak krowa, nie ma być śmieszna ani z jakąś szczególną osobowo
ścią, ilustracja powinna pokazać, jak wy
gląda to zwierzę. Inaczej można potrakto
wać dział, w którym pojawiająsię, powiedz
my, wierszyki, opowiadania. Tu trzeba stwo
rzyć świat mniej realistyczny, a bardziej poetycki. Praca nad podręcznikiem jest żmudna, trzeba przekopać się przez masę materiałów, zdjęć, obserwacji z natury. To może wydawać się nudne, jednak jeśli po
traktuje się taką pracę uczciwie, nie jak fu
chę, to sądzę, że wzbogaca ona warsztat.
- Oglądałam ilustrowane przez Cie
bie podręczniki wydawnictwa Nowa Era, zaczytywaliśmy się z moim synem książ
ką Anny Podgórskiej „O Bogu i o nas”, przygotow ującą dzieci do przyjęcia Pierwszej Komunii. Jestem nią zachwy
cona, zarówno tekstem, jak grafiką.
- Tekst Anny Podgórskiej jest znako
mity, a także - co w podręcznikach nie zda
rza się często - bardzo współczesny.
- Bardzo podoba mi się koncepcja plastyczna tych książek, gdy ilustracje, które muszą być przedstawione reali
stycznie, są często zastąpione fotogra
fiami, a tam, gdzie jest okazja do fanta
zjowania, wkraczasz z poetyckimi obra
zami. I jeszcze dodatkowo pojawiają się reprodukcje sztandarowych dzieł klasy
ków. Ucząc się religii czy polskiego, mi
mochodem dziecko jest edukowane pla
stycznie.
- Nad podręcznikami pracowaliśmy w zespole z Anitą Andrzejewską i Andrze
jem Pilichowskim-Ragno. Chcieliśmy poka
zać dzieciom dzieła absolutnie doskonałe.
Niestety, nie jest możliwe umieszczenie w podręczniku dzieł artystów późniejszych niż impresjoniści. Wydaje mi się, że panie redaktorki, a jeszcze bardziej nauczyciel
ki, nie czują się na siłach o takiej sztuce z dziećmi rozmawiać.
- Trudno Ci przekonać wydawcę do Twoich koncepcji?
- To oczywiście zależy od wydawcy. Są tacy, którzy zapraszając do współpracy, godząsię na mnie z całym, że tak powiem, inwentarzem, ale zdarzają się niespełnieni projektanci, którzy próbują zrobić ze mnie Murzyna wykonującego ich wizje. Na szczę
ście nie muszę z nimi pracować, odrzucam takie propozycje.
raz z krótkim tekstem, podpisem, hasłem.
Głód stworzenia minimalnej anegdoty przy
darza mi się też przy współpracy z firmą Endo.
- Muszę się przyznać, że bardzo ża
łuję, że projektowana przez Ciebie ko
szulka mojego syna z napisem „istne fiu-bździu” jest na mnie za mała...
- Ja też czasem staję przed lustrem i z żałością patrzę na trzeszczącąw szwach koszulkę... Endo to ten rodzaj „wydawcy”, który nie robi korekty każdej pracy, nie sta
ra się mnie prowadzić, za to jest wrażliwy i dokładny. Chyba dlatego końcowy, zreali
zowany efekt jest tysiąc razy lepszy niż pro
jekt, kiedy dodane są faktura materiału, fa
son, wykończenie itd. To bardzo miła współ
praca, czasem we trzy dorosłe kobiety sie
dzimy z wypiekami na twarzach, jak małe dziewczynki, grzebiemy w stercie materia
łów, wymyślamy lamówki, kokardki, paski...
- Nie wiadomo, czy to praca, czy za
bawa?
- Moje malowanie to taka praca, którą wykonywałabym nawet gdyby za nią nie płacono, oczywiście, musiałabym wtedy jakoś zarabiać. Bo malowanie to mój spo
sób na rozumienie świata i siebie samej.
- Kiedyś powiedziałaś mi, że nie mo
głabyś żyć bez malowania i bez miłości.
- Bez tych dwóch rzeczy zdecydowa
nie nie. One nawzajem się napędzają, z nich bierze się moja radość życia.
- Wojciech Widłak twierdzi, że to Ty jesteś twórcą postaci Pana Kuleczki.
- Tak. Od dawna współpracuję z Wojt
kiem, dla miesięcznika
„D ziecko” on pisał,
może ulepić z plasteliny, może zbudować z papieru... to trochę jakby stać w długim, tajemniczym, przyjaznym korytarzu i zasta
nawiać się, które drzwi otworzyć. Oczywi
ście, jak każda czynność wykonywana przez kilka czy kilkanaście godzin, to także mę
czy, ale najbardziej pociąga mnie, że w pra
cy jest ciekawie, kolorowo, wesoło. Jestem taką szczęściarą że to, co przychodzi mi do głowy, a potem pojawia się na papierze, jest miłe, pogodne i wesołe. Ale tego się nie wy
biera. Bo są też ludzie, którzy ciągle opo- wiadająw swoim pisaniu czy rysowaniu o sa
motności, niezrozumieniu, wyobcowaniu, mają taki przymus, jak to określa Pani Wi
sława „są skazani na ciężkie Norwidy”.
- Uważasz się za optymistkę?
- Chyba nie. Wydaje mi się, że jestem dosyć smutnym człowiekiem, może dlate
go tak strasznie mnie ciągnie do rzeczy, które mnie rozbawią. Przynajmniej taki mały kawałeczek świata zbuduję według praw,
jakich chciałoby się, żeby ten świat wyglą
dał. Bo i tak każdy widzi, ile wokół jest spraw dramatycznych, złych, bolesnych i dodawa
nie bliźnim jeszcze swoich kłopotów i lęków jest niepotrzebnym obciążeniem. I nie cho
dzi mi o to, że nie wypada, ale zawsze wolę zadzwonić do kogoś z dobrą wiadomością, niż zwierzać się z kłopotów. Podobna myśl przejawia się w tym, co robię.
-Z w ła s z c z a , że adresatem jest dziecko...
- Może ten dzieciak we mnie, dorosłej, tak gada...
- E l u , nasza rozmowa ukaże się w grudniowym numerze „Guliwera” . Święta, Nowy Rok to dobry czas na skła
danie życzeń. Czego więc życzysz Czy
telnikom?
-T a k ie j pracy, w której by czuli, że sprawiają radość innym.
- Bardzo dziękuję za życzenia i roz
mowę.