P
ostawienie pomniczka ppłk. Josefowi Śnejdarkowi, awansowanemu później na generała, mieści się dokładnie w ob
rębie działań właściwych dla państwowo
twórczej ideologii, zarysowanej u progu rodzącego się w 1918 r. nowego po wspól
nocie Ziem Korony Czeskiej tworu o na
zwie Czechosłowacja. W takiej samej mierze gloryfikuje rezultat czynu, jak unicestwia pamięć o środkach, przy któ
rych użyciu został przeprowadzony.
Pod tym względem idealnie wręcz reflek
tuje, by nie powiedzieć wieńczy, czeską narrację historyczną. Zaś dla inicjatorów jego budowy, członków Czechosłowackiej Gminy Legionistów, może być także czymś w rodzaju zadośćuczynienia za pół
wiecze milczenia na temat ich służby w ob
cych formacjach. Bolesna, szczególnie dla Polaków, jest jego lokalizacja. W samej Bystrzycy oddziały podporządkowane komendzie Śnejdarka nie operowały, na
tomiast swoimi wyczynami w znacznie już oddalonych od Beskidów miejscowo
ściach zagłębia węglowego obdarły wszystkich zachodniocieszyńskich Pola
ków, w tym również szczególnie patrio
tycznych bystrzyczan, z ostatnich złudzeń na temat zakresu narodowych swobód pod flagą Czechosłowacji. Trwałym, nie
przerwanie stróżującym tamtemu do
świadczeniu memento są groby w Stona- wie kilkunastu polskich żołnierzy 12.
Pułku Piechoty, bestialsko uśmierconych po poddaniu się do niewoli. W czasie tej siedmiodniowej wojny czesko-polskiej, za
kończonej 3.02.1919na mocy umowy pa
ryskiej rozejmem pod Skoczowem, przypadki porażającego barbarzyństwa żołnierza czeskiego zdarzały się w wielu miejscach niepojęcie często. Do rangi ich ponurego symbolu urasta ofiara kpt.
Cezarego Hallera, ranionego kulą karabi
nu maszynowego na polu bitwy w Koń
czycach Małych, dobitego czeskimi bagne
tami. A tragedia polskich hutników, obrońców Trzyńca, którzy stali się ofiara
mi czeskich żołdaków. Lecz kto dziś
Odnowiony pomnik gen. J. Śnejdarka w wzgórzu Poledna w Bystrzycy
o tym w Polsce chce wiedzieć i pamiętać.
Wbrew ustaleniom naszej piwnej groma
dy, Zaolziacy nie do końca zatracili się w pożądanej politycznie historycznej amnezji. Kilka dni po odsłonięciu pomnik gen. Śnejdarka został zbezczeszczony.
Sprawca nie został wykryty, ale można się domyślać, jakiego narodowego ducha na
miętnościami był on prowadzony. Cze
ska prasa lokalna nie ma wątpliwości.
Z oporami i nie zawsze naszą zasługą przestrzeń publicznej pamięci w za
chodniej części Śląska Cieszyńskiego za
czyna się powoli wypełniać okruchami wydarzeń, które doprowadziły do po
wstania fenomenu społeczno-kulturo
wego o nazwie Zaolzie. I dobrze. Pod tym względem pomnik kontrowersyjne
go dla Polaków czeskiego Generała znaczy dużo więcej niż tysiące zaolziań- skich wyrzucanych z rozpaczą słów.
Autor - rodowity Zaolziak, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego (filologia polska), poeta, pisarz, działacz kultural
ny, wieloletni redaktor naczelny miesięcz
nika kulturalno-oświatowego „Zwrot ”, pi
sma nieprzerwanie towarzyszącego Polakom na Zaolziu od 1946 r.
M
oja Biblioteka niczym węglowa baszta, symbol industrialnych przemian, stoi nieopodal zabytkowej wieży wyciągowej Szyb „Andrzej”, na terenie nieczynnej już od dawna kopalni „Gottessegen” (Błogosła
wieństwo Boże). Niczym księga ksiąg gromadzi zapiski powiązane z inżynie
rią ekstremalną, której początek tkwi w świętych wieżach, często jak to tu, budowanych w neostylach. Wybijają się one dostojnie na horyzoncie, wy
tyczając niegdyś porządek tej ziemi, dziś będąc jak kotwice, czy może le
piej powiedzieć w tym miejscu - ni
czym kamienie węgielne. Ale tropy jej biegną również do kruchych zapi
sków wierszy pisanych w nieodle
głych pubach, poukrywanych under- grandowo w bramach, do których nie zawsze należy wchodzić w niejasno
ściach nocy. Stąpam zatem nocnymi korytarzami Biblioteki uważnie, acz nie zawsze roztropnie. Daję się bo
wiem uwieść nie opasłym księgom, ani nawet cieniutkim broszurom, a tylko zapiskom poczynionym na kilku luź
nych kartkach. Czasem kolportowa
nych masowo, jak w drukach ulotnych, a czasem ograniczających się do szla
chetnego ręcznie napisanego orygina
łu, wepchniętego pomiędzy woluminy, czy nawet wprost, włożonego między kartki ksiąg, jak zakładki. Którymi oczywiście są, ale tylko do momentu ich odczytania. Wtedy rosną i rosną.
Stając się osobnym dokumentem bi
bliotecznym - cokolwiek to znaczy.
Czas mamy niezwykły. H istoria św iata jak b y znów p o ch y liła się nad nami i wstrzymała oddech. Gdy
bym był w Kaplicy Dwóch Papieży w katowickiej katedrze, po prostu modliłbym się. Zwyczajnie. Jednak w bibliotece mogę pozwolić sobie na figurę. Literacką oczywiście. Oczy
wiście. Książki pisane w bibliotece ma
ją swój smak. Niech zatem będzie. Lo
kuję się przy ogromnym stole w dziale gromadzenia, gdzie na ogół lądują bi
blioteczne nowości. Wyciągam z dru
karki parę białych kartek, które prze- poławiam, a następnie zginam na pół.
A później zszywam je na luźnym skra
ju, tak aby każdą kartkę można było za
pisać tylko na jednej stronie. Wtedy pióro nie prześwituje. Nazywa się to łą
czenie kieszeniowe. Na okładce kali
grafuję piórem napis Inny Świat, tuż pod zdjęciem, które wkleję, gdy je zro
bi mój narrator. Najpierw piszę, ale przecież zaraz czytam. To, jak dla każdego czytelnika, wyprawa w nie
znane. Zatem niech się dzieje.
Siedzimy z moją ukochaną żoną w Ka
wiarni Mieszczańskiej, z tyłu za bazyli
ką i domem rodzinnym Wojtyłów, iasS przy Kościelnej. Jest piękny zimowy po- niedziałek, który zagląda na nas zza okna, przy którym się usadowiliśmy.
Czas leniwie oddziela i powoli pałaszu
je minuty naszej wadowickiej piel
grzymki. Na stole kremówki i kawa.
Bi bl i o
t e k a
n o c ą
K R Y S T IA N G A Ł U S Z K A
Kurtki zdjęte, gdyż naprzeciw, w rogu sa
li kaflowy piec rozgrzewa powietrze w ten specyficzny sposób, w którym cie
pło nie płoży się, nie sublimuje, lecz na
chodzi i rozgrzewa z nagła, trzymając w swoim rozanielającym uścisku, przy
pominającym zimowe wieczory w domu, w familoku. Gwar kawiarniany wzma
ga się znienacka z powodu grupki mło
dych dziewczyn szykujących się do wyj
ścia.
- Proszę księdza, papież abdyko- wał - zwraca się jedna z nich do opie
kuna, ta bawiąca się ciągle komórką.
li\|rSY śv y iA J
- Że co?!
- Mama napisała mi sms’a, że papież abdykował.
- Bzdura - odpowiada machinalnie ksiądz.
- Tak jej napisała mama - popierają koleżanki podając sobie telefon z sen
sacyjną informacją.
-A bsurd, po prostu absurd - komen
tuje spokojnie ksiądz - widać to jakieś wygłupy na Internecie.
- Moja mama nie wchodzi do Inter
netu - upiera się przy swoim korpulent
na blondyneczka.
- Bzdura - powtarza ksiądz głośniej, zawijając szalik wokół szyi, jakby od
ganiał natrętne muchy. - Bzdura - po
wtarza już cichutko do siebie, kiedy wy
chodzą.
- Karygodne, do czego są w stanie po
sunąć się dziennikarze, aby sprzedać swój tandetny news? - rozdrażniony ko
mentuj ę na głos do żony.
Moja lepsza połowa nic nie mówi.
Tylko patrzy. Widzę, że ona widzi, cze
go ja nie jestem jeszcze w stanie zoba
czyć. Albo nie chcę.
Przewracam stronę. Piszę dalej od no
wej. I czytam.
Jesteśmy przed klasztorem w Kalwa
rii Zebrzydowskiej. Pusto i cicho. Śnieg przy podejściu do klasztoru skrzy od słoń
ca. Ale inaczej niż zawsze. Wiemy. To już jest inny świat. W samochodzie z radia dowiedzieliśmy się. Że rzeczywiście, acz informacja jakby nierzeczywista.
Wchodzimy do środka. Idziemy na śle
po. W półmroku klękamy. Modlimy się.
Zwyczajnie. Ale przecież nie. W innym świecie jest to już inna modlitwa. Trud
no to objąć. I zgodzić się. Że to już. Że to ten papież. I że teraz - bo przecież chcemy ciągle dalej. Takiego biskupa Rzymu, jakże subtelnego w słowie. Po
etyckiego. Delikatnego. Kruchego choć nazwanego wcześniej pancernym - non
sensowne. W absurdalnej pysze tego świata jawi się jako wzór pokory. Mistrz, który na koniec otwarł drzwi, za który
mi nowy horyzont. Nie do końca odkry
ty. Zamazany. Być może niebezpieczny.
Mamy się nie lękać. Ciągle w głowie brzmi fraza wypowiedziana wczoraj.
Czy może przedwczoraj. Albo jeszcze trochę wcześniej. Ale dawno to nie by
ło. Kochani bracia i siostry, po wielkim Janie Pawle II, kardynałowie wybrali mnie, prostego i pokornego robotnika w winnicy Pana. Cieszy mnie, że Pan z takimi niedoskonałymi narzędziami mo
że pracować i rządzić. Powierzam sie
bie waszej modlitwie. Idźmy naprzód w radości Pana. Pan będzie nas wspie
rał. I Maria, matka jego, będzie stała przy nas. Dziękuję bardzo. Modlimy się.
Zwyczajnie. Ten papież z Niemiec był prawdziwym Błogosławieństwem Bo
żym. Dla nas. Podnoszę oczy i spoglą
dam na tron papiesld Benedykta XVI sto- jący naprzeciw. To niemożliwe. To możliwe. Pusty.
N
iedaleko M alczyc i Legnicy leży dolnośląski Szęzepanów. Jak pisze prof. Rościsław Żerelik w arty
kule pt. „N azwy m iejscowe i tereno
w e S z c z e p a n o w a do 1945 r.”
(w książce „N azw a dokum entem przeszłości i regionu. Tom poświęco
ny W ielkiem u Profesorow i Stani
sławowi Rospondow i. Red. Joanna Nowosielska-Sobel, Grzegorz Strau- chold, W ojciech K ucharski, W ro
cław 2010), w źródłach pisanych z a istn ia ł on d o p ie ro n a p o c z ą t
ku X IV stulecia. Z okresu w cze
śniejszego pochodzą postacie villa Stephani, Steffansdorf, Steffansdorff, S te p h a n sd o rff S te ffs d o r f Steffes- d o r f O b er-N ied er S tep h a n sd o rf.
W roku 1945 obow iązującą do tego czasu nazw ę Step h a n sd o rf zm ienio
no na Stefanów i dopiero od ro ku 1948 obowiązuje brzmienie Szcze
pan ó w , bo p atro n em m iejscow ej parafii od roku 1333 je s t św. S zcze
pan, żyd o w sk i diakon, p ierw szy m ęczennik K ościoła rzym skokato
lickiego.
W przytoczonych wyżej zapisach łacińskich i niemieckich podstawą tej nazwy miejscowej je st niew ątpliw ie imię osobow e Stefan. C zym w ięc um otyw ow ana była w roku 1948 zm iana Stefanow a (z daw n. S te phansdorf) na Szczepanów ? Jak się
ma do tego przyw oływ any jak o p o w ód owej zm iany patron kościo
ła - św. Szczepan m ęczennik? Z aw i
łe to w szystko, poplątane!
K luczem do zrozum ienia całego problem u jest uśw iadom ienie sobie, że dw a różne dziś w polszczyźnie imiona Szczepan i Stefan są etymolo
gicznie tożsame - oba wiodą do grec
kiego rzeczownika stephanos - „wie
niec, korona”. Z tego punktu widzenia trzeba zatem powiedzieć, że był Ste
fanem i kanonizow any król W ęgier (w języku węgierskim kontynuantem fonetycznym Stefana je st Istvań), i kanonizow any diakon żydowski, pierwszy męczennik, ukamienowany, czczony przez Kościół w drugi dzień świąt B ożego Narodzenia.
P o n ie w a ż ję z y k p ra sło w ia ń sk i i w yrosła z jeg o pnia polszczyzna pierw szych w ieków nie znały spół
głoskow ego dźw ięku f zam ieniano go na najbliższe artykulacyjnie w ar
gow e p lub b. To dlatego np. od ła
cińskiego czasow nika firm o , confir- m o „umacniam, wzmacniam , czynię silnym ” pochodzą takie wyrazy, ja k ang. i franc. Confirmation, niem . K onfirm ation - w szystkie z f a m y m am y - w yw iedzione od tegoż f i r mo - bierzmowanie (z dawn. birzmo- wania) - z b.