• Nie Znaleziono Wyników

Memento grobów

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 3 (Stron 60-63)

P

ostawienie pomniczka ppłk. Josefowi Śnejdarkowi, awansowanemu póź­

niej na generała, mieści się dokładnie w ob­

rębie działań właściwych dla państwowo­

twórczej ideologii, zarysowanej u progu rodzącego się w 1918 r. nowego po wspól­

nocie Ziem Korony Czeskiej tworu o na­

zwie Czechosłowacja. W takiej samej mierze gloryfikuje rezultat czynu, jak unicestwia pamięć o środkach, przy któ­

rych użyciu został przeprowadzony.

Pod tym względem idealnie wręcz reflek­

tuje, by nie powiedzieć wieńczy, czeską narrację historyczną. Zaś dla inicjatorów jego budowy, członków Czechosłowackiej Gminy Legionistów, może być także czymś w rodzaju zadośćuczynienia za pół­

wiecze milczenia na temat ich służby w ob­

cych formacjach. Bolesna, szczególnie dla Polaków, jest jego lokalizacja. W samej Bystrzycy oddziały podporządkowane komendzie Śnejdarka nie operowały, na­

tomiast swoimi wyczynami w znacznie już oddalonych od Beskidów miejscowo­

ściach zagłębia węglowego obdarły wszystkich zachodniocieszyńskich Pola­

ków, w tym również szczególnie patrio­

tycznych bystrzyczan, z ostatnich złudzeń na temat zakresu narodowych swobód pod flagą Czechosłowacji. Trwałym, nie­

przerwanie stróżującym tamtemu do­

świadczeniu memento są groby w Stona- wie kilkunastu polskich żołnierzy 12.

Pułku Piechoty, bestialsko uśmierconych po poddaniu się do niewoli. W czasie tej siedmiodniowej wojny czesko-polskiej, za­

kończonej 3.02.1919na mocy umowy pa­

ryskiej rozejmem pod Skoczowem, przypadki porażającego barbarzyństwa żołnierza czeskiego zdarzały się w wielu miejscach niepojęcie często. Do rangi ich ponurego symbolu urasta ofiara kpt.

Cezarego Hallera, ranionego kulą karabi­

nu maszynowego na polu bitwy w Koń­

czycach Małych, dobitego czeskimi bagne­

tami. A tragedia polskich hutników, obrońców Trzyńca, którzy stali się ofiara­

mi czeskich żołdaków. Lecz kto dziś

Odnowiony pomnik gen. J. Śnejdarka w wzgórzu Poledna w Bystrzycy

o tym w Polsce chce wiedzieć i pamiętać.

Wbrew ustaleniom naszej piwnej groma­

dy, Zaolziacy nie do końca zatracili się w pożądanej politycznie historycznej amnezji. Kilka dni po odsłonięciu pomnik gen. Śnejdarka został zbezczeszczony.

Sprawca nie został wykryty, ale można się domyślać, jakiego narodowego ducha na­

miętnościami był on prowadzony. Cze­

ska prasa lokalna nie ma wątpliwości.

Z oporami i nie zawsze naszą zasługą przestrzeń publicznej pamięci w za­

chodniej części Śląska Cieszyńskiego za­

czyna się powoli wypełniać okruchami wydarzeń, które doprowadziły do po­

wstania fenomenu społeczno-kulturo­

wego o nazwie Zaolzie. I dobrze. Pod tym względem pomnik kontrowersyjne­

go dla Polaków czeskiego Generała znaczy dużo więcej niż tysiące zaolziań- skich wyrzucanych z rozpaczą słów.

Autor - rodowity Zaolziak, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego (filologia polska), poeta, pisarz, działacz kultural­

ny, wieloletni redaktor naczelny miesięcz­

nika kulturalno-oświatowego „Zwrot ”, pi­

sma nieprzerwanie towarzyszącego Polakom na Zaolziu od 1946 r.

M

oja Biblioteka niczym węglowa baszta, symbol industrialnych przemian, stoi nieopodal zabytkowej wieży wyciągowej Szyb „Andrzej”, na terenie nieczynnej już od daw­

na kopalni „Gottessegen” (Błogosła­

wieństwo Boże). Niczym księga ksiąg gromadzi zapiski powiązane z inżynie­

rią ekstremalną, której początek tkwi w świętych wieżach, często jak to tu, budowanych w neostylach. Wybijają się one dostojnie na horyzoncie, wy­

tyczając niegdyś porządek tej ziemi, dziś będąc jak kotwice, czy może le­

piej powiedzieć w tym miejscu - ni­

czym kamienie węgielne. Ale tropy jej biegną również do kruchych zapi­

sków wierszy pisanych w nieodle­

głych pubach, poukrywanych under- grandowo w bramach, do których nie zawsze należy wchodzić w niejasno­

ściach nocy. Stąpam zatem nocnymi korytarzami Biblioteki uważnie, acz nie zawsze roztropnie. Daję się bo­

wiem uwieść nie opasłym księgom, ani nawet cieniutkim broszurom, a tylko zapiskom poczynionym na kilku luź­

nych kartkach. Czasem kolportowa­

nych masowo, jak w drukach ulotnych, a czasem ograniczających się do szla­

chetnego ręcznie napisanego orygina­

łu, wepchniętego pomiędzy woluminy, czy nawet wprost, włożonego między kartki ksiąg, jak zakładki. Którymi oczywiście są, ale tylko do momentu ich odczytania. Wtedy rosną i rosną.

Stając się osobnym dokumentem bi­

bliotecznym - cokolwiek to znaczy.

Czas mamy niezwykły. H istoria św iata jak b y znów p o ch y liła się nad nami i wstrzymała oddech. Gdy­

bym był w Kaplicy Dwóch Papieży w katowickiej katedrze, po prostu modliłbym się. Zwyczajnie. Jednak w bibliotece mogę pozwolić sobie na figurę. Literacką oczywiście. Oczy­

wiście. Książki pisane w bibliotece ma­

ją swój smak. Niech zatem będzie. Lo­

kuję się przy ogromnym stole w dziale gromadzenia, gdzie na ogół lądują bi­

blioteczne nowości. Wyciągam z dru­

karki parę białych kartek, które prze- poławiam, a następnie zginam na pół.

A później zszywam je na luźnym skra­

ju, tak aby każdą kartkę można było za­

pisać tylko na jednej stronie. Wtedy pióro nie prześwituje. Nazywa się to łą­

czenie kieszeniowe. Na okładce kali­

grafuję piórem napis Inny Świat, tuż pod zdjęciem, które wkleję, gdy je zro­

bi mój narrator. Najpierw piszę, ale przecież zaraz czytam. To, jak dla każdego czytelnika, wyprawa w nie­

znane. Zatem niech się dzieje.

Siedzimy z moją ukochaną żoną w Ka­

wiarni Mieszczańskiej, z tyłu za bazyli­

ką i domem rodzinnym Wojtyłów, iasS przy Kościelnej. Jest piękny zimowy po- niedziałek, który zagląda na nas zza okna, przy którym się usadowiliśmy.

Czas leniwie oddziela i powoli pałaszu­

je minuty naszej wadowickiej piel­

grzymki. Na stole kremówki i kawa.

Bi bl i o

t e k a

n o c ą

K R Y S T IA N G A Ł U S Z K A

Kurtki zdjęte, gdyż naprzeciw, w rogu sa­

li kaflowy piec rozgrzewa powietrze w ten specyficzny sposób, w którym cie­

pło nie płoży się, nie sublimuje, lecz na­

chodzi i rozgrzewa z nagła, trzymając w swoim rozanielającym uścisku, przy­

pominającym zimowe wieczory w domu, w familoku. Gwar kawiarniany wzma­

ga się znienacka z powodu grupki mło­

dych dziewczyn szykujących się do wyj­

ścia.

- Proszę księdza, papież abdyko- wał - zwraca się jedna z nich do opie­

kuna, ta bawiąca się ciągle komórką.

li\|rSY śv y iA J

- Że co?!

- Mama napisała mi sms’a, że papież abdykował.

- Bzdura - odpowiada machinalnie ksiądz.

- Tak jej napisała mama - popierają koleżanki podając sobie telefon z sen­

sacyjną informacją.

-A bsurd, po prostu absurd - komen­

tuje spokojnie ksiądz - widać to jakieś wygłupy na Internecie.

- Moja mama nie wchodzi do Inter­

netu - upiera się przy swoim korpulent­

na blondyneczka.

- Bzdura - powtarza ksiądz głośniej, zawijając szalik wokół szyi, jakby od­

ganiał natrętne muchy. - Bzdura - po­

wtarza już cichutko do siebie, kiedy wy­

chodzą.

- Karygodne, do czego są w stanie po­

sunąć się dziennikarze, aby sprzedać swój tandetny news? - rozdrażniony ko­

mentuj ę na głos do żony.

Moja lepsza połowa nic nie mówi.

Tylko patrzy. Widzę, że ona widzi, cze­

go ja nie jestem jeszcze w stanie zoba­

czyć. Albo nie chcę.

Przewracam stronę. Piszę dalej od no­

wej. I czytam.

Jesteśmy przed klasztorem w Kalwa­

rii Zebrzydowskiej. Pusto i cicho. Śnieg przy podejściu do klasztoru skrzy od słoń­

ca. Ale inaczej niż zawsze. Wiemy. To już jest inny świat. W samochodzie z radia dowiedzieliśmy się. Że rzeczywiście, acz informacja jakby nierzeczywista.

Wchodzimy do środka. Idziemy na śle­

po. W półmroku klękamy. Modlimy się.

Zwyczajnie. Ale przecież nie. W innym świecie jest to już inna modlitwa. Trud­

no to objąć. I zgodzić się. Że to już. Że to ten papież. I że teraz - bo przecież chcemy ciągle dalej. Takiego biskupa Rzymu, jakże subtelnego w słowie. Po­

etyckiego. Delikatnego. Kruchego choć nazwanego wcześniej pancernym - non­

sensowne. W absurdalnej pysze tego świata jawi się jako wzór pokory. Mistrz, który na koniec otwarł drzwi, za który­

mi nowy horyzont. Nie do końca odkry­

ty. Zamazany. Być może niebezpieczny.

Mamy się nie lękać. Ciągle w głowie brzmi fraza wypowiedziana wczoraj.

Czy może przedwczoraj. Albo jeszcze trochę wcześniej. Ale dawno to nie by­

ło. Kochani bracia i siostry, po wielkim Janie Pawle II, kardynałowie wybrali mnie, prostego i pokornego robotnika w winnicy Pana. Cieszy mnie, że Pan z takimi niedoskonałymi narzędziami mo­

że pracować i rządzić. Powierzam sie­

bie waszej modlitwie. Idźmy naprzód w radości Pana. Pan będzie nas wspie­

rał. I Maria, matka jego, będzie stała przy nas. Dziękuję bardzo. Modlimy się.

Zwyczajnie. Ten papież z Niemiec był prawdziwym Błogosławieństwem Bo­

żym. Dla nas. Podnoszę oczy i spoglą­

dam na tron papiesld Benedykta XVI sto- jący naprzeciw. To niemożliwe. To możliwe. Pusty.

N

iedaleko M alczyc i Legnicy le­

ży dolnośląski Szęzepanów. Jak pisze prof. Rościsław Żerelik w arty­

kule pt. „N azwy m iejscowe i tereno­

w e S z c z e p a n o w a do 1945 r.”

(w książce „N azw a dokum entem przeszłości i regionu. Tom poświęco­

ny W ielkiem u Profesorow i Stani­

sławowi Rospondow i. Red. Joanna Nowosielska-Sobel, Grzegorz Strau- chold, W ojciech K ucharski, W ro­

cław 2010), w źródłach pisanych z a istn ia ł on d o p ie ro n a p o c z ą t­

ku X IV stulecia. Z okresu w cze­

śniejszego pochodzą postacie villa Stephani, Steffansdorf, Steffansdorff, S te p h a n sd o rff S te ffs d o r f Steffes- d o r f O b er-N ied er S tep h a n sd o rf.

W roku 1945 obow iązującą do tego czasu nazw ę Step h a n sd o rf zm ienio­

no na Stefanów i dopiero od ro ­ ku 1948 obowiązuje brzmienie Szcze­

pan ó w , bo p atro n em m iejscow ej parafii od roku 1333 je s t św. S zcze­

pan, żyd o w sk i diakon, p ierw szy m ęczennik K ościoła rzym skokato­

lickiego.

W przytoczonych wyżej zapisach łacińskich i niemieckich podstawą tej nazwy miejscowej je st niew ątpliw ie imię osobow e Stefan. C zym w ięc um otyw ow ana była w roku 1948 zm iana Stefanow a (z daw n. S te ­ phansdorf) na Szczepanów ? Jak się

ma do tego przyw oływ any jak o p o ­ w ód owej zm iany patron kościo­

ła - św. Szczepan m ęczennik? Z aw i­

łe to w szystko, poplątane!

K luczem do zrozum ienia całego problem u jest uśw iadom ienie sobie, że dw a różne dziś w polszczyźnie imiona Szczepan i Stefan są etymolo­

gicznie tożsame - oba wiodą do grec­

kiego rzeczownika stephanos - „wie­

niec, korona”. Z tego punktu widzenia trzeba zatem powiedzieć, że był Ste­

fanem i kanonizow any król W ęgier (w języku węgierskim kontynuantem fonetycznym Stefana je st Istvań), i kanonizow any diakon żydowski, pierwszy męczennik, ukamienowany, czczony przez Kościół w drugi dzień świąt B ożego Narodzenia.

P o n ie w a ż ję z y k p ra sło w ia ń sk i i w yrosła z jeg o pnia polszczyzna pierw szych w ieków nie znały spół­

głoskow ego dźw ięku f zam ieniano go na najbliższe artykulacyjnie w ar­

gow e p lub b. To dlatego np. od ła­

cińskiego czasow nika firm o , confir- m o „umacniam, wzmacniam , czynię silnym ” pochodzą takie wyrazy, ja k ang. i franc. Confirmation, niem . K onfirm ation - w szystkie z f a m y m am y - w yw iedzione od tegoż f i r ­ mo - bierzmowanie (z dawn. birzmo- wania) - z b.

Śląska ojczyzna

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 3 (Stron 60-63)

Powiązane dokumenty