• Nie Znaleziono Wyników

Między stosownością a niestosownością

Obserwacja komunikacji medialnie zapośredniczonej, która swoją specyfiką oddziałuje na szeroko rozumianą kulturę relacji międzyludz-kich [zob. Goban-Klas 2011: 178–189; Jenkins 2007; McQuail 2007: 97–100], uzasadnia postawienie pytania, jak pod jej wpływem przesuwają się gra-nice między tym, co stosowne i niestosowne w komunikacji, a przede wszystkim – czy można w ogóle mówić o istnieniu takich granic. Przed-stawione wcześniej rozważania oparte były na założeniu, że jest to możli-we, gdyż wskazują na to stale obecne w dyskursie publicznym głosy kry-tyki pod adresem tych, którzy owe granice przekraczają, a także obecność oceny stosowne/niestosowne w sporach relacjonowanych przez media. Warunkiem takiego ujęcia jest jednak szeroka perspektywa widzenia pro-blemu stosowności, taka, jaką oferuje rozumienie taktu retorycznego, łą-czące płaszczyznę wysłowienia, obyczajowości oraz etyki i wymagające uwzględniania zarazem jednostkowego, jak i społecznego punktu widze-nia. Spojrzenie węższe może bowiem skłaniać do uchylania się przed ko-niecznością formułowania sądów w obawie przed arbitralnością; wydaje się, że właśnie takiej ostrożności należy przypisać opinię Jerzego Bralczy-ka, który na sugestię, że słowa niektórych polityków balansują na granicy

stanowisku, że publikowanie tych informacji stanowi realizację prawa do informowania opinii publicznej, jednak nie może ono tłumaczyć dowolności, łamania norm prawnych i etycznych przez dziennikarzy” [Nowosielski b.r.; zob. Goban-Klas 2011: 397–400]. Do publikacji „Super Expressu” krytycznie odniosły się m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Rada Etyki Mediów, Rzecznik Praw Obywatelskich oraz pośrednio Komisja Praw Człowieka przy Naczelnej Radzie Adwokackiej.

63 Medioznawca W. Godzic następująco tłumaczy powody zainteresowania odbiorców „brudnymi” i kompromitującymi historiami: „Istnieje część nas, która jest głodna tego typu informacji. My, jako społeczeństwo jesteśmy zagubieni w ocenie, mamy z tym często problemy, a tymczasem tabloid mówi nam: »NIE, my nazwiemy to po imieniu, wprost« i używa określeń »świnia«, »morderca«, a my oczekujemy właśnie tego uprosz-czonego myślenia, tego prostego przekazu”, dodając, że oburzenie i sama debata wokół przekraczania granic dobrego smaku może wynikać ze świadomości, a nawet mentalno-ści Polaków, którzy nie są edukowani, że przekazy typu tabloidowego należy traktować odmiennie, z ograniczonym zaufaniem, i powinni nauczyć się, jak je przyjmować i ana-lizować [za: „Ludzie, bez paniki” 2011].

poprawności (w znaczeniu: dopuszczalności), zastrzegł, że słowa „grani-ca” używa się w sposób upraszczający: „Trudno mówić o jakichkolwiek ostrych czy choćby zarysowanych granicach doboru słów. Na sposób ich odbioru oraz wybór, czy tak powiedzieć można, czy też nie można, wpły-wa mnóstwo czynników. Dlatego nie mogę się zgodzić z tezą, że wymie-nione […] nazwiska [Joanny Senyszyn, Jacka Kurskiego, S. Niesiołowskie-go – przyp. M. W.] balansują na jakiejkolwiek granicy. Ja tak wyraźnej granicy zwyczajnie nie uznaję” [Bralczyk, Dziedzic 2011: 2]64.

Wspomniana szersza perspektywa umożliwia przyjrzenie się dwóm zjawiskom, których obecność w mediasferze wydaje się zmieniać publicz-ny stosunek do nich. Nie można wykluczyć, że będzie ona miała trwały wpływ również na praktykę zachowań w kręgach rodzinnych i towarzy-skich, jednak taka ewolucja na pewno musi się wiązać z upływem dłuż-szego czasu.

Pierwszym ze zjawisk jest istnienie swoistego „parasola ochronnego” otaczającego osoby dotknięte osobistym nieszczęściem, np. w związku z życiem rodzinnym. Reguły obyczajowe nakazują nie tylko okazywanie im współczucia, ale i odnoszenie się do nich z większą tolerancją, nawet pobłażliwością, uwzględniającą ich stan naruszonej równowagi emocjo-nalnej. Przekraczanie przez nie granic, np. w postaci zamykania się w so-bie, drażliwości, lekceważenia innych, jest w takim przypadku interpre-towane jako dopuszczalne, a nawet uzasadnione psychologicznie. Więzi wspólnotowe zobowiązują ponadto do otoczenia takiego człowieka opie-ką oraz wsparciem, szczególnie przez osoby z najbliższego kręgu. Jednak w sytuacji medialnego obiegu informacji i opinii prawo do „ochrony” wydaje się zawężać. Oznaki współczucia towarzyszą wprawdzie wiado-mościom np. o śmierci współmałżonków czy dzieci, ciężkiej chorobie, ale już nie doniesieniom o rozwodach i rozstaniach. W realiach świata po-wszechnie zainteresowanego plotkami z prywatnego życia znanych osób informacje o rozpadzie związku skłaniają raczej do dociekań na temat po-wodów, odpowiedzialności i skutków niż wyrozumiałości i akceptacji65, taka reakcja otwiera zaś drogę do wygłaszania rozmaitych sądów, także krzywdzących, szczególnie niestosownych wobec osób dotkniętych cier-pieniem66. Jeszcze mniejsza empatia towarzyszy komentarzom na temat

64 Zgadzając się z dalszą sugestią dziennikarki, że w przypadku osób publicznych pewien poziom poprawności jest jednak wymagany, J. Bralczyk zaznaczył, że w publicznym wizerunku liczy się również bycie zauważanym, zatem niektóre użyte sformułowania służyć mogą szokowaniu lub co najmniej zwróceniu uwagi [Bralczyk, Dziedzic 2011: 2].

65 Należy pamiętać, że dla wielu osób z kręgu tzw. celebrytów rozwód jest okazją do wy-jątkowo aktywnej autopromocji, podobnie jak ślub czy narodziny dziecka.

66 W tym miejscu ponownie należy przywołać fakt zamieszczania szczególnie agresyw-nych komentarzy na forach internetowych.

problemów innej natury, które mogą być jednak bardzo bolesne dla osoby nimi doświadczonej, jak np. kłopoty finansowe i zawodowe, z wymiarem sprawiedliwości czy problemy zdrowotne (o ile można oceniać, że są za-winione przez borykającego się z nimi człowieka). Ujawniające się wów-czas zawiść, zazdrość i wspomniana wcześniej Schadenfreude wnoszą do przekazów element silnej, negatywnej emocjonalności, będący odwróco-nym i uczuciowo spotęgowaodwróco-nym odpowiednikiem odczuwania żalu oraz poczucia niesprawiedliwości losu. Wydaje się, że szczególna więź, jaka wytwarza się dzięki medialnemu zapośredniczeniu, tzn. wrażenie bliskiej znajomości z osobą, z którą często ma się okazję obcować za pośrednic-twem ekranu czy łamów prasy67, przyczyniła się do wykształcenia duali-stycznej postawy odbiorców przekazów. Z jednej strony są oni gotowi do okazywania współczucia pokrzywdzonym, tak jak w przypadku człon-ków najbliższego kręgu społecznego, z drugiej jednak – potrafią otwarcie wyrażać krytykę, rezygnując z „prawa do milczenia” wobec tych, których nie darzą sympatią. Można ocenić, że ten relatywizm w obliczu nieszczę-ścia innego człowieka, bliskiego i obcego zarazem, jest kolejnym świadec-twem ważnej roli, jaką we współczesnym świecie medialnym zajmuje po-czucie aktywnego uczestnictwa w komunikowaniu. Możliwość dzielenia się swoją opinią staje się w pewnych okolicznościach wartością cenniejszą niż przestrzeganie reguł obyczajowych68.

W tym kontekście warte odnotowania są głosy, jakie zaczęły poja-wiać się w związku z przyspieszonymi wyborami prezydenckimi w 2010 roku. O urząd, zwolniony przez tragicznie zmarłego L. Kaczyńskiego, ubiegał się m.in. jego brat-bliźniak Jarosław, co w powszechnej opinii

sta-67 Por. wnioski na temat uczuć, jakie wywołują w widzach prezenterzy telewizyjni w: Win-terhoff-Spurk 2007: 84–85.

68 Paradygmat myślenia o uczestnictwie w komunikowaniu jako wartości wyrażają uwagi H. Jenkinsa: „[…] kultura konwergencji jest niezwykle płodna: niektóre idee rozprze-strzeniają się z góry na dół – zaczynają od mediów komercyjnych i później, gdy rozcho-dzą się w kulturze, są adoptowane oraz zawłaszczane przez różne grupy publiczności. Inne rozwijają się z dołu do góry – wyłaniają się z różnych miejsc kultury uczestnictwa i zostają wciągnięte do głównego nurtu, jeśli przemysły medialne widzą jakiś sposób, by na nich zarobić. […] Odczytywane w ten sposób uczestnictwo staje się ważnym prawem politycznym. […] Rozwój technologii nowych mediów wspiera demokratyczny ruch w stronę umożliwienia większej liczbie osób tworzenia i dystrybuowania mediów. […] Luka uczestnictwa staje się coraz ważniejsza, gdy pomyślimy, co znaczy rozwijać umie-jętności i wiedzę potrzebne obywatelowi monitorialnemu [termin określający obywateli mogących dzięki dostępnej wiedzy zbiorowo monitorować rozwój sytuacji i przebieg sporów – przyp. M. W.]. Tu wyzwaniem jest nie tylko umiejętność czytania i pisania, ale też zdolność do uczestniczenia w dyskusjach o tym, jakie tematy są ważne, jaka wiedza się liczy i jakie rodzaje wiedzy zapewniają władzę i szacunek. […] Ideał obywatela mo-nitorialnego opiera się na rozwinięciu nowych umiejętności współpracy i nowej etyki dzielenia wiedzy, które pozwolą nam deliberować wspólnie” [Jenkins 2007: 248–249].

wiało przed jego kontrkandydatami istotną przeszkodę w walce wybor-czej, wynikającą z niestosowności atakowania osoby, która kilka miesięcy wcześniej poniosła tak bolesną stratę. Jak wykazywały rosnące wyniki poparcia dla prezesa Prawa i Sprawiedliwości, skuteczne było również podtrzymywanie w czasie trwania kampanii wyborczej „złagodzonego” wizerunku kandydata, który dotychczas okazywał bezkompromisowość przeciwnikom politycznym69. Aleksandra Pawlicka widziała w tym do-brze przemyślaną strategię: „Utrzymywanie dystansu pod pretekstem uszanowania żałoby pozwala chronić Jarosława Kaczyńskiego przed sy-tuacjami, w których podstępne pytanie dziennikarza czy złość wyborcy mogłyby sprowokować kandydata na prezydenta i obudzić w nim Mr. Hyde’a, a wówczas mit przemiany ległby w gruzach. […] Nie wiemy, jak ciężko jest Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale możemy się tego domyślić, po ludzku mu współczuć. I właśnie o rozbudzanie tego współczucia chodzi, bo w wyborach, co nie od dziś wiadomo, głosujemy emocjami” [Pawlicka 2010: 24]. Wkrótce po rozstrzygnięciu wyborczym stało się jasne, że J. Ka-czyński lepiej czuje się w roli aktywnego i ostrego krytyka, a narzucony mu – jak twierdził – wzór zachowania nie przyniósł satysfakcjonujących go rezultatów. Kolejne tygodnie publicznej działalności, w szczególności konsekwencje wyciągnięte wobec osób, które miały być odpowiedzialne za „porażkę wizerunkową”, rozczarowały tych, którzy liczyli na trwałą zmianę i podwyższenie poziomu debaty politycznej w kraju. Zawód do-bitnie wyraził J. Żakowski: „Dwa tygodnie temu byliśmy na dobrej dro-dze do stworzenia w Polsce normalnego systemu partyjnego. Czyli do z grubsza normalnej polityki. Teraz nadzieja prysła. Szalone i paskudne wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego obróciły ją w pył. Brudziński, Macie-rewicz, Kamiński dorzucili swoje i mamy, co mamy. […] W dodatku Jaro-sław Kaczyński przyznał się całkiem otwarcie, że w kampanii wyborczej tylko udawał zdrowego, a erupcję prawdziwych emocji zaplanował na mowę inauguracyjną po zwycięskich wyborach prezydenckich. To zna-czy, że przez dwa miesiące całkowicie cynicznie wyłudzał głosy tych, któ-rzy skłonni byli dać wiarę zapewnieniom o przemianie PiS. Mówiąc to, postawił swoją partię i siebie poza spektrum możliwego wyboru nawet najmniej przywiązanych do jakiejkolwiek partii wyborców. Cokolwiek teraz powie, obieca, zadeklaruje, ujawni – będzie już bez znaczenia. Więc i on sam staje się bez znaczenia” [Żakowski 2010a].

69 Już miesiąc po katastrofie smoleńskiej nieoficjalny kontrkandydat J. Kaczyńskiego, ówczesny marszałek Sejmu B. Komorowski, powiedział w programie „Tomasz Lis na żywo” (emisja 10.05.2010, TVP2), że prezesowi PiS „niewątpliwie sprzyja bardziej na-strój chwili związany z katastrofą, żałobą, pewnymi naturalnymi uczuciami współczu-cia” i że „wszystkim musi dać wiele do myślenia, że Jarosław Kaczyński się teraz inaczej zachowuje. Każdy będzie pytał, czy to jest wiarygodne. Czy to wynika ze stałej zmiany, czy z koniunktury wyborczej”.

Niezależnie od uświadomienia cynicznej nadrzędności politycznych kalkulacji, tym, co dla wielu ludzi mogło okazać się najtrudniejsze do zaak-ceptowania, było wrażenie zlekceważenia ich autentycznego współczucia i respektu, które okazali osobie dotkniętej nieszczęściem. Opisana sytuacja wyraziście zobrazowała konflikt między praktyką współczesnego życia pu-blicznego a obyczajową tradycją, ujawniła także, jak niewiele dzieliło od klęski tych, którzy ograniczyli napastliwą retorykę w imię poszanowania dla emocji wyzwolonych traumą społeczną70. Nie można też wykluczyć, że miała istotny wpływ na utrwalanie się przekonania o nasilającym się in-strumentalnym traktowaniu wartości i zasad podzielanych przez większe grupy społeczne na rzecz osiągania partykularnych, doraźnych interesów.

Można zaryzykować twierdzenie, że dynamikę dyskursu publiczne-go w mediach wyznaczają artykułowane opinie i oceny, wobec których „parasol ochronny” pełni funkcję inhibitującą. Przestaje on otaczać oso-by pokrzywdzone, ponieważ ważniejszy staje się publicznie dokonywa-ny osąd danego zdarzenia i ewentualdokonywa-ny konflikt wokół niego, nawet jeśli oznacza to narażanie pokrzywdzonego na kontakt z przekazami wywołu-jącymi dodatkowe negatywne emocje.

Wniosek ten wydaje się potwierdzać obserwacja drugiego ze wspo-mnianych zjawisk współcześnie ewoluujących w przestrzeni mediów. Chodzi o coraz częstsze kwestionowanie słuszności postawy wyrażanej zaleceniem przypisywanym Chilonowi ze Sparty i Solonowi Ateńczyko-wi, a upowszechnionym w wersji łacińskiej: de mortuis aut bene, aut nihil. Wielowiekowa tradycja oficjalnie interpretowana jest jako przeszkoda na drodze do prawdy i rzetelnego bilansu dokonań zmarłego, niezbędnego dla utrwalania historycznej pamięci. Jak ujął to Waldemar Żyszkiewicz: „Delikatność uczuć jest wciąż niewątpliwą zaletą, ale walorem wyższe-go rzędu – przynajmniej w naszej cywilizacji euroatlantyckiej – pozostaje jednak prawda” [2004: 17]. Podobne głosy pojawiały się np. przy okazji śmierci Czesława Miłosza, Ryszarda Kuklińskiego, Bronisława Geremka, Andrzeja Samsona, Mieczysława Rakowskiego, Wisławy Szymborskiej, Lecha Kaczyńskiego, Krzysztofa T. Toeplitza, Henryka Jankowskiego; nie-wątpliwie zabrzmią również po odejściu Wojciecha Jaruzelskiego71.

Ak-70 Znamienne jest, że jedyny z powszechnie rozpoznawanych polityków, J. Palikot, któ-ry od początku negował autentyczność przemiany J. Kaczyńskiego i podczas kampanii prezydenckiej prowadził z nim otwartą i agresywną walkę, kilkanaście miesięcy później doprowadził swoje ugrupowanie Ruch Palikota do zdobycia 10 proc. głosów (40 man-datów poselskich) i zajęcia trzeciego miejsca w wyborach parlamentarnych.

71 Por. reakcje mediów na publikacje tygodnika „Wprost” (dotyczącą Z. Herberta) i „Życia Warszawy” (o J. Kuroniu) w: Kucharski 2006 oraz analizę zachowania dziennikarzy po śmierci L. Kaczyńskiego w: Maguś W. 2012: 48–51. Wspomnienia zarówno o chwaleb-nych, jak i o nagannych czynach, w różnej skali, poświęcano także znanym postaciom ze świata, m.in.: M. Jacksonowi, M. al-Kaddafiemu, A. Winehouse, S. Jobsowi.

centuje się przy tym istotną różnicę w traktowaniu zmarłych, którą

expres-sis verbis wyraził w notce blogowej poseł Krzysztof Bosak: „Jeśli rozumieć

tę myśl [o zmarłych albo dobrze, albo wcale – przyp. M. W.] dosłownie i bezwzględnie, to staje się ona kolejnym zabobonem poprawności poli-tycznej. Zasada ta ma oczywiście swój sens, ale wobec ludzi w stosunkach prywatnych, a nie publicznych! Jeśli umrze nam ciotka, która wyrolowała naszych rodziców z podziału majątku, czy wyjątkowo podły i niewdzięcz-ny kuzyn, to po ich śmierci powstrzymujemy się od powiedzenia o nich tego, na co zasłużyli. Powstrzymujemy się z przyzwoitości, z delikatności wobec ich krewnych i po prostu po to, żeby nie psuć atmosfery w familii. Zupełnie inaczej się sprawy mają, jeśli chodzi o osobę, która zdecydowała się wejść do sfery publicznej! Jak najbardziej – podlega ona po śmierci kry-tyce, z tego prostego powodu, że również po śmierci na to życie publiczne oddziałuje. A jeśli była to ważna osoba publiczna, to czasem po śmierci oddziałuje nawet bardziej niż za życia, gdyż staje się mitem! Nie ma tu żadnej taryfy ulgowej i jest to po prostu kwestia wyboru człowieka, ale nie tego krytykującego, tylko tego, który wchodzi na mównicę i obwiesz-cza światu, co ma do powiedzenia” [Bosak 2008]. Bycie osobą publiczną, a więc i bohaterem doniesień medialnych, współcześnie oznacza zatem z definicji wystawianie się na publiczną krytykę72, przed którą nie chroni fakt śmierci. Spór wokół tej kwestii obejmuje różne stanowiska, począw-szy od przekonania, że negatywne opinie można formułować dopiero po upływie pewnego czasu (najczęściej wskazywanym terminem kończącym karencję jest dzień pogrzebu), przez podkreślanie niestosowności hikryzji oficjalnych komentarzy wygłaszanych po czyjejś śmierci, aż po po-stawę skupiania się w pierwszym okresie na pozytywnych składnikach „bilansu życia” i odsunięcie rzetelnego jego dokonania w bliżej nieokre-śloną przyszłość.

Tę różnorodność reakcji dobrze widać w materiałach medialnych, ja-kie pojawiły się po samobójczej śmierci Andrzeja Leppera w 2011 roku. Podczas dyskusji w Poranku Radia TOK FM 8 sierpnia Dominik Zdort bronił tradycji okazywania szacunku zmarłemu i jego najbliższym, która nakazuje powstrzymywanie się od krytyki przez jakiś czas po śmierci. Za-znaczył także, że nie widzi potrzeby natychmiastowego przypominania spraw, w które uwikłał się lub został uwikłany A. Lepper, choć mówienie

72 Wydaje się, że pewna nostalgia za czasami, gdy zależność ta nie była tak oczywista, brzmi w wypowiedzi M. Zakrockiego w Poranku Radia TOK FM (prow. J. Żakowski, goście: M. Zakrocki, W. Władyka, T. Wołek, TOK FM, emisja 22.07.2011), który w kon-tekście tzw. afery „News of the World” i kontrolowania mediów zacytował jednego z przewodników po brytyjskim ośrodku dekryptażu w Bletchley Park, twierdzącego, że nawet jeśli niepochlebne informacje na temat rodziny królewskiej są prawdziwe, to jesz-cze nie powód, by mówić o tym publicznie, bo to jest sprzeczne z brytyjską racją stanu.

o prawdziwej roli przewodniczącego Samoobrony w polskiej polityce bę-dzie konieczne73. Z jego zdaniem nie zgodzili się Azrael Kubacki i Roman Imielski, którzy uznali, że działalność A. Leppera jako osoby publicznej istotnie wpływającej na życie polityczne musi podlegać natychmiasto-wej ocenie, tym bardziej że fakt jego śmierci zaczął już być wykorzysty-wany w bieżącej walce wyborczej74, a nawet polityce międzynarodowej. W podobnych sporach zwolennicy wyjątkowego traktowania ważnych uczestników życia publicznego wskazują zazwyczaj dwie okoliczności usprawiedliwiające w ich przekonaniu takie postępowanie: po pierw-sze, zadaniem dziennikarzy jest prezentować rzetelny obraz sytuacji, uwzględniający wszelkie opinie, po drugie, wygłaszanie jakichkolwiek sądów po upływie dłuższego czasu od zdarzenia w warunkach dyktatu aktualności przekazu mija się z celem. Z punktu widzenia praktykowania stosowności retorycznej nie chodzi jedynie o kolejny przejaw ustępowa-nia tradycyjnej zasady przed specyficznymi wymogami masowego komu-nikowania, ale również o obecność kairós, właściwego momentu, którego wymiar utylitarny wyraźnie przesłania aspekt etyczny.

Równie pragmatyczne stanowisko jak radiowi dyskutanci, lecz inaczej motywowane, zajął felietonista portalu Mojeopinie.pl – Michał Milczarek. Zdecydowanie negatywnie odniósł się do komentarzy, jakie wygłaszali politycy i dziennikarze, zakłamując prawdę o A. Lepperze; opowiedział się więc – zgodnie z cytowaną już zasadą – za milczeniem. Zarazem ostro zaprotestował przeciwko hipokryzji w obliczu śmierci: „[…] za niesto-sowne uważam mówienie o przestępcy i kryminaliście (który sam chwalił się, że ma 140 wyroków), że »… naginał prawo«. Za niestosowne uważam o gwałcicielu umoczonym w seks-aferę mówić, że dodawał kolorytu pol-skiej polityce (zależy kto, jakiego kolorytu w polityce potrzebuje…). Za niestosowne uważam o »polityku«, który uosabiał w sobie wszystko, co najgorsze w polskiej polityce i demokracji, mówić, że był »wybitnym Po-lakiem«. Za niestosowne uważam nazywanie chamskiego, pełnego buty i prostackiej pewności siebie człowieka »skromnym, wielkim talentem politycznym«. Za niestosowne uważam nazywanie populisty »barwnym, lecz kontrowersyjnym politykiem«. Pełen podziw [sic!] dla autorów tych wszystkich słów, że tak umiejętnie skupili się nad dobraniem odpowied-nich eufemizmów. Przypominam, że Andrzej Lepper był przez wiele lat

73 We wspomnianej notce opublikowanej w związku z medialnymi reakcjami na śmierć B. Geremka, K. Bosak twierdzi, że w pierwszych dniach po śmierci osoby publicznej można milczeć jedynie na temat jej spraw osobistych. Natychmiastowe komentowanie działalności publicznej jest zaś koniecznością, gdyż zapobiega narzucaniu fałszywej in-terpretacji życiorysu zmarłego, czym zazwyczaj zajmują się gorliwi zwolennicy zmarłe-go, cynicznie kalkulując polityczne zyski [2008].

symbolem obciachu w polskiej polityce. Przypominam, że jego objęcie sta-nowiska wicepremiera stało się jednym z największych absurdów polskiej polityki, z którego śmiali się nie tylko publicyści, politycy, ale i uczniowie w szkołach na lekcjach WOS-u. […] Jak chcemy jakoś uczcić pamięć o An-drzeju Lepperze, to zamilknijmy. Nie róbmy z siebie idiotów” [Milczarek 2011]. Opinia ta, jakkolwiek w szczegółach mogąca budzić uzasadnione wątpliwości, trafnie wskazuje największą słabość zabiegów o taktowne wysławianie się – niestosowną przesadę w formułowaniu sądów warto-ściujących, w wyniku czego krytyka nie tylko traci wyrazistość, ale staje się fałszującą rzeczywistość pochwałą. Jak zatem – i czy w ogóle – mó-wić publicznie o zmarłym, którego oficjalna działalność nie zasłużyła na możliwie bezdyskusyjne uznanie? Wydaje się, że dobre rozwiązanie pod-powiada Rafał Ziemkiewicz, który w jednej z notek blogowych zwraca uwagę na szczególne zjawisko związane ze zmarłym przewodniczącym Samoobrony: „Państwo polskie często bywa bezradne, ale tajemnicą jest, dlaczego w wypadku Leppera sądy, prokuratury i policja były bezradne tak bardzo wybiórczo, a media tak chętne do nagłaśniania jego ekscesów. Tę tajemnicę zabrał ze sobą do grobu. Nie był co prawda jedynym, który