dian”, spotykał się też z ludźmi wy
konującymi tę niewdzięczna pracę.
Wiele scen i postaci oparł na ich co
dziennych doświadczeniach, widać to na ekranie: „W każdej dzielnicy w Londynie znajdzie się taką osobę ja k John May. S potykałem się z urzędnikami, odwiedzałem z nimi domy, w których zm arli ludzie, wziąłem udział w wielu pogrzebach i kremacjach, aby poczuć, jak to jest (...) Uderzyło mnie, że w naszym społeczeństw ie sam otność m oże przybierać takie rozmiary. Zanikają więzi sąsiedzkie, nie wiemy, kim są nasi sąsiedzi, nie znamy ich imion, nie wiemy jak wygląda ich życie.
Podczas realizacji filmu wreszcie po
znałem własnego sąsiada, wcześniej nawet nie wiedziałem jak się nazy
wa. Zwłaszcza w wielkich miastach, ludzie są często samotni w takim stopniu, że jed y n a konw ersacja w ciągu dnia odbywa się w super
markecie z kasjerką.”
John May, wchodząc do mieszkań zmarłych po tym, jak zaalarmowany zapachem lub miauczeniem kota są
siad zaalarmował władze, znajduje pozostawione przez nich przedmioty.
Mamy wrażenie, że narusza ich pry
watność, że ogląda rzeczy, które nie są do oglądania przeznaczone: „Still Life” nie jest filmem o śmierci, ale o życiu. Główny bohater pragnie, aby
życie tych ludzi nie zosta
ło zapominane. Nie chodzi mu o samą organizację ich pogrzebów, ale o przypo
mnienie ich życia, dlatego szuka w domach śladów dawnego życia, wskazó
wek. W mieszkaniu miesz
kającej z kotem kobiety znajduje lalkę flamenco, więc na jej pogrzebie pusz
cza taką właśnie muzykę.
O ich życiu zapomniano już wtedy, kiedy jeszcze żyli, w tych ostatnich momen
tach stara się o nich przypo
mnieć.”
Tych ludzi różni wszyst
ko oprócz faktu, że zmar
li samotnie, zamiast ko
chającej rodzin y to w arzy szy ł im tylko zwierzak, telewizor lub wypita do połowy butelka whisky. W szystkie wsty
dliwe tajemnice zostały wystawione na widok pu--- bliczny, a oni nie mogą się bronić. Pasolini ma świet
ne oko do szczegółów; fotel bez nóż
ki z ułożonymi w stos podtrzymują
cymi go książkami, zdjęcie kota w czapce Mikołaja, poduszka z od
ciśniętym w ciąż kształtem g ło wy - te detale budują nastrój filmu i pozwalają na złapanie oddechu, ich absurdalność budzi śmiech, ale jed
nocześnie wzrusza.
Streszczenie fabuły „Still Life”
mogłoby zachęcić do podcięcia so
bie ze smutku żył. Jest to jednak je den z tych rzadkich filmów, które poważną tematykę ukazują w po
godny sposób nie popad ając przy tym w niesmaczną parodię. Jest uosobieniem określenia „słodko- -gorzki”. Jedyny poważny problem filmu stanowi jego zakończenie.
Zupełnie nie pasuje do stylu opowia
danej historii, jest zbyt oczywiste i zbyt melodramatyczne. Bez niego
„Still Life” byłby doskonałym ma
łym filmem, tak pozostaje po prostu dobry.
MARTA BAŁAGA
S t i l l L i f e . R eżyseria: U berto Pasolini.
O bsada: E ddie M arsan, Joan n ę Froggatt, Andrew Buchan, Ciaran M cintyre, Paul An
derson. Produkcja: F elix V ossen, C hristo- pher Sim on, U berto Pasolini. M uzyka: R a
chel Portm a. Dźwięk: R obert Farr. Montaż:
Gavin Buckley, Trący Granger. Zdjęcia: Ste- fa n o F a liv e n e . W ie lk a B r y ta n ia 2 0 1 3 . 87 m in.
-3 3
M ło d zieżow e F oru m M u zy k i W sp ółczesn ej - in a u g u racja d zia ła ln ości
W
Międzynarodowy Dzień Muzyki (1 października) w Państwowej Szkole Muzycznej im. M. Karłowicza w Katowicach odbył się nadzwyczajny koncert, inaugurujący działalność powołanego przez dyrekcję placówki Mło
dzieżowego Forum Muzyki Współczesnej.
Ta wspaniała inicjatywa, wynikła z wie
loletnich tradycji „Karłowicza” jako miej
sca propagowania nowej muzyki (tu prze
cież, przed 40. laty, narodziła się „Śląska Trybuna Kompozytorów”) ma na celu or
ganizowanie koncertów w wykonaniu pedagogów, absolwentów i uczniów, or
ganizowanie spotkań z kompozytorami, prowadzenie warsztatów kompozytor
skich i innych zajęć dla uczniów, tematycz
nie związanych z nową muzyką, wresz
cie - inspirowanie młodych twórców poprzez zamawianie utworów i organizo
wanie konkursów. Pomysł jest niezwykle cenny nie tylko z uwagi na to, iż przyczy
nia się do tworzenia nowej przestrzeni dla muzyki współczesnej, ciągle za mało obecnej w społeczeństwie, oraz zachęca młodych muzyków do poświęcenia się tej dziedzinie, ale i ze względu na to, iż in
tegruje wokół idei Forum całe katowickie środowisko twórcze. Jak niegdyś na legen
darnych „Trybunach”, tak obecnie na Fo
rum mają się spotykać wszyscy, któiym zależy na losach nowej muzyki. Bez względu na poziom profesjonalizmu, liczbę „zaliczonych” wykonań, nagród i zamówień czy też pełnione funkcje akademickie.
W „Karłowiczu” już istnieje grupa wy
konawców poświęcających się nowej muzyce, zarówno uczniów, jak i peda
gogów i absolwentów, można więc by
ło ów inauguracyjny koncert przygoto
wać z rozmachem, nie obawiając się ani oporu muzyków wobec „dziwnej” ma
terii nowoczesnych utworów, ani tego, że nie podołają oni ich dojrzałej interpre
tacji. Tematem koncertu była muzyka Edwarda Bogusławskiego, jako że w tym roku minęła 10. rocznica śmierci tego za
służonego, również w dziedzinie twór
czości pedagogicznej, artysty. Wykona
no dzieła Bogusławskiego z różnych okresów twórczości: zabrzmiały mło
dzieńcze Szkice na obój i fortepian, dwa utwory z lat 70. XX wieku (L 'etre na sopran i instrumenty oraz Five Pic
ture na flet solo) a także dwa napisane już w XXI wieku (wybór fortepianowych Preludiów dziecięcych i Suplement fo r accordioń). Ciekawostką były napisane jeszcze w okresie studiów pieśni chóral
ne: Wierzba i Pieśń staropolska. Wyko
nał je zespół wokalny przygotowany
^ przez Joannę Marcinowicz. W pozosta-
^ 3 łych wykonaniach udział wzięli m.in.:
duet fortepianowy Chantal Charles j / O i Agnieszka Jędruszek, oboistka Lorena Mac, flecistka Małgorzata Hawlasa, akordeonistka Ewa Grabowska-Lis,
sopranistka Aleksandra Raszyńska. Ko
ordynatorem działań młodych artystów była Anna Stachura-Bogusławska, któ
ra wygłosiła również zgrabną prelekcję o kompozytorze oraz przygotowała wraz z mężem Karolem Bogusławskim wysta
wę fotografii i afiszy ukazujących dro
gę twórczą Edwarda Bogusławskiego.
Wśród słuchaczy zobaczyliśmy kilku
„weteranów” Śląskich Trybun, m.in.
dawno nie widzianego w Katowicach kompozytora Władysława Skwiruta, jednego z pionierów tutejszej awan
gardy oraz Henrykę Januszewską - wy
konawczynię wielu nowych śląskich utworów.
O
mawiane już na tych łamach 40-le- cie „Śląskiej Trybuny Kompozytorów” szkoła im. Karłowicza uczciła w jeszcze jeden sposób - publikacją oko
licznościowej książki pt. 40 lat Śląskich Trybun Kompozytorów. Książkę zreda
gowały Teresa Michalik i Anna Stachu
ra-Bogusławska, a znalazły się w niej, poza wstępnym szkicem historycznym, niezwykle cenne wspomnienia osób związanych z „trybunowym” cyklem od początku jego trwania, jak i młodych partnerów cyklu. Napisali je m. in. Śta- nisław Kotyczka, Bożena Gieburowska- -Gabryś, Ryszard Gabryś, Czesław Gra
bowski, Władysław Skwirut, Henryka Januszewska, Andrzej Dziadek, Dorota Zawierucha, Gabriela Szendzielorz, Magdalena Lisak, Wojciech Sąkól i Mag
dalena Raszyńska. Zbiór tych tek
stów - czasem rzeczowych i trzeźwych, a czasem sięgających po akcenty humo
rystyczne, tworzy niezwykle ciekawą opowieść o ciągle jeszcze mało znanym aspekcie dziejów współczesnej muzyki śląskiej. Publikację dopełnia galeria fo
tografii muzyków, o których mowa w części pierwszej, wybór recenzji pra
sowych dotyczących „Trybun” zrealizo
wanych w „Karłowiczu”, reprodukcje za
chowanych programów koncertowych i kompletny spis wykonanych na tych
że koncertach utworów, z zaznacze
niem, kto je wykonywał. W sumie po
wstała nie tylko okolicznościowa ksią
żeczka wspomnieniowa „do poczytania”, ale solidna pozycja naukowa dokumen
tująca ważny odcinek naszej kultury mu
zycznej.
M u zeu m org a n ó w śląsk ich w fo to gra fii
K
atowicka Akademia Muzyczna posiada jedyne w Środkowej Europie muzeum organów i fisharmonii. Jest to zasługa profesora Juliana Gembalskie- go, który od lat czuwa nad regionalnym zasobem zabytkowych instrumentów, ka
taloguje je, uwiecznia ich dźwięk na pły
tach, projektuje nowe (jak organy w Ka- towicach-Zawodziu), a te najbardziej zdezelowane, nie nadające się już do użytku pieczołowicie restauruje i umieszcza w pięknie wyremontowa
nych podziemiach uczelni. Obecnie mu
zeum stało się profesjonalną jednostką badawczą, w której realizowany jest pod kierownictwem profesora Gembal- skiego długofalowy projekt mający na celu już nie tylko gromadzenie instru
mentów bądź ich części, ale także doku
mentowanie całej gałęzi regionalnego przemysłu organmistrzowskiego. Ścia
ny uczelnianego muzeum zdobią gablo
ty, w których eksponowane są najróżniej
sze dokumenty dotyczące budowniczych organów: projekty instrumentów, re
klamy fabryk, cenniki, wizytówki organ- mistrzów, umowy z proboszczami, w końcu zaś - wydawnictwa nutowe.
Całe to bogactwo zostało ostatnio udostępnione szerszej publiczności za pomocą przepięknie wydanego albu
mu. Zatytułowano go Muzeum organów śląskich, a wydano - co szczególnie uży
teczne - po polsku i po angielsku. Re
daktorem tomu jest sam Julian Gembal- ski, a zdjęcia wykonał Janusz Cedrowicz.
Są to fotografie robione z sercem; doku
mentują źródła profesjonalnie, ale nie
„łopatologicznie”; przyciągają umiejęt
nie dostrzeżonymi szczegółami i wyra
finowaną techniką realizacji. W ten sposób album nabiera cech dzieła sztu
ki, takiego w stylu nostalgiczno-impre- sjonistycznym. Szkoda tylko, że album milczy. Przydałaby się w nim wkładka w postaci płyty, na której można by po
słuchać dźwięku reprodukowanych obiektów. Milczy także samo muzeum, i to nie dlatego, że są w nim wyłącznie nie nadające się do użytkowania graty.
W przedmowie do wydawnictwa zapew
niono, że część instrum entów jest
„na chodzie”, służy do lekcji i pokazów.
Marzyłoby się utrwalenie ich dźwięku w formie audio-przewodnika. Są takie w zagranicznych muzeach instrumentów, na przykład w Berlinie, gdzie każde wy
stawione tam cacko można podziwiać
„w akcji”, i to w postaci nagrań utworów z epoki. Dobrze jednak, że mamy co oglądać.
MAGDALENA DZIADEK 60
J e szcze „ Ś ląsk a T ryb u n a”
S
osnowiec, jako stosunkowo młode, bo nieco ponad stuletnie, miasto, nie ma zbyt ciekawej hi
storii. Tak się przynajmniej wszystkim do tej pory wydawało. Nie było po pro
stu książki, która by tę historię przybli
żała w sposób interesujący.
Miasto powstało dzięki... rozbiorom.
Właśnie tutaj zbiegały się granice trzech mocarstw. Zaistniała także potrzeba sprawnej komunikacji, wybudowano więc kolej Warszawsko-Wiedeńską, taką dziewiętnastowieczną super-autostradę.
Skoro była potrójna granica, musiała też być kontrola celna, przy niej zaczął kwitnąć handel i oczywiście przemyt. Ale nie narkotyków. O nie, w Sosnowcu wszystko jest inaczej niż wszędzie. Tu kwitł przemyt świńskiego mięsa. O tym opowiada między innymi pierwsza część - chyba już sagi - „Korzeniec”
(gdyż podejrzewam i mam taką nadzie
ję, że Autor zostanie „przymuszony”
do pisania kolejnych części, aż dotrze do czasów współczesnych, bo robi to nad
zwyczaj dobrze).
Część druga, zatytułowana równie ta
jemniczo „Puder i pył” opowiada o cza
sach po pierwszej wojnie światowej.
Sprawa zabójstwa Alojzego Korzeńca ucichła, przytłoczona znacznie ważniej
szym tematem - zabiciem Arcyksięcia Ferdynanda. Co było potem - wiado
mo - niczym w efekcie motyla, wydarze
nia potoczyły się już szybko. Jedno zda
rzenie doprowadziło do wybuchu wojny, która ogarnęła cały świat. Kto wie, mo
że i nasz sosnowiecki Korzeniec miał w tym swój udział? W każdym razie je- sienią 1914 już nikt o zmarłym nie pamię
tał (za wyjątkiem wdowy po nim i redak
torze Monsiorskim, który postawił sobie za punkt honoru rozwiązanie zagadki je
go śmierci). Zbigniew Białas gładko po
mija okres wojny, umieszczając „detek
tywa” w obozie jenieckim. Siłą rzeczy jest
„unieruchomiony”, ale do sprawy wróci już po odzyskaniu przez Polskę niepod
ległości. No właśnie, i tu zaczyna się pro
blem. Trzeba przyznać, że Autor w dosko
nały sposób go pokazuje. Na żywym or
ganizmie - mieszkańcach Sosnowca.
W podręcznikach do historii czytamy po prostu, że kraj nasz odzyskał niepod
ległość, nastąpiła euforia i radość. No tak, ale co teraz? Przez 123 lata nie było tu państwa polskiego, polskich władz, szkół, polskiego zarządzania. Były za to: rosyj
skie urzędy, niemieccy przemysłowcy, ży
dowscy kupcy, austriaccy żołnierze... Jak zauważa jeden z bohaterów - podporucz
nik Dąmbski: „boję się, że sami nie wiemy, czego chcemy, tak się zachłystu
jemy dzisiejszą sytuacją. Tymczasem gdzie jest ten nasz kraj? Gdzie są jego gra
nice? Czy istnieją traktaty, które regulu
ją, gdzie się Polska będzie zaczynać, a gdzie kończyć?” Teraz trzeba tworzyć wszystko od zera. Ale jak? Kto ma się tym zająć? Polacy? Niemcy? Rosjanie?
Żydzi?
Zaczynają się problemy, jakich dotąd w Sosnowcu nie znano. Z jednej stro
ny - zagrożenie „czerwoną zarazą”.
Od środka poznaje ją jedna z bohaterek, panna Izabela, która wraca z dzieckiem bolszewika z samego jądra rewolucji.
Z drugiej strony - otaczający geograficz
nie Sosnowiec Ślązacy. Wszyscy zasta
nawiają się, za kim się opowiedzą: zosta
ną w Niemczech czy przyłączą się do Pol
ski i co z tego wyniknie. Są i Żydzi. Pa
miętajmy, że w sąsiednim Będzinie sta
nowią oni większość mieszkańców. Mu
szą też mieć coś do powiedzenia. I ma
ją. Białas pokazuje ich rozwarstwienie, podział na dziesiątki różnych ugrupowań, z których każde ma własne pojęcie o przyszłości narodu żydowskiego. Gorz
ko brzmią też słowa jednego z ulicznych dyskutantów: „kto jak kto, ale Niemiec Żydowi krzywdy nie uczyni.” Uff, bar
dzo to wszystko skomplikowane.
Ale Autor daje nam nieco „oddechu”
od spraw politycznych. Sosnowiec ma kil
ku sławnych ludzi, którymi lubi się chwalić. Wśród nich jest oczywiście Jan Kiepura, który otrzymuje tym razem większą rolę. Jest już starszy, wie czego chce, a przy tym jest kreowany na mło
dego polskiego bohatera o gorącym ser
cu, który ma marzenia, ale potrafi też bez mrugnięcia okiem poświęcić się dla oj
czyzny. Takich bohaterów Polska potrze- buje. Młody Janek zajmuje się rozbraja
niem Niemców, pomaga ojcu w piekar
ni, a przede wszystkim śpiewa. Takiego chcemy go znać i pamiętać. W końcu to nasza duma.
Drugą sławą sosnowiecką jest Pola Ne
gri (Apolonia Chałupiec), hollywoodzka gwiazda, która zakochuje się w naszym podporuczniku. Cudowna, romantyczna historia, niczym z filmów. Ona sławna, on hrabia. Oboje młodzi i piękni. A jed
nak Autor unika uczynienia z tej pary po
sągowych, mało realistycznych kochan
ków. Pokazuje ich jako ludzi z ich wada
mi i słabościami. Nie jest tak idealnie, jak
by się mogło z pozoru wydawać. Meza
lians hrabiego (choć już bez majątku) i ak
torki nie może się udać. Oboje w pewien sposób ryzykują swoje kariery. On oświadcza się niejako przypadkiem, ona przyjmuje z ochotą i zaraz zabiera się za organizację ślubu z matką u swego bo
ku. Ale czy to jest doprawdy szczyt ma
rzeń? Zamienić wielkie światowe metro
polie na prowincjonalny Sosnowiec?
Ludzkiego wyrazu nabierają pod pió
rem Białasa także posągowe postaci nie
mieckich przemysłowców, po których zo
stały pięknie, ale i pretensjonalne pałace.
Wielką rolę odegrały ich rodziny w histo
rii miasta, próbują także odegrać ją w po
wieści, ale chyba za mało się starają, bo związek z głównym wątkiem jest niewiel
ki. A szkoda, bo ich działalność dodaje miastu kolorytu.
Nie brak też oczywiście elementów ko
micznych, w tych rolach świetnie się spi
sują dwaj szwarcownicy, którzy nieste
ty szybko znikają ze sceny, a szkoda, bo sympatyczni niezwykle. I tacy... typowo sosnowieccy, jeśli w ogóle istnieje coś ta
kiego jak sosnowieckość. Ale jest w nich coś swojskiego. Przecudowna jest także matka wdowy po Korzeńcu. Kobieta
do rany przyłóż, szczególnie, gdy obie
cuje córce, że na pogrzeb przyszłego zię
cia nie przyjdzie, bo już kiedyś była...
Znakomite w tej powieści jest to, że Autorowi udało się wyłuskać z historii miasta to, co naprawdę może być intere
sujące, a czego mieszkańcy nie zauwa
żają na co dzień. Dotyczy to choćby ma
lowideł w katedrze Wniebowzięcia NMP.
Czy ktoś jeszcze zwraca na nie uwagę?
A tymczasem okazuje się, że odegrają one ważną rolę w całej historii. Artyści także mieli swoje trzy grosze do dorzu
cenia w historii miasta. Sosnowiec to nie tylko kopalnie i huty oraz tęsknota za dawną włókniarską świetnością rodzi
ny Schonów. To także: „śmiech, rozpacz, błazenada, puder i pył, sens i bezsens, znikomość istnienia”. Sosnowiec tworzy
li także artyści, choć tradycyjnie niedo
ceniani (o czym świadczy choćby roze
branie drewnianego Teatru Letniego na opał), to jednak uparcie w Sosnowcu tworzący, czasem w sposób efekciarski, czasem szczery i prawdziwy. Z jednej strony: pył z zakładów przemysłowych, a z drugiej - puder sypiący się na twa
rze aktorów.
KATARZYNA KRZAN
Florian Śm ieja Published by Silcan H ouse, Mis- sissauga 2013.
cia profesora Floria
na Śmiej i nagroma
dziło się wiele refleksji i wspo
mnień, które zawarł pierwotnie w książce Zapiski o świcie (Rzeszów 2012, recenzja w „Śląsku” 2013, nr 5). Z od
ległej Kanady profesor ibery- styki na Uniwersytecie w On
tario w London przesyła kolej
ny tomik reminiscencji wyni
kających ze świadomości upływu czasu, odchodzenia wielu znanych i ważnych dla polskiej kultury osób, a także z przekonania o tym, że „trze
ba dać świadectwo”, gdyż tyl
ko „littera manent", jak brzmi fragment motta. Dążenie do re
jestrowania ulotnych momen
tów w życiu jest cechą twór
czości F. Śmiej i - w Toronto publikował już cykl miniatur li
terackich pt. Migawki, przywo
łujących zapamiętane ważne momenty z życia autora. Speł
niały wyraźny cel: porządko
wanie pamięci. Inspiracją za
pewne mógł stać się Gabriel Garcia Marąuez i jego idea pamięci jako warunku istnienia człowieka.
Zbiorowy w zasadzie boha
ter książki Siady światła - pol
ska emigracja - była nośni
kiem narodowego dziedzictwa kulturowego i stale poczuwała
się do obowiązku rozwijania nauki i kultury. Co charaktery
zowało emigrację? Przede wszystkim poczucie osamotnie
nia: „Osamotnienie jest tym nieszczęściem, które trzeba wkalkulować do życia na ob
czyźnie i starać się je obłaska
wić czy nawet zrobić atu
tem” - napisał autor. Wśród ple
jady nazwisk twórców emigra- cyjnych wymienił Józefa Gar- lińskiego - długoletniego pre
zesa Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Marię Danilewi- czową - opiekunkę młodych twórców, „osobę - instytucję”
i znawczynię literatury emi
gracyjnej, „legendarnych re
daktorów”: Mieczysława Gry- dzewskiego, Jerzego Giedroy- cia i Benedykta Heydenkoma i pisarza ze Śląska, szkolnego kolegę, Piotra Guzego. To tyl
ko niewielka grupa nazwisk spośród osób zasłużonych, któ
rzy „bardzo boleśnie odczu
wali rozłąkę z krajem”.
W Śladach światła znajdzie
my również osobiste informacje rodzinne. Żona - z Poniatow
skich zainspirowała w Kanadzie nad jeziorem Huron w Ontario budowę domu, który miał sta
nowić namiastkę rodzinnego majątku pozostawionego na Po
lesiu Wołyńskim; jest teraz miejscem rodzinnych spotkań.
Pewnie w sfinalizowaniu tego marzenia pomógł harcerski duch żony, Zofii, który wynio
sła z drużyny prowadzonej przez córkę generała, Antonie
go Chruściela. Ważne są także reminiscencje związane z pił
sudczykowską tradycją rodziny pani Smiejowej; w jej ślubie brała udział marszałkowa, Alek
sandra Piłsudska. Dzięki ro
dzinnym koligacjom, jak pisze autor, poznał wielu znamieni
tych Polaków na obczyźnie.
Również kontakty F. Śmiej i z krajem były liczne: wykładał na Uniwersytetach Jagielloń
skim, Wrocławskim, współpra
cował z Uniwersytetem Opol
skim i Akademią Polonijną w Częstochowie. Ponadto uczestniczył w konferencjach krajowych, podkreślając swój śląski rodowód i komentując działania polskich lingwistów w kierunku kodyfikacji gwary śląskiej.
Lektura książki F. Śmiej i na
suwa refleksję, iż odchodzi ten naszkicowany lapidarnie lecz z wielką szczegółowością świat i ludzie, którzy wypracowali wzorce istotnych wartości; w in
deksie nazwisk wymienił au
tor 209 znaczących osób w roz
wijaniu polskiej kultury na emi
gracji a współcześnie w po
wiązaniu z krajem. Ważną spra
wą byłoby szersze udostępnie
wo zajmuje się, między inny
mi, krytyką literacką i ma już osiągnięcia w postaci nagród uzyskanych w wielu konkur
sach literackich. Urodziła się w Chorzowie i jest mocno związana emocjonalnie z tym miastem.
Zrozumiałym jest zatem, że rozpoczynające tomik wier
sze umiejscowione są w znajo
mej - zarówno czytelnikowi, jak i autorce - scenerii osiedli, czy też blokowisk, nieodparcie kojarzącej się z określeniem
mej - zarówno czytelnikowi, jak i autorce - scenerii osiedli, czy też blokowisk, nieodparcie kojarzącej się z określeniem