• Nie Znaleziono Wyników

dian”, spotykał się też z ludźmi wy­

konującymi tę niewdzięczna pracę.

Wiele scen i postaci oparł na ich co­

dziennych doświadczeniach, widać to na ekranie: „W każdej dzielnicy w Londynie znajdzie się taką osobę ja k John May. S potykałem się z urzędnikami, odwiedzałem z nimi domy, w których zm arli ludzie, wziąłem udział w wielu pogrzebach i kremacjach, aby poczuć, jak to jest (...) Uderzyło mnie, że w naszym społeczeństw ie sam otność m oże przybierać takie rozmiary. Zanikają więzi sąsiedzkie, nie wiemy, kim są nasi sąsiedzi, nie znamy ich imion, nie wiemy jak wygląda ich życie.

Podczas realizacji filmu wreszcie po­

znałem własnego sąsiada, wcześniej nawet nie wiedziałem jak się nazy­

wa. Zwłaszcza w wielkich miastach, ludzie są często samotni w takim stopniu, że jed y n a konw ersacja w ciągu dnia odbywa się w super­

markecie z kasjerką.”

John May, wchodząc do mieszkań zmarłych po tym, jak zaalarmowany zapachem lub miauczeniem kota są­

siad zaalarmował władze, znajduje pozostawione przez nich przedmioty.

Mamy wrażenie, że narusza ich pry­

watność, że ogląda rzeczy, które nie są do oglądania przeznaczone: „Still Life” nie jest filmem o śmierci, ale o życiu. Główny bohater pragnie, aby

życie tych ludzi nie zosta­

ło zapominane. Nie chodzi mu o samą organizację ich pogrzebów, ale o przypo­

mnienie ich życia, dlatego szuka w domach śladów dawnego życia, wskazó­

wek. W mieszkaniu miesz­

kającej z kotem kobiety znajduje lalkę flamenco, więc na jej pogrzebie pusz­

cza taką właśnie muzykę.

O ich życiu zapomniano już wtedy, kiedy jeszcze żyli, w tych ostatnich momen­

tach stara się o nich przypo­

mnieć.”

Tych ludzi różni wszyst­

ko oprócz faktu, że zmar­

li samotnie, zamiast ko­

chającej rodzin y to w arzy szy ł im tylko zwierzak, telewizor lub wypita do połowy butelka whisky. W szystkie wsty­

dliwe tajemnice zostały wystawione na widok pu--- bliczny, a oni nie mogą się bronić. Pasolini ma świet­

ne oko do szczegółów; fotel bez nóż­

ki z ułożonymi w stos podtrzymują­

cymi go książkami, zdjęcie kota w czapce Mikołaja, poduszka z od­

ciśniętym w ciąż kształtem g ło ­ wy - te detale budują nastrój filmu i pozwalają na złapanie oddechu, ich absurdalność budzi śmiech, ale jed­

nocześnie wzrusza.

Streszczenie fabuły „Still Life”

mogłoby zachęcić do podcięcia so­

bie ze smutku żył. Jest to jednak je ­ den z tych rzadkich filmów, które poważną tematykę ukazują w po­

godny sposób nie popad ając przy tym w niesmaczną parodię. Jest uosobieniem określenia „słodko- -gorzki”. Jedyny poważny problem filmu stanowi jego zakończenie.

Zupełnie nie pasuje do stylu opowia­

danej historii, jest zbyt oczywiste i zbyt melodramatyczne. Bez niego

„Still Life” byłby doskonałym ma­

łym filmem, tak pozostaje po prostu dobry.

MARTA BAŁAGA

S t i l l L i f e . R eżyseria: U berto Pasolini.

O bsada: E ddie M arsan, Joan n ę Froggatt, Andrew Buchan, Ciaran M cintyre, Paul An­

derson. Produkcja: F elix V ossen, C hristo- pher Sim on, U berto Pasolini. M uzyka: R a­

chel Portm a. Dźwięk: R obert Farr. Montaż:

Gavin Buckley, Trący Granger. Zdjęcia: Ste- fa n o F a liv e n e . W ie lk a B r y ta n ia 2 0 1 3 . 87 m in.

-3 3

M ło d zieżow e F oru m M u zy k i W sp ółczesn ej - in a u g u racja d zia ła ln ości

W

Międzynarodowy Dzień Muzyki (1 października) w Państwowej Szkole Muzycznej im. M. Karłowicza w Katowicach odbył się nadzwyczajny koncert, inaugurujący działalność powo­

łanego przez dyrekcję placówki Mło­

dzieżowego Forum Muzyki Współczesnej.

Ta wspaniała inicjatywa, wynikła z wie­

loletnich tradycji „Karłowicza” jako miej­

sca propagowania nowej muzyki (tu prze­

cież, przed 40. laty, narodziła się „Śląska Trybuna Kompozytorów”) ma na celu or­

ganizowanie koncertów w wykonaniu pedagogów, absolwentów i uczniów, or­

ganizowanie spotkań z kompozytorami, prowadzenie warsztatów kompozytor­

skich i innych zajęć dla uczniów, tematycz­

nie związanych z nową muzyką, wresz­

cie - inspirowanie młodych twórców poprzez zamawianie utworów i organizo­

wanie konkursów. Pomysł jest niezwykle cenny nie tylko z uwagi na to, iż przyczy­

nia się do tworzenia nowej przestrzeni dla muzyki współczesnej, ciągle za mało obecnej w społeczeństwie, oraz zachęca młodych muzyków do poświęcenia się tej dziedzinie, ale i ze względu na to, iż in­

tegruje wokół idei Forum całe katowickie środowisko twórcze. Jak niegdyś na legen­

darnych „Trybunach”, tak obecnie na Fo­

rum mają się spotykać wszyscy, któiym zależy na losach nowej muzyki. Bez względu na poziom profesjonalizmu, liczbę „zaliczonych” wykonań, nagród i zamówień czy też pełnione funkcje akademickie.

W „Karłowiczu” już istnieje grupa wy­

konawców poświęcających się nowej muzyce, zarówno uczniów, jak i peda­

gogów i absolwentów, można więc by­

ło ów inauguracyjny koncert przygoto­

wać z rozmachem, nie obawiając się ani oporu muzyków wobec „dziwnej” ma­

terii nowoczesnych utworów, ani tego, że nie podołają oni ich dojrzałej interpre­

tacji. Tematem koncertu była muzyka Edwarda Bogusławskiego, jako że w tym roku minęła 10. rocznica śmierci tego za­

służonego, również w dziedzinie twór­

czości pedagogicznej, artysty. Wykona­

no dzieła Bogusławskiego z różnych okresów twórczości: zabrzmiały mło­

dzieńcze Szkice na obój i fortepian, dwa utwory z lat 70. XX wieku (L 'etre na sopran i instrumenty oraz Five Pic­

ture na flet solo) a także dwa napisane już w XXI wieku (wybór fortepianowych Preludiów dziecięcych i Suplement fo r accordioń). Ciekawostką były napisane jeszcze w okresie studiów pieśni chóral­

ne: Wierzba i Pieśń staropolska. Wyko­

nał je zespół wokalny przygotowany

^ przez Joannę Marcinowicz. W pozosta-

^ 3 łych wykonaniach udział wzięli m.in.:

duet fortepianowy Chantal Charles j / O i Agnieszka Jędruszek, oboistka Lorena Mac, flecistka Małgorzata Hawlasa, akordeonistka Ewa Grabowska-Lis,

sopranistka Aleksandra Raszyńska. Ko­

ordynatorem działań młodych artystów była Anna Stachura-Bogusławska, któ­

ra wygłosiła również zgrabną prelekcję o kompozytorze oraz przygotowała wraz z mężem Karolem Bogusławskim wysta­

wę fotografii i afiszy ukazujących dro­

gę twórczą Edwarda Bogusławskiego.

Wśród słuchaczy zobaczyliśmy kilku

„weteranów” Śląskich Trybun, m.in.

dawno nie widzianego w Katowicach kompozytora Władysława Skwiruta, jednego z pionierów tutejszej awan­

gardy oraz Henrykę Januszewską - wy­

konawczynię wielu nowych śląskich utworów.

O

mawiane już na tych łamach 40-le- cie „Śląskiej Trybuny Kompozyto­

rów” szkoła im. Karłowicza uczciła w jeszcze jeden sposób - publikacją oko­

licznościowej książki pt. 40 lat Śląskich Trybun Kompozytorów. Książkę zreda­

gowały Teresa Michalik i Anna Stachu­

ra-Bogusławska, a znalazły się w niej, poza wstępnym szkicem historycznym, niezwykle cenne wspomnienia osób związanych z „trybunowym” cyklem od początku jego trwania, jak i młodych partnerów cyklu. Napisali je m. in. Śta- nisław Kotyczka, Bożena Gieburowska- -Gabryś, Ryszard Gabryś, Czesław Gra­

bowski, Władysław Skwirut, Henryka Januszewska, Andrzej Dziadek, Dorota Zawierucha, Gabriela Szendzielorz, Magdalena Lisak, Wojciech Sąkól i Mag­

dalena Raszyńska. Zbiór tych tek­

stów - czasem rzeczowych i trzeźwych, a czasem sięgających po akcenty humo­

rystyczne, tworzy niezwykle ciekawą opowieść o ciągle jeszcze mało znanym aspekcie dziejów współczesnej muzyki śląskiej. Publikację dopełnia galeria fo­

tografii muzyków, o których mowa w części pierwszej, wybór recenzji pra­

sowych dotyczących „Trybun” zrealizo­

wanych w „Karłowiczu”, reprodukcje za­

chowanych programów koncertowych i kompletny spis wykonanych na tych­

że koncertach utworów, z zaznacze­

niem, kto je wykonywał. W sumie po­

wstała nie tylko okolicznościowa ksią­

żeczka wspomnieniowa „do poczytania”, ale solidna pozycja naukowa dokumen­

tująca ważny odcinek naszej kultury mu­

zycznej.

M u zeu m org a n ó w śląsk ich w fo to gra fii

K

atowicka Akademia Muzyczna po­

siada jedyne w Środkowej Europie muzeum organów i fisharmonii. Jest to zasługa profesora Juliana Gembalskie- go, który od lat czuwa nad regionalnym zasobem zabytkowych instrumentów, ka­

taloguje je, uwiecznia ich dźwięk na pły­

tach, projektuje nowe (jak organy w Ka- towicach-Zawodziu), a te najbardziej zdezelowane, nie nadające się już do użytku pieczołowicie restauruje i umieszcza w pięknie wyremontowa­

nych podziemiach uczelni. Obecnie mu­

zeum stało się profesjonalną jednostką badawczą, w której realizowany jest pod kierownictwem profesora Gembal- skiego długofalowy projekt mający na celu już nie tylko gromadzenie instru­

mentów bądź ich części, ale także doku­

mentowanie całej gałęzi regionalnego przemysłu organmistrzowskiego. Ścia­

ny uczelnianego muzeum zdobią gablo­

ty, w których eksponowane są najróżniej­

sze dokumenty dotyczące budowniczych organów: projekty instrumentów, re­

klamy fabryk, cenniki, wizytówki organ- mistrzów, umowy z proboszczami, w końcu zaś - wydawnictwa nutowe.

Całe to bogactwo zostało ostatnio udostępnione szerszej publiczności za pomocą przepięknie wydanego albu­

mu. Zatytułowano go Muzeum organów śląskich, a wydano - co szczególnie uży­

teczne - po polsku i po angielsku. Re­

daktorem tomu jest sam Julian Gembal- ski, a zdjęcia wykonał Janusz Cedrowicz.

Są to fotografie robione z sercem; doku­

mentują źródła profesjonalnie, ale nie

„łopatologicznie”; przyciągają umiejęt­

nie dostrzeżonymi szczegółami i wyra­

finowaną techniką realizacji. W ten sposób album nabiera cech dzieła sztu­

ki, takiego w stylu nostalgiczno-impre- sjonistycznym. Szkoda tylko, że album milczy. Przydałaby się w nim wkładka w postaci płyty, na której można by po­

słuchać dźwięku reprodukowanych obiektów. Milczy także samo muzeum, i to nie dlatego, że są w nim wyłącznie nie nadające się do użytkowania graty.

W przedmowie do wydawnictwa zapew­

niono, że część instrum entów jest

„na chodzie”, służy do lekcji i pokazów.

Marzyłoby się utrwalenie ich dźwięku w formie audio-przewodnika. Są takie w zagranicznych muzeach instrumentów, na przykład w Berlinie, gdzie każde wy­

stawione tam cacko można podziwiać

„w akcji”, i to w postaci nagrań utworów z epoki. Dobrze jednak, że mamy co oglądać.

MAGDALENA DZIADEK 60

J e szcze „ Ś ląsk a T ryb u n a”

S

osnowiec, jako stosunkowo mło­

de, bo nieco ponad stuletnie, miasto, nie ma zbyt ciekawej hi­

storii. Tak się przynajmniej wszystkim do tej pory wydawało. Nie było po pro­

stu książki, która by tę historię przybli­

żała w sposób interesujący.

Miasto powstało dzięki... rozbiorom.

Właśnie tutaj zbiegały się granice trzech mocarstw. Zaistniała także potrzeba sprawnej komunikacji, wybudowano więc kolej Warszawsko-Wiedeńską, taką dziewiętnastowieczną super-autostradę.

Skoro była potrójna granica, musiała też być kontrola celna, przy niej zaczął kwitnąć handel i oczywiście przemyt. Ale nie narkotyków. O nie, w Sosnowcu wszystko jest inaczej niż wszędzie. Tu kwitł przemyt świńskiego mięsa. O tym opowiada między innymi pierwsza część - chyba już sagi - „Korzeniec”

(gdyż podejrzewam i mam taką nadzie­

ję, że Autor zostanie „przymuszony”

do pisania kolejnych części, aż dotrze do czasów współczesnych, bo robi to nad­

zwyczaj dobrze).

Część druga, zatytułowana równie ta­

jemniczo „Puder i pył” opowiada o cza­

sach po pierwszej wojnie światowej.

Sprawa zabójstwa Alojzego Korzeńca ucichła, przytłoczona znacznie ważniej­

szym tematem - zabiciem Arcyksięcia Ferdynanda. Co było potem - wiado­

mo - niczym w efekcie motyla, wydarze­

nia potoczyły się już szybko. Jedno zda­

rzenie doprowadziło do wybuchu wojny, która ogarnęła cały świat. Kto wie, mo­

że i nasz sosnowiecki Korzeniec miał w tym swój udział? W każdym razie je- sienią 1914 już nikt o zmarłym nie pamię­

tał (za wyjątkiem wdowy po nim i redak­

torze Monsiorskim, który postawił sobie za punkt honoru rozwiązanie zagadki je­

go śmierci). Zbigniew Białas gładko po­

mija okres wojny, umieszczając „detek­

tywa” w obozie jenieckim. Siłą rzeczy jest

„unieruchomiony”, ale do sprawy wróci już po odzyskaniu przez Polskę niepod­

ległości. No właśnie, i tu zaczyna się pro­

blem. Trzeba przyznać, że Autor w dosko­

nały sposób go pokazuje. Na żywym or­

ganizmie - mieszkańcach Sosnowca.

W podręcznikach do historii czytamy po prostu, że kraj nasz odzyskał niepod­

ległość, nastąpiła euforia i radość. No tak, ale co teraz? Przez 123 lata nie było tu państwa polskiego, polskich władz, szkół, polskiego zarządzania. Były za to: rosyj­

skie urzędy, niemieccy przemysłowcy, ży­

dowscy kupcy, austriaccy żołnierze... Jak zauważa jeden z bohaterów - podporucz­

nik Dąmbski: „boję się, że sami nie wiemy, czego chcemy, tak się zachłystu­

jemy dzisiejszą sytuacją. Tymczasem gdzie jest ten nasz kraj? Gdzie są jego gra­

nice? Czy istnieją traktaty, które regulu­

ją, gdzie się Polska będzie zaczynać, a gdzie kończyć?” Teraz trzeba tworzyć wszystko od zera. Ale jak? Kto ma się tym zająć? Polacy? Niemcy? Rosjanie?

Żydzi?

Zaczynają się problemy, jakich dotąd w Sosnowcu nie znano. Z jednej stro­

ny - zagrożenie „czerwoną zarazą”.

Od środka poznaje ją jedna z bohaterek, panna Izabela, która wraca z dzieckiem bolszewika z samego jądra rewolucji.

Z drugiej strony - otaczający geograficz­

nie Sosnowiec Ślązacy. Wszyscy zasta­

nawiają się, za kim się opowiedzą: zosta­

ną w Niemczech czy przyłączą się do Pol­

ski i co z tego wyniknie. Są i Żydzi. Pa­

miętajmy, że w sąsiednim Będzinie sta­

nowią oni większość mieszkańców. Mu­

szą też mieć coś do powiedzenia. I ma­

ją. Białas pokazuje ich rozwarstwienie, podział na dziesiątki różnych ugrupowań, z których każde ma własne pojęcie o przyszłości narodu żydowskiego. Gorz­

ko brzmią też słowa jednego z ulicznych dyskutantów: „kto jak kto, ale Niemiec Żydowi krzywdy nie uczyni.” Uff, bar­

dzo to wszystko skomplikowane.

Ale Autor daje nam nieco „oddechu”

od spraw politycznych. Sosnowiec ma kil­

ku sławnych ludzi, którymi lubi się chwalić. Wśród nich jest oczywiście Jan Kiepura, który otrzymuje tym razem większą rolę. Jest już starszy, wie czego chce, a przy tym jest kreowany na mło­

dego polskiego bohatera o gorącym ser­

cu, który ma marzenia, ale potrafi też bez mrugnięcia okiem poświęcić się dla oj­

czyzny. Takich bohaterów Polska potrze- buje. Młody Janek zajmuje się rozbraja­

niem Niemców, pomaga ojcu w piekar­

ni, a przede wszystkim śpiewa. Takiego chcemy go znać i pamiętać. W końcu to nasza duma.

Drugą sławą sosnowiecką jest Pola Ne­

gri (Apolonia Chałupiec), hollywoodzka gwiazda, która zakochuje się w naszym podporuczniku. Cudowna, romantyczna historia, niczym z filmów. Ona sławna, on hrabia. Oboje młodzi i piękni. A jed­

nak Autor unika uczynienia z tej pary po­

sągowych, mało realistycznych kochan­

ków. Pokazuje ich jako ludzi z ich wada­

mi i słabościami. Nie jest tak idealnie, jak­

by się mogło z pozoru wydawać. Meza­

lians hrabiego (choć już bez majątku) i ak­

torki nie może się udać. Oboje w pewien sposób ryzykują swoje kariery. On oświadcza się niejako przypadkiem, ona przyjmuje z ochotą i zaraz zabiera się za organizację ślubu z matką u swego bo­

ku. Ale czy to jest doprawdy szczyt ma­

rzeń? Zamienić wielkie światowe metro­

polie na prowincjonalny Sosnowiec?

Ludzkiego wyrazu nabierają pod pió­

rem Białasa także posągowe postaci nie­

mieckich przemysłowców, po których zo­

stały pięknie, ale i pretensjonalne pałace.

Wielką rolę odegrały ich rodziny w histo­

rii miasta, próbują także odegrać ją w po­

wieści, ale chyba za mało się starają, bo związek z głównym wątkiem jest niewiel­

ki. A szkoda, bo ich działalność dodaje miastu kolorytu.

Nie brak też oczywiście elementów ko­

micznych, w tych rolach świetnie się spi­

sują dwaj szwarcownicy, którzy nieste­

ty szybko znikają ze sceny, a szkoda, bo sympatyczni niezwykle. I tacy... typowo sosnowieccy, jeśli w ogóle istnieje coś ta­

kiego jak sosnowieckość. Ale jest w nich coś swojskiego. Przecudowna jest także matka wdowy po Korzeńcu. Kobieta

do rany przyłóż, szczególnie, gdy obie­

cuje córce, że na pogrzeb przyszłego zię­

cia nie przyjdzie, bo już kiedyś była...

Znakomite w tej powieści jest to, że Autorowi udało się wyłuskać z historii miasta to, co naprawdę może być intere­

sujące, a czego mieszkańcy nie zauwa­

żają na co dzień. Dotyczy to choćby ma­

lowideł w katedrze Wniebowzięcia NMP.

Czy ktoś jeszcze zwraca na nie uwagę?

A tymczasem okazuje się, że odegrają one ważną rolę w całej historii. Artyści także mieli swoje trzy grosze do dorzu­

cenia w historii miasta. Sosnowiec to nie tylko kopalnie i huty oraz tęsknota za dawną włókniarską świetnością rodzi­

ny Schonów. To także: „śmiech, rozpacz, błazenada, puder i pył, sens i bezsens, znikomość istnienia”. Sosnowiec tworzy­

li także artyści, choć tradycyjnie niedo­

ceniani (o czym świadczy choćby roze­

branie drewnianego Teatru Letniego na opał), to jednak uparcie w Sosnowcu tworzący, czasem w sposób efekciarski, czasem szczery i prawdziwy. Z jednej strony: pył z zakładów przemysłowych, a z drugiej - puder sypiący się na twa­

rze aktorów.

KATARZYNA KRZAN

Florian Śm ieja Published by Silcan H ouse, Mis- sissauga 2013.

cia profesora Floria­

na Śmiej i nagroma­

dziło się wiele refleksji i wspo­

mnień, które zawarł pierwotnie w książce Zapiski o świcie (Rzeszów 2012, recenzja w „Śląsku” 2013, nr 5). Z od­

ległej Kanady profesor ibery- styki na Uniwersytecie w On­

tario w London przesyła kolej­

ny tomik reminiscencji wyni­

kających ze świadomości upływu czasu, odchodzenia wielu znanych i ważnych dla polskiej kultury osób, a także z przekonania o tym, że „trze­

ba dać świadectwo”, gdyż tyl­

ko „littera manent", jak brzmi fragment motta. Dążenie do re­

jestrowania ulotnych momen­

tów w życiu jest cechą twór­

czości F. Śmiej i - w Toronto publikował już cykl miniatur li­

terackich pt. Migawki, przywo­

łujących zapamiętane ważne momenty z życia autora. Speł­

niały wyraźny cel: porządko­

wanie pamięci. Inspiracją za­

pewne mógł stać się Gabriel Garcia Marąuez i jego idea pamięci jako warunku istnienia człowieka.

Zbiorowy w zasadzie boha­

ter książki Siady światła - pol­

ska emigracja - była nośni­

kiem narodowego dziedzictwa kulturowego i stale poczuwała

się do obowiązku rozwijania nauki i kultury. Co charaktery­

zowało emigrację? Przede wszystkim poczucie osamotnie­

nia: „Osamotnienie jest tym nieszczęściem, które trzeba wkalkulować do życia na ob­

czyźnie i starać się je obłaska­

wić czy nawet zrobić atu­

tem” - napisał autor. Wśród ple­

jady nazwisk twórców emigra- cyjnych wymienił Józefa Gar- lińskiego - długoletniego pre­

zesa Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Marię Danilewi- czową - opiekunkę młodych twórców, „osobę - instytucję”

i znawczynię literatury emi­

gracyjnej, „legendarnych re­

daktorów”: Mieczysława Gry- dzewskiego, Jerzego Giedroy- cia i Benedykta Heydenkoma i pisarza ze Śląska, szkolnego kolegę, Piotra Guzego. To tyl­

ko niewielka grupa nazwisk spośród osób zasłużonych, któ­

rzy „bardzo boleśnie odczu­

wali rozłąkę z krajem”.

W Śladach światła znajdzie­

my również osobiste informacje rodzinne. Żona - z Poniatow­

skich zainspirowała w Kanadzie nad jeziorem Huron w Ontario budowę domu, który miał sta­

nowić namiastkę rodzinnego majątku pozostawionego na Po­

lesiu Wołyńskim; jest teraz miejscem rodzinnych spotkań.

Pewnie w sfinalizowaniu tego marzenia pomógł harcerski duch żony, Zofii, który wynio­

sła z drużyny prowadzonej przez córkę generała, Antonie­

go Chruściela. Ważne są także reminiscencje związane z pił­

sudczykowską tradycją rodziny pani Smiejowej; w jej ślubie brała udział marszałkowa, Alek­

sandra Piłsudska. Dzięki ro­

dzinnym koligacjom, jak pisze autor, poznał wielu znamieni­

tych Polaków na obczyźnie.

Również kontakty F. Śmiej i z krajem były liczne: wykładał na Uniwersytetach Jagielloń­

skim, Wrocławskim, współpra­

cował z Uniwersytetem Opol­

skim i Akademią Polonijną w Częstochowie. Ponadto uczestniczył w konferencjach krajowych, podkreślając swój śląski rodowód i komentując działania polskich lingwistów w kierunku kodyfikacji gwary śląskiej.

Lektura książki F. Śmiej i na­

suwa refleksję, iż odchodzi ten naszkicowany lapidarnie lecz z wielką szczegółowością świat i ludzie, którzy wypracowali wzorce istotnych wartości; w in­

deksie nazwisk wymienił au­

tor 209 znaczących osób w roz­

wijaniu polskiej kultury na emi­

gracji a współcześnie w po­

wiązaniu z krajem. Ważną spra­

wą byłoby szersze udostępnie­

wo zajmuje się, między inny­

mi, krytyką literacką i ma już osiągnięcia w postaci nagród uzyskanych w wielu konkur­

sach literackich. Urodziła się w Chorzowie i jest mocno związana emocjonalnie z tym miastem.

Zrozumiałym jest zatem, że rozpoczynające tomik wier­

sze umiejscowione są w znajo­

mej - zarówno czytelnikowi, jak i autorce - scenerii osiedli, czy też blokowisk, nieodparcie kojarzącej się z określeniem

mej - zarówno czytelnikowi, jak i autorce - scenerii osiedli, czy też blokowisk, nieodparcie kojarzącej się z określeniem

W dokumencie Śląsk, 2013, R. 19, nr 11 (Stron 61-64)

Powiązane dokumenty