• Nie Znaleziono Wyników

Psy i parki miejskie w Wielkiej Brytanii

W Wielkiej Brytanii nie przyjęły się rozwiązania amerykańskie, czyli two-rzenie wygrodzonych enklaw dla psów przy jednoczesnym ograniczaniu możliwości przebywa-nia ich bez smyczy (a czasem nawet na smyczy) w parkach miejskich. Amerykańskim opiekunom psów Wielka Brytania, a czasem cała Europa, jawi się jako kraina wolności, w której zwierzęta te mogą swobodnie biegać w miejscach, do których amerykańskie czworonogi nie miałyby wstę-pu40. Nie znaczy to, że w Wielkiej Brytanii nie istnieją wygrodzone, zamknięte wybiegi dla psów, ale nie stają się one ośrodkami mobilizującymi społeczność właścicieli zwierząt; nie są centrum życia towarzyskiego psio-ludzkiej społeczności. Powstawaniu wybiegów, finansowanych zwyk- le przez lokalne władze samorządowe, nie towarzyszą również tak wielkie napięcia jak w USA.

Co więcej, w przeciwieństwie do USA ich zakładanie nie jest postrzegane przez środowisko wła-ścicieli psów jako zjawisko pozytywne. Wręcz przeciwnie, zwykle ich tworzenie jest odbierane przez mieszkańców miast jako powiązane z ograniczaniem możliwości przebywania z psami w miejscach publicznych. Ma to bowiem związek z historią prawnych regulacji przebywania tych zwierząt w przestrzeni miejskiej w Wielkiej Brytanii.

I tak w pierwszych latach XX wieku – czyli w okresie, kiedy trzymanie w domach oraz ho-dowla psów rasowych stały się popularnym hobby miejskiej klasy średniej41 – w większych miastach Anglii zaczęły pojawiać się przepisy dotyczące konieczności prowadzenia ich na smyczy po publicznych drogach pieszych [along public footpaths]. Jak pisze Philip Howell w książce At Home and Astray, prawa te powoli zastępowały kompletnie nieprzestrzegane za-pisy wymuszające nakładanie psom kagańców, które to regulacje z kolei uchwalano w związku z obawami przed rozprzestrzenianiem przez biegające czworonogi wścieklizny. Howell, odwo-łując się do koncepcji rządomyślności Foucaulta, przypuszcza, że przyjęcie praw związanych z wyprowadzaniem ich na smyczy mogło oznaczać istotną zmianę w postrzeganiu relacji psa i jego właściciela42. Odpowiedzialność właściciela w starym systemie, w którym pies w kagań-cu jest wypuszczony luzem, aby się wybiegał, kończyła się na założeniu zwierzęciu kagańca.

Jak pisze Howell, wprowadzenie przepisów obligujących właścicieli do wyprowadzania psów na smyczy rozciąga odpowiedzialność właściciela, jednocześnie tworząc sytuację, w której pies i człowiek, połączeni smyczą, stają się razem podmiotem prawa43. Jak sugeruje Howell, nie do końca incydentalnym skutkiem ubocznym wymogu wyprowadzania psów na smyczy jest wzmocnienie więzi między człowiekiem a zabranym na spacer zwierzęciem – bo przecież pies fizycznie przywiązany do człowieka wymaga więcej jego uwagi, więcej interakcji niż wy-puszczony na dwór luzem. Przychylność dla takich rozwiązań dodatkowo wzrosła, kiedy po roku 1902 wyeliminowano wściekliznę ze Zjednoczonego Królestwa, a psy przestały budzić strach jako potencjalne źródło zagrożenia śmiertelną chorobą, o czym piszą Michael Warboys i Neil Pemberton w książce Mad Dogs and Englishmen44. Jednocześnie prowadzenie psów

na smyczy po publicznych drogach pieszych nie wiązało się z zakazem ich wstępu do parków miejskich, które zwyczajowo traktowano jako miejsce, gdzie mogły biegać luzem, o ile pozosta-wały pod kontrolą właściciela. Około połowy XX wieku swoistym standardem dla właściciela psa, przedstawiciela miejskiej klasy średniej, stało się prowadzenie go do parku i spuszczanie tam ze smyczy. Co więcej, w drugiej połowie XX wieku Wielka Brytania pozostawała w dal-szym ciągu otwarta na psy bez smyczy również na terenach niemiejskich (w tym w parkach narodowych), o ile nie niepokoiły one zwierząt gospodarskich45. W Wielkiej Brytanii nie po-jawiły się także typowe dla Stanów Zjednoczonych zakazy przewożenia zwierząt domowych komunikacją publiczną.

Nie znaczy to oczywiście, że relacje między właścicielami psów a pozostałymi mieszkań-cami miast były w Anglii zawsze harmonijne; niemniej nigdy nie doszło tam do tak masowego wprowadzenia wymogów prowadzenia tych zwierząt na smyczy oraz tak rygorystycznych zapi-sów jak w USA. Nieliczne próby całkowitego zakazania przebywania pzapi-sów w parkach miejskich spotkały się z silnymi protestami mieszkańców i – w efekcie – były bardzo krótkotrwałe. Najdo-kładniej opisany konflikt związany z próbą wprowadzenia zakazu wstępu psów do parku miej-skiego wydarzył się w podupadłym, postindustrialnym Burnley w latach 70. XX wieku (zakaz wprowadzono w roku 1977), w okresie kiedy miasto borykało się z dużym kryzysem ekonomicz-nym. Konflikt w tym mieście – opisywany przez Neila Pembertona jako „psia wojna w Burnley” – miał związek z postrzeganiem psich odchodów pozostawianych w parku jako zagrożenia epide-miologicznego. Według tego autora zbieżność w czasie sporu dotyczącego psich odchodów oraz przebywania psów we wspólnej przestrzeni miejskiej i ekonomiczego upadku miasta sugeruje, że konflikt o miejsce zwierząt w przestrzeni publicznej mógł stanowić ujście napięć związanych z pauperyzacją Burnley oraz starcie dwóch przeciwstawnych wizji: „prawa do posiadania i wy-prowadzania psów” oraz „prawa do zachowania czystości i atrakcyjności terenów parkowych”46, zwłaszcza w kontekście ogólnej degradacji walorów estetycznych miasta. Warto dodać, że w la-tach 70. ani w Burnley, ani nigdzie indziej w Anglii nie obowiązywał nakaz sprzątania psich od-chodów. Obowiązek taki, przestrzegany zresztą w znacznie mniejszym stopniu niż w USA, został wprowadzony tam dopiero w latach 90.47.

Przypadek Burnley był jednostkowy, a miasto zyskało nieoficjalne miano „najmniej przy-jaznego psom miejsca w Anglii”48. Konflikt ten stanowi zresztą ciekawy przykład potencjału aktywizmu obywatelskiego środowiska miłośników psów [dog fancy] w Anglii. Ich właści-ciele dokonywali w parkach miejskich w Burnley aktów nieposłuszeństwa obywatelskiego, które skutkowały nawet aresztowaniami. Mavis Thornton – matka sześciorga dzieci i nauczy-cielka chemii – stała się wręcz swoistą męczennicą sprawy. W geście obywatelskiego niepo-słuszeństwa łamała prawo, spacerując po miejskim parku z psami, za co została aresztowana i osadzona w więzieniu, skąd komunikowała się ze środowiskiem psiarzy z Burnley listownie.

Pisała między innymi: „[Więzienie] to upokarzające doświadczenie, które nie daje mi żadnej satysfakcji, ale kieruję swoje myśli w stronę ludzi z Burnley”49. Mavis Thornton zwolniono z więzienia po trzech miesiącach, a zakaz wprowadzania psów do większości parków miej-skich cofnięto50. Możliwość wprowadzania czworonogów do parków, również bez smyczy, oraz pełnego korzystania z przestrzeni miejskiej pozostaje cechą wyróżniającą Wielką Bry-tanię po dziś dzień.

Można spekulować, że te dwa diametralnie różne podejścia do tematu psów w prze-strzeni miejskiej w dwóch krajach posługujących się tym samym językiem mają związek z różnicami w stosunku do przestrzeni wspólnej, roli zwierząt w tejże oraz w historycz-nych uwarunkowaniach rozwiązań urbanistyczhistorycz-nych stosowahistorycz-nych w miastach brytyjskich i amerykańskich. I tak Wielką Brytanię charakteryzuje długa tradycja przestrzeni wspól-nej – znawspól-nej jako the commons. Wiejska przestrzeń wspólna wykorzystywana była przede wszystkim do wypasu zwierząt gospodarskich należących do chłopów [commoners] z danej wsi. Chociaż dostępność tego dobra od XVI wieku była w Anglii regularnie ograniczana tak zwanymi grodzeniami [fencings], w pamięci zbiorowej zachowana została pewna spuścizna przestrzeni wspólnej, skutkująca wyraźnie innym od amerykańskiego rozumieniem własno-ści prywatnej51. Można wręcz powiedzieć, że po grodzeniach pastwisk koncepcja commons została przekształcona w sposób, który sprawił, że stosuje się ją z jednej strony w dyskursie ekologicznym (gdzie commons to zasoby przyrodnicze, od których zależy dobro populacji),

a z drugiej w konceptualizacji przestrzeni miejskich, takich jak parki, błonia, a także trans-portu publicznego czy dostępu do zasobów wodnych. Coraz częściej można spotkać się z ter-minem urban commons, czyli miejskiej przestrzeni wspólnej, natomiast w debacie o niej nieśmiało zaczynają pojawiać się również kwestie związane ze zwierzętami52. Nie jest więc przypadkiem, że Jonathan Metzger w artykule mającym zwrócić uwagę na włączanie intere-sów zwierząt w planowanie przestrzeni miejskiej posługuje się siedemnastowiecznym wier-szykiem (przytaczanym zresztą wcześniej przez Petera Marcuse’a)53 o grodzeniach w Anglii, w którym wyartykułowane jest prawo zwierzęcia (konkretnie gęsi) do przebywania w prze-strzeni wspólnej [commons]54. Prawo do niej, od momentu pojawienia się tego sformułowa-nia w Anglii, miało związek z wyprowadzaniem zwierząt. Nic więc dziwnego, że wykluczenie psów z parków miejskich spotkało się z tak stanowczym oporem.

Jak wspomniano wcześniej, w ostatnich latach w brytyjskich miastach coraz częściej po-jawiają się ogrodzone wybiegi dla psów, które jednak – w przeciwieństwie do tych w USA – nie są postrzegane przez właścicieli czworonogów jako zjawisko pozytywne. Tworzenie parków nabrało rozpędu po roku 2013, kiedy w Wielkiej Brytanii zaczęło obowiązywać rozporządzenie dotyczące ochrony przestrzeni publicznej [Public Space Protection Order]. Przepis ten z zało-żenia miał ułatwić walkę z żebractwem i alkoholizmem, ale zaczął również być wykorzysty-wany do zwiększenia liczby miejsc niedostępnych psom. Proces tworzenia parków w Wielkiej Brytanii nie doczekał się jeszcze dogłębnych opracowań akademickich, ale debata w mediach doskonale oddaje klimat tego konfliktu, w którym praktycznie wszyscy sympatycy psów oraz organizacje zrzeszające właścicieli wypowiadają się o wybiegach negatywnie. I tak „The Tele-graph” w artykule napisanym przez dziennikarza-weterynarza narzeka, że „psy są spychane do gett, pozbawiane możliwości swobodnego biegania poza wyznaczonymi do tego celu mały-mi, przepełnionymi i źle zarządzanymi parkami dla psów”55. Oświadczenia w sprawie dostępu tych zwierząt do parków wydały już Kennel Club oraz główne organizacje zajmujące się ich do-brostanem, na przykład stowarzyszenie Dogs Trust, które pisze: „Wierzymy, że wszystkie psy powinny mieć sprawiedliwy dostęp [fair access] do miejsc publicznych i szerokie możliwości ruchu na smyczy i bez smyczy”56. Z kolei Kennel Club, odpowiednik Związku Kynologicznego w Polsce, w oficjalnym oświadczeniu następująco tłumaczy swoje stanowisko:

Psie parki można zwykle spotkać w krajach takich jak Ameryka, gdzie zasada „psy na smyczy” jest uznawana za domyślną i psy wolno spusz-czać wyłącznie w miejscach do tego wyznaczonych. W Wielkiej Brytanii obowiązuje przeciwna zasada, dlatego Kennel Club występuje przeciwko koncepcji psich parków, które zwykle są miejscami bardzo małymi oraz symptomem znacznych ograniczeń nakładanych na psy. […] Kennel Club sądzi, że parki nie niosą korzyści dla psów, ich właścicieli ani dla szerszej społeczności57.

W Wielkiej Brytanii niezwykle ciekawe jest wyartykułowanie prawa psów do swobodnego ruchu w przestrzeni wspólnej; ograniczenia są postrzegane jako dotykające bezpośrednio te zwierzęta, a nie właścicieli, którzy w związku z restrykcjami nie mogą dowolnie dysponować swoją własnością, czyli psem. Pisząc o psach w przestrzeni publicznej w USA, Karla Armbru-ster zauważa, że mogą one liczyć na wstęp do przestrzeni publicznej wyłącznie jako „akceso-ria ludzi, a nawet wtedy zasady dostępu są ściśle kontrolowane”58. W materiałach amerykań-skich organizacje zrzeszające sympatyków psów mówią co najwyżej o prawach właścicieli psów do przebywania w przestrzeni parku: prawo psa do korzystania z parku nie pojawia się w ogóle. Peter Marcuse, pisząc o prawie gęsi do przebywania w przestrzeni wspólnej, używał tych ptaków wyłącznie metonimicznie: chodziło mu o ich właściciela, prostego człowieka [commoner], którego prawo do zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych (czyli głodu przez zjedzenie gęsi) jest ograniczane w społeczeństwie kapitalistycznym nastawionym na zwiększanie zysków bogatszych warstw społecznych59. Debata dotycząca parków dla psów pokazuje, że obecnie Brytyjczycy traktują prawo gęsi do dobra wspólnego bardziej dosłownie, co widać choćby w dyskusjach o miejscu zwierząt w miejskiej przestrzeni wspólnej [urban commons].