• Nie Znaleziono Wyników

O terapeutycznym wymiarze wiary religijnej w biblioterapii

(Wiktor Czernianin)

Religijność w powszechnym rozumieniu jest zjawiskiem dość często spotykanym wśród chorych i niepełnosprawnych użytkowników biblioterapii. Nie dotyczy ona oczy-wiście tylko chrześcijaństwa, choć niewątpliwie ta religia dominuje w naszym kręgu kulturowym. Stąd będę się odwoływać właśnie do niej. Nie może to jednak zatrzeć fak-tu, że religijność jako spontaniczny w istocie rzeczy przejaw natury ludzkiej, występuje równie dobrze wśród wyznawców pozostałych formacji religijnych. „Słusznie Ojcowie Kościoła widzieli w różnych religiach – pisał Jan Paweł II w encyklice Redemptor ho-minis – jakby refleksy jednej prawdy >>semina Verbi<< [nasienie prawdy], które świad-czą o tym, że na różnych wprawdzie drogach, ale w jednym kierunku postępuje to naj-głębsze dążenie ducha ludzkiego, które wyraża się w szukaniu Boga – a zarazem w szukaniu przez dążenie do Boga – pełnego wymiaru człowieczeństwa, pełnego sensu życia ludzkiego.” (Jan Paweł II, 1980, s. 20). Religijność, oparta zwykle na głębokiej wierze, może być i najczęściej jest czynnikiem terapeutycznym niezwykle doniosłym. Powiedzmy też od razu, że terapeutyczny wymiar wiary religijnej obejmuje przede wszystkim problematykę duchowości. Ściślej, przemiany osobowościowej człowieka cierpiącego w procesie psychospołecznego przystosowania do swoich ograniczeń. Jak piszą znawcy - spośród etapów tego procesu, tj. doznania niepełnosprawności, uświado-mienia ograniczeń, próby funkcjonowania z niepełnosprawnością, rzeczywiste przysto-sowanie - szczególnie trudny bywa etap pierwszy: doznanie niepełnosprawności, ponie-waż zdominowany jest szokiem psychicznym. Pojawiające się wówczas dramatyczne pytanie: dlaczego? – skierowane jest jednak, o ile sądzić można, najpierw do Boga, a potem do ludzi. Pytań jest więcej, znacznie więcej. Te wszystkie „dlaczego” nabierają charakteru rozmowy z Bogiem, czyli modlitwy, która odgrywa kluczową rolę w rzeczy-wistym przystosowaniu do życia – właśnie w pełnym wymiarze człowieczeństwa - z nie-pełnosprawnością i cierpieniem. I skoro w jej głębokościach tkwi owa siła terapeutyczna, to biblioterapeuta winien mieć o modlitwie wiedzę niemalże teologiczną. Oczywiście takiej tu nie przedstawię, a raczej tylko przybliżę – za innymi - kontekst psychologiczno--kulturowy.

Jedną z piękniejszych jej eksplikacji dali autorzy wstępu do antologii polskiej modlitwy poetyckiej zatytułowanej Z głębokości..., to jest Andrzej Jastrzębski i Antoni Podsiad. Zaczęli paradoksalnie, gdyż od niemalże bluźnierczej wypowiedzi Fryderyka Nietzschego z dzieła Tako rzecze Zaratustra, mianowicie: „modlić się to wstyd”. (Z głę-bokości, 1966, s.V.). Przyznajmy, że w tej sytuacji cytat to całkowicie zaskakujący. A jednak właśnie on naprowadza na złożoność zarysowanej tu problematyki. W myśl zapatrywania niemieckiego filozofa, modlitwa byłaby tedy projekcją słabości i bezrad-ności natury ludzkiej, która nie uświadamia sobie kryjących się w niej witalnych możli-wości. A nawet sposobem odnoszenia się człowieka do tego, co jest po prostu fikcją, tak że ani zmysły, ani rozum nie są w stanie ukazać ani też wykazać sensowności modlitwy. To rozwój samowiedzy doprowadza do stanu samowystarczalności, w której nie ma miejsca na modlitwę. To ateistyczne zastrzeżenie – oczywiście z wielkim szacunkiem dla niewierzących i dla tych, którzy zgubili swą religię - musiało się tutaj pojawić, ponieważ prawdą jest, że nie zawsze i nie u każdego użytkownika biblioterapii modlitwa jawi się jako terapeutyczna siła. Gdyż niepodobna modlić się do nikogo, czyli, inaczej mówiąc, wejść w dialog, w rozmowę z kimś, kto nie istnieje, w które to istnienie się nie wierzy. Człowiek wierzący natomiast wie i zarazem wierzy – bo znajduje rozsądne powody po temu, by wierzyć – że w modlitwie zwraca się bezpośrednio do „Tego, który jest”. Ludz-kie „ja” i bosLudz-kie „Ty”, „ja” i „Ty” – oto w najzwięźlejszym skrócie ujęta ontologia mo-dlitwy, jej egzystencjalny układ, zamykający się w obrębie bytów stworzonego i niestwo-rzonego i zarazem otwierający się na tajemnicę modlitwy. Zresztą wokół tego układu rozwija się cała teologia modlitwy, na nim zatrzymuje się spekulatywna myśl, poszuku-jąca filozoficznych racji i zrozumienia dla owej rozmowy-modlitwy. (Z głębokości, 1966, s. XII). Dla wierzących użytkowników biblioterapii, modlitwa jest, jak się wydaje, nie-ustającym pragnieniem powrotu do zdrowia duchowego i fizycznego, wyrażanym na przykład w znanej i jakże głęboko prostej inwokacji z liturgii katolickiej: „Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Również „moje ciało”, a może przede wszyst-kim ono – dokończmy. Jakie jest to słowo (znak), które leczy? Kiedy i kto je wypowiada (czyni)? Bo o tym, że jest wypowiadane świadczą liczne wota w wielu sanktuariach, które są dowodem zwycięstwa nadziei w walce z rozpaczą. Jak i np. poetyckie wyznania, choćby Cypriana Kamila Norwida: „Przez wszystko do mnie przemawiałeś – Panie”. (Z głębokości, 1966, s. XIII). Odpowiedź zawiera się w tajemnicy każdej indywidualnej modlitwy. Niewątpliwie też w takich modlitwach optymizm musi wyprzeć pesymizm (który podcina wszelką aktywność ludzką), uruchamiając kryjące się w człowieku wital-ne możliwości. Szukanie odpowiedzi na powyższe pytania będzie zatem leitmotivem niniejszego rozdziału. Spróbujemy najpierw, za autorami wspomnianej antologii, przy-bliżyć rozumienie modlitwy jako formy religijnej wypowiedzi odniesionej do Boga,

O terapeutycznym wymiarze wiary religijnej w biblioterapii

wszakże w duchu chrześcijańskiej filozofii i teologii. Stwierdzają oni, że pojęcie modli-twy jest w pełnym tego słowa znaczeniu pojęciem religijnym, występującym prawie w każdej religii. Znajduje wyraz na wielu płaszczyznach działalności ludzkiej, zarówno indywidualnej, jak i społecznej, zbiorowej. Klasyczną postacią tego wyrazu, wyróżnia-jącą się bogactwem możliwości ekspresyjnych, a przez to wysuwawyróżnia-jącą się zdecydowanie na czoło manifestacji religijnych człowieka, jest – słowo. Poprzez modlitwę słowną, którą może odmówić tylko istota myśląca, przejawia się jego stosunek do Boga, bliźnie-go i świata. (Z głębokości, 1966, s. X-XI). Przy czym organicznym elementem modlitwy, miarą jej wartości moralnej jest szczera wewnętrznie postawa człowieka wierzącego. Pozostając bowiem w kręgu prawdy, autentyczności, szczerości, obracamy się tym samym w sferze tych wartości życia ludzkiego, bez których niemożliwy byłby prawidłowy roz-wój osobowości człowieka, a które stanowią niezbędny warunek każdej rzetelnej modli-twy. Modlitwa prawdziwa, szczera, jest możliwa jedynie na gruncie wiary rozumnej, nie tej ślepej, irracjonalnej. Zatem jeśli początkiem modlitwy jest jej szczerość, prawdziwość, to nieuchronnym końcem musi być jej zakłamanie, faryzeizm, obłuda. Potwierdzają to historia religii i religioznawstwo, etyka i psychologia, także socjologia, a nawet psychia-tria, która ze swego punktu widzenia ujmuje modlitwę jako właśnie czynnik terapeutycz-ny. Potwierdza to przede wszystkim sama praktyka, która w tej dziedzinie jest nieporów-nanie bardziej miarodajna, niż jakakolwiek „naukowa” opinia. (Z głębokości, 1966, s. XI-XII).

Skoro modlitwa jest rozmową, to musi być w niej, podobnie jak w każdej rozmowie bliskich sobie osób, wzajemne odniesienie się, wymiana myśli, złączenie się w prawdzie, która jest tutaj warunkiem koniecznym. Narzuca się jednak spontaniczne pytanie, a nawet pytania: jeśli ja mam, a nawet chcę, być w tej rozmowie uczestnikiem, to gdzie jest ten Drugi, ten Partner, z którym mam i chcę rozmawiać? Gdzie i jak mam czy też mogę usły-szeć słowa Partnera, którego nie widzę, nie słyszę, którego nie dotykam? (Z głębokości, 1966, s. XI-XII). Jest to druga - po szczerości modlitwy – trudność jaka może się przy-trafić modlącemu się człowiekowi. Nazywa się ona: transcendencja czy projekcja? – jak ujął to Josef Rudin, autor napisanej w duchu Jungowskim książki pt.: Psychoterapia i religia. Czy rzeczywiście – pytał on – jest to Bóg, z którym rozmawiają modlący się ludzie? I dalej tyleż intrygująco, co ciekawie: czy rzeczywiście udaje im się przebić ów gruby mur, który położony jest między Stwórcą i stworzeniem? Czy może dopiero w mo-dlitwie człowiek naprawdę doświadcza tego muru w jego hermetycznej nieprzenikliwości? Czyż nie jest to tylko wieczna rozmowa, jaką człowiek prowadzi z sobą samym? Dialog z własnym, lepszym „ja”, z ową najbardziej wewnętrzną „jaźnią”, którą on sam powinien się stać? Budzi się podejrzenie – ciągnie wywód tenże autor – że modlitwa jest tylko in-tensywnym zwróceniem się do najwyższego wewnątrzpsychicznego „archetypu”, czyli

wewnętrznego obrazu duszy. Podejrzenie to – jego zdaniem – może zmienić się w drę-czącą wątpliwość, że modlitwa jest aktem mechanizmu projekcji w nas samych, jaki przecież stwierdzamy w wielu ludzkich sytuacjach, przede wszystkim, gdy w grę wchodzą emocje i afekty. Nie trzeba wspominać, że przeciętny człowiek rzadko bywa tak nieufny. (Rudin, 1992, s.197-198). Zatem jak usłyszeć Słowo „Tego”, o którym się mówi, że „jest”? Usłyszeć i odpowiedzieć na nie? Otóż można jakby na dwa sposoby: ontologiczny i in-dywidualny. Albowiem na pierwszy sposób, czego dowodzą autorzy antologii modlitwy poetyckiej – składa się przeświadczenie wzięte z tradycji Kościoła, że już dawno ze strony boskiego „Ty” padła odpowiedź na zawołanie człowieka, paradoksalnie zanim ją człowiek usłyszał, ba, o wiele wcześniej, mianowicie zanim zaistniał. To Słowo Boże zostało bowiem udzielone człowiekowi poprzez sam akt stworzenia świata, poprzez zmienną, pełną grzechu i świętości historię Izraela, poprzez wcielenie, narodzenie, naukę, męczeństwo, śmierć i zmartwychwstanie samego Słowa, Jezusa Chrystusa, poprzez jego „radosną nowinę”. Jednakże – piszą dalej wspomniani autorzy – to Słowo Boże, wyra-żające się poprzez owe magnalia Dei, „wspaniałości Boże”, przemawiające poprzez słowo Pisma świętego i „znaki czasu” do każdego z nas, w każdym miejscu i w każdym czasie – nie miałoby dla nas żadnego znaczenia, nie mogłoby wydobyć z nas jakiejkolwiek odpowiedzi, nawet jednego nieskładnego słowa modlitwy, gdyby w naturze ludzkiej nie zostały „wypalone” ontologiczne skłaniające do niej determinanty. One bowiem sprawia-ją, że natura ludzka nie może nie myśleć, nie działać i nie może nie kochać. Nie może nie pożądać szczęśliwości, nie tęsknić za prawdą, dobrem i pięknem, za wewnętrzną czystością, za pokojem i sprawiedliwością, nie może nie pragnąć życia pełnego, uszczę-śliwiającego, w którym by nie było „ni bólu, ni łez”, ani tej bolesnej udręki, która rodzi się na widok przemijania piękności życia i świata. Właśnie te determinanty, którym po-nadawano w historii myśli ludzkiej najrozmaitsze nazwy-fetysze w rodzaju „głodu me-tafizycznego”, „tęsknoty za wiecznością”, „chorobliwych urojeń”, „świadomości prelo-gicznej” i tym podobnych określeń – są w istocie rzeczy w sensie religijnym nierozerwalnie związane z powołaniem natury ludzkiej, a równocześnie otwierają per-spektywy na możliwość przekroczenia immanencji natury i wzniesienie się do transcen-dencji Boga, co jest właśnie układem warunkującym samą modlitwę. (Z głębokości, 1966, s. XII-XIV). Wobec powyższego modlitwa indywidualna nie polega jedynie na zwróce-niu się ku Bogu. Oznacza ona, iż w zadziwiający sposób, zostajemy włączeni w Boży porządek. W gruncie rzeczy – stwierdzają z kolei autorzy książki pt.: Modlitwa i medy-tacja w chrześcijaństwie i buddyzmie – zgodnie z logiką Boga zawierającego przymierze z ludzkością, modlitwa jest wyrazem pewnego rodzaju współdziałania między nami a Bogiem. Nie zostajemy pozbawieni naszej wolności ani odpowiedzialności; czas mo-dlitwy stanowi w naszym życiu jedną z chwil, kiedy możemy zdać sobie sprawę, że

O terapeutycznym wymiarze wiary religijnej w biblioterapii

element Boży działa w nas i kieruje naszym zachowaniem. Oznacza to więc, iż Bóg jest w jakiś sposób obecny po obu stronach. Obecny jest w osobie modlącej się, w jej głębo-kim życiu duchowym po to, by od wewnątrz kierować jej istotą. Znajduje się także na-przeciwko człowieka, który się modli, a wtedy posiada oblicze Ojca lub twarz Chrystu-sa–Syna w całym tego słowa znaczeniu. (Modlitwa i medytacja, 2001, s. 116-117). A w modlitwach ludzi doświadczonych chorobą lub niepełnosprawnością Bóg posiada przede wszystkim oblicze Chrystusa Lekarza.

Dokładnie taki tytuł nosi frapująca książka ks. Mieczysława Kinaszczuka, właśnie o dwu najważniejszych – w kontekście modlitwy – osobach: o Chrystusie, który przy-chodzi do nas jako Boski Uzdrowiciel duszy i ciała i o człowieku, który doświadcza te-rapeutycznego działania Syna Bożego. Autor wprost pisze: „książka, którą oddaję w ręce czytelników, może stanowić pomoc dla tych, którzy żyjąc w środku świata, zmagają się z różnorakimi problemami duszy i ciała i pragną żyć z Bogiem na co dzień; chcą, by Chrystus Boski Lekarz >>dotykał<< ich swoją uzdrawiającą Miłością.” (Chrystus Lekarz, 2003, okładka). Książka omawia poglądy wybitnego teologa prawosławnego Paula Evdokimova na temat terapeutycznego charakteru odkupieńczego dzieła Chrystusa. Paul Evdokimov, który wyrósł na Biblii i nauce Ojców Kościoła, ukazuje ogromną moc, jaką niesie Słowo Boże. Duchowość prawosławna jest w swej istocie biblijna, gdyż Ojcowie Wschodni żyli Biblią, kochali Słowo Boże, myśleli i mówili za pośrednictwem Biblii. To obcowanie z Pismem świętym stawało się tak istotne, że Biblia była dla Ojców Chrystu-sem. Każde słowo prowadzi bowiem do tego, który je wyrzekł. Tajemnica Ojców pole-gała na tym, że pragnęli oni jedynie czytać Chrystusa mówiącego do nich. W tej medy-tacji nad Słowem Bożym kryje się znaczenie zbawcze i uzdrawiające, gdyż w Chrystusie Boskim Lekarzu jest życie. Słuchanie Ewangelii stanowi więc słuchanie samego Chry-stusa. Stąd teologia prawosławna zaleca wszystkim ludziom czytanie Pisma świętego. Zwłaszcza, że obcowanie ze Słowem Bożym ma również charakter terapeutyczny, lecz-niczy, ponieważ czytający Pismo przeżywa spotkanie z Chrystusem wchodzącym w całą kondycję człowieka. Słowo Boże wyraźnie mówi nam, że Chrystus ma szczególne upodobanie w tych, którzy cierpią, w chorych, ubogich i odrzuconych. Dlatego św. Ma-teusz zanotował, że Chrystus leczył wszystkie choroby i wszelkie słabości (Mt 9,35). Biblia jest tedy żywym Słowem Bożym, żywym Chrystusem, dlatego też – twierdzi autor – można zaryzykować tezę, ze Chrystus uzdrawia dziś przez Swoje Słowo i za Jego pośrednictwem. (Chrystus Lekarz, 2003, s. 78). Świadczyć o tym mogą również współ-czesne nam przypadki, np. niewyjaśnionych przyczynami medycznymi ustąpień groźnych chorób u modlących się o to ludzi. Pisze o nich, w duchu protestanckim, badacz tego problemu i lekarz Larry Dossey w swojej, jakże wymownie zatytułowanej książce: Słowa, które uzdrawiają. Siła modlitwy a praktyka medyczna. Napisał on w przedmowie dość

kontrowersyjnie: „przez wiele lat lekceważyłem modlitwę. Uważałem ją za dowolną i zbędną fanaberię, nie mającą tej samej rangi co leki i zabiegi chirurgiczne. W rzeczy-wistości próbowałem uniknąć w leczeniu wpływów duchowych lub religijnych, uważając się za lekarza-naukowca. [...]. Przed kilku laty odkryłem ze zdziwieniem pewne badania naukowe, które zdecydowanie potwierdzały moc modlitwy w leczeniu. [...]. Zaskoczyły mnie nowe odbyte eksperymentalne dane na temat modlitwy. Nie chciałem ich zaakcep-tować. Uznałem medytację, ale myśl o >>przemawianiu do Boga<< w modlitwie koja-rzyła mi się z fundamentalizmem protestanckim, który w swoim mniemaniu porzuciłem. Jednakże wyniki eksperymentów modlitewnych nie przestawały mnie nurtować. Te ba-dania wykazywały jasno, że modlitwa może przybrać wiele postaci. Odnosiła skutek nie tylko wtedy, kiedy ludzie modlili się o określone rezultaty, ale również gdy modlili się bez konkretnego celu. W gruncie rzeczy niektóre badania wskazywały, że zwykłe >>Bądź wola Twoja<< jest ilościowo skuteczniejsze niż modlitwa o konkretne rezultaty. W wie-lu eksperymentach okazało się, że zwykła postawa modlitewna – przejmujące poczucie świętości i uczucie empatii, troski oraz współczucia dla danej osoby – inicjowały proces leczenia. Eksperymenty z ludźmi wykazały, że modlitwa wpływa pozytywnie m.in. na wysokie ciśnienie krwi, rany, ataki serca, bóle głowy i lęk. [...]. Zdumiewające było też to, że skutki modlitwy nie zależały od tego, czy np. modląca się za kogoś osoba znajdo-wała się w sąsiedztwie organizmu, za który się modliła, czy była od niego oddalona; leczenie zachodziło na miejscu i na odległość.” ( Dossey, 2000, s. 15-18).

Podsumujmy krótko powyższe refleksje. Zaczęliśmy je od modlitwy wziętej z li-turgii katolickiej: „Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”, natomiast kończymy fragmentem z Ojcze Nasz: „Bądź wola Twoja”. To nie przypadek. Albowiem, jak się wydaje, pomiędzy tymi symbolicznymi granicznymi słupami postawy duchowej, zawiera się cała istota i głębia terapeutycznej siły każdego modlitewnego spotkania z Bogiem. Spotkania wspomagającego zarówno uzdrowienie, jak i przystosowanie się człowieka cierpiącego czy niepełnosprawnego do swoich ograniczeń przez wszystkie etapy tego procesu, aż do rzeczywistego zaakceptowania takiego właśnie życia. Jest tam także miejsce na wyrażenie woli człowieka i Boga w atmosferze wzajemnej miłości. Zatem siła terapeutyczna modlitwy wypływa ze skupienia się w niej, wręcz utożsamienia woli człowieka i Boga.

Terapeutyczny wymiar wiary religijnej w biblioterapii obejmuje oprócz modlitwy również czytanie literatury religijnej i religioznawczej. Przy czym należy zaznaczyć, że w tym ostatnim przypadku, lektura może mieć negatywny wpływ (ale nie musi) w ogóle na wiarę poszczególnych ludzi. Kwestią podstawową jest więc jej wybór. Omówienia problematyki terapeutycznego czytania pobożnych treści nie możemy nie zacząć od niedoścignionej, nie tylko w tym względzie, naczelnej pozycji Pisma świętego, którego

O terapeutycznym wymiarze wiary religijnej w biblioterapii

inna nazwa tworzy przecież pierwotną – jakże nawiasem mówiąc piękną i prawdziwą – podstawę etymologiczną wyrazu „biblioterapia”. Bo jeżeli Biblia – jak słusznie twierdzą teolodzy – stanowi zapis spotkania Boga z człowiekiem, to wszyscy spragnieni rozmowy z Nim powinni ją czytać. I czytają. W myśl cytowanego tu już teologa prawosławnego Paula Evdokimova Pismo święte jako jedno z pierwszych i najważniejszych źródeł du-chowości człowieka jest drogą ku świętości. Ale nie wyłącznie, bowiem dzięki zanurze-niu się w Słowie Bożym dusza ludzka doznaje nie tylko pociechy w wierze, ale również doświadcza mocy Chrystusa, niosącego zbawienie i uzdrowienie. (Chrystus Lekarz, 2003, s. 78). Teologowie skłaniają się ku tezie, iż uzdrowienie to obejmuje całego człowieka – w jego wymiarze cielesno-biologicznym, intelektualno-duchowym i nadprzyrodzonym. W Ewangelii św. Mateusza Chrystus mówi: „Twoja wiara cię ocaliła” (Mt 9, 22), co możemy tłumaczyć również: twoja wiara cię uzdrowiła. (Chrystus Lekarz, 2003, s. 78). Czyli elementem nieodzownym w człowieku, oczekującym uzdrowienia, jest jego wiara. Człowiek zatem potrafi otworzyć się na działanie Boże poprzez wiarę. W konsekwencji Bóg nie oddziaływuje na niego jakby z zewnątrz, lecz działa w nim od wewnątrz, w du-szy i sercu. W ten sposób człowiek nie koncentruje się na sobie, ale uczy się kierować spojrzenie na Boga i Jego wspaniałość. To światło emanujące od Chrystusa (światło Biblii) pada na naturę człowieka, dodajmy chorą, i przemienia ją, uzdrawia. (Chrystus Lekarz, 2003, s. 78). Istotne znaczenie terapeutyczne posiadają więc te lektury, które budują wiarę lub ją pogłębiają. Biblia ma taką moc, ale nie tylko ona. Intensywność przeżycia wiary religijnej może też dawać czytanie żywotów świętych, homilii i encyklik Jana Pawła II oraz innych papieży, książek wydawanych przez instytucje kościelne i za-konne, wreszcie poezji i prozy literackiej o tematyce religijnej. Rzecz raczej znana w bi-blioterapii odkąd ona istnieje, gdyż zalecanie do czytania ksiąg religijnych było jednym ze sposobów leczenia „chorych dusz” już przed wiekami. Równie znany jest, o czym należy wspomnieć, terapeutyczny wymiar własnej twórczości literackiej chorych i nie-pełnosprawnych. Twórczość tę, zwłaszcza poetycką, ze względu na ulgę jaką daje cier-pieniom udręczonym ludziom można z całą pewnością, acz metaforycznie określić mianem Chusty św. Weroniki. Na tym też polega jej walor terapeutyczny.

Krótkie podsumowanie tego fragmentu brzmi następująco: Paralelizm lektury religijnej i modlitwy jest tu nieunikniony. Jego podstawę stanowi pogłębiana w ten ssób wiara. Właśnie przeżycie wiary religijnej podczas procesu lekturowego jest w po-rządku transcendentnym analogiczne do przeżycia modlitewnego, czyli jest jego podo-bieństwem, w którym odzwierciedla się także terapeutyczna moc Słowa Bożego.

Po intymnych rozmowach z Bogiem, przychodzi czas na intymne rozmowy z czło-wiekiem. Dlatego trzecim i ostatnim zagadnieniem będzie przewodnictwo czy też kie-rownictwo duchowe, czyli terapeutyczne aspekty indywidualnej rozmowy użytkownika