• Nie Znaleziono Wyników

4) Rocznik Em. Polskiej 1836 r., 101.

dwieście od celu podróży naszej musieliśmy z największą trudnością przebywać dzikie lasy, napełnione nieprzeliczonemi rodzajami dzikich zwierząt i ogromne stepy, ledwie co mil 30 albo 40 mogliśmy napotkać chatę do wypocznienia. Przybyliśmy nakoniec do pożądanego celu.

Ujrzeliśmy śliczne brzegi Rockriwer, nietknięte ręką ludzką, ale nie widać tu ani jednego mieszkania ludzi białych...1). Piękny jest wpraw­

dzie kawał ziemi dla nas przeznaczonej, ale jakże go uprawić bez żadnych zasobów, bez narzędzi, bez bydła. Widzieliśmy tu miljony gęsi, kur i kaczek dzikich, od których zapewne Indjanki biorą lekcje śpiewania;

widzieliśmy ogromne stada sarn, jeleni i innych zwierząt, ale żadnego swojskiego zwierzęcia napotkać nie mogliśmy. Tak tedy dla braku wszelkich zasobów, a nawet pokarmów, przymuszeni byliśmy zaniechać naszego zamiaru i zabrać się do powrotu. Nie mając ani grosza, stanę­

liśmy do pracy u pierwszego białego mieszkańca; zabraliśmy się do wojny z niebotycznemi drzewami, ale te drzewa mnie pokonały, upadłem na siłach; zaledwie za trzy tygodnie ujrzałem się na nogach. Powróciwszy do zdrowia, było to w marcu, puściłem się pieszo brzegami szerokich jezior Michigan i Erie. W maju * 2) zamaszerowaliśmy do miasta Buffalo".

Kilku jak Turowski i Kamiński osiedlili się nad rzeką Rockriwer.

Ogół jednak rozproszył się. W Kronice Emigracyjnej 3) i w pamiętnikach Juźwikiewicza znajdujemy szczegółowy opis zajęć, jakim oddawali się Polacy. Po zapoznaniu się z nowemi warunkami życia amerykańskiego i wyuczeniu się języka angielskiego, niektórzy zarabiali wcale nieźle.

Pracowali jako rysownicy (Eustachy Wyszyński za wyrysowanie kra­

kusa ołówkiem otrzymywał po 20 dolarów), jako drukarze (Jan So- bieszczański, Aleksander Bogusławski i inni), jako nauczyciele muzyki, języków i rysunków, Kurek •— śpiewał w operze włoskiej, zarabiając 12 doi. tygodniowo, w Bostonie wielu pracowało w hucie ołowiu, inni w fabrykach żelaza, sukna, w arsenale. W rzemieślniczych warsztatach w r. 1836 pracowało mniej, niż w 1. 1834— 35, a to dzięki swym zdol­

nościom, które pozwoliły im otrzymać inny rodzaj pracy. Stefan Wyszo- mirski został nauczycielem niewidomych, Kazimierz Dolski maryna­

rzem; wielu zaangażowało się do robót przy budowie kolei żelaznej (Teodor Baczyński i inni). Los pracujących na roli, którzy jednak jeszcze w. 1835 stanowili większość, był ,,nie do zazdroszczenia" — jak pisze Juźwikiewicz, ale i ci dostawali się powoli do innych prac, prze­

ważnie w miastach.

') Spotkali tylko przyjazne białym plemię Indjan.

2) W r. 1836.

s) Kronika Em. Polskiej 1835, 248.

Wkrótce razem zasłużyli sobie na wyróżnienie. , , 0 naszych tu rodakach tyle donieść mogę, pisał Rosienkiewicz w cytowanym już wyżej liście z dnia 18. IV. 1836 r., że największa ich część pracuje w roz­

maitych rzemiosłach i zakładach. Powszechnie są nimi zadowoleni i dziwują się, że w krótkim czasie, w jednym np. roku tyle lub więcej korzystają, ile krajowcy w trzech latach. Wielu z naszych są już wybor­

nymi czeladnikami i przyzwoicie utrzymać się mogą; niektórzy nawet, gdyby im na zasobach nie zbywało mogliby sami założyć i utrzymać rozmaite fabryki. Niektórych dlatego jedynie majstrowie trzymać nie chcieli, że zanadto prędko wyuczają się, psują krajowcom. Leniuchy tylko prawdziwie są biedni i ciągle w niedostatku, szczęściem takich niewielka jest liczba..."1).

Najchętniej jednak szli Polacy do wojska, nawet do dalekiego Texasu wybrała się grupa 20 z Nowego Orleanu i przez lasy dziewicze dobrnęła, aby wziąć udział w wojnie z Meksykiem. Sporo umarło z suchot, z żółtej febry, od różnych wypadków (Malinowskiego rekin pożarł w ką­

pieli).

„ A wszyscy są tak rozrzuceni po kraju, że jeden o drugim nie wie, lecz kilku lub kilkunastu, mieszkających w jednem mieście, żyją w naj­

ściślejszej jedności braterskiej. Nie politykują oni tu, nie formują towa- rzystw i nie naradzają się o przyszłości; lecz są to zawsze Polacy; wszyst­

kie ich dążności skierowane są do najświętszego celu •— bezwątpienia na odgłos odradzającej się ojczyzny, nie spóźnią się ani na chwilę, cho­

ciaż z drugiej półkuli świata... Tak niestety są tu politycznie umarli, nic u siebie ani przez siebie zdziałać nie mogą, coby groziło uciemięży- cielowi wydartej nam ojczyzny — przedział rozległym oceanem w y­

dziera stosunkowość kojarzącej się zemsty ludów przeciw swym nie­

prawym władcom, nie możemy czynnie połączyć się z nimi, ale żyjemy przecie i żyjemy, kryjąc w sercu zemstę i cho<* przemocą rządów europej­

skich w tak odległy świat rzuceni — zostaliśmy, nie potrafi to osłabić uczuć naszych, ale owszem to nam dodaje hartu, bo im mocniej sprężynę się uciska, tem większej nabiera siły" * 2).

Stosunek jednak negatywny do ponawianych petycyj w sprawie ułatwienia kolonizacji w stanie Illinois ostudził sympatję Polaków do Amerykanów, zrodził gorycz, że nie pamiętano o zasługach Kościuszki, Pułaskich.

') Sąd powyższy o leniuchach jest nieco subjektywny, nie wszyscy bowiem mogli się przystosować do nowych warunków życia.

2) Juźwikiewicz, Polacy w Ameryce, str. 38— 39.

„Przyjdźcie tu — pisze Rosienkiewicz Ł) — o republikanizmie Ame­

rykan — powiecie wraz z nami, że lepiej się wydaje w teorji, niż w prak­

tyce, więcej pochlebia moralnej godności człowieka, niźli nam szczęścia przynosi. Może to myśl bluźniercza, ale szczerze wyznam, iż gdyby naród nasz zyskał podobną wolność, lecz wzamian za nią oddał cnoty, któremi słynie i których inne nie mają narody; niech trochę mniej będzie wolny, znacznie mniej — bogaty, ale niech tylko cnoty swe staro­

dawne w swej czystości chowa, a stokroć szczęśliwszy będzie od tych tak pochwalonych republikan. Już oni nie są tem, czem byli za W a­

szyngtona. Skarżą się na to Amerykanie z lepszem sercem i z lepszemi gło­

wami... O Amerykanach śmiało powiedzieć można— to szkieletów ludy“ . Bardziej wymownym jest Ust wcześniejszy, bo pisany 25. V III. l835r., w którym jeden z emigrantów pisał:2) ,,Co do charakteru amerykańskiego o przychylności tutejszej dla nas nie wiele mam powiedzieć. Chcąc mieć wyobrażenie o sposobie myślenia wolnego Amerykanina, dosyć jest wystawić sobie Żyda na Kazimierzu w Krakowie; pieniądz tu jest przyjacielem, szczęściem, kochankiem, honorem, wiarą, Bogiem. Kar­

packie Skały są tysiąc razy czulsze od serc amerykańskich. Polscy żydzi są tu w największem poszanowaniu u Amerykan, a kto się nauczył handlować igłami, naparstkami, scyzorykami, niech tu śmiało przy­

jeżdża. Niech przyjeżdża każdy, kto ukształcił umysł, serce, kto ma cnoty polskie, a chce te zmarnować...“ .

Jakubowski w r. 1839 pisał:3) „jako oni nie mogą zrozumieć uczuć naszych, tak my przyzwyczaić się do ich zimnego samolubstwa, daj Boże, nigdy nie potrafim y".

Magnuski zaś, przed popełnieniem samobójstwa pisze wiersz p. t.

,, Pożegnanie Oj czyzny‘ ‘ :

. . . wyrzucony na ten brzeg Przez tyraństwo podłych sług Skończyć przykry życia bieg, Czyż już nas zapomniał Bóg.

Gdzie nadzieja? niema jej!

Cóż zostało — rozpacz, trud Droga Polsko, wolność miej

Lecz nie z sercem — j a k t e n l u d 4).

4) List z dnia 18. IV. 36 r. Kronika Em. Polskiej, 102.

2) List z dn. 25. VIII. 1835. Rocznik Em. Polskiej, 1836, str. 101, tego samego, który jak to poprzednio przytoczyliśmy, dotarł nad rzekę Rockriwer.