• Nie Znaleziono Wyników

PODRÓŻNIK – TYMCZASOWY UCHODŹCA

Gen podróży

3. PODRÓŻNIK – TYMCZASOWY UCHODŹCA

P

ytanie brzmi: jaka więc jest dzisiejsza polska literatura podróżnicza? Czym się charakteryzuje? W jakich okolicznościach powstaje i kto ją tworzy? Podróże nie wybierają dróg, ale za to wybierają ludzi. Zarówno tych spotkanych i zasiedziałych, jak i tych, którzy podróżują i wędrują, a znajomości i przyjaźnie zawarte w drodze są trwalsze niż piramidy – jak chce Bunsch. Od dawien dawna wędrówka była domeną odważnych. Podróżowali tylko śmiałkowie: czy to przez oceany, czy lądem. Gen podróży pchał w drogę przebojowych, mężnych i śmiałych. Wielcy żeglarze na swoich łupinach ryzykowali życie, i choć nazywali je często imionami świętych („Santa Maria” od Kolumba, „San Antonio” od Magellana) ginęli na nich w morskich czeluściach. Podobny los spotykał innych: zamarzł na śmierć Scott, a potem wielki Amundsen, który ratował drugiego polarnika. Dziesiątki pogrzebały piachy pustyni. Ale wszyscy przede wszystkim mieli odwagę. Zawsze byli herosami. Budzili szacunek i respekt, a opowieści Kapitana Cooka, czy Sindbada Żeglarza przeszły do historii aż w kanonie baśni. Dostawali doczesną cześć i sławę, a Marco Polo bogactwo. Dostawali też życie wieczne, jak ci, którzy szli z mieczami na Jerozolimę. By zatem w pełni odpowiedzieć na postawione powyżej pytanie, kto dziś podróżuje, kim jest podróżnik przełomu tysiącleci, a przez to znaleźć odpowiedź o charakter czytanej i tak popularnej literatury podróżniczej, należy kilka słów refleksji poświęcić zagadnieniu bezpośrednio związanemu z autorstwem ukazujących się prac. Kto pisze?

Terencjusz mawiał, że do odważnych świat należy. Ale odwaga to nie wszystko. Gen się ma, ale jeszcze trzeba go wykorzystać. Chińczycy mówią, że bez odwagi nie będzie dowódcy. Można powiedzieć, że wyruszenie w podróż nie wymaga ani talentu, ani szczęścia, ale jednak szczęśliwy powrót z wyprawy bez talentu nie jest możliwy. Odwaga nie może przeszkadzać, a strach paraliżować. Kto się boi, zostaje w domu. Znana jest powszechnie wyprawa, jaką odbyli kilka lat temu na afrykańskie Kilimandżaro podopieczni Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Grupa dziewięciu młodych śmiałków ze znacznym stopniem niepełnosprawności ruchowej wyruszyła pod okiem zawodowych przewodników w podróż swojego życia. Na kanwie ich przygody powstała książka pod znaczącym tytułem „Każdy ma swoje Kilimandżaro”. Szedł Jan Mela, najmłodszy zdobywca obu biegunów, który w

58

dzieciństwie, w wyniku porażenia prądem, stracił rękę i nogę. Szła bez rąk Katarzyna Rogowiec, wybitna paraolimpijka i złota medalistka z Turynu. Szedł także niewidomy od urodzenia Łukasz Żelechowski. Ale także bez nóg Piotr Truszkowski i Jarosław Rola, na wózku Angelika Chrapkiewicz-Gądek, chory od dziecka na chorobę Heinego-Medina Krzysztof Głombowicz oraz toczony rakiem na wszystkie strony Piotr Pogan. A o Krzysztofie Gardasiu lekarze mówili po wypadku motocyklowym, że resztę życia spędzi na wózku. Ich podróż nie znała granic i dla nich oprócz Dachu Afryki był to także koniec świata – i pewnie mogliby wszyscy powtórzyć za Umberto Eco, że nic przelęknionemu nie dodaje więcej odwagi niż strach pozostałych.

„W południe zatrzymujemy się, żeby zjeść lunch. Pytamy Krzyśka Gardasia, czy daleko jeszcze do Horombo. „Nie wiem, czy istnieje taka jednostka miary, ale w chuj daleko” – odpowiada, na co wszyscy wybuchają śmiechem. Do obozu na wysokości 3720 metrów około drugiej po południu. Turyści ze schroniska patrzą na nas z niedowierzaniem.

Niektórzy wyszli z domków, żeby lepiej nam się przyjrzeć. Część osób bije brawo na widok Piotrka Truszkowskiego jadącego na rowerze. Nikt, jak dotąd – nawet przewodnicy – nie widział tu takiego wehikułu. Na wielu twarzach maluje się wzruszenie. Wśród gapiów jest między innymi grupa amerykańskich weteranów z Wietnamu. Jeden z nich pyta Adama Golca, w jakiej wojnie Piotrek stracił nogi. Kiedy słyszy jego historię, wbija wzrok w ziemię.”62

Wyprawa została barwnie zekranizowana i nagłośniona w mediach, a w Kenii uczestnicy byli nawet przyjęci przez prezydenta Mwai Kibaki. Przed wyruszeniem określali siebie jako mniej niż przeciętni, a gdy wrócili, mówili o sobie, że są więcej niż wielcy.

Statystyki podają, że średnio na szczyt Kilimandżaro dociera jedna czwarta z tych, którzy startują, a z ekipy Anny Dymnej dotarło na wierzchołek sześćdziesiąt procent: W ustach i w oczach miałem pył wulkaniczny63 – mówi na koniec jeden z podróżników.

W podobnym tonie utrzymana jest krótka opowieść Anny Siwek, która wraz z mężem i dwójką dorosłych synów także stawia nogę na Dachu Afryki. Czy 46-letnia, zupełnie przeciętna, kobieta może wejść na Kilimandżaro? – pyta retorycznie sama siebie na okładce książki. Relacja z podróży, której celem jest zdobycie szczytu – i niewiele w niej więcej.

Szczegółowy opis dzień po dniu dziewięciodniowego marszu szlakiem Lemosho. Jednak na samym końcu blisko stustronicowego sprawozdania autorka zamieszcza skromne i krótkie

62 M. Wach, Każdy ma swoje Kilimandżaro, Kraków 2008, str. 164.

63 Tamże, str. 205.

59

podsumowanie: Zastanawiam się, kiedy tu znów wrócimy. Pamiętam, jak się czułam po obejrzeniu filmu „Pożegnanie z Afryką”, tego z Meryl Streep i Robertem Redfordem. Te krajobrazy, palące słońce, przytłaczające gorąco lub kłujące zimno, słonie, żyrafy, kurz…

tego się nie zapomina… i w końcu ludzie. Po ludzku serdeczni, co wcale nie znaczy, że bezinteresowni. Dla nich jesteśmy „muzungu” – białymi, żyjemy inaczej, mamy inną filozofię.

Przyjeżdżamy tu na chwilę zbawieni egzotyką, wdrapujemy się niewiadomo po co na tę wielką górę, oglądamy dzikie zwierzęta i płacimy za to grube pieniądze. I jeśli można od nas wyciągnąć parę dolarów więcej, im tak potrzebnych, to nie mają żadnych skrupułów. Ale czy biały człowiek miał kiedyś skrupuły w stosunku do nich?64 Bardzo często podczas każdej podróży prawie nic się nie dzieje, jednak wystarczy moment, jedna nie długa chwila, by odwrócić bieg codzienności – jeśli nie w warstwie fizycznej, to z pewnością na polu przemyśleń i analiz. Relacja Siwek jest symptomatyczna, i choć lakonicznie zamieszczona na samym końcu jej krótkiej opowieści, oddaje w paru zdaniach gros istoty podróżniczego losu w dzisiejszym świcie. Oczywiście różny on będzie na kolejnych kontynentach, jednak jej konkluzja skupia w sobie prozaiczną prawdę o podróży. Oko wędrowca dostrzeże to w sekundzie. Jesteśmy łupieni.

W jakimś sensie każdy idzie po kogoś śladach. Wydaje się właściwym przywołać w tym miejscu opowieść prof. dr hab. Wiesława Olszewskiego, który swoją wędrówkę po Afryce opisał w bogato ilustrowanej książce pt. „Mroczny kontynent Afryka”. Autor od lat zajmuje się dziejami oraz kulturą krajów pozaeuropejskich. Będąc autorem wielu książek naukowych i popularnonaukowych, jako globtroter, poniekąd reportażysta i ceniony analityk współczesnego świata, snuje swoje opowieści w miejscach dla Afryki mitycznych. Jednak nie omieszkuje dodać, że podróżowanie dzisiaj kosztuje i co do tego nie ma dwóch zdań. Można się oczywiście „szwendać” najtańszymi busami, ciężarówkami, czy nawet okazją bądź autostopem, ale to będzie trwało wieki, a czas także kosztuje, gdyż trzeba się wyżywić, no i gdzieś mieszkać. Metoda „na sępa”, czyli u dobrych ludzi, to ani pewność, ani honor. Zresztą dla tuziemców każdy biały to bogacz, choćby był goły i bosy, i jest to szczera prawda, gdyż w ostateczności są przyjaciele w Europie, bądź ambasady na miejscu.65 Także w jego przypadku szlak podróżniczy prowadzi przez okolice Kilimandżaro, a obok śnieżnej góry zapisuje:

Współcześnie, kto żyw, spieszy na Kilimandżaro, gdyż dostęp na jej szczyty jest stosunkowo łatwy, choć czasochłonny ze względu na konieczność adaptacji do wysokogórskich warunków.

64 A. Siwek, Moja przygoda z Kilimandżaro, Łódź 2010, str. 88.

65 W. Olszewski, Mroczny kontynent Afryka, Poznań 2009, str. 238.

60

Pogoda bywa zmienna, jak to w górach. Wycieczka mija się z wycieczką. Tylko w samym Moshi jest kilkadziesiąt biur organizujących trekkingi. Wśród turystów trafiają się nawet starcy oraz inwalidzi na wózkach. Dla nich to wielki triumf woli; dla pełnosprawnych żadne osiągnięcie.66 Lśniąca Góra woła Białych od dziesięcioleci. Jako pierwszy z europejskiego obszaru kulturowego zobaczył ją niemiecki misjonarz Johannes Rebmann w połowie XIX wieku. Od tego czasu białe, lodowe czapy na szczytach stały się Mekką, a Olszewski dodaje, nawiązując do literatury: Szacuje się, że wskutek globalnego ocieplenia cały lód ze szczytów zniknie w latach 2015-2020. Śniegi Kilimandżaro będą zatem znane jedynie z opowiadania Ernesta Hemingwaya (1936) oraz albumowych fotografii.67 W związku z tym, czując oddech zbliżającej się historii, można spodziewać się kolejnych publikacji o zbliżonej tematyce.

Wszystkie trzy przywołane publikacje podróżnicze ukazują w swoich opowieściach popularny geograficznie obszar pogranicza Kenii i Tanzanii. Warto w tym miejscu pokusić się o dygresję, z której wniosek w jakimś sensie dotyczyć będzie motywów, dla których świat podróży kroczy od lat podobnymi ścieżkami. O tyle ma to znaczenie, że w konsekwencji powstająca na kanwie tych wypraw literatura będzie dotyczyć podobnej tematyki i bardzo zbliżony do siebie będzie w efekcie jej pisarski i reporterski zapis – nie mówiąc o fotografiach. Wiodąc myśli wokół zagadnień niniejszej rozprawy wydaje się to bardzo ważne i symptomatyczne, bowiem pytając o charakter polskiej literatury podróżniczej należałoby już na wstępie zaznaczyć, że ma ona nierozerwalny związek zarówno z penetrowanym obszarem, ale i także z profesją podróżnika. Dla każdego z nich geografia miejsca będzie zbliżona, natomiast ze względu na różnorakie motywacje, które pchają ich na wędrowny szlak, każdy podróżnik zobaczy i opisze otaczający go świat swoimi słowami, ze swojego punktu widzenia. Nie jeden raz są to więc relacje rozbieżne, ale nie ze względu na nonszalancję reportera, a bardziej z powodu na nadmiar okoliczności i charakter konkretnej wędrówki: inne będzie oko dziennikarza, inne geografa, a jeszcze inne np. księgowego, który poprzez podróż realizuje swoje życiowe hobby i marzenia. Każda z tych osób będzie szukać i zwracać uwagę na coś innego, parcelując przeżycia pod swoim kątem. Ich opisy, choć dotyczyć będą podobnego, lub nawet tego samego miejsca w danym kraju czy regionie, zwrócą oczy na dyferencjał samej podróżniczej, a w konsekwencji pisarskiej, przygody. Wszystko to, zebrane potem razem na jednej księgarskiej czy domowej półce, daje ciekawy obraz tworzonej rzeczywistości i można przypuszczać, że wielu kolejnych podróżników z każdej takiej

66 W. Olszewski, Mroczny kontynent Afryka, Poznań 2009, str. 97.

67 Tamże, str. 98.

61

publikacji zaczerpnie wiedzę dla siebie potrzebną – jednak bywa i tak, jak mawiała swego czasu powieściopisarka austriacka Marie von Ebner-Eschenbach, że kiedy oto co, którzy szli naszymi śladami, nie mogą za nami nadążyć, twierdzą wtedy odważnie, żeśmy zbłądzili.

T

ed Conover, amerykański pisarz i reporter, opublikował dwa lata temu cytowaną już powyżej książkę pod znamienitym tytułem „Szlaki człowieka”. Autor wyruszył w zaskakującą podróż: postanowił przemierzyć kilka najważniejszych światowych dróg, którymi na co dzień poruszają się zwykli szarzy ludzie, a na motto swojej podróżniczej publikacji wybrał słowa J. B. Jacksona z „The Necessity for Ruins”: Zobaczyłem, jak droga zmienia nie tylko to, jak ludzie podróżują, ale też to, jak myślą.68 Amerykanin w unikalny sposób przyjrzał się infrastrukturze drogowej, która dla tysięcy mieszkańców stanowi główną aortę ich życia – nie będąc tylko asfaltem i kamieniem. Wykreślił los człowieka, który na przestrzeni dekad stał się skutkiem cywilizacyjnej arterii. Na tym przykładzie bardzo łatwo można sobie wyobrazić szkic innego „Szlaku człowieka”, który wiódłby po śladzie np.

współczesnych podróżników. Przyglądając się literaturze podróżniczej w bardzo łatwy i przystępny sposób można pokusić się o wyciągnięcie takich wniosków, gdy wspominając Kilimandżaro i jego okolice, szlak ten wykreśla się nieomal sam. Należy w tym miejscu zapytać: dlaczego Kenia? dlaczego Afryka? – dlaczego właśnie tam? Jak się wydaje, nie bez znaczenia w tym kontekście będzie historia Karen Blixen z „Pożegnania z Afryką” oraz bardzo popularne w ostatnich latach barwne opowieści Corinne Hofmann o jej miłości do kenijskiego wojownika z „Białej Masajki”.

„Niezrównany jest widok z gór Ngong. Na południu rozległe równiny, królestwo zwierzyny, sięgające aż po Kilimandżaro; na wschodzie i na północy podgórski krajobraz podobny do olbrzymiego parku, za nim lasy, a jeszcze dalej falisty teren rezerwatu Kikujusów, ciągnący się aż do Góry Kenii, odległej o prawie sto pięćdziesiąt kilometrów.

Ten teren stanowi prawdziwą mozaikę poletek kukurydzy, gajów bananowych i łąk;

gdzieniegdzie widać niebieską smużkę dymu nad tubylczą wioską, skupiskiem stożkowatych kretowisk. Na zachodzie, głęboko w dole, leży wysuszona księżycowa kraina – afrykański niż. Brązowa pustynia jest nieregularnie nakrapiana kępami kolczastych krzaków, kręte koryta rzek podążają za nierównymi pasami ciemnej zieleni. To lasy

68 T. Conover, Szlaki człowieka, Wołowiec 2011, str. 7.

62

mimozowe, złożone z potężnych drzew o rozległych konarach i kolcach jak gwoździe.

Tutaj rosną kaktusy, tutaj mieszkają żyrafy i nosorożce.”69

Europejczyk dla takiej Afryki musiał stracić głowę. Musiał stracić głowę, gdy w dniu otrzymania Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w roku 1954 Ernest Hemingway stwierdził, że nagrodę tę powinna dostać Karen Blixen. Podobnie jak Truman Capote czy Carlos MacCullers, Hemingway uważał, że „Pożegnanie z Afryką” to jedna z najpiękniejszych książek dwudziestego wieku.70 Opowieści spisane ręką dzielnej i tak tragicznie doświadczonej w swej miłości Dunki z biegiem czasu miały, jak można przypuszczać, ogromny wpływ na kierunek egzotycznych podróży wybierany w następnych dekadach przez krewkich Europejczyków.71 Czytelnicy chłonęli fabułę i przy najbliższej nadarzającej się okazji gnali uwiedzieni na bezdroża Serengeti. Dla wielu kolejnych podróżniczych pokoleń „Pożegnanie z Afryką” stało się swoistą afrykańską biblią, najlepszym przewodnikiem i doskonałą mapą do samotnych nawigacji. Powstała inspiracja. Gen podróży zyskał pokarm. Wagi takiej literatury nie można przecenić, a skutków lektury oszacować. Podobnie zresztą rzecz miała się z Ryszardem Kapuścińskim, gdy na przydrożnym indyjskim straganie kupił „Komu bije dzwon” noblisty Ernesta Hemingwaya, sam o tym humorystycznie opowiadając: Oto mężczyzna, który ma przed sobą rozłożone na gazecie dwa rzędy ludzkich zębów i jakieś stare dentystyczne cęgi – reklamuje w ten sposób swoje usługi stomatologiczne. A obok jego sąsiad – zasuszony, przykurczony człowiek – sprzedaje książki. Grzebię w leżących niedbale, zakurzonych stosach i w końcu kupuję dwie: Hemingwaya „For Whom the Bell Tolls” (żeby uczyć się języka) i księdza J.A. Dubois „Hindu Manners, Customs and Ceremonies”. […]

Wróciłem do hotelu. Otworzyłem Hemingwaya i zacząłem od pierwszego zdania. […] Nic z tego nie zrozumiałem. […] Zacząłem dzień i noc wkuwać słówka. Przykładałem do skroni zimny ręcznik, bo pękała mi głowa. Nie rozstawałem się z Hemingwayem, ale teraz opuszczałem niezrozumiałe opisy i czytałem dialogi, bo były łatwiejsze.72 Jak widać, los i zastosowanie literatury podróżniczej mogą być różne.

69 K. Blixen, Pożegnanie z Afryką, Warszawa 2009, str. 8.

70 J-N. Liaut, Karen Blixen. Afrykańska odyseja, Warszawa 2004, str. 11.

71 Jednak bywa i odwrotnie (czytelnik marzący o tworzeniu literatury), na co wskazuje Jean Hatzfeld: Który z białych pisarzy po powrocie z Afryki nie śnił, że to on właśnie napisał książkę „Pożegnanie z Afryką”? Co za duma, móc stwierdzić po przebudzeniu, że stworzyliśmy to arcydzieło, a zwłaszcza jakież piękne złudzenie, że przeżyliśmy we śnie, jak Karen Blixen, owe niewyobrażalnie piękne afrykańskie lata. Chwile wzajemnego porozumienie z Afrykanami, chwile szczęścia w Kenii, harmonii między ludźmi i ich krajem, piękno pejzaży, dzikich zwierząt, woni. Niezrównana idylla, wyśniona z otwartymi oczami i rozpływająca się zaraz na stronach sielankowej literatury. J. Hatzfeld, Strategia antylop, Wołowiec 2009, str. 150.

72 R. Kapuściński, Podróże z Herodotem, Kraków 2004, str. 23-25.

63

Z pewnością wielu śmiałków sprowokowała także do afrykańskich podróży wspomniana już powyżej Szwajcarka Corinne Hofmann, której i spisane opowieści, i barwna ekranizacja kinowa w sobie charakterystyczny sposób wciągnęły na podróżniczy szlak kolejnych czytelników-podróżników. Sama zresztą autorka wspomina wielokrotnie w swoich trzech publikacjach („Biała Masajka”, „Żegnaj Afryko”, „Moja afrykańska miłość”) o inspiracji, jaką była dla niej dawna powieść Karen Blixen i osobiście, może i podświadomie, łaknęła podobnej przygody. Czy jednak także takich samych nieszczęść i zbieżnego rozczarowania? Gdzie na mapie podróżniczego szlaku jest granica między kopią a oryginałem? Gdzie przebiega swoisty rant między tworzeniem podróży, a jej odtwarzaniem?

Czy w ogóle taka granica istnieje? Natomiast w kontekście pewnego jednostkowego doświadczenia, mając na uwadze okoliczności podróży w obszar tak odległy kulturowo i krajobrazowo, jakim jest afrykańska Kenia, sama Hofmann konstruuje przemyślenie o charakterze egzystencjalnym i filozoficznym, dotykając pytaniami niejako istoty podróży:

Stało się dla mnie jasne, że na tym kontynencie, jako turystka, zawsze będę miała mieszane uczucia. Nie mogę, jako podróżująca biała, wyłącznie cieszyć się wszystkim, ponieważ wiele rzeczy widzę oczami tubylców. Z ich, a także po części z mojego, punktu widzenia nasze postępowanie wydaje się zupełnie niezrozumiałe. Na przykład to, że my, Europejczycy, wspinamy się nadludzkim wysiłkiem na jakąś wysoką górę i jeszcze za to płacimy duże pieniądze, byłoby niewyobrażalne dla Lketingi i jego rodziny. Zapytałby mnie pewnie ze śmiechem: „Corinne, po co ty to robisz? To nie przyniesie ci ani jedzenia, ani wody, tylko same kłopoty. To szaleństwo!”. I w pewien sposób miałby rację. Ludzie, którzy całą swoją siłę i energię przeznaczają na to, aby móc jakoś przeżyć, nie wpadną nigdy na pomysł, aby tak po prostu wziąć udział w przedsięwzięciach, które nie przynoszą żadnych namacalnych korzyści.73 Rodzi się w tym miejscu kluczowe pytanie o sens podróżowania w oczach nacji innych, niż europejskie i zachodnie. Czy gen podróży nie będzie genem chęci zwycięstwa, konieczności eksploracji, symptomem europejskiej siły witalnej? Czy też nie będzie tylko i wyłącznie przedłużeniem kieszeni, a cała oparta na tym zjawisku argumentacja nie runęłaby, gdyby nie zasoby finansowe? Czy gen podróży nie jest po prostu dolarem, a podróż ograbieniem?

Zarówno Dunka, jak i Szwajcarka stały się inspiracją dla podróży Doroty Katende, która swoje przygody spisała w książce zatytułowanej „Dom na Zanzibarze”, jednak, jak

73 C. Hofmann, Żegnaj Afryko, Warszawa 2005, str. 170.

64

pisze autorka, moim przeznaczeniem nie było życie w wiosce masajskiej (jak w przypadku bohaterki „Białej Masajki”) czy na plantacji kawy (jak Karen Blixen). Celem mojej drogi, moim domem, okazała się egzotyczna wyspa – Zanzibar. Chodzę boso nad brzegiem oceanu, przepasana tylko kangą, czuję spokój i nieskrępowaną wolność. Mieszkam w domu z rafy i liści palmy.74 Jej opowieść osnuta jest wokół osobistych perypetii, kiedy to od wczesnych lat studiów musi borykać się z przeciwnościami losu, sama zresztą wiele z nich zmyślnie sobie fundując. Pracując zawsze na swój rachunek, działa w branży ogrodniczej i meblarskiej, a po latach z mozołem buduje biuro podróży Safari Travel i umiejętnie od tego czasu zaczyna łączyć własne afrykańskie ekspedycje z pracą zawodową. Dziś zyskuje profil wziętego organizatora i podróżnika z ponad sześćdziesięcioma wyprawami do brzegów wschodniej Afryki. Obszar przy Równiku staje się jej drugim domem. Tam kocha i tam nienawidzi. A także dla własnej satysfakcji zdobywa Dach Afryki: Kilimandżaro… Od dziecięcych lat, słysząc to egzotyczne słowo, widziałam „oczyma duszy” ośnieżoną górę, u podnóża której pasły się żyrafy oraz stada zebr i słoni. Był to dla mnie zawsze nierealny obraz – śnieg i dzikie zwierzęta na sawannie – ale niezmiennie wywoływał jednoznaczne skojarzenie: Afryka!75

W świetle powyższych uwag widać wyraźnie, że przekrój zawodowy polskich podróżników jest bardzo szeroki, gdy przywołaniu towarzyszy raptem tylko kilka publikacji podróżniczych z jednego, niewielkiego obszaru geograficznego, umownie nazywanego Kilimandżaro. Z pewnością także każdemu z nich przyświecają różne intencje, które pchają wędrowców w ramiona przygody. Heterogeniczne motywacje skutkują następnie różnym – i tak bardzo odległym od siebie – literackim przekazem. Inaczej bowiem swoją opowieść skonstruuje profesor akademicki, inaczej fryzjerka, a jeszcze inaczej grzybiarz. Również każdy z nich w sposób dla siebie charakterystyczny zwróci uwagę na oryginalną tematykę, w

W świetle powyższych uwag widać wyraźnie, że przekrój zawodowy polskich podróżników jest bardzo szeroki, gdy przywołaniu towarzyszy raptem tylko kilka publikacji podróżniczych z jednego, niewielkiego obszaru geograficznego, umownie nazywanego Kilimandżaro. Z pewnością także każdemu z nich przyświecają różne intencje, które pchają wędrowców w ramiona przygody. Heterogeniczne motywacje skutkują następnie różnym – i tak bardzo odległym od siebie – literackim przekazem. Inaczej bowiem swoją opowieść skonstruuje profesor akademicki, inaczej fryzjerka, a jeszcze inaczej grzybiarz. Również każdy z nich w sposób dla siebie charakterystyczny zwróci uwagę na oryginalną tematykę, w

Powiązane dokumenty