• Nie Znaleziono Wyników

J

aka jest więc dzisiejsza polska literatura podróżnicza przełomu wieków? Czym się charakteryzuje? Jaki jest jej obraz, kiedy przychodzi czytać i niejednokrotnie podróżować jej śladami? Czy to, co oferuje i przedstawia jest prawdziwe? Czy jej charakter oddaje bardziej obraz świata, który opisuje, czy jednak zastyga w subiektywnych oczach podróżnika, jeśli jakaś tzw. obiektywność w ogóle, jak już wspomniałem, istnieje? Jakiej dotyka problematyki i czy można na konkretny sposób ją sklasyfikować? Czy i komu jest wierna? Czy i komu potrzebna? W jaki sposób się zmienia, przeobraża i rozwija, korzystając coraz częściej z najnowocześniejszych osiągnięć ludzkiej techniki przekazu – a przez to czy traci, czy zyskuje? Dla kogo i jakim warsztatem jest pisana? Czy współcześni podróżnicy i włóczykije mają z niej jakiś pożytek i w jaki sposób to oni potem pozostawiają swoje literackie ślady na długim szlaku wędrówki dookoła Ziemi? Czy jest jej za dużo, czy za mało? Co w niej urzeka, a co przeszkadza? I dlaczego po nią sięgamy?

Wspomniany już kilkakrotnie Ryszard Kapuściński zwykł mawiać, że by powstała jedna książka, należałoby przeczytać sto podobnych. Parafrazując reportażystę można śmiało dodać: by wyruszyć w jedną podróż, trzeba przeczytać, a najlepiej wziąć ze sobą sto książek.

Gdyby chcieć sprostać wyzwaniu, wyobraźnia wskazuje na nie lada problem techniczny, jednak w dobie wydawnictw elektronicznych nie wydaje się to przeszkodą. Luksus podróżowania z obfitą literaturą w kieszeni jest możliwy, choć jeszcze nie na taką skalę, na jaką byłoby to potrzebne i pożądane. Jednak, jak się wydaje, literatura podróżnicza jest dziś nieodzownym elementem przygotowań do każdej wyprawy, a czerpana z niej wiedza pozwala jeszcze przed wyruszeniem w drogę posiąść orientację, bez której na szlaku jak bez mapy.

Podróż bez książek jest kaleką jak człowiek bez nóg. Jest ślepa jak bez oczu. Niewidoczna jak nocna, nieoświetlona reflektorami, szosa. Bez wiedzy nie ma po co pakować plecaka. I choć może się wydawać, że podróż „bez historii” jest równie możliwa i ciekawa (bo jednak bez obciążeń), to jednak w efekcie może się właśnie stać wędrówką ślepego we mgle. Na kartach wielu podróżniczych publikacji można o tym przeczytać, gdy literacka intertekstualność niejednokrotnie pomaga i ratuje z wędrownych opresji. Doświadczenie poprzedników zdaje się przemawiać najbardziej, i choć generalnie każdy podróżnik stara się być samodzielny i

39

niezależny, to w wielu przypadkach przeżycia prekursorów uspokajają i ubezpieczają. Z biegiem czasu każdy także na swój sposób czyni swoje przygotowania i można przypuszczać, że jeden modelowy wzorzec nie istnieje.

Skrupulatnie pakuję każdą książkę i mapę. Wcześniej całe miesiące spędzam w księgarniach i bibliotekach. Kupuję wszystko, co dotyczy wybranego kraju i regionu.

Kontekstualność literatury jest jak państwo ościenne – niekoniecznie odwiedzane. Spędzam setki godzin na szperaniu po katalogach i w składach księgarskich. Rozpytuję znajomych.

Czytam, zaznaczam. Dziergam notatki jak na szydełku szal. Rysuję drogę. Odkładam wszystko w jedno miejsce, by długo nie szukać. Czasem, bo zapomnę, kupię coś dwa razy.

Góra książek rośnie i rośnie. Przybywa przewodników, albumów i encyklopedii. Pożyczam i nie oddaję, bo potem zgubię albo gdzieś zostawię. I znowu czytam, patrząc co chwilę na rozłożone na podłogach mapy.34 Chodzę po tym papierowym świecie i zakreślam miejsca. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, powstaje szlak podróży. W prawo i lewo zaginam rogi.

Ze sterty notatek zaczyna wyłaniać się obraz: już wiem gdzie pojechać, co zobaczyć, dokąd pójść. Dopiero wtedy liczę kilometry i pieniądze. Widzę ludzi, których spotkam i zerwane po deszczach mosty, których nie przejadę. Wiem o zamkniętych granicach. Czytam o religiach i świętych miejscach. Chodzę już po górach, gdzie ośnieżone przełęcze zakopią mnie na dzień, dwa. Wyobrażam sobie świat, do którego wejdę. Notuję o jedzeniu, zwyczajach, reżimach. Na pustyniach rozbijam obozy patrząc, jak na grzbietach wydm tańczą dzikie wielbłądy albo małe, metrowe tornada. Z biegiem czasu znam te książki na pamięć mimo setek powciskanych wszędzie karteczek. Gdy coraz bliżej wyjazdu, pakuję chronologicznie wszystko do dużego kosza. Na sztorc. Po kolei. Etap za etapem. Region za regionem. Morze za morzem. Wtedy wiem, że się nie zgubię, a nawet gdy pobłądzę, to się odnajdę. Wtedy też jestem pewien, że podróż będzie udana. Szlak czeka i zawsze mogę go zmienić. Wrzucam wszystko do wozu i wyjeżdżam.

Natomiast bezspornym pozostaje wciąż fakt, że zazwyczaj przyczyn niepowodzenia wyprawy można przede wszystkim doszukiwać się w przedpodróżniczej ignorancji. Świadczą o tym także opowieści z wędrownych wspomnień, po wielokroć przywoływanych na łamach niniejszej dysertacji, gdy dochodzi do kulturowych i cywilizacyjnych konfuzji. W tym

34 Na swój sposób opisuje to Amerykanin Ted Conover: Jeden ze sposobów zrozumienia drogi to spojrzenie na mapę. Uwielbiam to robić – posuwam się szlakami, jeżdżę po nich palcem, decyduję, gdzie skręcić, widzę jakiś zawijas i próbuję sobie wyobrazić drogę, którą przedstawia. Cezar August kazał swojemu zięciowi Markowi Agryppie (63-12 p.n.e..) stworzyć mapę całego znanego świata. To zadanie zajęło mu dwadzieścia lat. Mapa Agryppy została wyryta w marmurze na kolumnadzie niedaleko rzymskiego forum. Pokazywała tylko drogi i miasta, ale była „ilustracją ogromu imperium” i stała się, jak pisze John Noble Wilford, „przedmiotem dumy Rzymu. Mapy pełniły tę podwójną funkcję we wszystkich późniejszych imperiach”. T. Conover, Szlaki człowieka, Wołowiec 2011, str. 17.

40

znaczeniu literatura podróżnicza zawsze będzie pomostem między światem minionym a perspektywą odkrycia. Osobnym zagadnieniem będzie natomiast intuicja badawcza, która literaturę podróżniczą podda sprawdzeniu poprzez własną wędrówkę.

„Tzvetan Todorov, jeden z mistrzów ponowoczesności, wyraził kiedyś nadzieję, że z końcem ery modernizmu, która faworyzowała wielkie systemy filozoficzne, nastąpi renesans filozofii mądrościowej – a więc filozofii, której jedynym tematem, punktem odniesienia, a zarazem natchnieniem będzie jednostka ludzka i jej zmagania z istnieniem.

Miała to być filozofia, która zabrałby się do rzeczy zupełnie inaczej niż schludny profesor z kierkegaardowskiej paraboli, co to ustawił swoją egzystencję do kąta, niczym parasol, ponieważ przeszkadzała mu w myśleniu. Miałaby to być filozofia, która – choć podszyta indywidualną biografią – zmierzałaby mimo to do pewnej formy ogólności, choć zarazem pozbawionej wiążących nakazów, charakterystycznych dla wielkich narracji systemowych.”35

Podróż nigdy nie jest fałszywa. Nie kłamie, choć uwodzi i kusi. Obiecuje wszystko.

Zawraca w głowie i bałamuci. Snuje miraże ponad rzeczywistość. Gra i wciąga w tę grę każdego, kto usiądzie z nią do stołu. Jest rosyjską ruletką i pokerem w jednym. Zawsze prawdziwa – ale na swoje sposoby. I zabiera wszystko. Starzy Afrykańczycy mawiają, że długą podróż skraca się chodzeniem, a nie wyrąbywaniem siekierą. W tym sensie podróż zawsze jest katorgą. Nie znosi sprzeciwu, bo oferuje wszystko. Nie jest też domem Sienkiewiczowskiego poczciwego latarnika, który powinien lubić siedzieć na miejscu, ale jest nie-miejscem w dygresji Marca Auge.36 Podróż jak wiara i miłość: można ją posiąść i można ją stracić. Jedno tylko pytanie zadane tej podróży: jak daleko tylko można posunąć się w wyniszczaniu sensu, jak daleko można wejść w pustynną formę bez odniesień nie rozpadając się, i oczywiście pod warunkiem zachowania ezoterycznego uroku zanikania? […] Właśnie tu tkwi cała kwestia. A kluczowym momentem jest ten, który dociera do mnie z brutalną oczywistością, że końca nie ma, że nie istnieje już powód, by podróż miała kres.37 – można przypuszczać, że w tym znaczeniu Baudrillardowski pesymizm obiecuje śmierć. Jest jak kolorowa karuzela w czarnym cieniu czarnych słońc.

Ale paradoksalnie nie byłoby żadnej podróży, gdyby nie literatura. Przez wieki nikt o niczym by się nie dowiedział, gdyby nie spisane i powielane zwoje długich podróżniczych papirusów. Pergaminy pełne dróg. I podróż, i literatura są ze sobą nierozerwalnie złączone,

35 A. Bielik-Robson, Inna nowoczesność, pytania o współczesną formułę duchowości, Kraków 2000, str. 5.

36 M. Auge, Nie-miejsca, Warszawa 2010, str. 58.

37 J. Baudrillard, Ameryka, Warszawa 2011, str. 17.

41

będąc jednocześnie Russellowską antynomią przyczyny i skutku. Umberto Eco pisząc o bibliotece, pisze o podróży – a Marco Polo podróżując, literacko opowiada świat. Patrzymy na mapę: przed nami całodzienny przejazd do Purros. To miejsce wymyśliliśmy sobie jeszcze w Polsce, gdyż ponoć jest tu idylliczny kemping nieopodal rzeki Hoarusib. Będąc w okolicy, byłoby grzechem go ominąć.38 Podróżnik jest jak książka, a książka jak podróżnik. Mapy pełne zapisków i marginesy informacji. Marzyła mi się książka o moim ulubionym kraju bez napinania się. Żeby nie musiała odzwierciedlać, obiektywizować, syntetyzować. Jestem niechlujnym czechofilem, ta książka nie jest kompetentnym przewodnikiem ani po kulturze czeskiej, ani po Czechach. Nie jest obiektywna. Nie rości sobie pretensji do niczego. […]

Mówiąc w skrócie – jest to książka o sympatii przedstawiciela jednego kraju do innego kraju.39 Tworzenie historii często nie w oparciu o mozolną weryfikację, a tylko o słuchanie.

Reportaże przemyśleń jak perskie dywany pełne kwiatów. I choć bardzo często nie ma w tej literaturze żadnej zasady i prawidłowości, to i w tym sensie przypomina doświadczenie drogi, która choć jest na mapie, niekoniecznie musi być w rzeczywistości.

38 A. Olej-Kobus, K. Kobus, Namibia, Warszawa 2011, str. 138

39 M. Szczygieł, Zrób sobie raj, Wołowiec 2013, str. 7.

42

Powiązane dokumenty