• Nie Znaleziono Wyników

Polski statek handlowy

S ta tek szkolny „ L w ó w “ , k tó ry p rz y ­ b y ł już d o B razylji, z a w ie ra ł ła d u n e k n ajro z m aitsz y ch to w a ró w p rz e m y słu k ra jo w e g o , m ięd zy innsm i 70 to n p łu ­ g ó w , 30 to n s ie rp ó w i 10 to n n a jro z ­ m aitszych w y ro b ó w , jak kilim y, _ za­

b aw k i d re w n ia n e , p o rc e la n a , w ódk i, li­

kiery , m eb le k o szy k o w e i t. p. N a j­

w iększym p o p y tem w B razylji cieśzyc się m o g ą p łu g i i sie rp y p o lsk ie ze w z g lę d u na to , że p łu g i i sie rp y w y ­ ra b ia n e w A m eryce p ó łn o c n e j nie n a ­ d ają się d o p ra cy w k o lo n jach p olskich w B razylji.

76

Tytoń

C iężkie czasy... U ty sk u je rolnik, t e ­ chnik, p rz em y sło w ie c, k u p iec; ach, k to dziś nie n arzek a n a ciężkie czasy! S p ó ł­

ki h andlow e, sta n y sp o łecz n e, całe lu ­ dy są w jakiem ś n e rw o w e m n ap ręże n iu , chciałyby zrzucić jak iś ciężar n ie o k re ­ ślony, ro z p ro szy ć n iep ew n o ść, n u r tu ją ­ cą w szy stkich i w szęd z e. M im ow oli w y ­ daje nam się, że „nie ta k to d aw n iej b y w a ło ," o czekujem y b ez w ied n ie „c za­

sów lep szy c h ".

Czy s łu s z n ie ? .Z d a je się, że nie. M iła to w p ra w d zie pociecha, jeżeli się ciężki stan o b ecn y za p rz ejścio w y p o czy tu je.

Niech je d n a k p ierz ch n ie ta zm o ra, z ja ­ wi się in na — i ta k dalej, dalej, bez końca.

Takie już życie czło w iek a, ta k ie i ży ­ cie n aro d u . W sz y stk o , jak w m a rtw e j przyrodzie, jak w p o w ie trz u , na m orzu.

Rzadko cisza, rz ad k o b u rza, zw y kle stan chw iejny, w a h a n ia się k o ło ta je m n i­

czego p u n k tu ró w n o w a g i.

Nie trz e b a b y ć h icto r v k :em an i filo ­ zofem, b y d o jść d o w n io sk u , że zawsze b y w a ło , je s t i b ęd zie c z ło w ie ­ kowi n iezu p e łn ie d o b rz e n a św iecie.

Czasy d o b ro b y tu , chw ile p o g o d y p rz e ­ platają n iep o w o d z en ia, w strz ą śn ie n ia duchow e i m a te rja ln e ; szczęśliw e ty lk o wyjątki d o zn a ją ich rz ad k o lu b n ie­

znacznie.

C óż d ziw n eg o , że cz ło w ie k w ty ch ciężkich chw ilach szu k a zapom nienia, sztucznego u p o jen ia! Z m ęczo n y lub p rzygnębiony, in sty n k to w n ie p o ż ą d a środka, k tó ry b y g o n a n o w o d o czynu pobudził, a p rz y n ajm n ie j p o g rą ż y ł w b ło g iej n a czas p e w ie n n ie ś w ia d o ­ mości, ro z to c zy ł o b ra z in n e g o św iata, jasnego, szczęśliw ego. M aterjaliści tw ierdzą, że sam o rg a n iz m ludzki p o ­ trzebuje n iekiedy o s tre g o bod źca, t r u n ­ ku lub n ark o ty k u . S p ie rać się o to t r u ­ dno, i sp ó rb y zresztą d o żad n y ch w n io ­ sków stanow czych nie d o p ro w a d z ił

W a lk a z alkoholizm em , p o d e jm o ­ w a n a co raz szerzej, ta k w ielu m a rz e ­ czników , że tu ta j o jej p o ży tk u nie p o ­ trz e b u je m y się ro zw od zić. N a to m ia st w a rto się za sta n o w ić, czy i ile m a ra ­ cję b y tu zw alczanie in n e g o n a ło g u , s to ­ k ro ć p o w sz e c h n ie jsz e g o — p a le n ia !’

P rze ciw n icy p alen ia co raz g ło śn ie j i coraz częściej n a w o łu ją lu d zk o ść do o p a n o w a n ia te j słab o ści. Z aw ią zu ją się n a w e t za g ra n ic ą o d rę b n e ich s to w a rz y ­ szenia, w o ju jące z ty tu n ie m p o w a g ą m e­

dycyn y i g ło s e m ro zsąd k u .

— W y rzu ca m y C hińczykom — p o ­ w ia d a ją — że p alą opium , ale i ty tu ń

S o rto w a n ie liścia.

je s t d zien ny m śro d k iem o g łu p iający m , a często i w p ro s t zabójczym . P rz y k ła ­ d ó w sp o ro .

Palacz, p u szczający z dym em d w a ­ dzieścia fajeczek d ziennie, s tra c ił n ie­

b aw em p am ięć co d o nazw isk, n a s tę ­ p n ie w ielu w y ra z ó w p o sp o lity ch i m iał coraz w ięk szą tru d n o ś ć w w y s ło w ie ­ niu. C iężk ą w y m o w ę N a p o le o n a III t ł u ­ m aczą je g o n am iętn o ścią p alen ia ; któ ż w id z ia ł k iedy cesarza b ez p a p ie ro s a w u s ta c h ?

77

T y tu ń , za w iera ją cy n ik o ty n ę, a lk a ­ loid tru ją c y w tak im sto p n iu , że dw ie k ro p le zab ijają psa, o ra z nik o cjan in ę, su b stan cję s ta lą , lo tn ą ja k k am fo ra, o d u rz ającą , d ziała szko d liw ie n ietylko na m ó zg i n erw y . W p ły w je g o ro z c ią g i się p o śre d n io na c a łe ciało. Z pom ięd zy 63 palaczów , jakich z b a d a ł p ew ie n le ­ k arz fran cu sk i, 47 c ie rp ia ło n a n ie ­ straw n o ść , 21 n a p rz e w le k łe za palenie g a r d ła , 38 na b ez sen n o ść, 51 n a bicte

serca.

N a d u ży c ie ty to n iu d o p r o w a d z a ło naw et do ch o ró b tak ich , jak p ró c h n ie ­ nie kości tw a rz y i ra k w g a rd le .

Sens p rz era żając y ch ty ch cy tat aż nadto je st zro zu m iały . N ieszczęśni p a ­ lacze! Skazaniście n a ru in ę zdrowńa i um ysłu. Jeżeli ta k ie sk u tk i p o ciąg a palenie w k ra ja ch cy w ilizow anych, gdzie ty tu ń nie m a o bcych z a p ra w o d u rz a ­ jących, cóż dziać się m usi na W s c h o ­ dzie, gdzie nie ro z u m ie ją p alen ia czy­

steg o ty tu n iu . Jak pijak n a ło g o w y nie zadow ala się czystym sp iry tu se m ,_ lecz dodaje d o n ieg o palący ch k o rz en i, ta k ludy W sch o d u , palące ty tu ń , nie p o ­ p rz estają na je g o „ b u k ie c ie ", lecz za­

p ra w iają n a rk o ty k a m i silniejszym i.

— „C óż za o b rz y d liw e p a lic 'e z ie le !"

— w o ła p o g a rd liw ie p o to m e k M a h o ­ m eta, choćby tem zielem b y ła n a j­

p rzedniejsza h a b a n a , opium , d rz e w o san d a ło w e, listk i ró ż an e, n a d a ją c e iy - tuniom w schodn im szc zeg ó ln ą w o n n o ść i zdolność u p ajan ia. T a k ie p re p a ra ty palą T u rc y , P e rso w ie , H in d u si.

C zy isto tn ie p alem e ty tu n iu zg u b n e sp ra w ia sk u tk i?

D ajm y g ło s palaczom . Z d a n ia ich są różne, ale niew ielu p rz y zn a, ab y ty ­ tu ń ta k m ocno zd ro w ie niszczył, jak chcą przeciw nicy. N a d m iar w sz y stk ie g o szkodzi. Ł a tw o o p rz y k ła d niety lk o ch o ­ ro b y , lecz i śm ierci z nad u ży cia ty tu ­ niu. N ie b ra k ło szaleńców , kończących sa m o b ó jstw e m z palenia, lu b sta w a ją - cych do k o n k u rs u o w y trw a ło ś ć w p a ­ leniu P e w ie n o ry g in a ł z m iasteczka R o u b aix w e F ra n c ji w y g ra ł p o d o b n y za k ła d , p a lą c c y g a ra p rz ez 12 go d zin bez p rz e rw y : w y p a lił ich 8 6, p rz y p ła ­

78

cając p ró b ę zem dleniem i ciężkiem za­

tru cie m . K u piec d uń ski, d o tk n ięty spleenem , p o s ta n o w ił n ieszczęsn ą zm o­

rę u w ęd zić w ty tu n iu . P u sz c z a ł z d y ­ m em d zienn ie p o 300 p a p ie ro s ó w z w o n ­ n e g o w sc h o d n ie g o la ta k ie h ; p o dw óch latac h d o sz e d ł d o b ez w ład n o ści z u p e ł­

nej, poczem w k ró tc e z m arł. O ry g in a l­

niej jeszcze s p rz e d a ł życie b o g a ty n ie ­ g d y ś W ę g ie r, p o to m e k a ry sto k raty czn e j ro d z in y z P e sz tu . S traciw szy m ajątek , u b e z p ie c z y ł s ię w k ilk u to w a rzy stw a c h na znaczne sum y. R odzina n ie w ta je m n i­

czona u b o le w a ła , jak z dniem każdym d e s p e ra t ch u d ł, m izern ia ł, aż p o d zie­

w ięciu m iesiącacn zakończyły życie. G d y rzecz w y sz ła na jaw , o bliczon o że d y sk re tn y sam o b ó jca w y p a lił 17.000 cy g ar!

P a le n ie u m ia rk o w a n e m ew n ^ y m j e ct n a ło g ie m , a p rz y n p jm m e1 n ajn iew in n iej- szym z n ało g ó w ' lud zkich — tw ie rd z ą zw ykle palacze. Więceij n a w e t: p alen ie je st do p e w n e g o s to p n ia p o trz e b ą ciała, p o d n ie tą du ch a, chw ilam i m oże niem al za stą p ić p o ży w ien ie. T a k sąd zą n iety lk o palacze, lecz i n ie k tó rz y lek arze, p r z e d e - w szystkiem zaś... h an d lu ją c y ty tu n ie m i je g o h o d o w cy .

N ie u le g a w ą tp liw o ści, że p rz y z w y ­ czajenie s ta je się w k ró tc e p o trz e b a . J e ­ żeli c z ło n e k b ra c tw a p rz e c iw ty +u nio - w e g o p a trz y z p rz y k ro śc ią n a palących, p rz y k rz e jsz e g o d o zn a uczucia n a w id o k czło w iek a p o z b a w io n e g o m o żno ści p a ­ lenia. W te d y n ie ty ’ko p a 'a c z n a ło g o w y , lecz sk ro m n y a m a to r p a p ie ro s a p o li­

to w a n ia g o d n y m a w y g ląd , Test c z ło ­ w iek, k tó re m u „ c z e g o ś " b ra k u je . P a trz y bezm yśln ie, słu c h a nie słysząc,^ d a ­ re m n ie s ta ra się m yśli zeb rać, sta je się niezdo lny m d o jak ieib ąd ź p ra cy . B rak p a p ie ro sa , czy fajeczki, p rz y p ra w ia „ w y ­ zn a w có w d y m u " o tru d n e d o o k re ś le ­ nia cierp ienie, b e z bó lu, lecz nieznosne- ani fizyczne, ani m o raln e .

Jeżeli czło w iek z d ro w y , p alacz p o ­ sp o lity , zajm u jący m ie rn e sta n o w isk o w h ie ra rc h ji u m y sło w e j, d o zn a je uczuć ta k n iem iły ch w razie w strz em ię źli­

w ości, ileż p rz y k rze jsz y m usi b y ć stan n e rw o w c ó w a lb o ludzi w y b itn e j inteli­

gencji, uczonych, p isarz ó w , a rty s tó w , działaczów sp o łecz n y ch !

P ani S and, p o z b a w io n a p a p ie ro sa , nie b y ła zdo ln a sk re ślić je d n e g o w ie r­

sza; na rep ety cjac h te a tra ln y c n m u sian o robić dla niej w y ją te k z regulam inu, przeciw paleniu, inaczej b o w iem s td w a ia się n a w p o ł sen n ą. T ypow y „p a p ie - rośnik “ , N a p o le o n III, p rz e ry w a ł ro z ­ m ow ę n ajb ard ziej o ży w io n ą, g d y nie m iał w ustacn n ie o d stę p n e g o to w a rz y ­ sza, o d ru c n o w o c n w y ta ł za w ą s — i nic więcej nie sły szał.

P raw d z iw y palacz o b ejd zie się r a ­ czej bez jed ze n ia i picia, niż bez ty ­ tuniu. W idy w ano ro z o itk o w b u jający ch po kilka dni n a m o rzu , w y g ło d n ia ły c h , zru zo n y ch d o o statec zn o ści, Ktorycn pierw sze w y ra zy p o w y b a w ie n iu b y ły :

„ fa jk i! dajcie fa jk ę !" S ta n ley p o la tach ca iy c h p o szu k iw a ń o d n a la z ł w A fryce sw e g o rodaKa, trz y m a n e g o przez dzikich w sro g ie j niew oli. N ie­

szczęśliwy, nim z d o ła ł w y rz ec s ło w o podzięki, w y c ią g n ą ł rę k ę p o c y g a ro ; milcząc, p o c h ło n ą ł raz i d ru g i „d y m za p o m n ie n ia ", poczem d o p ie ro b y ł w stan ie w y ra zić s w ą ra d o ść i w d z ię ­ czność. O p o w ie śc i te g o ro d z a ju są n ie ­ zliczone.

N a m iętn o ść k aż d a b y w a śle p a ; nie lepszy je s t i n a łó g palenia. Z w o le n n i­

kowi je g o chodzi nie ty le o d o b ry ty ­ tuń, ile o p ew ie n u p rz y w ile jo w a n y je g o g atu n ek . M a rsz a łe k P e lissie r w z d ry g n ą ł się, w ziąw szy do u st h a w a ń sk ie cy­

g a ro ; w o la ł „ s w o je " p o je d n e m sou.

F ro sp e r M erim ee p a lił ty lk o p ap iero sy , które sam ro b ił z p o k ru sz o n y c n c y g a r, a ty ch p o ch o d z en ie s ta ra n n ie u k ry w a ł.

N a co zre sz tą p rz y k ła d y ta k d alek ie ? N aład u jm y c h ło p u fajeczkę n ajlep sz ą

„ w irg in ią ", a sp lu n ie z o b rz y d zen iem . P odobn ież n ajp ięk n iejsza p ia n k a m o rs k a nie zastąpi m u w fajce p rz e p a lo n e g o drew n a lu b gliny.

S przeciw ić się ro z k azo w i m o n a rc h y m ó g ł chyba ta k i J a n B art. G ło ś n y ż e ­ glarz zjaw ił się p e w n e g o d n ia na dw orze L udw ika ż ą d a ją c p o s łu c h a n ia : p rzyby ł je d n a k w p o rze, g d y k ró l n ie ­ prędko m ó g ł g o p rz y ją ć. Z n iec ie rp li­

w io n y czekaniem , w y ją ł fajkę, n a ło ż y ł tro s k liw ie i zapalił, k u zg o rszen iu i o s łu ­ p ien iu licznych d w o rz an , w o ń ty to n iu p rz e n ik a aż do g a b in e tu k ró le w sk ie g o i w y w o łu je g n ie w J e g o W y sok ości.

„K tó ż to śm ie palić w m em p a ła c u ? "

„ P a n w m u n d u rz e m a ry n a rk i, ocze­

ku jący p rz y ję cia."

„ T y lk o Ja n B art b y łb y d o te g o zd o l­

n y !" — w o ła k ró l i . . . p rz y jm u je z a s łu ­ ż o n e g o m ęża.

Se n o n e v e ro . . . A n e g d o ta niezła.

N a zak o ń czen ie tro c h ę rzeczy m niej ciekaw ych, ale zato fakty czn ych . C h od zi o k ró tk i rz u t o ka n a p rz e m y sł ty to n io ­ w y i je g o znaczenie. P rz y o d p o w

ie-R ęczn e k ra ja n ie ty to n iu ,

dniem p rz y g o to w a n iu g leb y i d ob ry m zasiew ie ty tu ń d o ra s ta szy bk o d w a i p ó ł m e tra w y so k o ści, tak , że m oże sch o w a ć jeźd źca n a koniu. Szerokie, d u że liście, po sta ra n n e m o d łą c z e n iu o d ło d y g i, p o d le g a ją su szeniu , zw ykle k o ło o g n ia z w ę g li drzew n ych , co tr w a 4 lu b 5 dni. N a stę p n ie p a k u je się je

79

w stosy i zw ilża rozm ajtem i za p raw a m i.

Czy tu ta j w y stę p u je fe rm e n ta c ja , w y ­ w o łan a przez p e w n e b a k te rje , czy też przem iany czysto chem iczne, nie w ia ­ dom o: dość, że o w e so sy , stan o w iąc e tajem nicę każdej fab ry k i, n a d a ją d o p ie ro tytuniow i p o żą d an y sm ak i a ro m a t.

Świeży liść rośliny w y d a je p rz y p a le ­ niu w strę tn y zapach, g łó w n ie w s k u ­ tek zaw arto ści ciał b ia łk o w a ty c h , o ich zniszczenie chodzi p rz ed ew sz y stk ie m w fabrykacji. W iad o m o sm ak o szo m , że

M aszyna d o ro b ien ia p ap iero só w .

n aw et g o to w e c y g a ra p o d łu g ie m p rz e ­ ch o w an iu s ta ją się lep sze ; p rz y ­ p uszczalna w ięc o w a fe rm e n ta c ja o d ­ b y w a się dalej p rz ez czas d łu g i.

N a c y g a ra idą n ajlepsze g a tu n k i ty ­ tu n iu . O b ecn ie k ra ja n ie i zw ijan ie do- k o n y w u ją m achiny. Jed n a k że o d m ian y w y k w in tn e i dzisiaj p rz e ra b ia się rę ­ cznie, ja k np. ty tu n ie k u b a ń sk ie . W ła ­ ściw ie k ażd e cy g a ro sk ła d a się z trz e c h części. W e w n ę trz n ą tw o rz ą p o cięte v listki d ro b n ie jsz e , co na w a g ę s k ła d a blisko p o ło w ę c y g a ra ; u ro b io n y z nich w a łe cze k za w ija się w liść w iększy,

w reszcie z e w n ę trz n ą p o w ło k ę d aje się z liścia n ajlep sz eg o , b ard zo cienkiego i d e lik a tn e g o , a stąd czyn no ść ta w y ­ m a g a p ew n ej w p ra w y i um iejętności.

Ł atw ie jsz y je s t w y ró b p ap iero só w , w y o b ra ż o n y w o g ó ln y ch zary sąch na ilu stracjac h . T u ta j w szędzie p ra w ie m o ­ zolną p ra cę rą k z a s t ę p u j ą m achiny. Me- chanicznie w ięc o d b y w a się k ra ja n ie ty- tu n iu , ro b ie n ie gilz, napy ch anie lu b na- sy p y w an ie. D u żo zajęcia przy tein m ają ko b iety . Z d o ln a ro b o tn ica m o że cat- kow icie w yk o ń czy ć do 1800 p a p ie ro ­ s ó w na god zinę.

Setki ty sięcy ludzi o b o jej p ic i znaj­

d u ją z a ro b e k p rz y ty tu n iu , w zam ian zaś, o b o k pracy , s k ła d a ją w o f ie r z e . . . sw e z d ro w ie

N ie trz e b a b o w iem do w o dzić, jak zg u b n y w p ły w w y w ie ra p y ł ty- tu n io w y .

A m ery k a niety lk o je s t m atk ą ty tu ­ niu, lecz i te ra z jeszcze g łó w n ą iego o jczy zn ą; ta m b o w iem ro s n ą w ciąż g a ­ tu n k i n ajlep sze, tam ró w n ie ż p ro d u k ­ cja je s t n ajw ięk sza. A m ery k a sam a w y ­ tw a rz a ty le te j w o n n e j rośliny, ile w szy stk ie ląd y razem w z ię te ; o g o ln a zaś p ro d u k c ja w y n o si w ięcej niż mi- ljard , czyli 1.0 0 0,000. 000 kg.

D ym ty tu n iu , „dv m za p o m n ie n ia' 1 o tro sk a c h , ź r ó d ło m iły ch m arzeń , ow n iezb ę d n y rzek o m o śro d e k p o b u d z a ­ jący, w y d a je , o b o k n iep o ch w y tn y ch w o n n o ści, kilka rzeczy, d o b rz e znanych n iety lk o chem ji. T w ó j n iew in n y p ap ie­

ro s czytelnik u p o z o sta w ia w p o w ie trz u am o n iak , tle n e k w ę g ła (czad), tnillin- k w as p ru sk i, „z aciąg a jąc s ię “ o b d arzasz p łu c a tem i sp ec ja łam i. G d y b y Cię k tó ry m k o lw iek p o c z ę sto w a n o z o so b n a p e w n ie b y ś się p rz y ją ć z a w a h a ł, ale p o c z ę stu n e k p a p ie ro s a ch ętn ie p rzy j­

m ujesz. Ja k o ś to m e szk od zi a p rzy ­ je m n o ść sp ra w ia , z r e s z ti d o b re ty tu n ie z a w ie ra ją ty lk o 2 p ro c . n ik o ty n y , a n aj­

g o rs z e 8 p ro c.

N iez aw o d n ie p o trz e b a n am za­

p o m n ien ia! D la te g o ch y b a palim y.

K. Sporzyriski.

80

Wałek.

W ą sk ą, p o ln ą d ro g ą p rz e c ią g a ł sm u tn y o rszak . K ilkoro uidzi n io s ło n a b ark ach p ro stą , cz arn ą tru m n ę , n a k tó ­ rej je d y n ą o z d o o ą b y ła w iązanka pol- nycn k w iató w . Z a tru m n ą sz*y trz y k o ­ biety, jak iś s ta rz e c i ch ło p iec m oże ośm io letn i. T am ci szli sp o k o jn ie, ty lk o dziecko z a w o d z iło ta k ż a ło ś n ie , że w oczach k o o iety idącej o b o k n ieg o , s ta w a ły Izy.

„C icho, W ałku, c ic h o !“ u s p a k a ja ła ro z zalo n cg o . A l e c h io p a k z g io ^ n iej- szem jebzcze łk an iem rzucił się ku tru m n ie .

„jYiatuś! M atuś, czeinuście u m a rli!"

w yD uchnął sKargą, a d ro b n e rączyny rozpaczliwie p o cn w y ciły czarn e w icko.

„ ł \ t o s i ę r o z u z i e r a , a p o j u z i e s z

w t y ł r * k r z y k n ą ł w y s o k i , D a r c z y s t y c h ł o p , „ t u D ę d z i e s z m i p o d ł a z i ł p o d t r u m n ę . * *

J a K i e ś p rz e k le ń stw o m iał j e s z c z e na ustacn , ale n a p o tk a ł t a k su ro w y w z r o K k o D i e t , ze zm ieszany z a m ru cza ł ty lk o cos n iew y raźn ie. „ T o c bjśc*e się w s ty ­ dzili B a rto sz u ta k na dziecko krzyczeć,

b o g a w se rc u nie m acie, la m n ie­

boszczka w tru m n ie sły szy jak W ałkiem p o n iew ieracie !'■

C h ło p ie c p rz y s u n ą ł się d o lito ści­

w ej k o o iety . O n a p rz y g a rn ę ła g o d o siebie.

„ i N i e p ła c z s i e r o t o — p o w ta rz a ła g ła d z ą c ja sn ą cz u p ry n ę dziecka. W tem starz ec d rżącym g ło se m za n u cił p o ­ b o żn ą pieśń . W ałek tro c h ę się u s p o ­ ko ił. l a k doszli d o k o ścio ła.

P rz e d b ra m ą c m e n ta rn ą k siąd z p o ­ k ro p ił tru m n ę . W kilka chw il później b y ło już p o p o g rz e b ie . P rz y w ro ta c n w iodących n a p ie b a n ję zatrzy m ali się w szyscy. B a rto sz m ru cz ąc g n ie w n ie p o ­ czął coś szu k a ć w stary m , zatłu szczo - nym w o reczk u . P ro b o sz c z p rz e rw a ł te p o szu k iw a n ia s ło w a m i: „S cho w ajcie te pieniądze, za ch o w ajcie je dla s i e r o ty !“

T w a rz s t a r e g o c h ł o p a r o z j a ś n i ł a s i ę .

P ochylił s i ę n i D y w p o d z i ę c e d o r ę k i k a p ł a n a .

„ T o d la W a lk a ," — p o w ie d z ia ł ksiądz.

„W a m zo staw iam te pien iądze, b o m a­

cie o p iek ę n ad W ałkiem sprawować.**

C h ło p ie c sły sz ą c w y m ien io n e sw e imię, p o c a ło w a ł p ro o o sz c z a w rę k ę i z p ła ­ czem p o cz ął o d ejm o w ać je g o ko lan a.

„ b k a ra n ie B oskie z ta k ą o p ie k ą -* — za k lą ł s ta ry B arto sz. K siądz s p o jrz a ł n a

n i e g o s u ro w o . „W an i m a ik a re& Z th i chu- d o u y i dziecko o d d a ia , to się m usicie m ern zajtic. INie zacięzy w am ta opieka, bo c h ło p a k d o b ry , m a ły to nie w iele zje, a za to jeszcze w d o m u p o m o z e .“

C h ło p n n iczał

i n o idźcie d o do m u , z B ogiem , —

o d e z w a ł się k a p ła n , d o ro o o ty w p o lu d u z o i4- P o ciiy uli s*ę do je g o ręki i p o ­ częli się s z y D K O od dalać.

a id/„ p rę d zej i — p c h n ą ł o piek u n W aika, — bo ro b o ty ty L , do sy^ zm arno - WaliiTiy czas.* n a te n p o g rz e b . P o trz e b n ie te ra z u m a ria , zeoy in o k ło p o tu luaZium n a ro o k ,* ' — m ru c z a ł g n icw n .e.

W ałek zam ie szk ał w d o m u sw e g o o p iek u n a. Z c h a łu p y , g d zie m i e s z K a i i

z m atk ą, z a o ra ł tro c n ę jej odzieży, p sa Ł y sia i u k o ch a n e sw e za b aw k i z drzew a, k tó re sam no żem w y s tru g a ł. Siepa n a je d n o ok o M a g d a , słu ż ą c a o p iek u n ó w p rz e p ro w a d z iła ca ły m a ją te k b ied n eg o ch ło p ca d o cn aty p rzy szkole. B y ła to k ro w a i m a łe cielącko. i o o sta tn ie za­

p is a ła z m a rła B łażk o w a B arto szow i, k ro w ę p rz e z n a c z y ła dla W aika.

O p ie k u n sk rz y w ił się w idząc m i­

z e rn e zw ierzę. C ielę w ziął, a k ro w ę p o s ta n o w ił s p rz e d a ć ży d o w i n a zabicie.

R u d y S zinul p rz y sz e d ł p o nią, ale W a łe k w idząc, że ją po u m o w ie w y ­ p ro w a d z a , rzu cił się z o g ro m n y m p ł a ­ czem i m a łe m i rączkam i o d ją ł łeb Ł aciatej. O n a ż a ło śn ie p o c z ę ła ryczeć, jak b y czuła, że chcą im o b o jg u w y rz ą­

dzić k rz y w d ę. D a re m n ie s ta ry B artosz k rzy czał i b ił ch ło p ca. O n trz y m a ł .m o c n o szyję tej sw o jej karm icielki, k tó ­ rą p a m ię ta ł jeszcze m ałem cielątkiem . P ła c z je g o i g n ie w n e p rz ek lejistw a ż y d a i g o s p o d a rz a śc ią g n ę ły p rz ed c h a tę sąsiad ó w .

N a czele ciekaw ych s ta ła m ło d a k o ­ bieta, k tó ra w czasie p ogrzebu, tro sk li­

81

w ie o p ie k o w a ła się dzieckiem . O n a t e ­ raz s ta n ę ła zn o w u w o b ro n ie p o ­ k rz y w d zo n eg o . Ale d a re m n e b y ły p ro śb y poczciw ej A nielki i p ła c z W a l­

ka. Ł aciatą Szm ul z a b ra ł.

Z bity , rozżalo n y dzieciak d łu g o n i;

m ó g ł się utulić. W reszcie, p ó źn ą nocą sen g o zm o rzy ł. N a z a ju trz le d w o o tw o ­ rzył oczy, u jrz a ł n ad sob.] g ro ź n ą tw a rz sw eg o opiek u n a.

czem n a p o d w ó rz e , g d zie M a g d a w y­

p ę d z a ła b y d ło . S p o jrz a ł ż a ło śn ie . J e g o Ł aciatej nie b y ło . Łzy z n o w u p o p ły ­ n ę ły p o m izern ej, b lad ej tw arzyczce.

W tem do n ó g p rz y p a d ło m u jakieś b ia łe , k u d ła te stw orzenie.

„Ł y siu! Ł y siu !“ z a w o ła ł ch ło p iec ra­

d o śn ie i p rz y tu lił ja sn ą g łó w k ę do łb a p o czciw eg o zw ierzęcia.

P ie s p a trz a ł na n ieg o m ąd rem i,

do-„R u szaj p ręd zej do k r ó w ! “ k rz y k n ą ł B artosz, — „b ęd zie m i się w y sy p iał, panicz, w idzicie g o ! “

C h ło p c u s ta n ę ła n ag le p rz e d oczym a w c zo rajsz a scena.

„ Ł a c ia ta !' j \ k n łż a ło ś n ie , — „ o d d a j­

cie Ł a c ia t4.“ — „ j a ci dam Ł aciatą, dzia- d u [jeden! N ic nie robi, in o je, śpi i k ro w ę m u jeszcze dać d o te g o . W i­

dzieliście g o ! “

P o s y p a ł się g r a d p rz e k le ń stw n a p o ­ chyloną g ło w ę dziecka. U c ie k ło z p ła

-b re m i oczym a. N a niew ielkiem pa- s iw isk u za go ściń cem p a s i W ałek kro w y g o sp o d a rz a . U sia d ł n a p rz y d ro żn y m k a­

m ien iu, a u n ó g je g o p o ło ż y ł się w ierny pies. C h ło p ie c w y ją ł m ały , sk ła d a n y n ó ż i k a w a łe k s p o re g o d re w n a . U śm ie­

c h n ą ł się sam do sw ej ro b o ty i m ó w ił czasem do leżą ceg o Ł ysia.

„N ie m a Ł a c h te j p iesku , w zięli nam k ró w k ę , ale ją b ęd ziem y m ieć jeszc ze."

C ią ł nożem zaw zięcie. P o w o li bez­

k s z ta łtn y k a w a łe k drzewra p rz y b ie rać On trzymał mocno szyję tej swojej karmicielki.

82

w tw a rz . I nic ju ż w ięcej W a łe k nie p am ięta.

O d y o tw o rz y ł oczy, ciem no już b y ło d o k o ła , ty lk o n a niebie, b ły szcz ały z ło te g w iazd y . C h ło p ie c leża ł na p a ­ stw isk u , g d zie g o ze m d lo n e g o zo staw ił o p iek u n . C isza p a n o w a ła d o k o ła , nie d o c h o d z ił tu ż a d en g ło s , w ieś już s p a ła .

D zieciak u s iło w a ł w ciem ności do- strz e d z ch atę g o sp o d a rz a . Z am a ja czy ła w o d d a li ja s n a ścian a szk o ły , a po-p oczął w y ra źn iejsze fo rm y . O dziw o!

P o pew nym czasie w y ło n ił się jakiś łeb, łe b Ł aciatej W a łe k p ra c o w a ł g o ­ rączkow o. O na p o łu d n ie skończy sw o je dzieło. A p o te m , g d y w ró c i z k ro w a m i u k ry je sw ó j sk a rb . Ju ż m u g o n ik t nie zabierze. R o zw e selo n e oczęta p o d n ió s ł ku sło ń cu , p atrz ąc, czy d alek o jeszcze do p o łu d n ia .

W tem w e w z ro k u je g o o d b iło się nagle p rz e ra ż e n ie . K ro w y g o s p o d a rz a

Hotem skok jedeo przez okno.

w eszły w ow ies. P rzy c isk a ją c w y ­ rzeźbioną za b aw k ę do p iersi, rz u cił się chłopak, by n iep oczciw e zw ie rz ę ta w y ­ rzucić ze szkody, ale już b y ło za p óźno.

M iędzy za g o n am i b ie g ł g o sp o d a rz , w y ­ w ijając p askiem . W W a łk u z a m a rła dusza. P e łn e m i zg ro zy oczym a p a trz a ł na sw eg o o p ie k u n a : P o s ły s z a ł jakiś krzyk, p rz ek leń stw o . P o te m ból s tra sz n y jakby g o k to ro z p alo n em żelazem ciął

tem g ru p a d rzew . T o tu . Z oczu b ie­

d n e g o s ie ro ty p o p ły n ę ły łzy. Tam m ieszk ają ci, k tó rz y m u ty le k rzyw dy w yrządzili. Z gasili już ś w ia tło . Spią s p o ­ k o jn ie; nie p o m n i n a to , że w p olu dziecko sp ła k a n e , zbite drży od chłodu.

W ałek p a trz a ł, a m a łe serd u sz k o zb ie­

ra ło o g ro m n y m ża'em .

W te m p rz e d oczym a p o cz ęły m igać m u jak ieś p ło m y k i. C h ło p ie c p rz e ta rł

83

o sk a rż y ł g o o p o d p a le n ie chaty. T e n p an w m u n d u rz e m a g o z a b ra ć d o sad u.

D a re m n e b y łv p ro ś b y i tłu m a cze n ia . D a re m n e łzv .' W a lk a o g ło s z o n o p o d ­ palaczem . G ło d n e , p o p a rz o n e dziecko ż a n d a rm m iał z a p ro w ad z ić d o m iasta.

Ju ż opuszczali chatę, g d y n a ^ le w b ie ­ g ła A nielka, w o ła ja c w szystkich by szli za nia. U dali sie za o g ro d z en ie.

Ju ż opuszczali chatę, g d y n a ^ le w b ie ­ g ła A nielka, w o ła ja c w szystkich by szli za nia. U dali sie za o g ro d z en ie.