• Nie Znaleziono Wyników

— W am coś je s t?

— j a nie w iem , co m i je s t; o d r a ­ na źre m n ie ja k a ś c h a n d ra n ib y pies p o łam an y m i zębam i, że m iejsca so b ie znaleźć nie m o g ę. S zn ap sa pijecie, a?

— D o b rz e. K to w y c h o d zi? P ra w d a , k a rty w yście rozd aw ali.

U m ilkli i zaczęli g rać.

W ia tr t a r g a ł nęd zn y m , skleconym z d esek i g a łę z i sza ła sem , p rz y c isk a ją ­ cym się do n a sy p u k o le jo w e g o i z je ­ dn ej s tr n y zu p e łn ie o tw a rty m n a świst..

sto le, n a k tó ry m k ład li k arty .

— W y c h o d zę z cz terd ziestu ! —• za­

w o ła ł m ło d szy , z tru d e m rozp o zn ając k a rty w s ła b y m b rz a sk u o g n ia.

— D o b rz e, ślicznieńki.

— T e ra z p o d rz y n am w as, z d w u ­ d ziestu!

— Sam e cu d o w n o śc i, m ilusi!

— D o b ijam : as a tu to w y , co czyni sied m d ziesiąt je d e n i p a rtja m oja.

— T w o ja , serce, tw o ja — o d p o w

ie-Dobrze. — Kto wychodzi? Frawda, karty wyście rozdawali.

P ło m ie n ie p alą c e g o się p rz e d s z a ła ­ sem o g n isk a syczały, zale w an e u s ta ­ w icznym deszczem , m io ta ły się na w szystkie stro n y , b u c h a ły sn o p am i iskier i często rz u c a ły k łę b y g ry z ą ­ cego, ru d e g o d y m u w tw a rz e g r a ją ­ cych, k tó rz y siedzieli n a p n iach p rz y

d z ia ł śp iew n y m g ło se m , ale zu p e łn ie o b o ję tn ie G liniew icz. — S k ro iłe ś mi k u rtę , serce m o je, a!

— N óżki n a s tó ł i płacić!

— Z a p ła c i się, serce, je n o k rzy k n ę n a sw o ich ch ło p có w .

&7

W yszed ł p rz ed sza ła s, za o g n isk o , dłonie zw in ął k o ło u st w tu b ę i k rz y ­ k n ął:

— C ham y! a ru szać się tam . W ia tr z a k o tło w a ł g w a łto w n ie , za­

kręcił się po szałasie, w y rw a ł kilka p ło ­ nących szczap z o g n is k a i p rz e p a d ł z niemi w nocy i sz a ru d z e p a ź d z ie rn i­

kowej. G liniew icz c o fn ą ł się p o d sza­

łas, zapłacił i zaczął g ra ć d ru g ą p a r- tję, sp ogląd ając co chw ila p rz e d sie­

bie w noc i n asłu ch u ją c.

— Raz... ow a... puszczaj! — ro z le g ła się g łu ch a k o m en d a i huk k a fa ró w , w oi- ja ,ą c y c ..p a e ; a g d ^ o g n i ko u staw iczn ie pousycane sm om em i szczapam i, bucn n ę- ło żyw szym p ło m ie n ie m , w te d y w y ­ łan iały się z ciem ności w y so k ie ru s z to ­ w ania p o d o b n e d o w ież, sto ją c e z n a ­ cznie niżej o d ogn ia, i ca ły las o lb rz y ­ mich pni so snow ych, o d a rty c h z ko ry , ustaw ionych ob o k siebie, i n ie w y ra ź n e zarysy ro b o tn ik ó w , o b ra cając y ch k o ło ­ w roty. N asyp k u k jo w y b y i ro z k o p a n y na p rz estrze n i k ilkudziesięciu m e tró w , stary m o st zn iesiony i p o o b u s tr o ­ nach b y strej i w e z b ra n e j p aź d z ie rn ik o ­ w ym i deszczam i rzeki w o ija n o p ale p o d fundam enty n o w e g o m o stu . R o b o ty p ro w a d zo n o posp iesznie.

— R az dw a... P uszczaj! — k o ło w ró t, ciągnący babę, sta w a ł, kleszcze ro z w ie ­

rały się, i baba, trz y m a n a z ty łu p rz e z dw ie w ysokie strz a ły ru sz to w a n ią , z su ­ w a ła się po nich z szy b k o ścią p io ru n u ­ jącą i u d e rz a ła w p o d sta w io n y pal z siłą czterd ziestu p u d ó w , aż w ielkie w yp o ry , p o d trzy m u jąc e ru sz to w a n ie i u m o co w an e przy ziem i w k w a d ra c ie z belek, a złączone p rzecznicą tak , że tw o rz y ły lite rę A, trz ę s ły się i trz e ­ szczały z ło w ro g o .

— Jaazd a... w g ó rc e!

N iby p ająki, sp a d a ły ze szczękiem kleszcze n a babę, ch w y ta ły ją zębam i z w ierzch u , ro z le g a ł się z g rz y t k o ło ­ w ro tu , k ilkanaście rąk za cisk ało się sil­

niej p rz y k o rb ie, ośm p o staci p rę ż y ło się o g ro m n y m w y siłk iem i, w olno, au to m aty cz n ie zg in ają c się i p o d n o sząc, o b racali k o ło .

O śm k a fa ró w b iło b e z u stan k u , i n a o b u b rz e g a c h co chw ila ro z le g a ła się

88

k o m en d a, i co chw ila p rz e c in a ł p o w ie ­ trz e o s try św ist i h u k g łu c h y , p o ­ d o b n y d o o d d a lo n e g o g rz m o tu , d rż a ł ciężko w zadeszczon em p o w ie trz u i wrs trz ą s a ł sza ła sem .

— N ie idzie w am k a rta ?

— A cóż m n ie sz ło kiedy, a ? Nie m o g ę g ra ć, ręce mi się trz ę s ą — rz u ­ cił k a rty n a pień, w s ta ł i k rz y k n ą ł sil­

nym z d e n e rw o w a n y m g ł o s e m :

— C h am y ! A ru sz ać się tam !

— S zn ap sa pijecie, a ? — T a m te n nie ch c ia ł; G liniew icz sam się n ap ił, za­

p ią ł się sta ra n n ie , k o łn ie rz p o sta w ił i sc h o d z ił o stro ż n ie p o o ślizg łej g li­

n ie zbocza n a s y p u k u p alom , k tó re w b rz ask ac h o g n isk a lśn iły się, niby ko lu m n y z ró ż o w a w e g o b u rsz ty n u .

— P s ia k re w , ta k a noc! — m ru k n ą ł, sch o d ząc p om ięd zy p ale i m acając co chw ila kijem , ab y nie w p a ść w' d o ły p o k o p a n e <i p o k ry te ty lk o g d z ie n ie ­ g d zie tarcicam i, k tó re się ze sk rzyp em g ię ły p o d nim . Jak iś n iep o k ó j g iu c h y i o b a w a ro z d ra ż n ia ły g o b oleśn ie, o g lą ­ d a ł pnie, nie w ied z ąc sam p o co, w ła ­ ził n a d ra b in y p atrz eć, czy szn u ry się nie d rą, p rz y p a tru ją c się ru s z to w a ­ niom k a fa ró w , t łu k ł się w ciem nościach o pale, p o ty k a ł, k lął p o cichu i g ło śn o , p rz y s ta w a ł i p a trz y ł b ezm yślnie w sm u ­ g i o g n isk a, p rz e d z ie ra ją c e się p o m iędzy palam i, n a p o ch o d n ie, za tk n ię te n ad sam ą rzek ą p rz y po m pach , p ra cu jący ch b e z u sta n n ie i sk rzy piących o k ro p n ie tło k a m i.

— P a le id ą d o b rz e, a ? — p y ta ł się p rz y k o ło w ro ta c h .

— A idą, psiach m ać, idą kiej w ż e ­ lazo.

— T w a rd o , a?

— Sw'inia nie ziem ia — m ruczeli c h ło p i n iechętn ie.

O d s u n ą ł się i p rz y p a try w a ł o stry m , praw dę zw ierzęcy m p ro filo m ludzi, ja k ­ by zro śn ię ty c h z k o rb a m i, o b lan y ch p o ­ tem , zm o k n ięty ch i d yszących ciężko z w y siłk u .

— P o c h o d n ie dać! — k rz y k n ą ł, sch o ­ d ząc d o p o m p . — W o d y u b y w a , a ?

— T rz y cale o d w ieczo ru , je st jeszcze pięć.

— T o ju tro nie będzie jeszcze m o żn a b u d o w a ć fu n d a m e n tó w , a ?

— L udziom jaże g n a ty skrzy p ią od ro b o ty , a t u jeszcze te n deszcz, niech g o m arn o ści, i ślip ió w o zew rzeć nie m ożna, ta k bije i cięgiem zalew a skrzynie.

— N a p sa ta k a ro b o ta ! — m ru k n ą ł któryś.

Gliniewricz sz e d ł dalej, m ia ł już p rz ejść na d ru g ą s tro n ę rzeki, ale za­

w a h a ł się ja k b y z o b aw y , p o w ió d ł w o k o ło oczam i i u sia d ł p rz y k ła d c e w ązkiej, u m o co w a n ej na beczkach, zczepioych łań cu ch am i. K afary b iły raz po raz z p o n u ry m ło sk o te m , deszcz p a ­ dał g ę sty , d ro b n y , dokuczliw y, p rz e n i­

kający ch ło d em d o kości, a rzeka, ści­

śn ięta cem b ro w in am i, w z b u rz o n a , sz u ­ m ia ła g ro ź n ie i b iła w b rz eg i, ta r g a ła się, jak b y chcąc ro zsad zać k rę p u ją c e ją ściany. P o z a tą k ła d k ą , w k tó rą w o d a b iła b e z u sta n n ie i o b rz u c a ła p o to k am i ro zb itej na m iazgę piany, sza rp iąca się, n ib y zw ierzę na uw ięzi — m aja c z a ły w ieże ru sz to w a ń , m a sy pali i czarne sylw etki ro b o tn ik ó w , o d cinających się na tle o g n isk a , niby n a sta re j b iz a n ty j­

skiej m ozaice.

G liniew icz bezm yślnie p rz y g lą d a ł się czarnej, p o p lam io n ej o d b ’askam i p o c h o ­ dni i o g n isk w odzie, s łu c h a ł jej b e ł­

k o tu tajem n iczeg o , h k u k a fa ró w , g ł o ­ só w k o m en d y i dziw nych, p rz e jm u ją ­ cych g o d rżeniem g ło s ó w ciem ności, k tó ra z d a w a ła się obcisk ać św ia t w co ­ raz szczególn iejszą z a sło n ę , w isia ła o l­

brzym im i strzę p am i n ad o g n isk am i, k o ­ ły s a ła się n a w odzie, czaiła się p o m ię ­ dzy palam i w p o ro z ry w a n y c h , p rz e sią ­ knięty ch św ia tłe m k łę b a c h ; z d a w a ła się p rz en ik ać w szy stk o n a w sk ró ś i w szy stk o pokryw rać i ro zp raszać.

Z a trz ą s ł się jakim ś zim nym d re ­ szczem , p rz y g n ia ta ła g o ta n o c i te m o n o to n n e huki i śpiew y, p o d n ió s ł się i k rz y k n ą ł:

— C h am y ! a ru sz ać się tam !

I jak b y w o d p o w ied z i, p o d ru g iej stro n ie z e rw a ł się śp iew c h ó ra ln y i ro z ­ p ły w a ł w o ln o , s z a rp a n y p rz ez w ia tr:

— Jedna baba z Pocieja!...

Z Pocieja...

P okochała złodzieja — Złodzieja!

O d p o w ia d a n o z te j s tro n y rzeki i śp iew się c ią g n ą ł n ie p rz e rw a n ie , p rz e ­ p la ta n y ty lk o hukiem b a b bijących i g ło ­ sem k o m e n d i b rz m ia ł co raz w olniej, sm u tn ie j i ciszej, to p rz e ry w a ł się w ja­

kim ś ch rap liw y m a k o rd zie i b a b y w te ­ dy h u c z a ły g ło ś n ie j i z g rz y t po m p p rz e c in a ł ze św istem p o w ie trz e i deszcz p lu s k a ł z trza sk ie m o n a g ie szkielety d rz ew , alb o las, sto ją c y z p ra w e j stro n y , w k tó ry m n ik n ę ła rzeka, z a k o ły sa ł się g w a łto w n ie p o d u d erzen iem w ichru, w ro n y z k rzyk iem z ry w a ły się z g niazd i, ło p o c z ą c i k racząc ża ło śn ie , k rą ­ ż y ły n a d o g n isk am i i czep iały się ru sz­

to w a ń , ale z e stra sz o n e h uk iem leciały dalej w noc.

— A ten złodziej głupi był, Głupi był!

Co zarobił, to przepił, To przepił!...

zn o w u w rz e sz c z a ły ch rap liw e, p rz e m ę ­ czone g ło s y .

G liniew icz w ró c ił do sz a ła su . O g n i­

sko p rz y g a s ło , ch ło p , k tó ry g o p iln o ­ w a ł, s p a ł z o k rę c o n ą w o rk iem g ło w ą .

— W ałek ! o g ień g aśn ie, cham ie, nie śpij! — k rz y k n ą ł G liniew icz i u sia d ł na pniu.

— P si czas! — sz e p n ą ł i s p o jrz a ł n a lew o k u linji p ro w iz o ry cz n ej. S zed ł po ciąg , s ły c h a ć b y ło co raz bliżej szczęk szyn, ziem ia d rż a ła i zaraz p r a ­ w ie p o ciąg w y c h y lił się z łu k u ; niby czarny, d łu g i p o tw ó r, św iecący b iałem i ślepiam i, p rz ez k tó re g o ż e b ra i k rę g i b u c h a ło ś w ia tło , p rz e s u w a ł się w y so ­ ko, ja k b y n a d ziem ią, d y sząc k łęb am i dym u, k tó re w ia tr rz u c a ł p o m ięd zy fale i t ł u k ł o las.

— P si czas — szn ap sa pijecie, a ? T o w a rz y sz nie o d p o w ie d z ia ł. G linie­

w icz p ił d łu g o , p ó źn ei o t u 'i ł s 'ę szczel­

niej w k o żuch i u s ia d ł przy sam ym o g n iu , ale nie m ó g ł usiedzieć, w sta w a ł, p rz e c h o d z ił p rz e d szałasem kilka k r o ­ k ó w tam i z p o w ro te m , p o w ra c a ł, zn o ­ w u p il i co raz n iep rz ep arciej ch ciało

89

m u się m ów ić, bo coraz g łę b ie j w s trz ą ­ sa ł nim jakiś n iepokój n ie w y tłu m a ­ czony, że już w y trz y m a ć nie m ó g ł. P o ­ łożył się na ziem i, p rzy o g n iu , w y p ił resztę w ódki i zaczął p ra w ie g ło ś n o rozmyślać.

— O t to b ie los, a ? T rzy d zieści lat w łóczęgi... Brr... zim no! C ham ie! d rz e ­ w a na ogień! — k rz y k n ą ł g ło ś n o , ale chłop się nie o b u d ził. G liniew icz p a ­ trz y ł się chw ilę n a n ieg o pijan y m , bez- przytom nym w zro kiem i z n o w u u to n ą ł w rozm yślaniu. — T rzy d zieści la t r o ­ bił i d o ro b ił się c z e g o ? a! że, jak pies, na tak i czas w a ro w a ć m usi n a zim nie i deszczu, a!

— G liniew icz, m asz pech, m asz, serce, pech m asz! M iesiąc g d zie b y łe ś, dw a, czy rok, zaw sześ w k o ń cu iść m u siał w św iat, bo m asz pech,^ b o zaw sze się sta w a ło jak ie nieszczęście.

Zaczekaj, serce, a! — w Ż u b ra c h d o ­ brze ci było, a ? — n o i co, s to d o ły się spaliły, kto w in ien, a ? — G lin ie­

wicz w inien! G liniew icz w z ią ł kij, a i poszedł.

— A w K ijanach źle b y ło , a ? — D obrze. C h ło p a m aszy n a p o rw a ła . K to w inien, a ? — G liniew icz w in ien . A u jaśn ie p a n a ? — D ob rze. G lin ie ­ wicz d o s ta ł w p y sk — d o b rz e, b o G li­

niew icz m ia ł tam żonę, jaśn ie p a n zle­

ciał z b ro g u i z a b ił się. G liniew icz w inien — d o b rze. P rz ty k palcem w p le ­ cy i jaśn ie p an już na dole — G lin ie ­ w icz w inien! C zy kto u m a rł, czy się zabił, czy się spalił, czy zło d zie je ok rad li, kto w inien , a ? — G liniew icz w in ien !

— i G liniew icz b r a ł kij i sz e d ł sz u ­ kać no w ej słu żb y . S zn ap sa pijecie, a ?

— T o w a rz y sz nie o d e z w a ł się, w s p a rty 0 sk arp ę, n a k tó re j b y ł p rz y s ta w io n y sza ła s, s p a ł w najlepsze. G liniew icz się p o d n ió sł, św ieżą b u telk ę z w ó d k ą w y ­ c ią g n ą ł z p o d b a rło g u , p ił d łu g o 1 u s ia d ł z n o w u n a pniu, o p a r ł się ło k ­ ciam i o d ru g i i z a p a trz y ł się w o g ie ń , siejący k rw a w e blaski n a je g o szarą, jak b y z g a rn c a rsk ie j g lin v m o d e lo w a n ą tw arz, n a n o s d łu g i i haczy k o w aty , na b rw i szerok ie, i w g łę b i bladych, w y- p ełzły c h oczu n ieb iesk ich , b a rd z o w y ­

p u k ły c h i ja k b y w y stra sz o n y c h , z a p a ­ la ł ru b in o w e sk ry . S zero k ie sin e u sta d r g a ły m u u staw iczn ie ja k b y w łk a ­ niu p o w strz y m y w a n e m , p rz y s u w a ł się cora:-; bliżej o g n ia i n a p ó ł p rz y to m n ie n a s łu c h iw a ł, a sk o ro d o s ły s z a ł rzad sze u d e rz e n ia b ab , w y c h y la ł się i k rz y ­ czał c h rap liw ie:

— C h am y ! a ru sz ać się tam ! I s n u ł d alej g o rz k ie i ciężkie ro z ­ m y ślan ia w k ó łk o , z w łaśc iw y m p ija ­ kom u p o re m .

— O t to b ie los, a! S ie ro ta ś ty, G li­

niew icz. Z o n ęś m iał, a ? M ia ł — u m a rła . D zieciś m ia ł, a ? M iał — u m a rły . F a- m ilięś m iał, a ? u m a rła . S ie ro ta ś G li­

niew icz, a ? — S ie ro ta — d o p y ty w a ł się i o d p o w ia d a ł so b ie co raz senn iej

— G liniew icz w inien, a ? — W in ien ! K a fary h u c z a ły i w ciąż b iły ze stra sz liw ą au to m a ty c z n ą je d n o s ta j- no ścią, a rz ek a s z a m o ta ła się i p lu s k a ła w w ązkiem k o ry cie z w ście k ło śc ią co ­ ra z w ięk szą, a deszcz p a d a ł n ieu stan n ie, w b lask ach o g n isk w id ać b y ło , jak n ie ­ skoń czo n e, sko ne p ro m ie n ie w o d y , n ib y s ta lo w e nici, u d e rz a ły w ziem ię. N oc w lo k ła się ciężko, b ez g w iazd, i jak b y n ig d y nie m iał być dzień, ta k ciem ności św ia t zalały .

— G liniew icz w in ien , a ? — W in ien G liniew icz — s z e p ta ł, p o w iek i zaczęły m u ciężyć, se n n o ść o p a n o w a ła g o g w a ł­

to w n ie . B ud ził się na chw ilę, n a s łu c h i­

w a ł h u k ó w , o g lą d a ł się d o k o ła i zn o w u d rz e m a ł i śn ił i ro z m a rz a ł się ■.przy­

pom n ien iam i, k tó re w ch aoty czn ie sp la ­ ta n y m k łę b ie p rz e w a la ły m u się p rzez m ó zg , to się ja k b y s ta c z a ł w jak ąś g łą b , to p rz ez sen o b e jm o w a ł p ień rę ­ kam i i cichym , sm u tn y m g ło se m , ze łzam i, k tó re m u p ły n ę ły z p o d z a m ­

k n ięty ch p o w iek , s z e p ta ł: — W in ien G liniew icz, w in ien — i jęcz ał ciężko, c h ciał się zerw ać, iść; n ie m ó g ł, to p ień ścisk ał jeszcze silniej i z n o w u s p a ł cicho, alb o się p o d n o s ił b ez p rzy to m n ie i o d ru c h o w o k rz y cza ł:

— C h am y ! a ru szać się tam ! — sia ­ d a ł i s p a ł dalej.

N a ra z p o d n ió s ł g ło w ę , p rz e ra ż e n ie z a b ły s ło m u w oczach, w y c ią g n ą ł rę ­ 90

kę, ja k b y chcąc krzy k n ąć, ale w tej p ra w ie chw ili ro z le g ł się jak iś trz a sk , p o tem h u k o g ro m n y , aż ziem ia z a ję ­ czała i je d e n tylko, ale d łu g i, p rz e j­

m ujący, o k ro p n y ry k ludzki ro z d a rł p o w ie trz e i b rz m ia ł s tra s z n ie w n a g łe j ciszy, ja k a się zro b iła .

G liniew icz o p rz y to m n ia ł zu p e łn ie i p o b ie g ł d o k a fa ró w .

Jed e n z k a fa ró w z całein ru s z to ­ w aniem zw alił się i zm iażdżył ch ło p a, trz y m a ją c e g o sz n u ry o d kleszczów .

— P o c h o d n i! — ry k n ą ł strasz n y m

sio n o g o nieco na bok, n a d rzekę. G li­

niew icz sk ra p ia i m u tw a rz w o d ą, ro z ­ c ie ra ł ręce, d m u ch ał w n o zd rza, ale c h ło p ju ż n ie o d zy sk a ł przy tom no ści i k o n a ł.

— Jez u s! — rz ęża ł chrapliw ie, w cią­

g a ł w y k rz y w io n em i u stam i pow ietrze, w y p rę ż a ł się, że aż g ło w ą w y g n ia ta ł d ó ł w ro z m o k łe j glinie, p rz y m y k ał oczy, b o m u z ro zb itej g ło w y k re w la ła się stru m ien iem p o tw a rz y i ście­

k a ła aż n a piersi.

C h ło p i stali w o k o ło z tęp ym , rezy- g n ac y jn y m w y ra zem w tw a rz a c h ,

po-Pochodni — ryknął strasznym głosem Gliniewicz.

g ło se m G liniew icz, rz u cił się do sto s u p o g ru c h o ta n y c h desek i p ie rw sz y zaczął je o d w a la ć z g o rą czk o w y m p o ś p ie ­ chem , bo z p o d nich w y d o b y ł się ciężki, p rz y tłu m io n y jęk p rz y w a lo n e g o .

— R ozw alać, p sia k re w ! — k rz y k n ą ł na ch io p o w , ru sz ający ch się apatycznie.

P rzy n iesio n o p o ch o d n ie i p o chw ili w y ­ ciągnięto z p o d d rz e w a c h ło p a , od

nie-b ru d z o n y c h p rz y ro nie-b o cie, św iecących się o d deszczu w św ietle po cho dn i, rzucający ch b ru d n e sm u g i ś w ia tła na tw a rz u m ie ra ją c e g o i n a G liniew icza, k tó ry , w idząc, że w szelki ra tu n e k nic nie p o m o że, s ta ł z b o k u i z p o n u ry m b ły sk iem oczu p a trz y ł się w św ia tła . Z d ru g ie j s tro n y rzeki d o ch o d z ił je ­ d n o s ta jn y h u k b ab i śp iew :

91

Nima to ci, jak młynarzom, Bo na słońce nie wyłazom.

— Jez u ! — za c h a rc z a ł z n o w u k o ­ nający, ch c ia ł się unieść, ale b ra k ło m u sił, zaczął rw a ć palcam i ziem ię, zg rzy tać i d rg a ć k o n w u lsy jn ie całem ciałem .

— G rzela! — sz e p n ą ł k tó ry ś z c h ło ­ p ó w , p rz y k lę k ając ; k o n ając y rz ę ż a ł co­

raz bard ziej, o tw ie ra ł u s ta sze ro k o , p o ­ ły sk u jąc d w o m a rzęd am i b ia ły c h zę­

bów . C h ło p ja k ą ś b ru d n ą szm atą zw ią­

za ł m u ro z łu p a n ą g ło w ę , o b ta rłs z y m u k a p o tą tw a rz z a k rw a w io n ą , z d ją i czapkę, z a b ił w ziem ię, tu ż p rz y g io - w ie u m ie ra ją c e g o , je d n ą z la ta rń i za­

czął drżącym g ło se m pacierz.

— „ W im ię O jca i S y n a i D ucha Ś w ięteg o A m e n t“ .

— A m en t — o d p o w ied z ie li, k lęk a­

jąc w o k ó ł i o d k ry w a ją c g ło w y . J a ­ kiś tra g ic z n y n a s tró j ro z la ł się n a d n i­

mi w te j n a g łe j ciszy, ja k a z a p a n o w a ła , bo i n a d ru g ie j s tro n ie k a fa ry um il­

k ły i w id a ć b y ło s z e re g i cieniów , p rz e ­ su w ający ch p o k ła d c e n a rzece.

— „O jcze nasz, k tó ry ś je s t w n ie ­ bie, św ięć się im ię T w o je , p rz y jd ź k ró le stw o T w o je " — m ów ili g ło ś n o i z n am aszczen iem ; te n p ro s ty p acierz za k o n a ją c e g o i te n p ra w ie już tru p , co tam rz ęża ł o sta tn ie m tch n ien iem , roz- k rz y żo w an y w w alce ze śm iercią, p rz e ­ n ik a ł ta k ą p o w a g ą i m a je sta te m , że się chylili z b ojaźn ią, że bó l i stra c h za­

czął św iecić w e w szy stk ich oczach i zg in ać coraz niżej k ark i i g ło w y i w y ­ ry w ać g łę b o k ie w e stc h n ie n ie — „B ąd ź w ola T w o ja , jak o w niebie, ta k i na ziem i".

B rzm iał coraz ciszej p ac ie rz i u sta się trz ę s ły , łzy m ig o ta ły w oczach, żal 1 trw o g a p rz e g ry z a ły tw a rd e , k am ien n e serca i n ieu lęk ie, zbydK c~ ne p ra c ą d u ­ sze k o rz y ły się łk an iem w n a g ły m , o k ro p n y m k u rc zu stra c h u p rz e d śm iercią.

T y lk o G liniew icz nie k lęczał, p a ­ trz a ł na k o n a ją c e g o , na je g o s ta rą , zni­

szczoną tw a rz , n a g ło w ę zw iązaną, na klęczących, co się pochylali aż d o zie­

mi, bili się w p ie rsi w oln y m a u to m a ­ tycznym ruchem , tym sam ym , jakim k r ę ­

cili k o ło w ro ty , i p o w ta rz a ł so b ie ciągle i b ezm y śln ie p ra w ie :

— G liniew icz w inien , a ? — W inien.

G rz e la sk o n a ł, n arzu cili n a niego k a p o tę , zro bili ro d zaj p rz y k ry cia z d e­

sek, żeb y nie m ó k ł, i p o w ra cali w olno d o ro b o ty . K o ło w ro ty zaczęły skrzypieć w o ln o i b ab y , choć zrzadk a, b iły z d a­

w n ą s iłą , p o m p y p iszczały tło k am i, w szy stk o w ra c a ło d o daw m ego, tylko G liniew icz w ciąż w id z ia ł p rz e d sobą w y sa d z o n e z o rb it oczy, rozbitą, b u ch a­

jącą k rw ią g ło w ę i u s ta ro z w a rte sze­

ro k o , p o ły sk u ją c e rzęd am i b iały ch zę­

bów7 i k rzyczące: Jez u s! — i w ciąż p o ­ w ta rz a ł w k ó łk o :

— G liniew icz, w in ien , a ? — W inien!

Z e sz e d ł n a b rz eg , tam , g d zie nie do­

ch o d z ił żad en p ro m ie ń św ia tła , usiad ł n a ce m b ro w a n iu i sied ział. Jak ieś s tra ­ szne łk a n ie ro z ry w a ło m u piersi, du ­ siły g o łzy, ła m a ła rozp acz nieopow ie- dziana, a nie m ó g ł w y rw a ć z siebie ani jed n ej m yśli, sied ział, jak m artw y , bez ru ch u , z a p a trz o n y w czarny, ru ­ chom y o d m ęt, co sz u m ia ł p rz e d nim, b ry z g a ł n a n ie g o p ia n ą i lizał mu sto p y . W lesie, k tó ry s ta ł zaraz, czarną ścianą, ro z le g a ły się jak ieś krzyki, h u ­ kan ia, jęk i sm u tn e, to rzek a ro zb ijała się po m ięd zy drzewram i, b u lg o ta ła , ja k ­ by p łaczem , to d ru ty teleg raficz n e za­

częły jęczeć żało śliw ie, trz ą ś ć się, za­

w o d zić d zik ą i p rz ejm u ją cą pieśń, niby a rfa eolska, na k tó re j n o c w y g ry w a ła sw o je m elo d je tajem nicze, to jakieś p tak i z krzy kiem z ry w a ły się z drzew , to w ia tr zm ącił w szy stk o , rzu cił się na . las, p rz e św isty w a ł, g łu s z y ł o d g ło s y k a­

fa ró w , bijących już z d a w n ą ciągłością

— to p rz y ciszało się i o d k a fa ró w po p ły n ę ła sm u tn ie z a w o d zo n a pieśń.

— G liniew icz w inien, a? — W iniey G liniew icz, w in ien — p o w ta rz a ł i p o d ­ n o sił się, jak b y chciał w ziąć kij i iść w św iat, i ju ż w id ział p rz e d so b ą drog i, tu ła c z k ę , n ęd zę d aw n ą, g łó d , p o n ie­

w ierk ę... L o p a d ł ciężko z p o w ro te m , bez sił, i łzy, p o w strz y m y w a n e d łu g o , p o la ły m u się p o tw a rz y gry zący m s tru ­ m ieniem . U p a d ł n a ziemię^ i nie m o g l już nic m ów ić, an i m yśleć, tylko p ła ­ k a ł, p ła k a ł, p ła k a ł...

92