• Nie Znaleziono Wyników

Problemy związane z drugim kodem

4. Praktyka przekładu środowiskowego

4.3. Wyniki badań

4.3.7. Problemy związane z drugim kodem

Drugi kod to język przekładu, niezależnie od tego, który z nich jest ojczystym językiem tłumacza. Dlatego też, tak jak i w przypadku języka oryginału, w tłumaczeniu dwustronnym mówić można o dwóch przypadkach: pierwszy, gdy tłumacz tworzy komunikat w języku ojczystym, drugi — gdy robi to w języku dla siebie obcym. Co ciekawe, da się zauważyć, że nie jest regułą, by tłumacze preferowali przekład z języka obcego na ojczysty, zwłaszcza w przypadku techniki symultanicznej. Wiele zależy od indywidualnych preferencji i umiejętności radzenia sobie z problemami, jakie powstają w jednym i drugim przypadku.

Podstawowym zagadnieniem analizowanym pod kątem reekspresji w języku docelowym jest ekwiwalencja, a właściwie stopień ekwiwalencji tekstów zarówno na poziomie globalnym, jak i w zakresie poszczególnych jednostek językowych. Termin ten jest jednak jednym z bardziej kontrowersyjnych w teorii tłumaczenia, gdyż przez różnych badaczy używany jest w innym zakresie i do określenia różnych zjawisk (por.

Hejwowski 2009). W przekładzie środowiskowym, w którym, jak widzieliśmy, na sens wpływać może cała gama czynników, znajdowanie adekwatnych odpowiedników językowych staje się niezwykle trudnym zadaniem, graniczącym z niemożliwością.

Krzysztof Hejwowski pisze, że:

Zarówno tłumacz, jak i teoretyk-realista zdają sobie sprawę z tego, że tekst wyjściowy i tekst docelowy nie mogą być identyczne i zadowalają się ich względnym podobieństwem (Hejwowski: 2009: 13).

Trudno się wobec tego nie zastanawiać na czym ma polegać to podobieństwo i co powinno stanowić dominantę w przekładzie ustnym środowiskowym. Należałoby zgodzić się z badaczami postulującymi mierzenie jakości produktu końcowego stopniem osiągniętego sukcesu komunikacyjnego, a nie adekwatnością zastosowanych odpowiedników językowych czy technik tłumaczeniowych użytych w przypadku ich braku. Ma to oczywisty związek z faktem, który podkreślaliśmy wcześniej, a mianowicie brakiem czasu na sprawdzenie nieznanych elementów kodu przez tłumacza ustnego, który działa pod presją czasu i w ramach swojej wiedzy, zawsze przecież w jakimś stopniu ograniczonej. Stąd też posiłkuje się on często różnymi technikami przekładowymi, mającymi pomóc mu w wykonaniu zadania w sytuacjach nieoczekiwanych. Z technik zestawionych przez Daniela Gile’a podczas badań nad

przekładem konferencyjnym, do tłumaczenia środowiskowego odnieść można (1995, cyt. przez Tryuk 2007: 124):

– odtwarzanie informacji z kontekstu,

– czekanie z przekazaniem komunikatu na istotną informację, – posiłkowanie się dokumentacją,

– stosowanie hiperonimów, – odtworzenie fonetyczne, – ominięcie taktyczne, – wytłumaczenie, – parafraza, – uproszczenie,

– tworzenie tekstu paralelnego,

– adaptacja fonetyczna lub morfologiczna,

– tłumaczenie na poziomie jednostek językowych (transkodowanie), – odsyłanie słuchaczy do innych źródeł,

– zmiana kolejności podczas wyliczania, – notowanie,

– stosowanie zmiennego décalage czyli opóźnienia w przekładzie, – wyprzedzanie mówcy (antycypacja).

W zestawieniu tym pominięte zostały te metody postępowania, które mogą mieć zastosowanie jedynie w przypadku tłumaczenia konferencyjnego, jak na przykład wyłączenie mikrofonu. W przeciwieństwie do strategii, techniki stosowane są do manipulacji tekstem na poziomie jednostkowych elementów kodu w celu rozwiązania konkretnego problemu (Tryuk 2007: 122). Pojawiają się one, gdy jakiś element – czy to językowy czy pozajęzykowy – uniemożliwia tłumaczowi przyjęcie preferowanej strategii tłumaczenia dosłownego.

Tłumacze zapytani o problemy językowe związane z ich przekładem zwrócili uwagę na fakt, który już przedstawialiśmy, a konkretnie, że wiedza, jaką się posiada podczas wykonywania pracy, nigdy nie jest całkowita. Dotyczy to zarówno orientacji w tematach ogólnych, jak i znajomości języków przekładu. Jedna z respondentek stwierdza między innymi:

Trudność polega na tym, żeby mieć cały wachlarz rejestrów, terminologii, zarówno po polsku, jak i po angielsku. Trzeba znać wyrażenia slangowe a także te z wysokiego rejestru prawniczego (K.J.).

Widać zatem, że wiedza ta musi dotyczyć zarówno języka literackiego i specjalistycznego, jak i potocznego, często slangowego. Może ona mieć wpływ zarówno na możliwość zrozumienia danego elementu kodu, co komentowaliśmy w poprzednich rozdziałach, jak i wyrażenia komunikatu w przekładzie. O trudnościach, jakie można napotkać, tłumacząc pewne elementy wypowiedzi oryginalnej, jedna z tłumaczek mówi:

Czasem są używane przekleństwa. Ponieważ sama ich nie używam, źle się czuje, gdy muszę je tłumaczyć (A.N.).

W przypadku, gdy trudności w oddaniu sensu komunikatu w języku docelowym wynikają właśnie z nieznajomości odpowiednich struktur bądź terminologii, tłumacze przyznają się do używania pewnych technik manipulacyjnych. Zdają się one jednak działaniem raczej intuicyjnym niż zaplanowanym, stosowanym, jak w poniższym przykładzie, jako ostatnia deska ratunku dla osiągnięcia celów komunikacyjnych:

Na pewno zdarzało mi się czasami, że zabrakło mi słowa i musiałam to zastępować słowem, które w jakiś sposób oddawało to, co ta osoba powiedziała, ale nie tak dobrze jak słowo, które właśnie mi uciekło (J.K.).

Tłumacze zdają się najbardziej świadomi stosowania technik związanych z zastępowaniem nieznanego sobie odpowiednika ekwiwalentem przybliżonym (parafraza, hiperonim, paralela), jak w przykładzie powyżej, lub metody omówienia, jak wytłumaczenie i uproszczenie. Z pierwszym mamy do czynienia w poniższych przykładach:

Zapomniałam na przykład […] którejś z jednostek chorobowych. Więc opowiedziałam, że tak powiem, dookoła, dokładnie. Znałam tą chorobę i opowiedziałam [o niej] po prostu, dwoma czy trzema słowami ja opisałam. […] Jest sporo [takich] przypadków zwłaszcza w szpitalu. Jeżeli chodzi na przykład o counselling. Wiadomo, że w Polsce jest „psychoterapia”, „psycholog”, [ale]

nie ma tak naprawdę […] takiej instytucji jak counselling, bo […] tutaj może to być osoba, która wcale nie ma skończonej na przykład psychoterapii. Więc w tym momencie próbowałam właśnie wytłumaczyć, że jest to coś pomiędzy psychologiem i psychoterapeutą, ale nie do końca. I to czasami sprawiało problem. Ale zazwyczaj dało się z tego wybrnąć, […] opisując to [pojęcie] […].

I widać było, że informacja została przekazana, tylko że po prostu zajęło to troszeczkę więcej czasu. […] Co jakiś czas zdarzało się, że […] trzeba było użyć tych kilku słów więcej i opisać to, co mam na myśli, bo nie ma po prostu odpowiednika polskiego. Bądź na przykład jest [tylko]

wyraz zapożyczony, już na tyle używany nawet […] w Polsce, że po prostu nie można tego przetłumaczyć lepiej (E.M.).

Niektóre instytucje prawne czy nawet pewne przestępstwa nie mają w ogóle odniesienia do polskiego ustawodawstwa karnego. Na przykład: in control of vehicle, in charge of vehicle, failing to attend, tego nie ma w polskim kodeksie wykroczeń czy karnym, czy w prawie drogowym. One

nie istnieją, więc trzeba wtedy używać określeń, nazwijmy to opisowych. Wtedy trzeba po prostu stosować definicje (A.T.).

Do stosowania uproszczeń z kolei przyznaje się inna badana:

Zwykle tłumaczenie z angielskiego na polski, czyli to, co mówili pracownicy instytucji do polskiego oskarżonego […] postawionego przed irlandzkim wymiarem sprawiedliwości, […] było uproszczone […]. Jeżeli były to jakieś powtarzające się pytania, to już rzeczywiście znałam terminologię i wiedziałam jak to powiedzieć w taki, w cudzysłowie, prawniczy sposób. W innych przypadkach było to uproszczone (K.J.).

Aby dokładnie przeanalizować preferencje tłumaczy dotyczące technik tłumaczeniowych, należałoby przeprowadzić osobne badania nastawione na produkt, co wychodzi poza ramy niniejszej pracy. Dlatego podkreślimy tylko w tym miejscu, że przyznają się oni jedynie do stosowania takich metod, które nie zmieniają zasadniczo sensu przekazu. Ponadto zachowania, mające na celu ochronę tłumacza i jego wizerunku, uznają za nieetyczną. Oto najbardziej stanowcza wypowiedź dotycząca tej kwestii:

Jeżeli nie wiemy, to nie [należy] konfabulować i […] wymyślać, tylko jasno powiedzieć:

„nie znam tego słowa, czy można by to sparafrazować” itd., a nie udawać, że się zna. Bo to by byłoby bardzo nieodpowiedzialne. […] Nie przekłamywać, nie udawać, że się wie jak się nie wie, czyli powiedzieć, poprosić o wyjaśnienie. […] Czyli trzeba być odpowiedzialnym. I starać się, żeby ta funkcja była jak najbardziej efektywna i zachowywać się na tyle etycznie, żeby nie przekłamywać – że tak powiem – perfidnie (A.B.).

Potwierdza się także deklarowany przez badanych priorytet osiągnięcia sukcesu komunikacyjnego, najchętniej za pomocą stosowania strategii tłumaczenia dosłownego:

Po pierwsze staram się tłumaczyć w taki sam sposób w jaki coś zostało powiedziane w oryginale, czyli trzymać się tego samego rejestru. Dopiero wtedy gdy widzę, że dana osoba może sobie nie radzić z danym słownictwem czy terminologią, w jakiej to zostało powiedziane, to wtedy mówię już bardziej opisowo i zwracam uwagę osobie, której słowa tłumaczę, że właśnie zaczynam tłumaczyć opisowo, bo dana osoba może sobie nie radzić z tym słownictwem. Na przykład jak ktoś mówi o czymś werbalnym, mówię, że przeciętna osoba, która nie jest zbyt wykształcona, może w Polsce nie wiedzieć, co to znaczy „werbalna”. Dlatego tłumaczę, że verbal, to jest „słowny”, a nie „werbalny” (J.J.).

W powyższym przypadku zastosowana technika tłumaczeniowa nie jest spowodowana nieznajomością kodu języka docelowego, ale wpływem innego elementu sytuacji komunikacyjnej, czyli potrzebami odbiorcy. Zgodnie z teorią skoposu tłumacze przyznają, że najczęściej dopuszczają się manipulacji na docelowym kodzie właśnie ze względu na tą stronę interakcji. Komentują to następująco:

[Imigranci] to są ludzie, którzy pochodzą z bardzo różnych środowisk. […] Tłumaczę dla nich na przykład w szpitalu albo w sądzie, […] czyli tam, gdzie używamy bardzo specjalistycznej terminologii. I często kiedy ja przekładam coś zgodnie z tym jak to zostało powiedziane, czyli językiem bardzo formalnym, oficjalnym i używam sama specjalistycznej terminologii w moim języku polskim, to często się okazuje, że te osoby nie rozumieją co ja do nich mówię, bo to wynika z ich poziomu wykształcenia (M.W.).

Terminologia może być bardzo techniczna w sądzie i w szpitalu też się taka może zdarzyć.

Dla mnie ta terminologia może być zrozumiała, ale jeżeli przetłumaczę ją tak jak należy na język polski, może być niezrozumiała dla pacjenta czy osoby, która – nie chcę powiedzieć, że jest nieoczytana czy nieobyta – ale […] która może nie używa takiego języka technicznego na co dzień, albo która nie miała z takim językiem do czynienia […] Jeśli widzę, że pacjent czy dana osoba nie bardzo rozumie, to staram się upraszczać (J.J.).

Niektórzy z badanych przytaczają konkretne przykłady na wyjaśnienie tego postępowania:

Pamiętam kiedyś byłem na […] zebraniu, gdzie kilka osób z angielskiej instytucji przeprowadzało pewien wywiad z osobami, które zostały poszkodowane przez pracodawców. […]

Ta osoba, która przeprowadzała ten wywiad, mówiła [w sposób] dosyć skomplikowany w sensie słownictwa, a wiem, że dla osób […], do których to było skierowane było to niejako niezrozumiałe, znaczy byłoby, […] gdybym tak dokładnie to przetłumaczył (Ł.K.).

W tłumaczeniach medycznych często […] [zdarzali się] polscy Romowie, którzy nie są zbyt wysoko wykształceni. Którzy nie do końca rozumieli język polski, jeśli chodzi o terminy medyczne czy terminy prawne. Tak że trzeba było w tłumaczeniu […] upraszczać język, albo tłumaczyć „z polskiego na nasze” (J.J.).

Jednak także w tych przypadkach tłumacze zapewniają, że starają się trzymać strategii tłumaczenia dosłownego jak długo jest to możliwe. Przykładem niech będzie poniższa wypowiedź:

[Tam] gdzie wchodził w grę język prawniczy czy język medyczny, to [gdy] wiedziałam albo wydawało mi się, że osoba, dla której tłumaczę nie zrozumie danego wyrażenia, […] [to]

używałam poprawnego wyrażenia i potem tłumaczyłam co to znaczy. Czyli […] dawałam oficjalną medyczną nazwę choroby, po czym mówiłam jak ona się w potocznym języku nazywa, tak jak my wszyscy ją znamy. […] Teraz na myśl mi przychodzi, choć to może nie jest najlepszy przykład:

„epilepsja” i „padaczka”. W każdym razie ja uważam, że zrozumienie jest najważniejsze w tłumaczeniu środowiskowym, że tutaj nie chodzi o to, żeby to tłumaczenie było idealnie zrobione, […] – czy idealnie na tyle, na ile można oczywiście – […], tylko żeby było to przedstawione w taki sposób, żeby […] odbiorca to zrozumiał, jeżeli da radę to w stu procentach.

[…] Tłumacz środowiskowy […] powinien być też dobrym obserwatorem, powinien brać pod uwagę to dla kogo tłumaczy (J.K.).

Takie postępowanie, jak widać stosunkowo powszechne, wiąże się niewątpliwie z omawianym wcześniej rozdarciem między sensem i intencjami zamierzonymi przez nadawcę, a oczekiwaniami i możliwościami zrozumienia przez odbiorcę. Podkreśla to w swojej wypowiedzi inny tłumacz:

Specjaliści używają bardzo wyrafinowanego języka specjalistycznego i tutaj może być problemem nie tyle to, że ja nie rozumiem albo nie umiem przełożyć, tylko […] [czy] osoba, do której mówimy, rozumie. I w tym momencie bardzo często trzeba się zastanowić jak wypowiedź lekarza na przykład, która jest bardzo złożona i skomplikowana, przedstawić w sposób […]

przystępny bez ubytku na znaczeniu, bo to też jest w pewnym sensie problem (Ł.K.).

W wypowiedziach tłumaczy, którzy zdają się uważać, że priorytetem w osiągnięciu sukcesu komunikacyjnego jest, aby odbiorca zrozumiał wiadomość, rysuje się zatem pewna prawidłowość. Można to łatwo wyjaśnić, gdy weźmie się pod uwagę dialogowy charakter przekładu środowiskowego. Dokładniej tłumaczy to poniższe stwierdzenie:

Standardowe formułki, których używają czy prawnicy czy policjanci, są często skomplikowane. Nawet jeśli ja przełożę je dosłownie i idealnie na docelowy język, powiedzmy język polski, to często się zdarza, że osobnik, któremu ja tłumaczę, nie rozumie o co w tym wszystkim chodzi. W związku z tym trzeba niekiedy uprościć ten przekaz, aby on go rozumiał i aby był w stanie odpowiedzieć na to, o co jest pytany (J.K.-S.).

Można zatem zauważyć, że gdyby tłumacze konsekwentnie stosowali strategię tłumaczenia dosłownego albo nadrzędnie traktowali kwestię intencji nadawcy, pojawiłyby się istotne problemy w przebiegu interakcji, przejawiające się na przykład brakiem odpowiedzi na postawione pytanie.

Z przytoczonych przykładów wynika, że tłumacze środowiskowi mają świadomość, iż ich wiedza i umiejętności językowe nie są absolutne i praktycznie w każdej sytuacji mogą napotkać problemy związane z niemożliwością znalezienia właściwego ekwiwalentu dla danej jednostki znaczeniowej. Stosują wtedy różnego rodzaju techniki tłumaczeniowe, których dobór jednak nie wydaje się świadomy, jak to zapewne ma miejsce w tłumaczeniu pisemnym, a raczej intuicyjny, co tłumaczy się presją czasu. Co jednak typowe dla przekładu tego typu, te same techniki okazują się pomocne także wtedy, gdy odpowiedniki są znane pośrednikowi językowemu, ale ich zastosowanie groziłoby fiaskiem komunikacji. Są one w takiej sytuacji stosowane w sposób bardziej zamierzony, często jako uzupełnienie pierwszej wersji przekładu, gdy daje się zauważyć problemy w zrozumieniu informacji przez odbiorcę. Celem nadrzędnym tłumacza jest zatem sukces komunikacyjny, nawet kosztem poprawności językowej czy części zawartości informacyjnej, jak intencje nadawcy stojące za doborem językowych środków przekazu.