• Nie Znaleziono Wyników

Wydawać być się mogło, że zapewnienie kobietom z klasy niższej wykształcenia zawodowego mogłoby im pomóc pokonać wszelkie trudności, w próbach włączenia się w procesy emancypacyjne. Wykształcenie fachowe pozwoliłoby im zarabiać więcej, co z kolei uwolniłoby je od podejrzeń o pokątną prostytucję. Pozwoliłoby im też pracować mniej i w lepszych warunkach, dzięki czemu opinia publiczna straciłaby argument, że praca zarobkowa niszczy rodziny i zabiera matki dzieciom. Praca fabryczna czy rzemieślnicza straciłaby odium kary za grzechy czy tragicznej ostateczności, która nieszczęśliwe kobiety wiedzie do upadku, chorób i wykluczenia społecznego. Pozostaje jednak pytanie, czy szkoły rzemieślnicze, potencjalne panaceum na los robotnic, w ogóle były do nich kierowane.

Choć od władz oświatowych, mimo nawoływań publicystów i obietnic ministerstwa366, nie wypłynęły żadne konkretne działania367, to jednak w drugiej połowie dziewiętnastego wieku zaczęły powstawać prywatne szkoły rzemieślnicze dla kobiet. Jak pisała Józefa Bojanowska w serii artykułów dla „Kuriera Warszawskiego” z 1895 roku:

„Ogólny przewrót ekonomiczny wywołał wśród kobiet gorączkowy odwrót do3 rzemiosł, zwłaszcza w latach od 1870 do 1890 r.; rzemiosła bowiem wydały się kobietom łatwym terenem do zdobycia samodzielnej egzystencji w utrudnionych warunkach bytu”, co „dało impuls otwieraniu specjalnych szkół rękodzielniczych dla kobiet”368.

366 Według ustawy cara Aleksandra II z 1864 roku, „konieczność wymaga przyjąć ogólny pod względem wy-chowania kobiet systemat, zgodnie z potrzebami różnych stanów, albowiem umysłowe i moralne ukształtowa-nie ludności żeńskiej będzie najlepszą rękojmią należytego ukształcenia przyszłych pokoleń”, zob. Dionizja Wawrzykowska-Wierciochowa, Tajne pensje żeńskie w Królestwie Polskim, „Rozprawy z Dziejów Oświaty”

1967, nr 10, s. 109.

367 Jak pisze Józef Miąso, władze oświatowe nie przywiązywały właściwie żadnej wagi do problemu zawodo-wego kształcenia dziewcząt. Ustawa o szkłach zawodowych z 1888 roku nie wspominała w ogóle o szkołach żeńskich. Dopiero w 1912 roku Ministerstwo Oświaty opracowało projekt ustawy o żeńskich szkołach zawo-dowych, jednak nie wszedł on w życie przed 1914 rokiem. Józef Miąso, Szkolnictwo zawodowe w Królestwie Polskim w latach 1815-1915, Ossolińscy, Wrocław 1966, s. 182.

368 Józefa Bojanowska, Szkoły rzemiosł dla kobiet, „Kurier Warszawski”, 1895, nr 349, s. 2.

Piotr Adamek, wspierając się między innymi badaniami „pani E. Gnauck-Kuhne”,

„znakomitej znawczyni życia kobiecego w świecie zarobkowym”, która „aby poznać życie pracownic fabrycznych, pracowała przez pewien czas jako zwykła robotnica”369, dowodził, że wykształcenie kobiet w szkołach rzemieślniczych nie tylko może być lekarstwem na fatalne położenie robotnic, ale w perspektywie uzdrowi klasę robotniczą. Pisał, że niskie zarobki robotnic wynikają, po pierwsze, z naturalnej skłonności kobiet do traktowania pracy jako przykrego przerywnika w oczekiwaniu na zamążpójście; „nie oddają się one zawodowi całym sercem i duszą, tylko zerkają okiem w stronę konkurenta, który by je od pracy wybawił”. Takie postawy Adamek składał na karb ówczesnego wychowania dziewcząt, którym w szkołach nie wpajało się etyki pracy. Po drugie, robotnice ułatwiały fabrykantom wyzysk: mogli je zatrudniać zamiast mężczyzn za niższą pensję: „pracują kobiety każdego wieku na własną szkodę i niekorzyść społeczeństwa, ponieważ chciwość pracodawców tanią kobiecą siłę roboczą ponad męską przekłada, a z drugiej strony bieda kobiety do tego zmusza”. Rozwiązaniem miało być utworzenie listy zawodów, w których zatrudniano by wyłącznie kobiety (lista tożsama jest mniej więcej ze spisem cytowanym we wcześniejszej części rozdziału). W ten sposób nie stwarzałyby mężczyznom konkurencji i nie psuły rynku, a jednocześnie takie ustanowienie prawa wymuszałoby ich powszechną edukację rzemieślniczą. „Aby kobiety mogły w zawodach odpowiednich być w całym tego słowa znaczeniu roboczą siłą, muszą zdobyć fachowe wykształcenie. A tego można nabyć jedynie w szkołach fachowych.”

Trudno w tych postulatach dostrzec aspekt emancypacyjny. Owszem, Adamek i cytowani w jego tekście specjaliści nie odmawiali kobietom prawa do pracy, twierdzili nawet, że praca zarobkowa kobiet w przemyśle może być pożyteczna dla całej klasy robotniczej. Podtrzymywali jednak tradycyjny pogląd na miejsce kobiety w społeczeństwie i przekonanie, że pewnych zawodów z powodów moralnych kobiety wykonywać nie powinny. Nawoływanie do edukacji rzemieślniczej było tu raczej sposobem rozwiązania problemu społecznego, a jednocześnie – zmyślnym projektem mającym zamknąć kobiety w z klasy niższej czy średniej w pewnym kręgu zawodów, obmyślonym tak, by w gruncie rzeczy nie naruszały stereotypu. Wobec argumentu, że praca fabryczna zmniejsza liczbę dziewcząt zatrudniających się jako służące, Adamek głosił potrzebę edukacji fachowej w tym zakresie; jej brak miał powodować, że „dziewczyny przedkładają z powodu niezrozumienia wartości i korzyści, jaką daje życie w rodzinie, choćby obcej, samodzielne i

369 Piotr Adamek, dz. cyt., s. 12, kolejne cytaty 32, 35, 32.

wolne życie na bruku miejskim, nie baczą na niebezpieczeństwa z nim połączone, ponad kontrolę pani domu”. Miałyby temu zaradzić kursy gospodarstwa domowego, dzięki którym dziewczęta „same zwróciłyby się do służby domowej zamiast do fabryk”. Adamek nie wiedział lub nie chciał wiedzieć, że właśnie kobiety choć trochę lepiej wykształcone trafiały do pracy do fabryki, służbę pozostawiając głównie analfabetkom. Edukacja fachowa miała w jego ujęciu nie tylko uporządkować rynek pracy fabrycznej, ale również przywrócić kobiety tam, gdzie ich miejsce – do domu, choćby obcego, ograniczając ich zatrudnienie do prac usługowo-opiekuńczych.

Inni publicyści epoki nie podzielali zdania Adamka. Dyskusja na temat konieczności zakładania szkół zawodowych toczyła się w prasie od początku lat siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku, tekst Adamka zaś pochodzi z roku 1909.

Większość artykułów powtarzała tezy wyrażone przez Orzeszkową i Dzieduszycką - wykształcenie zawodowe nie tyle miało zachęcić kobiety do pracy w sektorach zgodnych ze standardami kobiecości, ile winne było dać im możliwość godziwego zarobku i samodzielności finansowej niezależnie od pochodzenia klasowego oraz zapewnić poczucie użyteczności w społeczeństwie370. I tak na przykład Edward Prądzyński, autor książki O prawach kobiety z 1873 roku, pisał rok wcześniej w artykule w „Ekonomiście”, że kobiecie potrzebne jest wykształcenie zawodowe, dzięki któremu może uchronić się od nędzy w razie staropanieństwa, a w wypadku wyjścia za mąż – swoją wykwalifikowaną pracą pomagać mężowi w utrzymaniu rodziny371.

Od damskich robótek ku zaszczytnemu rzemiosłu

Szkoły rzemieślniczo-rękodzielnicze dla kobiet, nazywane często zakładami, powstawały w miastach już od początku lat siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Józef Miąso wymienia tu przede wszystkim warszawski Zakład Rękodzielniczo-Przemysłowy dla Kobiet, założony w 1869 roku przez małżeństwo państwa Schmidtów, podobno z inicjatywy żony, Wandy372. Jednak to jej mąż, Rudolf, podpisywał się pod wszystkimi artykułami prasowymi dotyczącymi szkoły, a i w publicystyce funkcjonowała ona jako „szkoła

370 Por. „Przegląd Tygodniowy”, 1882, nr 21, „Gazeta Rzemieślnicza”, 1895, nr 45, „Bluszcz „1896, nr 5,

„Przedświt” 1895, nr 10, „Przedświt” 1896, nr 9, cykl artykułów Szkoły Rzemiosł dla kobiet Józefy Bojanow-skiej w „Kurierze Warszawskim”, 1895, nr 349-351.

371 Zob. Edward Prądzyński, Wyzwolenie ekonomiczne kobiety, „Ekonomista”, 1872, nr 10.

372 Józef Miąso, dz. cyt., s. 177.

rzemieślnicza p. Schmidta”. Szkoła, do której za chwilę wrócę, była pierwszą z kilku, jeśli nie kilkunastu tego typu placówek założonych w Warszawie. W 1873 roku powstał prywatny Zakład Rzemieślniczo-Rękodzielniczy Edwarda Łojki373, w 1874 roku – Zakład Rzemieślniczy Olimpii Suchowiekiej. Hrabina Cecylia Plater-Zybertówna założyła w 1882 roku Zakład Przemysłowo-Rękodzielniczy, a w1885 roku powstał podobny zakład Aleksandry Korycińskiej. Podobne szkoły powstawały w Kaliszu, Radomiu, Włocławku czy Lublinie.

Wydaje się, że mimo rozmaitości zawodów wskazywanych przez publicystów jako odpowiednie dla kobiet i mimo ostrzeżeń przed bezlitosnym rynkiem pracy, na którym jest już nadmiar szwaczek, najbardziej popularnym kierunkiem kształcenia było krawiectwo. W szkole Łojki blisko 60% dziewcząt wybierało taki kurs. Podobnie w zakładzie Korycińskiej większość dziewcząt wybierała naukę kroju i szycia374. Kierunek krawiecki okazał się na tyle popularny, że w Warszawie tylko w 1889 roku powstało sześć szkół zawodowych dla kobiet, oferujących zajęcia z kroju i szycia. Większość z nich jednak, jak pisała Józefa Bojanowska, upadła już na początku lat dziewięćdziesiątych375. Drugim popularnym kierunkiem było introligatorstwo. Większość zakładów rzemieślniczych oferowała kursy introligatorskie, które cieszyły się tylko nieco mniejszym powodzeniem niż kursy krawiectwa. Introligatorstwa uczyły Szkoła Połączonej Pracy Kobiet, Zakład Rękodzielniczy dla Kobiet, Nowa Szkoła Rzemiosł Aleksandry Korycińskiej, Zakład Naukowo-Rzemieślniczy dla kobiet Olimpii Suchowieckiej, Szkoła Artystyczno-Rzemieślnicza Gutowskiej, szkoła Stanisława Gremblickiego, a także wielu nauczycieli prywatnych, ogłaszających w prasie swoje kursy i werbujących uczennice376.

Wybór tych dwóch specjalności pozwalał kobietom na edukację w zakresie działań i tak przypisywanych im tradycyjnie. Krawiectwo i introligatorstwo to przecież posunięte do rangi specjalizacji zawodowej „robótki ręczne”. Jak pisała Jadwiga Waydel-

373 W ciągu 12 lat istnienia zakładu przewinęło się przez niego 1040 uczennic, z czego kroju sukien uczyło się 645, kwiaciarstwa 135, introligatorstwa 103, rękawicznictwa 34, kroju bielizny 58, szewstwa 10. Zob. Dwu-nastoletnia działalność zakładu rękodzielniczego dla kobiet (1874-1886), Warszawa 1886, s. 7.

374 Józef Miąso, dz.cyt., s. 180.

375 Józefa Bojanowska, dz.cyt, nr 351.

376 Zob. „Kurier Warszawski”, rocznik 1876, 1879, 1880, 1882, 1884. Dokładny wykaz szkół introligatorstwa dla kobiet oraz odnośniki bibliograficzne do ogłoszeń prasowych nauczycieli prywatnych znajdują się w arty-kule Elżbiety Pokorzyńskiej, Emancypacja kobiet w zawodzie introligatorskim w Warszawie w końcu XIX i na początku XX wieku, „Bibliotekarz Podlaski”, 2014, nr 28, s. 38-39.

Dmochowska, tłumaczka i autorka dwóch tomów wspomnień o Warszawie przełomu wieków, „z czasem znajome panie zaczęły uczyć́ się̨ wytłaczania na skórze i metalu, introligatorstwa,(…) te zajęcia jednak wymagały już warsztatu, często oddzielnego pomieszczenia, przestały należeć́ do damskich robótek, wkraczały niejako w zaszczytną dziedzinę rzemiosła artystycznego”377. Po raz kolejny pojawia się tu kategoria użyteczności, moment, w którym zajęcia z zakresu nieprzydatnych „damskich robótek” przekształcają się w użyteczne, zaszczytne rzemiosło. Edukacja pozwala nadać wyższy status powstającym przedmiotom, a zarazem zapewnia emancypację samym wytwórczyniom. Dla kobiet z burżuazji, czyli większości uczennic szkół rzemieślniczych, owe roboty ręczne stają się, dzięki przejściu przez szkołę rzemieślniczą, pracą, a nie sposobem zabijania czasu i oznaką przynależności do Veblenowskiej „klasy próżniaczej”. Jeśli według Veblena przynależność do klasy próżniaczej „polega na posiadaniu, a nie na wytwarzaniu, na eksploatacji, a nie na działalności użytecznej”378, to szkolenie zawodowe pozwalało kobietom na zastąpienie

„uprawiania próżniactwa”, jak to określa Veblen, przez produkcję. A co kluczowe, mogły tego dokonać, wykonując cały czas te same zadania. Emancypacja dokonywała się bez głośnych haseł. Być może dlatego właśnie te zawody cieszyły się największą popularnością.

Podjęcie zawodu tradycyjnie męskiego, jak proponowane przez Orzeszkową i Dzieduszycką tokarstwo czy szewstwo, wymagałoby kroku dalej. Przekształcenie tradycyjnych robótek domowych w pracę zawodową było łatwiejsze i mniej obrazoburcze.

Kogo stać na czesne w zakładzie p. Schmidta?

Powstawanie szkół rzemieślniczych dało pretekst do burzliwej dyskusji prasowej.

W jaki sposób można rozwiązać problem ogromu niewykwalifikowanej siły roboczej i jak szkoły te mogą pomóc w poprawie warunków życia kobiet z klasy robotniczej? Szkoły rzemieślnicze nastawione były na płacące uczennice z klasy średniej, a nie na kształcenie najszerszej i najbiedniejszej grupy kobiet pracujących zarobkowo. Tymczasem to one stanowiły problem.

Debata prasowa, która rozpętała się przy okazji założenia w 1869 roku szkoły państwa Schmidtów, może posłużyć za przykład dyskusji toczącej się wokół szkół rzemieślniczych. Jako że była to pierwsza tego typu placówka, opinia publiczna poczuła się w obowiązku ocenić zasady rządzące zakładem, a także pilnie śledzić wyniki.

377 Jadwiga Waydel-Dmochowska, Dawna Warszawa. Wspomnienia, PIW, Warszawa 1959, s. 292.

378 Thorstein Veblen, Teoria klasy próżniaczej, MUZA SA, Warszawa 2008, s. 64, kolejny cytat: s. 70.

Dyskusję rozpoczęła już w 1869 roku Józefa Dobieszewska w „Tygodniku Ilustrowanym”, wyrażając zasadnicze wątpliwości co do przydatności zakładów rzemieślniczych dla kobiet z ludu. „Wiadomo – pisała – jak wielka ilość kobiet (…) znajduje się u nas w potrzebie szukania zarobku. (…) Gdy więc teraz pan Schmidt otworzył swój zakład przemysłowo-rękodzielniczy dla kobiet, sądziłam, że będzie od razu przepełniony.

Tak się jednak nie stało”379. Dobieszewska wskazywała dwa powody, dla których kobiety nie garną się do nauki w zakładach rzemieślniczych z nadmiernym zapałem. Po pierwsze, miesiąc nauki w zakładzie państwa Schmidtów kosztuje 5 rubli, a opłata ta „jest dla ubogich za wielka, ci zaś, co by ją składać mogli, nie mają ochoty, aby ich córki oddawały się rzemiosłu i wolą je posyłać na pensje”. W rezultacie panny te „nachodziwszy się w pięknych toaletach po spacerach i natańczywszy się do syta na tygodniowych wieczorkach (…) zostają w bardzo krytycznym położeniu, a czasem nawet w biedzie”. Po drugie, kobietom z ludu brak podstawowego wykształcenia, niezbędnego w nauce bardziej skomplikowanych zawodów – „do zakładu pana Schmidta na przykład zgłaszały się na bezpłatną naukę drukarstwa dziewczęta, które nawet czytać nie umiały”.

Dobieszewska proponowała więc kilka równoległych rozwiązań. Po pierwsze,

„instytucja taka mogłaby się przydać, gdyby założyły ja damy szlachetne, biorące dziewczęta na bezpłatną naukę”, skoro zaś brak takich filantropek, „proponowaliśmy mu (panu Schmidtowi), aby jak najwięcej uczennic przyjmował bezpłatnie, robiąc z nimi umowę, żeby przez pewien czas wysługiwały się zakładowi za odebraną naukę”. To drugie rozwiązanie okazało się również nierealne, pan Schmidt ogłosił, że „nie może tego uczyć, nie mając żadnej rękojmi, że umowa dotrzymaną zostanie”. A poza tym, konstatowała publicystka, „pan Schmidt nie miał pretensji utworzenia zakładu filantropijnego”. Trzecim rozwiązaniem pozwalającym włączyć do nauki niewykształcone kobiety z klasy robotniczej mogłoby być stworzenie dla nich stypendiów. „Złożono nawet w redakcji jednego z naszych pism codziennych skromny na ten cel datek i… wszystko ucichło”.

Artykuł wzbudził zainteresowanie; głos zabrała między innymi autorka podpisująca się inicjałami „A.D…a”380 oraz sam Rudolf Schmidt. „A.D…a” w kolejnym numerze

„Tygodnika Ilustrowanego” potwierdzała, że „niewiasty nasze potrzebują nowych źródeł

379 Józefa Dobieszewska, Potrzeba zarobku dla kobiet i zakład rzemieślniczo-przemysłowy, „Tygodnik Ilustro-wany”, 1869, nr 95, s. 204, kolejne tamże.

380 A.D...a, Kilka słów z powodu artykułu pani Dobieszewskiej „Potrzeba zarobku dla kobiet itd.” , „Tygodnik Ilustrowany”, 1869, nr 101, s. 276- 278, kolejne tamże.

zarobku. Haft i szycie im nie wystarczają, winny się więc chwycić nowych rzemiosł”.

Wskazywała jednak obiektywne przeszkody: „do zwykłych warsztatów męskich małych i młodych dziewcząt posyłać nie można bez bojaźni o ich moralność”. Dlatego też „potrzeba zakładów dla ukształcenia w rzemiosła niewiast, które stanąwszy na czele warsztatów niewieścich, zostałyby nauczycielkami całych przyszłych pokoleń”. Jednak, co ważne,

„potrzeba ich dla mniej ubogich niewiast, pragnących i ukształcenia i znajomości chlebodajnego zajęcia, które by w razie potrzeby od nędzy je uchroniło”. Dla „mniej ubogich niewiast” to znaczy – nie dla robotnic.

Ta sama autorka nieco wcześniej zamieściła w „Kłosach” 381 artykuł na temat paryskiej szkoły rzemiosła dla kobiet pani Souvestre. Podkreślała, że paryska szkoła pobiera niskie czesne382 i że jednocześnie zapewnia edukację nie tylko zawodową, ale również – ogólną. Również w Warszawie wyuczony w szkole „handel zapewniłby zajęcie wielkiej liczbie dziewcząt, dziś bez zarobku zostającym (…) nie mówiąc nawet o dziewczętach potrzebujących poza domem szukać zarobku, jakżeby ten dział właściwym był dla córek kupców!”. I dalej: „zdaje mi się nawet, że córki niezamożnych właścicieli ziemskich, urzędników itp. nic by nie straciły, zamieniając naukę zwykle po pensjach udzielaną na podobne kursy szkół handlowo-rękodzielniczych”. Szkoła nowego typu miałaby więc jednocześnie służyć klasie robotniczej (bo tak interpretować można „dziewczęta potrzebujące poza domem szukać zarobku”) jak i zubożały klasom wyższym. W przywoływanym wcześniej artykule w „Tygodniku Ilustrowanym” A.D...a stwierdzała również, że kluczem do powodzenia szkoły Schmidta byłoby wprowadzenie, na wzór szkoły paryskiej, nauki nie tylko rzemiosła, ale też kształcenia ogólnego. Pisała jednak:

matki wykształcone i zamożniejsze wolą zawsze posyłać córki swoje tam, gdzie obok sposobu zarobkowanie, i czegoś więcej nauczyć się mogą, ubogie zaś rzemieślników rodziny ostatni grosz poświęcić gotowe, byle dawszy swym córkom lepsze ukształcenie i rzemiosła je nauczywszy, widzieć je pomiędzy wybranymi swej warstwy, a nawet dobywające sobie

381 A.D…a, Szkoły rzemieślniczo-rękodzielnicze dla kobiet, „Kłosy”, 1869, nr. 208, s. 340-342.

382 Określała czesne jako niskie, choć wynosiło 120 franków rocznie przy średnim rocznym zarobku robotnicy wynoszącym między 250 a 550 franków. W sytuacji, gdy czesne wynosiło między połowę a jedną czwartą rocznego zarobku robotnicy, określenie „niskie” wydaje się wątpliwe.

wstęp do warstw wyższych.

Zaprzeczała zatem postulatom tworzenia szkół rzemieślniczych dla „mniej ubogich”, które padło w artykule dwa akapity wcześniej. W szkołach rzemieślniczych widziała nie tylko możliwość emancypacji kobiet, ale też – emancypacji klasowej. Dzięki edukacji zawodowej, dziewczęta wywodzące się z rodzin robotniczych mogłyby awansować na drabinie społecznej.

Alternatywnym wyjściem mogłaby być rezygnacja z kształcenia ogólnego i nastawienie na naukę prostego rzemiosła, jak na przykład „szewstwa, szmuklerstwa, lakiernictwa”. Takie rozwiązanie, jak rozumiem, bardziej korzystne dla kobiet z klasy robotniczej, byłoby zdaniem A.D. mniej korzystne dla samego Schmidta. W ten sposób Schmidt wszedłby w konkurencję ze zwykłymi warsztatami, uczącymi tylko rzemiosła. Tam bowiem majster może usunąć z warsztatu niezdolnych czy nierokujących czeladników, natomiast zakład rzemieślniczy, stawiający na kształcenie, „musi zachowywać swych uczniów, musi dostarczać im roboty, choćby wyroby skład zalegały”. Na kapitalistycznym rynku jest więc skazany na porażkę.

„P. Schmidt miałby niezawodnie mnóstwo uczennic, gdyby płacić u niego nie trzeba było” – pisała A.D...a. Jednak jego zakład nie jest instytucją charytatywną. Być może rozwiązaniem byłaby spółka akcyjna, gdzie akcjonariusze, w ramach dobroczynnej składki, złożyliby się na pewien kapitał potrzebny do otwarcia szkoły, a następnie poczekali trzy lub cztery lata, zanim szkoła zacznie przynosić dochody z czesnego i pracy rzemieślniczej uczennic.

Na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” zabrał głos również sam Rudolf Schmidt, właściciel zakładu. Wcześniej, w artykułach z „Gazety Polskiej” opisywał zasady rządzące szkołą rzemieślniczą. Istnieją mechanizmy – dowodził – pozwalające na naukę dziewczętom z klasy robotniczej, takim, których nie stać na pięć rubli za miesiąc nauki. Mogą one liczyć na przyjęcie do zakładu państwa Schmidt po podpisaniu kontraktu, który zakłada, że „po ukończeniu praktyki odwdzięczać będą swoją naukę, oddając pół dnia pracy w przeciągu roku bezpłatnej na dobro zakładu”383. Widać tu sprzeczność z o miesiąc późniejszym artykułem Dobieszewskej, która twierdziła, że Schmidt nie chciał podpisywać takich kontraktów.

383 Rudolf Schmidt, Zakład rękodzielniczo-przemysłowy dla kobiet, „Gazeta Polska” 1869, nr 251, s. 2, kolejne cytaty tamże.

Schmidt zaprezentował również inne opcje. Dziewczęta powyżej 12 roku życia, które zgłoszą się na kurs introligatorstwa, mogą zostać przyjęte na dwumiesięczny, bezpłatny staż. Potem te, które okażą się wystarczająco zdolne, „wybrane zostaną, i na mocy dwuletniego kontraktu przeznaczone do nauki lepszych robót galanteryjnych i pudełkowych, za które przez ten czas nauki, gdy nie każda będzie w możności zarobić na płacę; aby jednak miała możność utrzymania się przez czas praktyki, zakład takim dawać będzie koperty i torby do klejenia w domu”. Dziewczęta będą mogły, zatrudniając przy okazji „matkę, siostry i domowników”, zarabiać, wykonując torby i koperty, co da im „dość znaczną pomoc w utrzymaniu, a zarazem i możność praktycznego kształcenia się, dopóki z nauki dwuletniej nie otrzymają stałej pracy”. Dodatkowo dziewczętom biednym i pilnym przysługuje pierwszeństwo w zatrudnieniu – „do robót płatnych do domu dawanych,

Schmidt zaprezentował również inne opcje. Dziewczęta powyżej 12 roku życia, które zgłoszą się na kurs introligatorstwa, mogą zostać przyjęte na dwumiesięczny, bezpłatny staż. Potem te, które okażą się wystarczająco zdolne, „wybrane zostaną, i na mocy dwuletniego kontraktu przeznaczone do nauki lepszych robót galanteryjnych i pudełkowych, za które przez ten czas nauki, gdy nie każda będzie w możności zarobić na płacę; aby jednak miała możność utrzymania się przez czas praktyki, zakład takim dawać będzie koperty i torby do klejenia w domu”. Dziewczęta będą mogły, zatrudniając przy okazji „matkę, siostry i domowników”, zarabiać, wykonując torby i koperty, co da im „dość znaczną pomoc w utrzymaniu, a zarazem i możność praktycznego kształcenia się, dopóki z nauki dwuletniej nie otrzymają stałej pracy”. Dodatkowo dziewczętom biednym i pilnym przysługuje pierwszeństwo w zatrudnieniu – „do robót płatnych do domu dawanych,