• Nie Znaleziono Wyników

Przyroda moich okolic. Droga do szkoły

W dokumencie Żubry potrzebują Indian (Stron 103-112)

Ja k pięknie... To dobrze, że je st dzisiaj tak słonecznie. Będę mogła iść pieszo do szkoły. W stałam dostatecznie wcześnie, jazda autobusem w taki piękny poranek, w tłoku, nie należałaby do przyjemności. A więc zadecydowane!

Wyszłam dość wcześnie, aby podziwiać budzącą się do życia przyrodę. Moja romantyczna dusza już wkrótce narażona została n a przeżycia nie lada próby.

Przeszłam kilkadziesiąt metrów i minęłam przydrożne brzózki, które „broniły”

wejścia do pobliskiego zagajniczka, w którym w ubiegłym roku razem z moją najlepszą koleżanką Asią, biegałyśmy po urządzonych „na niby” ścieżkach zdrowia. Cóż zobaczyły moje oczy? Jacyś ludzie urządzili tu sobie śmietnisko!

A mówią, że to dzieci śmiecą. Tych odpadów na pewno nie pozostawili tu młodzi / ludzie. Bo niby ja k mieliby przynieść kanapy, czy szafki? J a k tu brzydko! -

pomyślałam. Kto mógł nam zrobić coś takiego? ¡11

I nagle na tym śm ietniku, przed moimi oczyma, przeleciał barwny motyl - chyba rusałka pokrzywnik. Otworzyłam szerzej oczy, i wtedy zobaczyłam mnóst- \!|

wo m alutkich jeszcze roślinek, które nieśmiało wyglądały znad ziemi. Najpierw m alutką pokrzywę, która ma w sobie tyle uroku, jeżeli tylko nie parzy. Schyliłam się, aby sprawdzić, czy już potrafi się obronić. Ze zdziwieniem odsunęłam rękę, gdy tylko poczułam charakterystyczne pieczenie. Potem moją uwagę przyciągnął nieśmiało wyrastający krwawnik. Jego drobniutkie listeczki tak bardzo przykuły mój wzrok, że zatrzym ałam się na dłuższą chwilę, aby je podziwiać. Latem białe

„kalafiorki” będą wszechobecne. I jeszcze na żółto kwitnący podbiał, który spieszy się i zanim wypuści swoje listeczki, już kwitnie!

Na moim śm ietniku, jakby na przekór wszystkiemu, wyrosła czterolistna koniczyna. Może to dobry znak? Może szczęście dopisze zapomnianemu przez Boga miejscu? Moim oczom ukazał swe oblicze mlecz, którego naukowa nazwa brzmi: „mniszek pospolity”, a to przecież żaden arystokrata wśród roślin - po prostu najzwyklejszy bywalec naszych łąk, przydroży, pól, niestety również śmietników. Ja k Kopciuszek - niby bardzo pospolity, a jednak niepowtarzalnie piękny. Przy ziemi w yrastają rozetki liści babki, która przez Indian nazywana była „Śladem stóp bladych twarzy”. Jajowate listeczki mogą zatamować krew ze skaleczonego miejsca. Serduszka tasznika są ta k maleńkie, że m usiałam się i nachylić, aby je dokładnie obejrzeć. Latem będą udawać chlebki. I jeszcze wszę­

dobylska traw a, która wypełnia miejsca wolne od zieleni. Całość dziwna, niby

brzydka, bo to śmietnisko, ale z drugiej strony świadcząca o zwycięstwie przyrody. ff Spojrzałam n a zegarem - dochodziła ósma, pobiegłam do szkoły. Niestety,

lekcje już się dawno zaczęły. Pani spojrzała na mnie dość surowym wzrokiem

____

101

i zapytała dlaczego się spóźniłam. Bo proszę pani... ja... oglądałam nika - powiedziałam, a pani uśmiechnęła się wyrozumiale.

Szaraczek

Przyroda tętniła pełnią życia, zakwitły akacje, a to dla braci uczniowskiej znak, że zbliżały się upragnione wakacje. Liczyliśmy tygodnie, potem dni do zakończenia roku szkolnego. Zaraz n a początku lipca wyjechałam do dziadków na wieś. Spacery polnymi ścieżkami wśród pól, wyprawy nad rzekę - to prawdzi­

we atrakcje po roku spędzonym w szkolnej ławce. Pola o tej porze roku przypomi­

nają barwne puzzle. Tak, gdzie dojrzewa żyto łub pszenica, dominuje kolor złocis- tożółty z czerwonymi m akami lub błękitnymi chabrami. Ziemniaki i buraki są intensywnie zielone. Rzepak zakończył wegetację i je st już prawie brązowy.

Przyroda, ja k m alarska paleta, je st m ieszanką barw

w której dominują bardzo ciepłe kolory. Lato ze swoimi urokam i ma jakąś szcze­

gólną moc. Bezpośredni kontakt z przyrodą przywraca siły, odprężą i koi nasz system nerwowy. Ale czy tylko...?

Lipcowe słońce zachęcało do spaceru. Postanowiłam wybrać się do zagajnika, w którym można posłuchać śpiewu ptaków i poobserwować ich zachowanie. Do lasu prowadziła ścieżka porośnięta traw ą i polnymi kw iatkam i, wijąca się wśród pól. Na niej właśnie znalazłam małego zająca ze złam aną nogą. Dzięki

maskującemu umaszczeniu fu tra był prawie niewidoczny. Mały, bezbronny zajączek stałby się ofiarą. Miałam dylemat, zabrać go ze sobą i uratować mu życie, czy pozostawić skazując n a śmierć. Był bardzo przestraszony, gdy brałam go na ręce, cały drżał. Przytuliłam go mocniej do siebie, aby poczuł się bez­

pieczniej.

Zamieszkał w dużym, wyścielonym słomą pudełku, które dziadek postawił w komórce. Złam aną kończynę owinęłam bandażem, aby mogła się zrosnąć.

Zaglądałam tam codziennie, przynosząc trawę, liście kapusty i świeżą wodę.

Zawsze, gdy otwierałam drzwi komórki kładł swoje długie uszy z czarnymi czubkami po sobie i przylegał do ziemi. Zajączek był żółtobrązowo umaszczony

A r k u s z l i t e r a c k i

słomę. Szaraczek szybko nabierał sił i zdrowia. Oswajając zwierzątko, czułam się za niego odpowiedzialna. M artwiłam się o jego powrót do środowiska. Babcia pocieszała mnie, że w tak krótkim czasie zajączek nie zdąży zapomnieć swojej dzikiej natury.

Lipcowe dni mijały szybko, zajączek wyzdrowiał i nadszedł dzień, w którym należało zwrócić m u wolność. Targały m ną mieszane uczucia. Byłam szczęśliwa, bo uratow ałam życie małej cząstce przyrody. Sm utna, bo już zdążyłam się przyzwyczaić i zaprzyjaźnić. Wzięłam go na ręce i poszliśmy drogą za domem w kierunku pola, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Przykucnęłam na ścieżce i pozwoliłam m u odejść. Wykonał skok w górę i szybko zniknął mi z oczu.

Próbowałam wypatrzyć jego sylwetkę, ale nic nie dostrzegłam.

Moja m am a powiedziała, że jestem prawdziwym przyjacielem zwierząt.

Należy im pomagać, bo coraz trudniej je st żyć w zdegradowanym środowisku.

Zmniejszyła się ich przestrzeń życiowa, giną pod kołami samochodów i podczas pożaru lasów. P taki zabija chemia, kwaśne deszcze i zanieczyszczone środowisko.

Naszym obowiązkiem je st ochrona przyrody, bo „przyroda może istnieć bez człowieka, ale człowiek nie może istnieć bez przyrody”.

Mam takie małe marzenie, które może uda mi się kiedyś zrealizować. Tuż za moim domem je st szkolne boisko. Wokół niego chciałabym wraz z moimi szkolny­

mi kolegami posadzić drzewa. Każdy z nas nadałby imię swojemu drzewku, opiekował się nim, mógł jego wzrost. Pozostawilibyśmy po sobie trw ały ślad.

G a b r y s i a R u b i n

A r k u s z l i t e r a c k i pojawiło, nie wiem. Pamięć moja sięga czasu, kiedy leżało malutkie i kruchutkie

w łóżeczku w sam raz na jego miarę. M atką m u była gruda czarnej ziemi, wciąż i ijciąż żywiąca potrzebnym m u do wzrostu pokarmem. Bomem m u był cały świat i jego żywiołami raz przychylnymi, innym razem wrogimi.

Miło wspomnieć późną wiosnę przesyconą zapachem ziół i kwiatów polnych, rozgrzaną łagodnym słońcem, wypełnioną szumem źdźbeł trawy i zboża. Grozą przeszywa pamięć rozszalałych wiatrem i błyskawicami burz.

Troskłiwość m atki sprawiła, że poczuło się najważniejszą istotą na świecie.

A r k u s z l i t e r a c k i

trwało bardzo krótko, ale biedne ziarenko musiało długo przyzwyczajać się do nowej sytuacji. Po ja k im ś czasie spostrzegło setki a nawet tysiące podobnych mu istot, które w ciszy rozpamiętywały tragizm ostatnich chwil. Najpierw wszystkie cichutko przyglądały się sobie. Później słychać było powszechne żale i narzekania.

W końcu przyszła pora na przyjemne wspomnienia, aż ziarenka zaczęły się popisywać jedno przed drugim. Każde ziarenko popisywało się doznaniem okazal­

szym i subtelniejszym. Jedno twierdziło, że cykanie, które pieściło jego zm ysł słuchu było tak delikatne, że najlepsi muzycy latami musieliby ćwiczyć, by skom ­ ponować takie melodie. Inne opowiadało, że skowronek śpiewał dla niego tak pięknie, że najlepsi muzycy świata bledliby na samą myśl o obowiązku zmierzenia się z nim. Ziarenka chwaliły się i chwaliły. Te przechwałki wprowadziły nastrój ckliwości i znużenia, aż w końcu ogarnęła wszystkich nuda, bo przecież wszyscy mieli podobne doznania. A n i się nie zorientowały, kiedy zapadły w głęboki sen.

N ikt nie spostrzegł, ja k przesypano ziarno do siewników, wywieziono w pole i tam rozsypano je po ziemi.

I stal się cud.

Każde ziarenko wypęczniało od wilgoci, uchwyciło się grudy ziemi, zakiełkowało wpierw białą, później różową, w końcu zieloną łodyżką, z której wyrosły długie liście zwieńczone seledynowym kłosem. Zaświeciło słońce, rozśpiewały się ptaki, wiatr skłonił cały łan do pokłonienia się przyrodzie. Znów nadeszły chmury, znów pojawiła się burza, znów zaświeciło słońce

i w upałnym powietrzu zacykały cykady, z którymi nie może się równać najłepsza orkiestra świata.

Dalej? Dalej to ju ż znacie ...

M a r t y n a Ś l i f i r s k a

105

A r k u s z l i t e r a c k i

k

\kjoUcuxLcuTfL w \ZM

k t ó r a , m o i / x r o c k

A r k u s z l i t e r a c k i

„Kumasz kumaka?”

Żaby... Tak, to właśnie żaby są głównym obiektem zainteresowania programu

„Kumasz kumaka?” Tytułowe kum aki i jeszcze inne piękne (dla niektórych obrzy­

dliwe) płazy m ają największe wzięcie wśród młodych przyrodników.

Tej wiosny ochroną płazów zajmują się uczniowie naszej szkoły oraz inni ucze­

stnicy akcji, np. członkowie Ogniska Pracy Pozaszkolnej w Mikołowie. Nad bezpie­

czeństwem płazów i uczniów Jedynki czuwa niezłomna pani Aleksandra Nieradzik wraz z paniami Izą Gołąb oraz Mirosławą Klęczek.

Dla niepoinformowanych warto dodać, że program „Kumasz kumaka?” zajmuje się ochroną płazów w województwie śląskim, jest organizowany przez Koło Górnośląskie Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „pro N atura” w Bytomiu oraz Dział Przyrody Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, a szkolną propagatorką żabiej idei jest kochająca płazy i wszystko inne, co się rusza pani Aleksandra Nieradzik. Aby uczestniczyć w programie zainteresowana szkoła powinna wybrać swój zbiornik - zamieszkiwany przez określone, chronione gatunki płazów. Jeśli okaże się, że wśród tych gatunków jest tytułowy kumak, zbiornik ten zostanie obję­

ty ochroną. Przy zarejestrowanym przez stowarzyszenie chroniące płazy zbiorniku staje znak, n a którym zostaje zapisane, kto się tym zbiornikiem opiekuje, z jakiej szkoły itd... Dalszy ciąg naszej opieki nad miejscami rozrodu płazów w województwie śląskim polega na ich częstym odwiedzaniu, obserwowaniu żyjących tam organiz­

mów i skrupulatnym zapisywaniu wszystkiego, co zobaczyliśmy.

Ja k na razie odbyliśmy trzy wyjazdy „na żaby”. Poniżej, ja - zaangażowany redaktor gazety szkolnej GŁOS spod Ławki, a także uczestnik akcji, obecny na zlotach wszystkich żabołapów, przedstawiam relację z dwóch dotychczasowych wyjazdów.

Sobota, 29 marca roku pańskiego 2003 - idealny dzień do łapania obślizgłych (ale jakże kochanych) istot. Jest pochmurno, niezbyt ciepło, lecz wilgotno. Taaak... wilgo­

tno. To jest to, co płazy lubią najbardziej.

Nasza, uzbrojona w podbieraki, siatki, różnego rodzaju inne przyrządy do chwytania niewinnych stworzeń (no i oczywiście aparaty fotograficzne) ekspedycja, o godzinie 903 rano wybrała się na poszukiwania. Na rowerach wyruszyliśmy nad stawy „Kaśka”, po drodze zabierając ze sobą kolegów z OPP.

Na miejsce dojechaliśmy bez szwanku - nie licząc drobnych zadrapań zadanych nam przez wszędobylskie krzaki jeżyn. Po przybyciu na nasze „tereny łowieckie” do­

konaliśmy niezbędnych pomiarów, takich jak np.: tem peratura wody 5 cm pod lus­

trem, tem peratura wody przy dnie, tem peratura gleby 5 cm pod powierzchnią, tem­

peratura powietrza 120 cm nad gruntem. Mierzyliśmy też wymiary (długość, sze­

rokość, głębokość, powierzchnię etc.) „naszego” zbiornika, co sprawiało nam szczegól­

ne trudności...

107

A r k u s z l i t e r a c k i

W końcu, po dopełnieniu wszystkich technicznych pomiarów mogliśmy się zająć poszukiwaniami żywych istot, które zamieszkiwały wody i okolice jednego stawu należącego do kompleksu „Kaśka”.

Najwięcej płazów złapał bezapelacyjnie nijaki Dawid Kaczor (nomen omen), świet­

nie czujący się na wilgotnym i niepewnym gruncie. Niekwestionowaną przewagą Dawida było także odpowiednie przygotowanie - kurtka tzw. kangurka, w której mieściły się ogromne ilości zielonych, brązowych, brunatnych i czarnych stworów z mniej lub bardziej śliską skórą. Reszta też sobie jakoś radziła, ale mimo usilnych starań, długo nie potrafiliśmy się pozbyć wszystkich uprzedzeń do żab, ropuch i in­

nych mniej czy bardziej wymyślnych płazów.

Podczas naszych zaciekłych poszukiwań ujawnił się wśród poszukiwaczy żab i nie tylko, nowy, dobrze zapowiadający się talent fotograficzny - mianowicie Piotr Bąk. Nadmieniam i podkreślam, że wszystkie fotografie użyte w tymże artykule zostały wykonane przez Piotra (w pewnych środowiskach znanego bardziej jako Bonio) aparatam i Zenit oraz Practica (narzędzia te zostały wypożyczone mu przez doświadczoną w rzemiośle fotograficznym panią Aleksandrę Radołowicz-Nieradzik).

„Płazowate” plony były dość obfite, lecz mało urozmaicone. W sumie udało nam się złapać:

- niezliczone ilości żab trawnych, - parę raków w niejednoznacznej pozycji,

- kilka par żab w amplexusie, czyli pozycji romantycznej,

- nieprzebrane masy zatoczków i błotniarek oraz pustych skorupek po tych ostatnich, - trafił nam się też jeden osobliwy pająk wodny.

Powrót był trochę bardziej męczący, ale też odbył się bez poważniejszych wypad­

ków.

Sobota, 26.04.2003 r.

Po prawie miesięcznej przerwie ekipa żabołapów znów wyrusza na bezkrwawe polowanie. Tym razem celem naszej eskapady była dolina Jam ny - miejsce opiewane pieśnią i prozą przez uczniów naszej szkoły, którzy brali udział w konkursie na prze­

wodnik po najpiękniejszej trasie rowerowej w okolicach Mikołowa (więcej informa­

cji o tym konkursie znajdziecie na dalszych stronach gazety).

sm aku

natural-w potranatural-wce? Któż by

A r k u s z l i t e r a c k i

Droga do celu była daleka. Po drodze zatrzymywaliśmy się, aby podziwiać p ra­

wdziwe zielone perełki, np. żywce gruczołowate i lepiężniki białe - choć ogólnie pospolite w górach, w naszym rejonie dość rzadkie. Zobaczyliśmy też inne gatunki wiosennych kwiatów, a także ślady dzików - zostawiły po sobie babrzyska*.

0 sarenkach świadczyły tzw. bobki. Spotkaliśmy również kilka gatunków motyli.

Oczywiście Piotr Bąk nie mógł spokojnie przejść obok żadnego pięknego kwiatka - od razu atakował go aparatem fotograficznym w celu wyładowania swojego zapału artystycznego. Każdemu obiektowi pstrykał kilka zdjęć (tak na wszelki wypadek...).

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, na piaszczystej łasze przywitały nas jaszczurki zwinki. To właśnie ich tego dnia widzieliśmy najwięcej (w tym niektóre po rehabili­

tacji spowodowanej przedwczesną u tra tą ogona).

Później zabraliśmy się do polowania. W naszych szponach tego dnia zagościły między innymi:

• nieliczne okazy żab trawnych,

• ponad tuzin traszek zwyczajnych,

• dwie traszki górskie,

• 2 pijawki, które nie za bardzo przypadły sobie nawzajem do gustu,

• parę żółtobrzeżków w pozycji wiosennej. Nasza chłonna wszelkich in­

formacji biologicznych (nie tylko teoretycznych) ekipa nieco prze­

szkodziła im, szturchając je i napuszczając na nie pijawki bądź pająka.

Oczywiście nikomu nie stała się żadna krzywda.

• jednego pająka wodnego,

• 3 larwy ważek żagnicy (to te takie z byczymi głowami).

Oczywiście wszystkim stworzeniom zwróciliśmy wolność, a my (już bez większych atrakcji) powróciliśmy do domu.

Niestety, mimo podanego powyżej wykazu, można stwierdzić, że dzi­

siaj płazy są towarem deficytowym. Zanieczyszczenie małych zbiorników 1 stopniowy ich zanik, a także prowadzone przez człowieka zabiegi melio­

racyjne ponoszą za to główną odpowiedzialność.

Wszystkich ewentualnie zainteresowanych przyłączeniem się do na­

szej ekipy badawczej, z bólem informujemy, że miejsc do udziału w progra­

mie BRAK.

HaKer

Reportaż ukazał się w gazetce szkolnej GŁOS spod Ławki, której redaktorem jest Dawid Zagórski, jednocześnie kryjący się pod pseudonimem autor powyższego tekstu. Przedruk za zgodą Redakcji.

W dokumencie Żubry potrzebują Indian (Stron 103-112)

Powiązane dokumenty