O d w i e d z i n y i g a w ę d a u m a j s t r a S k u b y n a Z a s a n i u .
Kilkoro było ludzi w gościnie u Skuby; mówio
no o tem i owem, co kto gdzie zasłyszał, lecz po rządna gawędka nie mogła się jakoś zawiązać. Ucie
szyli się więc wszyscy ujrzawszy wchodzącego pana rym arza ze żoną i W ojtusiem, bo już n ik t tak nie umiał rozruszać ludzi ro zm o w ą, jak miły pan W a
lenty. Jakoż Skuba posadził rym arza na najpierwszym miejscu, a Skubina W alentową nie mogła się nacieszyć.
— H o , ho — zawołał W alenty spoglądając na Skubinę —- jakie to moja kum a korale zasadziła!
— A có ż, czy nie ładne ? — odrzekła zagadnię
t a , zdejmując korale ze szyi.
— Kupione na ostatnim jarm arku od kupca aż gdzieś z M ultan — w trącił Skuba.
Pan W alenty wziął korale do ręk i, zapytał co kosztują, oglądał chwilę i rzekł wreszcie:
— Dobre są, dobre, prawdziwe.
— Bo ja się też znam na koralach — odezwie się Skubina. — Napatrzyłam się ich dosyć, a wi
działam już dość ta k ic h , co to z kości utoczone, a potem farbowane.
— Oj, często się trafia, bo oszukańców nie brak cieniutkiem i, w gwiazdę rozstawionemi wąsikami się odznacza. Podobieństwo korala do krzaczka było powodem, iż ludzie go długi czas za roślinę mieli, o owych ośmiu niteczkach w każdej brodawce mnie
m ając, że to kw iatki. Później dopiero, gdy się mu uważnie przez szkła p rzy p atrzy li, doszli, że pomiędzy owemi niteczkami leży pyszczek małego zwierzątka,
— 122 —
123
124 —
różnej broni. Oprócz zwykłego czerwonego korala jest jeszcze inny, zupełnie biały, mało używany.
Tymczasem Skfrba oglądnął^perły U Walentowej
i p y ta : y
mięczaków różnego gatunku; jużci najmniej w naszych jeziorach i rzekach, lecz zato w morzu jest ich
moc niezmierna. -—•
Odpoczął nieco pan W alenty, i ta k dalej mówił:
— W jednem m orzu, któ re bardzo daleko jest od n as, bo koło Indyj i'A rabji, są muszle do naszych skójek zwierzątkiem swem p o d o b n e , ale większe, grubsze i okrąglejsze, po wierzchu ja k gdyby z da
chówek w rynienki ułożone, a we środku jeszcze bardziej błyszczące niż nasze. Zwą się one perło- pławy. Owóż w tych to muszlach znajdują się we
wnątrz perły. Gdy bowiem wpadnie co takiem u zw ierzątku między skorupy, choćby ziarneczko piasku, i gryzie g o , ja k nieprzymierzając człowieka, kiedy mu co do oka w padnie, to ono zaraz wy
puszcza ze siebie tego soku tro c h ę , o którym wam już mówiłem, i obciąga nim ziarnko p iask u , żeby mu ta k mocno nie dokuczało. A skoro sok stwardnieje po jakm ś czasie, to masz już perłę gotową.
— A jakże to łowią te perły? — zapytał Skuba mocno rozciekawiony.
Pan W alenty zapalił sobie fajeczkę, a pyknąwszy kilka razy ta k ją ł opowiadać:
— Muszle perłowe leżą na samem dnie morza, więc rzecz jest bardzo tru d n a wydobyć je na wierzch.
Bo idź-że ta m , kiedy pan Bóg wie ile sągów głę
bokości, a do tego jeszcze i różne ryby potworne, co człowieka łatwo zeżreć mogą. Pomimo tego są tam już tacy ludzie, co się odważają na ową podróż do m o rza; są oni prawie na pół dzicy , i życie mało
— 125 —
co sobie ważą. A owóż ta k się odbywa ów połów niezrozumiałego, a zaklina morze i wszelakie po
tw ory, żeby nie szkodziły nurkom . Na brzegu stoi pławów. A ów odsapnąwszy i odpocząwszy sobie nieco, wysypuje muszle do łodzi, i znowu idzie na dno morskie.
Ale nie każdemu udaje się to ta k szczęśliwie!
Nieraz się w ydarza, że nurkowi krew nosem i ustam i się p u ści, kiedy za długo oddech w sobie zapiera, a
— 126 —
■Wtedy wyciągają zemdlałego na wierzch. Czasem też się w ydarza, że nurka ja k i potw ór pod wodą n a
p adnie, a on tu nic nie m a , tylko jeden nóż do odrywania muszli. W tedy nie wypada nic innego, jeno się borykać pod wodą. Ludzie siedzący n a łodzi poznają to zaraz po te m , że się sznur stra szliwie ru s z a , ale ciągnąć nie m o g ą, bo kto wie, czyby potw ór właśnie wtedy nie chwycił nu rk a za nogę. Więc czekają, co z tego będzie. Skoro się uspokoi, wyciągają sznur, a w tedy różnie bywa:
nurek albo pokaleczony, albo do szczętu poszarpany, albo też i zdrów, gdy mu się udało zabić w morzu potwora. A strasznie musi to być przykro umierać pod w o d ą, i nie pożegnać ani ziemi swojej, ani ro dziny, ani tego słoneczka, co człowiekowi przez całe życie świeciło.
Słuchaczy aż mrowie przeszło na to opowiadanie, a szwagier Skuby zawołał:
— Oj, nie chciałbym ja tam być takim nurkiem!
Tymczasem pan W alenty ta k rzecz dalej c ią g n ą ł:
— Kiedy już nurkowie dosyć muszli nałowią, wtedy rozkładają wszystkie na wybrzeżu w suchym piasku. Tutaj, gdy je słońce dobrze przypiecze, umie
ra mięczak we środku, i każda muszla otwiera się ja k na zawiasach. Wyjmują wtedy p e r ły , czyszczą miałkim piaskiem , i dopiero przebierają co większe razem , a co mniejsze to znowu osobno. Przy tej robocie wywiązuje się szkodliwy sm ród z gnijących mięczaków, k tó ry nierzadko zapowietrza pracujących i życia ich pozbawia.
— 127 —
W niektórych rzekach w E u ro p ie, osobliwie w Czechach, w Saksonji i innych stronach Niemiec, trafiają się także muszle, ta k zwane s k ó j k i p e r - ł o r o d n e , w których również perły się znajdują, lecz mniejsze i brzydsze od m orskich, a więc i o wiele mniejszą w artość od tam tych mające. Skójka ta ma skorupy grube, na 4 do 5 cali długie, z kształtu jajowato podłóżne, z wierzchu czarno - zielone , a we
w nątrz św ięcące, mleczno - białe.
Wielkie i ładne perły m orskie są nadzwyczaj drogie; ale bo też droższe życie ludzkie, a niejedno się przytem straci. O t, naw et nie w arto m ów ić!
Ob-— 128 —
Skójka perłorodna.
wieszają się ludzie lada świecidłam i, na nic nie przydatnem i, a inny dla marnego zysku swoje życie niby pieniądz na k a rtę stawia. Kto wie czyby lepiej nie było, żeby wszystkie perły robili fałszywe ze szkła i z w osku, gdyż mało co kosztują, a także się tak dobrze ja k i tam te świecą.
— J a k to , wiec bywają i fałszywe perły ? — za
pytał Skuba.
— A p raw d a, że bywają — odrzekł pan Wa
lenty. — Bo niejeden chudzina chciałby mieć za tanie pieniądze to sam o, co wielcy panowie za
— 129 perłach powiedzieli, jeżeli wasza łaska.
— Ho, ho, a cóżbym ja dla miłej kum y nie
ru rk ę , i umaczawszy ją jednym końcem w donicy, na
biera trochę owego ciasta, czerwonego od gorąca, poczem dmucha drugim końcem powoli a ta k długo, dopóki mu się długa, ogromna bania nie zrobi. Trzeba przytem bardzo zręcznie dąć i obracać, żeby szkło było w każdem miejscu rów ne; a gdy się to udało, wtedy bierze robotnik kaw ałek zimnego żelaza, i
W ydmuchiwanie szkła na szyby.
posuwa nim z góry nadół po bani, z obu końców o tw a rte j, t a k , że ona rów niuteńko w całej wysokości pęka. Natenczas bierze ją inny i kładzie do pieca, w którym nieprzymierzając ta k ja k na chleb n apa
lono, i otóż w tym piecu rozchodzi się bania do rów na, i robią się z niej takie szyby, jakie tu w oknach widzicie.
—■ A jakże flaszeczki robią? — zapytał W ojtuś
Wnętrzehutyszklanej.
— 132
—-Ha, to już nie dzieje się z powodu jakowej przy
mieszki, choć i tu ołowiu i innych rzeczy dla czystości dodają. Przy szkłach do perspektyw i do okularów zależy
wszystko od te g o , ja k i one kształt mają i ja k są wyszlifowane, zwłaszcza że szkiełko takie musi być zawsze jednostajnie w ypukłe, jak ziarnko soczewicy.
— 133
Bardzo wielkie to dobrodziejstwo, że przypa
dek nauczył człowieka szkło robić. Bo już to nie swobodnie czytaniem jakiej świeckiej książki w cichą niedzielną godzinkę. Widziałem, zaś nieraz, ja k to młode dziewczęta skwapliwie do lusterka zaglądają:
a przecież gdyby nie było szkła, toby i lusterek
— Chętniebym wam opowiedział moja kumo, zwła
szcza , że znam tę h isto rję, ale już noc późna i czas iść do domu.
— E j, jasno na dw orze, to ślicznie zajdziecie, a opowiedzcie nam o tem jeszcze, choćby po k ró t
kości —- prosił szwagier Skuby.
— Ha n o , więc po krótkości — odparł W alenty
dzej zagotowało. Szukają choćby okruszyny kamienia, a tu ani w ząb! Skoro więc nie było na to rady,
ta k wreszcie przyszli na to , że to takie świecące umyślnie da się zrobić. Zaczęli też później przemyślać około tego i jęli robić ssMo, i od nich po całym
świecie sztuka ta się rozeszła.
— No, patrzcież moi ludzi ja k to czasem przy
padkiem coś pożytecznego się stan ie ! — zawołali Skubowie prawie naraz.
— Zapewne że pożytecznego — dodał W alen
ty — bo teraz mamy i szkła do okien, i naczynia szklanne, i szkła powiększające, a naw et paciorki i inne fraszki do u b ran ia, choć ja tam ubranie za nic sobie ważę. Tyle p o trz e b a , żeby człowiek był czysto, cało i ciepło odziany, a zresztą z jakichsiś tam fatałaszków , co się tylko z próżności na sobie wiesza, to chyba tyle p ożytku, że będą z tego gał- gany, a z gałganów zrobią ludzie p ap ier, a na p a pierze w ydrukują m ądrzy ciekawe i pożyteczne n a u k i!
— O j, święta praw da —■ zawtórowali wszyscy.
— Ale teraz już czas do domu — rzekł pan ry marz powstając. — Dalejże m atko i W ojtusiu, zbie
rajcie się.
Okryli się więc ciepło W alentowie, jako że mróz na dworze był wielki, potem pożegnali się z gospodarstw em , i z resztą g o ś c i, i ruszyli ku domowi.
— Dobrej n o cy ! — wołał jeszcze Skuba wychy
lając się za drzwi.
— A dziękujemy wam kumie jeszcz raz za pię
kne opowiadania — dodała poczciwa Skubina.
Za chwilkę rozeszli się i inni na spoczynek, i idąc nie mogli się n ach walić między sobą starego Walentego, co tyle rzeczy wiedział, i poczciwy nigdy się nie ociągał, aby je ludziom opowiadać i pouczać.
I niejedno tam dobre słowo padło dla tego człowieka, bo poczciwego i uczynnego wszędzie ludzie kochają i dobrze mu życzą.