• Nie Znaleziono Wyników

Opowiadania Pana Walentego rymarza z Podgórza o różnych dziwach świata. Młodym i starym do czytania i nauki podane

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Opowiadania Pana Walentego rymarza z Podgórza o różnych dziwach świata. Młodym i starym do czytania i nauki podane"

Copied!
150
0
0

Pełen tekst

(1)

' - ^ akładem St0Ji)- Przyjaciół oświaty ludowej.

7 jun d u szu Kraszewskiego,

. SttAtttlWNrMfrFB£THii#i#LEf3l.. ■"

w'WĄ«$ZAV.'IE

... ......

(2)
(3)
(4)
(5)

OPOWIADANIA

PANA WALENTEGO

RYMARZA Z PODGÓRZA

O RÓŻNYCH DZIWACH ŚWIATA.

P R Z E Z G -R Z E S IA Z J A . O G I Ł Y

MŁODYM I STARYM DO CZYTANIA I NAUKI PODANE.

(z 30 DKZBWOBYTAMI.)

WE LWOWI E.

NAICEADEM STOWARZ. PRZYJACIÓŁ OŚWIATY LUDOWEJ.

Z FUNDUSZU KRASZEWSKIEGO.

1869.

(6)

I n i

O 2 P

z B K U K A K N I N A R O D O W E J W . M AN IEC K IEG O .

(7)

Rozdział pierwszy.

K t o b y ł p a n W a l e n t y , i c o o n W o j t u s i o w i o ś w i e c i e r o z p o w i a d a ł .

Gdzie stoi zamczysko w Przemyślu na wysokiej g ó rz e , tam po praw ej stronie , na pochyłości tej góry k u Sanowi, zobaczysz kilkanaście niezamożnych dom ków, kryjących się skrom nie poza gałęzie gęstej sadowiny. Miejsce to nazywają Podgórzem w Prze­

myślu.

Owóż w jednym z tych domków mieszkał do niedaw na pewien m ajster rym arski, W alenty, czło­

wiek bywały po świecie, co nie z jednego pieca chleb ja d a ł, wiele w idział, dużo zapam iętał, i to wszystko pięknie opowiedzieć umiał. Głowa u W alen­

tego jakby śniegiem latam i p rzyprószona, wąs krza- czysty także srebrzeć się już poczynał, ale siły jeszcze k rz e p k ie , a z prostej postawy i znacznej blizny koło ust łatwo p o zn ać, że gdzieś za m łodu i szablą wywijał.

Miał W alenty żonę nie bogatą z rodu , ale rz ą ­ dną i uczciwą niewiastę. Dwadzieścia la t z górą żyli jak Bóg przykazał w zgodzie i miłości, i tylko to ich trap iło , że nie mieli dzieci. A że ludziom pocz­

ciwego serca trudno by było żyć na świecie, gdyby

Opowiad. P. W ale n i 1

(8)

innym dobrze nie czynili, więc i państwo Walentowie wzięli do siebie biednego sierotkę na wychowanie i tak się do niego przywiązali, ja k do własnego dziecka.

Sierocie było na imię Wojtuś. Był to dziarski i zmyślny chłopczyna; skończył dobrze szkołę trzy ­ klasow ą, gdzie się nauczył czytać, pisać i rachować.

Pan W alenty wziął go potem do w arsztatu, a tu przykładał się z wielką pilnością do pracy. Zato też pan m ajster starał się ja k mógł o dalsze w ykształ­

cenie chłopca, i nietylko że go ćwiczył w rymarstwie, ale i dużo innych pożytecznych wiadomości przyspa­

rzał mu z duszy serca, czy to opowiadając z p a­

mięci o różnych dziwach św iata, czy też czytając wspólnie z książek. Wojtuś kończył już ro k szesnasty i okazywał wiele pojętności, więc też żyli z panem W alentym więcej w rodzinnym niż służbowym sto­

sunku, i k ażdy, patrząc na nich obu, musiał po­

wziąć szacunek dla pana m ajstra, a przyjaźń dla zmyślnego ucznia.

. Było to jakoś w sobotę pod w ieczór, a więc w dzień Matki Boskiej. W alenty m iał gdzieś pod Prze­

myślem robotę i pow racał właśnie do domu. Otwiera drzwi — w izbie ciemno i cicho ja k makiem zasiał.

— H ola! jest tu kto ? — zagadał W alenty wszedł­

szy do izby, i począł się rozpatryw ać w ciemności.

— To wy panie m ajstrze — zawołał głos Woj­

tusia , któ ry siedział na ławie pod piecem. -— Dobry w ieczór!

— Jak się masz W ojtusiu! a gdzież Imość, i czego ta k ciemno w izbie? Przecie to dzisiaj dzień M a tk i

Boskiej, a o świeczce ja k widzę ani du-du!

(9)

— Nie gniewajcie się panie W alenty! Właśnie Imość poszła za świeczką i innemi rzeczami do mia­

sta; tylko co jej nie widać.

— Nie można to było w dzień o tern pomyśleć?

Dopiero na ostatni czas się o puszczać... Oj, to nie dobrze! —- gderał m ajster, k tó ry , że był sam we wszystkiem ak u ratn y , to chciał żeby i drudzy takim i byli.

— Ale już idzie — tłum aczył chłopiec — Słyszycie jak pilno bieży przez ogród?

Prawdę mówił W ojtuś, bo zaledwie skończył, już się drzwi uchyliły i zadyszana wpadła W alentowa, i nie upłynęło jedno Zdrowaś M arja, a już świeczka płonęła w drewnianym lichtarzyku przed świętym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, w prost drzwi na ścianie zawieszonej. Już też i m ajster się udobruchał, i z tw arzą wesołą ja k zwykle rozsiadł się na ławce poza dębowym stołem , a nakładając fajkę, spojrzał na Wojtusia i zapytał go o czem myślał siedząc sam w szarej godzinie.

— Myślałem sobie — odrzekł chłopak -— o całym bożym świecie, myślałem sobie zkąd się to bierze ta ziemia z drzewami i zw ierzętam i, to niebo z ja- snemi gwiazdam i, z księżycem i słońcem , i tak mi się to wszystko pomięszało w głowie, żem sobie rad y dać nie mógł.

— A cóż to , nie uczyłeś się katechizm u? — za­

pytał p. Walenty.

— Toć uczyłem się i wiem, że pan Bóg stwo­

rzył niebo i ziemię i wszystko co się na nich znaj­

duje; ale gdybym ja mógł to wszystko zobaczyć?!

(10)

Pan W alenty uśmiechnął się dobrotliwie:

— Ho, ho, mój chłopcze, niejedną beczkę soli musiałbyś jeszcze spożyć, zaczem byś choć cząstkę świata zobaczył, bo niezliczone są tw ory boskie, i bez końca. Trudno też nieraz człowiekowi dociec rozumem tej i owej spraw y, ale przecież wielu rze­

czy tajem na przyczyna została już o d k ry tą , a wszy­

stkie te o d k r y c i a opisują ludzie w książkach, i na nieb to kształci się ro zu m , od Boga ludziom nadany.

Przeróżne odkrycia służą dalej człowiekowi do wy­

szukiwania pożytku w rozlicznych darach bożych, a starając się pożytkam i temi polepszyć dolę swych bliźnich, wynalazł człowiek chleb ze ży ta, wełnę z owcy, koleje z żelaza, i tym podobne rzeczy.

W y n a l a z k i takie przynoszą korzyść całemu rodowi ludzkiem u, podnoszą m ajątek i handel narodów , a chwałę Boga, jako tw órcy wszystkiego, stokroć pomnażają.

— A czy pan m ajster czytał ja k ą k siąż k ę , - gdzieby to wszystko było opisane?

— Trochę czytałem , a dużo i widziałem, bom już nie dzisiejszy, więc ci opowiem pokrótce o

układzie naszej ziemi i całego świata.

Tutaj odchrząknął pan m ajster i tak zaczął m ów ić:

— Wiesz już zapewne, jak o stoi w piśmie świętem napisano, iż na początku stworzył Bóg niebo i ziemię, a ziemia była pusta i próżna, i ciemności wielkie wisiały nad jej głębinami. Dopiero gdy Bóg w yrzekł: niech się stanie światłość — stał się na ziemi dzień a po dniu n o c , i tak już jest zawsze

(11)

od niezliczonych wieków. A pisze dalej pismo święte, jako pan Bóg tw orzył potem przez sześć dni lądy, m o rz a , ro ślin y , gw iazdy, zw ierzęta, a wreszcie czło­

w ieka, i jako dnia siódmego odpoczywał, pracy tej wielkiej dokonawszy. A jakież to długie były owe robocze dnie boskie! Każdy z nich ciągnął się- przez długie tysiące naszych la t znikom ych, a dla wiecz­

ności bożej były te lata jedną chwilą, jednym dniem ty lk o ! Łatw o się o tem człowiek przekona spojrzaw­

szy na gwiazdy niezliczone, na morza nieprzejrzane, i na góry niebotyczne; a gdy wytęży rozum- i za­

puści się w głąb ziemi i w m orza głębiny, albo szkła stuczne sobie uczyniwszy na niebo przez nie sp o jrz y : to jeszcze bardziej chwali Wszechmoc bożą.

Owóż odkryli m ądrzy ludzie, że na samym po­

czątku, nim jeszcze pan Bóg światłu stać się kazał, nie było w całym świecie nic innego tylko jedna p ara i para, ta k daleko, ja k dziś jest słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy. A para ta przewalała się , ozię­

b iała, i nareszcie zaczęła tężeć, ta k jak para wodna, gdy w zimnem miejscu znowu się w krople wody zmienia. Więc też i ona p ara, z której Bóg św.iaty utw orzył, stała się po długim czasie płynącą masą, a była ta masa jako żar czerwona i niezmiernie paląca, bo wszystko co dziś jest na ziemi i na nie­

bie, najtwardsze skały, żelazo i złoto, były w tedy razem roztopione, zkąd też i gorąco nie małe się wywiązywało.

— Więc się to wszystko gdzieś musiało rozlać, skoro było ja k woda płynące? —• zapytał Wojtuś.

— Nigdzie się nie rozlało mój chłopcze, bo za

(12)

wszechmocnem zrządzeniem bożern krążyło wszystko od wieków’ naokoło siebie, a i dziś ciągle krąży i już ta k bez końca krążyć będzie. Lecz słuchajże dalej! Musiałeś nieraz uw ażać, że jeźli się woda gotuje, to tyle z niej pary ucieka, żeby jej i w kil­

k a garnków nie pomieścił; a przeciw nie, z wielkiej o b j ę t o ś c i p a ry , znacznie mniejsza o b j ę t o ś ć wody napow rót się robi: owóż podobnie stało się i ze światami. Ja k długo krążyła sama p a r a , ta k długo było jej wszędzie p ełn o , a ja k to raz ochłódło i w płynącą masę się zmieniło, ta k tej masy nie mogło już do pełna w ystarczyć; więc poskurczała się ona na pojedyncze, porozrywane między sobę k u p k i, i z tych to kupek utworzyło się słońce, księżyc, ziemia i wszystkie gwiazdy.

Natenczas rzekł Pan Bóg: — Niechaj będzie światło — i zaczęło się to wszystko porządkować:

słońce, księżyc i gwiazdy, wydając ze siebie światło, krążyły teraz na rozkaz boski jako niezmiernie wielkie ogniste kule; więc pow stała wtedy i ziem ia, k tó ra także jako wielka kula naokoło słońca krążyć poczęła.

Lecz, jak ci to już rzekłem , była ziemia podon- czas cała roztopiona, a że coraz bardziej chłodło n ao k o ło , więc zgęstniała potem jak ciasto , a na­

reszcie pokryła się ta k ą cienką skorupką, jakato czasem staje na błocie po przym rozku, gdy z wierzchu niby tw ard o , a noga zapada. Skorupa ta na ziemi robiła się coraz grubsza i grubsza, aż nareszcie zaczęła pękać w różnych miejscach, ta k ja k n. p.

pękają gliniaste grunta, gdy wielka posucha. A spadła była już podonczas i woda na powierzchnią ziemi;

(13)

więc gdy się tra fiło , że przyszła woda na tak ą rozpękłą szczelinę i zasączyła się do śro d k a, gdzie jeszcze żar był wielki: toż dopiero działy się rzeczy nad wyraz o k ro p n e! Zachuczało strasznie we środku ziemi, nareszcie przeryw ało wrątłą jeszcze skorupę, a wtedy owe masy roztopione wybuchały z w ielką gwałtownością na w ierzch, krzepnąc w kamienie, skały i góry.

Wojtuś słuchał z wielką uw agą, ale go język zaświerzbiał żeby się zapytać:

— Mój panie W alenty, a to może i dziś jeszcze ta k w ybuchnąć, skoro ziemia popęka w lato gorące.

— Nie bój się mój W ojtku — rzecze pan ry ­ m arz śmiejący — nic się nam nie stanie! Najprzód dlatego, że skorupa ziemi jest już dziś znacznie grubszą i przerw ać ją nie ła tw o , a w reszcie, że jest kilka takich g ó r, z k tó ry ch to ja k z kominów ogniem i roztopioną masą sypie, jeżeli się wewnątrz płynna rdzeń ziemi zanadto wypręży. Góry takie nazywają się wulkany a takich wulkanów co naj­

znaczniejszych, je st trzy w Europie.

— A to musi być wcale ła d n e , kiedy sobie góra ogniem sypie!

— To nie tyle ładne ile straszne, mój Wojtusiu, dlatego, iż n ik t naprzód przewidzieć nie m oże, kiedy wybuch takiej ognistej góry nastąpi. Zaczyna się on zwykle głuchym łoskotem podziem nym , którem u i trzęsienie towarzyszy, a łoskot ten wzmaga się coraz bardziej, aż nareszcie przy okropnych grzm otach wybuchają z w nętrza góry nieprzejrzane słupy dymu, popiołu, drobniutkiego piasku i kamyków. Potem

(14)

d o p iero , zaczyna góra wyrzucać ze siebie masę roztopionych kruszców i kam ieni, a masa t a , czyli lawa jako żar czerwona i rozpalona, płynie szeroką rzeką po spadzistościach góry i pochłania zboża na polach, kw iaty po łąkach, zapala drzewa i lasy, i tak czasem kilka mil płynie, wszystko w około mszcząc i pochłaniając. W ybuchy takie trw ają nieustannie przez kilka d n i, a czasem i ty g o d n ie: góra wyrzuca na przemiany to dym i popiół, kam yczki i żużle;

to znowu rzekę ognistej law y , k tó ra płynąc dziwny ze siebie dźwięk i liulc wydaje. —

To mówiąc podniósł się pan W alenty, a wycią­

gnąwszy książkę ze szafy zamykanej, ukazał W ojtu­

siowi obrazek, na którym buchający wulkan jest wy­

rysowany.

P rzecięcie wulkanu.

(15)

, — Widzisz tu —- mówił pan rym arz — wyobra­

żenie wulkanu jakoby na pół przeciętego. Środkowym otworem czyli k r a t e r e m (bb) wyrzuca góra gruby słup popiołu, p ia sk u , kamieni i law y , a między tem wielką ilość pary wodnej (dd), k tó ra natychm iast w górze w chmurę (cc) się zbija. W chmurze tej łyska się , i podczas gdy ze słupa wybuchającego opadają na dół popiół i żużle (fi), z chmury nad górą utworzonej deszcz (e) się puszcza. Bokiem od głównego k ra te ru utw orzyła się szczelina, któ rą wydobywa się lawa i spływa strumieniem (ii) po spadzistościach góry.

Tam, gdzie są morza niedaleko wulkanów, pły­

nie czasem czerwona lawa do blizkiego m orza, a wtedy straszny to w idok, gdy morze wzburzone jęczy i kipi i parę wyrzuca. Straszny to widok, lecz nie tyle ludziom szkodliwy co popiół i p ia se k , k tóre wulkan ze siebie często w takiej ilości w yrzuca, że na kilka mil w około powietrze się ciem ni, a wtedy co lawa nie spaliła, to popiół, kam yczki i żużle zasypują albo zalewają, jeśli z deszczem na muł wymięszane.

Jeden z europejskich wulkanów leży we włoskim kraju i zowie się 'W e & i a w j l i s z . Owóż ten w ulkan był długi czas spokojnym, tak, że ludzie na pochy­

łościach jego grunta upraw iali, a naw et budowali wsie i m iasta, ogrody piękne zakładając. Aż naraz zaczęła się u podnóża góry ziemia mocno wstrząsać, i trzęsienia te powtarzały się przez la t kilkanaście, a niektóre z nich takie były silne, że dwa miasta rzymskie najbliżej góry leżące w znacznej części

(16)

w gruz się rozsypały. Lecz nie domyślali się ludzie, jakie nieszczęście trzęsięnia te im przepowiadają;

budowali więc napow rót swoje porozwalane domy, a na tern budowaniu minęło la t szesnaście. Nagle pośród ło sk o tu , zaczął z Wezuwjusza ogromny dym w ychodzić, prósząc popiołem i piaskiem , a przelęk- nieni mieszkance poczęli z domów uciekać, widząc nad głowami czarne a niewidziane dotąd chmury z po­

piołu i dymu. Lecz n iestety , nie wszyscy już zdołali uciec! Z przerażającym trzaskiem i podziemnemi grzm otam i buchnął Wezuwjusz ogniem , law ą, k a ­ mieniami i jeszcze większą ilością popiołu, który w net pozasypywał drogi i u lice, czyniąc z dnia noc najciemniejszą, a w krótce częścią zasypał, a częścią zmięszawszy się z deszczem zalał gęstym mułem obydwa rozległe miasta.

Będzie już tem u la t blisko tysiąc i ośmset ja k się to w ydarzyło, ale dopiero przed kilkudziesięciu laty natrafiono na m iejsca, gdzie te dwa m iasta zagrzebane zo stały ; a natrafiono przypadkiem , bo ani najmniejszego śladu z nich na wierzchu nie było.

Dziwnie to w yglądało, gdy się ludzie wkopali w te zasypane m iasta: znaleźli tam domy i świątynie, różne naczynia, posągi i obrazy, a wszystko w do­

brym porządku. W koszarach wojskowych znaleziono szkielety dwóch ludzi, łańcucham i przykutych; byli to zapewne dwaj żołnierze za karę o k u c i, i oto gdy wybuch nastąpił, przestraszeni mieszkance gdzie mogli uciekli, a tych biedaków popiół wraz z wię­

zieniem zasypał. Znaleźli tam i inne szkielety; odcisk kobiety, z dzieciątkiem na ręk ach , na której był

(17)

drogi łańcuch i pierścienie na palcach, a znaleźli też i siecie ubogich ry b ak ó w ... I ta k to majętnych czy ubogich zarówno pogrzebało! —

Przestał mówić pan W alenty, i sparł głowę na ręk u , głęboko zamyślony, a biednemu Wojtusiowi, dumającemu ciągle o zasypaniu owych m iast m a­

jętnych, aż łzy w oczach stanęły... Więc była wielka cichość w izbie, a na świeczce przed obrazem M atki Boskiej urósł knot taki wysoki, że coraz słabsze światło rozlegało się po bielonych ścianach.

Nagle podniósł się m ajster z ławy i rzecze:

— O t, chodźmy na dwór! tutaj duszno, a tam wieczór śliczny, i niebo gwiazdami zasiane.

Zerwał się więc Wojtuś i wyszedł z m ajstrem na ławę przed domem. Wieczór był rzeczywiście śliczny:

w iaterek ciepły ciągnął od Sanu potrząsając z lekka bujną sadowiną, a na niebie miesiączek w pełni niby rybie oko i gwiazd prześlicznych niezliczone roje. Wiosenna woń ziół i kwiatów napełniała po­

w ietrze, a cichość, rzadko głosem ludzkim przery­

w ana, podnosiła ducha do Boga.

— P atrz W ojtusiu — rzekł pan rym arz spoglą­

dając w górę — p atrz na te wszystkie światy, któ- remi kieruje ręka wszechmocnego Boga! Każda najdrobniejsza gw iazdka, k tó rą tu ledwo okiem dostrzegasz, to jest ogromna k u la, czyli ciało nie­

bieskie, najczęściej większe od naszej ziemi! Teraz nie widać słońca, bo już noc, lecz ono jest najwięk- szem z tych ciał niebieskich, k tó re bliżej poznano.

Wielkość słońca jest ta k a , iż można by z niego m i l j o n i c z t e r y k r o ć s t o t y s i ę c y takich kul

(18)

ja k nasza ziemia u lep ić; a tak niezmiernie daleko jest do słońca od nas, iż gdybyś strzelił z armaty, a kula arm atnia miała siłę lecieć bez ustanku, toby musiała dwanaście lat lecieć, zaczemby do słońca doleciała. Nieogarniona to rozumem przestrzeń, bo wynosi dwadzieścia miljonów i siedm kroć stotysięcy mil! Już ztącl sobie łatw o wystawić, jak i to ogrom ono sło ń ce, kiedy pomimo te g o , iż jest tak daleko od n a s , przecież jeszcze możemy korzystać z jego światła i ciepła, bez czegoby ani śladu życia na ziemi nie b y ło ! —

Wojtuś słuchając spoglądał na księżyc, więc przerw ał czem prędzej:

— Mój panie W alenty, a toć księżyc musi być jeszcze większy od słońca; niechże się pan przypa­

trzy.

— W idzę, widzę mój chłopcze, że się większy w y d a j e , lecz w istocie mniejszym jest nietylko od słońca ale i od ziemi. Uważaj sobie, iż ztąd z gó­

ry drzewa i domy na dole mniejsze się w ydają, niż gdy je z blizka oglądniesz. A dlaczego? bo wszystko w oddaleniu maleje, a więc i słońce, któ re jest tyle miljonów mil od nas, musi się mniejsze A v y d a -

wać od księżyca, tylko o pięćdziesiąt jeden tysięcy mil oddalonego. I t a k , ta sama kula arm atnia, któraby dwanaście l a t czasu potrzebow ała, żeby do słońca dolecieć: mogłaby na księżycu być już w d n i a c h dwunastu. Księżyc jest ta k m ały, iż z naszej ziemi ulepił by pięćdziesiąt kul jem u z wielkości podo­

bnych, a tylko dlatego, iż jest najbliżej ziemi, ta k wielkim się nam wydaje. Już gołem okiem możesz

12

(19)

rozróżnić na księżycu rozmaite plam y, a przez szklą sztuczne, któ re każdą rzecz pięćset razy powiększają, rozróżniają ludzie na księżycu głębokie doliny i wysokie góry skaliste, ja k się zdaje traw ą i drzewami wcale nie porośnięte. Księżyc pożycza swego światła od słońca, a raz na dni trzydzieści okrąża ziemię w około, zkąd też każde dni trzydzieści w roku m i e s i ą c e m nazywamy. Ziemia nasza zaś obraca się najprzód naokoło siebie, a potem razem z okrą­

żającym ją księżycem naokoło słońca, k tó rą to ogromną drogę w jednym roku odbywa.

— To ja tego nic nie rozumię — odezwał się znowu Wojtuś — Mówicie panie m ajstrze, że słońce i wszystkie gwiazdy są ogromnemi kulami, i że nasza ziemia i księżyc także są kulami. A jakże to może b yć, a naczemże one przywiązane czy oparte, że nie pospadają? I czemu one ta k kręcą się na około siebie?

— Mądrością boską są one powiązane ze sobą mój W ojtusiu — odrzekł pan W alenty — a nato, żebyś zrozumiał zkąd one tak a nieinaczej krążą, zaraz ci dam sposób. Oto weź cienki patyczek i za­

sadź nań z jednego końca ziemniak ja k najokrągłejszy i wielki, a z drugiego końca ziarnko groclrn, i rzuć to razem wysoko w powietrze t a k , żeby się kręciło.

Cóż w tedy? O to, ziemniak jako nierównie większy i cięższy będzie się trzym ać zawsze w jednej mierze, podczas gdy drugi koniec z ziarnkiem g ro c h u , będzie się w około niego kręcił. Owóż jeśli sobie przed­

stawisz, że ziemniak jest słońcem , a ziarnko grochu ziemią: to masz zaraz wytłumaczenie, dlaczego nie słońce koło ziem i, ale ziemia koło słońca krąży.

13 _

(20)

— Więc ziemia i słońce także są patykiem ze sobą spojone? — zapytał Wojtuś niedowierzając.

Roześmiał się na to pan W alenty:

— Oj ty niem ądra głow o! — rzekł wesoły — a tożby był piękny patyk na tyle miljonów mil d łu g i! Na samym p o c zą tk u , ja k ci to już mówiłem, było słońce, ziemia i wszystkie gwiazdy jednolitą a ruszającą się p arą; więc i potem , choć para ta skrzepła w różne ciała niebieskie, pozostał się tym ciałom ruch odwieczny, wolą Wszechmogącego im nadany, i dziś, regularnie ja k skazówki na zegarze, krążą te ciała naokoło siebie, a jedno o drugie nigdy nie zawadzi. I otóż, choć bez żadnego połączenia, krąży ziemia naokoło słońca, a czas, w którym je raz obiegnie, zowiemy r o k i e m ; księżyc zaś krąży naokoło ziemi, a czas jego obiegu, to miesiąc.

— Ale ja tego nie rozumię — odezwał się znów W ojtuś — że my ztąd nie spadam y, skoro ziemia jest okrągłą kulą i wciąż się obraca. Mnie się zdaje,

że ziemia musi być płaska. /

— Zaraz ci to wyjaśnię. Jeździłeś ze m ną nie­

dawno równiną do Jarosławia na jarm ark , a gdyśmy się zbliżyli do m iasta, tom ci ukazyw ał, że najprzód wierzchołek wieży był widoczny, a potem dach na wieży, a potem dachy domów, i tak coraz niżej, aż wreszcie całe miasto. Jużci gdzie są pagórki nad m iastem , to zawsze ta k byw a, ale gdzie równina, czegóż to dowodzi? Oto dowodzi teg o , że ziemia musi być kulistą, bo gdyby ziemia nie była k u ­ listą, tobyśmy na rów ninach już z bardzo daleka miasta i drzewa choć przez szkło widzieli, a to się

—■ 14 —

(21)

nigdy nie tr a f i, bo ziemia jest k u listą , i każda jej przydłuższa, choćby najrówniejsza część, pagórek stanowi. Gdyby ziemia nasza była płaską ja k talerz,

toby ją słońce wszędzie naraz oświecało, a przecież , ta k nie jest: bo we Lwowie prędzej słońce wschodzi niż w Krakowie, a w Krakowie prędzej niż w Pa­

ryżu ; zaś zachód w Paryżu późniejszy niż u nas.

Ale ty najlepiej sam o tem wiesz z m yśli, jakie ci po głowie chodziły, gdyś był jeszcze młodszym.

Otóż zdawało ci się, że tam , gdzie już oko nic dalej ujrzeć nie m oże, niebo ze ziemią się s ty k a ; a teraz, gdyś już ze mną w dalsze jeździł drogi, przekonałeś się, że to jest niepraw dą, że niebo zawsze nad zie­

m ią, a oko tylko do pewnego w i d o k r ą g u sięga.

Lecz ta k samo jak i ty , myśleli także inni lu ­ dzie ; więc szli i jechali naprzód i ciągłe n a p rz ó d , chcąc dotrzeć do nieba, a wiesz co się wtedy działo? Oto przyjeżdżali ci ludzi na to samo miej­

sce zkąd wyszli, t. j. objechali całą ziemię do koła, coby się nigdy nie było stało, gdyby ziemia nie była kulistego kształtu.

Weź jabłko, a przełknąwszy środkiem od ogonka drucik cieniuchny, rusz je potem palcem : to jabłko obróci się około d ru cik a, jak b y koło osi. Otóż i ziem ia, podobna z kształtu do papierówki, bo z wierz­

chu i od spodu nieco przypłaszczona, wiruje naj­

przód około siebie, czyli około swej osi. Ruch ten sprawia, iż mamy dzień i noc. Na tej półkuli, k tó rą się ziemia ku słońcu obróci wschodzi dzień, podczas gdy na przeciwnej stronie, wraz z zachodzącem słońcem, noc ciemna następuje.

— 15 —

I

(22)

Jeden obrót ziemi około swej osi trw a dwadzieścia cztery godzin, więc i na dobę godzin dwadzieścia cztery W ypada; a szybkość ziemi w okrążaniu słońca jest jeszcze większą, bo wynosi dwieście i czterdzieści mil na m inutę! Jest to tak a szybkość, o jakiej nam się ledwie śnić może. Atoli pomimo tej szybkości w krążeniu ziemi wszystko na niej bardzo sp o k o jn e;

drzewa i domy stoją nieporuszone, ludzie nie upadają.

Żebyś się przekonał ja k to być m oże, dam ci znowu sposób: Weź m ałą obręcz, uwiąż ją na sznurku, a w środku obręczy położywszy kam yk, uchwyć za sznurek i pocznij w około obracać. Ujrzysz w tedy że kam yk nie spadł, lecz owszem, ja k gdyby przy największej spokojności na swojem pozostał miejscu.

A jeżeli zamiast kam yka postawisz w obręczy szklankę z wodą po brzegi, i nagle poczniesz prędko kręcić:

to ci i szklanka spokojnie stać b ęd zie, i ani kropel­

ka wody z niej nie wycieknie. Tak samo ma się z ziemią ja k i z tą o b ręczą: prędki jej ruch wirowy i kolisty naokoło słońca utrzym uje wszystko w ró ­ wnowadze. Więc tym sposobem domy i drzewa stoją, człowiek nie upada, a z mórz wielkich na ziemi jak i z owej szklanki, ani kropla wody nie wybryźnie.

Oprócz tego nadał pan Bóg ziemi ta k ą wielką s i ł ę p r z y c i ą g a j ą c ą , że choćbyś coś niewiedzić jak wysoko w górę w yrzucił, to nie poleci ono ani na księżyc, ani na słońce, ale musi napow rót do swej ziemi wrócić.

Różne są lądy i morza na powierzchni ziemi, a te dzielą się na pięć wielkich ląd ó w , k tó re także c z ę ś c i a m i ś w i a t a nazywają, i na pięć wielkich

_ 16

(23)

mórz czyli o c e a n ó w . Lądy s ą : E u r o p a , A z j a , A f r y k a , A m e r y k a i A u s t r a l j a ; a oceany są: 1.

Ocean p ó ł n o c n y , 2. ocean z a c h o d n i czyli a t l a n ­ t y c k i , 3. ocean p o ł u d n i o w y , 4. ocean w s c h o d n i czyli w i e l k i i 5. ocean i n d y j s k i . Na jednej półkuli ziemskiej leżą: Azja, Afryka, A ustralja i Europa, k tó rą wraz z innemi narodam i i my zamieszkujemy, a na drugiej półkuli leży A m ery k a; więc gdy u nas dzień to w Ameryce noc, a gdy tam słońce zajdzie to u nas wschodzić zaczyna.

Wojtuś kiwał głową na znak że rozum ie, ale wreszcie znowu się odezwał:

— Mówicie panie majstrze, że ziemia krąży około swej osi, a potem koło słońca, że zaś słońce w miejscu stoi i tylko około swej osi się obraca.

Otóż tego ja nie rozum ię, bo przecie ja k to widać, że księżyc się posuwa i chodzi naokoło ziem i, tak też i słońce wschodzi i zachodzi, więc także ziemię okrąża ?

— Tak się to wprawdzie zdaje — odpowie pan m ajster — że słońce po niebie chodzi, i dlatego mówią ludzie oddaw na: wschód i zachód słońca, ale to właściwie niepraw da, bo słońce zawsze w miej­

scu sto i, tylko ziemia chodzi. Jeżeli będziesz kiedy wozem jechał a p rę d k o , to wychyl się i p atrz długo pod koła na gościniec; będzie ci się wtedy wydawać, że gościniec płynie, a wóz w miejscu stoi. Podobnie jadąc koleją żelazną wydaje ci się, że siedzisz spo­

kojnie, a drzewa i wsie przed oczami ci um ykają;

a jeśli poprzed księżycem w pełni w iatr mgły i rzadkie chmury gwałtownie przepędza, to ci się

ą

— 17 —

(24)

zdaje, że to nie mgły i chm ury, ale księżyc ta k gdzieś leci na złamanie karku. Zupełnie ta k samo ma się i ze słońcem; ziemia wraz z nami prędko się obraca, a nam się zdaje, że to słońce koło zie­

mi chodzi.

— Ba, a jakże się o tem ludzie dowiedzieli?

—■ Spojrzyj tylko Wojtusiu na to niebo złotemi gwiazdami zasiane, a pojmiesz ła tw o , iż ono zawsze ciągnęło wzrok ludzki ku sobie, i budziło w nieje­

dnym chęć zbadania tych niezgłębionych tajemnic, Czyto żeglarz na wodach bezdennego m orza, czy samotny strzelec z bronią przez lasy id ą cy , czy pastuszek przy owcach na szczycie gór wysokich:

każdy z nich m iał jedne i te same niebiosa nad sobą, każdy podziwiał Boga i czytał jego wielkość w tym bezmiarze św iatów ! Niejeden też zaznajamiał się bliżej z porządkiem gwiazd w różnych stronach nieba i opowiadał to drugim , aż nareszcie wyna­

leźli ludzie szkła powiększające, i przez nie zaczęli spoglądać na księżyc i gw iazdy, zaczęli mierzyć i liczyć, i przyszli do odkrycia wielu praw d niezbitych.

Człowiek, k tó ry spogląda przez szkła na gwiazdy, i zajmuje się ich badaniem , zowie się astronom, a nauka o gwiazdach astronmnja. Najsławniejszym takim astronom em , któ ry nauczył i przekonał ludzi, że nie słońce koło ziemi, ale ziemia koło słońca się obraca, był rodak nasz z polskiej ziemi nazwiskiem M o p c r n i k . Urodził się ten mędrzec w mieście Toruniu nad W isłą, w ro k u 1473, a więc la t tem u blisko czterysta. I dziś jest wielu różnych astronom ów, bo człowiek nie przestaje

18

(25)

na jednem , ale bada coraz dalej dziwne tw ory Boga, dochodząc jego wielkości. Po wielkich miastach, gdzie tego wszystkiego uczą, znajdują się osobne dla astronomij budynki, ta k zwane s p o s t r z e g a l n i e , a przy nich wieże, z różnemi do badań potrzebne- mi szkłami i narzędziami.

— 19 —

Spostrzegalnia astronom iczna.

W cichej gwiaździstej nocy, podobnie ja k dzi­

siejsza, staje astronom na swojej wieży i kieruje szkła, daleltowidze na odległe gwiazdy, a co tylko ujrzy, to kreśli na papierze, mierzy i oblicza. A gdy mu czasem chm urka zaćmi w idokrąg niebieski, to opuszcza na chwilę swój dalekow idz, i zatopiony w myślach podziwia cudowność i ogrom w ukła­

dzie ciał niebieskich.

2*

(26)

Kometa.

niecodzienne zjawiska, k tó re często niepotrzebnym ludzi napełniają strachem. Strach ten jest płonny, bo w urządzeniu światów tak i z woli bożej panuje po­

rządek , iż go nic zm ienić, nic go naruszyć nie może.

Więc i owe, choć niezwykłe zjawiska, mają swoje miejsce w powszechnym ładzie światowym. I tak komety, dziwne ogoniaste gw iazdy, są także innym ciałom niebieskim podobne, a głównie różnią się

Obok codziennych zjawisk, uderzają często oko ludzkie niezwykłe zjawiska na niebie. Każdego dnia pogodnego widzisz jedno i to same słońce, każdej nocy pogodnej jedne i te same gwiazdy, chociaż w różnych m iejscach; lecz czasem widzisz na niebie kom ety, zaćmienia ^ tęcze, zorze i inne niezwykłe i

(27)

tem , iż ciała ich. są bardzo rzadkie, częstokroć jak p ara, a droga krążenia u niejednych ta k długa, iż tylko co kilka set, a nawet kilka tysięcy la t na ziemi są widziane. Ogony niektórych kom et są na wiele miljonów mil długie, więc gdy się tak a kom eta na widokręgu pokaże lub zachodzi, to ogon jej świeci się daleko na ciemnym tle nieba.

Komety krążą od wieków ja k i cały świat k rą ­ ży, a bajką je st, aby je pan Bóg miał na jakieś strachy dla ludzi zesyłać. Podobnież straszyć nie powinny z a ć m i e n i a słońca i księżyca, bo także z odwiecznego ładu w światach wynikają. I tak, jeśli księżyc wstąpi pomiędzy słońce a ziemię, to bywa zaćmienie słońca; gdy zaś podczas pełni zie­

mia pomiędzy słońcem a księżycem przechodzi, to taki na księżyc cień rz u c a , iż go nie w id ać, i wtedy, jest zaćmienie księżyca. Wytłumaczone są więc wszy­

stkie te niezwykłe zjaw iska, ja k owo i t ę c z a k tó ­ r ą ludzie nieświadomi żórawiem wodę do nieba cią­

gnącym nazywają. Weź szkiełko trój graniaste, podobne tym jakie czasem w kościołach u pająka wiszą, i zwróć go jednym bokiem pod promienie słońca, a drugim ku białej ścianie lub k artce p a p ie ru : to zobaczysz małą tęczę ze wszystkich tych siedmiu kolorów złożoną, któ re i w tęczy na niebie się znajdują. Jeźli więc w jednym miejscu słońce świeci a w drugiem deszcz pada, to deszcz jest tu niby owem trójgraniastem szkiełkiem ; białe promienie słońca przeglądają przez czyste krople deszczowe, a roz­

padając się w siedm ko lo ró w , z których są’ złożone, tw orzą na niebie śliczną tęczę siedmiobarwną. Piękną

— 21 —

(28)

je st tęcza, bo wygląda ja k wstęga ogromna, ale jeszcze piękniejszem zjawiskiem jest z o r z a p ó ł n o c n a .

— Czy takie różowe św iatło , jakieśm y raz przeszłego roku wieczorem widzieli ? — zapytał Wojtuś.

— Tak jest — odrzekł pan m ajster — choć ta zorza, k tó rą my tu widzimy, to jest tylko słaby, ostatni cień zorzy, bo ona tylko w północnych k ra ­ jach w całej swojej piękności występuje. Nazwawszy jednak zorzę najśliczniejszem zjawiskiem, muszę ci ją opisać.

Otóż wystaw sobie kraj na północy p u sty , ubogi i zaśnieżony; w tym kraju wieczna zim a, więc gdzie­

niegdzie tylko osiedlili się ludzie wynędzniali, niskiego wzrostu ja k k arzełk i, i ci chodzą za rybą do morza, gdzie pełno skał lodowych, albo zaprzągłszy dwa do jeleni podobne reny do maleńkich sanek, jadą polować na morskie potwory. Długi tam u nich dzień, bo trw a do kilku tygodni, lecz krzątać im się potrzeba, bo oto robi się ciemno i coraz ciemniej, i znowu na długie tygodnie zapada noc niewidna.

Zesmutniał ubogi m ieszkaniec, a kurcząc się od zimna zasiada przy skąpym ogniu ze mchu i z p a ­ tyków i drzem ie, a gdy się ocuci, to chodzi koło swych renów , ich mlekiem i rybą krzepiąc opadające siły. Lecz w powietrzu pow staje nagle szmer lekki, i oto nie zbyt wysoko nad ziemią ukazuje się pas żółtawo - różowego światła. Uradowany mieszkaniec wybiega ze swej chaty, bo już wie, że to zorza północna. A tu tymczasem owe blade światło roz­

jaśnia się coraz b ard ziej, i wreszcie wybiegają z niego

— 22 —

(29)

Zorza północna.

—- Czy zorza północna jest także kom etą, lub innem ciałem niebieskiem? — .zapytał Wojtuś,

—- O nie, mój chłopcze, przyczyną tego zjawiska jest elektryczność — odrzekł pan Walenty.

— A cóż to jest elektryczność? —-

to czerwone, to niebieskie, to żółte płom yki, i wszystko to igra i mięsza się, to bucha jasnością to blednie. A gdy spojrzysz na góry i p a g ó rk i, to ci się wydaje, iż się na nich opiera śliczne to zja­

wisko, połowę nieba promieńmi swemi objąwszy; a biedni mieszkańcy sławią Boga za jego dobro­

dziejstwa , bo im ta zorza nieraz przez długą część nocy przyświeca, rozpędzając smutne i przykre ciemności.

(30)

— 24

Pan m ajster chciał coś odpowiedzić na to zapy­

tanie, lecz tejże chwili ukazała się w drzwiach do­

mostwa już po trzeci raz z kolei pani Walentowa.

— A skończcież raz g a d u ły ! — zawołała z nie­

cierpliwością — trzy razy już w ołam , a oni jakby p o g łu ch li!

Pan rym arz w stał z ławki.

— Idziemy już, idziemy — odezwie się do żony — jeno nas nie łaj ta k bardzo!

— A jakże nie mam łajać — rzecze Walentowa — skoro wy tu gadacie i gadacie bez k o ń ca, a tam już wieczerza zupełnie wychłódła.

— N o, wielka rzecz, to ją nam odgrzejesz! — zawołał pan m ajster śmiejąc się dobrodusznie, i z tem weszli wszystko troje do izby, gdzie stała w miarę ciepła wieczerza na stole.

(31)

Rozdział drugi.

P a n W a l e n t y i d z i e z W o j t u s i e m p o s k ó r ę n a Z a s a n i e . Co t a m w i d z i e l i , i j a k a z t ą d

b y ł a n a d r u g i d z i e ń r o z m o w a .

Było to jakoś w tydzień po owym pięknym wieczorze. Pan W alenty miał wykończyć uprząż na zamówienie, a że mu zabrakło skóry na różne rze­

myki i podpinki, więc po południu wziął ze sobą W ojtusia, i ruszył z nim za rzekę na Zasanie. Mie­

szkał tam dobry znajom y, szewc Skuba nazwiskiem, który miał zawsze mnóstwo skór w zapasie, a że to na Zasanie droga niedaleka, w net więc stanęli obadwaj u celu i weszli do mieszkania Skuby.

— Niech będzie pochwalony Jezus C hrystus! —

—■ Na wieki wieków — odpowiedział Skuba, przerwawszy sobie w godzinkach, któ re razem z swą czeladzią nucił. — Ja k się macie W alenty! — dodał, powstając ze zydla.

— Ot, złaski bożej zdrowo — odparł W alenty —■

i poczęła się sprawa o skórę.

Dom pana m ajstra Skuby stał tuż przy samym gościńcu, widziałeś więc z okna co się na drodze dzieje. Nic się -tam ta k dziwnego nie d ziało : jechali ludzie z jarm ark u i na ja rm a rk , szły bryki skrzy­

(32)

p iące, wysoko naładow ane, szedł ten i ów człowiek, i tak bez ustanku.

W alenty ze Skuba dobijali ta rg u o skórę, a Wojtuś p atrzał przez okno i widział brzegiem go­

ścińca świeżo pokopane doły, o kilka sągów jeden od drugiego, i nie wiedział na co by to było. Ale ja k się ta k p a trz y , nadjechała fura z wysokiemi jodłowe- mi palam i, a robotnicy idący koło fury wsadzili pal do dołu, któ ry był tuż przed oknami Skuby.

Już miał na języku zapytać się p. W alentego na co to owi ludzi w kopują, gdy wszedł do izby szwagier Skuby i wskazując na gościniec pyta:

— Słuchajcie no szw agrze, a co to za dziwo? — Skuba spojrzał w okno, i aż się przestraszył.

— A toć ja nic poprzód nie widziałem — zawoła — i nic nie wiem. Chodźmy się przypatrzyć.

Jakoż zaraz wyszedł ze szwagrem na gościniec, a za nimi czeladź i W ojtuś, a naostatku Walenty śmiejący się z ciekawości ludzkiej.

Stanęli wszyscy opodal wkopanego słupa i patrzą.

— Pewnie będą kogoś wieszać — odezwie się wreszcie Skuba — bo widzicie żelazny haczyk u góry.

— Otoście ruszyli rozumem! — zawołał szwa­

gier — będą mu wieszać przed oknami! A toćby ludzi nie nastarczyli do wieszania, bo przypatrzże

s ię , co tam tych palów już s to i!

Spoglądnęli wszyscy i ujrzeli, że ja k gościniec długi ta k p al za palem stoi, a inni robotnicy wspi­

nają się po drabinach i wieszają na haczkach nie ludzi, jeno jakieś niby dzwonki szklanne, i ciągną d ru t miedziany od jednego do drugiego.

— 26 —

(33)

— 27

— A bodajże ich, ta co to będzie? — zawołał Skuba rozciekawiony do żywego.

— Kiedyś tak i ciekawy, to idź się spytaj ro ­ botnika — odezwał się szwagier.

Więc Skuba poszedł, uchylił czapki, i pyta się grzecznie: do czego to te pale oni zasadzają.

— To będzie telegraf do gadania! — m ruknął robotnik.

— Telegraf do g a d a n ia ! — powtórzył Skuba, otworzył gębę i powiódł palcem po czole.

— Telegraf! — powtórzyli za Skubą lu d z ie , powytrzeszczali oczy jeszcze bardziej niż dotąd, i jęli się rozchodzić do domów, ale żaden z nich nie wiedział, co to będzie za dziwo ten telegraf do gadania.

Na samym ostatku stał W alenty, a uśmiechnął się tylko i oczami m rugnął, bo on człek stary i byw ały, zna już z innych krajów takie telegrafy i wie dobrze na co je stawiają. A Wojtuś nie mógł już na miejscu ustać , jeno się kręci wciąż i w oczy mu spogląda, takby się rad dowiedział o tych dzi­

wnych słupach z drutami.

Odwrócił się i Skuba:

— E j , mój W alenty —■ rzecze — wy pewnie wiecie na co to te pale.

A pan rym arz n a to :

—- Wiem mój kumie drogi, wiem , ale już dziś nie ma czasu o tem mówić. Ju tro święta niedziela, przyjdźcie do mnie popołudniu a pogadamy. A teraz dajcie mi skórę i pójdziemy z Wojtusiem do domu, bo mi trzeba gwałtem robotę dziś skończyć. —

(34)

Nie sprzeciwiał się tem u Skuba, wyniósł skórę z izby i przyrzekłszy przyjść z szwagrem nazajutrz, pożegnał Walentego. Więc W alenty z Wojtusiem wrócili czemprędzej do dom u, i pan rym arz ślepał jeszcze do późna w nocy nad ro b o tą, bo był bardzo sumienny, a na jak i czas kom u co przyrzekł, to bywało ani na pół godziny nie chybi.

Na drugi dzień popołudniu, ledwie pan rym arz w stał od jedzenia, otworzyły się drzwi i wszedł m ajster Skuba ze szw agrem , a Wojtuś zobaczywszy ich aż się uśmiechnął z rad o ści, gdyż był niezmiernie ciekawym usłyszyć coś o telegrafie.

Po przyw itaniu i krótkich zapytaniach ja k się tam żona miewa i dzieci, odezwie się Skuba:

— Ale teraz mój W alenty musicie nam roz- powiedzieć o telegrafie wedle wczorajszego przy­

rzeczenia.

— Proszę w as, siadajcie — odrzekł pan ry ­ marz wskazując na ławy, a sam wyszedł do w arsztatu i niebawem wrócił z ta m tą d , niosąc przed sobą jakiś placek niby ta le rz , żółty lisi o g o n , małą rurkę

szklanną i kaw ałek starej, jedwabnej chustki.

Dziwnie spoglądał Skuba na te wszystkie rzeczy, a osobliwie na ów p la c e k , więc W alenty widząc jego zadziwienie, rzek n ie:

— To jest krążek ulany z prostej żywicy — i mówiąc to położył ów krążek na stole, a chwyci­

wszy ogon lisi do prawej r ę k i, zaczął nim bić czem­

prędzej po wierzchu krążka.

— Mój kumie — zawołał Skuba — a cóż to ma żywica i ogon lisi razem z telegrafem ? —

— 28 —

(35)

— Poczekajcie chwilę, a będziecie wiedzieć — m ruknął pan W alenty i dalej bił ogonem w krążek.

Po chwili przestał i rzecze do S k u b y :

— A teraz zegnijcie palec i przybliżcie go kostką tu do tego m iejsca, gdziem uderzał ogonem.

Skuba przybliżył kostkę i odskoczył, bo go coś ukłuło ja k szpilką, a Wojtuś, przypatrujący się pilnie wszystkiem u, zaw ołał:

— Panie m ajstrze, tać to iskra wyskoczyła z k rą ż k a !

— Spróbuj i ty — rzecze mu nato p. Walenty.

A gdy się W ojtuś ociągał, więc sam pan rym arz spróbow ał, i spróbował szwagier Skuby, a w końcu i W ojtuś, i każdem u przeskakiw ała z krążka jakaś iskierka do p alca, i słychać było jej pryskanie; każdy czuł jakby jakoweś lekkie ukłucie szpilką, ale żad ­ nego znaku nie zostawiało ono n a palcu. Wszystko to trw ało tylko przez chwilę, a potem już nic.

— Mój złoty W alenty, a powiedzcie mi te ż , co to jest takiego? — zawołał Skuba, nie na żart r oz cieką wiony.

— Te iskierki co nam do palców przeskaki­

wały — odpowie pan m ajster — to jest elektryka, k tó rą ja w tym placku żywicy! przez dłuższe bicie ogonem obudziłem. Ale poczekajcie jeszcze chwilkę.

Tu dobył W alenty z kieszeni kaw ałek duszy z bzowego patyka w yjętej, a położywszy na stole, pokrajał go nożykiem w drobne kawałki. Potem wziął do jednej ręk i ru rk ę szklanną, a do drugiej ów stary p ła t jedw abny, i dalejże tym jedwabiem pocierać po rurce. Skuba ze szwagrem i Wojtuś

— 29 —

(36)

30

przypatryw ali się znowu bardzo piln ie, co to z tego będzie; aż tu pan W alenty natarłszy aż do ciepła szklanną ru rk ę , przytknął ją do owycli kuleezek z bzowej duszy, i p a tr z a j, wszystkie kulki jak żywe zaczęły podskakiwać.

— G w ałtu, a to co ? — zawołał Skuba.

—■ Spróbujcie palcem — rzecze pan rymarz nachylając ru rk ę ku niemu. Skuba przytknął p a lec , i znowu taka m aleńka iskra jak z k rążk a żywicowego przeskoczyła do kostki.

—- Więc i to elektryka — zawołał Wojtuś.

— Tak jest mój chłopcze, i to jest elektryka — rzekł pan W alenty, i odłożywszy wszystkie graty na b ok , usiadł sobie na stołku i ta k zaczął mówić:

Nietylko w szkle i w żyw icy, lecz we wszystkich rzeczach na ziemi jest elektrycznośćijr ale tak uśpiona, że ją 'd o p ie ro tarciem lub innemi sposobami obudzić musisz, chcąc ją czuć i widzieć. Nie we wszystkich rzeczach da się elektryczność obudzić, ale podobnie ja k w szkle masz ją w b u r s z t y n i e , w laku i w innych, a we wszystkich kruszcach ja k żelazo, m iedź, sreb ro , także jest jej w iele, a tu już nie

(37)

przez ta rc ie , lecz w inny sposób się ją obudzą. Nie­

mniej jest także elektryczność w zwierzętach i ro ­ ślinach. I t a k , weźcie kota gdy jest dobrze ciemno, i pocierajcie go pod włos po grzbiecie, a łatwo możecie ujrzeć, jak z niego wyskakują błyszczące iskierki elektryczne. A czasem, choć to już trudniej, zdarza się w nocy parnej, po dniu gorącym w lecie, że gdy przytkniesz zgięty palec do kw iatu jakiego, to ci zeń także maleńka iskierka przeskoczy.

— Dziwne to rzeczy — odezwie się szwagier Skuby — ale cóż one mają do telegrafu? —

— Z a raz, z a ra z , wszystko ma swój czas — od­

rzekł pan W alenty i ta k ciągnął d alej:

-— Widzieliście nieraz, że gdy kowal mały k a ­ wałek żelaza do ognia jednym końcem kładzie, to drugi koniec obcęgami chwyta. A dlaczego to ? Owóż dlatego, że gdy jeden koniec żelaza jest w ogniu, to i na drugim końcu, choć się z ogniem nie styka, także się możesz spiec należycie, bo ciepło od ja ­ rzących węgli po całem żelazie się rozchodzi. Otóż podobnie onemu ciepłu i elektryka z jednego miejsca wszędzie się rozchodzi, tylko z tą różnicą, że o wiele prędzej i dalej.

Jak ciepła nie widzisz w żelazie, chyba gdy jest na czerwono rozżarzone, podobnie i elektryki nie widzisz na szklannej ru rce , chyba gdy palec do niej przytkniesz. Elektryka więc ta k ja k i ciepło jest n i e w i d z i a l n a i n i e c i ą ż ą ca, a przecież ogromną stanowi siłę.

Chodźmyż dalej. Wiecie o tem dobrze, że ciepło nie po wszystkich rzeczach jednako się rozchodzi.

— 31 —

(38)

I ta k , gdy zapalisz kaw ałek drzewa z jednego końca, to go możesz bezpiecznie za drugi trz y m a ć , bo cię nie spiecze: otóż i elektryka po lada czem łatwo się nie rozejdzie. Ja k dla ciepła tak i dla elektryki najlepszemi są przewodnikam i k r u s z c e , ja k : że­

lazo, srebro, m iedź, a już to najlepiej m iedź, jako że ta nie łatwo rdzewieje, a tania jest dość i mocna.

Tu Skuba kląsnął w ręce i zawołał:

— A ha, to dlatego te druty na telegrafach są m iedziane, bo po nich także pewnie elektryka chodzi.

—- Nie inaczej mój kumie — rzekł W alenty — ludzie po tych drutach sztucznie obudzoną elektrykę posyłają, a ja k ona gada, to wam zaraz wyjaśnię.

Oto w głównych m iastach przy gościńcach, kędy te słupy poustaw iali, są osobne izby i osobni ludzie cyli urzędnicy do budzenia elektryki przeznaczeni.

Ci ladzie m ają jednakie a umówiowe między sobą z n ald , z których ta k czytają jak z książki, a mogą też każdego czasu jak im się podoba puścić elek­

trykę po tym miedzianym drucie na słupach. Elek­

trykę tę puszcza się za pomocą przyrządu czyli aparatu, któ ry jest na stole w urzędzie telegrafi­

cznym ustawiony. Przy tym aparacie jest niby klam ka, z jednego końca w drewnianą rączkę, a z drugiego w sztyfcik zao p atrzo n a, któ ry to sztyfcik za pociśnięciem klam ki druta telegraficznego dotyka.

Jeżeli więc jest co pilnego, ta k że o tem o kilka­

dziesiąt lub kilkaset mil wiedzieć trzeb a, to urzędnik od telegrafu puszcza elektrykę w ten sposób, że rusza klam ką raz tro c h ę , drugi raz w ięcej, wedle

— 32 —

(39)

tego jak i chce znak mieć czy k ró tk i czy długi, a w onem miejscu, do którego dojść ma wiadomość, jest także przy drugim aparacie gwoździk urządzony, którym elektryka rusza, znaki kró tk ie i długie na skrawku papieru wytłaczając. I oto cała tajem nica ja k telegraf gada; bo tam ten, dokąd telegrafują, choćby

A parat telegraficzny.

o mil kilkaset oddalony, czyta sobie elektryką wytło­

czone znaki ja k litery drukowane, i dowiaduje się tym sposobem jednej chwili, co się gdzie w świecie dzieje.

— Aha —■ zawołał Skuba — teraz już rozum ie!

Ale że ta elektryka nie zbłądzi, jeno tam idzie,

gdzie kto zechce?! 3

(40)

W alenty uśmiechnął się i ruszył wąsami:

— A od czegóż są dru ty ? Toż przecie po drucie idzie, więc gdzie d ru t pociągnięty, tam też i ona zajdzie.

Roześmieli się teraz wszyscy z mądrego Skuby, bo to przecież jasne ja k słońce.

— A nietylko że trafi — mówił dalej W alen­

t y —- ale ci ta k prędko idzie, ja k żebyś raz jeno m rugnął okiem. Nie ma też naw et mowy o tem, żebyś ją chciał dogonić choćby ptakiem , choćby koleją żelazną.

— To posyłać nią nic nie m ożna, ta k naprzykład rzecz ja k ą? — pyta Skuba.

— Nie, mój kumie — odrzekł pan rymarz.

— A no p atrzajcież! — zawołał Skuba klasnąwszy w ręce — toż mi ludzie wczoraj opowiadali ,że tym telegrafem i posyłać m ożna, i że się trafiło w Rze­

szowie, jak o jeden żołnierz z Italji przysłał do swego tatusia szewca podarte buty na drucie, żeby m u je napraw ił! —

Znowu chórem wszyscy zaśmiali s ię , a pan W a­

lenty zawołał:

— O t, b ajk i, b ajk i, a wyście zaraz jakiem uś plotce uwierzyli! —

—■ Panie W alenty — odezwTał się jeszcze ciekawy W ojtuś —- a że też elektryki nie widać ja k idzie?

— A widziałeś ty ciepło ja k się po żelazie rozcho­

dzi ? — zapytał pan rymarz, — A widziałeś ty w iater ? chyba po tem ja k drzewa zgina. Owoż i ciepła nie w idać, a przecież parzy, i w iatru także nie widać, a przecież ma on ta k ą siłę , że dachy zrywa i drzewa

34

(41)

wywraca. A ja k ą siłę ma elektryka, to możecie wi­

dzieć na błyskawicach i piorunach.

— Jakto ? więc i pioruny to elektryka? — zapytali obecni.

— Nie inaczej — odrzekł pan Walenty. — Je­

żeli się podczas burzy chmury takie schodzą. w k tó ­ rych jest dużo elektryczności, to wtedy elektryczność ta z jednej do drugiej przeskakuje, podobnie ja k iskierka z żywicy do palca, i to jest błyskaw ica; a jeżeli w nich tyle się już elektryczności nagromadzi, że im ją trudno w pow ietrzu utrzym ać, wtedy przeskakuje iskra elektryczna z chm ur do ziem i, i to jest piorun. A ja k się o tem m ądrzy ludzie prze­

konali, że to jest elektryka i nic innego , posłuchajcie.

Będzie już tem u la t sto z g ó r ą , ja k pewien uczony imieniem F r a n k l i n zaczął się domyślać, czy też przypadkiem w chm urach elektryki nie ma. Ale cóż tam , domysł nic nie znaczy, trzeba się p rz e k o ­ nać. Ulepił więc dużego latawca czyli orła z papierń, jakim się to dzieci bawić zw ykły, i puścił go na sznurku w powietrze. Wzbił się latawiec w ysoko, ale chociaż był dosyć blisko chm ury piorunow ej, to jednak sznurek nie pokazywał żadnego śladu elek­

tryczności. Lecz oto zaczął deszczyk k ro p ić , i zmo­

czył lekko latawca i szn u rek , a gdy F ranklin przytknął wtedy do sznurka p a le c , przeskoczyła doń iskra elektryczna. Wystawcież, sobie teraz jego radość! Oto pokazało się, że domysł był prawdziwy, że w chm urach piorunowych znajduje się elektrycz­

ność, a pokazało się oraz, że s u c h e pow ietrze i suchy sznurek nie przepuszczają elektryczności, bo

(42)

— 36

ta się dopiero po upadnięciu deszczyku pokazała.

Piorun więc jest niczem innem ja k wielką iskrą elektryczną! Przekonali się o tem jeszcze lepiej późniejsi uczeni, którzy puszczając lataw ca, cieniutki d ru t do sznurka w pletli, a d ru t m etalow y, ja k o tem z telegrafu wiecie, jest bardzo dobrym p r z e ­ w o d n i k i e m elektryczności. Skoro tak i latawiec, drutem ziemi prawie dotykający, wzbił się po­

między chm ury, to tyle elektryczności ztam tąd w siebie w ciągał, że z dolnego końca sznurka wy­

skakiwały niemal istne pioruny; były to bowiem iskry jakoby jakie strumienie ognia, na cal grube, a długie blisko na pięć łokci. Trzask zaś przy tem taki był m ocny, ja k gdybyś z pistoletu strzelał!

—- Ja się też grzm otów boję! — zawołał Wojtuś.

— Grzmotów się nie masz co bać mój chłopcze — odezwał się pan rym arz — bo grzm ot, to jest huk powstający w powietrzu w czasie przechodzenia przez nie iskry elektrycznej; straszną jest tylko owa iskra czyli p io ru n , a ten co grzm ot słyszy, nie ma się już co piorunu obawiać!

— A to czemu? — zapytał szwagier Skuby.

— Zaraz wam wytłumaczę — odrzekł W alenty — Patrzcie uważnie z daleka, na człowieka rąbiącego drzewo, a niezawodnie ujrzycie pierwej ja k siekiera spada, a potem dopiero usłyszycie uderzenie. Albo patrzcie zdaleka ja k strzelają z arm at, to najprzód błyśnięcie w idać, a po małej chwilce dopiero huk do uszu dolata. Otóż tu macie jak na d ło n i, że światło większą ma szybkość niźli głos, dlatego pierwej widać błyskaw icę, a potem dopiero grzm ot

(43)

słychać, i ten co grzm ot słyszy, nie ma się już t co towarzyszącego mu piorunu obaw iać, bo jeśliby

go miał piorun zabić, toby go był zabił jeszcze przed usłyszeniem grzm otu; gdyż w jednej sekundzie, to jest w tak krótkim czasie, w którym człowiek zaledwie trzy kroki zrobić jest w sta n ie , przebiega huk i wszelki innny g ł o s stosiedmdziesiąt pięć sążni, a elektryka tak ą ma szybkość niesłychaną, że w jednej sekundzie i pięć razy ziemię do koła oblecieć jest w stanie. Nie bój się więc W ojtku, słysząc grzm ot, bo ci iskra piorunow a, k tó ra ten huk w ydała, już nic nie zrobi; słusznie mógłbyś się następnego piorunu obawiać, jeżeli burza trw a dłużej, lecz tu bojaźń tylko szkodzić m oże, bo człowiek traci głow ę, pom aga zaś tylko ostrożność.

— A jakże tu być ostrożnym ? — zapytał cie­

kawy Wojtuś.

— Oto, jeżeli się jest w' domu — odpowie pan W alenty — trzeba okna i drzwi zam ykać, żeby nie było przeciągu, a na kuchni zgasić og ień , bo w ko­

min dymiący rade pioruny uderzają. Jeżeli cię zaś burza w polu n ap ad n ie, a masz w ręku k o sę , sierp, siekierę, lub inne jakie żelaziwo, to je kładź zdała od siebie, a nie chroń się pod drzew a, osobliwie pod wysokie a zdrowe i pełne soków, jak d ą b , sosna i tym podobne, bo i to pioruny ściąga. Najlepiej siedzić sobie w czystem p o lu , a nieuciekać, i dać się lepiej do nitki od deszczu przemoczyć, niż na­

rażać zdrowie i życie niepotrzebnie. Otóż to jest ostrożność, której w takich razach przestrzegać należy. Wielkie bydynki, gdzie są składy z b o ż a ,

37

(44)

lub inne m agazyny, bronione bywają najczęściej grońmikami czyli konduktorami, k tó re do tego służą, żeby iskrę piorunową z chmury przyciągały, do ziemi ją prowadząc. Są te grom niki na samym szczycie dachu, w kształcie pręta żelaznego, który je st od góry szpiczasty i nazłocony, żeby nie rdzew iał, a od tego p rę ta idzie d ru t obok m uru aż do ziemi, i tu do studni lub w inne wilgotne miejsce jest zapuszczony. Jeżeli więc piorun uderzy w szpic takiego gromu i kii, to sobie spłynie po drucie do ziem i, i żadnej szkody magazynowi wyrządzić nie może.

Przestał mówić pan Walenty, a szwagier Skuby westchnął sobie i rz e cz e :

— J a k to mądrze ludzie wszystko urządzać potrafią; jeno się trzeba uczyć każdem u, ażeby wiedział na pew ne, ja k sobie w czem postąpić.

W tem W ojtuś zadumany podniósł nagle głowę, jak gdyby sobie coś przypomniał.

— Mój panie m ajstrze — zawołał — to owej zorzy północnej, o której pan niedawno rozpowiadał, także podobno e l e k t r y c z n o ś ć jest przyczyną?

— Tak jest mój chłopcze, dobrześ sobie z a p a ­

miętał. Zorza północna ukazuje się A v te d y , jeżeli elektryczność przez górne warstwy powietrza p rze­

c h o d z i , a że to powietrze nie wszędzie jednako jest .g ęste, więc ztąd powstają różne kolory tej zorzy.

Nie sztuka to jednak zastanawiać się nad tem i badać, skoro się tem u przyglądać m ożna; ale są objawy elektryczności takie nieznaczne i tajem n e, że trzeba się dobrze zastanaw iać, żeby je spostrzedz. Ot,

(45)

człowiekowi trudno wiedzieć, kiedy przez niego i którędy prądy elektryczne przechodzą, a jeden pan Bóg wie, jakich różnych zmian w naszym ciele są one przyczyną. W niektórych zwierzętach więcej jest elektryczności niż w człowieku; wspominałem wam już o kocie, z którego sierści iskierki wyska­

k u ją, jeśli go pod włos głaszczesz. Ale w morzu śródziemnem i w niektórych rzekach Ameryki po­

łudniowej są ryby , k tó re niezmiernie wiele elektryki w sobie m ają, a używają jej za broń przeciwko swym nieprzyjaciołom. Te ryby morskie zwą się drętw y, a po rzekach am erykańskich chowa się w ęgorz, do naszego węgorza podobny, z którego bardzo silnie elektryka uderza. Trafia się n ie ra z , że gdy ludzie idą konie pławić do rzek i, to owa ryba pod brzuch się koniowi podsunie, i ja k uderzy weń swoją elektrycznością, to go ta k ogłuszy, że konisko, nie mając przytom ności i siły dalej płynąć, prze­

wraca się i tonie.

W ęgorz elektryczny.

Milczeli wszyscy i dumali o tych różnych dzi­

wach elektryki. Skuba pokręcał zlekka głow ą, a Wojtuś wlepił oczy w pana m ajstra, myśląc, że jeszcze dalej co powie, lecz W alenty pow stał z ławy, przeszedł się kilka kroków i westchnął głęboko.

(46)

— Hej miły Boże — rzekł wreszcie stając obok swych gości. — Dużo je st takich rzeczy, o k tó ry ch my nic nie wiemy, a tysiące ta k ic h , o któ ry ch się i największym mędrcom nie śniło, bo wielka je st moc i mądrość Boga. Chodźmyż Go więc pochwalić w świątyni Jego — dodał Walenty.

Praw ie też zadzwonili na nieszpory; głos dzwonu rozchodził się dźwięcznie śród czystego, letniego powietrza. Powstali więc wszyscy ja k byli i szli do kościoła.

— 40 —

(47)

Rozdział trzeci.

P a n i W a l e n t o w a k u p u j e b u r s z t y n y n a w ią ­ z a n i e d l a s we j c h r z e s t n e j c ó r k i; i o c z e m się W o j t u ś d o w i e d z i a ł p r z y t e j s p o s o b n o ś c i .

Pan rym arz W alenty siedział na zydlu i n a p ra ­ wiał siodło, a ta k już ściegi przy ciąg ał, że mu aż w palcach trzeszczało; Wojtuś był także pilnie robotą zajęty, gdy w tem drzwi się otworzyły i weszła W alentow a, niosąc w koszyku mięso i zieleninę z miasta. W jednej zaś ręce trzym ała dwa sznurki żółtych bursztynów.

— Z obacz-no mój stary czy też to p ra w ­ dziwe? — odezwała się do Walentego pokazując mu bursztyny.

W alenty wziął sznurki do rę k i, ważył na dłoni, popraw ił okulary i przypatryw ał się im z bliska.

— Prawdziwe — odrzekł w końcu, oddając żonie sznurki, podczas gdy W ojtuś zerkał bokiem na owe paciorki.

— Ale na cóżeś to kupiła? — zapytał pan rymarz.

— H m , na co---- rzekła, uśmiechając się Walen­

towa — a czyś zapom niał, że ju tro świętej Elżbiety ?

— No, i cóż z teg o ?

(48)

— A toć przecie imieniny E lżbietki, mojej chrzestnej__

— A ha, praw da, zrobisz dziewczynie uciechę — oz wał się W alenty i przyciągał dalej swoje ściegi.

Tymczasem ciekawy Wojtuś nie mógł już spo­

kojnie usiedzić, więc spytał pana Walentego, co to za dziw ne, żółte perły.

— M e są to perły lecz bursztyny — rzekł W alenty, i spojrzał na zegar, co wisiał na przeci­

wnej ścianie i kłapał poważnie.

— A cóż to za bursztyn — zapytał W ojtuś — czy to te n , co ja k go p otrzeć, to się staje elektryczny?

— Ten sam.

— Ale zkąd on się b ie rz e , tego ja nie wiem zupełnie.

— To się później o tem dowiesz — odparł pan m ajster — bo teraz muszę pójść oddać robotę.

Skoro będziesz pilny i skończysz przed moim po­

w ro te m , com ci w y zn aczy ł.,'to popołudniu powiem

W- ■ i 'jjjk

ci zkąd się bursztyn bierze. '

Mówiąc to wyszedł pan Walenty, a W ojtuś tak pilnie począł się uwijać około swej ro b o ty , że pan rym arz zastał istotnie wszystko w porządku wró­

ciwszy do domu. Należało więc dotrzymać przyrze­

czenia. Jakoż zaraz po obiedzie poszedł pan W alenty do kuchni, w yciągnął tam smolną szczypkę z pod pieca, a wyszedłszy przed dom n a ław k ę, zawołał

do siebie Wojtusia.

•— Widzisz tę żółtą żywicę? — zapytał go, pokazując mu zaschłe, żółte krople na szczypce.

— A widzę, to tak zawsze na smolnych szczypkach

— 42 —

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nad jarem przepastnym, na wyniosłości obroni wznosi się Kamieniec. Nie lada to była forteca. Pod mura^11 jej tuliło się wiele wiosek i miasteczek. Rolnik z ufność uprawiał

Tę historię Owen Gingerich opisał w Książce, której nikt nie przeczytał (Warszawa 2004), ale znam ją także bezpośrednio z ust Owena.. W 1946 roku przypłynął on do

W podstawie programowej wychowania przedszkolnego określono oczekiwane i pożądane umiejętności dzieci, które kończą przedszkole i mają rozpocząć naukę w

jest promowany na poziomie ogólnopolskim, regionalnym i lokalnym poprzez media tradycyjne (radio, telewizję, prasę) oraz Internet (stronę www.spisrolny.gov.pl,

2) w przypadku rocznej oceny klasyfikacyjnej zachowania — ustala roczną ocenę klasyfikacyjną zachowania w drodze głosowania zwykłą większością głosów;

PO CZWARTE, zasada podziału i separacji tylko częściowo odnosi się do procesu sekwencji zmian komponentów rzeczywistości, reguł ich ewolucji oraz dynamizmów ich

Jak nazywały się te urządzenia i kto z nich korzystał dowiesz się z filmu, który znajdziesz pod linkiem: https://www.youtube.com/watch?v=x0hX2J4QNd4 Mikołaj Kopernik był

Jakkolwiek taka interpretacja może budzić sprzeciw lekarzy, to ze względu na swój cel gwarancyjny zasługuje, by bronić jej z całą stanowczością. Inaczej by było, gdyby każdej