' - ^ akładem St0Ji)- Przyjaciół oświaty ludowej.
7 jun d u szu Kraszewskiego,
. SttAtttlWNrMfrFB£THii#i#LEf3l.. ■"
w'WĄ«$ZAV.'IE
... ......
OPOWIADANIA
PANA WALENTEGO
RYMARZA Z PODGÓRZA
O RÓŻNYCH DZIWACH ŚWIATA.
P R Z E Z G -R Z E S IA Z J A . O G I Ł Y
MŁODYM I STARYM DO CZYTANIA I NAUKI PODANE.
(z 30 DKZBWOBYTAMI.)
WE LWOWI E.
NAICEADEM STOWARZ. PRZYJACIÓŁ OŚWIATY LUDOWEJ.
Z FUNDUSZU KRASZEWSKIEGO.
1869.
I n i
O 2 P
z B K U K A K N I N A R O D O W E J W . M AN IEC K IEG O .
Rozdział pierwszy.
K t o b y ł p a n W a l e n t y , i c o o n W o j t u s i o w i o ś w i e c i e r o z p o w i a d a ł .
Gdzie stoi zamczysko w Przemyślu na wysokiej g ó rz e , tam po praw ej stronie , na pochyłości tej góry k u Sanowi, zobaczysz kilkanaście niezamożnych dom ków, kryjących się skrom nie poza gałęzie gęstej sadowiny. Miejsce to nazywają Podgórzem w Prze
myślu.
Owóż w jednym z tych domków mieszkał do niedaw na pewien m ajster rym arski, W alenty, czło
wiek bywały po świecie, co nie z jednego pieca chleb ja d a ł, wiele w idział, dużo zapam iętał, i to wszystko pięknie opowiedzieć umiał. Głowa u W alen
tego jakby śniegiem latam i p rzyprószona, wąs krza- czysty także srebrzeć się już poczynał, ale siły jeszcze k rz e p k ie , a z prostej postawy i znacznej blizny koło ust łatwo p o zn ać, że gdzieś za m łodu i szablą wywijał.
Miał W alenty żonę nie bogatą z rodu , ale rz ą dną i uczciwą niewiastę. Dwadzieścia la t z górą żyli jak Bóg przykazał w zgodzie i miłości, i tylko to ich trap iło , że nie mieli dzieci. A że ludziom pocz
ciwego serca trudno by było żyć na świecie, gdyby
Opowiad. P. W ale n i 1
innym dobrze nie czynili, więc i państwo Walentowie wzięli do siebie biednego sierotkę na wychowanie i tak się do niego przywiązali, ja k do własnego dziecka.
Sierocie było na imię Wojtuś. Był to dziarski i zmyślny chłopczyna; skończył dobrze szkołę trzy klasow ą, gdzie się nauczył czytać, pisać i rachować.
Pan W alenty wziął go potem do w arsztatu, a tu przykładał się z wielką pilnością do pracy. Zato też pan m ajster starał się ja k mógł o dalsze w ykształ
cenie chłopca, i nietylko że go ćwiczył w rymarstwie, ale i dużo innych pożytecznych wiadomości przyspa
rzał mu z duszy serca, czy to opowiadając z p a
mięci o różnych dziwach św iata, czy też czytając wspólnie z książek. Wojtuś kończył już ro k szesnasty i okazywał wiele pojętności, więc też żyli z panem W alentym więcej w rodzinnym niż służbowym sto
sunku, i k ażdy, patrząc na nich obu, musiał po
wziąć szacunek dla pana m ajstra, a przyjaźń dla zmyślnego ucznia.
. Było to jakoś w sobotę pod w ieczór, a więc w dzień Matki Boskiej. W alenty m iał gdzieś pod Prze
myślem robotę i pow racał właśnie do domu. Otwiera drzwi — w izbie ciemno i cicho ja k makiem zasiał.
— H ola! jest tu kto ? — zagadał W alenty wszedł
szy do izby, i począł się rozpatryw ać w ciemności.
— To wy panie m ajstrze — zawołał głos Woj
tusia , któ ry siedział na ławie pod piecem. -— Dobry w ieczór!
— Jak się masz W ojtusiu! a gdzież Imość, i czego ta k ciemno w izbie? Przecie to dzisiaj dzień M a tk i
Boskiej, a o świeczce ja k widzę ani du-du!
— Nie gniewajcie się panie W alenty! Właśnie Imość poszła za świeczką i innemi rzeczami do mia
sta; tylko co jej nie widać.
— Nie można to było w dzień o tern pomyśleć?
Dopiero na ostatni czas się o puszczać... Oj, to nie dobrze! —- gderał m ajster, k tó ry , że był sam we wszystkiem ak u ratn y , to chciał żeby i drudzy takim i byli.
— Ale już idzie — tłum aczył chłopiec — Słyszycie jak pilno bieży przez ogród?
Prawdę mówił W ojtuś, bo zaledwie skończył, już się drzwi uchyliły i zadyszana wpadła W alentowa, i nie upłynęło jedno Zdrowaś M arja, a już świeczka płonęła w drewnianym lichtarzyku przed świętym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, w prost drzwi na ścianie zawieszonej. Już też i m ajster się udobruchał, i z tw arzą wesołą ja k zwykle rozsiadł się na ławce poza dębowym stołem , a nakładając fajkę, spojrzał na Wojtusia i zapytał go o czem myślał siedząc sam w szarej godzinie.
— Myślałem sobie — odrzekł chłopak -— o całym bożym świecie, myślałem sobie zkąd się to bierze ta ziemia z drzewami i zw ierzętam i, to niebo z ja- snemi gwiazdam i, z księżycem i słońcem , i tak mi się to wszystko pomięszało w głowie, żem sobie rad y dać nie mógł.
— A cóż to , nie uczyłeś się katechizm u? — za
pytał p. Walenty.
— Toć uczyłem się i wiem, że pan Bóg stwo
rzył niebo i ziemię i wszystko co się na nich znaj
duje; ale gdybym ja mógł to wszystko zobaczyć?!
Pan W alenty uśmiechnął się dobrotliwie:
— Ho, ho, mój chłopcze, niejedną beczkę soli musiałbyś jeszcze spożyć, zaczem byś choć cząstkę świata zobaczył, bo niezliczone są tw ory boskie, i bez końca. Trudno też nieraz człowiekowi dociec rozumem tej i owej spraw y, ale przecież wielu rze
czy tajem na przyczyna została już o d k ry tą , a wszy
stkie te o d k r y c i a opisują ludzie w książkach, i na nieb to kształci się ro zu m , od Boga ludziom nadany.
Przeróżne odkrycia służą dalej człowiekowi do wy
szukiwania pożytku w rozlicznych darach bożych, a starając się pożytkam i temi polepszyć dolę swych bliźnich, wynalazł człowiek chleb ze ży ta, wełnę z owcy, koleje z żelaza, i tym podobne rzeczy.
W y n a l a z k i takie przynoszą korzyść całemu rodowi ludzkiem u, podnoszą m ajątek i handel narodów , a chwałę Boga, jako tw órcy wszystkiego, stokroć pomnażają.
— A czy pan m ajster czytał ja k ą k siąż k ę , - gdzieby to wszystko było opisane?
— Trochę czytałem , a dużo i widziałem, bom już nie dzisiejszy, więc ci opowiem pokrótce o
układzie naszej ziemi i całego świata.
Tutaj odchrząknął pan m ajster i tak zaczął m ów ić:
— Wiesz już zapewne, jak o stoi w piśmie świętem napisano, iż na początku stworzył Bóg niebo i ziemię, a ziemia była pusta i próżna, i ciemności wielkie wisiały nad jej głębinami. Dopiero gdy Bóg w yrzekł: niech się stanie światłość — stał się na ziemi dzień a po dniu n o c , i tak już jest zawsze
od niezliczonych wieków. A pisze dalej pismo święte, jako pan Bóg tw orzył potem przez sześć dni lądy, m o rz a , ro ślin y , gw iazdy, zw ierzęta, a wreszcie czło
w ieka, i jako dnia siódmego odpoczywał, pracy tej wielkiej dokonawszy. A jakież to długie były owe robocze dnie boskie! Każdy z nich ciągnął się- przez długie tysiące naszych la t znikom ych, a dla wiecz
ności bożej były te lata jedną chwilą, jednym dniem ty lk o ! Łatw o się o tem człowiek przekona spojrzaw
szy na gwiazdy niezliczone, na morza nieprzejrzane, i na góry niebotyczne; a gdy wytęży rozum- i za
puści się w głąb ziemi i w m orza głębiny, albo szkła stuczne sobie uczyniwszy na niebo przez nie sp o jrz y : to jeszcze bardziej chwali Wszechmoc bożą.
Owóż odkryli m ądrzy ludzie, że na samym po
czątku, nim jeszcze pan Bóg światłu stać się kazał, nie było w całym świecie nic innego tylko jedna p ara i para, ta k daleko, ja k dziś jest słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy. A para ta przewalała się , ozię
b iała, i nareszcie zaczęła tężeć, ta k jak para wodna, gdy w zimnem miejscu znowu się w krople wody zmienia. Więc też i ona p ara, z której Bóg św.iaty utw orzył, stała się po długim czasie płynącą masą, a była ta masa jako żar czerwona i niezmiernie paląca, bo wszystko co dziś jest na ziemi i na nie
bie, najtwardsze skały, żelazo i złoto, były w tedy razem roztopione, zkąd też i gorąco nie małe się wywiązywało.
— Więc się to wszystko gdzieś musiało rozlać, skoro było ja k woda płynące? —• zapytał Wojtuś.
— Nigdzie się nie rozlało mój chłopcze, bo za
wszechmocnem zrządzeniem bożern krążyło wszystko od wieków’ naokoło siebie, a i dziś ciągle krąży i już ta k bez końca krążyć będzie. Lecz słuchajże dalej! Musiałeś nieraz uw ażać, że jeźli się woda gotuje, to tyle z niej pary ucieka, żeby jej i w kil
k a garnków nie pomieścił; a przeciw nie, z wielkiej o b j ę t o ś c i p a ry , znacznie mniejsza o b j ę t o ś ć wody napow rót się robi: owóż podobnie stało się i ze światami. Ja k długo krążyła sama p a r a , ta k długo było jej wszędzie p ełn o , a ja k to raz ochłódło i w płynącą masę się zmieniło, ta k tej masy nie mogło już do pełna w ystarczyć; więc poskurczała się ona na pojedyncze, porozrywane między sobę k u p k i, i z tych to kupek utworzyło się słońce, księżyc, ziemia i wszystkie gwiazdy.
Natenczas rzekł Pan Bóg: — Niechaj będzie światło — i zaczęło się to wszystko porządkować:
słońce, księżyc i gwiazdy, wydając ze siebie światło, krążyły teraz na rozkaz boski jako niezmiernie wielkie ogniste kule; więc pow stała wtedy i ziem ia, k tó ra także jako wielka kula naokoło słońca krążyć poczęła.
Lecz, jak ci to już rzekłem , była ziemia podon- czas cała roztopiona, a że coraz bardziej chłodło n ao k o ło , więc zgęstniała potem jak ciasto , a na
reszcie pokryła się ta k ą cienką skorupką, jakato czasem staje na błocie po przym rozku, gdy z wierzchu niby tw ard o , a noga zapada. Skorupa ta na ziemi robiła się coraz grubsza i grubsza, aż nareszcie zaczęła pękać w różnych miejscach, ta k ja k n. p.
pękają gliniaste grunta, gdy wielka posucha. A spadła była już podonczas i woda na powierzchnią ziemi;
więc gdy się tra fiło , że przyszła woda na tak ą rozpękłą szczelinę i zasączyła się do śro d k a, gdzie jeszcze żar był wielki: toż dopiero działy się rzeczy nad wyraz o k ro p n e! Zachuczało strasznie we środku ziemi, nareszcie przeryw ało wrątłą jeszcze skorupę, a wtedy owe masy roztopione wybuchały z w ielką gwałtownością na w ierzch, krzepnąc w kamienie, skały i góry.
Wojtuś słuchał z wielką uw agą, ale go język zaświerzbiał żeby się zapytać:
— Mój panie W alenty, a to może i dziś jeszcze ta k w ybuchnąć, skoro ziemia popęka w lato gorące.
— Nie bój się mój W ojtku — rzecze pan ry m arz śmiejący — nic się nam nie stanie! Najprzód dlatego, że skorupa ziemi jest już dziś znacznie grubszą i przerw ać ją nie ła tw o , a w reszcie, że jest kilka takich g ó r, z k tó ry ch to ja k z kominów ogniem i roztopioną masą sypie, jeżeli się wewnątrz płynna rdzeń ziemi zanadto wypręży. Góry takie nazywają się wulkany a takich wulkanów co naj
znaczniejszych, je st trzy w Europie.
— A to musi być wcale ła d n e , kiedy sobie góra ogniem sypie!
— To nie tyle ładne ile straszne, mój Wojtusiu, dlatego, iż n ik t naprzód przewidzieć nie m oże, kiedy wybuch takiej ognistej góry nastąpi. Zaczyna się on zwykle głuchym łoskotem podziem nym , którem u i trzęsienie towarzyszy, a łoskot ten wzmaga się coraz bardziej, aż nareszcie przy okropnych grzm otach wybuchają z w nętrza góry nieprzejrzane słupy dymu, popiołu, drobniutkiego piasku i kamyków. Potem
d o p iero , zaczyna góra wyrzucać ze siebie masę roztopionych kruszców i kam ieni, a masa t a , czyli lawa jako żar czerwona i rozpalona, płynie szeroką rzeką po spadzistościach góry i pochłania zboża na polach, kw iaty po łąkach, zapala drzewa i lasy, i tak czasem kilka mil płynie, wszystko w około mszcząc i pochłaniając. W ybuchy takie trw ają nieustannie przez kilka d n i, a czasem i ty g o d n ie: góra wyrzuca na przemiany to dym i popiół, kam yczki i żużle;
to znowu rzekę ognistej law y , k tó ra płynąc dziwny ze siebie dźwięk i liulc wydaje. —
To mówiąc podniósł się pan W alenty, a wycią
gnąwszy książkę ze szafy zamykanej, ukazał W ojtu
siowi obrazek, na którym buchający wulkan jest wy
rysowany.
P rzecięcie wulkanu.
, — Widzisz tu —- mówił pan rym arz — wyobra
żenie wulkanu jakoby na pół przeciętego. Środkowym otworem czyli k r a t e r e m (bb) wyrzuca góra gruby słup popiołu, p ia sk u , kamieni i law y , a między tem wielką ilość pary wodnej (dd), k tó ra natychm iast w górze w chmurę (cc) się zbija. W chmurze tej łyska się , i podczas gdy ze słupa wybuchającego opadają na dół popiół i żużle (fi), z chmury nad górą utworzonej deszcz (e) się puszcza. Bokiem od głównego k ra te ru utw orzyła się szczelina, któ rą wydobywa się lawa i spływa strumieniem (ii) po spadzistościach góry.
Tam, gdzie są morza niedaleko wulkanów, pły
nie czasem czerwona lawa do blizkiego m orza, a wtedy straszny to w idok, gdy morze wzburzone jęczy i kipi i parę wyrzuca. Straszny to widok, lecz nie tyle ludziom szkodliwy co popiół i p ia se k , k tóre wulkan ze siebie często w takiej ilości w yrzuca, że na kilka mil w około powietrze się ciem ni, a wtedy co lawa nie spaliła, to popiół, kam yczki i żużle zasypują albo zalewają, jeśli z deszczem na muł wymięszane.
Jeden z europejskich wulkanów leży we włoskim kraju i zowie się 'W e & i a w j l i s z . Owóż ten w ulkan był długi czas spokojnym, tak, że ludzie na pochy
łościach jego grunta upraw iali, a naw et budowali wsie i m iasta, ogrody piękne zakładając. Aż naraz zaczęła się u podnóża góry ziemia mocno wstrząsać, i trzęsienia te powtarzały się przez la t kilkanaście, a niektóre z nich takie były silne, że dwa miasta rzymskie najbliżej góry leżące w znacznej części
w gruz się rozsypały. Lecz nie domyślali się ludzie, jakie nieszczęście trzęsięnia te im przepowiadają;
budowali więc napow rót swoje porozwalane domy, a na tern budowaniu minęło la t szesnaście. Nagle pośród ło sk o tu , zaczął z Wezuwjusza ogromny dym w ychodzić, prósząc popiołem i piaskiem , a przelęk- nieni mieszkance poczęli z domów uciekać, widząc nad głowami czarne a niewidziane dotąd chmury z po
piołu i dymu. Lecz n iestety , nie wszyscy już zdołali uciec! Z przerażającym trzaskiem i podziemnemi grzm otam i buchnął Wezuwjusz ogniem , law ą, k a mieniami i jeszcze większą ilością popiołu, który w net pozasypywał drogi i u lice, czyniąc z dnia noc najciemniejszą, a w krótce częścią zasypał, a częścią zmięszawszy się z deszczem zalał gęstym mułem obydwa rozległe miasta.
Będzie już tem u la t blisko tysiąc i ośmset ja k się to w ydarzyło, ale dopiero przed kilkudziesięciu laty natrafiono na m iejsca, gdzie te dwa m iasta zagrzebane zo stały ; a natrafiono przypadkiem , bo ani najmniejszego śladu z nich na wierzchu nie było.
Dziwnie to w yglądało, gdy się ludzie wkopali w te zasypane m iasta: znaleźli tam domy i świątynie, różne naczynia, posągi i obrazy, a wszystko w do
brym porządku. W koszarach wojskowych znaleziono szkielety dwóch ludzi, łańcucham i przykutych; byli to zapewne dwaj żołnierze za karę o k u c i, i oto gdy wybuch nastąpił, przestraszeni mieszkance gdzie mogli uciekli, a tych biedaków popiół wraz z wię
zieniem zasypał. Znaleźli tam i inne szkielety; odcisk kobiety, z dzieciątkiem na ręk ach , na której był
drogi łańcuch i pierścienie na palcach, a znaleźli też i siecie ubogich ry b ak ó w ... I ta k to majętnych czy ubogich zarówno pogrzebało! —
Przestał mówić pan W alenty, i sparł głowę na ręk u , głęboko zamyślony, a biednemu Wojtusiowi, dumającemu ciągle o zasypaniu owych m iast m a
jętnych, aż łzy w oczach stanęły... Więc była wielka cichość w izbie, a na świeczce przed obrazem M atki Boskiej urósł knot taki wysoki, że coraz słabsze światło rozlegało się po bielonych ścianach.
Nagle podniósł się m ajster z ławy i rzecze:
— O t, chodźmy na dwór! tutaj duszno, a tam wieczór śliczny, i niebo gwiazdami zasiane.
Zerwał się więc Wojtuś i wyszedł z m ajstrem na ławę przed domem. Wieczór był rzeczywiście śliczny:
w iaterek ciepły ciągnął od Sanu potrząsając z lekka bujną sadowiną, a na niebie miesiączek w pełni niby rybie oko i gwiazd prześlicznych niezliczone roje. Wiosenna woń ziół i kwiatów napełniała po
w ietrze, a cichość, rzadko głosem ludzkim przery
w ana, podnosiła ducha do Boga.
— P atrz W ojtusiu — rzekł pan rym arz spoglą
dając w górę — p atrz na te wszystkie światy, któ- remi kieruje ręka wszechmocnego Boga! Każda najdrobniejsza gw iazdka, k tó rą tu ledwo okiem dostrzegasz, to jest ogromna k u la, czyli ciało nie
bieskie, najczęściej większe od naszej ziemi! Teraz nie widać słońca, bo już noc, lecz ono jest najwięk- szem z tych ciał niebieskich, k tó re bliżej poznano.
Wielkość słońca jest ta k a , iż można by z niego m i l j o n i c z t e r y k r o ć s t o t y s i ę c y takich kul
ja k nasza ziemia u lep ić; a tak niezmiernie daleko jest do słońca od nas, iż gdybyś strzelił z armaty, a kula arm atnia miała siłę lecieć bez ustanku, toby musiała dwanaście lat lecieć, zaczemby do słońca doleciała. Nieogarniona to rozumem przestrzeń, bo wynosi dwadzieścia miljonów i siedm kroć stotysięcy mil! Już ztącl sobie łatw o wystawić, jak i to ogrom ono sło ń ce, kiedy pomimo te g o , iż jest tak daleko od n a s , przecież jeszcze możemy korzystać z jego światła i ciepła, bez czegoby ani śladu życia na ziemi nie b y ło ! —
Wojtuś słuchając spoglądał na księżyc, więc przerw ał czem prędzej:
— Mój panie W alenty, a toć księżyc musi być jeszcze większy od słońca; niechże się pan przypa
trzy.
— W idzę, widzę mój chłopcze, że się większy w y d a j e , lecz w istocie mniejszym jest nietylko od słońca ale i od ziemi. Uważaj sobie, iż ztąd z gó
ry drzewa i domy na dole mniejsze się w ydają, niż gdy je z blizka oglądniesz. A dlaczego? bo wszystko w oddaleniu maleje, a więc i słońce, któ re jest tyle miljonów mil od nas, musi się mniejsze A v y d a -
wać od księżyca, tylko o pięćdziesiąt jeden tysięcy mil oddalonego. I t a k , ta sama kula arm atnia, któraby dwanaście l a t czasu potrzebow ała, żeby do słońca dolecieć: mogłaby na księżycu być już w d n i a c h dwunastu. Księżyc jest ta k m ały, iż z naszej ziemi ulepił by pięćdziesiąt kul jem u z wielkości podo
bnych, a tylko dlatego, iż jest najbliżej ziemi, ta k wielkim się nam wydaje. Już gołem okiem możesz
— 12 —
rozróżnić na księżycu rozmaite plam y, a przez szklą sztuczne, któ re każdą rzecz pięćset razy powiększają, rozróżniają ludzie na księżycu głębokie doliny i wysokie góry skaliste, ja k się zdaje traw ą i drzewami wcale nie porośnięte. Księżyc pożycza swego światła od słońca, a raz na dni trzydzieści okrąża ziemię w około, zkąd też każde dni trzydzieści w roku m i e s i ą c e m nazywamy. Ziemia nasza zaś obraca się najprzód naokoło siebie, a potem razem z okrą
żającym ją księżycem naokoło słońca, k tó rą to ogromną drogę w jednym roku odbywa.
— To ja tego nic nie rozumię — odezwał się znowu Wojtuś — Mówicie panie m ajstrze, że słońce i wszystkie gwiazdy są ogromnemi kulami, i że nasza ziemia i księżyc także są kulami. A jakże to może b yć, a naczemże one przywiązane czy oparte, że nie pospadają? I czemu one ta k kręcą się na około siebie?
— Mądrością boską są one powiązane ze sobą mój W ojtusiu — odrzekł pan W alenty — a nato, żebyś zrozumiał zkąd one tak a nieinaczej krążą, zaraz ci dam sposób. Oto weź cienki patyczek i za
sadź nań z jednego końca ziemniak ja k najokrągłejszy i wielki, a z drugiego końca ziarnko groclrn, i rzuć to razem wysoko w powietrze t a k , żeby się kręciło.
Cóż w tedy? O to, ziemniak jako nierównie większy i cięższy będzie się trzym ać zawsze w jednej mierze, podczas gdy drugi koniec z ziarnkiem g ro c h u , będzie się w około niego kręcił. Owóż jeśli sobie przed
stawisz, że ziemniak jest słońcem , a ziarnko grochu ziemią: to masz zaraz wytłumaczenie, dlaczego nie słońce koło ziem i, ale ziemia koło słońca krąży.
13 _
— Więc ziemia i słońce także są patykiem ze sobą spojone? — zapytał Wojtuś niedowierzając.
Roześmiał się na to pan W alenty:
— Oj ty niem ądra głow o! — rzekł wesoły — a tożby był piękny patyk na tyle miljonów mil d łu g i! Na samym p o c zą tk u , ja k ci to już mówiłem, było słońce, ziemia i wszystkie gwiazdy jednolitą a ruszającą się p arą; więc i potem , choć para ta skrzepła w różne ciała niebieskie, pozostał się tym ciałom ruch odwieczny, wolą Wszechmogącego im nadany, i dziś, regularnie ja k skazówki na zegarze, krążą te ciała naokoło siebie, a jedno o drugie nigdy nie zawadzi. I otóż, choć bez żadnego połączenia, krąży ziemia naokoło słońca, a czas, w którym je raz obiegnie, zowiemy r o k i e m ; księżyc zaś krąży naokoło ziemi, a czas jego obiegu, to miesiąc.
— Ale ja tego nie rozumię — odezwał się znów W ojtuś — że my ztąd nie spadam y, skoro ziemia jest okrągłą kulą i wciąż się obraca. Mnie się zdaje,
że ziemia musi być płaska. /
— Zaraz ci to wyjaśnię. Jeździłeś ze m ną nie
dawno równiną do Jarosławia na jarm ark , a gdyśmy się zbliżyli do m iasta, tom ci ukazyw ał, że najprzód wierzchołek wieży był widoczny, a potem dach na wieży, a potem dachy domów, i tak coraz niżej, aż wreszcie całe miasto. Jużci gdzie są pagórki nad m iastem , to zawsze ta k byw a, ale gdzie równina, czegóż to dowodzi? Oto dowodzi teg o , że ziemia musi być kulistą, bo gdyby ziemia nie była k u listą, tobyśmy na rów ninach już z bardzo daleka miasta i drzewa choć przez szkło widzieli, a to się
—■ 14 —
nigdy nie tr a f i, bo ziemia jest k u listą , i każda jej przydłuższa, choćby najrówniejsza część, pagórek stanowi. Gdyby ziemia nasza była płaską ja k talerz,
toby ją słońce wszędzie naraz oświecało, a przecież , ta k nie jest: bo we Lwowie prędzej słońce wschodzi niż w Krakowie, a w Krakowie prędzej niż w Pa
ryżu ; zaś zachód w Paryżu późniejszy niż u nas.
Ale ty najlepiej sam o tem wiesz z m yśli, jakie ci po głowie chodziły, gdyś był jeszcze młodszym.
Otóż zdawało ci się, że tam , gdzie już oko nic dalej ujrzeć nie m oże, niebo ze ziemią się s ty k a ; a teraz, gdyś już ze mną w dalsze jeździł drogi, przekonałeś się, że to jest niepraw dą, że niebo zawsze nad zie
m ią, a oko tylko do pewnego w i d o k r ą g u sięga.
Lecz ta k samo jak i ty , myśleli także inni lu dzie ; więc szli i jechali naprzód i ciągłe n a p rz ó d , chcąc dotrzeć do nieba, a wiesz co się wtedy działo? Oto przyjeżdżali ci ludzi na to samo miej
sce zkąd wyszli, t. j. objechali całą ziemię do koła, coby się nigdy nie było stało, gdyby ziemia nie była kulistego kształtu.
Weź jabłko, a przełknąwszy środkiem od ogonka drucik cieniuchny, rusz je potem palcem : to jabłko obróci się około d ru cik a, jak b y koło osi. Otóż i ziem ia, podobna z kształtu do papierówki, bo z wierz
chu i od spodu nieco przypłaszczona, wiruje naj
przód około siebie, czyli około swej osi. Ruch ten sprawia, iż mamy dzień i noc. Na tej półkuli, k tó rą się ziemia ku słońcu obróci wschodzi dzień, podczas gdy na przeciwnej stronie, wraz z zachodzącem słońcem, noc ciemna następuje.
— 15 —
I
Jeden obrót ziemi około swej osi trw a dwadzieścia cztery godzin, więc i na dobę godzin dwadzieścia cztery W ypada; a szybkość ziemi w okrążaniu słońca jest jeszcze większą, bo wynosi dwieście i czterdzieści mil na m inutę! Jest to tak a szybkość, o jakiej nam się ledwie śnić może. Atoli pomimo tej szybkości w krążeniu ziemi wszystko na niej bardzo sp o k o jn e;
drzewa i domy stoją nieporuszone, ludzie nie upadają.
Żebyś się przekonał ja k to być m oże, dam ci znowu sposób: Weź m ałą obręcz, uwiąż ją na sznurku, a w środku obręczy położywszy kam yk, uchwyć za sznurek i pocznij w około obracać. Ujrzysz w tedy że kam yk nie spadł, lecz owszem, ja k gdyby przy największej spokojności na swojem pozostał miejscu.
A jeżeli zamiast kam yka postawisz w obręczy szklankę z wodą po brzegi, i nagle poczniesz prędko kręcić:
to ci i szklanka spokojnie stać b ęd zie, i ani kropel
ka wody z niej nie wycieknie. Tak samo ma się z ziemią ja k i z tą o b ręczą: prędki jej ruch wirowy i kolisty naokoło słońca utrzym uje wszystko w ró wnowadze. Więc tym sposobem domy i drzewa stoją, człowiek nie upada, a z mórz wielkich na ziemi jak i z owej szklanki, ani kropla wody nie wybryźnie.
Oprócz tego nadał pan Bóg ziemi ta k ą wielką s i ł ę p r z y c i ą g a j ą c ą , że choćbyś coś niewiedzić jak wysoko w górę w yrzucił, to nie poleci ono ani na księżyc, ani na słońce, ale musi napow rót do swej ziemi wrócić.
Różne są lądy i morza na powierzchni ziemi, a te dzielą się na pięć wielkich ląd ó w , k tó re także c z ę ś c i a m i ś w i a t a nazywają, i na pięć wielkich
_ 16 —
mórz czyli o c e a n ó w . Lądy s ą : E u r o p a , A z j a , A f r y k a , A m e r y k a i A u s t r a l j a ; a oceany są: 1.
Ocean p ó ł n o c n y , 2. ocean z a c h o d n i czyli a t l a n t y c k i , 3. ocean p o ł u d n i o w y , 4. ocean w s c h o d n i czyli w i e l k i i 5. ocean i n d y j s k i . Na jednej półkuli ziemskiej leżą: Azja, Afryka, A ustralja i Europa, k tó rą wraz z innemi narodam i i my zamieszkujemy, a na drugiej półkuli leży A m ery k a; więc gdy u nas dzień to w Ameryce noc, a gdy tam słońce zajdzie to u nas wschodzić zaczyna.
Wojtuś kiwał głową na znak że rozum ie, ale wreszcie znowu się odezwał:
— Mówicie panie majstrze, że ziemia krąży około swej osi, a potem koło słońca, że zaś słońce w miejscu stoi i tylko około swej osi się obraca.
Otóż tego ja nie rozum ię, bo przecie ja k to widać, że księżyc się posuwa i chodzi naokoło ziem i, tak też i słońce wschodzi i zachodzi, więc także ziemię okrąża ?
— Tak się to wprawdzie zdaje — odpowie pan m ajster — że słońce po niebie chodzi, i dlatego mówią ludzie oddaw na: wschód i zachód słońca, ale to właściwie niepraw da, bo słońce zawsze w miej
scu sto i, tylko ziemia chodzi. Jeżeli będziesz kiedy wozem jechał a p rę d k o , to wychyl się i p atrz długo pod koła na gościniec; będzie ci się wtedy wydawać, że gościniec płynie, a wóz w miejscu stoi. Podobnie jadąc koleją żelazną wydaje ci się, że siedzisz spo
kojnie, a drzewa i wsie przed oczami ci um ykają;
a jeśli poprzed księżycem w pełni w iatr mgły i rzadkie chmury gwałtownie przepędza, to ci się
ą
— 17 —
zdaje, że to nie mgły i chm ury, ale księżyc ta k gdzieś leci na złamanie karku. Zupełnie ta k samo ma się i ze słońcem; ziemia wraz z nami prędko się obraca, a nam się zdaje, że to słońce koło zie
mi chodzi.
— Ba, a jakże się o tem ludzie dowiedzieli?
—■ Spojrzyj tylko Wojtusiu na to niebo złotemi gwiazdami zasiane, a pojmiesz ła tw o , iż ono zawsze ciągnęło wzrok ludzki ku sobie, i budziło w nieje
dnym chęć zbadania tych niezgłębionych tajemnic, Czyto żeglarz na wodach bezdennego m orza, czy samotny strzelec z bronią przez lasy id ą cy , czy pastuszek przy owcach na szczycie gór wysokich:
każdy z nich m iał jedne i te same niebiosa nad sobą, każdy podziwiał Boga i czytał jego wielkość w tym bezmiarze św iatów ! Niejeden też zaznajamiał się bliżej z porządkiem gwiazd w różnych stronach nieba i opowiadał to drugim , aż nareszcie wyna
leźli ludzie szkła powiększające, i przez nie zaczęli spoglądać na księżyc i gw iazdy, zaczęli mierzyć i liczyć, i przyszli do odkrycia wielu praw d niezbitych.
Człowiek, k tó ry spogląda przez szkła na gwiazdy, i zajmuje się ich badaniem , zowie się astronom, a nauka o gwiazdach astronmnja. Najsławniejszym takim astronom em , któ ry nauczył i przekonał ludzi, że nie słońce koło ziemi, ale ziemia koło słońca się obraca, był rodak nasz z polskiej ziemi nazwiskiem M o p c r n i k . Urodził się ten mędrzec w mieście Toruniu nad W isłą, w ro k u 1473, a więc la t tem u blisko czterysta. I dziś jest wielu różnych astronom ów, bo człowiek nie przestaje
— 18 —
na jednem , ale bada coraz dalej dziwne tw ory Boga, dochodząc jego wielkości. Po wielkich miastach, gdzie tego wszystkiego uczą, znajdują się osobne dla astronomij budynki, ta k zwane s p o s t r z e g a l n i e , a przy nich wieże, z różnemi do badań potrzebne- mi szkłami i narzędziami.
— 19 —
Spostrzegalnia astronom iczna.
W cichej gwiaździstej nocy, podobnie ja k dzi
siejsza, staje astronom na swojej wieży i kieruje szkła, daleltowidze na odległe gwiazdy, a co tylko ujrzy, to kreśli na papierze, mierzy i oblicza. A gdy mu czasem chm urka zaćmi w idokrąg niebieski, to opuszcza na chwilę swój dalekow idz, i zatopiony w myślach podziwia cudowność i ogrom w ukła
dzie ciał niebieskich.
2*
Kometa.
niecodzienne zjawiska, k tó re często niepotrzebnym ludzi napełniają strachem. Strach ten jest płonny, bo w urządzeniu światów tak i z woli bożej panuje po
rządek , iż go nic zm ienić, nic go naruszyć nie może.
Więc i owe, choć niezwykłe zjawiska, mają swoje miejsce w powszechnym ładzie światowym. I tak komety, dziwne ogoniaste gw iazdy, są także innym ciałom niebieskim podobne, a głównie różnią się
Obok codziennych zjawisk, uderzają często oko ludzkie niezwykłe zjawiska na niebie. Każdego dnia pogodnego widzisz jedno i to same słońce, każdej nocy pogodnej jedne i te same gwiazdy, chociaż w różnych m iejscach; lecz czasem widzisz na niebie kom ety, zaćmienia ^ tęcze, zorze i inne niezwykłe i
tem , iż ciała ich. są bardzo rzadkie, częstokroć jak p ara, a droga krążenia u niejednych ta k długa, iż tylko co kilka set, a nawet kilka tysięcy la t na ziemi są widziane. Ogony niektórych kom et są na wiele miljonów mil długie, więc gdy się tak a kom eta na widokręgu pokaże lub zachodzi, to ogon jej świeci się daleko na ciemnym tle nieba.
Komety krążą od wieków ja k i cały świat k rą ży, a bajką je st, aby je pan Bóg miał na jakieś strachy dla ludzi zesyłać. Podobnież straszyć nie powinny z a ć m i e n i a słońca i księżyca, bo także z odwiecznego ładu w światach wynikają. I tak, jeśli księżyc wstąpi pomiędzy słońce a ziemię, to bywa zaćmienie słońca; gdy zaś podczas pełni zie
mia pomiędzy słońcem a księżycem przechodzi, to taki na księżyc cień rz u c a , iż go nie w id ać, i wtedy, jest zaćmienie księżyca. Wytłumaczone są więc wszy
stkie te niezwykłe zjaw iska, ja k owo i t ę c z a k tó r ą ludzie nieświadomi żórawiem wodę do nieba cią
gnącym nazywają. Weź szkiełko trój graniaste, podobne tym jakie czasem w kościołach u pająka wiszą, i zwróć go jednym bokiem pod promienie słońca, a drugim ku białej ścianie lub k artce p a p ie ru : to zobaczysz małą tęczę ze wszystkich tych siedmiu kolorów złożoną, któ re i w tęczy na niebie się znajdują. Jeźli więc w jednym miejscu słońce świeci a w drugiem deszcz pada, to deszcz jest tu niby owem trójgraniastem szkiełkiem ; białe promienie słońca przeglądają przez czyste krople deszczowe, a roz
padając się w siedm ko lo ró w , z których są’ złożone, tw orzą na niebie śliczną tęczę siedmiobarwną. Piękną
— 21 —
je st tęcza, bo wygląda ja k wstęga ogromna, ale jeszcze piękniejszem zjawiskiem jest z o r z a p ó ł n o c n a .
— Czy takie różowe św iatło , jakieśm y raz przeszłego roku wieczorem widzieli ? — zapytał Wojtuś.
— Tak jest — odrzekł pan m ajster — choć ta zorza, k tó rą my tu widzimy, to jest tylko słaby, ostatni cień zorzy, bo ona tylko w północnych k ra jach w całej swojej piękności występuje. Nazwawszy jednak zorzę najśliczniejszem zjawiskiem, muszę ci ją opisać.
Otóż wystaw sobie kraj na północy p u sty , ubogi i zaśnieżony; w tym kraju wieczna zim a, więc gdzie
niegdzie tylko osiedlili się ludzie wynędzniali, niskiego wzrostu ja k k arzełk i, i ci chodzą za rybą do morza, gdzie pełno skał lodowych, albo zaprzągłszy dwa do jeleni podobne reny do maleńkich sanek, jadą polować na morskie potwory. Długi tam u nich dzień, bo trw a do kilku tygodni, lecz krzątać im się potrzeba, bo oto robi się ciemno i coraz ciemniej, i znowu na długie tygodnie zapada noc niewidna.
Zesmutniał ubogi m ieszkaniec, a kurcząc się od zimna zasiada przy skąpym ogniu ze mchu i z p a tyków i drzem ie, a gdy się ocuci, to chodzi koło swych renów , ich mlekiem i rybą krzepiąc opadające siły. Lecz w powietrzu pow staje nagle szmer lekki, i oto nie zbyt wysoko nad ziemią ukazuje się pas żółtawo - różowego światła. Uradowany mieszkaniec wybiega ze swej chaty, bo już wie, że to zorza północna. A tu tymczasem owe blade światło roz
jaśnia się coraz b ard ziej, i wreszcie wybiegają z niego
— 22 —
Zorza północna.
—- Czy zorza północna jest także kom etą, lub innem ciałem niebieskiem? — .zapytał Wojtuś,
—- O nie, mój chłopcze, przyczyną tego zjawiska jest elektryczność — odrzekł pan Walenty.
— A cóż to jest elektryczność? —-
to czerwone, to niebieskie, to żółte płom yki, i wszystko to igra i mięsza się, to bucha jasnością to blednie. A gdy spojrzysz na góry i p a g ó rk i, to ci się wydaje, iż się na nich opiera śliczne to zja
wisko, połowę nieba promieńmi swemi objąwszy; a biedni mieszkańcy sławią Boga za jego dobro
dziejstwa , bo im ta zorza nieraz przez długą część nocy przyświeca, rozpędzając smutne i przykre ciemności.
— 24
Pan m ajster chciał coś odpowiedzić na to zapy
tanie, lecz tejże chwili ukazała się w drzwiach do
mostwa już po trzeci raz z kolei pani Walentowa.
— A skończcież raz g a d u ły ! — zawołała z nie
cierpliwością — trzy razy już w ołam , a oni jakby p o g łu ch li!
Pan rym arz w stał z ławki.
— Idziemy już, idziemy — odezwie się do żony — jeno nas nie łaj ta k bardzo!
— A jakże nie mam łajać — rzecze Walentowa — skoro wy tu gadacie i gadacie bez k o ń ca, a tam już wieczerza zupełnie wychłódła.
— N o, wielka rzecz, to ją nam odgrzejesz! — zawołał pan m ajster śmiejąc się dobrodusznie, i z tem weszli wszystko troje do izby, gdzie stała w miarę ciepła wieczerza na stole.
Rozdział drugi.
P a n W a l e n t y i d z i e z W o j t u s i e m p o s k ó r ę n a Z a s a n i e . Co t a m w i d z i e l i , i j a k a z t ą d
b y ł a n a d r u g i d z i e ń r o z m o w a .
Było to jakoś w tydzień po owym pięknym wieczorze. Pan W alenty miał wykończyć uprząż na zamówienie, a że mu zabrakło skóry na różne rze
myki i podpinki, więc po południu wziął ze sobą W ojtusia, i ruszył z nim za rzekę na Zasanie. Mie
szkał tam dobry znajom y, szewc Skuba nazwiskiem, który miał zawsze mnóstwo skór w zapasie, a że to na Zasanie droga niedaleka, w net więc stanęli obadwaj u celu i weszli do mieszkania Skuby.
— Niech będzie pochwalony Jezus C hrystus! —
—■ Na wieki wieków — odpowiedział Skuba, przerwawszy sobie w godzinkach, któ re razem z swą czeladzią nucił. — Ja k się macie W alenty! — dodał, powstając ze zydla.
— Ot, złaski bożej zdrowo — odparł W alenty —■
i poczęła się sprawa o skórę.
Dom pana m ajstra Skuby stał tuż przy samym gościńcu, widziałeś więc z okna co się na drodze dzieje. Nic się -tam ta k dziwnego nie d ziało : jechali ludzie z jarm ark u i na ja rm a rk , szły bryki skrzy
p iące, wysoko naładow ane, szedł ten i ów człowiek, i tak bez ustanku.
W alenty ze Skuba dobijali ta rg u o skórę, a Wojtuś p atrzał przez okno i widział brzegiem go
ścińca świeżo pokopane doły, o kilka sągów jeden od drugiego, i nie wiedział na co by to było. Ale ja k się ta k p a trz y , nadjechała fura z wysokiemi jodłowe- mi palam i, a robotnicy idący koło fury wsadzili pal do dołu, któ ry był tuż przed oknami Skuby.
Już miał na języku zapytać się p. W alentego na co to owi ludzi w kopują, gdy wszedł do izby szwagier Skuby i wskazując na gościniec pyta:
— Słuchajcie no szw agrze, a co to za dziwo? — Skuba spojrzał w okno, i aż się przestraszył.
— A toć ja nic poprzód nie widziałem — zawoła — i nic nie wiem. Chodźmy się przypatrzyć.
Jakoż zaraz wyszedł ze szwagrem na gościniec, a za nimi czeladź i W ojtuś, a naostatku Walenty śmiejący się z ciekawości ludzkiej.
Stanęli wszyscy opodal wkopanego słupa i patrzą.
— Pewnie będą kogoś wieszać — odezwie się wreszcie Skuba — bo widzicie żelazny haczyk u góry.
— Otoście ruszyli rozumem! — zawołał szwa
gier — będą mu wieszać przed oknami! A toćby ludzi nie nastarczyli do wieszania, bo przypatrzże
s ię , co tam tych palów już s to i!
Spoglądnęli wszyscy i ujrzeli, że ja k gościniec długi ta k p al za palem stoi, a inni robotnicy wspi
nają się po drabinach i wieszają na haczkach nie ludzi, jeno jakieś niby dzwonki szklanne, i ciągną d ru t miedziany od jednego do drugiego.
— 26 —
— 27
— A bodajże ich, ta co to będzie? — zawołał Skuba rozciekawiony do żywego.
— Kiedyś tak i ciekawy, to idź się spytaj ro botnika — odezwał się szwagier.
Więc Skuba poszedł, uchylił czapki, i pyta się grzecznie: do czego to te pale oni zasadzają.
— To będzie telegraf do gadania! — m ruknął robotnik.
— Telegraf do g a d a n ia ! — powtórzył Skuba, otworzył gębę i powiódł palcem po czole.
— Telegraf! — powtórzyli za Skubą lu d z ie , powytrzeszczali oczy jeszcze bardziej niż dotąd, i jęli się rozchodzić do domów, ale żaden z nich nie wiedział, co to będzie za dziwo ten telegraf do gadania.
Na samym ostatku stał W alenty, a uśmiechnął się tylko i oczami m rugnął, bo on człek stary i byw ały, zna już z innych krajów takie telegrafy i wie dobrze na co je stawiają. A Wojtuś nie mógł już na miejscu ustać , jeno się kręci wciąż i w oczy mu spogląda, takby się rad dowiedział o tych dzi
wnych słupach z drutami.
Odwrócił się i Skuba:
— E j , mój W alenty —■ rzecze — wy pewnie wiecie na co to te pale.
A pan rym arz n a to :
—- Wiem mój kumie drogi, wiem , ale już dziś nie ma czasu o tem mówić. Ju tro święta niedziela, przyjdźcie do mnie popołudniu a pogadamy. A teraz dajcie mi skórę i pójdziemy z Wojtusiem do domu, bo mi trzeba gwałtem robotę dziś skończyć. —
Nie sprzeciwiał się tem u Skuba, wyniósł skórę z izby i przyrzekłszy przyjść z szwagrem nazajutrz, pożegnał Walentego. Więc W alenty z Wojtusiem wrócili czemprędzej do dom u, i pan rym arz ślepał jeszcze do późna w nocy nad ro b o tą, bo był bardzo sumienny, a na jak i czas kom u co przyrzekł, to bywało ani na pół godziny nie chybi.
Na drugi dzień popołudniu, ledwie pan rym arz w stał od jedzenia, otworzyły się drzwi i wszedł m ajster Skuba ze szw agrem , a Wojtuś zobaczywszy ich aż się uśmiechnął z rad o ści, gdyż był niezmiernie ciekawym usłyszyć coś o telegrafie.
Po przyw itaniu i krótkich zapytaniach ja k się tam żona miewa i dzieci, odezwie się Skuba:
— Ale teraz mój W alenty musicie nam roz- powiedzieć o telegrafie wedle wczorajszego przy
rzeczenia.
— Proszę w as, siadajcie — odrzekł pan ry marz wskazując na ławy, a sam wyszedł do w arsztatu i niebawem wrócił z ta m tą d , niosąc przed sobą jakiś placek niby ta le rz , żółty lisi o g o n , małą rurkę
szklanną i kaw ałek starej, jedwabnej chustki.
Dziwnie spoglądał Skuba na te wszystkie rzeczy, a osobliwie na ów p la c e k , więc W alenty widząc jego zadziwienie, rzek n ie:
— To jest krążek ulany z prostej żywicy — i mówiąc to położył ów krążek na stole, a chwyci
wszy ogon lisi do prawej r ę k i, zaczął nim bić czem
prędzej po wierzchu krążka.
— Mój kumie — zawołał Skuba — a cóż to ma żywica i ogon lisi razem z telegrafem ? —
— 28 —
— Poczekajcie chwilę, a będziecie wiedzieć — m ruknął pan W alenty i dalej bił ogonem w krążek.
Po chwili przestał i rzecze do S k u b y :
— A teraz zegnijcie palec i przybliżcie go kostką tu do tego m iejsca, gdziem uderzał ogonem.
Skuba przybliżył kostkę i odskoczył, bo go coś ukłuło ja k szpilką, a Wojtuś, przypatrujący się pilnie wszystkiem u, zaw ołał:
— Panie m ajstrze, tać to iskra wyskoczyła z k rą ż k a !
— Spróbuj i ty — rzecze mu nato p. Walenty.
A gdy się W ojtuś ociągał, więc sam pan rym arz spróbow ał, i spróbował szwagier Skuby, a w końcu i W ojtuś, i każdem u przeskakiw ała z krążka jakaś iskierka do p alca, i słychać było jej pryskanie; każdy czuł jakby jakoweś lekkie ukłucie szpilką, ale żad nego znaku nie zostawiało ono n a palcu. Wszystko to trw ało tylko przez chwilę, a potem już nic.
— Mój złoty W alenty, a powiedzcie mi te ż , co to jest takiego? — zawołał Skuba, nie na żart r oz cieką wiony.
— Te iskierki co nam do palców przeskaki
wały — odpowie pan m ajster — to jest elektryka, k tó rą ja w tym placku żywicy! przez dłuższe bicie ogonem obudziłem. Ale poczekajcie jeszcze chwilkę.
Tu dobył W alenty z kieszeni kaw ałek duszy z bzowego patyka w yjętej, a położywszy na stole, pokrajał go nożykiem w drobne kawałki. Potem wziął do jednej ręk i ru rk ę szklanną, a do drugiej ów stary p ła t jedw abny, i dalejże tym jedwabiem pocierać po rurce. Skuba ze szwagrem i Wojtuś
— 29 —
30
przypatryw ali się znowu bardzo piln ie, co to z tego będzie; aż tu pan W alenty natarłszy aż do ciepła szklanną ru rk ę , przytknął ją do owycli kuleezek z bzowej duszy, i p a tr z a j, wszystkie kulki jak żywe zaczęły podskakiwać.
— G w ałtu, a to co ? — zawołał Skuba.
—■ Spróbujcie palcem — rzecze pan rymarz nachylając ru rk ę ku niemu. Skuba przytknął p a lec , i znowu taka m aleńka iskra jak z k rążk a żywicowego przeskoczyła do kostki.
—- Więc i to elektryka — zawołał Wojtuś.
— Tak jest mój chłopcze, i to jest elektryka — rzekł pan W alenty, i odłożywszy wszystkie graty na b ok , usiadł sobie na stołku i ta k zaczął mówić:
Nietylko w szkle i w żyw icy, lecz we wszystkich rzeczach na ziemi jest elektrycznośćijr ale tak uśpiona, że ją 'd o p ie ro tarciem lub innemi sposobami obudzić musisz, chcąc ją czuć i widzieć. Nie we wszystkich rzeczach da się elektryczność obudzić, ale podobnie ja k w szkle masz ją w b u r s z t y n i e , w laku i w innych, a we wszystkich kruszcach ja k żelazo, m iedź, sreb ro , także jest jej w iele, a tu już nie
przez ta rc ie , lecz w inny sposób się ją obudzą. Nie
mniej jest także elektryczność w zwierzętach i ro ślinach. I t a k , weźcie kota gdy jest dobrze ciemno, i pocierajcie go pod włos po grzbiecie, a łatwo możecie ujrzeć, jak z niego wyskakują błyszczące iskierki elektryczne. A czasem, choć to już trudniej, zdarza się w nocy parnej, po dniu gorącym w lecie, że gdy przytkniesz zgięty palec do kw iatu jakiego, to ci zeń także maleńka iskierka przeskoczy.
— Dziwne to rzeczy — odezwie się szwagier Skuby — ale cóż one mają do telegrafu? —
— Z a raz, z a ra z , wszystko ma swój czas — od
rzekł pan W alenty i ta k ciągnął d alej:
-— Widzieliście nieraz, że gdy kowal mały k a wałek żelaza do ognia jednym końcem kładzie, to drugi koniec obcęgami chwyta. A dlaczego to ? Owóż dlatego, że gdy jeden koniec żelaza jest w ogniu, to i na drugim końcu, choć się z ogniem nie styka, także się możesz spiec należycie, bo ciepło od ja rzących węgli po całem żelazie się rozchodzi. Otóż podobnie onemu ciepłu i elektryka z jednego miejsca wszędzie się rozchodzi, tylko z tą różnicą, że o wiele prędzej i dalej.
Jak ciepła nie widzisz w żelazie, chyba gdy jest na czerwono rozżarzone, podobnie i elektryki nie widzisz na szklannej ru rce , chyba gdy palec do niej przytkniesz. Elektryka więc ta k ja k i ciepło jest n i e w i d z i a l n a i n i e c i ą ż ą ca, a przecież ogromną stanowi siłę.
Chodźmyż dalej. Wiecie o tem dobrze, że ciepło nie po wszystkich rzeczach jednako się rozchodzi.
— 31 —
I ta k , gdy zapalisz kaw ałek drzewa z jednego końca, to go możesz bezpiecznie za drugi trz y m a ć , bo cię nie spiecze: otóż i elektryka po lada czem łatwo się nie rozejdzie. Ja k dla ciepła tak i dla elektryki najlepszemi są przewodnikam i k r u s z c e , ja k : że
lazo, srebro, m iedź, a już to najlepiej m iedź, jako że ta nie łatwo rdzewieje, a tania jest dość i mocna.
Tu Skuba kląsnął w ręce i zawołał:
— A ha, to dlatego te druty na telegrafach są m iedziane, bo po nich także pewnie elektryka chodzi.
—- Nie inaczej mój kumie — rzekł W alenty — ludzie po tych drutach sztucznie obudzoną elektrykę posyłają, a ja k ona gada, to wam zaraz wyjaśnię.
Oto w głównych m iastach przy gościńcach, kędy te słupy poustaw iali, są osobne izby i osobni ludzie cyli urzędnicy do budzenia elektryki przeznaczeni.
Ci ladzie m ają jednakie a umówiowe między sobą z n ald , z których ta k czytają jak z książki, a mogą też każdego czasu jak im się podoba puścić elek
trykę po tym miedzianym drucie na słupach. Elek
trykę tę puszcza się za pomocą przyrządu czyli aparatu, któ ry jest na stole w urzędzie telegrafi
cznym ustawiony. Przy tym aparacie jest niby klam ka, z jednego końca w drewnianą rączkę, a z drugiego w sztyfcik zao p atrzo n a, któ ry to sztyfcik za pociśnięciem klam ki druta telegraficznego dotyka.
Jeżeli więc jest co pilnego, ta k że o tem o kilka
dziesiąt lub kilkaset mil wiedzieć trzeb a, to urzędnik od telegrafu puszcza elektrykę w ten sposób, że rusza klam ką raz tro c h ę , drugi raz w ięcej, wedle
— 32 —
tego jak i chce znak mieć czy k ró tk i czy długi, a w onem miejscu, do którego dojść ma wiadomość, jest także przy drugim aparacie gwoździk urządzony, którym elektryka rusza, znaki kró tk ie i długie na skrawku papieru wytłaczając. I oto cała tajem nica ja k telegraf gada; bo tam ten, dokąd telegrafują, choćby
A parat telegraficzny.
o mil kilkaset oddalony, czyta sobie elektryką wytło
czone znaki ja k litery drukowane, i dowiaduje się tym sposobem jednej chwili, co się gdzie w świecie dzieje.
— Aha —■ zawołał Skuba — teraz już rozum ie!
Ale że ta elektryka nie zbłądzi, jeno tam idzie,
gdzie kto zechce?! 3
W alenty uśmiechnął się i ruszył wąsami:
— A od czegóż są dru ty ? Toż przecie po drucie idzie, więc gdzie d ru t pociągnięty, tam też i ona zajdzie.
Roześmieli się teraz wszyscy z mądrego Skuby, bo to przecież jasne ja k słońce.
— A nietylko że trafi — mówił dalej W alen
t y —- ale ci ta k prędko idzie, ja k żebyś raz jeno m rugnął okiem. Nie ma też naw et mowy o tem, żebyś ją chciał dogonić choćby ptakiem , choćby koleją żelazną.
— To posyłać nią nic nie m ożna, ta k naprzykład rzecz ja k ą? — pyta Skuba.
— Nie, mój kumie — odrzekł pan rymarz.
— A no p atrzajcież! — zawołał Skuba klasnąwszy w ręce — toż mi ludzie wczoraj opowiadali ,że tym telegrafem i posyłać m ożna, i że się trafiło w Rze
szowie, jak o jeden żołnierz z Italji przysłał do swego tatusia szewca podarte buty na drucie, żeby m u je napraw ił! —
Znowu chórem wszyscy zaśmiali s ię , a pan W a
lenty zawołał:
— O t, b ajk i, b ajk i, a wyście zaraz jakiem uś plotce uwierzyli! —
—■ Panie W alenty — odezwTał się jeszcze ciekawy W ojtuś —- a że też elektryki nie widać ja k idzie?
— A widziałeś ty ciepło ja k się po żelazie rozcho
dzi ? — zapytał pan rymarz, — A widziałeś ty w iater ? chyba po tem ja k drzewa zgina. Owoż i ciepła nie w idać, a przecież parzy, i w iatru także nie widać, a przecież ma on ta k ą siłę , że dachy zrywa i drzewa
— 34 —
wywraca. A ja k ą siłę ma elektryka, to możecie wi
dzieć na błyskawicach i piorunach.
— Jakto ? więc i pioruny to elektryka? — zapytali obecni.
— Nie inaczej — odrzekł pan Walenty. — Je
żeli się podczas burzy chmury takie schodzą. w k tó rych jest dużo elektryczności, to wtedy elektryczność ta z jednej do drugiej przeskakuje, podobnie ja k iskierka z żywicy do palca, i to jest błyskaw ica; a jeżeli w nich tyle się już elektryczności nagromadzi, że im ją trudno w pow ietrzu utrzym ać, wtedy przeskakuje iskra elektryczna z chm ur do ziem i, i to jest piorun. A ja k się o tem m ądrzy ludzie prze
konali, że to jest elektryka i nic innego , posłuchajcie.
Będzie już tem u la t sto z g ó r ą , ja k pewien uczony imieniem F r a n k l i n zaczął się domyślać, czy też przypadkiem w chm urach elektryki nie ma. Ale cóż tam , domysł nic nie znaczy, trzeba się p rz e k o nać. Ulepił więc dużego latawca czyli orła z papierń, jakim się to dzieci bawić zw ykły, i puścił go na sznurku w powietrze. Wzbił się latawiec w ysoko, ale chociaż był dosyć blisko chm ury piorunow ej, to jednak sznurek nie pokazywał żadnego śladu elek
tryczności. Lecz oto zaczął deszczyk k ro p ić , i zmo
czył lekko latawca i szn u rek , a gdy F ranklin przytknął wtedy do sznurka p a le c , przeskoczyła doń iskra elektryczna. Wystawcież, sobie teraz jego radość! Oto pokazało się, że domysł był prawdziwy, że w chm urach piorunowych znajduje się elektrycz
ność, a pokazało się oraz, że s u c h e pow ietrze i suchy sznurek nie przepuszczają elektryczności, bo
— 36
ta się dopiero po upadnięciu deszczyku pokazała.
Piorun więc jest niczem innem ja k wielką iskrą elektryczną! Przekonali się o tem jeszcze lepiej późniejsi uczeni, którzy puszczając lataw ca, cieniutki d ru t do sznurka w pletli, a d ru t m etalow y, ja k o tem z telegrafu wiecie, jest bardzo dobrym p r z e w o d n i k i e m elektryczności. Skoro tak i latawiec, drutem ziemi prawie dotykający, wzbił się po
między chm ury, to tyle elektryczności ztam tąd w siebie w ciągał, że z dolnego końca sznurka wy
skakiwały niemal istne pioruny; były to bowiem iskry jakoby jakie strumienie ognia, na cal grube, a długie blisko na pięć łokci. Trzask zaś przy tem taki był m ocny, ja k gdybyś z pistoletu strzelał!
—- Ja się też grzm otów boję! — zawołał Wojtuś.
— Grzmotów się nie masz co bać mój chłopcze — odezwał się pan rym arz — bo grzm ot, to jest huk powstający w powietrzu w czasie przechodzenia przez nie iskry elektrycznej; straszną jest tylko owa iskra czyli p io ru n , a ten co grzm ot słyszy, nie ma się już co piorunu obawiać!
— A to czemu? — zapytał szwagier Skuby.
— Zaraz wam wytłumaczę — odrzekł W alenty — Patrzcie uważnie z daleka, na człowieka rąbiącego drzewo, a niezawodnie ujrzycie pierwej ja k siekiera spada, a potem dopiero usłyszycie uderzenie. Albo patrzcie zdaleka ja k strzelają z arm at, to najprzód błyśnięcie w idać, a po małej chwilce dopiero huk do uszu dolata. Otóż tu macie jak na d ło n i, że światło większą ma szybkość niźli głos, dlatego pierwej widać błyskaw icę, a potem dopiero grzm ot
słychać, i ten co grzm ot słyszy, nie ma się już t co towarzyszącego mu piorunu obaw iać, bo jeśliby
go miał piorun zabić, toby go był zabił jeszcze przed usłyszeniem grzm otu; gdyż w jednej sekundzie, to jest w tak krótkim czasie, w którym człowiek zaledwie trzy kroki zrobić jest w sta n ie , przebiega huk i wszelki innny g ł o s stosiedmdziesiąt pięć sążni, a elektryka tak ą ma szybkość niesłychaną, że w jednej sekundzie i pięć razy ziemię do koła oblecieć jest w stanie. Nie bój się więc W ojtku, słysząc grzm ot, bo ci iskra piorunow a, k tó ra ten huk w ydała, już nic nie zrobi; słusznie mógłbyś się następnego piorunu obawiać, jeżeli burza trw a dłużej, lecz tu bojaźń tylko szkodzić m oże, bo człowiek traci głow ę, pom aga zaś tylko ostrożność.
— A jakże tu być ostrożnym ? — zapytał cie
kawy Wojtuś.
— Oto, jeżeli się jest w' domu — odpowie pan W alenty — trzeba okna i drzwi zam ykać, żeby nie było przeciągu, a na kuchni zgasić og ień , bo w ko
min dymiący rade pioruny uderzają. Jeżeli cię zaś burza w polu n ap ad n ie, a masz w ręku k o sę , sierp, siekierę, lub inne jakie żelaziwo, to je kładź zdała od siebie, a nie chroń się pod drzew a, osobliwie pod wysokie a zdrowe i pełne soków, jak d ą b , sosna i tym podobne, bo i to pioruny ściąga. Najlepiej siedzić sobie w czystem p o lu , a nieuciekać, i dać się lepiej do nitki od deszczu przemoczyć, niż na
rażać zdrowie i życie niepotrzebnie. Otóż to jest ostrożność, której w takich razach przestrzegać należy. Wielkie bydynki, gdzie są składy z b o ż a ,
— 37 —
lub inne m agazyny, bronione bywają najczęściej grońmikami czyli konduktorami, k tó re do tego służą, żeby iskrę piorunową z chmury przyciągały, do ziemi ją prowadząc. Są te grom niki na samym szczycie dachu, w kształcie pręta żelaznego, który je st od góry szpiczasty i nazłocony, żeby nie rdzew iał, a od tego p rę ta idzie d ru t obok m uru aż do ziemi, i tu do studni lub w inne wilgotne miejsce jest zapuszczony. Jeżeli więc piorun uderzy w szpic takiego gromu i kii, to sobie spłynie po drucie do ziem i, i żadnej szkody magazynowi wyrządzić nie może.
Przestał mówić pan Walenty, a szwagier Skuby westchnął sobie i rz e cz e :
— J a k to mądrze ludzie wszystko urządzać potrafią; jeno się trzeba uczyć każdem u, ażeby wiedział na pew ne, ja k sobie w czem postąpić.
W tem W ojtuś zadumany podniósł nagle głowę, jak gdyby sobie coś przypomniał.
— Mój panie m ajstrze — zawołał — to owej zorzy północnej, o której pan niedawno rozpowiadał, także podobno e l e k t r y c z n o ś ć jest przyczyną?
— Tak jest mój chłopcze, dobrześ sobie z a p a
miętał. Zorza północna ukazuje się A v te d y , jeżeli elektryczność przez górne warstwy powietrza p rze
c h o d z i , a że to powietrze nie wszędzie jednako jest .g ęste, więc ztąd powstają różne kolory tej zorzy.
Nie sztuka to jednak zastanawiać się nad tem i badać, skoro się tem u przyglądać m ożna; ale są objawy elektryczności takie nieznaczne i tajem n e, że trzeba się dobrze zastanaw iać, żeby je spostrzedz. Ot,
człowiekowi trudno wiedzieć, kiedy przez niego i którędy prądy elektryczne przechodzą, a jeden pan Bóg wie, jakich różnych zmian w naszym ciele są one przyczyną. W niektórych zwierzętach więcej jest elektryczności niż w człowieku; wspominałem wam już o kocie, z którego sierści iskierki wyska
k u ją, jeśli go pod włos głaszczesz. Ale w morzu śródziemnem i w niektórych rzekach Ameryki po
łudniowej są ryby , k tó re niezmiernie wiele elektryki w sobie m ają, a używają jej za broń przeciwko swym nieprzyjaciołom. Te ryby morskie zwą się drętw y, a po rzekach am erykańskich chowa się w ęgorz, do naszego węgorza podobny, z którego bardzo silnie elektryka uderza. Trafia się n ie ra z , że gdy ludzie idą konie pławić do rzek i, to owa ryba pod brzuch się koniowi podsunie, i ja k uderzy weń swoją elektrycznością, to go ta k ogłuszy, że konisko, nie mając przytom ności i siły dalej płynąć, prze
wraca się i tonie.
W ęgorz elektryczny.
Milczeli wszyscy i dumali o tych różnych dzi
wach elektryki. Skuba pokręcał zlekka głow ą, a Wojtuś wlepił oczy w pana m ajstra, myśląc, że jeszcze dalej co powie, lecz W alenty pow stał z ławy, przeszedł się kilka kroków i westchnął głęboko.
— Hej miły Boże — rzekł wreszcie stając obok swych gości. — Dużo je st takich rzeczy, o k tó ry ch my nic nie wiemy, a tysiące ta k ic h , o któ ry ch się i największym mędrcom nie śniło, bo wielka je st moc i mądrość Boga. Chodźmyż Go więc pochwalić w świątyni Jego — dodał Walenty.
Praw ie też zadzwonili na nieszpory; głos dzwonu rozchodził się dźwięcznie śród czystego, letniego powietrza. Powstali więc wszyscy ja k byli i szli do kościoła.
— 40 —
Rozdział trzeci.
P a n i W a l e n t o w a k u p u j e b u r s z t y n y n a w ią z a n i e d l a s we j c h r z e s t n e j c ó r k i; i o c z e m się W o j t u ś d o w i e d z i a ł p r z y t e j s p o s o b n o ś c i .
Pan rym arz W alenty siedział na zydlu i n a p ra wiał siodło, a ta k już ściegi przy ciąg ał, że mu aż w palcach trzeszczało; Wojtuś był także pilnie robotą zajęty, gdy w tem drzwi się otworzyły i weszła W alentow a, niosąc w koszyku mięso i zieleninę z miasta. W jednej zaś ręce trzym ała dwa sznurki żółtych bursztynów.
— Z obacz-no mój stary czy też to p ra w dziwe? — odezwała się do Walentego pokazując mu bursztyny.
W alenty wziął sznurki do rę k i, ważył na dłoni, popraw ił okulary i przypatryw ał się im z bliska.
— Prawdziwe — odrzekł w końcu, oddając żonie sznurki, podczas gdy W ojtuś zerkał bokiem na owe paciorki.
— Ale na cóżeś to kupiła? — zapytał pan rymarz.
— H m , na co---- rzekła, uśmiechając się Walen
towa — a czyś zapom niał, że ju tro świętej Elżbiety ?
— No, i cóż z teg o ?
— A toć przecie imieniny E lżbietki, mojej chrzestnej__
— A ha, praw da, zrobisz dziewczynie uciechę — oz wał się W alenty i przyciągał dalej swoje ściegi.
Tymczasem ciekawy Wojtuś nie mógł już spo
kojnie usiedzić, więc spytał pana Walentego, co to za dziw ne, żółte perły.
— M e są to perły lecz bursztyny — rzekł W alenty, i spojrzał na zegar, co wisiał na przeci
wnej ścianie i kłapał poważnie.
— A cóż to za bursztyn — zapytał W ojtuś — czy to te n , co ja k go p otrzeć, to się staje elektryczny?
— Ten sam.
— Ale zkąd on się b ie rz e , tego ja nie wiem zupełnie.
— To się później o tem dowiesz — odparł pan m ajster — bo teraz muszę pójść oddać robotę.
Skoro będziesz pilny i skończysz przed moim po
w ro te m , com ci w y zn aczy ł.,'to popołudniu powiem
• • • W- ■ i 'jjjk
ci zkąd się bursztyn bierze. '
Mówiąc to wyszedł pan Walenty, a W ojtuś tak pilnie począł się uwijać około swej ro b o ty , że pan rym arz zastał istotnie wszystko w porządku wró
ciwszy do domu. Należało więc dotrzymać przyrze
czenia. Jakoż zaraz po obiedzie poszedł pan W alenty do kuchni, w yciągnął tam smolną szczypkę z pod pieca, a wyszedłszy przed dom n a ław k ę, zawołał
do siebie Wojtusia.
•— Widzisz tę żółtą żywicę? — zapytał go, pokazując mu zaschłe, żółte krople na szczypce.
— A widzę, to tak zawsze na smolnych szczypkach
— 42 —