• Nie Znaleziono Wyników

Krąży po literaturze groźne widmo Rynku. Hasło do czynów rzuciło jakiś rok temu Wydawnictwo

Literackie, kierując na przemiał tysiące egzemplarzy niechodliwych tytułów, których przechowywanie stało się nieopłacalne. A dziś już powszechne się staje odstępowanie wydawnictw od wcześniej zawartych z autorami umów, jeśli ich przedmiotem są książki nie rokujące zysków wydawcy i księgarzom. Ci ostatni zaś nie chcą zamawiać nic poza podręcznikami i bestsellerami — bojąc się, czy coś „poważniejszego" sprzedadzą, jeśli nie chodzi o pozycje pisarzy- o ustalonej renomie Proza jednak jakoś sobie jeszcze radzi, ale ilaść wypuszczanych tomików- poezji obniżyła się drastycznie, a krytyce literackiej grozi zanik.

Tu już nie tylko odstępuje się od umówi - Znanym, „z nazwiskami" krytykom zwraca się przygotowane do druku maszynopisy. tłumacząc się brakiem nadziei na zamówienia Domu Książki (i rzeczywiście - uzyskanie zamówienia na więcej niż 500 egz. graniczy z cudem, podczas gdy ekonomicznie uzasadniony jest druk od 30000 egz. danej pozycji wzwyż). A o zgłoszeniu do druku nowej książki, zwłaszcza jeśli jest zbiorem wcześniej opublikowanych w prasie artykułów', krytyk nie ma co marzyć. I jest to o tyle zaskakujące, że przedtem co najmniej 80% wydawanych w Polsce książek krytycznoliterackich było takimi „składankami". Co więcej - tylko nadzieja na taką książkę skłaniała krytyków do pisania szkiców i recenzji prasowych, lx> płaciło się za nie tak marnie, że jedynie podwójne honorarium (za druk w prasie i za druk w książce) czyniło wysiłek

opłacal-327

nym - dziś więc i działy krytyki w periodykach świecą pustką.

Sytuację w literaturze zaczyna określać fakt zasadniczy: ostateczne wycofanie się państwa z funkcji mecenasa, zainteresowanego rozwojem nasyconej ideologicznie sztuki; fakt bezprecedensowy - bo

dotychczasowa powojenna historia polskiej kultury polegała przecież na zmianach w koncepcji tego mecenatu.

Do 1955 roku państwo — dążąc do wychowania pokolenia wiernej sobie, „nowej” inteligencji i pragnąc zmieniać sposób myślenia społeczeństwa za pomcxą m.in. literatury' — pełniło rolę opiekuna niesłychanie aktywnie: nie tylko, że nie żałowało pieniędzy, ale i brało nawet rozwiązywanie problemów' estetycznych w swoje ręce. Od 1956 roku wchodzi w życie model „równowagi”. Zawiedziona „październikową” rebelią

„wychowanków--* władza trochę się wycofuje: zrezygnowano ze stawiania wymagań ideologiczno-formalnych, rozciągając jednak równocześnie i drobiazgowy cenzorską kontrolę, i opiekę ekonomiczną nad twórcami.

Ograniczając mocno ich swobody - broniono pisarzy przed ekonomicznymi skutkami niechęci odbiorców'.

Zwolniona (chyba że władza przypominała sobie o roli „kierownika”) z ol^ovviązków; „służby* i zabezpieczona materialnie literatura w ramach danej jej wolności rozwijała się samoistnie, napędzana

„wewnętrznymi” tarciami pisarskich koterii oraz notowaniami estetycznymi światowych literackich giełd:

Paryża, Londynu i USA.

Tymczasem ostatnie lata pouczyły rządzącą wr Polsce elitę.

Po pierwsze o tym, że subiektywne czynniki nie odgrywają tak wielkiej, jakby się zdawało, roli w historycznym rozwoju. Wychowywanie społeczeństwa, sterowanie literaturą miało oparcie w tezie o decydującym znaczeniu świadomości społecznej w budowle socjalizmu — dzisiaj stało się oczywiste, że stymulatorem ekonomicznego wzrostu nie jest „wychowywanie nowego człowieka”, a rynek.

Po drugie o demoralizujących następstwach zbytniej opieki - wr 1981 r. opuściły dotychczasowego mecenasa dziesiątki tw-órców, w których zainwestowano ongiś ze skarbu państwa. Rozglądnęli się za inną kiesą.

Dziś więc państwo poświęca kulturze zaiste minimalną dozę uwagi, interesując się nią (za pomocą cenzury) - jeśli już bardzo „przeszkadza". Częściowo rolę protektora sztuki ideowo zaangażowanej przejął Koście')!

katolicki, a w przyszłości spodziewać się należy powstania mecenatów partii politycznych i wielkich społecznych organizacji.

Mecenat rządowy oznacza dziś tyle, że państwo jest właścicielem większości wszystkich wydawnictw, ustala (nędzne) honoraria i wypłaca kilkadziesiąt (głodowych) stypendiów. Literatura jest samotna - sam na sam z bezwzględnym czytelnikiem.

Czy ta zasadnicza zmiana warunków rozwoju pisarstwa w Polsce zaowocuje estetycznie? Myślę, że tak, rozpoczyna się bowiem nowa literacka epoka, tylko rozpoczyna się tak nietypowo, że ma!o kto jest WTstanie to dostrzec. Spodziewaliśmy się nowych twórczych manifestów', powstawania literackich grup, przełomowych arcydzieł na koniec, bo tik bywało. Tymczasem historia powtórzyć się nie chce i sądzę, że kiedyś początek nowrego „historycznoliterackiego okresu" liczyć się będzie od daty powstania miesięcznika ..Fantastyka" lub luksusowych wydań dziel Waldemara Łysiaka. Co stanie się za kilka lat? Może rozwinie się u nas sw oisty dla amerykańskiej popularnej prozy „męski" styl? („Praw a pięść Johna zatoczyła krótki luk i wylądow ała dokładnie na kości gnykowej Wiliamsa, łamiąc ją z cichym chrzęstem").

Cóż, w zasadzie osobiście mnie to nie dotyczy, lx> z prozy żyć nie l)ędę. Interesują mnie bardziej przyszłe losy krytyki literackiej, która najprawdopodobniej kolejny raz będzie musiała zmienić „punkt umiejscowienia"

w* strukturze naszego literackiego życia.

Do 1955 r. krytyka pośredniczyła między pisarzem a potężnym zleceniodawcą. Krytyk uważany był za nauczyciela, popularyzował rozstrzygnięcia literaturoznawcze kierownictwa Partii, ewentualnie sam rozwiązywał sporne kwestie, by wynik dociekań przekazać następnie lx?zpośrednim realizatorom z Sekcji Poezji, lub Sekcji Prozy ZIP. Czasopisma ówczesne „pękały" od parokolumnowych artykułów, a plony narad Zarządu Głównego i Zjazdów ZLP wypełniały numery-’ „Twórczości”.

W kolejnym okresie, tj. okresie hegemonii towarzyskich koterii i giełd, bez krytyki również nie można się było olxąść. Ktoś musiał zgrabnie wyartykułować poglądy danej grupy i ich bronić, zwalczać przeciwników, popularyzować modne teorie z Zachodu.

Obecnie - wyłączywszy nielicznych szczęśliwców', którym uda się znaleźć opiekuna, gotowego hojnie opłacić propagandę potrzebnych mu prawd - krytycy zmuszeni będą „wyemigrować” z pozycji ..wewnątrz”

literatmy, gdzie tak wygodnie im było w' sześćdziesiątych i siedemdziesiątych latach, i usadowić się niejako na jej styku z czytelnikiem. W praktyce oznacza to zajęcie się reklamą i obsługą wydawniczą (masowa produkcja małych recenzji i not, informacyjne wstępy, posło- wia etc.).

Dla naprawdę niewielu krytyków' i publicystów' możliwy będzie jeszcze jeden sposób istnienia w

literaturze. Sadzę, że chwytliwie napisany esej o dostatecznie sensacyjnych wnioskach może stać się czytelniczą atrakcją — mam na myśli płody w' rodzaju modnych swego czasu w anglosaskim literaturoznawstwie rozważań o obawie przed kastracją jako motorze zachowań lx)haterów „Iliady”.

Chciałbym się mylić... ale chyba idzie Nowe i to takie, że zmusi wielu polskich ludzi pióra do uważnego obliczenia swych sił, a potem podjęcia decyzji...

Do niedawna pracowałem naci książka o powojennych intelektualnych przygodach polskiej pisarskiej lewicy, odłożyłem ją jednak...

Piszę o Stmgackich...

Może sobie poradzę...

.. Gwoźnica ” 1989/1

329