• Nie Znaleziono Wyników

SCENA DZIEWIĄTA. KANTY postępuje zaZ u-

u-f śką do drzwi parę

kro-K A N T Y — H A Ź B I E T A . ków — chce biedź za

nią — zatrzymuje się namyśla się — opuszcza ręce i stoi tak w bezruchu niemym długą chwilę. Mrok co­ raz czarniej ociemnia izbę dymną.

H A Ź B IE T A wchodzi. Nie świecisz ? K A N TY bezdźwięcznie. Nie...

H A Ź B IE T A Hm... sto i chwilę — potem idzie ku nalepie.

K A N TY postępuje parę kroków — pada ciężko na lawę.

Ooh !...

H A Ź B I E T A odw raca się. Mówisz co ?

K A N TY . Nie. .Jak d. s. To sie ino tak serce odezwało głośno...

H A Ź B I E T A podchodzi k u niem u z niepokojeni.

K A N T Y po chwili, do stojącej przed nim Haźbiety. I d ź

Haźbieś do dziecka — idź... Miękko... i kołysz...

Haźbieta odchodzi. Mrok. Długa cisza. Za chwilę... ŚPIEW H A Ź B IE T Y z za sceny.

,.Je lulu, je lulu, K tóż cie bedzie tulół ? M atusi nie bedzie,

K tóż cie tulół bedzie“ ?... Melod. IV.

K A N T Y siedzi, z głow ą opartą n a dłoniach i kołysze się z m elodyą śpiewu.

H A Ź B I E T A za sceną. Lu-lu!... Śpiewa.

„Husiaj mi sie, liusiaj — Ale nie płak u siaj“ ...

N uci...

... Melod. X.

K A N T Y pow tarza, nucąc, parę ta k tó w i ociera spadające łzy rękawem .

EPILOG.

KASTA - SO BEK — M ARY­ S IA — ZOSIA potem DZIA D- GAZDA i ZUŚKA.

NOC. W idać pole puste, na niem gęsto rozsiane jałowce. W głębi sceny ugory się podnoszą i tłoki, na których mi­ gotają rzadko potracone ognie. Dalej widać przylaski i puste wyręby, cią­ gnące się ubocza połogi ej góry. Za szczytem niebo, usiane gwiazdami. — Pośród tej pustki bezmiernej, okolone jałowcami, na przedzie sceny pali się ognisko. Płomień pada na twai’ze DWÓCH DZIEWCZĄT skulonych, które siedzą po prawej stronie. Przy­ tuliły się do siebie, zaodziane jedną chustką i grzeją bose nożęta przy ogniu. — Po lewej stronie siedzi NA- STA: ręce zaplotła na kolanach i pa­ trzy w ogień. Za nią, oparty o jało­ wiec. leży SOBEK w półmroku — twarz odwrócił od w atry i zdaje się drzemać. — Pustka i cisza. — Z da­ leka słychać wołania jakieś, dolatują słowa niedomówione. śpiew y ledwo słyszalne — klepania kos — dźwięki żelaza — cichy płacz i skomlenie skrzy­ piec — to ginący w potrójnych echach odgłos cienkich, żałosnych trąb. Przy ognisku, złożonym z żerdzi i Jałow­ ców — milczenie długie — po chwili...

M ARYSIA. Co?

ZOSIA. Ale na, drugą noc, to już

ZOSIA przyciszonym głosem. M ary ś! M ARYSIA. Co? ZOSIA. Zimno mi... M ARYSIA. To po­

ciągnij chustki... ZOSIA. A tobie nie M ARYSIA. Nie tró- buj sie o mnie.

Odziewa ją. Tak. Oprzyj głowę na mojem ram ieniu.

Wołania — dźwięki — po chwili. ZOSIA. M aryś! M ARYSIA. Co? ZOSIA. Daleko do ran a ? M ARYSIA. Daleko jeszcze. Zosiu. ZOSIA. J a k daleko? M ARYSIA. Nie wiem...

Klepania kos — szele-sty — i znów głucha

cisza.

ZOSIA. M aryś! nie bedę pilnować...

M ARYSIA. Ino kto ?

ZOSIA. Może dziki nie przydą... p 0 chwili. Abo wy- żeniemy tatu sia i bedzie.

M ARYSIA. Dość sie we dnie narobią... ZOSIA. A ja sie to nie narobię? M ARYSIA.' C icho-no!

Słychać wołania — dźwięki — trąby.

ZOSIA. Co ci sie zdaw ało? M ARYSIA. M c...

Po chwili.

M ARYSIA. Sobek już śpi...

ZOSIA. Łazęga taki wieczny... po co on tu przyłazł? M ARYSIA. Oboje tacy płanetniki...

Po chwili.

ZOSIA. M aryś! M ARYSIA. Co? ZOSIA. J a sie boję... M ARYSIA. Czego? ZOSIA. Sama nie wiem...

Słychać wołania dalekie i echa trąb.

ZOSIA. K to hań to pilnuje za potokiem ? MaRY SIA . Dyć H ażbieta... nie wiesz to ? ZOSIA. A oni tu ?

M ARYSIA. Ciszej mów, bo ich możesz zbudzić... ZOSIA. Skąd oni sie tu wzięli ? H ażbieta hań sama... M ARYSIA. Musiało jej sie usnąć. Sam ogień sie

pali...

Smutek idzie ugorem, jak cień.

ZOSIA. Maryś! M ARYSIA. Co?

ZOSIA. Spać mi sie chce...

M ARYSIA. To spij. K to ci broni? ZOSIA. A ja k dziki przydą?

Opiera głowę na ramieniu siostry i zamyka oczy. Za chwilę drzemie i starsza — milczenie — z daleka płyną pomieszane dźwięki — wołania...

ŚPIEW ledwo słyszalny.

„ H e j! polana, polana Bogatego p ana — Polanę skosili,

P a n a obwiesili...“ Melod. XI. NASTA porusza ręką Sobka. S o b ek! Spisz ?

SO BEK nrr ukliwie. J a k i ty ... NASTA. Bo już czas...

S O B E K , podnosi się i p atrz y na gw iazdy.

NASTA. Do ran a niedaleko... SOBEK. Jeszcze nie jed n a noc...

N A STA żywo. Słuchaj ! Dziś — abo nigdy... Przysuwa się ku niemu i szepce. Sama han pilnuje może śpi — ogień sie ino pali — nikogo nim a — nie bój sie — każdy wie, że śmierć po ludziach cho­ dzi... Szepce coraz ciszej i niezrozumiałej — słychać wyrazy „Haźbieta“, „krzywda nasza“ i „pomsta“, i znów tensam uparty, cichy szept.

SO BEK po chwili. Nie, nie d a ru ję!... Zrywa się, zaodziewa chazukę na siebie — patrzy na śpiące dziewczyny — ma iść. odwraca się do N asty. która się podnosi. Nie chodź, dopokąd sowa nie zahuczy...

NAS PA drżąco. D aleko?

SOBEK. Za potokem... Odchodzi.

NA STA siada, dokłada drew do ognia, żegna się parę razy i poczyna szeptać pacierze... Za chwilę, ciężko dysząc,

wy­

suwa

się z jałowców schylona postać starego gazdy. Staje za plecyma sióstr i kaszle głucho. Siostry się zrywają.

ZOSIA. Maryś ! W szyscy św ięci! GAZDA. Czego sie boicie?

M A RY SIA zła. Dyabli was noszą po nocy, czy co... ZOSIA. M yślałach, że dzik...

GAZDA zgryźliwie. Nie trza spać, jak sie pilnuje, nie trza spać... Siada przy ognisku i wita się z Nastą. Siostry posiadały również. Po chw ili patrzy na nie, kiwa głową

i m ówi: Tak, tak, Maryś. . wyżeń — ty ojca swojego z chałupy, ja k sie wydasz i niech idzie, niech stra ­ cha ludzi po nocy... Co w chałupie po starym dzia­ dzie, skoro już robić nie zdole?... W ychow ał cie — to poczkaj, niech jeszcze g ru n t zapisze, a potem... ZOSIA. M aryś !

M ARYSIA. Co? Poczyna płakać.

GAZDA patrzy chwilę na nią. «Ta wiem, żeś ty nie taka... Ale i m oja była nie taka, pokiela sie nie wydała... Oj, nie tak a była, nie... p 0 chwili. Ha, no, darm o!... Takie widać przeznaczenie było i bedzie...

Patrzy w ogień. Marysia się uspokaja. Odgłosy płyną z da­ leka — dźwięki — wołania — trąby.

ZOSIA. Maryś! M ARYSIA. Co?

ZOSIA. Sobka już nirna...

G A Z D A do N asty. I was t a k bieda pędzi ? NASTA. Gorsze, niźli bieda.

M A R Y S I A do Zosi. P łan etniki wieczne...

G A Z D A do N asty. Co sie macie trapić?... Telo nas tu, co i tam... Po chwili. Człek żyje, pokiela zdole żyć - a potem, to sie ta i św iat bez nas pieknie ładnie obejdzie... Po chw ili. Nima co drugim m iejsca za­ stępow ać! Oni se ta sami dadzą radę... Młodzi są, pokiela są, niech robią, niech gazdują...

NASTA. z dławioną złością. Niech gazdują!

GAZDA. A i wnetki nie bedą mieć na czem... Po

chw ili. Nim a sie co dziwić, moiściewy, że ludzie gorsi... Jed en drugiego wypycha, bo im ciasno, co­ raz to ciaśniej... p 0 chw ili. Tak, moiściewy, i drze­ wiej, za moje pamięci, bywały roki złe... Ale też i gazdów było mniej. Jeden drugiego rad skrzepił i dospomógł, bo m iał z czego, moiściewy... G runtu było niemało — lasów nie brakowało... Słychać z da­ leka fu ja rk i i połanny śpiew.

„Hej! było życie, było! — S tary ociec gw arzył — Słonko jaśniej świeciło, Chleb sie ludziom darzył...“

GAZDA. P am iętam ...ociec mój w ypasał sześć par wołów, owiec m iał ze trzysta...

ŚPIEW .

„Hej ! były czasy, b y ły ! My ich nie zaznali — Rok po roku przechodzi,

Czas ucieka dalej...“ Melod. XI.

GAZDA p atrzy zam yślony w ogień, potem ociera Izę ręka­ wem. Mięły, mocny Boże! Mięły, mocny Boże! Na co to przyszło, na co... Na jak i m izerny koniec człekowi...

NASTA. T ak przychodzi. Ogląda się z niepokojem.

GAZDA kiwa głową. Biedny, oj biedny, skapany świat!

Słychać wołanie sowy. Słyszycie ją ?...

N A S T A zryw a się i ogląda z przerażeniem.

GAZDA. Smierzć woła, nawołuje... Słychać pow tórne wołanie. Słyszycie ją?...

N A S T A drżąc n a calem ciele. T r z a iść ... Zaodziewachustkę . i opuszcza ognisko.

GA ZDA woła za nią. Nie uciekniecie! Darmo! W szędy was dogoni...

D ługie milczenie.

ZOSIA. M a ry ś ! M ARYSIA. Co?

ZOSIA. J a sie boję... Przysuwa się do siostry.

Znów milczenie.

M ARYSIA. Gwiazda spadła... GAZDA. Ludzie m rą po nocy...

ZOSIA. Maryś ! M ARYSIA. Co?

ZOSIA. Cosi przeszło tam tędy... M ARYSIA. Zdaje ci sie...

Milczenie.

ZOSIA. M aryś ! M ARYSIA. Co?

ZOSIA. Cosi za jałowcem sie skryło... M ARYSIA. B ajano!

Za chwilę przylatują wołania i głosy — dalekie echa trąb — i śpiew, z początku niewyraźny, potem coraz bliższy.

ZOSIA. M aryś!

M ARYIA. C icho-no! K tosi śpiewa... GAZDA. E d y ć !

ŚPIEW:

„W ietrzycek liściami Po konarach suści — Żałoś, m oja żałoś Ju ż mie nie opuści...

H ej!... ju ż mie nie opuści...“ Melod.XII. M ARYSIA. Z u ś k a !

GAZDA. Dyć ona...

ZOSIA. Hań, po ugorach... MARYSIA. Idzie se płaczęcy... ŚPIEW:

„Bukowe listeczki Zwiesiły sie w dole — Pozierają sm utnie Na m oją niedolę...

Oj !... na m oją niedolę...“ Echa.

M A R Y S I A kończy razem z echem. „Oj — na tw oją nie­ dolę...“

ZU SKA nadchodzi z dzieckiem na ręku — i staje.

M ARYSIA. Siednij przy ogniu — zagrzej sie — da­ leko idziesz ugoram i...

ZUŚKA. Daleko... ZOSIA. Był tu Sobek...

ZUSKA. Z m acochą?! Spokojniej. K anyż poszli? ZOSIA. Nie wiem...

ZUSKA. Uh, zim na ta noc...

GAZDA. Oj zim na! Nie ino ta... Kanyż ty idziesz? ZU SK A tłu m i płacz. K a mie oczy niesą...

GAZDA. B ied actw o!

ZU SK A w staje, żywo. Nie litujcie sie nadem ną! Nie p ro sz ę !...

GAZDA bierze zwolna jej rękę opuszczoną. Siądź-Że, Siądź... Nie ino ty jedna błąkasz sie po nocy. Nie ino ty...

Słychać dalekie wołania.

G A Z D A posępnie. Św iat la jednych pierzyną -— a la inszych śniegiem... Darmo ! Tak widać stoi napisane...

Z U S K A usiadła przy ogniu — i kołysze na ręku dziecko, za- zierając tkliw ie k u niemu. Z i u z i u ? ...

Słychać daleki stłumiony ŚPIEW .

„Nie było, nie było Szczęścia na tej ziemi...

Obeszło stronam i“ —■ — — Melod. XII. N agle się urywa.

ZOSIA. M aryś!

ZU SKA zrywa się. Cicho-no!... d. s. Jak ie to dziwne...

Siada, i przysuwa się do sióstr z niepokojem.

M ARYSIA. Co ci to ? ZUŚKA. Nic... nic...

D ługie milczenie.

ZO SIA z bojaźnią. M a ry ś! M ARYSIA. Co?

ZOSIA. Nie słyszysz? M ARYSIA. Nie...

ZOSIA. Nie widzisz?... Tam... Wskazuje. ZUSKA nagle spoziera. H a ź b ieta !!!... GAZDA obraca głow ę, patrząc badawczo.

ZOSIA przylepiła się calem ciałem do Marysi.

Z USK A osunęła się n a klęczki — i p atrz y z najwyżśzem przerażeniem w stroiię w skazaną...

M ARYSIA. W szystkim sie ino zdaje...

Ogień dogasa. Mrok osłania siedzącycli — kurtyna zwolna się osuwa.

Melodye.

fi' f ^ r V = = f =f j ..

i

Na.wróć.że mi na.wróć m o.ja Haź.bieś o . wiec.

Żywo.

i i.

w * t *

' * v ny

Powiązane dokumenty