JA G N IE S K A — HAŹ- B IE T A .
JAGNIESKA skrobie ziemniaki (wiecznie skrobie!) siedząc pod oknem na ławie. Często zbiera się jej na płacz — w tedy udaje, że nos siąka i ociera zapaską. HAŹBIETA siedzi na ławce koło stołu — ręce opuszcza na kolana.
H A Ź B IE T A . No skrobże, skrob — nie m arnuj czasu... JA G N IE S K A . Przecie skrobię...
Pauza.
H A Ź B IE T A d. s. To ona wzięła dziecko... No, no, no... K toby sie to spodział! I)o Jagnieski. Cóż K an ty na to ? Nic nie m ówił?
JAGrNIESKA. Ale! Dyć z tego gazda zebrali sie tak wartko...
H A Ź B IE T A zryw a się. Co ?
JAGrNIESKA. Zaraz potem, jak sie dowiedzieli... H A Ź B IE T A Staje — smutno. Tak... To on musi być
u niej...
JA G N IE S K A . Ano — pewnie... K anyżby inędy? HA.ZBIETA wraca i siada — siedzi, nagle wybucha gło
śnym, dziecinnym płaczem.
JA G N IE S K A zeskakując, równocześnie. Matko Boska cu downa ! Podchodzi ku Haźbiecie. O cóż wy płaczecie? Gosposiu... E cicłio-że!... Ciclio-że, bo ktoś idzie...
Podchodzi do okna.
H A ZBI ETA naraz cichnie — chlipie jeszcze łzy i wyciera oczy zapaską.
JA G N IE S K A . G azda w racają z dzieckiem... Poszli do izdebki... W ychodzi naprzeciw — do sieni.
H A Ź B IE T A smutno, d. s. Przyniósł je znowu...
SCENA DRUGA.
K A N T Y wchodzi. A , je s te śprzecie... Siada ciężko obok
H A Ź B IE T A — KA NTY . niej. Bałech sie, ‘byś nie zachorowała... No, chwa- łaż Bogu — przeszło... Ale to był dzień! Aż serce omdlało w człeku... oli!
Pauza.
Czemuż nic nie gadasz? W yciąga ku niej ręce. Haźbieś...
KA NTY . AYygnałech ich... bo trudno! Przecie może bedzie jak i spokój...
Pauza.
Czy ci co b rak uje? powiedz... Ta potrząsa głową. Pauza.
Haźbieś... Nie patrzy na nią. Moja Haźbieś... Mam do ciebie wielgą, bardzo wielga prośbę...
H A Z B I E T A podnosi głowę pytająco.
K A N TY nie patrzy na nią. Weź to dziecko za swoje... Opiekuj sie niern, ja k m atka, póki nie odrośnie, bo to, widzisz, sierota... bieda wieczna... Skąpałoby marnie... a przecie szkoda i... żal i... żal... No, zro bisz to, O CO cie proszę? Patrzy na nią oczekująco.
H A Z B IE T A wstrzymuje szloch. Z-z-z-robię...
K A N TY serdecznie. Bóg zapłać. Oddycha ciężko, jakby mu
kamień-spadł z serca. 0 ! to ju ż wieczór... Wstaje.
SCENA TRZECIA. I
) Z I A D podcbyl aj ąc drzwi.Niech bedzie pochwalany Ciż — D ZIA D. Jezus Chrystus...
KANTY. Na wieki wieków. DZIA D. P an Bóg stokro tnie zapłać, moiściewy... Podchodzi — obłapia oboje za kolana — odchodzi ku drzwiom z rzuca torbę na ziemię, kapelusz i k ij; żegna się, składa ręce i mówi pacierze. Mó wiąc, ogdąda się po izbie i wodzi oczami za Kantym, który chodzi powoli od kąta do kąta. Haźbieta siedzi nieruchomie.
Pauza.
D ZIA D. „...Chleba naszego powszedniego... Daj nam dzisiaj...;i
KANTA do H aźbiety, półgłosem. Niemasz ta co na po- zdorędziu — ziarna jakiego, abo co...
H A Z B IE T A zesuwa się z ław y — idzie ku szafie — w yj muje klucze.
bło-błogosławionaś ty między niew iastam i“... H aźbietabie rze klucze — przechodzi do sieni.
SCENA CZWARTA,
d z i a d mruczy pacierze, plą drując okiem cała izbe.DZIA D — K A N TY - SO- K A N TY * założonemi w ty ł B E K . rękam i i pochyloną głow ą chodzi wolno od k ą ta do kąta.
SO BEK wpada — i woła odedrzwi. Przyszedłech po j a łówkę... Patrzy za Kantym nienawistnie. Możebyś i to zachapczył jeszcze... wilczy krztoniu!
K A N T Y zw raca się ostro — ale się ham uje, a idąc wolno, mówi sucho. Zaczkaj — H aźbieta wróci z kluczami... SOBEK. J a nie mam czasn czekać!
KA NTY . To idź w dyabły!...
D ZIA D „...i odpuść nam nasze winy, jako i my od puszczam y naszym winowajcom ...“
S O B E K klnie po cielni — zaciska pięść i czeka.
Pauza niedługa.
SCENA PIĄTA.
H A Ź B I E I A wchodzi, niosąc w m iarce ziarno.Ciż — HAŹBIETA. DZIAD. Amen. W Imię Ojca...
Wstaje.
H A Ź B IE T A . K anyż wam w sypać?
D ZIA D. Tu mojściewy, tu... Otwiera torbę. Niech wam Bóg stokrotnie w ynadgrodzi... Obłapia ją za kolana.
H A Ź B IE T A . Dejcie spokój... Usuwa się — odchodzi ku szafie.
KA NTY . Kluczy nie cliow aj! bo ten przyszedł po jałówkę...
H A Ź B I E T A ogląda się z niechęcią.
SOBEK. Psiakr...
H A Z B IE T A idzie do drzwi, nie patrząc*, na Sobka. Ten za- ^ biera się za nią.
K A N TY podchodzi wolno ku niemu. A ty... słuchaj...
Sobek się obraca. .Jakbyście mieli przyjść n a taką...
Wskazuje odruchem, dziada... ostatnią biedę... SOBEK. Nie tróbuj sie!
K A NTY . To wiecie, kany wasza ojcowizna...
SO BEK ze drzwi. Nie proszę! Zjadłeś pół — zjedz i re s z tę !! Trzaska drzwiami za sobą.
SCENA SZÓSTA,
d z i a d mruczy. Racz ewange-lija psa, jak je głodny... D ZIA D — KA NTY . p>0 Kantego. Tak, moiściewy łW iąże torbę i wstrząsa nią.
KA NTY . A ! niech robią, co chcą...
D ZIA D . Paniezus dał sie ukrzyżow ać za ten skapany świat... Zarzuca torbę na plecy. Szkoda Go było!...
Podchodzi do Kantego. Ta mnie własne, rodzone dzieci dały ten kij... J a im g ru n t zapisał, a one... Ociera łzy rękawem. Ostańcie z Bogiem. Schyla się Kantemu do kolan, a idąc ku drzwiom — szepce. W łasne, rodzone dzieci... Niech im ta Bóg... Podnosi rękę w e drzwiach i wychodzi.
SCENA SIÓDMA.
K A STA przeciska się w e * drzwiach obok dziada i zpła-K A N JA NA STA . czem wybucha. Po coś t y
Sobkowi jałów kę wydał, kie jałów ka m oja? To ja ją pielęgnow ała zawdy, ja k to bicie... To ja... K AN T ^ gw altów uiie. A dójcież mi spokój z waszą j a
łówką... Do kroćset dyabłów !! Czy ja sie już od was nie uw olnię?!... Łam cie se kości, uryw ajcie se łby...
NASTA. J a zaskarżę...
KA NTY . Skarżcie sie, procesujcie, zdychajcie, jak chcecie -- niech was jasne pierony!... Ino mnie dejcie spokój, bo ja k sie wścieknę, to bedę bił z kraj a, bez \vyjątku! Oczy — nie oczy, łeb — nie łeb!...
[dzie ku niej — ta się usuwa za drzwi.
NASTA. Nie daruję mu... Tem u p s u ! Nie d a ru ję !! KANTY przezedrzwi. Zjedzcie sie do znaku, do osta
tniej kosteczki — zatrzaskuje drzwi — a może bedzie m iał św iat spokój...
SCE^TA OS MA
Z U S K A w pada zadyszana i staje. K A N T Y łapie się za włosy. A a ...K A N TY — ZUSKA. znowu ! J a ci powiedział raz... ZUŚKA. K an ty !
KA NTY , da ci powiedział raz, że nie d a m ! Czujesz ty, czy n ie? ! To dziecko musi u mnie ostać, bo by tam zginęło... Masz to młodsze — to je żyw...
ZUSKA pada mu do nóg. U lituj sie... K a n ty !
K A N TY wstrzymuje gwałtem cisnące się łzy. No czego ty klęczysz? Powiedz... Podnosi ją. Dyó przecie łatwiej ci bedzie z jednem ... Zuśka! U pam iętaj sie — nie w aryjuj... Zuśka stoi i płacze cicho — 011 patrzy na nią z wyczekiwaniem. No, zrozum-że przecie, że tak musi być... bo sprawiedliwość boska...
ZUSKA. H a! ha! ha! Sprawiedliwość boska! H a! ha ! h a !
K A N TY d. s. Znowu to samo... R any b o sk ie! Odchodzi
wolno — nagle odwraca się. S łu c h a j! Czy ty nie za przestaniesz tych lam entów ?!... d. s. Daremno ga dać... Chodzi chwilę — znów staje, da ci powiadam ostatni raz...
ZUSKA leci ku niem u, ja k b y chciała zatrzym ać dalsze słowa.
K an ty ! Zmiłuj sie... Staje przed nim.
Pauza.
m am słuszność... bo nie chcę dziecka dać na po niewierkę K iedy już wszystko tak... skapało do- znaku... kiedy już... eh! W zdycha ciężko. Po jedno ino mi ostanie...
Pauza.
Z uśka! Zuśka!... To pierwsze nasze...
ZU SK A z błyskiem nadziei — tkliwo. K an-ty!... Przybliża się ku niemu. Przyrzeknij mi... że nie bedziesz m iał z nią... że nie bedziesz m iał nic... to ci... to już...
Obłędnie, cicho. H a! ha! ha! Jak ie to śmieszne — co ? KA N TY m ilczy i patrzy przed siebie.
ZU SKA z rezygnacyą smutną. Sakram ent i... m ałżeń stwo... Wybucha. H a! h a! ha! przed ołtarzem !... H a! ha! ha! wobec świadków!... „i że cie nie opuszczę aż do śm ierci“... H a! ha! ha! Z lękiem. Aż do śmierci... Obłędnie. H a! hu! ha! Z bezmiernym smutkiem, cicho. Aż... do... śmierci...
Pauza.
W ybucha. 0 świecie! św iecie! skapany świecie!... Załamuje ręce nad głową. Oho-ho-ho ! ho! ho! ho!...
Płacz — szalony śmiech — wybiega.