• Nie Znaleziono Wyników

Ciż - KANTY.

KANTY wpada — groźnie. Co to je st? Podchodzi do Haź- bięty. 0 co ty krzyczysz? H A Ź B IE T A zawodzi. O po co

ja tu przyszła! Lepiej mi

H A ZB IETA . Ja m im nic nie wadzę — co oni chcą odem nie? W netby mnie z chałupy wygnali...

K A N T Y idzie zw olna kn macosze. Zastępowaliście mi przed księdzem, żebych sie nie żenił... N asta zaprzecza.

C icho! W iem, chodziliście na skargi. Rozbiliście mi wesele — ja na to w szystko: nic. Ale dłużej nie ścierp ie!

N A STA i SOBEK. Co? KANTY. Odłączę sie... NASTA. Sobek!

SO BEK macha ręką. Niech ta!

KANTY. Kie wam źle, to se gotujcie sami. H A Z B IE T A . Odłączymy sie od dziś dnia... S< >BEK. Odłączajcie sie, odłączajcie !

KA NTY mocno. Zachciało sie wam g ru n tu — ryjecie dołki podem ną — k rety! Znacie wy ojcowską wolę — co ? !

NASTA. Znam y lepiej, ja k ty, wyrodny...

KANTY. Cit 1 Ani słowa więcej! Stanowczo. Ja k mi bedziecie stać na zdradzie — ja k jej bedziecie ro ­ bić na despet — to was... z g ru n tu wyżenę! NASTA. Tybyś śm iał?! ty byś...

KANTY. W ypierę na śmieci!!

Chwila ciszy.

N A STA zry w a się. Sobek! pójdź! Niecłi se żreją!

Ciągnie Sobka za sobą i ze szlochem w ypada do sieni..

SO BEK (d. s.) Poczekaj! psia krrr...

K A NTY rzuca się ku niemu. Ty mi klniesz?!... Sobek umyka do sieni. Kanty wraca i ciężko siada na ławie. Haź- bieta — podaj obiad. Dziś jeszcze jadę do nate- reusza...

AKT III.

H A Ź B IE T A do Jagnieski półgłosem. Przystaw że naj - pierw ziemniaki, a po­ tem zapalisz. Jagnieska przystawia garnek.. Tak... Ino sie zwijaj, moja ty, bo czas leci. W netki be- dzie śródpołuń. Gazda przyjdzie głodny... JA G N IE S K A . H e j ! M u­

sieli sie ta doznaku wy- morzyć. Ale co ono ich tak nie w idać?

H A Ź B IE T A . On tu nadejdzie... Zwijaj sie, z w ija j! J a ci pomogę, ino jeszcze ździebnę igłą parę razy...

Jagnieska się kręci — chwila milczenia — Nasta kiwa się. drzemiąc.

JA G N IE S K A podchodzi i ostrzega. Bo sp adniecie! Nasta podnosi głow ę i znów drzemie.

H A Ź B IE T A cicho. Nie budź ich — niech śpią we dnie, kie po nocach łażą... Przynajm niej' telo spokoju...

JA G N IE S K A podchodząc do Haźbiety. półgłosem. Edyć i Sobka nie widać. J a k sie powlókł kanysi wczora wieczór...

H A Ź B IE T A Cicho-no! Zdaje mi sie, że dziecko krzyczy...

JA G N IE S K A . Dyć-ech dopiero była w izdebce. Spało cichuteńko.

H A Ź B IE T A . Nie słyszysz?

SCENA PIERWSZA.

H A Ź B IE T A — JA G N IE ­ SKA — NASTA.

Izbą dymna w domu Kantego. HAŹBIETA siedzi na ławie i szyje spódnicę. NASTA pod oknem drzemie, wsparta łok­ ciami na kolanach. JA G-NIESK A krząta się po izbie, rozpala ogień na nalepie.

J A G N I E S K A nadsłuchując. To ktosi śpiewa...

H A Z B I E T A p atrz y n a nią. Tak myślisz ?

J A G N I E S K A odchodzi ku nalepie, po chw ili c h w y ta się za podpiersie. 0 ! O !

h a ź b i e t a żywo. Co ci to Jagnieś ?

JA G N IE S K A . W dołku mnie boli... o! o! Idzie ze stę­ kaniem za piec, siada skulona na ławie.

H A Z B IE T A wstaje. Czekaj-no! Z warzę ci mleka...

Kładzie szycie — idzie do szafy. Jagnieska stęka coraz gło­ śniej .

N A STA budzi się przestraszona. Co to ? kto to stęka ? JA G N IE S K A żałośliwie. Ja , gosposiu... ja !

N A STA zeskakuje z ławy. Co ci takiego ? JA G N IE S K A . Tu m nie boli... Wskazuje. 0 ! NASTA. Pew nie u r o k !

H A Ź B IE T A . Ale...

JA G N IE S K A . Nic innego —■ ino to. NASTA. Nie zwlekać, ino trza odczynić.

JA G N IE S K A . Proszę was, moiściewy, gosposiu... NASTA szybko. Zaraz, zaraz. Mów „Zdrowaś M aryaŃ

Bierze garnek, w lew a doń wody, potem wygarnuje pogrze­ baczem jarzące w ęgle i wrzuca je do garnka, mrucząc przy- tem coś do siebie.

H A Ź B IE T A . Ha! róbcie, ja k chcecie. Zamyka szafę, idzie ku garnkom.

NAS PA podaje Jagniesce niski stołek. Siądź se. Ta siada.

P atrz — wągle poszły na dno... kto by cię urzekł? JA G N IE S K A . Nie myłaclr sie dziś rano, a młodsza

gospodyni spojrzeli sie na mnie i... rozbolało... 0!...

Haźbieta rusza ramionami, zajęta przy nalepie.

N A S T A złośli wie. 0 , dyć ona, ja k spojrzy *— to... Ho •Jagnieski. Chlipnij-że wody. Ta pije. Obmyj sie, kany cie boli... .Jagnieska macza rękę i trze pod katanką. Pak, a teraz uważaj ! Odstawia garnek. R achuj od tro jg a do siedm iorga i napow rót... ino oczy z a m k n ij! Źe-u

byś nic nie widziała, co sie dzieje w chałupie... Rozumiesz ?

JAGrNIESKA m ruczy. Troje, czworo, pięcioro...

KASTA Odchodzi od niej. Ino sie nie pom yl! Słychać za sceną śpiewanie.

JAGrNIESKA do Haźbiety. Nie gadałach wam, że śpie­ w ają?

NASTA. I uszy zamknij —- na nic nie uważaj. JAGrNIESKA. Sześcioro, siedmioro...

H A Z B IE T A do Kasty, która ją zaczepia. Dejci mi święty spokój ! Nie odzywam sie do was i koniec. Odwraca się.

NASTA. 0, jakie niedotykane! Wchodzi Sobek, za nim wsuwa się Zuśka.

SCENA DRUGA.

S O B E K wchodzi śpiew ający.

„Niebieskie słoneczko Ciż — S O B E K — ZU- I moje, i moje

SKA. Nadeszło nas rankiem W e dwoje, we dw oje“...

J A G r N I E S K A m ruczy. Troje, czworo, pięcioro... SO BEK . Bedziesz mi podrzeźniać! Zataczając się, pod­

rywa stołek — Jagnieska spada na ziemię.

NA STA do Sobka. Co robisz? Do Jagnieski. Idź do izdebki i rachuj, dopokąd nie ustanie.

SOBEK. K to mi stanie przed oczy... Zatacza się. bije pię­

ścią w stół. Saperm ent te ro m te te !!

H A Z B IE T A . Ju ż sie zaczyna Boże! Odwraca się ku nalepie.

J A G r N I E S K A Idzie ku drzwiom, trzyma się za biodro i mru­

czy. Troje, czworo, pięcioro... Poczekajże se hyclu, zbóju, kulaw y psie... W ychodzi do izdebki.

S C E N A

TRZECIA

. SO BEK podchodzi do Haźbiety.

Coś ty gadała, gosposiu,

G i ż — prócz J A G r N I E S K I . CO ? H aźbieta milczy.

SOBEK. Czemuś to tak rezon straciła ? hę ? KASTA. Kie m a sie na kim oprzeć... SOBEK. K anyś to chłopa w ypraw iła ?

h a ź b i e t a. Co wy chcecie odemnie ?

Z U Ś K A podchodzi prosto ku niej. Znasz lilie t y ? Haź­ bieta odw raca głowę.

SO BEK do macochy. Zam knijcie drzwi... Kasta wybiega do sieni. Sobek siada przy stole.

SCENA. CZWARTA.

ZUŚKA do Haźbiety. Nie na rękę-m ci, radabyś Ciż — prócz NASTY. sie mie pozbyć?

H A Ź B IE T A . Nikomu na zdradzie nie stoję... ZUŚKA. Unikasz mie... a ja chcę mówić z tobą. J e ­

dno rada-bych ci powiedzieć... H A ŹB IETA . No?

ZUŚKA. Żebych cie... ta k zmięła! Pokazuje jej przed oczy jak się łachy mnie.

H A Ź B IE T A sm utno. W iem...

ZUŚKA. A wiesz ty, coś mi skradła? Haźbieta patrzy

zdziwiona. Mnie chłopa — dzieciom ojca-— całe moje szczęście! Calutkie szczęście!... Słyszysz?! Z h a ń ­ bione życie i ból — śmiech ludzki i w zgarda — wszystko, wszystko przez cieb ie!!

H A ŹB IETA . Boże! Patrzy szeroko otwartemi oczyma przed siebie.

ZUŚKA. Nie dziw sie! W iedziałaś dobrze, co robisz... H A Ź B IE T A . Nie ! Zacina się.

ZUŚKA. W ied ziałaś! Nie mów. Miałaś grunt, wiano. Chłopów nie brakuje, kiwłabyś palcem, toby sie zlecieli... A ja bez piędzi ziemi, bez kawałka... Znalazł sie chłop, co mnie chciał zabrać pocoś mu zastąpiła drogę ? po co ? ! Stu chłopów we wsi i więcej — czemuś ty jego u p atrz y ła ? !

H A ŹB IETA . T atuś upatrzyli...

ZUSKA. Nie zmusiliby cię... H A Ź B IE T A . Z m u sili!

ZUSKA raptownie. To sie cofnij ! Rozwiedź sie. H A Ź B IE T A . Abo on nie m ó j? Cóż ty chcesz? ZUSKA. Nie tw ój! Skradziony chłopi

SOBEK. H o ! h o ! ho !

ZUSKA. Mój był, nim-eś go ty miała... H A Ź B IE T A . Toś sie go najad ła — i cóż ci? ZUSKA. Ojciec mych dzieci!

H A ŹB IETA . W n et bedzie ojcem moich...

ZU SK A ze wściekłością. Nie dożyjesz tego! Sobek!

Leci ku niemu — obłędnie. Bo mi sie rozum miesza... Słyszysz ty, co ona g ad a? Ojcem jej dzieci... Ha! ha! ha! Zwraca się nagle do Haźbiety. W iesz ty czem ja mu b yła?

H A Ź B IE T A odwraca się. Kochanicą... ZU SK A Taką, ja k i ty!

SOBEK. Ho! ho!

ZUSKA. Lepszą! sto razy lepszą!

H A Ź B I E T A oburzona. A ... ś l u b ?

ZUSKA. Z tobą przed ołtarzem... H A Ź B IE T A . A z tobą na sianie!

ZUSKA. Bez świadków — co kto woli? Przysięgi te sanie.

H A Ź B IE T A . Dotrzym ał ci ich ? ZUSKA w pasy i. Tyś w in n a !! SOBEK. Pocoś lazła?

SCENA PIĄTA.

N A STA

we

drzwiach. POCOŚ go ściągała?

Ciż. H A Ź B IE T A . W y mi śmiecie?...

Poczyna płakać.

N A S T A podchodzi. Kanyż to twój chłop poszedł — co? Myślisz, że nie wiemy, kanyś go w ysłała?

S O B E K idzie k u niej. Co n a m do tego... padasz?

H A Z B I E T A trw ożnie u su w a się k u drzwiom.

SO BEK do Kasty. Trzym ajcie ! Ta jej zastępuje.

H A Z B IE T A . Puść-cie m nie! zbóje... Szamoce się z ma­ cochą.

S O B E K leci. P rac!... H aźbieta w y ry w a się do sieni — ci za nią.

K A STA za sceną. Ł a p a j!

H A Z B IE T A za sceną. R atu n ku!... Krzyk — brzęk szyb.

SO BEK w pada do izby. W yleciała oknem. ZU ŚK A I cóżeś zrobił, głupi ośle?

SCENA SZÓSTA.

K A S T A w raca zdyszana. W y ­

darła sie mi... w padła do Ciż p r ó c z H A Ź B IE T Y . izdebki... ja za nią... dzie­

cko zaczęło krzyczeć — Jagnieska też. Zatrzym a- łacli sie — ta tymczasem bucli w okno!

SOBEK. I uciekła. Żadnego z was skrzepienia. KASTA. Mogłeś ją trzym ać!

SO BEK . Mogliście drzwi z a trza sn ą ć !

KASTA. Spodziałach sie to ? Było mi stanąć przy oknie...

SOBEK. W y-ście zawdy m ądrzy — po niewczasie. KASTA. Tyś winien. Pocoś sie uchlał?

SO BEK . J a p ijan y ? K to wam to pow iedział? KASTA. W idziałach, jakeś wchodził...

SOBEK. G łupia m atka! Kie wiecie wy, że po p ija ­ nem u wszystko wolno? Ja k b y przyszło do skargi... KASTA. Toś nie pił?

S O B E K . A nie — dopiero bedę. W yciąga flaszkę.

Z U Ś K A p atrz y przed siebie, zamyślona. Siądźcież, siądź­ cie — co m a przyjść, to przyjdzie...

K A STA siada. Taki dobry czas! SO BEK . W ręce!

KASTA. Dej ci B o ż e ! Piją.

SOBEK. A ona, wicie, zawczasu sie spostrzegła... KASTA. Żm ila! O dgrażała sie cliłopcem, że ja k

wróci...

ZUŚKA. K anyż on? Nie wiecie?

SOBEK. E dyabli go noszą, Bóg wie — kany... NASTA. Pedziała Jagnieska, że je n m atereusza... ZUŚKA. Pocóżby?

NASTA. W iem ja ? Oni ta cosi knują. Nie po pró­ żnicy jeździ. T ak mi sie wszystko zdaje...

ZUŚKA. U m aterensza?... Chyba w sądzie! NASTA. Od kiesi, ja k poszedł...

ZUŚKA. To dziś pewnie wróci?...

SOBEK. Co t a m ! Niech wróci, kie chce. P ijm y ! NASTA. Może już dostał wyrok ?

ZUŚKA. Nie był na term inie.

SOBEK. J a k to dobrze, że sie uwinęli. A ja aduka- towi pedział...

N A STA N igdym se nie m yślała, że telo nasądzą... SOBEK. Moja w tern głowa!

ZUŚKA. Tw oja głow a?

SOBEK. No ju ś c i! Najbardziej na m nie stanęło — na opiekunie...

NASTA. Pięćset re ń sk ic h ! R a tu n k u ! Skąd on ich do­ stanie ?...

ZUŚKA. Sprzeda grunt. NASTA. Niema komu.

SOBEK. Ju ż on nie w ylezie! Jed n a egzekucya druga — potem my zaczniemy o swoje prawować...

NA.STA. Zniszczymy do im e n tu ! SOBEK. Ab o my — abo nikt! N A STA d. s. Jedno z dwojga...

S O B E K p atrz y z podełba. O, nie jedno z dwojga!

N A S T A . Nie wiesz, com chciała powiedzieć...

S O B E K w staje. W y se inaczej myślicie po cichu — inaczej głośno... W iem ja dobrze.

SOBEK. Myślice se, że my bedziemy w maślniczce robić, a wy zjecie m aślankę i masło... A ha! Zro­ zumieliście teraz ?

KASTA. Takiś t y ! c z e k a j!

SOBEK. Oskoma wam idzie. Ju ż sie naprzód oblizu­ jecie na to, co nie wasze.

KASTA. Kie m nie już naprzód odsądzasz od wsz}^st- kiego — rób se s a m !

ZUSKA. Z am ilcz! Sobek... Chwyta go za ramię.

SO BEK opryskliwie. P u ś ć !

ZUSKA. To łamcie karki. Co mnie też ta... Idzie ko oknowi.

KASTA. Cofam sie. Kie chcę ani słyszeć! Róbcie, kieście tacy m ą d rz y ! Do Sobka przyciszonym głosem.

Po jakiego licha włazisz między cudze płoty ? Go­ nisz, jak łowski pies, p atrz swego interesu — sły­ szysz ! Co ci z tego przyjdzie?

SOBEK. Co? W ygraliśm y proces...

KASTA. Bedziesz to um iał w ykorzystać? Ciszej. Słu- chaj-że teraz, co ci pow iem : Kie rwij sie naprzód, niech ona wojnę prowadzi...

Z U Ś K A podchodzi; oni m ilkną. Chcecie z cudzego ognia sulki w ygarnow ać? Strzeżcie, sie bo sie po p arzycie! KASTA. Co to jest?

SOBEK. Czego ty chcesz?

ZU SK A z ironią. Kie — zazieram ino do obory. Patrzy po nich — śmieje się — ci nie wiedzą, co myśleć.

SO BEK bije pięścią w stół. Sto dy ab łó w! K to z kogo kpi?

KASTA. Masz Zuzię!

ZUSKA. W y sami z siebie. Chce odejść.

SO BEK i KASTA. Co?

ZU SK A odwraca się. Chcecie, to wam powiem. J a me pasterka, żebyście m ną kręcili, ja k żywnie chcecie... Sam a se dam radę!

SO BEK i NASTA. Zuśka, co ty pleciesz! My prze­ cie z tobą...

ZUSKA. Pokiela wam trza!... Namawialiście K antego clo żeńby ze mną...

SOBEK. A jakże!

ZUSKA. Coby sie wam dostało wiano po ojcu. My­ ślicie, że nie w iem ? Teraz nie macie nic — m anry zagon — chcielibyście mieć pół, abo i więcej - może nie ta k ? co? A niechby ja tu była przyszła — no! tobyście mnie żywcem upiekli!

SOBEK. Zuśka! do kroćset... ZUSKA. Znam ja was na wylot... NA STA do Sobka. Co ona w ygaduje?

ZUŚKA. Takbyście robili, ja k i z H aźbietą — niem a co kryć. Teraz ją chcecie zdusić, jego zniszczyć... Ale bezemnie nic nie p o rad zicie!

SO BEK z uciechą. Rozum ie sie, jakże!

ZUŚKA. Mnie to nic, a nic nie weseli. Smutno. Ale tak musi być. J a nie m am kąta...

SOBEK. My t e ż !

ZUŚKA. Zabrali mi wszystko... NASTA. Nam też!

ZUŚKA. Jednakie losy. Z naciskiem. Ino mnie dławi ból — a was gryzie zazdrość...

SOBEK. W szystko jedno! Daj gęby... Zuśka usuwa się.

NASTA. Widzisz, ja k m y sie spotkali... W ręce! SOBEK. Na zdrowie! Do Zuśki. Czemu t y nie pijesz? ZUŚKA. W vpiłabych truciznę, żeby mi kto nalał... SOBEK. Co“?

ZUŚKA. P ij, nie uważaj na mnie...

N A STA do Zuśki. Pociesz sie, bo masz wyrok... ZUŚKA. 0 , ja sie pocieszę! podpiera głowę.

NASTA. W ręce!

SOBEK. Na zdrowie! P ijm y!

SCENA SIÓDMA.

K A N TY staje we drzw iach — przestrach i cisza. No, na to Ciż — KA NTY . szczęście! Pijcież na to szczęście! Postępuje na śro­ dek izby. Dobraliście sie, przeklęte gadziny! Weselcie sie, radujcie, bo to m iała być stypa pogrzebowa!

SOBEK. Poczkaj — bedzie i stypa...

K A NTY . Toście sie tak zmówili? Tak, milczkiem, ja k w ilcy ?! Chcecie mi babę ukamienować... Zbóje! ZU SK A podchodzi. T y m nie w to nie mieszaj !

KA NTY . Ty sie sama mieszasz. Do nich. J a wam da­ ruję — m yślicie? Ho! ho! P rzebrała sie już cier­ pliwość moja...

ZUŚKA. Strzeż sie...

KA NTY . W y, wy sie strzeżcie! K ara boska nieda­ leko wisi nad wami!

SO BEK i NASTA. Nad tobą!

K A NTY . Cha! cha! cha! Do Zuśki. Nic z twojej skargi...

ZUSKA. Prędzej z twojego gru ntu . KA NTY . J a g ru n t zapisał babie. W SZYSCY pi ■zerażeni. Co? co? co ? K A N TY . Róbcież mi co chcecie!

SOBEK. Jak-eś ty śmiał nasz g ru n t zapisować? j a ­ kiem praw em ?! pytam sie...

NASTA. Jakiem praw em ?!

SOBEK. Słyszysz, ty wilczy japetycie! KA NTY . Cicho! psie oblazły!

SO BEK chw yta za stołek. M atko !

NA STA równocześnie. S o b ek ! Nie daj sie p o n iew ierać! K A N TY ustępuje do sieni. 0 , nie tak łatw o! J a was

tu n a u c zę! Słychać gwar w sieni.

ZU SKA patrzy z boku na Sobka i macochę. Cygańskie plemię...

S C E N A Ó S M A . K A N T \ wchodząc z nimi. S p o

-kornieliście ? Przestrach — Na-

C iż — W O J T — PO- sta i Sobek patrza po sobie — ŁO W Y - POD- milczenie.

W Ó JC I—GrRZĘDA. NASTA. My nic nie w inow aci! SO BEK bojaźliwie. Czego ty od

nas chcesz?

KA NTY . W ynoście mi sie zaraz! N atychm iast! Niech was oczy moie nie widzą... W y k rety podziemne! SOBEK. M atko!

NASTA. Sobek!

K A N TY tupie nogą. W tej ch w ili! ! Pokiela mie złość większa nie chyci...

GR ZĘD A . Zbóje!

NA STA biega od jednego do drugiego. Co on se myśli? S o b ek ! Zuziu ! Co on se myśli ?

K A N TY . W idzieliście, co oni mi robią? J a z chałupy poszedł — to mi babę wygnali...

GR ZĘD A . Pokrwawili... SO B E K . To k łam stw o !

KANTY. Niszczą mi wszystko i psują. Cierpiałech, pokiela-ch zdołał. Teraz już nie ścierpię!

W Ó JT . Ha! rób swoje... NA STA . W y wójcie!

W O JT . Nie zaradzę — m a słuszność.

NASTA z płaczem. Nie ma! Sto razy nie m a! POD W Ó JC I i POLOW Y. Ma!

NASTA. W y za nim ? W szyscy za nim ! O ja nie­ szczęśliwa! Sobek! Słyszysz ty...

KANTY. W artko! wynosić sie! raz, dw a! NASTA. Sobek!

SOBEK. Bracie! K A N TY . Tyś b rat?!

NASTA. W spom nij na ojca — SOBEK. N a m atkę —

KA NTY . Na nic! Na nic nie uw azuję! ZUSKA. Chcesz mieć wrogów?

K A N TY . Oni i tak wrogam i byli... W szystko mi je d n o !

W u J T do radny cli. Dalej, dalej! Bierzcie graty. SOBEK. Powiedz... jakiem praw em ?!

K A N TY . Ojcowska w o la ! SOBEK. K to ją słyszał?

KA NTY . W yraźnie stoi w destamencie... NASTA. Masz ty serce?

K A N TY . W yście m ieli?!

N A STA załamuje ręce. O wszyscy święci !

KA N TY . J a wam nie podaruję. Com sie nagryzł, natrapił... W artko! W ynosić sie! Szukajcie se ko­ mory.

NA STA płacze. Na starość zdechnąć przyjdzie... SO BEK przysuwa się. Z u śk a !

ZU ŚK A sucho. Bób, co chcesz. Dej mi święty spokój. KA NTY . C óż stoicie? Ściąga z żerdzi łachy i rzuca na,

środek, izby.

P O D Y O J C I wskazuje na skrzynię. A to Czyje ?

K A N T Y . Ich... Polow y z podwoje im wynoszą rzeczy do sieni — wójt stoi z Grzędą na boku.

N A STA . Boże! Zm iłuj sie nademną... W Ó JT . Po niewczasie.

KANTY7 do Zuśki. Słuchałaś ich — tych psinóg- — i na CO ci to wyszło?... Zuśka patrzy n a bok i milczy.

No, nie tra p sie — ja koszta bierę na siebie. Od­ chodzi. potem wraca. Dziecko ostanie u mnie.

Z U S K A w bezsilnej złości. K a n - t y ! ...

K A N TY . Dziecko ostanie u mnie... Rozum iesz?! Zu-

śka drze zębami zapaskę, stoi chwilę, a potem nieznacznie bokiem w ysu w a się do sieni.

KASTA. Boże! Co ja m am począć? KA NTY . Zabieraj sie w a rtk o !

NAS TA. Ja, córka gospodarska — mam sie poturać po świecie? Szukać u obcych p rzy tu łku ?!

K A NTY . Dobrze wam było. Mogliście cicho siedzieć — nie ryć podemną!...

NASTA. Zlituj sie! D aruj! Pada mu do kolan.

SOBEK. Matko!

KA NTY . Zapóźno. J a wam gadał...

N A STA zryw a sie. Zważ. że-ch ci m atka była. KA NTY . Macochą!

NASTA. Nie wypędzaj z chałupy, bom tu młodość swoją straciła... Tu siły zdarłach doznaku i zdro­ wie. K anyż mnie przyjm ą?

K A N TY w aha się. Nie... i jeszcze raz nie!

N A STA rozpacznie. To m am na żebry iść? Po komo­ rach sie włóczyć do śmierci ? Ludzie !!

KA NTY . Dalej ! A Ty n oszą rzeczw

N A STA w gorączce, Czy wy z kam ienia jesteście? Do wójta. W iecie wy, co to jest z g ru n tu iść na ko­ m orę? Na poniew ierkę? Na ból?! Z uczciwej go­ spodyni zostać kom ornicą — wiecie wy ludzie?!... W Ó JT . Urząd urzędem — gadaj se z nim. Wskazuje

Kantego.

K A NTY . Dalej!...

N A STA ropacznie. Cóż to za św iat okrutny! Co za ludzie !

SOBEK. W ilc y !

NASTA. Pies naw et ma schronisko... O PZU DA. Ale dobry pies !

SO BEK rzuca się doń. Nie pluj. ty chytry lisie!

G R Z Ę D A szydzi. W idzisz dziadu, kom orniku, widzisz? he ! h e ! h e !

SOBEK. Psie wściekły ! Grzęda chowa się za wójta.

W Ó JT odpycha Sobka. W ara od urzędu! Z daleka! SOBEK. Poznasz ty mnie. Grozi.

NASTA. Nie ruszę sie stąd. Siada na pościeli.

i i ASTA szarpie sie. Zabijcie mnie na miejscu! Nie ru ­ szę sie... W olę tu zginąć, jakb y mi kto m iał „dzia­ d am i“ prać w ocz}r...

G RZĘD A . Pójdziesz na żebry, pójdziesz! SO BEK . Zamilkniesz ty ? !

W u J T do Nastw Z urzędem sprawa...

n a s t a. n ie ruszę s ie !

W u J T . Konwisyją sprowadzę... KA NTY . Jałów kę zjedzą koszta...

S O B E K podchodzi. Ustąpcie, matko... N A STA . Nie!

SO BEK . Ustąpcie! padam ... Nie zwalczycie. Nasta wstaje — wynoszą pościel do sieni.

N A STA targa się za włosy. Boże!... ! głosem zawodzi.

POLOW Y do Kantego. Ju ż wszystko. K A N TY . Dalej! Długo bede czekał?

SO BEK ponuro do macochy. Pójdźm y... Patrzy nienawi­ stnie w stronę brata — wychodzi.

N A STA . O św iecie! św iecie! skapany św iecie! Olio-ho- ho. W ychodzi za Sobkiem.

K A N TY . Zam knijcie d r z w i! Pada ciężko na ławę.

Powiązane dokumenty