• Nie Znaleziono Wyników

K A N TY — JA G N IE Ś K A .

Piekarnia (izba dymna) w domu Kantego. Powała i palenie oczer­ nione sadzą. Piec na praAvo w kącie i nalepa. Jedno okno na lewo, drugie na wprost — drzwi na prawo do sieni — obok nich żarna — drugie drzwi mniejsze, na wprost między oknem a nalepą; stół prosty z desek i para ław. KANTY stroi drwa na opał i układa koło nalepy. JAGbNTESKA sie­ dzi na lawie i skrobie ziemniaki.

JA G N IE S K A i P anienka Najświętsza.

K A N TY . Sto dyabłów tak a robota! Chałupa za nic, bo jak że? Nie ostoją sie, ino zawcly muszą mieć swoje wybiegi...

JA G N IE S K A . H e j !

K A N T Y . Oni m nie zniszczą doznaku... Podpiera głowę n a ręku.

J A G r N I E S K A zesuw a się z ław y, podchodzi cicho i rusza go za ram ię. Gazdo !

K A N TY , Co ? Podnosi głowę.

J A G N I E S K A przyciszonym głosem. Być pono ociec wło­ żyli w destam ent, że jak b y mieli niszczyć g r u n t“... K A N TY . „ . . . to im sie nic nie p a trz y ’L — wiem.

Ale to tru d n a rada...

JA G N IE S K A . B yć nie m oja w tern głowa. Odchodzi, siada i skrobie dalej.

K A N TY zamyśla się po chwili. Cóż z tego, że są — kie z nich żadnego skrzepienia. Macocha ino ozorem miele, a ten klnie, aż sie łyska. A skoro przyjdzie do miski...

JA G N IE S K A . To sie znajdą!

K A N T Y po chw ili. E j, Hoże! Boże! W staje i zabiera się na nowo do układania drew.

H A Ź B I E T A . ś P iew a za sceną.

,,Je lulu, je lulu — K tóż cie bedzie tu ló ł? M atusi nie bedzie —

K tóż cie tulół bedzie“ ?.. Melod. IX.

K A N T Y staje i słucha rozrzew niony.

JA G N IE S K A . Hę... ja k to, wicie, wnet przywykli do tego... kieby własna m atka!.. Złote serce.

K A N TY . Oj z ło te ! d. s. K toby sie spodział... JA G N IE S K A . N a świecie!

K A N TY do Jagnieski. Skrob-że tu ... zapal w artko! J a ino przejdę... Zwraca się ku drzwiom do sieni. W te razy

otwierają się drzwi: w suw a się ZUŚKA, smukła jak cień. W łosy ciemne, twarz śniada.

SCENA DRUGA,

kanty

wzdryga 6i?. Ty tu?

p o CO?.. Zuśka milcząco patrzy

Ciż — ZUSKA. w niego. Kanty, po chwili, zła­ manym głosem. Darmo nie patrz — już sie stało... Po­ chylą głowę.

ZUŚKA. Z czyjej w iny?

K A N TY . Oni m nie tak prześladowali, że... eli, na u- pór szli ze mną, bp tego chcieli, żeby mnie ju ż za- trapić do reszty. Żeby nie oni...

ZUŚKA. Żeby nie jej g ru n t! — powiedz...

K A N TY . W olałby cli z tobą na kum orze siedzieć — wolałby ch...

ZUŚKA. Dziś! ha, ha...

K A N TY . A i dziś naw et! Bo cie zawdy...

ZUŚKA. Kocham ? co? a z drugą żyję! To ładna po­ ciecha! Śmieje się gorzko — po chwili- W szystkie przy­ sięgi na nic... fiu t! poszło! Stało sie — pow iada — i koniec...

K A N TY serdecznie. Zuziu...

ZUŚKA. J a k to łatw o zapomnąć — nie wiedziałach o tein... Choć ludzie ostrzegali: „Nie w ierz“ ! J a głupia wierzyła... Zdawało sie mi, żeś ty nie taki, jak insi... Tyś sam powiadał, żeś nie taki... co, nie powiadałeś ? Kanty milczy, zasępiony. A to kłam stw o

niepraw da — widzisz, że niepraw da!..

KA N TY . Zuziu, przecie wiesz dobrze — za życia ojca — co ja za ciebie znosił...

ZU ŚKA porywczo. Ja , to nic! J a k mnie palcam i w y­ tykali, ja k sie śmiali i szydzili wszyscy — to nic? Ha! lia! h a ! Bo tyś wszystko znosił!.. Co to dużo gadać — sprzykrzyłach ci sie i koniec.

Z L Ś K A z wzrastającą gwałtownością. Może powiesz, że nie!... Pokielach była zdrowa, toś zawdy przycho­ dził... pam iętasz? A skoro mnie cliorośó naszła, toś sie nie nawinął. Zaprzyj s ie ! z a p rz y j! Może nie tak było?... Pom yślałeś se wreszcie, jak b y sie mnie tu pozbyć — i chyciłeś sie żeńby.

K A N TY p rz y b ity . 0 nie to. Zuziu, nie t o !

ZUSKA. T ak! Tyś ta nie przyszedł na to, że dzieci tw oje głodne, że m atka może łzami je karm i... n i e !

W strzym uje szloch. J a w opuszczeniu leżała — a tyś sie ż e n ił!

K ANTY. Bo mi dopowiadali...

ZUSKA. Dopowiadali ci? Mnie jeszcze więcej! Bo m nie gadali, że ty sie ze mnie śmiejesz! Ze ty szydzisz poza oczy... Obłędnie. H a! ha! ha! Zmienio­ nym głosem. Gdybyś był w tedy naw et przyszedł, to- bych ci nic nie powiedziała... Ale... tyś już nie m yślał o m nie! W ydoiłeś mnie doznaku — i już ci sie przejadło...

KANTA gw ałtownie przerywa. Nie! Ty nie myśl o mnie w ten sposób... słyszysz!

ZUSKA. Dziękować może za hańbę, co? modlić sie za ciebie? Zmienionym głosem. A ja sie za siebie już modlić nie umiem. Patrzy w niego. Tyś mie oduczył pacierza... K iedy tam - w kościele — organy g r a ł y — i tyś jej przysięgał... a sklepienie nie spadło ci na głowę — o, toch se pom yślała, że nad skle­ pieniem Boga nirna, że ni ma nikogo!!

KA NTY . Zuśka! R atunku... co ty w ygadujesz? p 0 chwili. Gadali mi, że pijesz... Uważaj na dzieci. ZUSKA. Tyś nie uważał... p a m ię ta j! Nie tobie

mie sądzić.

K A NTY . .Ja nie sądzę, ba ludzie...

ZUSKA. Ludzie! ha! ha! ha! Ludzie! Ci mnie już dawno osądzili!... Dawne czasy, kiedych sie bała wyjrzeć z chałupy, kiedy mie kłuły ludzkie oczy

i do kościoła-eh naw et nie szła ze wstydu. Teraz mi wolno wszystko! W szyściuteńko! Choćby nie wiem co -- n ik t sie ju ż nie zdziwi... Przecie ja z takich, co to same proszą... wiesz...

KA NTY . Z u ś k a ! Zuśka !... Po chwili, złamanym głosem.

Darem no!... już sie stało... Zwraca się do drzwi.

Z U S K A w m ilczeniu zastępuje.

KA NTY . Cóż chcesz?... powiedz... J a ci la dziecka poślę przez Jagnieskę... bedę je żywił. O drugie sie nie trap. A tobie zawdy...

ZUŚKA. O, m ną sie nie z a jm u j! Myślisz, że ja cie przyszła prosić o wspom ogę? Dziecko mi oddaj. Słyszysz!

KA N TY . O, nic z tego! ZUŚKA. To m oje! KA NTY . Moje równie...

ZUŚKA. Ty nie masz praw a zatrzym yw ać! Skargi sie boisz? O, ty m nie jeszcze nie znasz! J a k raz przysięgnę — to... Zacina zęby. Daj mi dziecko ! K A NTY . Nie dam.

ZUŚKA. J a po dobroci proszę... KANTY. Darmo.

ZUŚKA. Nie zostawię, żeby ta m iała mu despety wy­ rządzać !...

H A Z B I E T A śpiew a za sceną.

,,Je lulu, je lulu —

Któż cie bedzie tu ló ł“ ? — K A N TY wskazuje ręką na izdebkę.

ZUŚKA zatyka uszy — prawie z płaczem. Nie zostawię! KA NTY . A ja ci nie dam, choćbyś skarżyć miała... ZUŚKA. T ak ? Bedziem y widzieć!

KA NTY . No, no... ZUŚKA. P o żału jesz!

KANTY. Cyt! Bo je obudzisz..

ZU ŚKA patrzy nań, jakby nie rozumiała, co mówi — zwraca

się do drzwi — staje — odwraca się. Zaskarżę, wiedz se, skarga już wniesiona... Ale to jeszcze mało... Chce odejść.

K A N TY strwożony. Co ty m yślisz? Zuśka!

Z l SKA zatrzymuje się w progu. Mało — bo ja ci nie daruję krzywdy... nie daruję! z płaczem w ybiega.

SCENA TliZECIA-

K A N T Y stoi chw ilę, op arty o żarna, z pochyloną głow ą —

Ciż, prócz ZU SK I. medytuje — wreszcie podnosi głowę. H a!... bedziemy wi­ dzieć... U pór na upór. Do Jagnieski. Czemu ty jeszcze nie palisz?

JA G N IE S K A . Zasłuchałacli sie... KA NTY . Nie m iałaś czego.

JA G N IE S K A , T ak se, tak — ja k to zwyczajnie człek ciekawy... Wstaje i podchodzi ku nalepie.

K A N TY siada zamyślony — po chw ili do siebie. Hm... hm... Co tu robić?

JA G N IE S K A rozpala ogień. Co macie robić ? Nic nie róbcie. Sam czas nadejdzie...

KA NTY . O to idzie, żeby nie nadszedł. Po chwili.

K to wie, ja k to z tem i praw am i... T rudno wy- miarkować...

JA G N IE S K A . Praw o — to nie śpas ! Dyć wiecie, jak nieboszczyk G rela zaszedł w rzędy ze swoją słu­ żącą, to m u potem telo nasadzili, że g ru n t nie w y­ starczył...

K A N TY . W iem , wiem.

JA G N IE S K A . Nie było to, ja k za nieboszczyka w ój­ ta ! J a k ino która dziopa m iała dziecko, to ją za­ raz ściągali do urzędu i dawali jej tak ą pam iątkę, że sie jej na wieczne czasy odniechciewało. Oblali włosy smołą, abo opalili, że sie nie śm iała nikany pokazać... Dyć wiecie !

JA G N IE S K A . P rzydałby sie i teraz tald urząd. Nie lazłyby w oczy takie Honorki... Zuśki...

K A N TY p o d n o si głow ę. Co... co ty gadasz?

JA G N IE S K A . Gadam , żeby z niemi dawno zrobili porządek. W yciągnęliby na ławie...

K A N TY z oburzeniem. Tyś głupia, stara babo — le- piejbyś...

JA G N IE S K A . G adam ino to, co robili drzewiej. K A N TY . No, to i oni byli głupi.

JA G N IE S K A w ielce zgorszona. Ojcowie nasi?..

Milczenie.

K A N TY d u m a po c h w ili. Ja k b y tu zaradzić... Nic — ino trzeba z H aźbietą pogadać... w s ta je . Może dora­ dzi CO... Zmierza ku drzw iom .

JA G N IE S K A na w pół-drw iąco. Coby nie! doradzi!

K A N T Y w raca ode drzw i w zam yśleniu. A ty... słuchaj,., jak by sie kto w ypytyw ał, to... ani słówka! rozu­ miesz ?

JA G N IE S K A . Co wy też gadacie ! Prędzej -bych se dała ozór poskrobać, jak b y mnie swędział... K an ty przechodzi do izdebki.

SCENA CZWARTA.

J A G N I E S K A popraw ia o-gień. Palże sie! dyabla JA G N IE S K A — NASTA. smoło...

N A S T A podchyla drzwi.

Nie było tu Sobka? JA G N IE S K A . Nie.

NaSTA wchodzi. Gdzież oni go kaducy ponieśli? Siada,

Obiadu niema ?

JA G N IE S K A . Dopierom zapaliła...

NASTA. Dyć widzę... Oni se siedzą w izdebce — państw o! — a ty w netki ręce poudzierasz. Jagnie- ska wzdycha. T ak! H aruj za wszyćkicli, rób, to sie niezadługo przekopertniesz... Oni ta nie uwazują.

Siedzi chwilę w milczeniu.

JA G N IE S K A podchodzi, nachyla się i szepce. B yła tu Zuśka...

NASTA. Co gadasz! K iedy?

JA G N IE S K A . D opieruteńko przed wami. NA STA . No i co? Mówże, co ona tu chciała? JA G N IE S K A . Przyszła do gazdy...

NASTA. Do gazdy przyszła — padasz? Jagnieska pa­ trzy ku drzwiom. Nie bój sie! Tam n ik t nie usły­ szy. Mnie możesz powiedzieć, ja k na świętej spo­ wiedzi.

JA G N IE S K A . Przyszła do gazdy... NASTA. A on tu był ? G a d a jże ! JA G N IE S K A Dyć byli...

NASTA. A H aźbieta? JA G N IE S K A . W izdebce.

NASTA. No wiecie ! Ja k a to szkoda, że mnie tu nie było... Mówże prędziutko.

JA G N IE S K A . O, dyć sie nie spieszcie. Siada.

NASTA. Moja droga Jagnieś! J a k ja ci rada... Przy­

c is k a ją . No i CO ?

JA G N IE SK A . Cichutko wlazła... stanęła se tam . J a sie patrzę — gazda sie p atrzy — ona nic...

NASTA. Co?

JA G N IE S K A . Ona sie też patrzy. N A STA nadstawia ucha. J a k ?

JA G N IE S K A . Strasznie ! Jaże mnie ciarki przeszły. Myślę se: takie oczy — to niedobre oczy...

N ASTA. I cóż gadała?

JA G N IE S K A . Nie wiem gosposiu... N A STA zla. Dyć-eś była.

JA G N IE S K A . I słuchałach pilnie. Ale oni m ają ja- kąsi swoją gwarę. W ym iarkow ałach ino telo, że jej sie o niego niem ało rozchodzi.

NASTA. K lęła m u?

JA G N IE S K A . Ciewy! Dyć po to przyszła. Zwyczy- tow ała m u w szyściuteńko!

K ASTA. A on ?

JA G N IE S K A . Też, a jakże ! Pow stał na nią z góry, ize jeno, że do bitki nie przyszło. Aże ja skoczyła między nich...

KASTA. I zgodzili sie?

JA G N IE S K A . Oo wy też g a d a cie ! Chciała dziecko odebrać...

KASTA. E h e !

JA G N IE S K A . Toż to on nie dał. NASTA. M ądry.

JA G N IE S K A . W tedy skoczyła do niego ja k rozje- dzona wilczyca i poprzysięgła...

NASTA. Co? co?

JA G N IE S K A . A h a ! przedtem pedziała mu, że go skarży, że go z g ru n tu wj^żenie, że... co ona to je ­ szcze pedziała? Ćo ona to jeszcze... Wpada Sobek.

SCENA PIĄTA,

k a s t a

leci ku niemu gorączko­

wo.

Słyszysz! B yła tu Zu-Ciż — SOBEK. śka... przyleciała po dziecko, K a n ty nie dał — przyszło do bitki — omało, że m u ślepiów nie wydrapała... Zapowiedziała mu, że go do im entu sprocesuje.

SOBEK zwraca się niedbale do Jagnieski. J e st obiad? JA G N IE S K A . W netki bedzie, w netki. Podchodzi ku

nalepie, dokłada drew. Ino drw a niesuche...

S O B E K siada na ławce. U uf !

N A STA patrzy nań — po oliwili. Gadałach ci, że Zuśka nie da za w ygraną...

S O B E K p a trz y k u nalepie. Psia k r e w ! Zaw dy trza cze­ kać...

NASTA. Ciebie to nie obchodzi, co ci gad am ?

S O B E K . Dejcie mi święty spokój ! Odwraca się.

K A STA . A cóż to takiego ?

SOBEK. J a lepiej wiem ocl was. Wiem, że nie tak było — i...

KASTA. Skąd ?

SOBEK. Od niej samej. KASTA. Od Z uśki? SOBEK. Od Zuśki.

KASTA. To ty do niej chodzisz? SOBEK. A chodzę.

KASTA. Ko, no... odchodzi zamyślona — potem wraca

i szepce. Sobek! Ty nie rób swoim dumem... ja cię ostrzeg am !

SOBEK. J a sie nikogo o radę nie pytam . Robię to, co mi sie podoba.

KASTA. Kie śmiesz bezemnie! Mówią gwałtownie, a ci­

cho.

SOBEK. Kikom u nie podlegam.

KASTA. Musisz! Pokiela idziesz ze m ną — dobrze, ale ja k sie odłączysz!

SO BEK ostro. To co ?

KA STA hamuje się. J a ci nie radzę! SOBEK. Ho! ho!

KASTA. Byś nie pożałował! Odchodzi — potem wraca

i szepce. Po co tam do niej chodzisz? powiedz... Żeby ludzie gadali? Mnie o siebie nie idzie. SOBEK. Ko, 110.

KASTA. Kie śmiej sie! Kaprowadzisz biedy... Trza milczkiem, chyłkiem, żeby sie nikt nie domyślił. Chcesz mieć g ru n t — to nie b łaz n u j! Jagnieska słu­ cha ciekawie.

SOBEK. Cóż wy se myślicie, że ja kiep, abo co! Chodzę, bo muszę, bo taki interes. T rza dzieciom opiekuna, trza pieniędzy na prawo, trza sie wreszcie naradzić... Ona do mnie nie przyjdzie, bo jak że? Głośniej. W y, zam iast czego, to zastępujecie... KASTA. J a wiem, czego...

wy-rychtujem y, nie pytajcie sie! J a zaczął — to i skoń- ^ czę. L ad a dzień trz a sie spodziewać wyroku... NASTA. Ciszej ! Wskazuje oczami Jagnieskę.

JA G N IE S K A podchodzi i głaszcze Nastę po ramieniu. Mnie sie ta nie bójcie — nie...

NASTA. Czego? K iedy nic takiego nie gadamy... JA G N IE S K A . Dyć wiem — ksiądz naw et m ógłby

słuchać bez obrazy... KASTA. I cały kościół.

SOBEK. D yabli nadali, czy c o ! JA G N IE S K A . Co ci to, Sobuś? SOBEK. Głodnym, jak pies!

NA STA z ironią. Nic ci Zuśka nie dała ? SOBEK. Sam a nie m a co do gęby włożyć... JA G N IE S K A . B ied actw o !

SOBEK. Kiedyż wreszcie bedzie ten obiad? JA G N IE S K A krząta się. Zaraz, zaraz...

SOBEK. Człek sie napracuje, narobi... A kanyż to państw o ?

JA G N IE S K A . W izdebce.

NASTA. Tam ino w ysiadują całymi d n ia m i!

SOBEK. A jakże. M ają sie na kogo opuścić. A żeby- my ta k nic nie robili — toby sie musieli ru sz y ć ! Żadne cię sie nie sp yta: czyś głodny, abo co... NASTA. W iesz ty, co ona mi wczora pow iedziała?

Że ja tu nie bedę wiekować. Co ona se myśli — ta żmila! Sam a niczem nie ruszy w chałupie, bo jej t e n nie da...

SOBEK. Żeby sie nie zerwała.

NASTA. Leży se, kieby jak a hrabina... SOBEK. A t e n burm istrzuje nad nami.

NASTA. Bo m y — to czeladź .. oni — p a ń stw o ! SOBEK. Ale sie to znaleźli do pary, jak dwa n arę­

czne woły...

JA G N IE S K A śmiejąc się. 0 Sobek, S o b ek ! bo m n ie

kolki w e z m ą .... Trzyma się za podpiersie.

NASTA. Miał też co wybrać! Takiego śturkota osta­ tniego...

SOBEK do Jagnieski. Ruszno sie po nich! JAGrNIESKA. Dyć już dogotuję.

SO BEK . Nie zwlekaj, ba idź ! Niech se tak nie sie­ dzą. Bedą sie ciaćkać — a mnie kiszki miauczą. JAGrNIESKA p o d c h y la ją c d rz w i w o ła: GrO-spo-siu ! H A Ź B IE T A . Za sceną. Po CO?

JAGrNIESKA. Obiad sie go-tu-je! H A Ź B IE T A . Za sceną. Dobrze! NASTA. Powiedz, że skipi...

JAGrNIESKA. AVoła. Ziem niaki uwrzały!

S C E N A S Z Ó S T A . H A Ź B IE T A . Wchodzi. Nie możesz ocedzić? Spostrzega

Ciż — H A Ź B IE T A . Nastę i Sobka. A ! i wyście już przyszli...

SOBEK. Mrukliwie. A h a ! N A STA . Tyle gospodyń, i obiadu nie ma.

H A Ź B IE T A . J a sie też dziwię! Mogłyście już dawno...

Odczerpuje wodę z garnka.

NASTA przedrzeźnia. Mogłyście dawno! Z przekąsem.

J ą tu nie gażduję...

H AŹBIETA z uśm iechem . Możecie gazdować koło garnków — nik t wam nie broni.

NASTA. J a nie siedzę w izdebce z założonemi rę­ kami.

H A Ź B IE T A . Ino bajtki. roznosicie po chałupach, że w am źle.

NASTA. Bo niedobrze!

H A Ź B IE T A . K to wam robi na złość?

NASTA. K to robi? P anie! żebych nie zgrzeszyła... H A Ź B IE T A . Mie kuścież P an a Boga — podziękujcie

za to...

N A STA do Sobka. Mam jej dziękować! SOBEK. Z harniała gosposia.

H A Ź B IE T A . Ty sie nie o d zy w aj! SOBEK. Ejże, kto mi w z b ro n i!

H A ŹB IETA . T y sie ino włóczysz po całych dniach... SOBEK. Ho! ho!

H A Ź B IE T A . J a k cie potrzeba do roboty — to cie nie ma. a skoro przyjdzie do jadła... Cedzi ziemniaki.

NASTA. Jeszcześ nie dała — a już w yczytnjesz? H A Ź B IE T A . Bo mam prawo do te g o ! Każesz m u

co robić — to sie cofa .. A ja k przyjdzie do gada­ nia — to m a najwięcej gwary.

HASTA. A tybyś chciała wszystkim gęby na kłódki pozamykać.

H A ŹBIETA . Zdało-by sie.

HASTA. W tedybyś ino ty gadała, a oni-by kiw ali głowami.

SOBEK. Dobrze ci, że ci chłop przyniesie kukiełkę i wsadzi pod pierzynę... to se dochodzisz i ułam u­ jesz po kaw ałku. Ale sie nie spytasz, co jedzą twoi ludzie?

H A ŹB IETA . Moi lu d z ie ! Uśmiecha się gorzko.

HASTA. Pytasz sie ino, co robią.

H A Ź B I E T A z oburzeniem. 0 faryzeusze! W y śmiecie mi to w oczy powiedzieć ? E któż się stara o was ? Kto wam jeść go tuje? Dyć was je st telo — cze­ muż se rady nie dacie, ino mnie zwołujecie? A któż kupuje na przednów ek? Z czyj ej-że wy mąki jecie ?

SOBEK. A ty na czyim gruncie siedzisz? H A Ź B IE T A . Hie na twoim !

SOBEK. T ak? Ju ż ci chłop nakładł w uszy?

H A ŹB IETA . Moje krowy i bydło — a wy ta nie patrzycie : czyje to — jak wam mleko leję.

SOBEK. Czekaj ! Bedziesz ty jeszcze próżną maśni- czkę lizać ! Haźbieta w ysypuje na miskę ziemniaki.

NaSTA . Rozpiera sie na cudzej ojcowiźnie... H A Ź B IE Ta. Na sw o jej!

SOBEK. T ak! Nam sie już nic nie p a trz y ? Jużeś sie ubezpieczyła ?

NASTA. Zachciało ci sie gazdow ania — aleś źle trafiła.

H A Ź B IE T A . Co wy chcecie odemnie?

NASTA. Przyszłaś tu po to, żeby nas wyszczuć? SOBEK. O, pom alućku, gosposiu, pom alućku!

NA STA . U parłaś sie, ja k osa, żeby ino wieść. Nie żal ci karm ić cudze dziecko. Tak, tak ! Boś wstyd ostaw iła za płotem...

SOBEK. W lazłaś tu, ja k pchła na pościel, i pijesz naszą k r e w ! Haźbieta poczyna płakać.

NASTA. K rz y c z ! Potem złożysz na nas, że cie n ap a­ stujemy...

H A Ź B IE T A . Może n i e !

JA G N IE S K A do N a s ty . Lejcież spokój, gosposiu! SO B EK hardo. Idź se tam — na swoje ugory — tam

se przew odź!

NASTA. Ty s u k o ! ... Haźbieta wybucha głośnym płaczem

b y ło ... Szlocha.

N A STA . A ha!

K A N TY tuli ją. Mówże, Haźbieś, nie płacz — o co ci idzie ?

H A Ź B IE T A ociera łzy. Poniew ierają mną... K A NTY . K to ?

H A Ź B IE T A w sk a z u je . Oni! Nie dadzą mi dobrego słowa — ino wszyscy na mnie biją, ja k osy... K A N TY . Słyszycie w y ? !

Powiązane dokumenty