Ilo n a K a p lo v á (K asia) i S á rka M ariíálová (M a m a Kasi).
dniu na scenie bytomskiej wystąpili goście z Ostrawy, jakoś uszło jej dociekliwości.
Szkoda, bo chciałoby się, aby kalendarium to było zredagowane już „na wieczne cza
sy”. I wtedy w materiałach informacyjnych zapowiadających obecną wizytę opawian Opera Śląska zapewne nawiązałaby do pierw
szego na tej scenie przedstawienia „Diabła i Kasi”.
Pardon, „Czarta i Kasi”, bo taki tytuł przy
jęli ówcześni tłumacze. Na pewno słuszniej, bo po co zmieniać czeskiego czarta w diabła, kiedy w polszczyźnie słowo czart znaczy dokładnie to samo, co po czesku. Ale wtedy nie istniały jeszcze takie kompendia, jak 12- tomowa Encyklopedia muzyczna PWM, prze
wodniki operowe Kańskiego i Kamińskiego, czy polski przekład biografii Dvoraka pióra Jirego Berkovca. Skoro wszędzie jest diabeł nie chcę wystąpić w roli młodzieńczego bun
townika (byłoby to zresztą dość trudne biorąc pod uwagę, że zapamiętałem spektakl sprzed półwiecza) i przywracać czarta - oryginalny tytuł dzieła brzmi „Ćert a Kaca”. Zresztą już w 1928 polską prapremierę opery najprawdo
podobniej wystawiono właśnie pod tytułem
„Czarta i Kasi”. Co prawda Komorowska pi
sze o „Diable i Kasi”, ale przedwojenny dy
rektor teatru katowickiego Marian Sobański w swej pracy „Teatr polski na Śląsku 1922—
1939” tytułuje rzecz „Czartem i Kasią”.
W 1948 roku Wrocław wystawił to dzieło jako „Czarta i Kaśkę” i chyba jest to przekład najlepiej oddający istotę rzeczy. Bo prawdę
mó-S wiąc bohaterka opeiy Dvofaka, to żadna łagodna Kasia, ale wredna
•’8 Kaśka, która czarta się nie boi, na- tomiast czart jej -jak najbardziej.
^ Rzecz powstała pod ko- u niec XIX stulecia a jej prapremie- 4? ra odbyła się w 1899 roku N w praskim Narodnim Divadlo
- do końca lat 70. operę wykona
no tam 600 razy, co wymownie świadczy o powodzeniu dzieła wśród krajan Dvofaka. Trzeba przyznać, że jest to muzyka bar
dzo piękna, ale jej uroki dociera
ją do słuchacza może nie aż po 600 przesłuchaniach, ale po kilku na pewno. Oczywiście z nagrań, no bo jak inaczej.
W przeciwieństwie do „Rusał
ki”, która miesza elementy ope
ry lirycznej z ludową, tu ludowość zdecydowanie dominuje - dwa pierwsze akty w całości nawiązu
ją do czeskiego folkloru. Dopie
ro w trzecim, wprowadzając po
stać wyniosłej księżniczki (czeskie słowo kneżna oznacza i księżnę i księżniczkę, zwaną też princezną, no ale ponieważ kneżna z „Ćerta a Kaci” nie ma małżonka, zapewne jest księż
niczką), kompozytor uznał, że bardziej adekwatne będzie tu na
wiązanie do opery seria.
Nawet jeśli opavska Księż
niczka specjalnie mnie swą ma
tową barwą głosu nie ujęła, to pa
ra głównych bohaterów - Kasia w wykonaniu Ilony Kaplovej i owczarz Jirka, którego odtwa
rzał Juraj Nociar okazała się zna
komita. Podobnie zresztą jak śpiew chóru i gra orkiestry pro
wadzonych przez Petra Śumnika.
A także barwna scenografia.
W dzisiejszych czasach, kiedy żaden reżyser nie ośmieli się za
prezentować opery w ujęciu tra
dycyjnym, jakby w obawie, że za ten grzech dostanie się, niczym tytułowa Kasia, do pie
kła (Kasia przynajmniej tego chciała) tak i tu Lubor Cukr uraczył nas kilkoma pomysłami.
Na szczęście nie przez całą akcję, ale w trzech uwerturach, bo każdy akt opery ma swój wstęp orkiestralny. Te trzy wstępy zostały pokazane, jako pantomimy wzbogacone powiększony
mi zdjęciami. W pierwszej oglądaliśmy kom
pozytora w Stanach Zjednoczonych, na stat
ku i wreszcie w Pradze - opera „Diabeł i Kasia” powstała rzeczywiście niedługo po powrocie Dvoraka do Czech, będących wte
dy częścią monarchii habsburskiej, o czym przypomina dwugłowy orzeł nad kontuarem baru w I akcie. Druga pantomima, to jakaś bar
dziej współczesna dyskoteka, która po prze
brzmieniu uwertury okazuje się swojskim, sło
wiańskim, chłopskim, piekłem.
Kiedy w ostatnim akcie księżniczka nakło
niona przez sprytnego owczarza radośnie znosi pańszczyznę (gdyby tego nie uczyniła tra
fiłaby do piekła) chłopi wiwatują na jej część:
Slava knezne, slava, slava. A ponieważ śpie
wają z I balkonu podświetlonej w tej scenie wi
downi wynika trochę, że księżniczka zniosła pańszczyznę nam wszystkim, widzom. Pańsz
czyzna w teatrze operowym, to chyba wysłu
chiwanie oper... Gdy podzieliłem się tym spo
strzeżeniem z reżyserem i choreografem Henrykiem Konwińskim stwierdził, że moje wnioskowanie idzie zbyt daleko.
MAREK BRZEŹNIAK
Penderecki a Śląsk H-H Nowy utwór Ryszarda Gabrysia
O
bchodzony z niezwykłym rozmachem jubileusz 80. urodzin Krzysz
tofa Pendereckiego, którego akcentem był m. in. koncert dzieł kompozytora pod je go własną dyrekcją w NOSPR (29 listo
pada, kościół św. Piotra i Pawła), zachę
ca do przyjrzenia się choćby pobieżnie miejscu, jakie zajęła muzyka kompozy
tora w śląskiej kulturze muzycznej.
Oczywiście na pierwszym miejscu jest NOSPR, jako orkiestra, która służyła mu
zyce Pendereckiego niemal od początku jego kariery - już w 1962 roku prezen
towała pod dyrekcją Jana Krenza Kanon na „Warszawskiej Jesieni”, a potem re
gularnie nagrywała jego utwory oraz wykonywała je w kraju i za granicą. Nie mniejsze zasługi ma Filharmonia Ślą
ska - to z muzykami tej orkiestry zreali
zowany został debiut Pendereckiego na warszaw skim festiw alu; był to rok 1959, a grano Strofy. Nagrania radio
we i wykonania warszawskojesienne na
leżałoby jed n ak zaliczyć bardziej do „ogólnopolskiej” niż śląskiej recepcji Pendereckiego, jako że były organizowa
ne, a i finansowane przez instytucje cen
tralne. „Ściśle śląski” rozdział obecności Pendereckiego w Katowicach i okolicz
nych miastach rozpoczął się w zasadzie po 1989 roku, kiedy zaczął się kształto
wać autentyczny (mniej więcej) regiona
lizm w kulturze. Warto wymienić przy
najmniej trzy wcale nie bogate śląskie festiwale, które włączyły w swój reper
tuar utwory Pendereckiego, i to te „wiel
kogabarytowe”, wymagające wielkiej orkiestry, chóru i solistów. Cieszyńskie
„Viva il canto” zdobyło się w 1997 roku na prezentację P olskiego Requiem.
Na „Śląskich Dniach Muzyki Współcze
snej” prezentowano m.in. Siedem bram Jerozolimy (2000). Bielski Festiwal Kom
pozytorów Polskich poświęcił muzyce Pendereckiego całą edycję w 2005 roku i również w tym roku uczcił jego okrą
głe urodziny koncertem. Na wszystkich tych imprezach Penderecki pojawił się osobiście jako dyrygent. Można więc uczciwie powiedzieć, że na Śląsku jest on
„dobrze obecny”. na celu propagowanie twórczości kom
pozytora i pedagoga Jana Sztwiertni, zm arłego w wieku zaledwie 29 lat w hitlerowskim obozie koncentracyj
nym w Gusen. Działania te kontynuuje ju ż drugie pokolenie cieszyńskich pe
dagogów - zostały one zainicjowane w latach 70. XX wieku przez Ryszar
da Gabrysia i jego współpracow ni
ków. W obecnych czasach do dyspo
zycji entuzjastów Sztwiertni są niepo
m iernie bardziej skuteczne środki - w tym kino. Jeszcze przed wakacja
mi odbyła się w katow ickim kinie
„Kosmos” premiera dokumentalnego
filmu o Janie Sztwiertni wyreżyserowa
nego przez Dagmarę Drzazgę. Obecnie produkcję tę - dzieło zespołu „Silesia Film ” w yem itow ała szacowna TVP Kultura. Film zatytułowano muzyka i cisza. Współtworzyli go Mieczysław Chudzik (autor zdjęć) i Adam Marszo- łek (montażysta), a ze strony Uniwer
sytetu Śląskiego (współfinansującego produkcję) pracami dowodził Hubert Miśka. Pomysł na film nie był specjal
nie odkrywczy, jednak w tym przypad
ku sprawdził się znakomicie. Skorzy
stano z konwencji „filmu o film ie”, dokumentując działania grupy studen
tów Instytutu M uzyki, którzy wraz z Hubertem Miśką w roli Cicerone odw iedzali m iejsca, w których żył i tworzył bohater filmu. A więc po ko
lei: dom urodzenia (obecnie opusz
czona rudera), ewangelicki dom sierot, wiślańska szkoła powszechna, cieszyń
ski Instytut Muzyki - ongiś męskie Se
minarium Nauczycielskie, w którym uczył się przyszły artysta podstaw mu
zyki, katowicka Akademia M uzycz
na, gdzie studiował kompozycję i gdzie przechowywana jest jego rękopiśmien
na spuścizna. Pokazano dużo dokumen
tów, przeprowadzono wywiady z oso
bami pamiętającymi kompozytora oraz z tymi, którzy mieli coś do powiedze
nia o jego muzyce, umiejętnie wykorzy
stano walory geograficzne miejsc od
wiedzonych w związku z realizacją filmu. Drugi nurt narracji - proces
„wciągania się” studentów w tworzoną historię, wypadł szczególnie atrakcyj
nie, gdyż obok zwyczajowego kon
struowania słownego komentarza posłu
żono się m uzyką. Z arejestro w an o fragmenty wykonań utworów Sztwiert
ni (w tej roli wystąpili pedagodzy cie
szyńskiej palcówki - w tym Tomasz Or
łów jako autor świetnej improwizacji organowej na temat z sztwiertniowskiej niedokończonej symfonii), zaś zada
niem każdego członka grupy było twór
cze o d n iesien ie się do utw orów Sztwiertni - słyszeliśmy kilka zgrab
nych improwizacji na jego tematy, gra
nych w różnych konwencjach, od kla
sycznej do jazzowej.
W
drugą niedzielę Adwentu, jako postludium do zorganizowanego przez Śląskie Towarzystwo Muzyczne Festiwalu „Gorczycki in antico e moderno”, w kościele św. Jacka w Bytomiu, świą
tyni związanej z postacią patrona impre
zy, zabrzmiała prapremiera kantaty Ry
szarda Gabrysia opartej na Psalmie 23 oraz innych wersach z Psałterz, zatytuło
wanej Pastor Bonus. Nadzwyczaj sil
na ekspresja i wzruszająca uczuciowość półgodzinnego dzieła bardzo ujęła pu
bliczność, która zgotowała artyście owa
cję na stojąco, gdy tylko umilkły dzwo
ny kościelne puentujące ów utwór, tak jak nakazuje partytura.
Mijający rok można chyba nazwać w kompozytorskim życiorysie twórcy
„Dobrego Pasterza” rokiem kantat, po
wstały bowiem aż trzy: Tren dla Ja
na Sztwiertni na biały głos i instrumenty beskidzkie Józefa Brody oraz kameralny zespół śpiewaczy, Voyelles de Arthur Rimbaud powstałe na kwietniowy Festi
wal Prawykonań NOSPR i wspomniany Pasterz, w którego rolę wcielił się wybit
ny wokalista i improwizator młodego po
kolenia Wojciech Myrczek, baryton, asy
stent w katowickim Instytucie Jazzu, tegoroczny zwycięzca światowego kon
kursu wokalistów jazzowych w Montreux.
Patriarchą był jego ojciec, Adam, bas i za
razem aktor Teatru Polskiego w Bielsku- -Białej, a zakochaną „Sulamitką” Sabi
na Myrczkówna, studiująca w katowickiej Akademii Muzycznej kompozycję i aran
żację jazzową, obdarzona pięknym, zmy
słowym altem.
Nie byłby Ryszard Gabryś sobą, gdyby nie uwikłał swojej muzyki w aluzje i kon
teksty. Słychać było motyw Pasterza-Pro- roka z opery Król Roger Karola Szymanow
skiego, kiedy indziej swobodne echo motetu
„pasterskiego” Wacława z Szamotuł, a wcześniej krótki i w dzisiejszym już du
chu rozwinięty wątek z początku Comple- torium Gorczyckiego, według nut wyobra
żonych na tablicy pamiątkowej w kruchcie kościoła Świętego Jacka. Partyturę zaadre
sował autor „Bitomiensis Silesita ad Hono
rem”, ku uczczeniu pamięci późniejszego kapelmistrza królewskiego na Wawelu, pamiętając o śląskim pochodzeniu Gorczy
cy (lak brzmiało właściwe nazwisko Gor
czyckiego, odziedziczone po rodzicach, wolnych i bogatych kmieciach z Rozbarku).
Ten szczegół biograficzny skłonił kompo
zytora do wprowadzenia jako motta kanta
ty opowieści o ziarnku gorczycznym z Ewangelii Św. Marka. Motto to podała so
lo dyrygentka Anna Szostak zaraz po inau
guracyjnym gongu. Jej „echem” była Alek
sandra Poniszowska, co złożyło się na przejmujący duet „anielskich” głosów.
Bez wątpienia idzie Ryszard Gabryś orygi
nalną drogą, zupełnie inaczej podchodząc do form wokalno-instrumentalnych, a tak
że a cappella, aniżeli Górecki, Kilar czy Pen- ^ derecki. Dokąd zmierza? Nie byłabym, za- skoczona, gdyby następną premierą okazała . się opera, jakiej jeszcze nie było.
MAGDALENA DZIADEK
W USTACH
Józef Musioł: Dramat zaklęty listach, Wy
dawnictwo Biblioteka Śląska w Katowicach, Katowice 2013, s. 625 + 22 nlb.
D
orobek twórczy Józefa Musioła klasyfikowany w kategorii literatury faktu nie jest obcy czytelni
kom „Śląska”. Autor, Ślązak z urodzenia od wielu lat mieszkający w Warszawie, być może powodowany swoistą nostalgią wydobywa z niepamięci bohaterskie i pa
triotyczne dzieje swoich krajan, by udo
wadniać ich polskie rodowody, więzi z krajem, a równocześnie zaznaczać wiel
kie historyczne tragedie osobiste wybra
nych bohaterów. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje Dominik Ździebło-Da- nowski „Kordian”. J. Musioł poświęcił mu rozdział w książce pt. Od Wallenroda do Kordiana. Dramatyczne Ślązaków wybory (wyd. 2000 r.). Chroniąc od zapo
mnienia m.in. działalność dowódcy zgru
powania „Żelbet” AK w Krakowie, przed
stawił jego historię. D. Ździebło urodzo
ny w Jastrzębiu w 1914 roku absolwent rybnickiego gimnazjum, (obecnie I Li
ceum Ogólnokształcącego im. Powstań
ców Śląskich), ukończył Akademię Han
dlową w Krakowie i stał się tam dowód
cą podziemnej armii w czasie okupacji.
Uchronił dwukrotnie Kraków przed znisz
czeniem wielkiego dziedzictwa narodo
wego. Za bohaterstwo i pracę w konspi
racji został odznaczony m.in. Krzyżem Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem zasługi z Mieczami.
Po zakończeniu wojny zaufał rozporzą
dzeniu o legalizacji AK i wziął udział
w pracach komisji likwidacyjnej tego ugrupowania do 1949 r. 1 lutego 1949 ro
ku został aresztowany w Katowicach przez UB, przeżył okrutne śledztwo na Rakowieckiej w Warszawie. Więzio
ny, maltretowany na wolność wyszedł po 81 miesiącach.
Jeszcze w czasie okupacji „Kordian”
rozpoczął poszukiwania swojej narzeczo
nej - wielkiej miłości swego życia - He
leny Klimas. Jej losy odczytać można ze wspomnień drukowanych w „Śląsku”
(2010, nr 5, 8) i powtórzonych we wzru
szającej książce współautorstwa Józefa Musioła pt. „Kordian ” i Helena. Histo
ria miłości ze zbrodnią państwa w tle (2011 r.). Znajomość Dominika i Hele
ny zaczęła się, gdy Helena jako 17-Iet- nia uczennica bielskiego gimnazjum za
kochała się w przystojnym oficerze i po
została mu wierna przez wiele lat, trud
nych lat - gdy z rodzicami przeżywała syberyjskie wygnanie, wyjście z so
wieckiej Rosji wraz z armią Andersa i po
wrót do Polski na życzenie Dominika w 1946 roku. Po siedmiu latach spotka
li się w Czechowicach - Dziedzicach, ślub wzięli w Słubicach nad Odrą i za
mieszkali w Katowicach, gdzie Dominik pracował po wojnie. W 1948 i 1949 ro
ku urodzili się ich synowie. W dniu na
rodzin drugiego syna Dominik został aresztowany. Młoda, osamotniona Hele
na Danowska, wspierana przez matkę, musiała sobie poradzić z dwójką małych dzieci przy bardzo skromnych środkach finansowych. Pięć lat nie znała miejsca pobytu męża, nie otrzymała żadnych wie
ści o jego losie. Dopiero po ogłoszeniu wyroku i skazaniu go na 13 lat więzie
nia nawiązała z nim kontakt. Spędził w więzieniu prawie 8 lat oskarżony 0 próbę obalenia ustroju PRL. Wyrok zo
stał umorzony z powodu braku dowo
dów, zezwolono wówczas na ograniczo
ną korespondencję.
Tyle historii, autentycznych faktów dokumentowanych w pisarstwie Musio
ła na podstawie wydobytych akt sądo
wych, przeprowadzanych wywiadów, a głównie kontaktu z panią Heleną. Ów tragiczny los znalazł dopełnienie w wy
danych listach, które cudem ocalały 1 stanowią swoiste świadectwo nie
zwykłej więzi między obojgiem. Tu od
krywamy ludzką tragedię ubraną w sło
wa, czasem niepozornie w yrażone uczucie, gdy oboje świadomi byli, że to nie są zwykłe listy, czyli intymna, chroniona rozmowa dw ojga bardzo b liskich sobie ludzi; w ied zieli, że wszystko będzie czytane przez ob
cych, potwierdzających okrutną pieczę
cią „ocenzurowane” wkraczanie w cu
dze życie. Świadomie więc musieli zachować dystans, z biegiem czasu coraz trudniej ukrywany, próbując na
wzajem się wspierać.
Jó zef M usioł, darzony na pewno wielkim zaufaniem, zdołał nakłonić wdowę po „Kordianie”, panią Helenę Danowską, do opracowania i opubliko
wania listów uzupełnionych zwięzłym komentarzem. Listy zostały ułożone chronologicznie: pierwsze, z okresu
bielskiego, dow odzą rodzącego się uczucia, czasem są płochliwe, zalotne, a odpowiada na nie dojrzały, odpowie
dzialny młody 25-letni człowiek, który w związku z kobietą szukał czegoś głębokiego i trwałego. Część druga obejmuje listy z Syberii. Początkowo H elena nawet nie wie, czy trafiają do adresata, choć kilka otrzymanych kartek pozwala to potwierdzić. Poprze
dzają je sybirskie wspomnienia i prze
życia zw iązane ze śm iercią ojca.
W strasznych warunkach przy życiu utrzymuje nadzieja spotkania po nie
ludzkim czasie.
Część trzecią zapełniają listy powojen
ne wymieniane między małżonkami, gdy życie zgotowało im okrutny los. Głę
boki sens tej korespondencji odczytał pięknie autor posłowia - prof Jan Malic
ki, zwracając uwagę na istotę związku
„[...] kochających się ludzi. Kobie
tę - pragnącą w swej cichości normalne
go, a powtarzanego przez stulecia ludz
kiego życia - i Mężczyznę, wplątanego w wielkie młyny historycznych zdarzeń [...]”. Lektura listów budzi w czytelniku traumatyczne odczucia, mimo podziwu dla wielkości uczucia, które zdołało przetrwać tak trudny i długi okres rozłą
ki. Nie ma w tych zwierzeniach prostych spraw, a jest walka o uczucia synów, któ
rzy nie rozumieją nieobecności ojca, je go prób pomocy przez jakieś dość wydu
mane wskazówki wychowawcze: „wy
chowaj synów jak najlepiej na przy
szłych dobrych obywateli naszej ukocha
nej Ojczyzny Ludowej” - brzmiące mniej wiarygodnie. Sam nie utracił wia
ry w ludzi, ale tego samego nie zdołał wy
móc na żonie - deklarowała, że nie bę
dzie uczyła wiary w ludzi. „Naucz ich mi
łości - po trzykroć miłości - wszystkich i wszystkiego” napisał, przywiązując wielką wagę do wychowania młodych lu
dzi. Pisał listy do swych dzieci i bliskich.
Synowi rozpoczynającemu naukę szkol
ną życzył, by szkoła spow odow ała
„ukształtowanie wartości umysłowych oraz zalet serca, ducha i charakteru”, a przydzielone kartki papieru czasem przeznaczał na korespondencję ze swo
ją rodziną. Walczył o prawdę i szczerość w życiu rodzinnym. „Wolę prawdę” - pi
sał „i boleść jest wzniosła” - kończył.
Najtrudniejsze do przetrwania były świę
ta i ważne rocznice rodzinne. Szczegól
nie wzruszający i piękny jest list zawie
rający życzenia dla Heleny z okazji rocznicy ich ślubu, gdzie każde słowo ma wielką moc.
Walory publikacji wydanej przez Bi
bliotekę Śląską w bibliofilskiej szacie podnoszą skopiowane rękopisy, koperty z tragicznymi znakami czasów: „Stalino- gród”, „ocenzurowane”, „cenzurowano”
zamieszczone obok przepisanych listów.
Pełna wyrazu jest okładka zaprojektowa
na przez Martę Galisz.
Książka jest ważna, nie zawiera zwy
czajnych listów - przywraca pamięć o przeszłości od strony człowieczego losu.
EDYTA KOREPTA
G
dy otw orzyłam przesyłkę z książką, byłam przekonana, że to jakaś pomyłka. Nie znam się na literaturze podróżniczej, słaba znajomość geografii i historii pozaeuropej
skiej dyskwalifikuje mnie w przedbie- gach od fachowego omawiania choćby najwspanialszych przewodników, wspo
mnień i relacji. Potem przeszłam do lek
tury, entuzjastycznych, a jakże inaczej, notek na okładce, które zasiały podejrze
nie, że mogę rozsmakować się w tej po
wieści bez konieczności gorączkowego przerzucania stron, czy porzucenia lek
tury w ogóle.
Sam początek przywodzi na myśl po
wieści podobne do Dana Browna, ktoś otrzymuje dziwną wiadomość, stanowią
cą zapowiedź historii, która zmieni je go życie. Podąży po świecie w pogoni za artefaktem, którego ujawnienie zmie
ni historię świata, a przynajmniej litera
tury, sztuki, na przykład odkryje kto jest autorem sztuk przypisywanych Szekspi
rowi ¡ub pozna tajemnicę ukrytą w ob
razach Hieronima Boscha, Leonarda czy Rembrandta. Słowem rozwiąże za
gadkę, tylko nie zawsze będzie miał możliwość się nią podzielić, bo dany skarb zniknie ponownie, zostanie znisz
czony itd., po drodze dzielny bohater, ewentualnie wespół z genialnym specja
listą od interpretacji symboli musi unik
nąć śmierci z rąk psychopatycznego mordercy, wysłannika tajnego związku rządzącego światem - templariuszy, wolnomularzy, jezuitów itp. Książki powstałe według podobnego schematu zalały nasze księgarnie i salony praso
we po niebywałym sukcesie Dana Brow
na, w tym roku wracającego z kolejnym odgrzewanym kotletem, czyli morder
stwami inspirowanymi Boską Komedią.
Jak na tym tle - szmirowatej, w naj
lepszym wypadku ledwo przyzwoitej li
teratury - wypada Zabawka Boga pol
skiego pisarza? Skoro najpierw zwróci
łam uwagę na okładkę to i od niej roz
pocznę - otrzymaliśmy do rąk powieść starannie wydaną, opatrzoną ładnymi zdjęciami, uzupełnioną o mapy i rysun
ki trochę nawiązujące do konwencji notatnika z podroży (vide Indiana Jones i jego oprawione w skórę pożółkłe no
tatniki), stanowiące przyjemność dla oka. Powieść czyta się zbyt bardzo szybko, co stwierdzam z niekłamanym żalem. Kolejne etapy podróży narrato
ra i jego żony w ślad najpierw za prze
syłką Andrzeja do klasztoru świętej Ka
tarzyny na Synaju, następnie do Ziemi Świętej, Etiopii, Prowansji. W niektórych miejscach jednak autor często się powta
rza, w czym przypomina belfra starają
cego się, by uczniom nie umknęła głów
na myśl. I tak na początku czwartego roz
działu autor tworzy algorytm, tak to na
działu autor tworzy algorytm, tak to na