• Nie Znaleziono Wyników

Uwagi redakcji. U m ieszczając powyżej g arść n ad esłan y ch n a m skrom nych szczegółów z życia i działalności M. Geniusza, pozw alam y sobie n a m arg in esie zadać parę p y ta ń tym , którzy byli pow ołani do czuw ania n ad w ykonaniem ostatniej woli Dostojnego Zm arłego. A m ianow icie:

Czy duchow y testa m e n t G eniusza został w ykonany?

Czy uczyniono cokolwiek dla zrealizow ania Jego w ielkodusznych zam ie­

rzeń?

Gdzie zn ajd u je się bibljoteka, zbiory i cala, ta k bogata spuścizna gorącego pioniera ezoteryzm u?

B rak kontroli ze stro n y społeczeństw a u n icestw ił już zbyt wiele pow ażnych zamierzeń (patrz m. i. także w nin. n-rze K orespondencje w sp raw ie bibljoteki po Drze J. Ochorowiczu), by n a m wolno było n a d a l — milczeć, p a trz ą c n a rozsy­

pujące się w proch i pył fu n d am en ty , n a k tó ry ch zbudow ać m ożna było w ielkie dzieło dla rozw oju P raw dy, Dobra i P ię k n a — dzieło, będące jedynym celem i dążeniem ś. p. M ieczysław a Geniusza.

Marja Florkowa (K raków)

Strażnik progu

(Ciąg dalszy.)

Moment ocknienia się w ew n ętrzn eg o nie by ł jeszcze godziną triumfu Piotra. S taw ił jednak p rzed R dzaw iczem cel, k tó ry godził go z życiem i uodpornił na kuszące podszepty, jakoby jedynem w yjściem z tego koła obłędnych w izyj było sam obójstw o!

Każda w alka hartuje i za o strza zm ysł, k tó ry n azw aćby m ożna w e w n ę trz ­ nym wzrokiem. P io tr przeczuw ał, że nadejdzie tragiczny mom ent, gdy w otchłaniach w łasnej duszy, w tym najtajniejszym skarbcu całego dorobku duchowego — musi stoczyć w alkę ze sw ojem niższem „ja“ i — w alkę tę wygrać! Tylko ta w y g ra n a m ogła przynieść mu ostateczne zw ycięstw o nad upiornemi marami.

Ale przeczuw ał i to, że w tej ciężkiej godzinie walki będzie sam, że nikt nie stanie obok niego i nie dotknie litośnie i kojąco udręczonego serca. Bo w y z w a l a ć się, to w alczyć i trw a ć sam em u w obliczu w roga, jak trw a ł

763

C hrystus w straszn y ch godzinach sw ej męki. T kw i w tern groza, ale zarazem m oc i chw ała serca, jeżeli potrafi zw yciężyć...

Noce, k tóre te ra z przychodziły, b y ły m oże straszniejsze od poprzednich, ale P io tr nie czuł się opuszczonym . Niew idzialny, lecz w ierny przyjaciel był znów blisko. Nie osłabiał on w alki, ale napełniał serce P io tra dziw ną otuchą.

— P rz e d św item jest zaw sze najciemniej — m yślał P iotr, pełen nadziei, p ow racając z topieli dzikich snów i przyw idzeń. — Pow oli nauczę się zw y ­ ciężać...

N arazie nauczył się kornego poddaw ania siebie N ajw yższej W oli i to w łaśnie czyniło go niem al zw ycięscą. M oże nietyle rozum iał, ile w yczuw ał instynktow nie, że jedyną drogą ku ostatecznem u ocaleniu jest — pow tarzanie z ufnością: „B ądź w ola T w o ja!“ W ów czas bow iem w y z y w a się do działania tylko m iłość i dobroć Bożą, g d y ż „W olą“ Ojca jest — uszczęśliw ianie sw ych dzieci.

Jeżeli natom iast człow iek uparcie p rzeciw staw ia losowi sw e w łasne usi­

łow ania, jest pozostaw iony sam otnej w alce, k tó ra nigdy praw ie nie byw a zw ycięską, albow iem n aw et w chwili klęski nikt nie m a p ra w a interw eniow ać tam, gdzie człow iek hardo p o w tarza: „n aw et po trupach — a m uszę dojść do celu! Jestem dość silny na to, aby polegać tylko na sobie!“

W czasie jednej sam otnej w ycieczki za m iasto spotkał „nieznajomego z kaw iarn i“. Ó w prag n ął przejść niepostrzeżony, ale R dzaw icz rzucił się ku niemu z radosnym okrzykiem :

— O, jak dobrze, że pana odnalazłem ! Nieznajom y uśm iechnął się:

— W ięc mię pan szukał?

— P rz y z y w a łe m pana o każdej godzinie, szukając rozpaczliw ie. Ileż p rzeżyłem od ow ego spotkania z panem!

— W ięc jednak „p rzeży w ał" pan... Lecz, jeżeli tak radośnie w itasz mię tera z przyjacielu, ted y — najgorsze nie nastąpiło.

— O baw iałeś się, że dostanę obłędu? B yłem o krok od szaleństw a i naw et nie wiem, komu zaw dzięczam sw ój ratu n ek ?

— P osiadam y w zaśw iecie przyjaciół, k tó rzy nas strzegą, jeżeli pozw o­

limy im na to.

— „Jeżeli pozw olim y“ ? C zyż bylibyśm y tak nierozsądni, by zabraniać?!

Nie zrozum iał mię pan, nasze „zabranianie“ — to duma nierozsądna, to upór, z jakim p o w tarzam y : T ak chcę i tak b y ć musi. A jeżeli moje „ja“ tak chce, ted y P rzyjaciele nasi milczą... W oli naszej nikt łam ać nie może, takie jest praw o.

R dzaw icz zam yślił się. P otem , kierując jasny w zrok na nieznajomego szepnął w zruszony:

— U ratow ała mię m atka. P rzychodziła do mnie w snach i uczyła pow ta­

rzać: „B ądź w ola Tw oja..." Modliłem się zapom nianem i od daw na słowami.

Nieznajom y ujął z tkliw ością ram ię P io tra. P o długiej chwili milczenia rzucił zachęcająco:

— Musisz mi opow iedzieć przyjacielu tw oje przeżycia, może potrafię ci w iele wyjaśnić...

P io tr m ów ił długo i szczerze. C zynił spow iedź z całego życia, nie zdając sobie sp ra w y z tego, że — streszczając w gorących słow ach sw e pokusy 154

i upadki, w y z w a l a ł się od nich, a poddając je trzeźw ej k ry ty ce , zabijał i niszczył łudzący i zw odniczy ich czar, ukazując trzeźw ej w yobraźni suchy szkielet kościotrupa, zam iast urodziw ej królew ny.

G dy skończył, uśm iechnął się nad w łasną om yłką:

— B yłem szalony, ślepy i nierozsądny, św iecące próchno uw ażałem za św ięty płomień!

— Nie b y łeś naiw niejszym od miljonów łudzi. P okusa złota w ra sta naj­

głębiej w psychikę człow ieka. W alka z nią jest w yczerpująca, bow iem pow raca w coraz innych formach, coraz bardziej rafinow anych pozorach dobra. Na najniższym stopniu rozwoju duchow ego m arzy się o bogactw ie dla siebie, na w yższym — o dostatkach dla sw ych najbliższych, a gdy się zrozum ie w łaściw y sens życia, które jest tylko szkołą i dośw iadczeniem , w którym bogactw o osobiste jest raczej przeszkoda, gdy pieniądz przestaje już kusić i przyoblekać się w słoneczne blaski „spokojnego ży cia“, p o w ra ca pokusa w św iątobliw ej szacie hum anitarności: pragnie się mieć złoto, ab y je oddać na usługi drugich, aby budow ać szpitale, dom y starców , zakład ać bibljoteki, jednem słow em uszczęśliw iać drugich p o z o r a m i naszego szlachetnego serca... Ale rów nocześnie nie jesteśm y w stanie uczynić najm niejszej ofiary z tego, co zaw sze m am y do dyspozycji, z naszej d o b r e j w o l i , z jaką oddaw alibyśm y dobrem za złe, m iłością za nienaw iść. S zukam y chętniej dalekich, niedościgłych dróg ku rzekom ej doskonałości, a zam ykam y oczy na ścieżyny najbliższe, w iodące prosto do celu, lecz kosztem w ysiłku ducho­

wego, kosztem ofiar o w iele trudniejszych od ofiary z ło ta !

— I ja sądziłem podobnie, p rz e rw a ł P io tr, gorzkie dośw iadczenie otw arło mi oczy, że beztroska m aterialna nie jest kluczem do nieba, ale raczej do bezbarw nej i szarej nudy!

— Nie zaw sze przyjacielu! ale bardzo często... Jeżeli nasze horyzonty życiow e są ciasne i egoistyczne, p rz y p ły w złota z a c i e ś n i a je w ięcej jeszcze, podobnie jak rozlana rzeka b u rz y i zatapia domy, ale bezm iary oceanu, które nie znają granic, nie grożą katastrofą, przyjm ując w sw e łono najb ar­

dziej w ezbrane rzeki. T rzeba najpierw w yzw olić się z głodu złota, a b y móc nad niem panować... T rzeba być ubogim w duchu! To w łaśnie stanow i tajem ­ nicę i błogosław ieństw o ty ch niewielu, k tó rzy — będąc „w ybrańcam i losu“, są zarazem przyjaciółm i ludzkości.

— Kiedyś i to m oże zrozum iem — rzekł P io tr — dzisiaj jedno pragnąłbym rozw iązać pytanie, dlaczego moje — zdaw ało b y się — ta k niew inne ćw iczenia oddechow e zaw iodły mię na skraj obłędu? W czem tk w ił pow ód tak strasznych przeżyć, które dręczą mię do tej chw ili? Moje noce — oh, moje straszliw e noce!

— M iałeś widzenia, które cię p rz e ra ż a ły ? O czy P io tra rozszerzyły się nieopisanym lękiem.

— Lepiej nie pytaj, pragnę zapom nieć o tych straszliw ych upiorach...

— P rze d niemi w łaśnie ostrzegałem cię w ów czas. Nie chciałeś mię zro ­ zumieć, odpędziłeś szyderstw em .

— R ychło zrozum iałem sw ój błąd, ale już było zapóźno!

— Chciałem ci w ów czas pomóc, ale tw e zaślepienie odrzucało w szelką przedw czesną pomoc. Zrozumiałem, że m usisz s a m spożyć sw ój pokarm,

155

k tó ry zw ie się dośw iadczeniem ! To także praw o, którego łam ać nie można.

Dlatego odszedłem .

— W ięc w iedziałeś, że mogę spotkać ow o straszliw e w idm o?

— W iedziałem . Tw ojem i ćw iczeniam i p ragnąłeś zdobyć w yższe w ładze ducha, p ragnąłeś uzyskać dostęp w św iat astralny. Jednak żaden człow iek zw yczajny nie u zy sk a m ożności w idzenia w tym świecie, nie u jrzaw szy w pierw sw ego s o b o w t ó r a niższego, k tó ry mu to w idzenie zasłania.

— Kimże jest ten so b o w tó r?

— W edług tra d y c y j ezoterycznych zw ie się on „Stróżem P rogu“.

— Ach! słyszałem już tę nazw ę.

— Od kogo?

— To niew ażne, m ów dalej. _ —

— S trażnik P rogu jest jakoby skupieniem astralnem , kw intesencją w szy st­

kich poprzednich wcieleń. Je st to obraz niższej, zw ierzęcej stro n y naszej istoty, rozw iniętej w poprzednich w cieleniach. Jaw i się on w postaci straszli­

wej, p rzerażającej i groźnej. U nicestw ić tę zjaw ę, k tóra grodzi w stęp do św iata duchow ego, m ożna jedynie, w yniszczając w d uszy w szelkie szczątki niskich nam iętności. S tró ż Progu, to potęga kosm iczna, zasłaniająca św iat duchow y przed oczym a człow ieka. Biblja zw ie ją Szatanem , geniuszem ciemności.

W alka z nim nie obcą b y ła wielkim ascetom i św iętym , k tó rzy przed „w idze­

niem B oga“ — zw y cięży ć musieli napadającego ich króla Ciemności. N aw et C hrystus, sam w olny od Karm y, nie m ający w łasnego S tró ża Progu, nim rozpoczął posłannictw o sw oje na ziemi, zw ycięży ć m usiał S zatana, owego S tró ża P rogu całego globu ziem skiego. Od tej dopiero chwili ludzkość, zasi­

lona zstąpieniem S y n a Bożego, m ogła podjąć w alkę z piekłem , w alkę o w łasne zbaw ienie, o Ewolucję okupioną „ofiarą“ miłości C hrystusa.

P io tr słuchał, a w oczach zapalały mu się błyski dziw nego upojenia.

S łow a przyjaciela, jego sam a obecność w z ru szały go, podnosiły ku prom ien­

nym szczytom , uskrzydlając niejako duszę. C ały obecny św iat tro sk i m ałych usiłow ań w y d a ł m u się królestw em pigm ejów, ponad którym i gdzieś w górze żyją św ietlane herosy, bogow ie słońca. G dy to w a rz y sz zamilkł, ściskając jego ram ię — P io tr zdołał tylko w y szep tać:

—- Mów, o m ów dalej!

— Nie słow a moje są ci te ra z potrzebne przyjacielu, ale skupienie w ew nętrzne. M usisz zw y cięży ć sw ego sobow tóra; m usisz nauczyć się spo­

kojnie znosić jego widok, panow ać nad nim, p ra cą nad rozw ojem w e w n ętrz­

nym — unicestw ić go. W ó w czas żadne „ćw iczenia" nie są w stanie dać ci tego, co w yzw olony, w zlatujący w Kosmos duch człow ieka!

— C zy tylko zdołam ?

—- Zdoła się w szystko, do czego d ąży się w imię D obra, a nie w łasnej egoistycznej korzyści. O trzym asz do pom ocy Św iatło, k tóre jest już przeczu­

ciem w y ższy ch b y tó w i siła jego w e sp rze cię i ocali.

— Jeszcze jedno w yjaśnienie: dlaczego w łaśnie po tych ćw iczeniach, a nie wcześniej, spotkałem m ojego „S tróża P ro g u "?

— U j r z a ł e ś go tylko, a nie spotkałeś, bow iem to w arzy szy ł on tobie zaw sze, ale nie b y łeś zdolnym w idzieć go w św iecie astralnym , k tó ry jest sferą jego bytu. Ć w iczenia rozw inęły ow ą zdolność. C zy w iesz co o „czakra- mach", czyli ośrodkach siły w człow ieku? D. n.

156

Tomira Zori

Przybysze

W śród ludzkości zindyw idualizow anej n orm alnie poprzez Siedem P ro ­ m ieni Tw órczych, w ciągu czterech w cieleń naszego Globu, z n a jd u ją się przybysze ze sfer innych, istoty z innych płaszczyzn ew olucyjnych.

R dzenna ludzkość ziem ska przechodziła określone lin je rozw oju, czy cykle ew olucyjnej spirali, równoległe do czterech in k arn a cy j Ziem i.

W d rugiej połow ie E poki A lianckiej D uch Ziem i, n asz Logos P la n e ­ tarny, przechodził niezw ykle ciekaw ą fazę rozw ojow ą, podczas której był specjalnie w spom agany przez D ucha P lanetarn eg o W enery. S ku tk iem tego pew na ilość istot, zam ieszkujących tę planetę, w cieloną została n a naszym globie. Poza tern niektórzy m ieszkańcy M erkurego przechodzą o d czasu do czasu inkarnacje na Ziemi, w celu zdobycia pew nych dośw iadczeń i podnie­

sienia ogólnego poziom u intelektualnego i artystycznego ludzkości ziem skiej.

Zaś w roku 1916 spora liczba M arsjan in k a rn o w a ła się pośród tubylców A ustralji, w Afryce i Azji środkow ej.

Istn ieje w szakże jeszcze in n a g ru p a przybyszy, przechodzących w ciele­

n ia ludzkie: to Devi i Devy — D uchy N a tu ry i d u ch y Żywiołów. S ą oni n ie­

liczni w śród ludności ziem skiej. Szczupła garść tych istot tw orzy zaledw ie drobny odsetek. N iektóre z n ich in k arn o w ały się przed w iekam i, in n e m a ją zaledw ie jedno lub d w a życia ludzkie poza sobą. Zaw sze je d n a k istoty te odróżniają się jaskraw o od Synów Z iem i i m ogą być rozpoznane w edług pew nych charakterystycznych i niezm iennych cech.

Go sk łan ia je do opuszczenia w łasn ej lin ji ew olucyjnej i w stąp ien ia w Św iat M aterji?

C zasam i — konieczność zdobycia pew nych dośw iadczeń, k tó re są n ie ­ odłącznie z p lan em fizycznym zw iązane; czasam i w celu dopom ożenia mieszkańcom Ziem i, którzy w ten sposób sty k ają się z ideałam i innego świata, z tern, co jest n ad m ate rjaln e i nadfizyczne. P rzez te istoty bow iem spływ a w izja dalekich, innych św iatów ; one to przynoszą m ożliw ość zetknię­

cia się z sam ą treścią P iękna, Czystości, z calem bogactw em barw , dźwięków, harm onji, prom ienności.

Niekiedy sprow adzają je na ziem ię d ługi karm iczne, stosunki, zaw iąza­

ne przelotnie z m ieszkańcam i Ziem i. H ellada, R zym i Średniow iecze znały i otaczały zrozum ieniem i sy m p atją te dziw ne istoty. C hw ilow y kaprys, lu b ciekaw ość pozw alały Devi n a przyobleczenie kształtów w idzialnych i n a ­ w iązanie bliższego kontaktu z ludźm i. P iękne legendy w ieków średnich, odbi te w pow ieściach W alter-S cotta, p ełne u roku sceny z dram atów i korne- dy j S zekspira m ów ią często o m iłości ziem ian do Devi i Devow. J e d n a z n a j ­ piękniejszych kreacyj poetyckich Szekspira „Sen Nocy L etn iej“, pełna n ie­

zw ykle bogatej treści okultystycznej, w ib ru je ca ła tern przedziw nem św ia ­ tłem nadziem skiem , atm osferą Duchów N atury. T en sam czar „Nocy L etnfej“

tęczowym odblaskiem odzw ierciadla się w „B urzy“.

Lord Bacon, k tó ry w sw ych u tw orach scenicznych używ ał nazw iska aktora W illia m a Szekspira, znał dobrze św iat duchów N atury. P oznajem y je w orszaku O berona, w św ietlanej postaci T itanii, w idzim y nieledw o sam i, jak w błękitnych prom ieniach księżyca przesuw ają się drobne, w ysm ukłe

157

sylwetki, ja k się baw ią m igotliw em i kroplam i rosy i nach y lają n a d k ielich a­

m i k w i a tó w

---W ---W a lte r Scotta „N arzeczonej z L am m erm oor“ jest opowieść o baronie Ravensw ood, który pokochał piękną, k a p ry śn ą N ajadę. O pow iada o tern rów nież Bul w er L ytton w „Z anonim “, jednej z najpiękniejszych powieści okultystycznych.

D uchy n atu ry , przechodzące w cielenia ludzkie, czu ją się zawsze obco w śród w arunków życia fizycznego. Te z nich, które m a ją za sobą większą ilość in k arn acy j ziem skich, p o siad ają zdolność przystosow yw ania się do ograniczeń m aterji. Lecz niedaw ni przybysze, po k ilku lub kilk u n astu ży­

ciach na ziemi, pełni są jeszcze w spom nień i tęsknoty za sw ą prom ienną ojczyzną. Otacza ich pew na specjalna atm osfera, k tó rą chyba najlepiej jest określić jako atm osferę czystości. P o sia d ają sw oisty uro k m agnetyczny, w y­

w ierający w pływ nieodparty. Pow odem tego są niezm iernie jasne i h arm o ­ n ijn e b arw y a u ry oraz pew ien specjalny ry tm w ibracyjny.

Ich cechą charak tery sty czn ą je st ogrom na żywość um ysłu i niezw ykła w rażliw ość. Ból, cierpienie, czy uczucia istot innych odczuw ają z rów ną intensyw nością, ja k i w łasne swoje przeżycia. Nie um ieją wszakże zrozu­

m ieć konfliktów m iędzy duchem i m aterją , m iędzy teorją i praktyką, d late­

go też w iele trudności, zw iązanych z tak zw an ą „n a tu rą ludzką“, jest dla nich zam kniętą księgą. Życie w w ielkich m iastach jest dla nich czemś nie­

słychanie m ęczącem, tak sam o ja k przebyw anie w śród ludzi o ciałach b ru ­ talnych i atom icznie nieczystych. U podobania i przyzw yczajenia icli są raczej dziw aczne; nie znoszą żadnych ram ek, nic narzuconego z zewnątrz.

Ich pojęcia o m oralności są biegunow o różne od ogólno ludzkich. N am iętnie kochają Piękno, Sztukę i W iedzę — w tych też dziedzinach p ra c u ją n a j­

chętniej. In n i znow u z n a jd u ją najw iększe upodobanie w pracy, zw iązanej z hodow aniem kw iatów , ziół i jarzyn. W pracy tej są zw ykle w spom agani przez m ałe duszki natury.

Istoty te czują dziw ne zmęczenie i przym us, ży ją życiem ludzkiem . U siłują św iadom ie lub nieśw iadom ie spłacić jak najszybciej swe długi karm iczne i pow rócić do sw ych nadziem skich sfer. B arw y ziem i w ydają im się zawsze zbyt blade i nikłe, uczucia pozbaw ione siły i szczerości, kw iaty, które w św iecie astra ln y m są otoczone cudow ną a u rą i tw orzą piękną sym - fonję nietylko baiw , lecz i tonów, — tu są m ilczące i pozbaw ione p ro m ień - ności i blasku.

W iększość in karnow anych duchów n a tu ry o w yższej ew olucji w świecie m a te rji czuje się tak, ja k m otyl, któryby się m u siał poruszać w substancji gęstej, ciężkiej i nieprzejrzystej.

D evaini, przechodźącem i w cielenia ludzkie, byli Szopen i poeta angielski Shelley, E lizabeth B row ning i Izad o ra D uncan. P rzybyszam i z k ra in y devów są rów nież znakom ity tancerz rosyjski, w ystępujący obecnie w Londynie — N iżinskij, skrzypaczka — M aud M ann, dyrek to r sym fonicznej orkiestry w F ila d elfji — Leopold Stokow ski — i w ielu, w ielu innych, z którym i się stykam y w życiu codziennem... M ają cechę w spólną, w ystępującą już w dzieciństw ie: nie znoszą pokarm ów m ięsnych i alkoholu. N ieuchw ytni są, kapryśni, w olni i w rażliw i, rozpoznaw ają się n aw zajem ponad lukiem czasu i przestrzeni — z ciągłą w duszy tęsknotą i prom iennem m arzeniem o p o ­ wrocie.

158

Powiązane dokumenty