• Nie Znaleziono Wyników

Uskrzydlona szynkownia

W dokumencie Latająca Gospoda. Powieść (Stron 45-55)

Wedle zwyczaju Hum prey Pump stał przed karczmą. Oczyszczona i nabita strzelba leżała na stole, a biały znak „Pod Starym Okrętem" kołysany łagodnym powiewem morskim poruszał się ponad jego głową, biedzącą się nad nowem zagadnieniem.

W garści trzym ał dw a listy zupełnie różne, a ty ­ czące się jednego i tego samego tematu. Pierwszy brzmiał:

Drogi Humpie!

Boli to mnie niewymownie, że zmuszony jestem zwrócić się do ciebie. Zrozumiesz, że winienem trzy­

m ać z moimi. Lord Ivywood spowinowacony jest ze m ną i dlatego, a trochę też z innych przyczyn grozi mi śmierć matki, gdybym go obraził. Ja k wiesz choruje ona na serce. A więc piszę, aby cię prze­

strzec, że coś się knuje przeciwko twojej szyn- kowni. Istotnie, nie wiem co się stanie z tym k ra ­ jem!

Przed miesiącem lub dwoma zauważyłem na wybrzeżu obdartego starego błazna, który plótł n a j­

bardziej szalone niedorzeczności. Przed dwoma ty ­ godniami dowiedziałem się, że miał odczyt w „To­

warzystwie Etycznem", czy coś podobnego i to za grube pieniądze. Gdy ostatnio odwiedziłem Ivy- wooda, muszę tam bywać, bo m atka tego pragnie, spotkałem owego durnia we fraku, rozmawiającego z ludźmi, ico znają się n a rzeczy. Lord Ivywood znajduje się kompletnie pod wpływem tego osobnika i uważa go za największego proroka świata. A lord Ivywood nie jest warjatem, lecz człowiekiem

gie-njalnym. M ama uważa, że adm irują go za mało.

Opowiadam ci to wszystko Humpie, bowiem sądzę, że jest to ostatni uczciwy list, który piszę na tym świecie. Ostrzegam cię też, że lord Ivywood w danym wypadku myśli szczerze i bierze rzeczy iserjo. Jako angielski mąż stanu zajmie on niewątpliwie w y­

sokie stanowisko i m a zam iar istotnie zrujnować karczmy. Jeżeli dowiesz się, że i ja biorę udział w tych sprawach, sądzę, że m i przebaczysz. Kogoś, o kim mówiliśmy nie zobaczę już nigdy — polecam tę osobę twojej pamięci. Jest to drugie dobro, jakie

ci przekazuję. Żegnaj. J. B.“

List ten raczej zasmucił pana Pum pa, aniżeli go zakłopotał, drugi za to wprawił go raczej w kło­

pot, aniżeli w smutek. Brzmiał jak następuje:

„Panie!

Komitet królewskiej kontroli trunków pozwala sobie zwrócić uwagę pańską n a fakt, żeś zlekce­

ważył kom unikat wydany przez wydział 5A, trak­

tujący o uporządkowaniu miejsc publicznego użytku.

Oskarżenie brzmieć będzie jak następuje:

1. Zgwałcenie podsekcji 23 paragrafu aktu, który opiewa, że żadne szyldy nie mogą być malowane, zanim wpłacony będzie żądany wkład w sumie 400 f. rocznie.

2. Zgwałcenie podsekcji 113 aktu uchwalającego, że płyn zawierający alkohol nie powinien być sprzedawany w oberżach, hotelach, zajazdach i go­

spodach z wyjątkiem jeżeli kupujący przedstawi świadectwo wydane przez medyka upoważnionego przez „Państwową Radę L ekarską11 albo też w spec­

jalnych wypadkach żądane przez Hotel Claridg’a 43

i Bar „Griterion", gdy potrzeba została udowo­

dnioną. Ponieważ nie zwróciłeś pan uwagi n a po­

przednie ostrzeżenie w tym przedmiocie, muszę pana zawiadomić, że 'krolki praw ne przedsięwzięte zostaną natychmiastowo.

Z szacunkiem

Ivywood, prezes J. Leveson, sekretarz.

Humprey Pump zasiadł przy stole n a zewnątrz gospody i począł gwizdać. Okalające twarz jego bokobrody oraz to gwizdanie nadawały inu wygląd stajennego. Zwolna jednakże dowcip i spryt od­

zwierciedlił się w jego twarzy, gorejącemi też ocza­

mi począł się wpatryw ać w rozpościerającą się taflę morską. 1 na cóż się ona zdała. Najwyżej mógłby się pogrążyć w tych falach, co przeniósłby w każdym razie nad rozłąkę z© „Starym Okrętem".

Należałoby jednakże szukać jakiegoś radykalniej­

szego i racjonalniejszego sposobu. Cóż morze — w najlepszym razie wykrzywiłoby go n a podobień­

stwo jabłoni — potrafi bowiem być okropne.

Jakaś postać zamajaczyła na piasku — utrw alała się i rosła.

Humprey z krzykiem rzucił się naprzód. Poziome światło poranku oblało rude włosy zbliżającego się mężczyzny. Były król Itaki wolno zstępował po po­

chyłości wybrzeża, prowadzącego do gospody „Pod Starym Okrętem". Dobił do lądu n a łodzi statku wojennego, widniejącego dotąd na horyzoncie, ubra­

ny w oryginalny m undur zielony koloru morza i srebra, zestawiony przez siebie, utożsamiający barwę floty, która nigdy nie istniała. U boku zwie­

szała się prosta m arynarska szabla, bowiem w a­

runki kapitulacji nie zmuszały do zrzeczenia się jej. Sam człowiek, rosły i tęgi, nie tuzinkowy miał umysł, ale górowała w nim siła i namiętność. Ca­

łym ciężarem zasobnej swej wagi rzucił się na krzesło pod karczmą, zanim właściciel zdołał zdo­

być się na stosowne wyrazy dla odmalowania r a ­ dosnego swojego ździwienia.

— Masz wódkę? — zapytał gość, a m iarkując, że winien dać co do siebie jakieś bliższe wyjaśnie­

nia dodał: „Przypuszczam, że po doświadczeniach nocy dzisiejszej nie będę już nigdy marynarzem!

Należy mi się jakieś gulnięcie po trudach.

Humprey Pump m iał talent utrzym ywania sto­

sunków przyjaźni, rozumiał też starego przyjaciela.

Zatem bez słowa wkroczył do wnętrza oberży, a gdy wyszedł posuwał to jedną to drugą nogą naprze- m ian dw a przedmioty, które toczyły się z łatwością, niby piłki. Owemi przedmiotami była baryłka go­

rzałki oraz solidna bryła sera. Napoczynanie beczki przez niego było szczególne — otwierał on ją bez użycia czopa nie chcąc m arnować wyskokowych i musujących własności płynu. Szukał zatem av kie­

szeni właściwego instrumentu, gdy irlandzki jego przyjaciel wyprostował się nagle na siedzeniu, jak ktoś co budzi się właśnie ze snu i zawołał z irytacją.

— Dziękuję ci Humpie, tysiąckrotnie dziękuję

— może istotnie pić nie będę, ale czego żądam, — tu wielką pięścią huknął w stół, — czego pragnę — to pewnego rodzaju zdania sobie spraw y z tego, co się stało w Anglji waszej? Czyż istotnie zmienia się ona w rumowisko?

45

— Ach, —- odparł Pump, sik a ją c po listy w za­

myśleniu, — co właściwie rozumiesz przez ten wyraz?

— To, — zawołał P atryk Dalroy, — że Koran włącza się do Biblji, a nie do apokryfów, to że sza­

leniec ośmiela się proponować, aby umieścić pół­

księżyc na katedrze świętego Pawła. Wiem, że Turcy liczą się do naszych sprzymierzeńców obecnie, lecz byli nimi i wprzódy, a nie słyszałem, aby Palmer- ston lub Colin Campbele wiedli podobnie gałgańskie układy.

— Lord Ivywood jak wiesz jest entuzjastą, — rzekł Pump, powstrzymując oznaki zadowolenia.

Niedawno powiedział, że nadszedł dzień jedności Chrześcijaństwa z Islamem.

— Może czegoś, co się nazywa Chrzcislamem, -—

zawołał Irlandczyk markotnie, obejmując wzrokiem szaro purpurowe lasy, które rozciągały się za nimi, a w których ginęła biała stroma droga, opuszcza­

jąca się ku dołowi. Szlak ten uśmiechał się do nie­

go, niby zwiastun przygód, do czego rw ała -się jego dusza.

— Wiesz co, — odezwał się Pump, czyszcząc strzelbę, — przesadzasz nieco w tej kwestji. Doktór Moole proponował o ile wiem coś w rodzaju po­

dwójnego godła, złożonego z krzyża i półksiężyca.

— Co by się nazywało krzyżoksiężycem, — szepnął Dalroy.

— Co do mnie, — wtrącił Pum p, — twierdzę, że doktór Moole jest ateistą poniekąd. Wielcy ludzie m ają niekiedy takie bziki. Na szczęście nie trw a to długo.

— Mnie się zdaje, że teraz to rzecz ser jo, — rzekł przybyły, potrząsając wielką rudą głową. — Ta karczm a będzie ostatnią na wybrzeżu, a nie­

długo i ostatnią w Anglji. Czy pamiętasz zajazd

„Saracena“ tam opodal.

—• Tak. potwierdził oberżysta, — czarujące to miejsce.

— Było — teraz już jest zburzone, odparł Dalroy.

—- Przez ogień? -— spytał Pum p, przestając czyścić strzelbę.

— Nie, przez limoniadę — objaśniał Dalroy.

Właścicielowi „Saracena“ zabrano koncesję, czy jak to tam nazwiesz. Ułożyłem o tem piosenkę.

I z zadziwiającą, nagle rozbudzoną energją zary- czał głosem podobnym do grzmotu następujące wiersze na nutę prostą, lecz rzewną:

„Saracena głowa“ — gdzie kręta drożyna, My tam nigdy więcej nie będziem pić wina.

Bo dobroczynne wiedźmy, wiążą prawa nowe, Zmieniają w herbaciarnię „Saracena Głowę“!

„Saracena Głowa“ z Arabji ród wiedzie, Przodem na rumaku wielki Ryszard jedzie, A tam, gdzie jego zbroi się lśniła osnowa I kędy włócznię zatknął — „Saracena Głowa“.

„Saracena Głowa1* i królów przeżywa, I potwornych zamysłów niweczy ogniwa, 0 zdrowiu i mydle, o chlebie wciąż knowa, 1 o trunkach arabskich — „Saracena Głowa“.

— Hallo — zawołał Pump, gwiżdżąc łagodnie, jego lordowska mość nadchodzi, a ten młodzieniec w konserwach, to zdaje się komitetowy.

— Niechaj tu tylko podejdzie — rzekł Dalroy i ciągnął dalej głosem nader dobitnym.

47

„Saracena Głowa“ — uczciwości wierna, Co do picia wina zupełnie jest bierna,

Nie wiem skąd na te bzdury, wybaczcie mi słowa, Zdobyć się mogła mądra „Saracena Głowa“.

Gdy echo tego lirycznego wrzasku przebrzmiało pomiędzy drzewami jabłoni i stromą białą dróżką wtargnęło do lasu, kapitan Dalroy oparł się 0 krzesło i skinieniem głowy przywitał lorda Ivy- wooda, który stał na łące obojętnie z lekko za- ciśniiętemi ustam i. W bliskości niego usadowił się ciemnowłosy młodzieniec w okularach, z pliką zapisanych papierów — był to prawdopodobnie J. Leveson, sekretarz. Po drugiej stronie ścieżki zebrała się gromadka, złożona z trzech osobników, która wydała się Pumpowi dziwnie niedobraną grupą aktorów trzyaktowej farsy. Jednym z przy­

byłych był inspektor policyjny w mundurze, drugim robotnik w fartuchu ceratowym, coś w rodzaju cieśli, trzecim staruszek w szkarłatowym fezie tureckim, odziany w bardzo modny garnitur angielski, który najwidoczniej go krępował. Turek skarżył się jakoby przed policjantem i cieślą, którzy nieledwie powstrzymywali się od śmiechu.

— Ładna to pieśń, nieprawda — odezwał się Dalroy wesoło — zaśpiewam ci jeszcze jedną, 1 począł chrząkać.

— Panie Pump — zaczął lord Ivywood swoim pięknym , dźwięcznym głosem — umyśliłem przyjść tu osobiście, choćby dlatego, żeby ci wytłomaczyć, że okazane ci zostało jaknajwiększe pobłażanie.

Założenie tej karczmy datuje od roku 1809, zbudo­

waną została gdy mój pradziad m iał tutaj swoją

p o s ia d ło ś ć , chociaż zdaje mi się, że nosiła wówczas iinną nazwę.

__ Panie, wtrącił Pump z westchnieniem, wolałbym raczej mieć do czynienia z twoim

p r a d z i a d e m , który poślubił był sto murzynek miast jednej, aniżeli przyjmować jednego gentlemana, tego co ty pokroju. Masz zamiar mi wydrzeć mój chleb powszedni.

__ Postanowienie wydane zostało w celach utylitarnych — m ówił lord Ivywood ze spokojem, a osiągnięte stąd dobrodziejstwa staną się udziałem wszystkich zarówno obywateli.

Zwrócił się do ciemnowłosego sekretarza. — Masz pan drugi raport? — zapytał, a otrzymawszy złożony dokument ciągnął dalej, nakładając okulary.

— Wyłuszczone tu jest dokładnie, że powoduje nami troska o rozwój i egzystencję najbardziej potrzebującej klasy. W paragrafie trzecim napisano:

Nakazujemy i przestrzegać będziemy tego surowo, aby sprzedaż zgubnego składnika alkoholowego odtąd stała się spraw ą nielegalną. Sprzedaż taka dozwolona będzie tylko w owych nielicznych miejscach, które rząd specjalnie wyznaczy. Należy więc bezzwłocznie usunąć wszystkie szyldy szynko- wniane dla demoralizującego ich wpływu, przy­

szliśmy bowiem do przekonania, że brak pokus tego rodzaju przyczyni się w dużym stopniu do polepszenia opłakanych stosunków finansowych klas pracujących. Argumenty te, mówił lord Ivywood, zbijają dostatecznie głosy w rodzaju orzeczeń pana Pum pa, jakoby zapoczątkowana przez nas reforma socjalna była szkodliwa. Przesąd

4 Chesterton : Latająca Gospoda.

49

jakim powoduje się pan Pump na razie skłania go do przypuszczeń, że wszystko skrupia się na nim, lecz, tu lord Ivywood w oratorski wpadł zapał, czyż oczywistszego potrzeba nam świadectwa, jak dalece podstępna i jadowita jest trucizna, której się chcemy pozbyć, jakiż lepszy dowód korupcji jaką szerzy wśród ludności, aniżeli ów fakt, że wartościowe jednostki, obracające się w tem środowisku doszły do takiego stadjum ogra­

niczenia pod względem zrozumienia zadań spo­

łecznych, że całą tę sprawę rozważają z punktu widzenia własnego interesu i drwią z agonji nędzarzy.

Kapitan Dalroy w patrzył się w Ivywooda szeroko rozwartemi, niebieskiemi oczami i mówił spokojniej jeszcze, aniżeli zazwyczaj.

— Wybacz panie — rzekł — lecz był jeden punkt , w twojem ważnem wyjaśnieniu, który nie jestem pewny, czy należycie zrozumiałem. Jeżeli się nie mylę, toś powiedział, że jakkolwiek znaki karczem zniesione są bezwarunkowo, jednakże tam gdzie się zostaną, jeżeli to wogóle będzie miało miejsce, i prawo sprzedaży alkoholu pozostaje w swej mocy.

Innemi słowy wystarczy, aby w Anglji istniał jeden tylko szynk, ale z chwilą opatrzenia go szyldem będzie szynkiem legalnym.

Lord Ivywood um iał niesłychanie panować nad sobą, okoliczność, która nadzwyczajnie mu dopo­

mogła w jego karjerze męża stanu. Nie tracił czasu, aby dociec jakie jest locus standi kapitana w tym wypadku, lecz odpowiedział prosto.

— Wnioski pańskie zgodne są z prawdą.

— A więc jeżeli gdzieśkolwiek napotkam go­

spodę opatrzoną szyldem nie kwestjonowaną przez policję, a wejdę do wnętrza z prośbą o szklankę piwa nie popełnię nic zdrożnego?

— Naturalnie — o ile się na nią natkniesz, sądzę bowiem, że niezadługo wyzbędziemy się wszystkich zakładów tego rodzaju.

Kapitan Dalroy wyciągnął się i ziewnął — wreszcie powstał z siedzenia.

—- Wiesz Humpie — rzekł do przyjaciela — najważniejszą rzeczą jest, abyśmy zabrali ze sobą to co należy. Raz i drugi trącił nogą baryłkę wódki i okrągłą bryłę sera, przerzucając je poza płot z taką siłą, iż wypadły na wijącą się ku dołowi dróżkę i toczyły się coraz szybciej wśród ciemnego lasu, poczem chwycił za żerdź z szyldem, potrząsnął nią dwukrotnie i wyrwał z darni, niby garstkę trawy. To wszystko stało się w oka mgnieniu, a gdy sam wypadał już n a gościniec z godłem zajazdu w dłoni, policjant, który tymczasem otrzeźwiał zastąpił m u drogę. Dalroy w odpowiedzi uderzył go w piersi i twarz drzewcem tak silnie, iż przedstawiciel władzy wpadł do rowu, osobni­

kowi w fezie też dostało się niezgorzej, tak iż gdy przykucnął wygląd m iał niezwykle poważny i zamyślony. Smagły młodzieniec uczynił ruch błagalny, lecz Humprey Pump z okrzykiem sięgnął po strzelbę na stole i zmiierzył w jego stronę, co tak przeraziło J. Levesona, sekretarza, że zatrząsł się ze strachu. Po chwili Pump ze strzelbą pod pachą zlatywał z pagórka podążając za kapitanem, który ze swojej strony gonił za beczułką i serem.

4* 51

Policjant zaledwie wygramolił się był z rowu i rozglądał się za uciekinierami, gdy obaj zginęli już w gąszczu leśnym, zaś lord Ivywood, który jak i poprzednio stał spokojny i obojętny, odezwał się do niego w te słowa.

— Zostań pan, wystawilibyśmy tylko siebie i prawo na pośmiewisko pędząc za tymi awan­

turnikami. Nie ujdą nam , obecny ustrój państwowy dostateczną daje nam rękojmię, że nie wyrządzą nic złego. Raczej weźmy się do zniweczenia karczmy i chudoby zbiegów. Na mocy dekretu z roku 1911 m amy prawo konfiskować i niszczyć wszelką własność w karczmach, gdzie ono zgwałcone zostało. I godzinami całemi stał na łące, przyglądając się tłuczeniu butelek i opróżnianiu beczek, oddając się fantastycznej rozkoszy burzenia, rozkoszy, jakiej jego zimnemu i odrębnemu zgoła usposobieniu nie mogło sprawić żadne jadło i żaden napój, ani też obcowanie z najpiękniejszą z kobiet.

R o z d z i a ł V.

W dokumencie Latająca Gospoda. Powieść (Stron 45-55)