„C h e s t e r t on, n a j d o w c i p n i e j s z y c z ł o w i e k L o n d y n u j e s t pisarzem n a jw ię k sze j m iary w literaturze dni dzisiejszych.
P odstaw ą tego jedyn ego f e n o m e n u j e s t f a k t , i e C hesterton posiada w n a jw yższym stopniu akrobatyczną obrotność dow cipu i w iecznie ż y w ą w szechstronność zainteresow ań prom ienny hum or, lu d zko ść w najlepszem tego słow a z n a c z e n i u K om an D yboski
I N S T Y T U T W Y D A W N I C Z Y „ R E N A I S S A N C E “
J Z O o f c c a
P O W IE Ś Ć
J C .9 . C A o te itć n
K . G . C H E S T E R T O N
LATAJĄCA GOSPODA
P o w ieść
O statnie now ości:
* MARJA, KRÓLOWA RUMUNJI
GŁOS NA SZCZYTACH
Powieść przełożyła Z. Rabska
JAKÓB WASSERMANN
MASKI ERWINA REINERA
Pow ieść przełożył M arceli Tarnowski
EDWARD WELLE STRAND
LUDZIE Z POD BIEGUNA
Powieść przełożył A rtu r Górski
JURIJ SL JO SKIN
OLGA ORG
Powieść przełożyła Marja Kreczowska
LEO BELMONT
PANI DUBARRY
Tom 1: P an i D ubarry, Tom 2: Królewska Miłośnica, Tom 3 : T ragedja Śmierci
P an i D ubarry
HERMAN BANG
M1CHAEL
Powieść przełożył L. Staff
G. K. CHESTERTON
LATAJĄCA GOSPODA
POWIEŚĆ
In stytu t W ydaw niczy R en aissan ce
Warszawa-Poznań-Kraków-Lwów-Stanisławów
'*grO
Il I
A u to ry zo w an y p rz e k ła d A. C ylkow skjej C o p y rig h t by In s ty tu t W y d aw n iczy R e n a is s a n c e
D ru k a rn ia V e m a y a S p . Akc.
f e .
€kJC U «v*-y/
2 . / i r — K Zo
G IL B E R T KEITH C H E S T E R T O N
Chesterton, od trzydziestu blisko lat piszący bez przerwy, szybko i obficie, dziś, w wieku lat pięćdziesięciu trzech, jako pisarz o światowej sławie i znanej całemu światu fizjognomji duchowej, jednak nie przestaje być Zjawiskiem literackiem, które w żadną z przyjętych kategoryj się wtłoczyć, w żadnej ideowej formułce zamknąć się nie da. Historycy literatury, dzielącej sobie swój m aterjał według- rodzajów, z rozpaczą stają wobec tej postaci, zmuszeni twórczość Chestertona przy całej silnej jej jednolitości rozwlec po wszystkich rozdziałach swych książek.
Bezsprzecznie niektóre z najznakomitszych i najtrwal
szych rzeczy, jakie Chesterton napisał, znajdują się wśród jego poezyj. Za sam jeden króciutki wierszyk o osiołku, co wśród wzgardy ludzi przypomina sobie pocichu trium
falną chwilę wjazdu Chrystusa do Jerozolimy, — albo za grzmiącą balladę o zwycięstwie morskiem Don Juana dA u stria nad Turkami pod Lepanto, — należy się poezji Chestertona miejsce w każdej antologji angielskiej.
Mimo to jednak określenie „poeta" z pewnością nie będzie_ pierwsze, jakie się nam nasunie, gdy go zechcemy zdefinjować. Nietylko dlatego, że lwią część jego dorobku stanowią utwory prozą. Ale przedewszystkiem dlatego, że w samej jego poezji zbyt silny, jak na poezję w zwy
kłem znaczeniu słowa, jest związek z chwilą, — z oko
licznościami społecznemi i politycznemi, co ją natchnęły.
W najambitniejszym ze swych utworów poetyckich,
„Balladzie o białym koniu11, Chesterton temat walki -króla Alfreda Wielkiego z pogańskimi najezdnikami ze Skandynawji uczynił symbolem walki starych walorów kultury chrześcijańskiej przeciw zalewowi przez pseudo
naukowy materjalistyczny dogmatyzm i antyreligijny indyferentyzm (czyli, jak w Anglji mówiono, „agno- stycyzm“) XIX w.
Jeżeli więc nie poeta, to p o w i e ś c i o p i s a r z , powie przeciętny ęzytelnik przyzwyczajony w dzisiejszej literaturze do tej antytezy. Istotnie, do najpoczy
tniejszych w eałym_ cywilizowanym świecie utworów Chestertona należą jego dzieła w formie powieściowej.
Dla „człowieka na ulicy11, czy to w Anglji czy poza
Anglią, nazwisko Chestertona, o ile mu iwogóle coś mówi, oznacza tego, co napisał „Napoleona z Notting—
Hill“ (o wojnie między dzielnicami londyńskiemi w odle
głej przyszłości), „Człowieka co był Czwartkiem*1 (o klubie anarchistów, po kolei demaskowanych jako detektywowie), „Żywego człowieka41 (o ekscentryku, co własną żonę od czasu do czasu uprowadza dla roman
tycznego urozmaicenia życia), albo wreszcie rozkoszne zbiorki opowiadań o zdumiewających triumfach genjuszu śledczego, co tkwi w skromnym księżynie katolickim („The Innocence of Father Brown", „The Wisdom of Father Brown11, „The Incredulity of Father Brown11).
Wszystkie te książki tryskają iście dickensowskim humorem i realizmem w przedstawieniu rdzennie angiel
skiego środowiska. Ale, jak już wynika z powyższych krótkich wzmianek o głównych motywach ich treści, co krok tu z twardego bruku ulic czy gościńców angielskich ulatujemy w krainy nieprawdopodobieństw tak gigan
tycznie napiętrzonych, jak to tyjko w bardzo dzi
wacznych snach albo w baśniach wschodnich zdarzać się może. T. zw. „powieści11 Chestertona są tak pełne najfantastyczniejszych ekstrawagancyj, satyrycznych alegoryj i polemicznych ekskursów, że jako zwykłej nowoczesnej strawy powieściowej czytelnik dzisiejszy ich tak samo przyjąć nie może, jak — powiedzmy — klasycznych „Podróży Gullivera“ Swifta. I tak samo jak latającą wyspę matematyków czy akademję projekto manów, czy wreszcie same królestwa karłów, olbrzymów lub cnotliwych koni u Swifta, tak i żartobliwe fantas- magorje Chestertona zrozumieć należycie można wła
ściwie tylko, gdy się zna same też zjawiska w bieżącem życiu społecznem Anglji i świata, które autor bierze za tarczę do strzał swego nieporównanego dowcipu.
Chesterton jest niezawodnie świetnym k r y t y k i e m l i t e r a c k i m i napisał długi szereg znakomitych przyczynków do historji literatury. Ulubiony jego okres to w. XIX: jest autorem dwu znakomitych książek o D i e k e n s i e , świetnej monografji o Robercie B r o w - n i n g u, studjów o pisarzach tak rozmaitych, jak C a r l y ł e i T e n n y s o n , T h a c k e r a y i M a t t h e w A r n o l d . Wreszcie dał także syntezę swoich poglądów na całą e p o k ę w i k t o r j a ń s k ą w tomiku dosko
nałej serji „Domowa Bibljoteka Uniwersytecka11 („The Home Uniyersity Library11).
Ale żałowaćby wypadało tego studenta literatury angielskiej, któryby z tej i innych jego książek chciał się uczyć do egzaminu. Znowu od pierwszej chwili jest rzeczą oczywistą, że nie o literaturę jako taką, a przy
najmniej nie przedewszystkiem o nią, tutaj chodzi. Tezą książek o D i c k e n s i e jest twórcza potęga optymizmu
i zbawcza mądrość humoru, nawet karykaturalnego.
Estetycyzm Williama M o r r i s a służy jako przykład, by wykazać płytkość i niewystarczalność relig-ji piękna.
Konwulsyjna walka tetrycznego C a r 1 y 1 e’a o stwo
rzenie z opornego materjału zwartej konsekwentnej filozofji życia i dziejów daje wyborną sposobność do frontowego ataku humorysty na fanatyzm logiki i bał
wochwalstwo konsekwencji. Staroświecka technika po- wieściopisarzy o romantycznej umysłowości, jak Karolina B r o n t e lub R. L. S t e v e n s o n, doznaje skwapliwej obrony w myśl zasady, że akcesorja mogą podlegać krytyce, ale w istotnych rzeczach romantyk ma słusz
ność. T o ł s t o j przydaje się wybornie dla doprowadzenia ad absurdum odwiecznego hasła „powrotu do natury11.
Nawet B y r o n obok Dickensa wprzęgnięty jest nolens volens w rydwan triumfalny optymizmu życiowego: jego melancholja — to „czarna tablica11, na której duch jego pisze „białą kredą11 wyznanie wiary w życie i w czło
wieka.
Zainteresowania Chestertona zatem, nawet gdy o lite
raturze pisze, zawsze wychodzą daleko poza literaturę.
Może będziemy bliżsi ujęcia tego lotnego ducha w sieć słowną, gdy go zaliczymy do e s s a y i s t ó w . Tylko do essayistyki, tej tak wspaniale od trzech zgórą wieków rozrośniętej gałęzi piśmiennictwa angielskiego, zaliczyć można całą chmarę książek Chestertona o takich wysoce charakterystycznych, a arcy-trudnych do przetłumacze
nia, zawsze żartobliwych tytułach, jak „Obrońca11 („The Defendant11), „Proces fantazyj przeciwko modnym dzi
wactwom11 („Fancies versus Fads11), „Zważywszy wszy
stko11 („Ali Things Considered11), „Potężne drobiazgi11 („Tremendous Trifles11), „Hałasy i dywersje11 („Alarms and Discursions11), „Pożytki rozmaitości11 („The Uses of Diversity“), lub stosunkowo najsystematyczniejsza „Co brakuje światu11 („Whats Wrong with t-he World11).
Jak już widać z tych rozkosznych tytułów, są _ to wszystko rozprawy z zakresu tej wielkiej dziedziny wiedzy, którą Carlyle nazywał „nauka o rzeczach wogóle11 („the science of things in generał11). Powstałe często z luźnych szkiców i okolicznościowych artykułów, książki te są mozaikowemi obrazami poglądów autora na świat i życie.
Jeżeli jednak zgodzimy się na to, żeby Chestertona ze względu na główną masę jego twórczości i na góru
jące jej cechy określić jako essayistę, to stąd krok już tylko do tego, by jeszcze właściwiej po imieniu nazwać ten osobliwy fakt w biologji literatury, któremu na imię Gilbert Keith Chesterton. Essayistyka — to wszakże nic innego jak dziennikarstwo wkraczające w literaturę.
Normalna droga e-ssayisty prowadzi od feljetonu do książki: essayista — to dziennikarz, piszący o sprawach bieżących z większą niż zwykle dbałością o formę, z szerszym rozmachem w uogólnieniach i głębszą miarą refleksji, — a także z wyższą niż na codzień kolorystyką imaginacyjną i temperaturą uczuciową.
Przypomnijmy sobie teraz, jak zagadnienia aktualne swym fermentem przenikają u Chestertona i poemat i powieść i komedję, i przeinaczają je gatunkowo.
I rozważywszy to, miejmy odwagę powiedzieć, co — dobrze pojęte—będzie właściwym dla niego hołdem: że w Chestertonie bodaj po raz pierwszy na same wyżyny piśmiennictwa wchodzi urodzony d z i e n n i k a r z . Dziennikarzami w swem wszechwładmem upodobaniu do dyskusji mad kwestjami dnia są i inni najlepiej światu znani pisarze angielscy naszych czasów: dziennikarzem dramatycznym jest Shaw, dziennikarzem powieściowym Wells, jak dziennikarzem poetą często był Robert Brow
ning. Ale wszyscy oni co do stylistycznego kształtu swojej twórczości pozostali w granicach wskazanych przez tradycję literacką rodzajów. U Chestertona zaś pod powiewem natchnienia dziennikarskiego nic nie pozostało tem czem było: ani poezja, ani powieść, ani komedja, ani krytyka literacka, ani — jak jeszcze zo
baczymy — historja. Dziennikarstwo, tę najpospolitszą i najbardziej spospolitowaną dziś formę powszedniej pracy piórem, w osobie Chestertona oglądamy i podzi
wiamy w stanie najszczytniejszego wyniesienia, w stanie najdoskonalszej kwintesencji, w jakiej je dotychczas może w oałem piśmiennictwie świata nowoczesnego nie widziano. A podstawą tego jedynego fenomenu jest po- prostu fakt, że Chesterton wymarzone zalety idealnego dziennikarza posiada w najwyższym stopniu: a więc akrobatyczną iście obrotność dowcipu i słowa, cudowną łatwość znajdywania coraz nowych form dla swych pomysłów, wiecznie żywą wszechstronność zaintereso
wań, lotną fantazję, co zewsząd jak powój oplata rzeczy
wistość, wreszcie promienny humor, który ratuje od doktrynerstwa, od niedorzeczności, od nietaktu, jako zaś warunek podstawowy humoru zdolność do uczucia, zmysł społeczny, słowem ludzkość w najlepszem znacze
niu tego wyrazu.
Poza tem wszystkiem zaś i ponad tem: idee, bez których publicysta jest tylko „jako miedź brzęcząca i jako cymbał brzmiący1*.
Jakaż jest treść ideowa tego posłannictwa, które nasz „dziennikarz na Olimpie11 w postaci istnego gradu swych tomików rzuca z tych wysokości współczesnemu światu?
I tu zrazu równie trudno znaleźć odpowiedź, jak przy szukaniu określenia Chestertona jako pisarza.
Trudno przedewszystkiem dlatego, że bezustanna gra barw jego dowcipu często dochodzi' do granic bezcelowej zabawy. Niewątpliwie manjerą już nazwać trzeba styl takich igraszek, jak owe niedawne „Tales of the Long Bow“ (1925), w których żart wciąż na nowo polega na tem, iż przedsięwzięcia przysłowiono niemożliwe — jak
„zjeść swój kapelusz11, „podpalić Tamizę11, „uczyć świnie latać11 — są z całym rozmachem traktowane dosłownie, ad maiorem gloriam romantycznej prawdy iluzji przeciw trzeźwemu fałszowi codziennej rzeczywistości.
Ale to tylko wyjątkowe momenty przesady. W rze
czywistości Chesterton jest jako ów żongler — wojownik Tailleler, co, śpiewając dumę o Rolandzie i bawiąc się podrzucaniem miecza, jechał w śmiertelny bój pod Hastings. Chesterton w wszystkiem, co tak żartobliwie pisze, niemniej stale poważne ma myśli i cele, jak drugi najniestrudzeńszy kpiarz Bernard Shaw, o którym Chesterton właśnie tak wnikliwą napisał książkę.
Drugiem źródłem trudności — to nietylko gadki i kuglarstwa Taillefera, ale sama już jego wojowniczość.
0 co się bić może, kto tak walczy ze wszystkiem? Nie
nawidzi socjalizmu, ale przeklina kapitalizm; nienawidzi także imperjalizmu, ale niemniej wstrętne mu są frazesy internacjonalizmu. Czyż nie jest pesymistą z gruntu, kto w swej uprzemysłowionej ojczyźnie tak stanowczo widzi piekło, że nie życzy poległym na wojnie, by mogli z grobów powstać i na nią spoglądać? Czyż może kochać Anglję, kto tak wciąż złorzeczy jej bankierskolichwiar- skiej cywilizacji? Wszakże to Chesterton w czasie naj
większej popularności szowinistycznych uniesień Kiplinga rozpoczynał swą karjerę pisarską pod znakiem protestu przeciw okrucieństwom popełnianym na Boerach. Wszak
że on w pierwszym roku wojny światowej, gdy ze strony niemieckiej rozległo się hasło „Gott strafe England!11 — w sensacyjnej książce „Zbrodnie Anglji11 („The Crimes of England11) napiętnował imperjalistyczne grzechy Wielkiej Brytanji sam jak najdobitniej, nie szczędząc szczególnie jaskrawych słów potępienia polityce angiel
skiej w Irlandji.
Ale tego zawziętego czarnowidza znamy przecież skądinąd jako najsłoneczniejszego optymistę, jaki za
jaśniał w literaturze angielskiej od czasów Dickensa. Ten wrpg imperjalizmu kocha do bałwochwalstwa piękną, zieloną starą Anglję w idyllicznej krasie jej sielskiej przyrody, kocha do zapamiętania jej dzielny lud 1 śpiewa hymn osobny na cześć milczących bohaterstw jego historji. Corruptio optima pessima: to zasada, co każe mu narzekać na „zniemczenie Anglji11 w ostatnich
dwóch stuleciach, co każe mu lżyć kupców-hurtowników_, fabrykantów, a wielbić stare karczmy, chłopskie folwarki i rzemieślnicze warsztaty.
Chesterton socjalistą nie jest; ale goręcej od nie
jednego socjalisty ukochał cierpiące, upośledzone ma,sy, i radykalniejsze od socjalistów zaleca środki społecznego zbawienia w tych czasopismach „New Witness“ i „G. K ’s Weekly11, których kolejno jest duszą. „Dziś możemy uniknąć socjalizmu tylko przez przemianę równie ogromną, jak sam socjalizm. Jeżeli mamy uratować własność, musimy na nowo rozdzielić własność, prawie tak srogo i doraźnie jak rewolucja francuska11. Oto słowa z jednej z typowych jego książek.
Chesterton nie jest liberałem starego typu, bo libera
lizm wszakże, ze swemi ideałami nieograniczonej wolnej konkurencji, doprowadził do potworności dzisiejszego kapitalizmu. Ale Chesterton ideał liberałów — wolność
— kocha goręcej od niejednego liberała, i prawdziwej wolności — a więc przedewszystkiem także wolności gospodarczej — pragnie całem sercem dla tego „małego człowieka", który dziś jest bezwolnem kółkiem w me
chanizmie ekonomicznym, jest uniformowanym pionkiem w coraz bardziej „standardyzującym“ się świecie społecz
nym.
Chesterton — wielki humorysta, pełen sentymentu . i sentymentów, — nie jest i nie może być racjonalistą, boć tyranja racjonalizmu zaczęła wytrawiać ze świata w XIX w. jego romantyczną duszę. Ale nie jest też Chesterton — mimo wszelkich pozorów — romantycz
nym fantastą, Przesady fanatyka zawsze jak ognia unika: niczego przecież tak zapalczywym nie jest wro
giem w _ swej prozie, a także w licznych wierszach, jak
— prohibicji. Od popadania w ostateczności chroni go nietylko boski dar humoru, ale przedewszystkiem bezcenne brytyjskie dziedzictwo zdrowego sensu. Ten Don Kiszot jest „Don Kiszotem chłopskiego rozumu1*, jak go się ośmieliłem kiedyś w jego obecności nazwać.
To też goręcej od liberałów kochając, jak się rzekło, ideał wolności osobistej, z drugiej strony bardziej sta
nowczo od samych socjalistów wyznaje przekonania 0 potrzebie wskrzeszenia autorytetu w dobie dzisiejszej.
1 po wskrzeszony autorytet sięga w głąb historji, do średnich wieków: siłą fundamentalną autorytetu zachwyca go ich kultura. Pisząc krótką historję Anglji, w dziejach jej od renesansu i reformacji widzi niemal już same tylko ekscentryczne aberacje.
Tą drogą, — podobną jak przed nim Newman — dotarł Chesterton do katolicyzmu. Jak Newman w „Apo- l°gji“, tak Chesterton wykreślił swoją doń pielgrzymkę
w pismach autobiograficznych: w „Heretykach" od strony negatywnej, w formie krytyki typów odmiennych, w „Ortodoksji" od strony pozytywnej, by wreszcie w „Kuli i krzyżu" dać syntezę osiągniętych już wtedy (1910) niemal ż zupełną jasnością wyników.
Na łono kościoła katolickiego przeszedł Chesterton formalnie dopiero po wojnie. Ale gdy raz twardo na jego gruncie stanął, okazało się, jak dalece była to zawsze
„anima naturaliter Christiania": okazało się, że religja, jak od początku podświadomie była, tak teraz już na zawsze być musi, słońcem jego świata duchowego. Więc w „Świętym Franciszku z Assyżu" (1924) tworzy naj
rzewniejszą, może najgłębszą swą książkę. Ale i tu nie opuszcza go dziennikarski zmysł dla aktualności, ta stała cecha jego umysłu: na największym z przykładów historycznych to nadewszystko wykazać usiłuje, że właściwy średniowieczu zmysł społeczny, gdy w swej najczystszej esencji gorzeje w sercu jednostki jako franciszkański ogień miłości, — jako indywidualna cząstka dantejskiego „1’amor chi muove il sol e 1’altre Stelle", — jest na dziś i na zawsze dla społeczności zbawieniem a dla pojedyńczego człowieka prawdziwą wolnością i prawdziwem szczęściem.
Religja teraz dzierży władzę niemal nieograniczoną nad natchnieniami tego pisarza. Gdy w jednej z najnow
szych swych książek, „Wiecznotrwały człowiek" („The Everlasting Man“), nawiązuje do operetkowego procesu o darwinizm w Dayton w Ameryce i chce poważnie wystąpić przeciw bałwochwalcom teorji ewolucji, widzi w” historji nadewszystko dwa wielkie cuda, których żadna ewolucja nie wytłumaczy: pojawienie się czło
wieka i żywot Chrystusa. Gdy w tej książce głośnemu
„Zarysowi historji powszechnej" Wellsa usiłuje prze
ciwstawić własną syntezę historjozoficzną, okresy dzie
jów ludzkości w erze chrześcijańskiej same już mu się układają według wielkich ruchów ideowych, które kolejno, jak fale, i wszystkie jednakowo bezsilnie, biły 0 wiekuistą opokę chrześcijaństwa: arjanizm, nauka albigens,ów, sceptycyzm odrodzenia, filozofja encyklo
pedystów i ewolucjonizm . . .
Tak to z młodego absolwenta „Slade School", który w zaraniu naszego stulecia ołówek rysownika zamienił na pióro dziennikarza i rychło obok Hilarego Belloc 1 Maksa Beerbohm zasłynął jako „jeden z trzech naj
dowcipniejszych ludzi Londynu", wyrósł „wesołek"
największej miary w literaturze dni dzisiejszych, dziś już, jak uwielbiany przezeń święty Franciszek, „wesołek Boży" — ioculator D el R O M A N D Y B O S K I
U
.
‘r-UMi QŻ$}:'rl:,Z;'d-;'\ - ą':
""' "-i H y y ’/«m4 >|S ^
.
r>!i V, :r L".
■i i Willi
(rą /} ’«
<?& -‘ł/m i/KHn
fipś$ !- S -i* J M S Ś
\4 ‘us.ń
R o z d z i a ł I.
Wykład o gospodach.
Morze lśniło pociągającą, blado zieloną barw ą, a wieczór słodkiem swojem dotknięciem muskał popołudnie, gdy młoda kobieta o ciemnych włosach odziana w artystycznie udrapowany strój koloru miedzi przechadzała się pozornie obojętnie po pro
menadzie miejscowości Pebbleswick, wlokąc za sobą parasolkę. Od czasu do czasu rzucała ona spojrzenia na fale z tej samej racji z jakiej czyniły to inne młode kobiety od początku świata.
Horyzont atoli wolny był zupełnie, żaden żagiel nie psuł toni morskiej. Na wybrzeżu u krańca deptaka pozostały niedobitki poprzedniej ciżby.
Murzyni i socjaliści, klowni i duchowni tłoczyli się dokoła przygodnych mówców, starczyło iż na chwilę zatrzymywał się tu ktośkolwiek, dajm y na to goniec obładowany pudełkami z tektury, a legjon próżniaków otaczał go natychm iast w oczekiwaniu, że dowie się, do czego są przeznaczone. W pobliżu sterczał jego
mość w wysokim kapeluszu z olbrzymią biblją i żoną niskiego wzrostu, która w milczeniu stała obok niego, podczas gdy wymachiwał zaciśniętemi pięściami, rozwodząc się nad jakąś ważną kwestją. Inny młodzieniec z wieńcem marchewek dokoła kapelusza poświęcał swoje wywody p o
13
myślności publicznej, wypowiadał przeróżne bred
nie, zaś przed nim leżała większa sumka pieniędzy, aniżeli przed innymi.
Gdzieindziej szła procesja dziecinna prowadzona przez chłopca wywijającego m ałą, drewnianą szablą, ówdzie rozwścieczony ateista zastanawiał się nad tajniam i inkwizycji hiszpańskiej. Ustrojony w czerwoną kokardkę wołał „hipokryci", a rzucano mu pieniądze — „ofiary i tchórze“ — darzono go jeszcze bardziej.
Pośrodku, pomiędzy ateistami a procesją dzie
cięcą usadowił się staruszek o dziwnym wyglądzie, z dużym, zielonym parasolem. Twarz miał opaloną i zmarszczoną nakształt orzecha włoskiego, nos semicki, brodę czarną kształtu klina.
Młoda kobieta nie spotkała go dotąd, był jeszcze jednym okazem szalbierzy. Należała do osób, u któ
rych właściwy zmysł humoru kojarzyć się zwykł z pewną wrodzoną skłonnością do melancholji. Za
w ahała się przez chwilę, poczem oparta o poręcz zaczęła słuchać.
Przeszły dobre cztery minuty, zanim zdołała podchwycić coś nie coś z tego, co praw ił mówca.
Posługiwał się angielskim, ale tak cudacznie akcentował wyrazy, że myślała, iż wyraża się własnem wschodniem jakiemś narzeczem. Dźwięki były niesłychanie dziwaczne, stopniowo jednakże panienka przyzwyczajała się do owego djalektu i poczęła rozróżniać słowa, które jednakże często ulatywały, zanim zdołała sobie zdać sprawę, jaki m ają związek z wygłaszanem zdaniem. W danym wypadku dochodziła do wniosku, że chodzi tu jakoby o specjalną teorję cywilizacji angielskiej,
która podobno ufundowaną została przez turków, a może przez saracenów, po ich zwycięstwach w czasie wojen krzyżowych. Był zdania, że anglicy niebawem zsolidaryzują się z ich punktem widze
nia, a rozwój towarzystw wstrzemięźliwości, zwłaszcza abstynencję pod względem używania napojów wyskokowych przytaczał jako probierz wygłaszanych zapatrywań. „Patrzcie, wołał wywi
jając zgiętym, żółtym palcem, — patrzcie na wasze gospody, na karczmy, o których wspominacie w waszych księgach. One zrazu nie były na to przeznaczone, aby sprzedawać alkoholowy napój chrześcijański. Zadaniem ich była sprzedaż nie alkoholowego napoju islamu. Są to nazwy wschod
nie, nazwy azjatyckie. Że wspomnę tu o słynnym zajeździe, do którego zdążają omnibusy nasze na wędrówkach. Określenie jego Słoń i Zamek. Miano li to angielskie? Nie, azjatyckie raczej! Odpowiecie mi, że zamki są w Anglji i zgodzę się na to. Naprzy- kład Zamek Windsorski. Lecz gdzie — wołał z przejęciem, wywijając zielonym parasolem, któ
rym niemal że trącał dziewczynę pod wpływem dzikiego oratorskiego zapału — gdzież jest Słoń Windsorski. Przeszukałem cały park windsorski, a słonia ani śladu.“ Czarnowłose dziewczę uśmie
chnęło się skore do myśli, że człowiek ten lepszym jest od innych. Zgodnie z dziwacznym systemem opłacania konkurujących ze sobą przedstawicieli religji panujących w miejscowościach kąpielowych rzuciła dwuszylingową monetę do okrągłej mie
dzianej miseczki, stojącej poza nim. Staruszek w czerwonym fezie w poważnem skupieniu zdawał się wcale na to nie zwracać uwagi, lecz w dalszym
15
ciągu prowadził z ożywieniem swoje niedość jasne wywody. W tej okolicy, mówił, m am y karczmę pod nazw ą „Buldog“ . Jakże jednak można skojarzyć buldoga z nastrojem świątecznego lokalu. Kto myśli o buldogu w ogrodach rozkoszy? Skąd przyszłoby nam o nim wspominać, gdy spoglądamy n a hoże jak tulipany dziewoje, kiedy tańczą lub wchłaniają skrzące się sorbety. W y sami przyjaciele moi rzą
dzicie się przysłowiem, — tu rozejrzał się dokoła z trjumfem, jak gdyby m iał przed sobą niesłychany zastęp publiczności, — że w sklepie z porcelaną buldog tylko zawadą być może. To samo dotyczy sklepu z trunkam i, to rzecz prosta! Zatknął parasol głęboko w piachu i założywszy jeden palec o drugi, niby człowiek, który nareszcie przystępuje do rzeczy
— wołał. — Jasne to jak słońce, jasne jak słońce w południe, że wyraz buldog, który w sobie nie m a nic zgoła kojącego i powabnego jest tylko ska
żeniem innego, będącego odbiciem wrażeń roz
kosznych. Nie mówię tu o buldogu, a o bulbnl!
Bul — buldog — bul-bul identyfikuje gulnięcie- gulgul! Głos jego zagrzmiał niby trąba — dłonie rozwarły się jak wachlarze tropikalnych drzew palmowych. W yczerpany tym wielkim efektem,
oparł się na parasolu.
Takie same ślady azjatyckiej nomenklatury za
uważycie w nazwach wszystkich angielskich szyn
ków, znajdziecie, jestem tego pewny, we wszelkich terminach zespolonych z uciechą i wytchnieniem.
Ot naprzykład drodzy przyjaciele, nazwa owego zdradliwego trunku, nadająca moc waszym napo
jom jest wyrazem arabskim „alkohol". To rzecz oczy
wista, składa się bowiem z arabskiego przedimku
„al“, jak w wyrazie Alhambra, algiebra. Nie na tem koniec, przedimek „al“ spotykamy w innych jeszcze wyrazach codziennego użytku, nadewszystko zaś w najbardziej uroczystym dniu świątecznym w samo Boże Narodzenie, gdy tak ściśle zespoleni jesteście z waszą religją, cóż mówicie: „Proszę o kawałek Francji, kawałek Hiszpanji, kawałek Szkocji?" Nie! Dźwięk tego przeczenia w ustach mówcy potoczył się niby beczenie owcy, poczem kończył: Mówicie: Proszę o kawałek indyczki. Ja k wiadomo zaś nazwa Indji kojarzy się poniekąd z Turcją i ojczyzną Proroka.
I raz jeszcze z przejęciem wyciągnął dłonie swoje na wschód i zachód i odwołał się do nieba i ziemi.
Panienka objęła uśmiechniętem spojrzeniem szma
ragdową smugę morza, rozciągającą się na hory
zoncie, poczem ręce odziane w szare rękawiczki łagodnie przysunęła do siebie, jak gdyby błaga
jąc go, by zamilkł. Lecz niski staruszek w fezie dalekim był od tego.
— Niezawodnie zarzucisz mi pani, zarzucisz . . .
— O, nie, nie — szepnęła młoda kobieta z ro
dzajem marzycielskiego zapatrzenia, nie zaprzeczam, nie zaprzeczam bynajmniej.
— Przekonywać mnie zechcesz — ciągnął dalej prelegient — przekonywać mnie zechcesz, powtó
rzył, że pewne karczmy nazwane są wedle waszych narodowych wierzeń. Wskażesz mi, że „Złoty Krzyż" wznosi się naprzeciwko „Serdecznego Krzy
ża", poczem natykam y się na Królewski Krzyż, Krzyż Gerarda i inne liczne krzyże, które znaj
dujemy w Londynie i jego okolicach. Ale winnaś pamiętać — tu zwrócił zielony swój parasol do
2 C h e sterto n : L atająca Gospoda.
17
dziewczęcia z groźbą niejako, że oprócz tego są tu liczne półksiężyce. Duński półksiężyc, Świętego Marka, Świętego Jerzego, Półksiężyc Grosvenoru, Mornigtonu, Regent-parku,, a nawet Półksiężyc królewski". Wybaczcie, nie koniec na tem, wszak istnieje Półksiężyc Pełkam u. Jak więc widzisz wszędzie oddają cześć świętemu symbolowi religji Proroka i w porównaniu z liczną siecią półksięży
ców, których skąpe dałem tu przykłady, cóż zna
czy poczet krzyży?
Wobec zbliżającej się chwili posiłku, tłumy na plaży się rozpierzchły i wraz z nadejściem wieczoru coraz większa jasność rozpościerała się na zacho
dzie, aż słońce schowało się poza bladą toń morską i przeświecało przez nią, niby po przez ścianę cien
kiego, zielonego szkła. Przezroczystość nieba i mo
rza zdawała się być dla dziewczęcia romansem i tragedją, aluzją błyszczącej beznadziejności. Fale skrzące się miljonami szmaragdowych lśnień od
pływały wolno wraz z zachodzącem słońcem, rzeka jednakże niedorzeczności ludzkiej roztaczała b ał
wany swoje, torując im bieg po wszystkie wieki.
— Nie będę ani na chwilę upierał się przy tem, -— głosił dalej staruszek, że nie natkniemy się na trudność w tym kierunku, to jest, że wszystkie przytoczone przezemnie przykłady będą tak samo bez zarzutu jak wyłuszczone powyżej. Przedstaw ia
ją one nieprzezwyciężone trudności, jeżeli choćby wspomnę o „Głowie Saracena", która niewątpliwie jest korupcją historycznej prawdy. Opodal naprzy- kład jest szynkownia „Pod Starym Okrętem".
Oczy dziewczęcia wpatrzone w horyzont nagle zawisły nieruchome, rumieniec zalał jej twarzycz
kę. Wybrzeże było niemal puste, ateiści świecili nieobecnością na równi z ich Bogiem, ci co pragnęli się dowiedzieć co zawierają tekturowe pudełka nie zaspokoiwszy swojej ciekawości udali się na her
batę. Młoda kobieta silniej przytuliła się do barjery, lica jej ożywiły się, podczas gdy ciało zostało po
niekąd nieruchome.
— Należy przypuścić, beczał w dalszym ciągu staruszek z zielonym parasolem, że niema literal
nie żadnego śladu nomenklatury azjatyckiej w wy
razach dawnego pochodzenia ,,Stary Okręt“. Lecz naw et tutaj badacz natknąć się może na niezbite dowody. Właściciel „Starego Okrętu11, niejaki pan Pump udzielił mi bliższych informacyj.
Wargi dziewczęcia zadrgały.
— Biedny, stary Hump, westchnęła, o mało, a byłabym zapomniała o nim. Być może, że jest tak zmęczony jak i ja. Sądzę, że niedorzeczność jego nie sięga tak daleko istotnie.
— Powiedział mi —- ciągnął dalej człowiek w fezie, że karczma nazw aną została przez jego przyjaciela Irlandczyka, który był kapitanem w brytyjskiej flocie królewskiej, lecz zrezygnował ze swego stanowiska, oburzony postępowaniem względem Irlandji. Opuściwszy służbę zachował jednakże jeszcze dość zabobonu m arynarzy za
chodu, aby żywić pragnienie, by przyjaciel oberżę swoją nazw ał wedle starego jego okrętu, ponieważ jednak miano to brzmiało „Połączone Królestwo1'...
Słuchaczka podniosła głowę i dźwięcznym gło
sem, który metalicznie rozbrzmiał wśród samotni wybrzeża, zapytała:
19
— Czy możesz mi wymienić nazwisko kapitana'?
Stary gentleman podskoczył, zmrużył oczy i ździwił się, niby strwożona sowa. Perorując całemi godzinami, jak gdyby m iał liczną przed sobą publiczność, nagle w ydał się nader zakłopo
tany widząc, że posiada jedną tylko słuchaczkę, zwłaszcza, że teraz prócz mew byli jedynemi ży- wemi istotami wśród całej rozciągłości wybrzeża.
Zachodzące ostatecznie słońce rozbijało się na krwawe promienie, niby malinowa pomarańcza, a purpurowe lśnienia sięgały aż ku skłonom nie
bieskim. Nagle, oślepiające blaski zatuszowały barw ę czerwonego fezu i zielonego parasola, ciemna atoli postać człowiecza odbijała się wyraźnie na tle morza i zachodu, zawsze ta sama, jakkolwiek mówca zdawał się bardziej wzburzonym, aniżeli dotąd.
— Nazwisko kapitana, — powtórzył, — zdaje mi się, że brzmi ono Dalroy. Lecz na co chcę zwrócić uwagę i położyć nacisk, to n a to, że tutaj znowu badacz praw dy natrafi na kojarzenie się idei. W ytłómaczył mi p a n Pum p, że nie przeista
czał radykalnie tego miejsca uciech, wobec zgóry uplanowanego powrotu kapitana, który jak się zdaje przyjął ponownie miejsce w marynarce, lecz opuścił już służbę. A teraz uważajcie przyjaciele, mówił dalej zwrócony do mew, że i tu łańcuch logiczny ciągnie się nieprzerwanie. Ostatnie wyrazy skierowane były pod adresem ptactwa, bowiem młoda dama wpatrzona zrazu w niego zesztywnia
łemu oczami i oparta ciężko o balustradę, nagle odwróciła się i zniknęła w półcieniu. Gdy odgłos jej kroków zamilkł w oddali nie słychać było żad-
nyeh zgoła szmerów prócz potężnego szumu morza, oderwanego krzyku mew i niemilknących dźwię
ków monologu.
— Zapamiętajcie to sobie wszyscy, wrzeszczał starzec w dalszym ciągu, wym achując zielonym parasolem tak gwałtownie, że ów rozwarł się niby rozpostarta flaga, poczem dopiero zatknął go głę
boko w piasku, na którym ojcowie jego niejedno
krotnie rozstawiali swoje namioty, — miarkujcie, tak m iarkujcie ów fakt iście cudowny, że gdy przez jakiś czas byłem zdziwiony, zaambarasowany, krótko mówiąc zaskoczony zupełnym brakiem wskazówek, co do wpływu Wschodu n a nazwę
„Stary Okręt“ i starałem się dociec z jakiego kraju kapitan powrócił, pan Pum p rzekł do mnie uro
czyście: On wraca z Turcji! Słyszycie, z Turcji, z kraju naszej religji, Ale choć są tacy, co twierdzą, że to nie nasz kraj, co to kogo obchodzi skąd przy
chodzimy, byle byśmy byli zwiastunami raju.
Pędzimy cwałem i nie m am y czasu się zatrzymać, ale to co nosimy, to credo nasze, które wy szumne- mi waszemi wyrazami określacie jako dziewiczość rozumu ludzkiego, a które głosi, że żaden człowiek nie może być wyniesiony pooad Proroka i winien uznawać jedność Bożą.
I znowu szeroko rozłożył ramiona, jak gdyby zwrócony do licznego nader zgromadzenia sam jeden na ciemnem wybrzeżu morskiem.
R o z d z i a ł II.
Ogołocenie wyspy oliwnej.
Olbrzymie wody niby smok, wijące się dokoła świata i nib y kameleon zmieniające swe barwy,
21
były blado zielone, gdy zmywały brzegi Pebbles- wicku, a mocno niebieskie w pobliżu Wysp Joń- skich. Jedna z niezliczonych wysepek tej grupy, właściwiej mówiąc biała, płaska skała wśród lazurowej przestrzeni, znaną była jako „W yspa 01iwna“, nie tyle dlatego, że obfitowała w wege
tację tej kategorji, lecz że dzięki kaprysow i gruntu, czy też klimatu, wystrzeliły tam z ziemi trzy drzewa oliwne, osiągając niezwykłą wyso
kość. Nawet wśród upalnych stron południa krzew oliwny nie dochodzi do większego rozwoju, aniżeli przeciętne wątłe drzewko, trzy jednakże krzaki, które tu wyrosły niby zwiastuny bezpłod
nego miejsca z łatwością mogłyby być poczytane za um iarkow anej wysokości sosny lub modrzewie północy, gdyby kształt ich tem u nie przeczył.
Tak więc miejsce to było zespolone z legiendą grecką o Pallas Atenie, patronce oliw, całe morze bowiem ożywiał bajeczny m it Hellady, a z płaskowzgórza m armurów ułożonych u ich stóp wyłaniał się jak gdyby szary zarys Itaki.
Na wyspie pod drzewam i n a otwartej przestrzeni stał stół zarzucony papieram i i przyboram i do pisania. Przy stole siedziało czterech ludzi, dwaj z nich nosili uniformy, dwaj inni odświętne u b ra nia. W głębi stała grupa um undurow anych m ęż
czyzn, a poza nimi na m orzu ciągnął się łańcuch dwóch czy też trzech statków wojennych w spo
czynku. Pokój bowiem udziałem był Europy.
W łaśnie spełzł na niczem jeden z wielu bez
owocnych wysiłków celem złam ania Turcji i uwolnienia z pod jej jarzm a drobnych chrze
ścijańskich plemion. W ostatnich fazach owego
konfliktu mnóstwo było mityngów, a drobne na
rody kolejno dawały za wygranę w walce o nie
podległość — może dlatego, że państw a silniejsze zniewoliły je do uległości. Zainteresowanie się tą kw estją ograniczało się obecnie do czterech mo
carstw, bowiem potęgi europejskie zgadzały się n a punkcie konieczności pokoju z T urcją i rade były, że mogą ostateczne układy powierzyć Anglji i Niemcom. W ypływa stąd jasno, że przedstawiciel sułtana był tu obecny, a także i zastępca zdecydowanego jego wroga. Jedno bowiem drobne państewko ciągle na nowo nastaw ało n a wojnę, miesiąc po miesiącu z upo
rem uwieńczonym chwilowem powodzeniem i przez dziewięć dni z rzędu w zdumienie ludz
kość wprawiało. Książę wątpliwego pochodze
nia, odnosił na Wschodzie i na morzu Śródziem- nem zwycięstwa, które okazały się godne po
rów nania zespolonego z m ianem wysp.
Poeci zapytywali się, czyli to Odysseusz wrócił raz jeszcze na ten świat, patrjoci greccy, zmu
szeni do złożenia oręża, radzi byliby się chełpić, że w żyłach nowego bohaterskiego domu królew
skiego płynie krew heleńska. T ak więc z pewnego rodzaju rozczarowaniem dowiedział się nareszcie ogół, że dom niemany potom ek Ulyssesa jest zuchw ałym aw anturnikiem irlandzkim i nazywa się P atry k Dalroy. W ieść niosła, że służył we flocie angielskiej i w plątany w intrygę skutkiem manifestowanych sym patyj fenickich, zrezygno
wać m usiał ze swoich zamiarów. Odtąd był świadkiem różnorodnych przygód i rad wpędzał siebie i innych w położenie krytyczne, a czynił to
23
z niezwykłym cynizmem i rom antyzm em za
razem.
Rozumie się, że w drobnem królestwie swojem jednocześnie sprawował godność gienerała, admi
rała, sekretarza spraw zagranicznych i am basa
dora, lecz zawsze był gotów spełnić życzenie n a
rodu co do pokoju i wojny i pod wpływem też pragnień swoich poddanych ostatnio złożył miecz.
Utarte jest twierdzenie, że we współczesnych urządzeniach m ilitarnych siła m uskularna jest bezwartościową, ten punkt widzenia atoli jest przesadny i niezgodny z praw dą. W walkach, jak naprzykład w w ojnach pobliskiego W schodu, gdzie ludność słabo jest uzbrojoną, a napaść rzeczą zwykłą, dowódca, który potrafi bronić frontu, istotną i bezw arunkow ą posiada prze
wagę.
Tegoż zdania był lord Ivywood, m inister an gielski, który drobiazgowo wykazywał królowi Patrykowi bezzwględną wyższość lekkich tu
reckich strzelb polowych, a król Itaki, potakując zatknął je pod pachę i um knął ze zdobyczą.
O nieobecności P atry k a przekonał się jeden z n a j
większych wojowników tureckich, okrutny Oman Pasza, zarówno słynny ze swojej odwagi na polu bitwy, jak i okrucieństw a podczas pokoju — on, który nosił na czole swojem znamię blizny za
danej bronią P atry k a po trzygodzinnej walce śmiertelnej, a która to rana, trzeba wyznać, by
najm niej nie spraw iała m u wstydu, ani też nie wywoływała gniewu, bowiem Turek jest zawsze chętny takiej zabawy. Jego zręczność bojowa nie zakwestjonowaną też została przez pana H arta,
finansowego przyjaciela m inistra niemieckiego.
Patryk bowiem zapytawszy poprzednio bankiera, jakie mianowicie okno frontowe podług niego winno być zburzone, zmierzył do jego sypialni na pierwszem piętrze z tak ą akuratnością, że wypalił na łóżko, gdzie jegomość znajdow ał się w pozycji, sprzeciwiającej się wszelkim zabiegom lekarskim .
Lecz z tego co powiedziane nie wynika, że jeden silny m ąż irlandzki może zwalczyć całą Europę, tak więc Dalroy przybył tu z rezygnacją i z hum orem przedstaw iał w arunki dyktowane m u przez przybraną ojczyznę. W yrzekł się nawet przyjem ności powalenia na ziemię dyplomatów, do czego posiadał dostateczne w arunki, m iano
wicie siłę i chęci, doszedł bowiem do przekona
nia, że na rów ni z nim spełniają jedynie dane im polecenia. Ociężały i zaspany siedział przy m a
łym stoliku odziany w biało zielony m undur floty Itakskiej, stworzonej przez siebie, spraw iał też wrażenie monstrualnej bryły człowieczej z byczą szyją i byczemi oczami, nad któremi sterczały rude kosmyki włosów i strzelały tak zamaszyście z po
wierzchni czaszki, że zdawało się, iż głowa jego się pali, jak to nawet określił ktoś z obecnych.
Dominującą osobą zebrania był wielki Oman Pasza, o poważnem obliczu stra\vion'em surowością wojny, zarost zaś jego zdawał się być raczej spo
pielały przez błyskawice, aniżeli zbielony wiekiem.
Na głowie nosił czerwony fez, zaś pomiędzy fezem i wąsami widniała szrama, na którą król Itaki nie patrzył. Co do oczu jego, te pozbawione były wy
razu.
25
Lord Ivywood, minister angielski uchodził za najprzystojniejszego mężczyznę w Anglji, tylko za
rost jego i cera pozbawione niemal barw y sprawiały, że wobec błękitnego morza czynił wrażenie m ar
murowej statuy, bez zarzutu pod względem linji, o cieniach szaro białych. Zależało to jedynie od gry świateł czy włosy jego były ciemno srebrne, czy też kasztanowate, a lśniąca m aska nie zmieniała się nigdy co do koloru i wyrazu. Znany jako mówca poprzedniego parlamentu młodym był stosunkowo i choć czynił wrażenie swoją pięknością, twarz jego pozostawała m artwą, nawet gdy usta poruszały się żywo. Miał on pewne zastarzałe nawyknienia, zapoczątkowane w parla
mentach, wstawał raz po raz niby w senacie, gdy się zwracał do trzech jedynie towarzyszy samo
tnych na skale, wśród bezmiaru oceanu.
Przy tem wszystkiem wydawał się bardziej samodzielnym w przeciwstawieniu do mężczyzny siedzącego obok niego, który nie odzywał się żadnem słówkiem, lecz którego twarz zdawała się mówić za niego. Tą osobą był dr. Gluck minister niemiecki, o licach nie giermańskich. Tw arz jego przypominała starannie kolorowaną fotografję, a zmieniała się niby kinematograf, szkarłatne zaś wargi nie po
ruszały się niemal. Oczy barw y migdałów rzucały opalowe blaski, czarne, lekko zakręcone wąsiki podnosiły się ciągle n a nowo nakształt węża, zaś usta nie wydawały żadnego dźwięku.
Teraz podał jakiś dokument Ivy woodowi, a gdy lord sięgnął po szkła, aby pismo odczytać, zdało się, że się zestarzał o lat dziesięć conajmniej.
Skrypt zawierał naszkicowany zlekka zbiór pa
ragrafów, które jako ustalone, obowiązywały na tej konferencji, Pierwszy brzmiał jak następuje:
„Ambasador Itaki żąda, aby dziewczęta wzięte do haremu po zaborze Pylosu przywrócone zostały rodzinom. — Na to jednakże przyzwolić nie mo’
żerny, — dodał powstając, a głos jego piękny i do
nośny oszałamiał każdego, kto głosu tego jeszcze nie znał.
— Panowie, ekscelencje, — dowodził, — mąż stanu, którego politycznym dążnościom bezwarun
kowo przyklaskuję, lecz którego stanowisko histo
ryczne jest dla mnie niezrozumiałe, oswoił was z ideą pokoju zawartego z honorem. Lecz gdy mamy święcić przymierze pomiędzy tak wybitnymi ryce
rzami, jak Omanem Paszą i jego królewską mością władcą Itaki, sądzę, że rzec możemy, iż to jest pokój uwieńczony chwałą."
Przerw ał na chwilę, lecz mowa jego wypowie
dziana była z taką siłą, że milczące morze i skały zdawały się drgać nieustającym oklaskiem.
— O ile mi się zdaje, — ciągnął dalej, — oży
wieni jesteśmy jedną wspólną myślą, bez wzglę
du na różnice zdań głoszonych przez długie i nużące miesiące układów, jedno tylko powoduje nam i dążenie, aby pokój ten tak pełnym był jak walka!
Raz jeszcze zatrzymał się na chwilę, doznając wrażenia, jakoby widmo jakieś odsuwał nie od rąk, a od głów ludzkości, więc ciągnął dalej.
— Przerywając walkę, zaprzestańmy i rąbaniny.
Ustawa ułaskawień, albo innemi słowy amnestja jest niezawodnie na miejscu, gdy tak szczytny po
27
kój pieczętuje tak szczytną wojnę. I jeżeli jako wy
trawny dyplomata mógłbym wam dać wskazówki pod pewnemi względami, to obstawałbym stanowczo przy tem, aby nie zakłócać przyjacielskich węzłów zadzierzgniętych w tym czasie burzliwym.
Może jestem nieco zacofany, lecz sądzę, że kon
flikt na tle wewnętrznego życia rodziny przed
stawia poważne niebezpieczeństwa. Nie będę ież nieliberalnym, gdy pod dawne zwyczaje m uzułm ań
skie podciągnę to, co niewłaściwie podciągnięte zostało pod zwyczaje chrześcijaństwa. Pragną was wmieszać w niebezpieczną utarczkę, bo któż wie
dzieć może — czy kobiety, o których mowa opuściły domy swe z własnej, lub też nie z własnej woli. Nie mogę sobie wyobrazić polemiki bardziej ryzykownej w samem już założeniu, a niewykonalnej w zasa
dzie. Zbiorę się na odwagę i powiem, że jakiekolwiek zło wyrządzone zostało z obu stron, wnętrze domów, śluby, urządzenia rodzinne wielkiego Państw a Ottomańskiego winny pozostać takiemi, jakiemi są obecnie!"
Nikt się nie poruszył pod wpływem tych słów z wyjątkiem Patryka Dalroy, który na chwilę po
łożył dłoń na rękojeści miecza, obejmując wszyst
kich pałającym wzrokiem, poczem ręka jego opa
dła, a głośny śmiech w ydarł m u się z piersi.
Lord Ivywood, nie zw racając na to uwagi, ujął ponownie dokum ent i nałożywszy okulary, pół
głosem odczytywał drugi paragraf. Notę tę nakreś
lił specjalnie dla niego niemiecki minister o licu wybitnie giermańskiem.
— Coote jak i Bernsteinowie nastają, aby Chińczycy pracow ali przy m arm urach, Greków
nie należy obecnie zatrudniać przy kam ienio
łomach. Dlaczego? — kończył lord Ivywood — wszak życzymy sobie, aby fundam entalne zało
żenia, tak jak i rodzina m uzułmańska pozostały n a tym szczeblu, wszak nie zmierzamy do stagna
cji społecznej. Nie powiadam tem samem, że tra dycja Islam u zdolną jest podtrzym ać potrzeby pobliskiego W schodu. Lecz zapytam się wasze ekscelencje, czemu mielibyśmy być tak próżni, by przypuszczać, że jedynym upustem dla po
bliskiego W schodu jest bliski Zachód. Jeżeli po
trzeba nam nowych idei oraz nowej krwi, czy nie jest to naturalniejsze, aby odnieść się do n ajb ar
dziej płodnych cywilizacyj, składających się na siłę Wschodu. Dotąd Azja w Europie, przy
jaciel mój Oman Pasza niechaj wybaczy mi ten krytycyzm , była Azją uzbrojoną — czyż nie wielki czas na to, abyśmy Azję pokoju ujrzeli u nas?
Patryk Dalroy podskoczył. W stał z siedzenia w ten sposób, że uczepiwszy się gałązki oliwnej nad głową, rękę oparł o pień drzewa i zdziwionym wzrokiem objął obecnych.
Zaczynał pojmować, jak bezmiernie bezradną jest wyłącznie siła fizyczna. Mógłby ich wszyst
kich wrzucić do morza, lecz coby tem wskórał?
Znaleźliby się inni zwolennicy partji, którzyby chętnie przeprowadzili dyplom atyczną konfe
rencję w każdym razie dyskredytując przeciw
nika. Wściekły, potrząsnął zwieszającemi się nad nim gałęziami oliwy. Tem samem jednakże nie przeszkodził ani na chwilę lordowi Ivywood, który
29
właśnie odczytywał trzeci punkt pryw atnej rezo
lucji.
„Oman Pasza nastaje na zburzenie winnic.“
Tym razem dyplom ata angielski wypowiedział mowę bardzo słynną, którą niezawodnie odnaj
dziemy w wielu podręcznikach retorycznych i szkolnych. Wygłosił on już był niespełna połowę swojego przemówienia, zanim wściekły i wzbu
rzony Dalroy opanował się dostatecznie, aby śle
dzić za biegiem jego słów.
. . . czyż istotnie nie zawdzięczamy nic, — pra
wił lord, — ruchowi wstrzemięźliwości, pod wpływem którego wielki arabski mistyk odjął pu h ar od ust swoich, czyż nie winni jesteśm y nic zgoła abstynencji dzielnej rasy, owemu nieustan
nem u postowi, którym stwierdzili dostatecznie, jak dalece brzydzą się jadem nęcącego wina?
W naszym wieku społeczeństwa przejrzały, że każde wyznanie dzierży skarby swoje nie dla siebie wyłącznie, że jedna religja dla drugiej tajnią być nie powinna, że wiara wymaga wzajemnego wypowiedzenia się względem drugiej wiary, że jeden kościół przed drugim m ą
drości swoich nie tai. Odwołuję się tu do pobłaż
liwości Omana Paszy, a będąc zdania, że my, dzieci Zachodu wnieśliśmy nieco światła do Isla
mu w kwestji obywatelskiego porządku, z kolei żądam y, aby tenże wniósł pokój do tysięcy do
mostw i zdławił ową klątwę, która krzywi i koślawi cnoty chrześcijańskie. W ojczyźnie mojej wy
zbyto się już poniekąd owych orgij, które zohy
dzały noce najbardziej dostojnych rodzin. P raw o
dawstwo rozwija czynną nader akcję, aby oswo-