• Nie Znaleziono Wyników

Jednostka wykształcona to ta, która uznaje legalność prawa, na-rzucającego jej zachowanie dopuszczalne i akceptowane przez innych, to znaczy zachowanie rozsądne i racjonalne. Ale to tak-że jednostka, która potrafi dostrzec nieprawomocność każdego prawa, które nie nakazuje traktować innych jak siebie samego, na przykład każe uważać podział ludzi na takie czy inne kate-gorie za rzecz normalną.

Patrice Canivez

To, że świat targany jest niesprawiedliwością i przemocą, oczywiste jest dla każdego rozsądnie myślącego człowieka;

a że to właśnie my, jak się wydaje, możemy być powołani, aby temu zaradzić, okazuje się złośliwością losu, jak zauważył kie-dyś Hamlet. A więc pytanie brzmi: Cóż możemy zrobić? Albo formułując je inaczej: Jak być skutecznie rewolucyjnym? Re-wolucja rozumiana jako walka klasowa, jako szturm na Pałac Zimowy, wydaje się mało atrakcyjna dla krajów rozwiniętych, gdyż jej efektem byłoby nowe zło, a nie ma gwarancji, że usu-nie ona to dawne. Nasze demokracje zmierzają do przekształca-nia i ulepszaprzekształca-nia swych instytucji, a nie do ich niszczeprzekształca-nia. Poję-liśmy już lekcję Alberta Camusa, który zauważył, że w polityce to środki świadczą o celu. Ale ta lekcja rozsądku i rozwagi nie

*Podstawą tłumaczenia jest rozdział Elegir la educación cívica z książki F. S a v a t e r a: El valor de elegir. Barcelona, Editorial Ariel, 2003.

może oznaczać pogrążenia się w rezygnacji. Chodzi o to, aby zwalczać zło, nie niszcząc przy tym na ślepo tego, co osiągnę-liśmy w ciągu minionych wieków. Chociaż nie podzielamy pro-stej recepty tych, którzy wierzą, że wystarczy wystrzelać fana-tyków (a przy tym, no cóż, także niewinnych, którzy są wokół nich), aby skończyć z terroryzmem, który nam zagraża, oczy-wiste jest, że trzeba podjąć działania radykalne i dogłębne, aby zdobycze naszej cywilizacji nie były tylko obietnicami bez po-krycia albo wyłącznym udziałem określonych elit. Tak więc drę-czy nas hamletyczna rozterka: od czego rozpocząć tę rewolucję, trudną, ale konieczną? Toteż ja zacząłbym od edukacji.

Oczywiście, mówiąc o edukacji, nie mam na myśli ani ele-mentarnego wykształcenia, ani zwyczajnego przygotowania do wykonywania zawodu w jakiejś dziedzinie, jakkolwiek istotne jest nabywanie takiej wiedzy i umiejętności. Nie chodzi mi na-wet o edukację jako proces zaznajamiania się z najznakomit-szymi osiągnięciami kultury (historii, geografii, sztuk plastycz-nych, literatury, językami obcymi...), chociaż bez tego nie można wyobrazić sobie ukształtowania prawdziwie pełnej osobowo-ści człowieka. Kiedy mówię tu o edukacji, mam na myśli to, co

— z braku lepszego określenia — nazywam edukacją obywa-telską, to znaczy przygotowanie, które pozwala żyć bezkolizyj-nie wśród innych w demokratycznej społeczności, uczestniczyć w cząstkowych decyzjach o sprawach publicznych i mieć zdol-ność odróżniania dobra od zła. Ponieważ nie zaślepiają mnie zbiorowe namiętności, czuję się uprawniony twierdzić, że taka koncepcja edukacji ma wiele wspólnego z filozofią, szczegól-nie dzięki refleksji nad rzeczywistością społeczną i ukierunko-wania na świadome porozumienie. W jednej z ostatnich książek Johna Kennetha Galbraitha czytałem mniej więcej coś takie-go: „Wszystkie współczesne demokracje żyją w ciągłym stra-chu przed władzą ignorantów”. Z tą właśnie obawą i szukaniem sposobów zapobieżenia temu wiąże się edukacja obywatelska.

Jeśli się nie mylę, ignorancja, o której mówi Galbraith, polega nie na braku podstawowej wiedzy albo ścisłych danych na te-mat konkretnych spraw, ale na czymś znacznie głębszym i

prze-de wszystkim bezpośrednio związanym z samym funkcjonowa-niem systemu demokratycznego: nieumiejętnością wyrażania żądań społecznych w sposób zrozumiały dla wspólnoty albo zrozumienia postulatów formułowanych przez innych, blokadą przeszkadzającą formułować własne argumenty lub rozważać argumenty cudze (w mowie czy piśmie), brakiem elementarne-go poczucia praw i obowiązków, które pociąga za sobą — czy wręcz narzuca — życie w społeczeństwie wyzwolonym z pato-logii przynależności plemiennej czy etnicznej. Ten typ ignoran-tów, z których każdy dysponuje prawem głosu, sprzeciwiać się będzie prawdopodobnie niezbędnym reformom wymagającym jakichkolwiek poświęceń i wspierać będzie demagogów obie-cujących im natychmiastowy raj albo radykalne powetowanie sobie swych frustracji kosztem jakiegoś kozła ofiarnego. Praw-dziwy problem demokracji nie polega na zwyczajnym przeciw-stawieniu milczącej większości i głośnej mniejszości nastawio-nej rewindykacyjnie, lecz na dominacji zalewającego nas morza ignorancji. A cóż innego może lepiej służyć rozwiązaniu tego problemu niż edukacja obywatelska?

Amy Gutmann, wybitna teoretyczka edukacji demokratycz-nej, obstaje szczególnie przy przypomnieniu sądu Arystotelesa z jego traktatu o polityce, w którym filozof stwierdza, że „nie po-winien rządzić nikt, kto nie był wcześniej rządzonym”. Chodzi właśnie dokładnie o to: najpierw być rządzonym, to znaczy znać prawo i być posłusznym prawu i legalnej władzy, przyjmować podzielane powszechnie wartości, pobierać praktycznie lekcje sprawiedliwości itd.; to nieodzowny warunek, aby pewnego dnia móc w pełni odpowiedzialnie sprawować władzę. W reżymach autokratycznych i oligarchicznych los rządzących podzielają nieliczni i dlatego w takich społecznościach tylko ci wybrań-cy są przygotowani do kierowania zbiorowością. Ale charakte-rystyczne dla społeczności demokratycznych jest to, że nie ma w nim obywateli przeznaczonych do kierowania i obywateli przeznaczonych do słuchania, lecz wszyscy mogą przemiennie spełniać obie funkcje. Ale oni są obywatelami, gdyż uczestniczą w rządzeniu i aprobują lub zmieniają prawa, którymi rządzi się

4 Dystans…

społeczność. Oczywiście, to zadanie wymaga umiejętności, któ-rych nie można pozostawić w rękach propagandzistów i dema-gogów. Nazywamy „obywatelską” edukację, która przygotowu-je rządzących, to znaczy obywateli optimo iure. W swej książce Być obywatelem angielski profesor Paul Barry Clarke stwier-dza: „Być w pełni obywatelem to znaczy mieć udział zarówno w decydowaniu o swoim własnym życiu, jak i w określaniu pew-nych jego zasad ogólpew-nych; to znaczy mieć świadomość, że ży-jemy i buduży-jemy świat wspólnie z innymi i że nasze indywidu-alne tożsamości wchodzą we wzajemne relacje i nawzajem się tworzą”. To znaczy, że decydujemy o tym, co nasze, w ścisłym związku z tym, co wspólne. W demokracji każda edukacja oby-watelska jest szkołą najlepszych, ale służącą kształceniu tych najlepszych, którzy paradoksalnie powinni czuć inter pares, nie ponad innymi, korzystając z tego, że wszystkim przyznaje się zdolność rządzenia, a nikomu — przywileje. We wszystkich społeczeństwach ich członkowie są „obiektem” praw, ale tylko w systemach demokratycznych są równocześnie ich „podmio-tem” i działają zgodnie na rzecz wspólnego dobra.

Dlatego też edukacja obywatelska służyć powinna kształceniu przyszłych rządzących i prawodawców, aby nasze społeczeń-stwa mogły uniknąć śmiertelnego zagrożenia, jakim jest wpływ ignorantów, których dominacja, według Galbraitha, wszędzie budzić musi niepokój (chociaż trzeba by zauważyć, że budzi to niepokój tylko tych, którzy pragną wykorzystać instytucje de-mokratyczne, aby w sposób radykalny poszerzać zakres rze-czywistej wolności i równości, ale nie brak również manipula-torów i demagogów, którzy chcą wykorzystać ten niepokój, aby utrwalić swą hegemonię). Pierwszym przedmiotem tej eduka-cji powinno być nauczenie myślenia i wykształcenie niezbęd-nych ku temu umiejętności u wszystkich neofitów społeczeń-stwa obywatelskiego. Jak wiemy, już przynajmniej od czasów Arystotelesa zastanawiamy się tylko nad tymi sprawami, które od nas zależą i które możemy zmieniać zgodnie ze swoją wolą.

Tak więc nie zastanawiamy się nad niezmiennymi elementami naszej tożsamości (seksualnej, etnicznej, rodzinnej,

genealo-gicznej itd.), które musimy przyjąć, godząc się z nimi mniej czy bardziej bezkrytycznie, ale nad formami naszego społecznego uczestnictwa w ruchach politycznych, religijnych i kulturalnych, w które angażujemy się lub nie, zgodnie z naszymi pogląda-mi, i które mogą zmusić nas do refleksji nad naszą tożsamoś-cią. Jednym słowem, zastanawiamy się na kierunkiem, w któ-rym podążamy, a nie nad punktem wyjścia. Ale taka zdolność rozważania zakłada, że kierunek nie jest koniecznie i bezapela-cyjnie określony od momentu wyjścia z portu; oznacza, że mo-żemy planować i korygować nasze plany, a nie zgadzać się na nieubłagany los przeznaczenia, niepodlegający dyskusji. Zbęd-na byłaby edukacja obywatelska dla tych, którzy podlegają lub przesądnie wierzą, że podlegają jakiemuś przekleństwu, które nie pozwala im na żaden wybór.

Przygotowywanie do debaty polega na ukształtowaniu wraż-liwości ludzkich charakterów na dyskusję: to znaczy zdolnych przekonywać innych i otwartych na cudze argumenty. Oby-dwie te rzeczy są niezbędne, aby wykorzenić w społeczeństwie przemoc, po którą sięgają ci, którzy nie są zdolni przekonująco wyartykułować swoich żądań społecznych ani zrozumieć siły argumentów tych, którzy żądania takie formułują lub się im przeciwstawiają. Edukacja obywatelska zmierzać powinna do kształtowania obywatelskiej wrażliwości i poszanowania dla siły argumentów, a nie argumentu siły. Każda debata ma bowiem na celu zebranie różnych argumentów i stworzenie warunków dla ich wyrażenia i zrozumienia, aby umieć proponować nie na-rzucając, akceptować bez poczucia upokorzenia, być gotowym do porozumienia i zgody. Jak przy innej okazji stwierdził Ca-mus, demokracja jest lekcją społecznej pokory: zaakceptować, że wszyscy jesteśmy sobie potrzebni, że mądrość każdego z nas wyostrza się dzięki granicom wyznaczanym przeciwstawnymi zdaniami innych, którzy żyją wokół nas. Demokracja wymaga również przyjęcia, że żyjemy w świecie zasad przez nas uzgod-nionych, a nie bezdyskusyjnie z góry narzuconych. Dlatego też nic nie może usprawiedliwić pozbawienia kogokolwiek — nie-zależnie od tego, jaka byłaby jego płeć, pochodzenie, rasa czy

4*

stan cywilny — prawa do edukacji obywatelskiej, która pozwa-la uczestniczyć w decydowaniu o wspólnych prawach. Ponad wszystkimi podziałami, wszyscy jesteśmy istotami rozumnymi i kierującymi się rozsądkiem, to znaczy bohaterami, a nie staty-stami dramatu społecznego, w którym razem bierzemy udział.

Jak stwierdza Patrice Canivez: „Przyznać drugiemu wartość podmiotu i bycia istotą rozumną, to znaczy przyznać mu tak-że ipso facto prawo do edukacji. Edukacja bowiem jest tym, co daje nam zdolność myślenia, posługiwania się słowem i komu-nikowania. Jednym z fundamentalnych praw każdego człowie-ka, oprócz prawa do wolności, jest prawo do zdobycia intelek-tualnych środków pozwalających mu z tej wolności korzystać”

(Éduquer de citoyen?).

W naszych pluralistycznych społeczeństwach problem edu-kacji obywatelskiej wiąże się wprost z zagadnieniem toleran-cji. Nie może edukacja obywatelska nie tworzyć warunków dla demokratycznej tolerancji, ale też edukacja cywilna nie może tolerować każdej idei i zachowania, inaczej mówiąc, nie odróż-niać tolerancji od samobójczej obojętności. Trzeba zastanowić się nad tym chwilę, ponieważ, jak sądzę, jest to obecnie źród-łem niebezpiecznych nieporozumień. Każda edukacja wiąże się z refleksją nad żywotnymi aspektami naszej kultury, aby szukać w niej tego, co zasługuje na wsparcie i utrwalenie. Przedmiotem edukacji jest świadoma reprodukcja społeczna — nie chęć ko-piowania utrwalonego porządku razem z jego najgorszymi wa-dami, lecz krytyczny wybór jego aspektów najbardziej racjonal-nych i wartościowych na przyszłość. W naszym przypadku nie chodzi o wybór tego, co najlepsze w jakiejkolwiek kulturze czy też po trochu w każdej bez wyjątku, tylko o kulturę demokra-tyczną. Nie wszystkie kultury są demokratyczne i dlatego nie każda z nich zasługuje na tyle samo miejsca i jednakowe uzna-nie w edukacji obywatelskiej: byłoby absurdem edukować mło-dzież zarówno do systemu parlamentarnego, jak i do reżymu feudalnego, albo nie zająć stanowiska wobec zasady powszech-nej równości i dyskryminacji ze względu na rasę czy płeć czy też przyznać jednakową wartość poznawczą metodzie

nauko-wej i magii uprawianej przez szamanów. Edukować to wybierać i wspierać, a nie bezkrytycznie przyjmować jakąś tradycję, jak gdybyśmy nie dysponowali rozumem zdolnym ocenić różne jej aspekty. Niektóre aspekty życia mogą być rozpatrywane z róż-nych perspektyw kulturowych: z grubsza biorąc, chodzi o kwe-stie, jak korzystać z życia albo jak szukać dróg duchowego do-skonalenia. Taki pluralizm jest wzbogacający i inspirujący dla tych, którzy go przyjmują. Ale jeśli chodzi o gwarancje i zobo-wiązania obywatelskie, z pewnością ich wspólny model mieś-cić się musi w ramach demokratycznego porządku opartego na deklaracji praw człowieka, który nie może być uchylony bądź relatywizowany ze względu na sprzeciwiające mu się obyczaje jakichś grup w obrębie społeczeństwa. Współczesna demokra-cja zrodziła się z rewolucji przeciwko licznym i potężnym domi-niom dziedzicznym, a każda rewolucja odrzuca pojęcia z prze-szłości, budując swą wizję przyszłości. Byłoby absurdem, aby kraje demokratyczne, przezwyciężywszy drogą rewolucji anty-demokratyczne absolutyzmy przeszłości, zgadzały się teraz na wprowadzenie ich na nowo w imię tolerancji, która podważała-by założenia polityczne i kulturalne, obowiązujące w naszych społeczeństwach.

Jedno z przeświadczeń fałszywej tolerancji, która niweczy edukację obywatelską i zagraża samemu istnieniu demokracji, przybiera zwykle postać twierdzenia: „W demokracji wszystkie opinie mają równorzędną wartość”. To nieprawda. Właśnie dla-tego, że w społeczeństwach demokratycznych każdy ma swobo-dę wyrażania poglądów, dyskusji i uczestnictwa w głosowaniu

— i może korzystać z gwarancji zapewniających ochronę tych praw — nie wszystkie opinie powinny być jednakowo „uzna-wane”, jeśli pod tym słowem rozumiemy nakaz przyjmowania ich bez krytyki i sprzeciwu albo włączenia ich w nasz system edukacyjny. W demokracji każda osoba cieszy się tym samym uznaniem, ale nie może dotyczyć to każdej opinii: i to nie pod-lega dyskusji! Ośmielam się twierdzić, że dzisiaj mamy bardzo często do czynienia z czymś przeciwnym, to znaczy, że nieraz mniejszym szacunkiem darzy się osoby niż idee albo też

negu-je się uznanie praw człowieka w odniesieniu do pewnych osób w imię bałwochwalczej czci dla określonego typu idei. Chodzi o to, że tolerancja wymaga ustalenia pewnych wspólnych ram kultury demokratycznej — nadrzędnej wobec wszystkich in-nych — które powinny być respektowane: dzięki temu obywa-tele żyjący w ich obrębie rezygnować muszą z wszelkich prób nietolerancji, wynikającej z ich osobistych kryteriów, aby móc korzystać z powszechnej tolerancji. Kryterium to jest szczegól-nie ważne w odszczegól-niesieniu do kwestii religijnych: w demokra-cji uznaje się prawo do wolności religijnej, ale niedopuszczal-ne jest, by ktokolwiek swoje wyznanie uczynił obowiązkowym dla innych, ani tym bardziej, by wymagał dla siebie szczególne-go statusu prawneszczególne-go względem innych obywateli. W państwie demokratycznym obowiązuje prawo do różnic, ale nie różnica praw. Taka wizja tolerancji wymaga umiejętności pewnego zdy-stansowania się wobec wiar i kultów: możemy je praktykować i głosić, o ile nie są sprzeczne z prawem albo z prawami czło-wieka, ale musimy także być przygotowani na to, że inni będą je odrzucać lub nawet wyśmiewać. Być tolerancyjnym znaczy umieć pogodzić się z tym, że ktoś inny wyraża dezaprobatę — i z tymi, którzy wyrażają tę dezaprobatę wobec nas!

Trzeba także dodać, że to, czego naucza edukacja obywatel-ska, można streścić następująco: można być ludzkim na różne sposoby..., chociaż nie każdy z nich jest demokratyczny. Chodzi o to, aby nauczyć się szanować różnorodność dróg, na których rozwija się człowieczeństwo (chociaż tej wielości daleko do nie-skończoności), ale nie zapominać o nieodzownej konieczności obrony zasad, na których opiera się nasz system swobód pub-licznych. Edukacja jest potrzebna, aby uchronić się zarówno przed fanatyzmem, jak i przed relatywizmem (nazywanym cza-sem „wielokulturowością” przez niektórych błądzących na ma-nowcach postmodernistów). Jeśli chodzi o fanatyzm, powiedz-my, że chodzi nie tyle o moc własnych przekonań, ale raczej o coś wręcz przeciwnego, o paniczny lęk przed zetknięciem się z czymś innym. Fanatykiem jest ktoś, kto nie potrafi żyć z tymi, którzy myślą inaczej, ponieważ boi się odkryć, że wcale nie jest

tak pewny tego, w co wierzy, jakby na pozór wyglądało. Dlate-go Nietzsche w jednym z aforyzmów, skrzącym się maestrią psychologiczną, stwierdził, że fanatyzm jest jedyną formą siły woli, do której zdolni są słabi. Z kolei Seneka świetnie naszki-cował sylwetkę osoby rozumnie tolerancyjnej, na tyle pewnej swych przekonań, że bez wrogiego nastawienia może pozna-wać poglądy swych przeciwników, od których zawsze może się także czegoś nauczyć: „Zwykłem przemierzać teren nieprzyja-ciela nie po to, by z niego uciekać, lecz by teren ów poznać (sed tamquam explorador)” (Listy do Lucyliusza). Taka postawa po-znawcza byłaby wspaniałym triumfem edukacji obywatelskiej, która nie ma nic wspólnego z relatywizmem, stwierdzającym w imię fałszywej tolerancji, że „wszystkie kultury są jednakowo godne uznania”. Z pewnością żadna kultura nie jest wyższa od innych, jeśli rozumiemy przez to przekonanie, że niczego nie mogą nauczyć się od innych, ale nie jest prawdą, że wszystkie są jednakowo zgodne z zasadami demokracji albo że nie można rozsądnie wybierać wśród nich pożądanych cech politycznych i społecznych. Ta zdolność wyboru, rozróżniania i odrzucania jest właśnie tym, do wykształcenia czego zmierzać powinna edukacja obywatelska.

Przełożył Jacek Lyszczyna

Powiązane dokumenty