• Nie Znaleziono Wyników

JĘDRZEJA ZBYUTGW SKIEGO

Z POEZYJ ŁACIŃSKICH przekładu

W Ł A D Y S Ł A W A S Y R O K O M L I .

(Do str. 67).

Z P O E Z Y J

J Ę D R Z E J A K R Z Y C R I E G O ,

List do króla Zygmunta I. w imieniu Barbary królo- wej, po odniesionem zwycięstwie r. 1514.

Jak w gęstym wiązie turkawka lękliwa Wdowiem gruchaniem małżonka przyzywa, Takimi jęki i we dnie i w noce

Ja smutna wdowa narzćkam, gruchocę.

Gdy Mars cię wezwał w daleką gdzieś stronę, Straciłam roskosz, straciłam obronę,

Królu przemożny! gdy byłam w obawie, Czy dobra dola poszczęści twój sprawie.

Twe listy z wojny, jak dobra otucha, ' I łzy otarły i wzmogły mi ducha.

Zmogłeś zastępy, i wróg twój znękany, Liczne pojmałeś książęta, hetmany — Ninie to, ninie złożę troski moje, Ninie zbolałe serce uspokoję, 1 wzniosę Bogu ofiarnicze wota, Za ulgę płaczów, za szczęście żywota.

Cóż ja modlitew, co ja zniosłam marnie Dziennej goryczy i nocnej męczarnie!

I cześć, i wdzięki, i szkarłatna toga, Obmierzły sercu jak gorycz złowroga.

Czarna zawiązka był ubiór mój głowy, Zrzuciłam z szyje naszyjnik perłowy.

Harfa raziła, dźwiękiem ucho moje;

Przykre mi uczty, pokarmy napoje.

„Hamuj się, mówią, bądź mężna i śmiała,

„Królewskim piersiom odwaga przystała/

Dobra ojczyzna! i ludzie tak czuli!

Czemuż pociecha serca nie utuli? ' Bo łacno mądrze pocieszać w niedoli:

Rozum pocieszysz — ale serce boli!

Lecz teraz, teraz, kiedy Boska władza Serce radością za łzy wynagradza, Miło mi słuchać, jak o tobie gwarzą:

Z jakąś odwagą, z jak dostojną twarzą Szedł przeciw wrogom — kiedy sławić poczną Twe bohaterstwo i mądrość widoczną.

Od godów naszych już (przyznać ci muszę) Początek wojny był w dobrej otusze, Gdy nowożeniec biegąc od ołtarza, Tysiące mężów w bitwie upokarza.

Cały twój orszak (jak głoszą z daleka) Drżał niecierpliwie, że bitwa się zwleka:

Cóż gdy posłany ku bojowej sprawie, Szczupłemi siły, po trudnćj przeprawie, Zwiódł krwawą walkę (o! zawołam śmiało) Większego męztwa w dziejach nie bywało!

Bo nim się wojsko ustawiło nasze, Skruszono włócznie, trzaskano w pałasze, I mała garstka pogardzonej rzeszy Dostojnym plonem zwycięztwa się cieszy.

Już lotnćj sławy tryumfalne pieśnie Całą mi bitwę doniosły zawcześnie, Jak się Konstantyn, jak się Janusz ściera, Jak wziął Zapolczyk imię bohatera;

Jak wszystka młodzież uwieńczyła głowy, Tratując hufce końskiemi podkowy — Gdzie stali piesi, gdzie królewska świta;

A gdzie Wołyńcy, gdzie Geta i Scyta — Wiemy już, wiemy, ileś rozsiał grozy, Jakieś proporce, jakie wziął obozy — Już o tem wszystkiem lud po miastach prawi, I za zwycięztwa niebu błogosławi.

A mnie zaiste, mnie, com tyle rada, Jakiemiż dzięki modlić się wypada Wielkim niebiosom, że odzyskam przecie Męża dzielnego, największego w świecie!

Tu Scyta w bitwach dwudziestu się płoszy, Tu leżą ziemie pobitćj Wołoszy;

Owo sąsiedni kraj upokorzony,

Kraj, co się pozbył całćj swej obrony....

Powróć, zwycięzco! i pofolguj trocha T ej, co cię wielbi i nad życie kocha — Niech się wraz cieszy nadwiślańska niwa, Co cię modłami i pieśnią przyzywa. . .

(Do str. 68).

Z P O E Z Y J

J A N A D A N T Y S & K A ,

Kpigramma na rodzinę Zygmunta I.

Kto dziecku, kto starcowi, kto niewieście służy, Rzadko kiedy nagrodę dla siebie wywróży.

Nie służ dziecku, bo w rannćj wypieszczone wiośnie, Zapomni twoich zasług, gdy w lata urośnie.

Zasie starca wiek krótki, we chciwości więdnie, Tylko próżne nadzieje dawa nieoszczędnie.

A potężna niewiasta, za gorliwe chęci,

Lada czćm rozdrażniona, ma zemstę w pamięci.

Nie idż w starca, niewiasty i dziecka rozkazy;

A jeśliś niezależny, szczęśliwyś sto razy.

Jonasz prorok, o zniszczeniu fśdańska.

Nowe, bogate miasto, co cię zowią Gdańskiem!

Przyjm słowa, któreć niosę w rozkazaniu Pańskiem:

Prędko wzrosłoś, lecz przebóg! i zguba twa chyża — Twój dzień, miasto niewdzięczne! rychło się przybliża.

Bezbożność, pycha, roskosz, owładły twe łono — Trzy potwory zagładą wróżąć niecofnioną.

Bezbożność, pycha, bezwstyd, gdzie zasiędą z władzą, Ludy, miasta, królestwa do zguby prowadzą.

Wszechmocny znieść tych zbrodni dłużćj już nie może:

Popraw się — bo nad tobą ukaranie boże!

Pan w gniewie sprawiedliwym z posady clę wzruszy,

Jeśli słowa mojego nie przyjmiesz do duszy.

Najprzód poślub odwieczną wiarę twych pradziadów, Zwróć na drogę zbawienia od bezbożnych śladów.

Niechaj szczerota serca będzie stróż twój główny,

Strój się raczej w uczciwość, niż w kształt powierzchowny.

Nie dmićj się, że ci morze swe skarby przysyła:

Kto siła zarobkuje, ten utrącą siła.

Czyń przed Bogiem pokutę i wyznaj twe zbrodnie, Twą skruchę i poprawę okaż mu dowodnie.

Biednym podaj jałmużnę, niech się hojnie spłaci Własność handlem wydarta oszukanćj braci.

Wiele znaczą nędzarze wzgardzeni i podli:

Żebrak błogosławieństwo wieczyste wymodli.

Mieliście już trzy klęski — srogość ich przestrasza — Niechże czwarta nie przyjdzie, bo z nią zguba wasza.

Szło morowe powietrze, szła pożarów siła, Pomnisz, Gdańsku, jak woda twe miasto podmyła?

Już karę trzech żywiołów mając przed oczyma, Ślepi! mniemacie może, iż kar więcćj niema?

Cóż jeśli zadrga ziemia i klęska natury Zagarnie i pochłonie nieprawości mury?

Choćbyś miasto uzbrajał, choćbyś wzmacniał wieże, Kiedyż człowiek bez Boga zguby się ustrzeże?

Złamią się twoje baszty jako domy z karty,

Gdańsku! jękniesz boleśnie z twych bogactw odarty;

W gmachach podłej rozpusty i domach ze złota Zamieszka rozpaczliwie łkanie i zgryzota.

Wołałem Niniwitom! powstańcie ze zbrodni!

Powstali — wołam na was Gdańszczanie niegodni!

Długa cierpliwość Boża — lecz grożąc surowic, Pan czeka na zbrodniarzy, i do skruchy zowie;

A gdy zbrodnia nad miarę urosła widocznie, Oddali miłosierdzie, i chłostę rozpocznie.

(Do str. 68).

Z P O E Z Y J

K L E M E N S A J A N I C K I E G O .

—<5S33^-Elegia VTI. (ks. II).

Po przybyciu do Padwy, Stanisławowi z Kprowy poeta opisuje przyjemności Włocli.

List, który czytasz, na Eugańskićj niwie Wierny Janicki z przyjemnością kreśli;

Zasyła służby, pozdrawia życzliwie, I prosi Boga, by ci szło po m yśli...

Ja wzrok i słuch mój upajam zachwytem Na tej łacińskiej starożytnej stronie — Patrzę na niebo: o! pod tym błękitem Powietrze czasów Saturnowych') wionie;

Niebo pod jasnem lazuru ubraniem, A żadna chmurka nie błąka się na nićm.

Żaden mróz tęgi, ani wiatr wydęty, Ni żadne grady, ni żadne zamiecie — Nie wiedzą ludzie o zimowćj porze;

Kąpie ci oczy jakiś wietrzyk święty, Wkoło zieloność i nadobne kwiecie — Cały rok pytasz: „wiosnaż to na dworze?*

Za winogradem nieznaczne i liście, I pomarańcza aż upada z drzewa;

A chlebne kłosy zwisają rzęsiście, Lubo ich rolnik potem nie polewa.

Ciągle tu ptastwo po gajach świergocze, Ciągle się gnieździ, bo w tej cudnej ziemi Ciągle dni rzeźwe, pogodne, ochocze, I słusznie trzeba nazwać je złotemi.

Świeżo w Auzońską krainę przybyły, Wszystko co widzę, snem mi się wydaje:

Patrzę na ziemię — co za widok miły!

Patrzę na ludzi — co za obyczaje!

Wszędzie cię słodycz powita wesoła,

’) Złotych czasów.

W milą powagę statecznie ozdobna — Znajdziesz uprzejmość, ale zbytku zgoła, Przez który nędzy zbyć się niepodobna.

Miernym użytkiem u nich dusza rada;

Zbytek się w strojach, w pokarmach nie zdarza;

Pijak wzgardzony, jak ten co wykrada Świętą ofiarę z Pańskiego ołtarza.

Mają za hańbę tutejsze narody,

Gdy wróg uniknie od mściwego miecza — Tu zawsze zgoda, albo pozór zgody, Bo nosić oręż ustawa zaprzecza.

Nigdy tam koncerz ni włócznia nie błyska, Gdzie lud się schadza, gdzie obradna wieca — Muza szczęśliwa z takiego siedliska,

Bezpiecznie czoło wawrzynem zakwieca.

Nie dziw że Maro, że w Italskim świecie Mogli się wielcy śpiewacy znachodzić:

Gdzie mieszka pokój, błogo tam poecie — Bogdajby przyszło tu mi się urodzić!

Nie iżbym bolał, żem sarmackie dziecię, Owszem ja rodem sarmackim się szczycę:

Świat ten szeroki i pięknie na świecie, Lecz niema ziemi nad moją ziemicę!

Dziwię się Włochom, Polskę kocham szczerze;

Tutaj podziwem, tam miłością stoję;

Do mojćj Polski sercem przynależę:

Tu mam gościnę, a tam bogi moje.

Ach! oby prędzej — jakże sobie życzę, Wrócić na łono ojczyzny kochane!

Oglądać twoje i Kmity oblicze,

Lecz gdy was widzieć godnym już zostanę.

Zawsze twa łaska była jednakowa, Niechże i nadal trzymam te zaszczyty;

A Bóg, dla dobra Rzeczypospolitej, Niechaj twe życie długo nam zachowa!

Elegia X. (ks. 1).

(lo K alała WargawsUiego, jadącego z Włocli do Polski.

Jest, lecz daleko, kraina wesoła, Gdzie oko, serce zachwycić się może —

Jest tu lud poczciwy, co napełnia sioła, Miejsca sądowe i świątynie Boże — Tu mnóstwo ludu codziennie się mieści, Idą pielgrzymi w rozmaitym celu;

Tu mętna Wisła wodami szeleści, Tu sterczą skały i baszty Wawelu.

Wszystko młodnieje, wszystko k’ sobie nęci, Wiosna już czasy przyjemniejsze niesie, Aż trzęsie echem silny śpiew ptaszęci, W wodzie, w powietrzu,"na ziemi i w lesie.

Lecz to nie dla mnie — ja smutny zostanę, Gdy inni wiosną radują się świeżą — Ja leżę chory — rozkosze wiośniane Do mnie jak gdyby wcale nie należą. . . O! byłbym zdrowym, cierpliwym, wesołym, Silnie wytrwałym na pociski burzy,

Gdybym mógł z tobą powędrować społem, Jak pierwszy tłumok potrzebny w podróży.

Jabym obejrzał kędy twoja rola,

Kędyś się zrodził, gdzie młodość twa płynie:

Ty moję wioskę obacz, jeśli wola, Boś niedaleki sąsiad mej dziedzinie.

O! słodkie miejsce — siódmy rok upływa, Jako nie byłem w domowćj ustroni, Choć tęskni do mnie moja dobra niwa, A ja się modlę, by powrócić do niśj.

O! wrócę, wrócę w zagrodę domową — Penaty moje! *) czujnemi oczyma Matkę i brata chowajcie mi zdrowo;

Dość mi boleści, że ojca już nićma!

Zważam twą drogę — wiem że cię unuży, Lecz przyjemnością odpłaci obfitą:

Zazdroszczę tobie, Wargawski podróży, Bo przecię ujrzysz ziemię rodowitą!

O! niechże w drodze szczęśliwiec się dzieje!

Ptak dobrćj wieści niech przed tobą lata;

Niech wiatr szczęśliwy słodko cię obwieje, I z nad twćj głowy chmury porozmiata.

Niech ci pomoże do twojego celu ł) Domowe bogi.

M echerzyńeki. W zory do L it. poi. t. I.

Dedalowemi skrzydłami się rzucić:

A wróć mi prędko, drogi przyjacielu, Jeszcze przed czasem coś przyrzekł powrócić.

Elegia X. (ks. II).

Uo Stanisława Sprowskiego.

(w wyjątku).

0 ! gdyby prochy poożywiać w trumnie, Cóżby wyrzekli dziś nasi przodkowie?

Milczę — ktoś gniewem zapali się ku mnie, I burzycielem pokoju nazowie.

Ale czas przyjdzie — jeśli niebo ziści, Sam na sam z tobą w me struny uderzę;

Wolny bojaźni, śmiały od zawiści, Wyśpiewam prawdę odważnie i szczerze.

Dzisiaj łódź moja od wiatrów ruchoma, Jeszcze ją snadno złe wichry pochwycą — Wnijdę do portu — o! wtedym już doma;

Pogardzę wichrem, szturmem, nawałnicą.

W tobie ma ufność — o ! przyspiesz mą radość Niech prędzej ujrzę moje zbawczą tęczę!

Wtedy mym żądzom stanie się już zadość, I jakożkolwiek tobie się wywdzięczę.

A jeśli ujrzysz, że mimo starania,

Szczupły dar dla cię przyniosłem w ofierze, Niech ci Bóg wielki na pamięci stanie, Co kubek wody za dar wdzięczny bierze.

(Do str. 78).

Z P O E Z Y J

JA N A KOCHANOWSKIEGO.

Oda V.

Uo isotly.

Bóstwo zesłane z niebieskich podwojów, Łagodzić gniewy i bratnie sojusze,

1 z dzikićj żądzy do pomsty i bojów Oczyszczać dusze:

Nic niemasz nad cię! niebo cię przywiodło, By siać pociechę pomiędzy ludami — Święta jedności! tyś niebieskie godło,

Że Pan Bóg z nami!

Wiara i miłość w około twój głowy

Na jasnośnieżnych skrzydłach lot swój ściele Pokój, twe dziecię, krzyż dyamentowy

Kładzie na czele.

Ojciee ze synem modli się w niebiosa, Bo kędy pokoj, bezpieczniejsze dziecię.

Ty żywisz ludzkość, jako majska rosa Ożywia kwiecie.

Tyś ludzi z lasów wywiodła łaskawa, Rzuciłaś pierwsze fundamenta grodów;

Tyś nakłoniła pod wędzidło prawa Karki narodów.

Od ciebie kwitnie i rzeczpospolita, Jako od słońca pagórki i niwy;

Przez ciebie męztwo, chociaż zębem zgrzyta Wróg zazdrościwy.

O! święte bóstwo, nie skąp nam twćj łaski, Weż pod twe skrzydła starćj Lecliii dolę;

Hamuj narodu ślepego niesnaski, Hamuj swawole!

Niech bratni oręż nie bije na braci/

Lecz łbów Tatarskich pogruchota czaszki;

Niechaj nam Turczyn swoją krwią zapłaci Dawne porażki!

Elegia XI.

D o F i r l e j a . Nie amfiteatr, nie wóz zapaśniczy Nasze, Firleju, uweseli oczy:

Nam bardzićj k’sercu widok tajemniczy, Ponętny widok natnry uroczćj.

Same pustynie dzikie i nieżyzne Swojemi skarby zadziwią najsłodziej:

Bo nieehno oracz skarcznje nowiznę, Na wagę złota swój pot wynagrodzi.

Ani perłowe konchy oceanu

Nie są tak cenne, jak te sterty zboża;

Dań nieprzebraną wiozą swemu panu, Jako strumienie i rzeki do morza.

P o z n a j s am s i e b i e , do dawnego Greka Czyż-to źle rzekli dełficey wróżbici?

Poznaj, Firleju, przyrodę człowieka, A dość twój umysł zajmie cię, nasyci.

Patrzaj na ludzi, na ich twarz namiętną:

Jego gniew burzy, tego próżność bodzie — Gdzie-tu rozwaga? gdzie rozumu piętno?

W żądzy porywczćj niebaczni i dzicy, Pamięć na siebie zatracamy w gniewie;

Jako koń szalony zerwań z użdzienicy, Leci, ucieka, choć sam drogi nie wie.

Nie ci są męże, co ciałem odziani, A ducha swego zwierzęcą sromotnie:

Mąż jest, kto idzie gdzie rozum hetmani, Kto fałsz i prawdę rozpoznawa lotnie, Kto z dróg występków dróg cnoty dochodzi,' Kto w tćj nauce ustawnie się ćwiczy,

I kto następność z początków obliczy:

Takiego człeka mężem zwać się godzi.

Ziemia jest Bożą i ku Bożej chwale, Jeno z nićj użyć na pożytek dano;

Wzięliśmy od nićj rozliczne metale;

Na których służby nasze wypisano.

Chyba pjanemu śni się niedorzeezy, Ze świat na jego stworzony wesele;

Kiedy sam rozum i natura przeczy, I świat wskazuje, że wyższe ma cele.

Chciwiec ojczyźnie blasku nie przymnoży, Jako trzmiel w pszczołach, pospolitej rzeczy Będzie szkodnikiem — cały wiek przejęczy — A w jego trupie ropucha zaskrzeczy,

A jego duszę furya udręczy. —

Oda IX.

H o w s i P r ą d n i k . Wiejski domu ukochany!

Godzieneś stanąć, jak myślę, W równi z kainiennemi ściany, Co wywiódł Krakus przy Wiśle.

Maciejowskiego prawica Była początkiem tćj wioski;

Dziś nowy pan cię zaszczyca, Chluba senatu, Myszkowski.

Witaj do pracy uchronię!

Gdzie chwile spokojem płyną — Gdzie żyjąc, rzeźwićj nam w łonie — Witaj Pieryd ') gościno!

Tu wody czysto się sączą, Tu Flora kwieciem bogata;

Tu wietrzyk szybując rączo, Ochładza upały lata.

Niech szczęście wszystkim tu płuźy!

A zacna dziedzica głowa Niech się tu żyjąc najdłużej Czerstwej siwizny dochowa!

--- «*»---(Do str. 85).

Z P O E M A T U

S E B A S T I A N A K L O N O ¥ I C E A . p. n. Roxolania czyli Ziemia ruska.

Wezwanie Muz.

Opiejcie, muzy, halickie pastwiska!

I szczęsne wioski odwiedzić się godzi,

*) Muz, czyli nauk.

Gdzie święte pole kłosami połyska, Gdzie plon rolniczej prace nie zawodzi.

Nie pomijajcie lasów i dąbrowy,

Bo z nich bogactwo rozchodzi się wszędzie, Tu w piersiach dębów złożon plastr miodowy, A na gałęziach rzęsiste żołędzie.

Niech wszystkie miasta wasza pieśń wylicza, Kędy San rzeka krętym wężem rznie się:

Piejcie gród Lwowski, zwyczaje Halicza, Trzody, co błądzą po łąkach i lesie;

Opiejcie Zamość, gdzie na wasze imię Wysokie mury do nieba się wznoszą;

Krzepkie świątynie, i baszty olbrzymie, I piękne domy opiejcie z roskoszą.

Jeśli gdzie zbłądzę z pieśniami mojemi, Wskażcie mi, proszę, gdzie dostępna droga:

Słodkoż wam gościć w argolidzkićj ziemi?

I nasza ziemia w dowcip nie uboga.

Zdroje ożywne są w naszój ojczyźnie, I piękne rzeki posiada Ruś stara, Któremi niwy skrapiają się żyżnie, — A w rzekach naszych jest ryb co niemiara.

Może cię Parnas, Pierydo, kusi, Gdy czoło wieńcem laurowym opasze?

Znijdż jeno do nas: są góry na Rusi I my zaiste mamy Alpy nasze!

Patrz, góra lwowska, czyć zda się korzystnie?

Bodzie obłoki jej olbrzymia głowa, Gdy mgławe niebo chmurami nawiśnie, A w chmurach wilgoć zgęści się deszczowa.

Próżno grom huczy, próżno wiatr szeleszczę, 0 głaz rozdarty obłok się popęka;

Choć biją wichry, pioruny i deszcze, Góra się gromów Jowisza nie lęka.

Tu byście, muzy, za przyjazną wolą Mogły zamieszkać stronę podobłoczną, 1 tutaj gości słoneczny Apollo, 1 swoim biegiem mierzy kolćj roczną.

Niezawsze zima na halickiej stronie, Niezawsze wicher i zawieja grzmocę;

Topnieją śniegi, ciepły wiatr za wionie

I ziemia złote wyradza owoce.

Po wściekłym wichrze, co dął nienawistnie, Zaszumi wietrzyk i lody rozproszy,

Zaledwie księżyc kwietniowy zabłyśnie, Nastaje wiosna i chwila roskoszy.

Gdy zasię czerwiec, kiedy lipiec blizko, Dojrzałym kłosem kołysze się niwa;

Nastaje wrzesień, poźęte ściernisko, Spożywaj kmiotku plon twojego żniwa!

Niech wieść potwarcza po świecie ogłasza 0 naszych mrozach, zimie i jesieni;

Kłamstwo zaiste, że się łąka nasza

Z pod wiecznych śniegów nigdy nie zieleni, Że nasza socha rozedrzeć nie może Ziemi zaskrzepłej mroźną niepogodą;

Puszczamy strugi i sarmackie zboże Rozdaj em światu i lądem i wodą.

Z naszego żniwa karmią się Giermany, 1 morskim grzbietem rozwozi je nawa, W zielonych polach nasz wół spracowany Pożywnćj paszy obfito dostawa.

Na zmarzłej ziemi nie rodzi tak łatwo, To są promienia łaskawszego dary.

Więc zacne dziewy, Mnemozyny dziatwo, Przyśpieszcie polot w tutejsze obszary!

Pasieki ruskie.

Choć Ruska ziemia niema winogradu, Za to jćj pszczoły miód dają pracowne;

Dość jeno zajrzeć do lasu, do sadu, Gdzie z plastrów cieką patoki klarowne.

Rosa niebieska upada na kwiatek, Ztamtąd ją pszczoła pracowicie zgarnie;

W spróchniałych drzewach zamożny dostatek Drobne owady lepią gospodarnie.

Miód rosa niebios i manna jedyna, Pszczółka ją zbiera do swego zacisza.

Miody sycone lepsze są od wina, O ile Bachus niższy od Jowisza.

Bo żniwem bogów są górne obłoki.

Człek żyje z tego, co ziemia przysporzy:

Niech insi w winie piją ziemne soki, My Haliczanie mamy nektar boży.

Szczęsny Rusinie! od niebios masz wsparcie, Krople jutrzenki i wieczornej tęczy.

Szczęsna twa ziemia, obfite twe barcie, Staranna pszczółka wesoło ci brzęczy;

Gęstemi rojmi w wypróchniałóm drzewie Mnożą się pszczoły zatrudnione pracą, Często ukryte, że i człowiek nie wie;

Nikomu miodnej daniny nie płacą.

Chcesz czytelniku? mam powieść do rzeczy, Wszak staiych żarty wesołe bawiły — Wielki mąż nigdy powieściom nie przeczy, Przyjm to za prawdę czytelniku miły;

I królom nieraz baśnie spodobały, Więc przebacz, żeśmy łatwowierne żaki.

Stał sobie w lesie pień stary, spróchniał}', Zbiły go żołny, podgryzły robaki.

Tam kiedy światło słoneczne postraszy, Do pustej rdzeni chowała się sowa, Snadż kiedy sejmik zgromadzi się ptaszy, Wypaść z nienacka na zdobycz gotowa.

W końcu i mieszkać sprzykrzyło się sowie, Pień stanął pustką stoczony i zgniły.

Robocze pszczoły dostrzegły pustkowie, I tutaj brzęcząc, obóz założyły.

Swego monarchę przywiodły do ula, Ten zajął państwo szerokie z roskoszą;

Zasnuły plastry i chatkę dla króla, I zwolna miodem kryjówki zanoszą.

Zbierają plony, co Niebo dać raczy, Gdzie żadna w ciszy nie zastraszy burza;

Nie płacą ludziom corocznych haraczy, Nikt nie podrzyna, nikt ich nie podkurza.

Rzeczpospolita, gdy tyrana złoży, Zwykłe silnieje i wzrasta zamożnie;

Chciwy poborca czynszem nie zuboży, Wieśniak dla siebie swoje plony pećnio,

Sterczy do niebios obfita stodoła,

Ręczę się trzody, mnożę się owczarnie, — Tak pszczółki człeka nieznajęce zgoła, Pracuję chętnie — bo nikt nie zagarnie.

Przez mnogie lata do kryjornych składów Coraz bogatsze gromadzi się mienie, To praca wnuków, tam praca naddziadów, Plon z pokolenia idzie w pokolenie.

Cała rdzeń dębu plastrami zakryta, Aż do wierzchołka stos miodu urasta:

Tak kiedy króla pozbył się Kwiryta, Wnet uzamożnił raury swego miasta.

Zgłodniały niedźwiedź dopatrzył zdobyczy I w starych plastrach pożywiał się dosyć.

Wkradał się często w otwór tajemniczy.

Głód go nauczył przeciwności znosić.

Nic mu sękata gałęż nad otworem, Nic, że od żędeł paszczęka opuchnie.

Tymczasem Rusin wędrujęcy borem, Obaczył pszczoły, że lęgnę się w próchnie.

Niełacny przystęp, lecz warto zachodu, Drzeć się przez chrósty i widłate sęki.

Włazi na drzewo, widzi pełno miodu, Ale nie sposób ujęć go do ręki.

Więc myśli w duchu; „Wnijdę do czeluści, Tu mi nie będzie głębićj jak po ramię !*

I w środek dębu odważnie się spuści, Ciężarem woski ugniata i lamie.

Ale niestety! to zamiar niewczesny, Pierś dębu była próżna aż do ziemi;

Ugrzęza w miodzie jako ptaszek leśny, Schwytan na lepie sidły ptaszniczemi.

Jak owad w smole, tak Rusin w patoce

Jak owad w smole, tak Rusin w patoce