• Nie Znaleziono Wyników

"Dzieje nauki polskiej", Maciej Iłowiecki, Warszawa 1981 : [recenzja]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Dzieje nauki polskiej", Maciej Iłowiecki, Warszawa 1981 : [recenzja]"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

R E C E N Z J E

M aciej I ł o w i e c k i : D zieje na#/« polskiej. W arszawa 1981 W ydawnictw o In ter­ press 376 ss. 26 tabl.

Dla środow iska specjalistów jest zaw sze pew nego rodzaju zaskoczeniem , gdy outsider dokonuje tego, czego oni sam i dotąd w kształcie skończonym nie do­ konali. Toteż należy spodziew ać się, że Dzieje nauki polskiej Macieja Iłow ieckiego nie zostaną zbyt łask aw ie potraktow ane przez zaw odow ych historyków nauki. Fakt, że Iłow iecki m ógł już opierać się na Historii nauki polskiej pod redakcją Bogdana Suchodolskiego, nie zm ienia tu zbyt w iele. W ch w ili w ydania D ziejów i w ch w ili pisania niniejszej recenzji Historia jest jeszcze, niestety, ciągle nieukończona. Tym ­ czasem zaś Iłow iecki przedstaw ił pierw szy w spółczesny i kom pletny zarys roz­ w oju nauki polskiej. Trzeba by w ykryć w tej książce zupełnie elem entarne błędy, aby uznać, że w niczym nie w ypełnia ona tej luki, jaką po latach w ypełn i za­ pewne Historia nauki polskiej. Pom ijając w szelk ie oczyw iste i nieoczyw iste różnice i podobieństwa m iędzy oboma w ydaw nictw am i można odtąd uznać, że historia p ol­ skiej nauki została już napisana. U dało się to autorowi pracującemu sam otnie, znanemu dotychczas przede w szystkim z twórczości publicystycznej.

I okoliczności powstania, i konkurencyjność D ziejów nauki polskiej, zachęcą więc krytyków do ostrego w ytyk ania Iłow ieckiem u popełnionych błędów. W *ej sytuacji paść mogą rów nież zarzuty nieuprawnione. Poniew aż należy przew idyw ać trudności ze znalezieniem entuzjastów tej książki (od nuty zachw ytu w olna będzie i ta recenzja), w arto m oże na w stępie zastanow ić się, przed jakim i zarzutami Iło ­ w ieckiego pow inien chronić sam zam ysł pisarski i jego konsekw entna realizacja.

Dzieje zaprzeczają podstaw ow ej, choć chyba niepisanej zasadzie historiografii

syn tez, aby w szystk ie epoki (okresy, style, prądy) traktow ać z jednakową uwagą. Iłow ieck i zachow uje się w ięc bardziej jak popularyzator nauki w spółczesnej niż jak historyk, skupia się bowiem na XIX, a zw łaszcza X X w. Byłoby to n a ­ ganne, gdyby n ie było tak łatw e do obrony: mamy przecież do czynienia z takim działem kultury, którego znaczenie w zrosło niepom iernie w czasach najnowszych, a w każdym razie — który dostarczył obfitszego m ateriału źródłowego z ostatnich stuleci niż z dawniejszych. Autor zastrzega się, że dzieje nauki X X w . traktuje selektyw nie, a przecież i tak zajm ują one w yjątkow o dużo, bo 100 stron w książce liczącej — bez indeksów i przedm owy — stron ponad 300. Ponadto autor zapo­ wiada bardziej w yliczający tryb narracji w części dwudziestow iecznej. Tak — to są praw ie sam e nazw iska i nazw y przedm iotów bądź dyscyplin badawczych! N azw iska dw udziestow ieczne stanow ią praw ie 50%> nazw isk w indeksie osób. Decydując się na tak faktograficzne podejście do m ateriału, Iłow iecki rzuca w yzw an ie ludziom, którzy już to ze w zględu na w łasn e zaangażow anie w referow ane przezeń bada­ nia, już to dzięki dostępow i do łatw o osiągalnych dla monografa i niedostępnych dla tw órcy syntezy źródeł historycznych zechcą w ytknąć mu błędy, zafałszow ania, n ieuspraw iedliw one oceny, przem ilczenia i inne potknięcia. Tym czasem zaś te pot­ knięcia są nieuniknione, łatw e do sprostow ania i w pew ien sw oisty sposób n ie­

(3)

484 R ecenzje

istotne. Bow iem dzieło, choć w tej części tak bardzo rozbite na drobne inform acje, n ie przestaje być syntezą i tak też należy je czytać. Raczej w ięc tylko ogólny sąd o rozm aitości kierunków badawczych nauki polskiej, przysw ojenie przykłado­ w ych nazw isk i typow ych problem ów naukow ych może być efektem lektury tych partii książki. Owszem, w olałb ym może, aby np. reaktyw ow anie U niw ersytetu W arszawskiego jako uczelni polskiej po ew akuacji u niw ersytetu rosyjskiego prze­ sunięte było z 1917 (s. 232) na 1915 r., aby w śród historyków sztuki pojaw iło się nazw isko Feliksa Kopery, aby wśród dzieł H enryka Ł ow m iańskiego w ym ienione b yły m onum entalne Początki Polski, aby autor w yjaśnił, cóż to za „polski cyklotron” zbudow ał rzekom o Andrzej Sołtan w Pasadenie (s. 262), aby listę obecnie działa­ jących w kraju filozofów skrócić co najm niej o dwa nazw iska, ale są to sprawy albo drobne, albo subiektyw ne. Być może Iło w iA i chciał, byśm y na ten rozdział patrzyli jak na m ozaikę lub na zdjęcie zrobione przez raster ■— z daleka, aby uogólnienia, których on n ie potrafił dokonać lub przed którym i się powstrzym ał, dokonały się niejako autom atycznie w m ózgach czytelników. Zamiar trudny, su k ­ cesu tą m etodą nie odniesie chyba nikt, rozdział o nauce dw udziestow iecznej czyta się w m ękach, ale upieram się, że Iłow iecki m iał prawo pójść tą drogą i wobec tego nie można go rozliczać tak, jak rozlicza się autora encyklopedii czy słow nika biograficznego.

W ogóle Dzieje nauki polskiej są pracą popularną, co w ym aga stosow ania po trosze innych kryteriów ocen. Przykładając do książki m iarkę dziennikarską można by stw ierdzić, że napisana jest w yjątkow o niepow abnym stylem , że takie zagęszcze­ nie naw iasów n ie powinno się pojaw iać w wygładzonym do druku tekście, że „li­ terackie” tytu ły podrozdziałów jak Gleba (s. 36) źle współbrzm ią z oschłym, nieco banalnym słow n ictw em całości. Mimo to, D zieje nauki polskiej spełniają w ym ogi dzieła popularnego. M amy tu bowiem i doprowadzony do ostatnich lat, taktow ny i spraw nie zm ontow any obraz dokonań uczonych Polski niepodległej, i historię nauki, od Średniow iecza do czasów zaborowych, opartą o standardową literaturę przedmiotu. Przede w szystkim zaś podziwiać należy um iejętności koordynacyjne i konstrukcyjne autora. Decyzja rozpoczęcia Nauki w czasach niewoli od represji paskiew iczow skich (co pozw oliło dociągnąć Oświecenie jak trzeba do powstania listopadow ego), om ówienie dokonań antropologi w całości w X X w., odsyłanie od nazw iska postaci w ym ienianej przy jakiejś okazji do m iejsca, w którym przedsta­ w iono w ażniejsze jej dokonania — to różnej rangi przykłady panowania nad całym ogrom nym materiałem.

Funkcje dzieła popularyzatorskiego splatają się jednak z funkcjam i propa­ gandow ym i i tu rodzić się może sprzeciw w obec założeń, które autor sobie postaw ił, lub którym uległ. Pisząc dzieje nauki polskiej dla Polonusów , pisał też i jej apologię. Stąd oczyw iście gorliw e przyznaw anie Polakom pierw szeństw a w szędzie tam, gdzie im się je niesłusznie odbiera w opracowaniach zachodnich. Słusznie czy niesłusznie — spory o pierw szeństw o pachną sportem (bo już dla samych uczonych to bywała sprawa życia i śm ierci) i genetycznym i igraszkami historiografii sprzed w ieków . Im szybciej dla w spółczesnego czytelnika sprawa pierw szeństw a jako pro­ blem generalny straci znaczenie — tym lepiej. W ynalezienie czy odkrycie tej samej rzeczy w dwóch różnych kulturach n ie było w ynalezieniem tej sam ej rzeczy. H isto­ ryk czy naukoznawca zachodni pomija dokonania polskiego uczonego niekoniecznie z powodu złej w oli i nie tyle z niew iedzy, co dlatego, że w charakteryzowanym przez niego środow isku funkcjonow ały na ogół inne dokonania innych uczonych. N ie w ątpię, że Iłow iecki jest tego św iadom y, w każdym razie zaw sze stara się podać inform acje o recepcji prac Polaków w Europie, kiedy tylko coś o niej wie. C zytelnik pow inien sam rozum ieć, że w w ielu wypadkach tej recepcji n ie było, czy to jednak w ystarczy dla ostudzenia rozbudzonej m egalom anii?

(4)

R ecenzje 485

Propagandow ym zadaniom w ydaw n ictw a — a także k um ulatyw istycznem u punktow i widzenia, zgodnie z którym podstawą do oceny rozwoju historycznego jest sytuacja w spółczesna — zaw dzięczać należy zapew ne dużą liczbę szkół, które stw orzyli w edług Iłow ieckiego polscy uczeni oraz w szystk ie superlatyw y, na które n ie powinno być m iejsca w tak zw artym tekście. Często dochodzi do stw ierdzeń po prostu ahistorycznych, jak np. „[...] już w Średniow ieczu m iała nauka polska sukcesy w skali europejskiej” (s. 13), w Lesznie „[...] w ykształcał się now oczesny już sposób pracy naukowej — w spólne działanie w zespołach uczonych różnych specjalności” (s. 67), W ojciech Oczko „[...] zapoczątkował rozwój balneologii” i pisał w języku ojczystym „wbrew trad ycji” (no a A m broise Pare? — s. 56). Czy w ogóle tego typu dzieło może zadośćuczynić rygorom historyzm u — to inna sprawa, wrócę do n iej za chw ilę. Na razie składam to w szystko raczej na karb m aniery p i­ sarskiej, będącej zapew ne pozostałością po w szystk ich fanfarach lat siedem d zie­ siątych. Iłow iecki zdążył tylko sk w itow ać ich polityczne zam knięcie w dwóch przy­ pisach (s. 247, 251); partie traktujące o organizacji nauki w Polsce w spółczesnej pełne są np. zupełnie absurdalnie dziś brzm iących inform acji o problem ach w ęzło­ w ych itd.

Z drugiej strony popularyzatorska czy naw et propagandowa nośność opraco­ w ania zw iększyłaby się, gdyby Iłow iecki podaw ał w iadom ości, które czytelnik m ógłby w ykorzystać w trybie sam oksztłceniow ym . Jest przecież w P olsce kilka m uzeów o charakterze historyczno-naukow ym i kilkanaście technicznych, m edycz­ n ych i rolniczych. N aw et jeśli Iłow ieck i zastrzegł się, że n ie będzie pisać o dziejach techniki i m edycyny, to kto w ie, czy nie należało w ygospodarow ać odrobiny m iejsca na w ysłan ie czytelnika do tych placówek. N iektóre z nich, choć nie pośw ięcone w prost nauce, pozw alają dostrzec silne zw iązki w iedzy praktycznej z naukową. Tak było np. z farm acją, której potencjał intelektualny zasilił w X V III w. k ształ­ tujące się dopiero dyscypliny biologiczne. W X IX w z kolei każdy lekarz był po­ tencjalnym przyrodoznawcą. Iłow iecki w ogóle pośw ięca m ało m iejsca tym wątkom , a przecież m ogłyby one poruszać wyobraźnię tego czytelnika, którem u obcy jest skrom ny zasób term inologii naukowej, używanej przez autora. Na tej samej zasadzie w artoby uw ypuklić znaczenie Jana H ew eliusza jako edytora w łasnych obserw acji astronom icznych. Wyobraźnia uczonego, jego zm ysł artystyczny, dru­ karskie zam iłowania i um iejętności konstrukcyjne m ogłyby okazać się najlepszym kluczem do zrozum ienia jego pozycji w dziejach siedem nastow iecznej nauki. Iło ­ w iecki pisze w praw dzie o obserwatorium H eweliusza, o jego pracow itości i po­ m ysłow ości, ale to za mało, to trzeba — i da się — pokazać. Bądź w książce — poprzez bardziej urozm aicony dobór ilustracji i obszerniejsze do nich w yjaśnienia, bądź poprzez odesłanie do istniejących, dostępnych pow szechnie zbiorów. (Jeśli chodzi o H ew eliusza i o propagandę polskiej nauki, to Gdańsk, oczyw iście, po­ w inien być pełen pocztów ek z reprodukcjam i jego prac.) N aw et dokonania n ie ­ których m atem atyków można było uplastycznić; nasuw a mi się tutaj n iezw yk ła wyobraźnia praktyczna Hugona Steinhausa, który nie tylko — o czym autor pisze — specjalizow ał się w zastosow aniach m atem atyki, ale także — o czym nie w spom ina — um iał nadaw ać form ę m atem atyczną zjaw iskom zaobserw ow anym w otaczającej rzeczyw istości.

Niezależnie od propagandowych zadań dzieła, i tam, gdzie propaganda mogła się lepiej przysłużyć popularyzacji, i tam, gdzie przysługa okazuje się raczej n ie­ dźwiedzia, Iłow iecki stara się być pisarzem obiektyw nym . Widać to w yraźnie np. w sposobie, z jakim traktuje nurt chrześcijański w nauce w spółczesnej, z przy­ rodoznaw stwem w łącznie, czy reform atorskie dokonania zakonów osiem n astow iecz­ nych — n ie tylko pijarów. Tym łatw iej zauw ażalne są pew ne przypadkow e chyba braki, jak np. pom inięcie zasług cystersów w e w ciąganiu Polski w europejski

(5)

486 R e c e n z j e

krąg cyw ilizacji technicznej czy inform acji o znam iennym braku w ydziału teolo­ gicznego w krakowskiej uczelni w r. 1364. Jeśli jesteśm y już przy religii: należało konsekw entnie podawać w yznanie uczonych aż do końca X VIII w.; ew an gelik to za mało, różnice kulturow e m iędzy luteranym i, kalw inam i i innym i w yznaniam i protestanckim i b yw ały w ięk sze niż dogmatyczne czy liturgiczne.

Iłow iecki oddaje spraw iedliw ość scholastyce (s. 93), choć zupełnie niepotrzebnie w cześniej każe W itelonow i przeciw staw iać się jej „dogmatom ” (s. 20). A leż Tomasz i W itelo byli rów ieśnikam i, a m ogliby być i przeciw nikam i filozoficznym i, gdyż pierw szy reprezentow ał nurt arystotelesow ski, a drugi neoplatoński. O dogmatach scholastyki, jeśli m iało to oznaczać skostnienie, m owy w ów czas być nie może. W zw alczaniu scholastyki nie można też dopatrywać się w tedy jakichkolw iek zna­ m ion postępowości. Neoplatonizm W itelona m iał ponadto znaczenie dla faktu, że rozw ijał on optykę — naukę o św ietle. Takie inspiracje filozoficzne Iłow iecki na ogół pomija, cechuje go zbyt w spółczesne m otyw ow anie zainteresow ań naukowych om awianych postaci. A przecież ślady neoplatonizm u znajdziem y i u Kopernika, kierującego sw oją uw agę ku Słońcu. Podobnie — jeszcze raz W itelo — nieprze­ konyw ująco brzmi rekonstrukcja stosunku Ślązaka do demonów, tym bardziej, że Iłow iecki odstrasza czytelnika pow ołaniem się na pracę pisaną w latach pięćdzie­ siątych bieżącego stulecia. Mniejsza o ową racjonalistyczną i scjentystyczną ten ­ dencyjność, pew nych rzeczy w ogóle nie można w yjaśnić w sposób popularny i zw ięzły i w tedy lepiej nie w yjaśniać w cale. W Dziejach jest stanow czo za dużo skom plikow anych problem ów, fom ułow anych i rozw iązyw anych w kilku wierszach. Gdyby autor zostaw ił sobie w ięcej m iejsca na w szechstronniejsze n aśw ietlen ie k w estii zasadniczych, m ógłby np. szerzej potraktow ać zjaw isko fascynacji nauką w X IX w., zwłaszcza w kręgach związanych z ideologiczną lewicą.

I jako popularyzator i jako autor syntezy Maciej Iłowiecki próbuje nam jednak przekazać pew ne ogólniejsze stw ierdzenia o sp ecyfice nauki polskiej. Należy te usiłow ania docenić, tym bardziej, że niektóre z nich zaow ocowały dobrymi w stęp a­ m i czy podsum ow aniam i (np. Oblicze epoki — w stęp do Oświecenia, s. 100—114). N iekiedy jednak brzm i w nich owa znajoma nuta po trosze m egalom ańska, po trosze m artyrologiczna. Czy ' rzeczyw iście Polska stałaby się krajem przodującym w Europie, gdyby nie katastrofa rozbiorów (s. 111)? Wolno i w arto snuć takie roz­ ważania, ale w izja wracającego do zdrowia państw a polskiego, jaką przekazuje autor, jest jednak zbyt centralistyczna — brakuje tu politycznej, gospodarczej i kulturalnej in icjatyw y oddolnej, brakuje ow ego „ducha gm iny”, o którym tak przekonyw ująco pisał A lexis de T ocqueville i bez którego cuda by się raczej w Polsce nie w ydarzyły. Dalej, czy uczeni polscy w X IX w. pracow ali rzeczyw iście w aż tak ciężkich warunkach? Tak, na pewno, ale jednak nie obwarow anie tego spostrzeżenia uwagą, że w tam tym stuleciu w e w szystkich krajach w ybitnym jednostkom zdarzało się prowadzić pionierskie badania bez katedry i bez środków — może doprowadzić do m ylącego przeakcentowania. Polskie ubóstwo i niedosta­ teczne społeczne poparcie dla uczonych — to jedna sprawa, a ogólny rytm in sty ­ tucjonalizacji nauki — to druga.

Jeszcze w ięk szy protest budzi charakterystyka tych tradycji nauki polskiej, które autor uważa za godne szacunku (s. 13—14); zgoda na szacunek, ale czy to są rzeczyw iście cechy nauki polskiej? Ścisły zw iązek z dziejam i narodu? Sąd nie do potwierdzenia i nie do obalenia. Otwartość i tolerancja, przyw iązanie do swobody m yśli? Coś jednak trzeba zrobić z hipotezą przypom nianą przez Janusza Tazbira, iż polska tolerancja jest pochodną polskiego indyferentyzm u, n aw et jeśli — w ślad za Tazbirem zresztą — uważa się ją za bezzasadną. Czy m iałoby to zresztą ozna­ czać, że w jakim ś konkretnym kraju nauka była m niej tolerancyjna? Nie w idzę sposobu na uzasadnienie takiego zdania, może to raczej dotyczyć m ecenasów nauki.

(6)

R ecenzje

487

Ścisłe podtrzym yw anie zw iązków z nauką św iatow ą? Pew nie, tam gdzie tych zw iązków nie było, tam nie było i nauki. W ielow ątkow ość i różnorodność w łasnych idei i poczynań? To można tłum aczyć w łaśnie brakiem okrzepłych tradycji nau­ kowych.

Trudno byłoby spierać się o te nieprecyzyjne tezy. Spór ten nie jest jednak niezbędny, gdyż nie dotyczą one bezpośrednio nauki. Dotyczą społecznego, ducho­ w ego klim atu jej uprawiania.

D ochodzim y tu do k w estii zasadniczej — czy dziejów nauki dotyczy w ogóle cała książka. Zwróćm y uwagę, że w iększość om aw ianych odkryć czy teorii nie została przez Iłow ieckiego przedstawiona od strony ich m iejsca w procesie roz­ w ojow ym nauki, lecz od strony czynników społecznych, sprzyjających bądź nie sprzyjających ich zaistnieniu. Autor zatrzym uje się nieraz w pół kroku przed w yjaśnieniem czyteln ik ow i istoty poznawczej jakiegoś dokonania. Rozumiem , że popularny w ykład i ogólny zakres tego opracowania zadecydow ały o niem ożności w prow adzenia czytelnika w tajn ik i w ew nętrznego rozw oju nauki. A le n iek ied y oznacza to dotkliw e zubożenie, zw łaszcza gdy referow ane są osiągnięcia w ysokiej rangi, zanurzające naukę polską w nurcie dziejow ym nauki powszechnej. „Zaj­ m ował się przede w szystkim stosunkiem klasycznej term odynam iki do kinetyczno- m olekularnej teorii m aterii” — pisze Iłow iecki o Marianie Sm oluchow skim (s. 171). Biedny czytelnik, cóż mu to mówi? Tutaj na praw dę trzeba było w alczyć o przy­ stępne przedstaw ienie dram atycznego sporu, w jaki uw ikłał się lw ow ski fizyk. Tym bardziej, że tuż obok (s. 170) autorowi udaje się chyba pokazać z bliska przełom owość odkryć Marii Curie-Skłodow skiej. Być m oże zresztą to akurat sta ­ now iło nieco łatw iejsze zadanie.

W ysiłki Iłow ieckiego w kierunku rekonstrukcji trw ałych tradycji nauki p ol­ skiej są skazane na niepow odzenie, gdyż nie rekonstruuje on w ogóle żadnych w yrazistych tradycji naukowych, rekonstruuje tradycje kulturalne społeczeństw a uprawiającego naukę. Odsyłając w ciąż do społecznego tła nauki, nasyca sw ą historię powiązaniam i synchronicznym i; diachronii dostarcza mu dopiero ciągły nurt dziejów społecznych narodu. Czy spójna narracja diachroniczna byłaby tu jednak w ogóle m ożliwa? Dla syntezy nauki powszechnej — tak, w każdym razie dla przyrodo­ znaw stw a. W ierzymy bowiem , że istn ieje w ew nętrzna logika rozwoju nauki. Ale nauka regionalna raz w tym nurcie uczestniczy, raz nie — w ykres jej rozwoju nie jest kopią w ykresu rozwoju nauki powszechnej. Gdyby Iłow iecki chciał przydać w ięk sze znaczenie związkom nauki polskiej z nauką powszechną, nie zdołałby b y ­ najm niej wypreparować żadnych lokalnych tradycji rozw ojow ych i rów nież sk azał­ by się na ujęcie synchroniczne.

Tak w ięc autor stanął przed zadaniem bardzo trudnym w sensie m etodolo­ gicznym . D zieje nauki polskiej — to form uła w ew n ętrznie sprzeczna; nauka polska nie ma dziejów nadających się do potoczystej rekonstrukcji, im bardziej staram y się nadać jej taką interpretację, tym bardziej oddalam y się albo od „pol­ sk ości” owej nauki, albo w ogóle od nauki. Iłow iecki przem ykał się m iędzy tymi skrajnościam i, zbliżając się stosunkowo najbardziej do ostatniej. Przem ykać się będą m iędzy nim i także jego następcy — w łącznie z tym i, którzy, nie zobowiązani do w ykładania na poziom ie popularnym, uzyskują nieco szersze pole m anewru.

Obok problem ów nierozw iązalnych pisanie i publikow anie książek nasuw a rów nież całą m asę problem ów rozwiązalnych. N iestety, i przed nim i ugięło się W ydawnictwo Interpress. Liczne błędy i literów ki nie zostały sprostow ane w erra­ cie. N iektóre daty urodzenia i śm ierci nie trafiły do czekających na nie m iejsc m iędzy nawiasam i. Nie przyjm ujem y do wiadom ości, że nie można ustalić takich dat w odniesieniu do uczonych działających w X X w. Jest oczyw iste, że autor n ie pow inien się tym zajmować, w ydaw nictw o o am bicjach am basadorskich stać

(7)

488 R ecenzje

jednak chyba na sfin ansow an ie mu researchera. W wypadku cytow ania tytułów w ydaw n ictw powinno się podaw ać roczne daty publikacji. Z innych powodów jest to ważne w okresie staropolskim , z innych — w X IX i X X w., gdy sytuacja w nauce, np. jak w latach 1905—1914, zm ienia się z roku na rok. J eśli zaś książka ma rzeczyw iście stanow ić towar eksportow y, można mieć nadzieję, iż przynajmniej te łatw e do usunięcia usterki znikną w zapowiedzianych edycjach obcojęzycznych.

H e n ry k Hollender

(W arszaw a)

W aldem ar V o i s é: Europolonica. Monografie z dziejów nauki i techniki: tom CXXIV. W rocław 1981 Zakład Narodowy im. O ssolińskich ss. 148.

Opera minora W aldemara Voisé, które składają się na recenzowany tomik,

stanow ią n iew ątpliw y skuces w ydaw n iczy ich autora i szacownej oficyny Ossoli­ neum. Książka w ydana jest estetycznie, na obwolucie rycina kartograficzna z daw ­ nych w ieków , oryginalny tutuł zaciekaw ia. W aldemar Voisé, w ybitn y znawca dzie­ jów m yśli społecznej i filozoficznej XVI i XVII w ieku, ma w sw ym dorobku szereg m onografi książkow ych i w iele artykułów drukowanych w różnorodnych czaso­ pism ach naukowych w kraju i zagranicą, niektóre z nich pow stały z okazji sesji naukow ych i kongresów jako referaty, a potem trafiały do w ydaw n ictw pokon- gresow ych lub pism specjalistycznych. Wybór w ięc nie był łatw y, toteż zawsze pod­ legać może krytyce. Jedno jest n iew ątpliw e. Prezentow ane studia traktują o p ol­ skiej obecności w m yśli społecznej i naukowej Europy. Stanow ią w ięc próbkę reprezentacyjną jednego z podstaw ow ych nurtów badań i dociekań autora. Mówi 0 tym rozw inięty podtytuł: La circulation de quelques th èmes polonais à travers

l’Europe du X I V au XVIII siècle. Różnorodna tem atyka studiów układa się w p e­

w ien ciąg logiczny, którego ogniw a łączy ów nadrzędny cel.

Zaletą publikacji — nie pozbawiona jednak słabych stron — jest jej w ielo ­ języczność. Wśród czternastu rozpraw, które składają się na ten tomik, 7 napisa­ nych jest po francusku, 3 po niem iecku, 2 po angielsku i 2 po w łosku. Zachowano bowiem ich oryginalną, pierwotną wersję. Czy słusznie? W ielojęzyczność stanow i p ew ien próg do pokonania nie tylko dla polskiego recenzenta, ale też i dla cudzo­ ziem skiego czytelnika, dla którego przeznaczona jest przede w szystkim publikacja 1 do niego trafić winna. W kręgach uczonych zainteresow anych podobną, co Voisé, tem atyką przyjęty jest język francuski. W ydaje się, że książka byłaby bardziej jednolita, gdyby ograniczyła się do jednej, a najw yżej dwujęzycznej w ersji. Po­ n iew aż jednak użyłam w yrazu „zaleta”, m uszę go również uzasadnić. Zaletą jest, iż polskiego w ydaw cę stać na w ielojęzyczną publikację, że autor jej rów nież obra­ ca się sw obodnie na tak rozległym obszarze językowym , że do tem atyki dobiera w łaściw y język jej źródeł (Niemcy, Włochy). Być może przyznać nawet trzeba, lż zalety tej w ielojęzycznej panoramy tem atów dominują.

W książkowej reedycji drukowanych już poprzednio artykułów czy referatów liczyć się n ależy rów nież z innym niebezpieczeństw em . Pierw otny ich druk w iązał się już to z kongresem tem atycznym , już to z publikacją o określonym profilu naukowym czy też z okolicznością rocznicową. B yły w ięc one w m ontow ane w w y ­ d awnictw o zbiorowe, w ystępując w kontekście innych rozpraw, w klim acie i śro­ dow isku określonym całokształtem zam ierzeń zespołow ych. Gdy te same prace, w oderwaniu, trafiają do książkow ego wyboru jako opera minora ich autora, tracą poprzedni charakter, im w łaściw ą rolę, zaczynają odmienne sam odzielne życie w innym układzie i poddają się innym kryteriom ocen. Łączy je osoba tw órcy

Cytaty

Powiązane dokumenty

Figure 1: A neural network used to learn a non-linear image ltering operation: a 5  5 unit input layer, two.. hidden units and one

Jeśli jednak nie jest prawdą, że logika jest jedna, to może istnieć logika prawnicza jako odmienny rodzaj logiki.. Zatem albo logika jest jedna, albo nie jest prawdą, że nie

Każda taka klasa jest wyznaczona przez pewne drzewo de Bruijna, możemy więc uważać, że λ-termy to tak naprawdę drzewa de Bruijna.. λ-wyrażenia są tylko ich

5 Przydział wartości może stać się obiekten drugiego przydziału na innej skali (por. zda.. nie „Przypisana długość

Czy nie może się bowiem zdarzyć, że to właśnie typ lektury filozofii analitycznej zaproponowany przez filozofa kontynentalnego - Gadacza - okaże się najlepszą, czyli

Oczywiście jest, jak głosi (a); dodam — co Profesor Grzegorczyk pomija (czy można niczego nie pominąć?) — iż jest tak przy założeniu, że wolno uznać

Tolerancja jest logicznym następstwem przyjętego stanowiska normatywnego, jeśli to stanowisko obejmuje jedno z poniższych przekonań: (1) co najmniej dwa systemy wartości

Zygmunt II August (1548 – 1572), syn Zygmunta I Starego i Bony Sforzy, wielki książę litewski od 1529 r., ostatni król na tronie polskim z dynastii Jagiellonów;