• Nie Znaleziono Wyników

Esej o samotności

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Esej o samotności"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

A C T A U N I V E R S I T A T I S L O D Z I E N S I S FO LIA LITTERARIA POLONICA 9, 2007

D o m in ik a S o b ie ra jsk a

ESEJ O SAMOTNOŚCI

...w martwym oknie mego świata wieszam lampę (dla podróżnych)

później czekam żeby nikt nie przyszedł

(R om an Śliwonik)

N igdy wcześniej tak intensywnie nie czułam zapachu sam otności. Bez w śro d k u m aja ta k m ocno pachnie. Starość. Zielone gałęzie drzew obijają się o o k n a tram w aju. Święta T eresa od D zieciątka Jezus. Ściana zieleni. P ark M ickiew icza po praw ej stronie. Idzie lato. Starzy ludzie lubią jeździć tram w ajam i, starzy ludzie m ają dużo czasu. P achnie bzem i sam otnością. Śmierdzi nią. N ie m ożesz stanąć obok. Przesuw asz się, uciekasz, depczesz czyjeś buty. A le od tego nie d a się uciec i nagle tram w aj cały wypełniony jest starym i ludźm i. M ają brudne paznokcie i zardzewiałe spinki we włosach. C zasam i tu lą w ram ionach kundlow ate pieski. M ó w ią do nich. Szepczą ja k d o dzieci. C zasam i piesek m a kokardkę, czasam i wabi się Julek. Więc po co im czyste paznokcie. S am otnością najbardziej cuchnie starość. W tedy trzeba otw orzyć wszystkie okna, robić przeciąg, ale zapachu nie d a się wywietrzyć. T rzeb a byłoby przyjść do nich, porozm aw iać, p okazać ja k się włącza pralkę, powiedzieć, żeby nie chow ali resztek d o lodów ki, iść z nimi d o dentysty. T ylko po co? Po co mi cudza starość.

A przecież kiedy byliśmy m ali wpajali nam szacunek dla starszych. M am y napom inały, żeby grzecznie odpow iadać na pytan ia babci, uśm iechać się, nie m ów ić brzydkich słów. Panie w przedszkolu uczyły, że należy ustępow ać im m iejsca w tram w aju, pom agać przejść przez ulicę. M ąd re czytanki w ele-m entarzach. W olontariusze wyjeżdżający do innych krajów , żeby poele-m agać chorym i sam otnym . Piękne telewizyjne seriale, w których pod jednym dachem w ielopokoleniow a rodzina zasiada do kolacji. W szkole średniej pojechałam w raz z chórem śpiewać kolędy w do m u starców . M oże słuchali, a m oże w yobrażali sobie, że to ich w nukow ie przyszli złożyć życzenia daw no nie w idzianym dziadkom . A w olontariat? Owszem, pięk n a m isja, dobrze w ygląda w curriculum vitae i m o żn a za darm o podszkolić język obcy.

(2)

Z nam wiele sam otnych kobiet. Bezdzietne, schorow ane, z plikiem krzy-żów ek przy łóżku. M ieszkają daleko. Z a daleko, żeby je odw iedzać. Kiedy dzw onią, często udajem y, że nas nie m a. W yjeżdżam y. Idziem y do urzędu, lekarza, w łaśnie przyjm ujem y gości. Ale one nie p rzestają i w końcu m usisz odebrać ten telefon. Z aspanym , o siódmej ran o narzekają, że lam p k a nie działa, że m ają za niskie ciśnienie, że p ad ał deszcz i nie m ogły w ybrać się n a cm entarz. Z uchem przy słuchawce myślisz o tym , co kupić na kolację, o dziecku, k tó re pow inno ju ż być w dom u. Od czasu d o czasu zerkniesz n a swoje paznokcie. Podejdziesz do ok n a spraw dzić czy sam ochód stoi na parkingu. U spraw iedliw iasz się, coś tam obiecujesz, wreszcie przyrzekasz odwiedzić je, zajrzeć. K iedy skończą, zapom inasz, że dzw oniły. A potem znajdujesz je podrzem ujące w fotelu. W łączony telew izor i niedopite ziółka. Jeszcze żyją. N ie p am iętają już, ja k im m ów iono, że m łodość nie trw a wiecznie. Żeby wzięły sobie w ychow ankę, przeprow adziły bliżej. - „Starych drzew się nie przesadza” - odpow iadały, więc teraz m ieszkają sam e w m iastach n a końcu św iata. B oją się wychodzić z dom u. P rzew racają n a o b -lodzonych chodnikach, łam ią kości. K iedy się m a dw adzieścia lat wszystko inne jest ważniejsze od drzem iącej w fotelu, wiecznie zm arzniętej ciotki.

a dniem

n a wylanej słońcem ulicy idą dwudziestoletni piękni

którzy nie odróżniają nas od ścian

(Rom an Śliwonik)

A m oże osw ajana kilkadziesiąt lat sam otność łagodnieje? Przyzwyczaja, nie pozw ala się zaludnić. N ie wie, nie chce wiedzieć, co to dzielić z kimś łazienkę, nie spać przez kogoś w nocy. I m oże naw et zapom niały już niektóre stare ciotki, że istnieje gdzieś jakieś inne, wypełnione obecnością drugiego człow ieka życie.

nie wolno tylko czynić jednego zabierać siebie innym

(R om an Śliwonik)

D ziadek mojej przyjaciółki um arł miesiąc po swojej żonie. Przeżył z nią p o n a d pięćdziesiąt lat. R azem w ybudow ali dom , wychow ali dzieci. Razem baw ili swoje w nuki. Przez pó ł wieku siadali do wspólnej kolacji, zmywali po sobie naczynia, przypom inali o codziennej porcji leków. R ozm aw iali ze sobą o rzeczach, k tó re dla innych były obce i niezrozum iałe. M ówili o sa-d zonkach buraków , niew ykupionych receptach, nieżyjących znajom ych. Nie krępow ali się, kiedy zapadało milczenie. Bez słow a m ogli w yglądać przez okno, cerow ać skarpety, napraw iać stare radio. K iedy ktoś zaglądał d o ich

(3)

dom u, cieszyli się i częstowali ciastem. K iedy robiło się pusto, w racali do porzuconych gazet i kom potów z wiśni. D ziadek m ojej przyjaciółki um arł m iesiąc po swojej żonie. Ludzie z jego wsi m ówili potem , że z żałości pękło m u serce. S am otność po tylu latach jest ja k R ów M ariański, potrzeba byłoby oceanu, żeby ją zapełnić.

K iedy odszedł ojciec m ojej m am y, babcia w ydała ludziom wszystkie jego rzeczy: garn itu ry , koszule, skórzany czarny płaszcz. W szufladzie zostały tylko talie k a rt i m aszynka d o golenia, k tó ra nigdy nie zniknęła z m ałej, łazienkow ej półki pod lustrem .

tylko teraz dobrze wiem już o tym jak to jest gdy po nieobecnych kroki zarastają na wzgórzach milczeniem

(Rom an Śliwonik)

Iza m a piękne, długie włosy i każde wakacje spędza dalek o poza gra-nicam i kraju. N iektórzy m ów ią o niej, że jest pusta. P atrzą z niesm akiem , ja k lgnie do każdego, kto rzuci jej kom plem ent, czułe słów ko, okaże choć odrobinę zainteresow ania. Jeszcze inni m ów ią, że się nie szanuje, bo pozw ala, żeby m ężczyźni wykorzystywali jej naiwność. A le ta k m ów ią ci, którzy zazdroszczą, że Iza choć przez m ałą chwilę jest szczęśliwa. W iem, że zawsze uważali j ą za niezbyt m ądrą. Z byt często przeglądała się w lusterku. N osiła za obcisłe bluzki i nie bała się wracać stopem w środku nocy. W iązała się z nieodpow iednim i ludźm i. D u żo starszym i od siebie, obarczonym i żonam i, m ieszkającym i w Berlinie albo w M ediolanie. Iza tylko raz przyznała się do tego, że od w yrzutów sum ienia gorsza jest sam otność. I że choć czasami wstydzi się n a siebie patrzeć w lustrze, jeszcze bardziej wstydzi się być sam a. Bo sam otność krzyczy prosto w twarz. U dow adnia ci, że jesteś kim ś przecięt-nym , banalprzecięt-nym , niezauw ażalprzecięt-nym dla innych. Owszem, m ożesz sobie w m a-wiać, że to św iat jest zły, że nikt się na tobie nie poznał, ale wystarczy drobiazg, żeby ten m ozolnie lepiony pancerz oszustw a i obojętności skruszył się ja k szkło. S ta ra piosenka, czyjeś zdjęcie znalezione w szufladzie i... i całe niebo sp ad a ci n a głowę. Jeśli jesteś ładna, m ożesz ja k iś czas udaw ać, że tw oja sam otność nazyw a się niezależność. Że zam iast jednego, wolisz kilku, od których dostajesz kolczyki. W yśmiewasz koleżanki, k tóre w ychodzą z m ąż i ro d z ą dzieci. O pow iadasz historie zakładów , k tó re wygryw ałaś, uw odząc cudzych m ężczyzn. W sobotnie noce zdzierasz obcasy na p arkietach klubów. Pijesz darm ow e drinki. A potem okazuje się, że nie m asz z kim pójść na sylw estra, pojechać n a wakacje. C zar pryska. S am otność jest ja k za ciasne buty. M ożesz ją rozchodzić i co jakiś czas zm ieniać plaster. Ale w końcu o d p a d n ą ci nogi. Iza ju ż dzisiaj n a krw aw iące pięty n a k ład a opatru n k i i czeka. Z tygodnia n a tydzień, z m iesiąca n a m iesiąc p rzekłada swój wyjazd d o Japonii. Czeka, że w końcu znajdzie się ktoś, kto powie, że ju ż nie

(4)

m usi nigdzie się w ybierać. Że m oże n a do b re ro zpakow ać swe walizki. T y lk o k to pom yśli, że ta piękna i odw ażna ko b ieta potrzebuje tak wiele czułości...

N ikt mnie nie wita i nikt nie poznaje Świat ten dookoła jest pełen beze mnie

(Tadeusz Różewicz)

A co z tym i, którzy nie p o trafią ju ż w ynajdyw ać tysiąca pow odów swojej sam otności? P am iętam dziewczyny, k tó re staw ały się niewidzialne. B ardzo długo wierzyły, że wreszcie i one znajdą m iłosny liścik rzucony na wycieraczkę. M yślały:

- Ludzie się zmienili. N ie tylko zgrabne nogi m ogą być atutem . H alo, znam y się n a sam ochodach, piłce nożnej. P otrafim y tańczyć. G ryw am y w teatrze, nieźle gotujem y. N apraw dę były cierpliwe. N ie m arudziły. Nie użalały się nad sobą. D oradzały innym , jak ie kw iaty kupić na urodziny ukochanej. Jak i k raw at pasuje do szarej m ary n ark i. Pozw alały ściągać od siebie n a klasów kach. M yślę, że naw et wtedy jeszcze nie przestaw ały m ieć nadziei. A potem zapom inały się m alow ać. W kaw iarniach siadały coraz dalej okien. Przestaw ały patrzeć ludziom w oczy. C zytały za dużo książek. N osiły żyletki w piórniku. U daw ały, że nie dostrzegają nas w tram w aju. Nie w iadom o było, ja k z nimi rozmawiać. Zakleszczały się w sobie coraz bardziej. C oraz m ocniej żółkły im palce od w ypalanych papierosów . C oraz więcej kufli po piwie stało przed nimi n a stoliku. N iespecjalnie ładne. Owszem, inteligentne i wrażliwe. Ale kogo obchodzi wrażliwość dziewczyny, k tó ra naw et n a plaży siedzi w długich spodniach. N iektóre przestaw ały jeść. Inne tylko jadły. Jedne m ilkły, drugie stawały się głośne i w ulgarne. Większości z nich ju ż nie spotykam . Zniknęły? Z am knęły się w dom u? Zwariowały? A m oże właśnie w tej chwili przeżyw ają m iłość swego życia? W końcu widuje się czasam i w sklepach i na ulicy brzydkie kobiety u boku w spa-niałych mężczyzn.

M oja w ołnośd Ja tak chroniłem cię Najdroższy swój talizman M oja wolności

Ty nauczyłaś mnie odchodzić jak mężczyzna Byle stąd byle gdzie...

(Jonasz K ofta)

P oczątkujący artyści często zaczynają od sam otności. W kładają skórzane kurtk i, zapuszczają włosy i udają, że są zbyt niezależni, żeby uzależniać się od innych. R ozm aw iają z to b ą o sztuce, częstują ta b a k ą , długim szalikiem zam iatają chodnik. W iększość z nich nigdy niczego nie stworzy. Są za

(5)

leniwi, za b ard zo zakochani w sobie. Siedzą nad szklankam i piwa, zachłys-tu ją się M orrisonem i m yślą, że bycie wyjątkowym kryje się w ich długich piórach, w naszyw kach n a plecaku, zdartych glanach.

M oja wolności

K ochałem siostrę twą N a imię jej - samotność M oja wolności

Rzucałem każdy ląd

G dy tylko ktoś cię dotknął...

O pow iadają ci o życiu. O tym ja k śpią n a ziemi, jed zą zupę z trawy. K iedyś naw et wywoływali w tobie w yrzuty sum ienia. Ich długie włosy opow iadały o sam otnych, dzikich plażach, koncertach n a W oodstock, wolnej miłości. Przez chwilę też chciałeś być jak oni - w olny, niezależny, nie w plątany w żadne miłości, nużące cię przyjaźnie. W olny, żyjący sam dla siebie. Przez chwilę naw et wierzysz, że to, co robią, jest niezwykłe. W siadają d o pociągu i ja d ą w Bieszczady. T ak po prostu. T ak , ja k ty nigdy byś się nie odważył. N ie m artw ią się o to, czy spakow ali grzebień, odświeżacz do ust, ręcznik. N ie przeszkadza im, że ja d ą sam i, że nie zaliczyli jakiegoś testu, nie poszli n a um ów ioną rozm ow ę w spraw ie pracy. O pisują ci smak kw asu chlebow ego. Piją absynt. I tylko czasam i, zupełnie przypadkiem , spotykasz ich na m iejskim ryneczku, kiedy k u p u ją ziem niaki i wybierają m archew .

M oja wolności Zdradziłem podle cię W wygodnej siedzę celi Jaki to wstyd

Ty sam a dobrze wiesz Ale już n a mnie nie licz...

W ielu takich szam anów sprzedaje dzisiaj bukiety w kw iaciarniach. Co robić? K oledzy z zespołu poszli do pracy. W ydaw cy nie poznali się na sztuce. N iektórzy z braku lepszego zajęcia nadal piją piw o i ćm ią skręty, wygłaszając swe teorie o wolności i nieuw ikłaniu. A le dzisiaj ju ż cię nie om am ią. W iesz dobrze, że to tylko tera p ia zastępcza i że rzuciliby to w szystko w diabły, gdyby jak aś m o d ro o k á X skinęła n a nich palcem . Co am bitniejsi porzucili ju ż w ytarte sztruksy, wyciągnęli n a wierzch kołnierzyki i za pieniądze sw oich przyziem nych rodziców uczą się n a psychologów i lekarzy.

Jeśli nasza sam otność jest tak wielka że aż widoczna wtedy staje się dla innych przestrogą...

(6)

Z nad m o rza przyw oziłam bursztyny. W ierzę, że przynoszą szczęście. P onoć ten, kto je nosi, czuje się tak, jak b y zawsze kroczył w słońcu. Przyw oziłam bursztyny tylko dlatego, że nie było m nie stać na diam enty. K iedy cio tk a u m arła, ta ta przyniósł książki, k tó re po niej zostały. D opiero następnego d n ia przypom niało m u się, że w kieszeni, zaw inięty w białą chusteczkę jest pierścionek. M ały, cienki. Od lat nie noszony, nie błyszczał jasnym oczkiem. B rylanty tra c ą blask, kiedy ktoś choruje i cierpi w ich pobliżu. P otem zapom niano o pierścionku. K tóregoś d n ia odw inęłam go z tej chusteczki, w sunęłam n a palec i ju ż nie oddałam . M iał być m oim am uletem , bo brylanty przynoszą szczęście i spraw iają, że człowiek nigdy nie bywa sam otny. A le pierścionek niczego nie zmienił, niczego nie ułatw ił. M oże nie był prawdziwy. A m oże w m oc am uletów , naw et tych najlepszych, po prostu trzeba wierzyć. B ardzo tru d n o pogodzić się z sam otnością, k tó ra oznacza niekochanie. Człowiek każdego dn ia po trosze traci rozum . N iby jeszcze jest sobą, niby rozum ie, że nie on jeden, a potem robi lalki z w osku i nazyw a je czyimś imieniem, żeby choć w ten sposób dać sobie szansę na miłość.

S am otność jest wtedy, kiedy nie m a się dla kogo kupić butów , zmienić fryzury, ogolić nóg. S am otność jest wtedy, kiedy zm ieniasz fryzurę, kupujesz buty i golisz nogi, a nik t tego nie zauw aża.

Wszystkie wstążki bukiety pasm a włosów na wietrze O ddałam ptakom widmowym na ich smutne gniazda Ptakom sunącym wysoko nieznanym powietrzem W stronie gdzie świeci każdemu przeznaczona gwiazda

(Rom an Śliwonik)

I nagle pew nego d n ia przychodzi spokój. W szystkie wiersze zam ykasz w szufladzie. G ubisz am ulety i pierścionki. B ursztyny nosisz dlatego, że o b d arzają zdrow iem i radością. C hronią od astm y, dolegliwości żołądka, k ataru . M ożliw e, że ju ż nigdy nie będziesz sam otna. S am otna - nie, ale sam a - zawsze. K iedy podejrzew ają, że chorujesz n a ra k a , to jest twój strach, i tw oja śm ierć, innym nic d o tego. M ożesz m ów ić im o tym, jak się boisz, ja k p ocą ci się ręce, ale nikt za ciebie nie odczuje tej lepkości. W nocy nie śpisz. Słyszysz, ja k coś chodzi, ja k się rusza, oddycha ci nad głową. N ikt się nie obudzi. N ie m ożesz otw orzyć oczu. Po om acku idziesz do łazienki. R an o pytają, skąd u ciebie takie wielkie siniaki n a nogach. M asz im powiedzieć, że boisz się duchów ? Z a ta k ą sam otnością nigdy się nie tęskni. Z a odpoczynkiem od ludzi czasam i naw et bardzo.

Kiedy się szumem, tłumem, gwarem Ludzkie skupiska ustokrotnią

Najdroższym na świecie towarem Będzie sam otność

(7)

Dominika Sobierajska

ESAAY Ob e r e i n s a m k e i t

(Zusammenfassung)

Essay zeigt verschiedene Angesichte von Einsamkeit. Einsam keit, die die Leute betrifft, unabhängig davon, wer sie sind, wie alt sie sind. Einsamkeit, die mit dem Alter, der Ablehnung, der Nichtliebe verbunden ist. Das ist ein Versuch sie m it den Augen des nebenstehenden M enschen zu betrachten, aber auch des Menschen, der die Einsamkeit der anderen sieht, versucht auch seine eigene Geschichte von ihr zu erzählen.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Udowodnić, że średnia arytmetyczna tych liczb jest równa n+1 r

Niech punkt I będzie środkiem okręgu wpisanego w trójkąt ABC, zaś D, E, F niech będą punktami przecięcia dwusiecznych kątów A, B, C trójkąta ABC odpowiednio z bokami BC, AC

Spotykaliśmy się przez lata, dziesiątki lat przy różnych okazjach, także społecznych i politycz- nych, gdyż i na tym polu Andrzej odznaczał się zaangażowaniem i właściwą

(Fakt ten nosi nazwę Twierdzenia

(Fakt ten nosi nazwę Twierdzenia

W rezultacie, jeśli przed T nie było ani jednego „zdarzenia”, to sztucznie przyjmujemy że momentem ostatniego zdarzenia było

Przedstawia on grupę trojga ludzi, mężczyzn i kobietę, dotykających się policzkami – dziwny i piękny obraz.. Simeon Solomon, żyjący w XIX wieku, został wykluczony ze

To, co Freud nazywa psychiczną rzeczywistością, wyraża się indywidualnie jako świat fantazji, który — a to jest bliskie krytyce przedstawionej przez Da- vidsona — ze