• Nie Znaleziono Wyników

Mistrz Solness : dramat w trzech aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Mistrz Solness : dramat w trzech aktach"

Copied!
124
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

H E N R Y K IBSEN.

MISIEZ SOLNESS

B R A M A T W T R Z E C H A K T A C H .

p rz eło ży ł za upow ażnieniem A utora

Ignacy Suesser. V W A R SZA W A . W y d a w n i c t w # P r z e g l ą d u T y g o d n l o w e g # .

± S © 3 .

http://dlibra.ujk.edu.pl

(4)

8 4 9 8 5

ßO SBO ilCH O I^ C H a y p O K » . Bapinana, 13 A nplunt 1893 r .

W D ru k arn i P rz e g lą d u T ygodniow ego, C zysta A6 4 .

http://dlibra.ujk.edu.pl

(5)

O S O B Y :

Budowniczy HALVARD SOLNESS. Pani ALINA SOLNESS, jeg o żona. D októr H ERD A L, le k a rz domowy.

KNUT BROYIK, b y ły a rc h ite k t, obecnie pom ocnik Solnessa.

RAGNAR BROVIK, jeg o syn, ry so w n ik . E A JA EOSLI, jego sio strzen ica, b u c h alterk a . P anna HILDA WANGEL.

K ilk a pań. L ad na ulicach.

Rzecz dzieje się w domu budow niczego Solnessa.

~ — '

A K T P IE R W S Z Y .

Skrom nie^urządzona p racow n ia budow niczego S o l­ nessa. N a lew o drzwi do przedpokoju. Po praw ej drzw i do dalszych pokojów m ieszkalnych. W głębi otw arte w ejście do sali rysunkow ej. N a przodzie po lew ej pulpit p ełen książek, papierów i przyrządów do pisania. Około drzw i p iec. N a praw o w k ącie kanapa,Sprzed nią stó ł i k ilk a k rzeseł. N a stole k a ­ rafka i szklanka; bliżej w idzów drugi stolik , znacznie m niejszy; obok krzesło na biegunach i fotel. W sali rysunkow ej św ieci się lam pa na stole; podobnież na sto le przed kanapą i nad pulp item zapalone lam py.

W sali ry s u n k o w e j sied zą Kn u t BrOYIk i syn je g o RAGNAB, za ję c i p la n a m i i o b lic z e n ia m i. P rz y p u lp i­ cie sto i Ka j a Fo s l i, z a p is u ją c coś w k sięd ze g łó w n e j.

Dodatek do ,Pr*egl. Tyg.*—Ibsen. Mistra Solness. I

(6)

2 M I S T R Z

Ka j a BrOYIK j e s t c zło w ie k iem p o d eszłeg o w ieku, szczu p ły , o siw ych w łosach i siw ej brodzie* U b ra n y w s u r d u t n ieco w y sz a rz a ły , c z a rn y , ale bez sk azy ; nosi o k u la ry ; ja s n y , zżó łk ły tr o c h ę k r a w a t o p a s u je m u s z y ję . Ra g n a r BrOYIK w w ie k u la t tr z y d z ie s tu , u b ra n y p rzy zw o icie, b lo n d y n , le k k o p o c h y lo n y . KAJA FOSLI dziew czę d w u d z ie sto k ilk o le tn ie , sm u k łe j i 'w iotkiej p o ­ sta c i, o d z ia n a s ta ra n n ie ; w y g ląd ch o ro b liw y . N ad o czam i z ielo n y d a sz e k d la o c h ro n y p rz e d św ia tłe m .

(W s z y stk o tr o je p r a c u ją , m ilcząc).

Kn u t BrOv i k (z ry w a się n a g le , ja k b y s trw o ż o n y , od s to łu z ało ż o n eg o ry s u n k a m i, o d d y c h a ciężk o i z tr u d n o ś c ią p o d ch o d zi k u d rzw io m , p ro w a d z ą c y m do p ra c o w n i). N ie, n ie w y trz y m a m c h y b a d łu żej 1

KAJA (zb liża się do n ieg o ). C h o ry je s te ś d z is ia j, w u ju ?

BROYIK. Gorzej mi z dniem każd y m . Czuję to. Ra g n a r (w staw szy z k rz e s ła , p o d ch o d zi k u n im ). P o w in ie n e ś p ó jś ć do d o m u , o jcze . S p ró b u j się p o ło ­ żyć, p rz e s p a ć tr o c h ę ...

BrOy i k (n iech ętn ie). Mam się m oże p o ło ży ć do łóżka? C hcesz, żebym się udusił?

Ka j a. W takim razie idź się p rzejść na ch w ilę.

RAGNAR. T ak, id ź. P rzejd ę się z to b ą — p ó jd zie­ my razem .

B rO V IK (gw ałtow n ie). N ie p ójd ę, aż on n ad ejd zie. D zisiaj w reszcie— raz p rzecież— rozm ów ić się z nim m uszę — (z tajonym gniew em ) z tym m oim pryncy- pałem .

(7)

S O L N E S S. 3 ? Ka j a (trw o ż n ie ). A ch , m ój w u ju — w strz y m a j się je s z c z e ; n ie d z isia j — z a c z e k a j! Ka g n a r. T a k o jc z e , lep iej z a c z e k a ć je s z c z e . BrOVIK (o d d y c h a ją c c ię ż k o ). H a a a h . . . N ie w iele m i p o z o s ta je czasu d o c z e k a n ia .

Ka ja (n a d s łu c h u ją c ). C iszej! S ły szę je g o k ro k i n a sch o d a c h . Id z ie .

(W r a c a ją , k a ż d e do sw o jej r o b o ty . C hw ila ciszy). (Bu d o w n ic z y Ha l y a r d So l n e s s w ch o d zi z p rz e d ­ p o k o ju . M ężczy zn a n ie m ło d y , z b u d o w a n y siln ie i tr y s k a ją c y zd ro w ie m . W ło s y m a k r ę t e i k ró tk o s trz y ż o n e , w ąs ciem n y , ta k ie ż b rw i, d u że i g ę s te . U b ra n y w c ie m n o -z ie lo n y ż a k ie t, z a p ię ty p o d szy ję, z szty w n y m k o łn ie rz e m i s z e ro k ie m i k la p a m i na p i e r ­ sia c h . N a g ło w ie m a m ię k i, sz a ry k a p e lu s z filco w y ,

p o d p a c h ą d źw ig a ru lo n p la n ó w ).

Bu d o w n ic z y SOl n e s s (w e d rz w ia c h , w s k a z u ją c * salę ry s u n k o w ą , szepcze cich o ). P o szli?

Ka j a (cicho, p o tr z ą s a g łow ę). N ie. (Z d e jm u je d a sz e k z czo ła ).

(So l n e s s p rz e c h o d z i p rz e z p o k ó j, r z u c a k a p e lu s z n a k rz e s ło , k ła d z ie p la n y n a sto le p rz e d k a n a p ą i w ra c a do p u lp itu . Ka j a p isze c ią g le , w id o czn ie n ie s p o k o jn a

i z d e n e rw o w a n a ).

So l n e s s (g ło ś n o ). Cóż ta m p a n i w ła śc iw ie z a p i­ s u je do k sięg i, p a n n o F o sli?

Ka j a (w z d ry g a się ). O, to n ic , to ty lk o ...

So l n e s s. P ozw ól p a n i, zo b aczę (p o c h y la się n a d n ią , u d a ją c , że p a tr z y do księgi i m ów i c ic h o ). K ajo ?

(8)

4 M I S T R Z

KAJA (p isz ą c , ró w n ie cich o ). Co?

So l n e s s. Czem u pani zaw sze zdejm uje d a szek , ilek ro ć ja w ejdę do pokoju?

KAJA ( ja k w y żej). P rz e c ie ż m i z tern t a k n ie do tw a rz y !

SOLNESS (z uśm iechem ). N ie ch ciałab yś być brzyd­

k ą, Kajo? Co?

Ka j a (r z u c a ją c m u s p o jrz e n ie ). Z a n ic w św iecie w oczach p a ń s k i c h .

SOl n e s s (gładząc je j lek k o w ło sy ). B iedna m a ła ; biedna K aja.

Ka j a (schylając g ło w ę). C iszej, m ogą usłyszeć! (SOLNESS id zie pow oli na praw o, zw raca się i za trzy ­

m uje przy w ejściu do sali rysunkow ej). So l n e s s. S z u k a ł m nie k to tu ta j?

Ra g n a r (w staje). B y ła tu ta m łoda p a r a , która chce sob ie w ystaw ić w illę tam — k oło L oevstrandu.

So l n e s s (m rucząc). Ci? N iech p oczek ają... Sam jeszcze nie mam d okładnego w yobrażenia o planie.

Ra g n a r (z b liż a ją c się z w a h a n ie m ). P ro s ili b a r ­ d zo o ja k n a jp r ę d s z e w y g o to w an ie ry s u n k ó w .

So l n e s s ( ja k w yżej). P ew n ie! — w szyscyby ty lk o te g o p ra g n ę li!

BltOVIK (p od n osząc g ło w ę od sto łu ). P ragn ęlib y— ja k m ó w ią --g o r ą e o ju ż pod w łasnym zam ieszkać da­ chem .

SOLNESS. O czyw iście, to się rozum ie! Znam y się na tern! P o tem przyjm ują, co się im daje. Staw iają so b ie jak ie bądź — ot, byle b yło m ieszkanie. Z ajazd, a n ie dom w łasn y. K łaniam uniźeniel N iech się

(9)

s O L N E s S.

5

z tern udadzą d0 kogo inn(>g0> Pr08zę ,m t# 02n je ś li tu znow u się pokażą.

Be o v i k (p od ciąga okulary na czoło i patrzy nań *duun„ny). Jakto do kogo innego? ChciałZe b /ó pan p u ścić to zupełnie?

SOLNESS (n iech ętn ie). Tak, tak, niech licho por- wie! Skoro m e m ożna in aczej, bodajto. L epiej p u - ci ■ o a ia z u , aniżeli budow ać na n iep ew n e. (W y b u ­ chając). Czyż ja zresztą w iem , co to za jedni?

ROv i k. Bardzo porządni i uczciw i ludzie. Z n a

-l u r z ie R a g Q a ia ’ ktÓ 1J ta m b jW a ‘ B ardZ 0 P ° r z ^ dn i mi T - NESS; , P ° rZ ądni ~ C° ta m POr^ d n i‘ o to ■ d z i l w o i U k ata ~~ ° ie rozum iesz Pan; o co mi id » e ? (G w ałtow nie). N ie ch c§ z nim i n ic m ieć w spólnego, kaź im pan się zw rócić do kogo im sie ży w n ie podoba.

Br o v i k (w staje). Czy pan to m ów isz na sery o ? So l n e s s (rubasznie). O czyw iście. — P rzynajm niei w tej chw ili. (P rzech od zi przez pokój).

(BrOt i k z a m ie n ia z Ra g n a r e m s p o jrz e n ie , n a k t ó r e te n o d p o w ia d a p rz e c z ą c o ; poczem w chodzi d o p o k o ju

SOLNESSA).

Br o y i k. C hciałbym z panem pom ów ić słów pare panie Solness. P ozw olisz pan, źe...?

So l n e s s. O w szem p ro s z ę .

Br o y i k (do K a i). W e jd ź ta m n a chw ilę. Ka j a (n ie s p o k o jn a ). A ch, w u ju , m o ż e . . .

Br o v i k. R ó b , co ci k a ż ę , d z ie c k o . Z a m k n ij d rz w i za sobą.

(10)

(Ka j a w chodzi po w o li do sali ry s u n k o w e j, z w ra c a ją c się u k ra d k ie m do SOLNESSA z s p o jrz e n ie m , w y ra ż a - ją c e m trw o g ę i p ro ś b ę ; p oczem z a m y k a za so b ą d rzw i). BrOVIK (s tłu m io n y m n ieco g ło sem ). N ie chcę b ie ­ d n y ch d zieci p rz e s tra s z a ć w y jaw ien ie m p raw d ziw eg o m ego s ta n u ,

SOl n ę s s, I s to tn ie , w y g ląd asz p a n w o s ta tn ic h c z a ­ sa c h b a rd z o m izern ie.

Br o v i k, D n i m o je są p o liczo n e. Z k ażd y m dniem o p ad am c o r a z w ięcej n a siła c b .

SoLNEbS. S iad aj p a n .

Br o y i k. D z ię k u ję — je ś li p an p ozw olisz...

SoLNEbS (p rz y su w a ją c m u fo te l). P ro s z ę , siądź p a n .— Cóż dalej?

Br o y ik (u siad łszy z tr u d n o ś c ią ) . O tóż id zie mi o R a g n a ra . T o n a jg o rs z e ze w sz y stk ie g o . Cóż się z nim sta n ie , do czego on d ojdzie?

So l n e s s. Syn p a ń sk i p o z o sta n ie oczyw iście u m nie, j a k d ługo sam ty lk o zechce.

Br o v i k. A leż on w łaśnie te g o n ie chce; nie mo- ź p — j a k sam p o w ia d a .

So ln esis. S ą d zę, że p ła c a , ja k ą t u o trz y m u je , w in ­ iła b y go zad o w o ln ić z u p e łn ie . G d y b y je d n a k za ż ą d a ł p o w ię k sz e n ia — n ie o d m ó w ię...

Br o v i k. N ie, n iel O te m n ie m a m o w y — n ie o to w cale tu id z ie . (N ie c ie rp liw ie ). J e d n a k — r a z p r z e ­ cież m usi so b ie zd o b y ć ja k iś b y t n ie z a le ż n y ; — p r a c o ­ w ać sam o d zieln ie i p ro w a d z ić rz e m io sło n a w ła sn ą

r ę k ę .

(11)

S O L N E S S. 7

SoLNESS (nie p a tr z ą c n a ń ). Sądzisz p a n , że R a - g n a r m a o d p o w ie d n ie do te g o zdolności?

Br o y i k. W ła śn ie, widzi pan, to najbardziej m nie przestrasza, to najgorsze ze w szystk iego, że sam zw ątpiłem o moim synu. B o w szak pan— nie w yra­ żałeś się o nim in a czej, ja k słow am i zach ęty. Słysząc to zdaje mi się znow u, że niepodobieństw em je s t, aby m ogło być in aczej. On ma, on musi m ieć z d o l­ n ości.

SoLNESS. N o, nie u czył się n iczego gruntow nie, prócz rysow an ia.

Br o v ik ( p a tr z y n a ń z ta jo n ą n ie n a w iśc ią i m ów i o stry m gło sem ). I p a n n ie w iele u cz y łe ś się i n ie w ie ­ le u m ia łe ś, gdyś u m n ie z a c z y n a ł p r a k ty k ę . A je d n a k ro b iłe ś p a n p o stę p y . (O d d y ch a c ię ż k o ). I w ybiłeś się n a w ierzch i w yszedłeś n a te m le p ie j o d e m n ie — i od ty lu in n y c h .

So l n e s s. H a , no! W id zisz p a n , to się ta k złożyło d la m nie!

Br o y ik. To praw da, w szystko skład ało się na pańską k orzyść. W takim jednak razie, nie m ożesz mi pan pozw olić zejść do grobu bez upew nienia, czy R agnar na co się zda jeszcze. A potem chciałbym ' też, aby się pobrali przed moim zgonem .

So l n e sS (ru b a sz n ie ), Czy i o n a so b ie te g o życzy? Br o v ik. K aja n ie bardzo. R agnar natom iast ży ­ je tylk o tą m yślą i ciągle o niej m ów i. (P ro szą c). M u­ sisz pan, m usisz m u dopom ódz ob ecn ie do o siągn ięcia

(12)

8 M I S T R Z

sam o d zieln eg o b y tu . M uszę zo b aczy ć, co sy n m ój p o tr a fi. S łyszysz pan?

So l n e s s (ro z d ra ż n io n y ). N ie m ogę p rz e c ie ż u d y a - b ła z k sięży ca sp ro w a d z a ć m u zam ów ień?

Br o y i k. W ła ś n ie n a s trę c z a się m u te r a z k o r z y ­ s tn e zam ó w ie n ie. R o b o ta d u ża, k t ó r ą o b ją łb y ...

So l n e s s (zd u m io n y ). O b jąłb y ? Br o v i£ . G dybyś p a n się zg o d ził n a to . So l n e s s. Cóż to za ro b o ta ?

Br o v ik. B u d o w a willi p o d L o e v s tr a n d .

SoLNESS. T ak ? T ę p rzecież ja sam b u d o w ać b ęd ę.

Br o y i k. P rz e c ie ż p a n nie m asz do te g o o ch o ty . SoLNES"; (żach n ąw szy się). O choty? Ja! K to to p a n u pow iedział?

Br o y i k. W sz a k ż e ś p an to sam p o w ied zia ł p rz e d ch w ilą.

So l n e s s. A leż, k tó ż b y z w a ż a ł n a to , co się m ów i — t a k o t.— Ozy R a g n a r m oże d o s ta ć to zam ów ienie?

Br o v i k. T a k je s t. Z n a się p rz e c ie ż z c a łą r o ­ d zin ą. A p o te m — p o ro b ił j u ż — o t; t a k — d la zab aw ­ k i — ry s u n k i, u ło ż y ł k o s z to ry s i w y g o to w ał w szy stk o .

So l n e s s. I p o d o b a ją się te ry s u n k i w łaścicielom ? Br o v ik. T a k je s t. G dybyś j e p an ty lk o p r z e j­ rz e ć z e c h c ia ł i z a tw ie rd z ił.

SOLNESS. R a g n a r s ta w ia łb y te n dom ?

Br oVIK. P om ysły je g o przypadły im bardzo do gustu. B yłaby to , ja k się w yrażali, n ow ość zupełna, niebyw ała jeszcze.

(13)

S O L N E S S . 9

- So l n e s s, Aha, n ow ość, a nie taka tandeta p rze­ starzała, z ja k ą ja się popisyw ać zw ykłem !...

Br oVIK. P o w ied zieli, źe byłoby to coś specyal- nego.

So l n e s s (z tajonym gniew em ) Zatem do R agnara p rzy szli— pod n ieo b ecn o ść moją?

Br o y ik. P rzyszli, aby zobaczyć się z panem i d o ­ w iedzieć się, czybyś pan ch cia ł od stąp ić...

So l n e s s (żac h n ą w sz y s ię ) . Ja! o d stą p ić !

Br o y i k. N a wypadek, gdyby rysunki R a g n a r a ... So l n e s s. Ja! u s tą p ić p rz e d p a ń sk im synem ! Br o v i k. O d stą p ić od um ow y, j a k p rz y p u sz c z a li... So l n e s s, W sz y s tk o je d n o ! w s z y s tk o jed n o ! (śm iejąc się z goryczą). W ięc to tuk! H alvard S o l­ ness— ustąpić pow inien! M łodszym należy się pierw ­ szeństwo! naw et najm łodszym ! U suwaj się, nuże! precz z drogi!

Br o y ik. M ój B oże, p rzecież m iejsca je s t w ięcej, niż dla je d n e g o ...

So l n e s s. O, nazbyt dużo go nie ma! Z resztą n ie ­ chaj będzie, jak chce; ja nie usunę się, nie ustąpię przed nikim! N igd y! D ob row oln ie— nigdy! N igdy i za n ic w św iecie.

Br o v ik (podnosząc się z trudnością). M am że w ięc beznadziejnie opuszczać to życie? Bez ra d o ści, p ociechy i w iary w Ragnara? Mam um ierać, nie uj­ rzaw szy ani jed n eg o je g o d zieła ? Czy tak ?

So l n e s s (odw raca się w p ołow ie, m rucząc). H m , nie pytaj pan o n ic — w tej chw ili.

(14)

10 M I S T R Z

Br o v i k. P rzeciw n ie — odpow iedz mi pan na to! Czyż mam ta k nędznie zejść z teg o świata?

So l n e ss (w alczy z so b ą , po chw ili stłu m io n y m , a le silnym głosem m ó w i). S ch o d ź p a n z n ieg o tak> j a k m o ż e s z ...

Br o y i k. D o b rze— niech i tak będzie. (Idzie przez pokój).

So l n e s s (id ąc za nim , na w pół z rozpaczą). A leż ja nie m ogę inaczej! Jestem takim , jakim jestem ;

zm ienić się teraz nie m ogę!

Br o y ik. O czyw iście, o czy w iście— zm ien ić się pan nie m ożesz. (Słania się i staje przy sto le ). P o zw o ­ lisz mi pan n a p ić się wody?

So l n e s s. P ro szę bardzo. (N alew a i podaje mn szklankę).'

Br o y ik. D zięk u ję, (P ije, p oczem sta w ia szklan­ kę n a sto le).

(Solness o tw iera drzwi z sali rysu n k ow ej). So l n e s s. P an ie R agnar, odprow adź pan ojca do domu.

(R agnar w sta je szybko od sto łu . R ów nocześnie z nim w chodzi K aja do pracow n i).

Ra g n a r. Co to b ie , m ój ojcze?

Br o v ik. Podaj mi ręk ę — odejdźm y ztąd. Ra g n a r. T ak je s t. — K ajo, zbieraj się także. So l n e s s. P anna F o s li m usi jesz c z e p ozostać na c h w ilę — dla za ła tw ien ia k oresp on d en oyi.

Br o y i k (spoglądając na S oln essa). D obranoc. Spij pan sp ok ojn ie— je ś li spać potrafisz.

So l n e s s. D obranoc panom.

(15)

S O L N E S S , 11

(Broyik i R agnar w ychodzą drzw iam i do przedpokoju. K aja p rzystępuje do pulpitu. S ołuess sto i po prawej

obok fotelu , zw ieszając głow ę na p iersi). Ka j a (z n iep e w n o śc ią ). Czy lis t j a k i . . .?

So l n e s s. Gdzie tam; nic! (P atrząc na nią gnie -, w nie). Kajo!

Ka j a (drżąca, cicho). Co?

So l n e s s (w skazując rozkazująco palcem na p o ­ d łogę). ZbPż się pani— natychm iastl

Ka j a. Jestem .

So l n e s s (jak w y żej). Bliżej!

KAJA (p o s łu sz n a ro zk azo w i). C zego p a n sobie ży ­ czy odem nie?

So l n e ss (p a trz y n a n ią p rz e z ch w ilę). Czy p a n i to m am do zaw d zięczen ia?

KAJA. N ie, nie! n ie w ierz p a n te m u .

So l n e s s. A le p ra w d ą je s t, że p a n i chcesz te r a z w y jść za m ąż. KAJA (cicho). J e s te m z R a g n a re m z a rę c z o n a od la t c z te re c h , czy p ię c iu , a w i ę c . . . So l n e s s. A w ięc tr z e b a — są d z is z — ra z z ak o ń czy ć sp ra w ę . Ka j a. R a g n a r i w uj u tr z y m u ją , że tr z e b a k o ­ n ie c z n ie . Co do m n ie — m uszę b y ć p o słu sz n ą . So l n e s s (ła g o d n ie j). K a jo , czy is to tn ie n ie k o ­ ch asz w cale R a g n a ra ? Ka j a. B y ł czas, k ie d y s p rz y ja ła m m u b a rd z o ... zanim d o s ta ła m p o s a d ę u p a n a . So l n e s s. A te r a z ju ż m u n ie sp rz y ja sz ? N ie s p rz y ja sz w cale ?

http://dlibra.ujk.edu.pl

(16)

1 2 M I S T R Z

Ka j a (n a m ię tn ie s k ła d a ją c r ę c e i w n o sząc j e do n ieg o ). A ch, w iesz p a n p rz e c ie ż , że te r a z k o c h a m ty lk o je d n e g o — je d y n e g o ! A p ró c z te g o , ż a d n eg o n a św iecie 1 N ie m o g łab y m k o c h a ć in n e g o !

So l n e s s. T ak to się mówi; a jednak odchodzisz pani odem nie, zostaw iasz m nie sam ego...

Ka j a. A czyż n ie m o g łab y m p o z o sta ć u p a n a . c h o ćb y R a g n a r...?

So l n e s s (od m o w n ie). B ie , n ie, to b y ć n ie m oże. Z ch w ilą, g d y R a g n a r z aczn ie p ra c o w a ć n a w łasn ą rę k ę , n ie p o d o b n a z a tr z y m a ć p a n i, b ęd zie sz m u p o ­ tr z e b n ą .

Ka j a (z a ła m u ją c rę c e ). Z d a je m i się, że n ie p o d o ­ b ie ń stw e m b ę d z ie d la m n ie ro z łą c z y ć się z p a n e m . . . N ie, n ie — to n ie p o d o b ie ń s tw o !

So l n e s s. W takim razie, staraj się pani R agnara odw ieść od tych nierozsądnych zam iarów . Możesz pani naw et w yjść za n iego, je ś li z e c h c e s z (zm ie­ niając to n ). T o je s t — niby — urządź się pani tak, aby R agnar pozostał na sw ej korzystnej posadzie; — w ów czas m ógłbym zatrzym ać u sieb ie i panią.

Ka j a. A ch, ja k b y to d o b rz e b y ło , g dyby się ta k s ta ć m o g ło ...

So l n e s s (ujm uje obu rękom a je j głow ę, szepcząc): B o ja bez ciebie żyć nie potrafię! M usisz być przy m n ie ciągle i zaw sze.

K a j a (porw ana nerw ow ym szałem ). B oże, mój B o ż e !

So l n e ss (c a łu je je j w łosy). K a jo ! K a jo !

(17)

S O L N E S S . 13

.Ka j a (pada przed nim na kolana). Jaki pan dobry je s te ś dla m nie! Jak bardzo d ob ry!..,

So l n e s s (gw ałtow n ie). W stań p an i! W stań p a n i— d o ... Zdaje mi się, że słyszę czyjeś k rok i! (pod­ nosi ją ; ona, słan iając, zbliża się do pulpitu).

(Pani Soln ess wchodzi drzw iam i z prawej strony. P o ­ stać szczupła i w yniszczona trosk am i, na tw arzy ś la ­ dy m inionej piękności. W ło sy ja sn e spadają w lo ­ kach na szy ję. Suknia w ykw intna, czarna. G łos ża -

łośn y, w ym ow a pow olna). Pa n i So l n e ss (w e drzw iach). H alw ard zie! So l n e s s (odw raca się). A ch, to ty, m oja droga? Pa n i So l n e ss (spoglądając na K aję). P rzycho­ dzę, zdaje się nie w porę.

S0LNĘ88, W cale nie; panna F o sli ma tylko krótki list jeszcze do napisania.

Pa n i So l n e s s. W id z ę , w idzę.

So l n e s s. Czy życzyłaś sob ie czego, A linko? Sa n i So l n e s s. C hciałam ci ty lk o p ow iedzieć, że doktór H erdal przyszedł i czeka w drugim pokoju. W yjdziesz m oże do niego tak że, H alvardzie?

So l n e s s (p a trz ą c n a n ią p o d e jrz liw ie ). Czy d o k ­ t ó r k o n ie c z n ie p ra g n ie ze m n ą się w idzieć ?

Pa n i So l n e s s. K on ieczn ości w tem n ie ma. P rzy ­ szed ł mnie odw iedzić — a przy sposobności i z tob ą pragnąłby się w idzieć.

So l n e s s (z uśm iech em ). Z apew ne, rzecz n a tu ra ln a . A le— w takim razie, poproś go ła sk a w ie, aby się za­ trzym ał chw ilkę.

(18)

PANI SoLNBss. P rz y jd z ie sz p ó ź n ie j, c o ? P r z y j ­ dziesz ?

SoLNESs. M oże. P óźn iej, później, m o ja d r o g a , za chw ilkę.

PANI SoLNESS (rzucając znow u spoji*zenie na K aję). D obrze, ale nie zapomnij p rzyjść, H alvard zie.

(W ychodzi i zam yka drzwi za sobą).

Ka j a (cicho). O B oże, mój Boże; pani n iezaw od­ nie pom yślała o m nie coś z łe g o ...

So l n e s s. A le, gdzież t a m ! N ic g o rsz e g o , w k aż - dym ra z ie , an iżeli zazw y czaj. B ąd ź co b ąd ź je d n a k , le p ie j, żebyś ju ż p o sz ła , K a jo !

Ka j a. T a k , ta k — m uszę iść.

So l n e ss (su ro w o ). A p ro szę p a m ię ta ć o z a ł a t ­ w ieniu w iadom ej sp ra w y . S ły szy sz p a n i 1

Ka j a. A ch, g dyby to ty lk o o d e m n ie z a le ż a ło l... So l n e s s. P ro s z ę o z a ła tw ie n ie s p ra w y ! Ż ą d a m te g o ! — do j u t r a .

K a j a (z obaw ą). Jeśli się w inny sposób załatw ić

m e da, gotow a jestem porzucić go i zerw ać z nim stosunki.

So l n e s s (z ry w a się). Z e rw a ć ! O szalałaś p a n i! P a n i z erw ać b y ś c h cia ła ?

K a j a (z rozpaczą). Tak, choćby zerw ać przyszło!

M uszę pozostać u pana! N ie m ogę ztąd o d e jś ć ;— b y ­ łob y to dla mnie prostem n iep o d o b ień stw em !

SoLNEss (w ybucha). Cóż u dyabła — R agnar? W szak mnie w łaśnie o R agnara . . . "

Ka j a (p rz e ra ż o n a p a tr z y n a niego). J a k t o ! W ię c p an u głów nie o R a g n a r a — o n ieg o — id z ie ?

(19)

s O L N E S S.

So l n e s s (opanow ując się). A leż nie, w c a le ! Że też pani niczego zrozum ieć n ie m ożesz. (Ł agodnie i cicho). W szak p rzedew szystkiem idzie mi o cieb ie;— to ja sn e ! P rzed ew szy stk iem , K ajo, o c ie b ie . A le w łaśn ie dla teg o k on ieczn ą jest rzeczą, abyś n a k ło ­ niła R agnara do p ozostania u m nie. O czyw iście I

A teraz — idź p an i do dom u.

Ka j a. T ak, tak. A zatem — dobranoc.

So l n e s s. D obranoc, K ajo. (O dy ona zabiera się do odejścia)! A le, a le ! Czy rysunki R agnara są tam?

Ka j a. Z a p e w n e ; nie w id ziałam , aże b y ich z a b ie ­ r a ł ze so b ą.

So l n e s s. P roszę, przynieś m i je tu pani. C hciał­ bym je ob ejrzeć jeszcze.

KAJA (uradow ana). T ak, tak , obejrzyj je pan. So l n e s s. U czy n ię to , K ajo, dla cieb ie. P rzynieś je pani, prędko!

(K aja biegn ie do sali rysunkow ej, szuka śpiesznie w szufladzie, w yciąga z niej te k ę i p rzynosi ją Solnes-

sow i).

KAJA. Oto w szy stk ie je g o rysunki. So l n e s s. D o b rz e ; p o łó ż j e p a n i n a sto le .

Ka ja (czy n i to ) . D o b ra n o c (p ro sz ą c ). A n ie g n ie ­ w aj się p a n n a m nie.

So l n e s s. Cóż zn o w u ! D obranoc, m oja droga K a jo ! (sp ogląd ając ukradkiem na praw o) Idź pani,

idź p a n i!

(Z prawej wchodzą: pani Solness i doktór H erdal, m ężczyzna o ty ły , w podeszłym w ieku, z tw arzą pełną,

(20)

b ez zarostu, wyrażającą, zad ow olen ie z życia; w łos jasn y, n iezb yt gęsty. N a n o sie z ło te okulary). Pa n i So l n e s s (ode drzw i). H alvardzie, d októr dłużej zatrzym ać się nie daje.

So l n e s s. P ro s z ę , w ejdźcie.

Pa n i So l n e ss (do K ai, k tóra skręca lam pę nad pulpitem ). L ist już gotow y?

Ka ja (zm ięsz an a). L ist — ? So l n e s s. Ki*ótki liś c ik . . .

Pa n i So l n e s s. Z d a je się, źe b a rd z o k r ó t k i... So l n e ss (do K ai). M oże pani ju ż o d ejść, panno K ajo, a ju tro proszę przyjść na czas.

Ka j a. D obrze, proszę pana, p rzyjdę. — D o ­ branoc pani (odchodzi drzw iam i do przedpokoju).

Pa n i So l n e s s. Pow in ien eś sięk dopraw dy cieszyć, H alvardzie, z takiej pracow nicy.

So l n e s s. Istotn ie — zdatna do w szystk iego. Pa n i So l n e s s. I m nie się t a k z d a je . D r . He r d a l. Czy i na buchhalteryi się zna ? So l n e s s. W y ćw iczy ła się p rzecież w ciągu tych dwu lat. Z resztą je s t dobrą d ziew czyną i robi, czego się tylk o od niej zażąda.

Pa n i So l n e ss A leż to w ielka w y g o d a !...

So l n e s s. I s to tn ie — zw łaszcza, je ś li się n ie j e s t z e p su ty m w ty m w zględzie z p o p rz e d n ic h la t .

PANI S o l n e s s (z ła g o d n y m w y rz u te m ). Czyż ty , H a lv a rd z ie , m ożesz się u s k a r ż a ć ?

So l n e s s. O, n ie, w cale nie, A lin k o, najm ocniej cię p r z e p r a s z a m ...

(21)

8 O L N E 8 S.

19

So l n e ss (m ie rz y go w zro k iem i w s ta je z s ie d z e ­ n ia). Oho! Dr. He r d a l. N iech to p a n a n ie o b ra ż a . Czy ma po te m u p rzy czy n ę? So l n e s s ( k r ó tk o i sta n o w c z o ). N ie. Dr. He r d a l. Z u p e łn ie ?

So l n e s s. Chyba w ła sn ą n iech ęć i p od ejrzliw ość. Dr. HERDAL. 0 ile w iem , m ie w a łe ś p an s to s u n k i z ró ż n e m i k o b ie ta m i...

So l n e s s. T a k , to p ra w d a .

Dr. He r d a l. Z n iektórem u n a w e t w cale s e rd e c z n e . So l n e s s. Is to tn ie .

Dr. He r d a l. A w tym w ypadku, z panną F o sli, czy coś podobnego nie zaszło rów nież — i czy w tym wypadku — n ie dzieje się ob ecn ie to sam o, co w tam ­ tych razach?

SOLNESS- N ie. W c a le nic ta k ie g o — p rz y n a jm n ie j z m o jej s t r o n y .

Dr. He r d a l. Z a te m - ona?

So l n e s s, To — są d z ę — w z a k re s p y ta ń p ań sk ich w chodzić nie p o w in n o , p a n ie d o k to rz e !

Dr. He r d a l. P n n k te m w y jścia b y ła d la m nie d o ­ m y śln o ść ż o n y p a ń sk ie j!

S o l n e s s . T ak. 0 ty le też (zniża głos) dom ysły A liny m ają pod pewnym w zględem sw oje u zasad n ie­ nia...

Dr. Ht r d a l. A! o tó ż w idzisz p a n .

SOLNESS (siad a). P anie dok torze, opow iem p anu ciekaw ą h isto ry ę. C hcesz j e j pan posłnchać?

Dr. He r d a l. C iekaw e h istorye, to m oja p a s j a .

i

(22)

SOLNESS. T e m le p ie j. P rz y p o m in a sz p a n so b ie, k ie d y p rz y ją łe m do sie b ie K n u ta B ro v ib a i je g o syna? B y ło to w ów czas, g d y s ta re m u c o ra z się go rzej w ieść zaczy n ało .,.

Dr. He r d aL. T a k , zn am tę s p ra w ę .

SOLNESS. W g ru n c ie rzeczy b o w ie m , tr z e b a p a n u w iedzieć, są to lu d z ie d z ie ln i— o b aj n ie bez zdolności, a k a żd y w sw oim ro d z a ju sa m o d z ie ln y . T y m czasem w p ad ło synow i n a m yśl z a rę c z e n ie się; p o czem o c z y w i­ ście z aczął m yśleć o o ż e n k u i p rz e d s ię b io rs tw a c h b u ­ d o w la n y c h n a w ła sn ą r ę k ę . Z w y k ła to p rzecież k o lej m y ślen ia w sz y stk ic h m ło d y ch lu d zi.

Dr. IlERDAL (ś m ie je się). T a k je s t; m a ją dziw ny zw yczaj d o b ie r a n ia się w zajem n eg o .

SOLNESS. A no d o b rz e . M nie je d n a k m yśl t a n ie u śm ie c h a ła się w cale. R a g n a r b y ł m i p o trz e b n y — k o n ie c z n ie — s ta r y ró w n ie ż . D o św ia d c z o n y i b ie g ły w o b lic z a n ia siły c ię ż a ró w , o b ję to śc i k u b iczn y c h i ty m p o d o b n y ch h e c — uw aża p a n ...

Dr. He r d a l R o z u m ie m : rz e c z n ieo d zo w n a. SoLNESS. O tóż w ła śn ie . R a g n a r je d n a k u p a r ł się p ra c o w a ć n a w ła sn ą r ę k ę i a n i ru s z — n ie sp o só b b y ­ ło w ybić m u to z głow y.

Dr. He r d a l. A je d n a k p o z o s ta ł a p a n a ,

So l n e s s. O tó ż w łaśn ie — n iech p a n p o słu c h a , eo się s ta ło . Je d n e g o d n ia p rz y s z ła do n ich z j a ­ kim ś in te re s e m K a ja F o s li, n ie b ę d ą c t a p rz e d te m je s z c z e a n i r a z u . G dy s p o s trz e g łe m ich w zajem n e s p o jr z e n ia , k tó r e n a sie b ie rz u c a li o b o je — p o w sta ła m i w g ło w ie n a ra z m y ś l : że je ś lib y m j ą m ó g ł d o sta ć

(23)

8 0 L N E 8 8 . 21

do sw eg o b iim ^ R agnar p o zo sta łb y zapew ne z nią razem .

Dr. He r d a l. M yśl is to tn ie tr a fn a .

So l n e s s. N ie w spom niałem o tem ani słow em . P atrząc tylko na nią — pow tarzałem sobie w d u ­ chu, ja k b y to dobrze b yło, gdyby się chciała zo sta ć u m nie. Potem rozm aw ialiśm y z sobą o różnych r z e ­ czach; — starałem się być przyjem nym i ujm ującym . N a tem sk oń czyła się pierw sza jej w izyta w biurze.

D r. He r d a l. I cóż p o tem ?

SuLNESS. N azajutrz o zm ierzchu, nad w ieczorem , k ied y stary B rovik z R agnarem już poszli do dom u, przyszła do m nie, udając, że się z nią um ów iłem po - przednio.

Dr. He r d a l. U m ów ił? o co?

So l n e s s. W ła ś n ie o co m i szło n a jb a r d z ie j ,o ezem je d n a k nie pow iedziałem b y ł a n i słow a.

Dr. He r d a l. To c iek a w e, d o p ra w d y .

So l n e s s. A widzisz pan, nie mówiłem? P rzy szła zaś d ow ied zieć się, ja k ie będą jej za jęcia , czy b ęd zie m ogła rozp ocząć je zaraz nazajutrz, i tak d alej.

Dr. He r d a l. N ie p rz y p u szczasz p an , że u c z y n iła to ty lk o r? ty m c e lu , a b y ciąg le m ódz być w b lisk o śc i n a rz e czo n eg o ?

So l n e s s. O w szem , p o m y ślałem i j a to so b ie z p o ­ c z ą tk u . A je d n a k rz e c z się m ia ła in a c z e j. N a nieg o — o d k ą d t.a p rz y s z ła — p r z e s ta ła się p a trz e ć zu p ełn ie.

Dr He r d a l. Zatem zw rńciła się do pana?

(24)

So l n e sS. T a k —-i to z u p e łn ie i z c a łe m o d d a n ie m się m em u w pływ ow i. W ie m , że sa m a o b ecn o ść m o ja i s p o jrz e n ie o d d z ia ły w a n a n ią w idocznie. Z a z b liż e ­ n iem się m o jem z a czy n a d rż e ć i d y g o ta ć . Cóż p a a n a to?

Dr. He r d a l, H m — d a ło b y się to w y tło m a e z y ć . SOLNESS. N o, a to . że są d z iła , iż u m ó w iłem się z n ią co do rz e c z y , o k tó r e j ty lk o m y ślałem , n ie w y ­ ja w ia ją c je j w cale, k tó r e j życzyłem sobie w d a c h u . Cóż p an n a to w łaśn ie? C zy m ożesz mi p an d ać j a ­ k ie ś w y ja śn ie n ie te g o fa k tu , d o k to rz e ?

Dr, He r d a l, N ie . Co do te g o rz e c z się n ie d a t a k ła tw o w y jaśn ić.

SoLNESS. P rz y p u s z c z a łe m te ż to sam i d la teg o w ła śn ie n ie w sp o m in ałem o te m p rz e d n ik im . ~ A le w k o ń c u , w idzi p a n , z a c z y n a mi to d y a b lo c ięż y ć. C hodzić ciąg le i u d a w a ć , j a k o b y m . . P rz e z to sam o p o p e łn ia m z b ro d n ię w ob ec n ie j, n ieszczęśliw ej. (G w a łto w n ie ) A je d n a k nie m ogę p o s tą p ić in a c z e j. B o je ś li o n a o d em n ie p ó jd z ie , to i B a g n a r m n ie p o ­ rz u c i.

Dr. HERDA i.. A żo n ie sw o jej nie o p o w ie d z ia łe ś p a n d o tą d c a łe j te j sp raw y ?

SOLNESS. N ie.

Dr. He r d a l. I czem u ż p a n te g o nie uczy nisz? SOl n ę s s ( p a tr z y n a ń p rz e z ch w ilę i m ów i s tłu m io ­ n y m g ło sem ). B o z d a je mi się że j e s t to ro d z a j p rzy­ je m n e g o sa m o u d rę c z e n ia : zn o sić n ie s łu sz n e o s k a r ż e n ia

A lin y .

Dr. He r d a l. N ie ro z u m ie m p a n a ( p o t r z ą s a g ło w ą ).

(25)

S O L N E S S . 23

SoLNEbS. Bo w idzisz p a n , o k u p u ję w te n sp o só b część o lb rz y m ie j w iny?

Dr. He r d a l. W zg lę d em żony?

SoLNEbS. T a k j e s t . S p ra w ia mi to p e w n ą u lg ę. C złow iek — u w aża p a n — p rz e z ch w ilę p rz y n a jm n ie j lżej ja k o ś o d d y c h a .

Dr, He r d a l. N ie, d a lib ó g , nie ro z u m ie m p a n a . SoLNESS (u ry w a i w s ta je ). M n ie jsz a o to , n ie m ów ­ m y lep iej o te m . (C hodzi po p o k o jn , w ra c a i z a tr z y ­ m u je się p rz e d sto łe m ).

SoLNESb (p a trz y z u śm iech em n a d o k to r a ). C h c ia ­ łe ś m nie p a n w y s tr y c h n ą ć n a d u d k a , d o k to rz e ?

Dr He r d a l (z n ie c ie rp liw io n y n ieco ). W y s try c h n ą ć n a d u d k a? A leż j a p a n a nie p o jm u je w cale, p a n ie S o ln e s s !

So l n e s s. O, p rz y z n a j się p an śm ia ło , bo tr z e b a p a n u w iedzieć, że j a z m ia rk o w a łe m to o d d a w n a .

Dr. Hi r d a ł. I cóż p a n m o g łeś z m ia rk o w a ć ? So l n e s s Że p a n n ib y niczem się t u n ie in te r e s u ­ ją c , n ie sp u szczałeś m n ie z o k a , śled ząc b ad aw czo k r o k k a ż d y .

Dr, Hę r d a l. Ja? A leż n a B o g a, ja k ie ż m iałb y m do te g o pow ody?

SOLNESS (s tłu m io n y m g ło sem , c ią g n ą c p o w o li k a ż d ą sy la b ę ). B o sąd zisz p a n , że j a . . . ( W y b u c h a ją c ) . B o, do d y a b ła — uw ażasz m n ie za ta k ie g o , j a k A lin a l

Dr. He r d a l. A za cóż o n a w łaściw ie u w aża p a n a ?

SoLNfiss (o p a n o w u ją c się p o n o w n ie ). O na zaczęła uw ażać m n ie za c h o re g o ...

(26)

Dr. He r d a ł. C horego! P a n a za ch o reg o ! o te m n ie w sp o m n ia ła m i a n i słow em . I cóż p an n m a b r a ­ k o w a ć , p ro s z ę j a p an a ?

So l n e s s (o p ie ra się o p o rę c z fo te la i szepcze). A lin a u p a tr u je we m nie — w a ry a ta ! T ak ?

Dr. HERDAŁ (w sta je ). A leż k o c h a n y p an ie Sol­ n e s s ! . . .

So l n e s s. P rzy sięg am p a n u n a zb aw ien ie m o jej d u szy , źe m ów ię p raw d ę! T a k je s t. I z tern zwie r z y ła się ta k ż e p rz e d p an em ! O, z a p ew n iam p a n a , że p o z n a ję to po p a n u , p o z n a ję d o k ła d n ie !... M nie — ch cie j p a n w ierzy ć — n ie ta k ła tw o o szu k ać!

Dr. He r d a l (p a trz y n a ń ze zd ziw ien iem ). N ig d y , nig d y m i n a w e t n a m yśl n ie p rz y s z ło 1

So l n e s s (z u śm iech em n ie d o w ie rz a n ia ) Is to tn ie ? C zyżby d o p ra w d y nigdy?

Dr. He r d a l. N igdy! ani m nie, a n i żonie p a ń ­ s k ie j. J e s te m o tem p rz e k o n a n y i m ogę p a n u p rz y - s ią d z n a tol

So l n e s s. N ie ż ą d a m , nie ż ąd am . Do pew nego b o w iem sto p n ia , m ia łb y ś p a n z re s z tą i pow ód do t a ­ k ie g o s ą d u ...

Dr. I Ie r d a l. A leż z a rę c z a m p a n u ...

SOLNESS ( p r z e ry w a ją c m u, m ach a r ę k ą ) . D ajm y te m u p o k ó j, d o k to rz e ! N ie ro z tr z ą s a jm y te j sp ra w y . N ie c h a j so b ie k a ż d y sąd zi, j a k m u się ż y w n ie p o d o b a . (R o z w e se la ją c się). A le — p a n ie d o k to rz e ?

Dr He r d a l. Co?

SOLNESS. Skoro m nie pan u ie uw ażasz za chorego za w aryata, szaleń ca, lub coś p o d o b n e g o ...

(27)

S O L N E S S . 25

D r . H e r d a l . T o c o?

SOLNESS. To m usisz pan sob ie w duchu w y o b ra ­ żać m nie, ja k o człow iek a szczęśliw ego nad wyraz?

Dr. He r d a l, M iałźebyra się m ylić?

SOLNESS (śm iejąc się). N ie, n ie l— oczyw iście, że nim je s te m . P om yśl pan tylko — być budow niczym S oln essem ! N azyw ać się H alvard S olnessl P roszę siadać!...

Dr. HERDAL. I s to tn ie , p rz y z n a m się p a n u , że u w a­ żam go za c z ło w ie k a , k tó r y m u s ia ł z a k o sz to w a ć w iele szczęścia i użyć życia!

SOLNESS (u k ry w a ją c uśm iech ża ło sn y ). Natui*al- nie że użyłem . N ie m ogę się usk arżać...

Dr. HERDAL» N a p rz ó d sp a lił s ię p a n u s ta r y , sz p e ­ tn y g m a c h — is tn y zam e k z b ó je c k i. B yło to p rz e c ie ż p ra w d z iw e szczęście.

So l n e sS (p ow ażn ie). N ie zapom nij pan, że b yłto dom rodzinny A liny.

Dr. He r d a l. T a k , d la n ie j b y ła to zap ew n e rz e c z p rz y k r a .

SOLNESS. D o dziś dnia nie m ogła jej przeb oleć. D w a n a śc ie — trzyn aście lat nie zd ołało u k oić żalu.

D r , H e r d a l . T o , co n astąp iło, m usiało być d la

niej n ajstraszn iejszym ciosem . So l n e sS. J e d n o i d ru g ie .

Dr He r d a l. A le p a n —-pan sam — w ybiłeś się na w ierzch. Z acząłeś pan, ja k o biedny chłopak ze w si— a obecnie je s te ś pan pierw szym w sw oim zaw odzie. O tak , panie Solness, pan zazn ałeś uśm iechów szczęścia , pan b y łeś szczęśliw ym .

2*

http://dlibra.ujk.edu.pl

(28)

26 M I S T R Z

SoLNESS (p a trz ą c n a ń z o b a w ą ). T o w ła śn ie n a j­ w ięk szą p rz e jm u je m nie trw o g ą ; to m n ie p rz e s tra s z a . Dr. He r d a l. P r z e s tr a s z a p an a? F a k t, żeś p a n z a z n a ł szczęścia?

SoLNESS. D ręczącej trw ogi pozbyć się nie m ogę. L ękam się zm iany losu , k tóra p rzecież nastąp ić m usi, drżę przed przew rotem .

Dr. He r d a l. A t, b re d n ie ! J a k i p rz e w r ó t i sk ą d on w y n ik n ą ć może?

SOLNESS (z s iłą i p rz e k o n a n ie m ). Od m łodzieży w yjdzie!

Dr. He r d a l. Ba! M łodzież! P rzecież pan jeszcze n ie abdykow ałeś! Spodziew am się! N ie! zapew niam pana, że stoisz ob ecnie na podstaw ach ta k silnych, jak m oże nigdy jeszcze dotąd!

SOLNESS. A jed n ak przew rót się zbliża, przeczu­ w am zw rot now y; czu ję jeg o zbliżanie się. Ten i ów pcha się naprzód i ustęp u je przedem ną! A za nim prze się fala innych, tłum g ęsty , w ołający i grożący: Miej sca l— P recz z d rogi— precz z drogil T ak, tak, doktorze! Z obaczysz pan; pew nego poranku m łodzież p rzyjdzie i zapuka do m oich d rzw i...

Dr. He r d a l (ś m ie ją c się ). I cóż z teg o , n a B oga? SOLNEss. Co z teg o ? W ó w c z a s m istrz S o ln ess zn i­ k n ie z w id o w n i.

(S łych ać pukanie we drzw i po le w e j). SOLNESS (w zdryga się). Co to? S łyszałeś pan? Dr, He r d a l. K to ś p u k a .

So l n e s s (g ło śn o ). P ro s z ę !

(29)

S O L N E S S. 2 7

(Z przedpokoju w chodzi H ild a W an gel. W zrost śre­ dni, k ibić sm ukła, lin ie ciała d elik atn e. Cera śniada- wa, nieco spalona od słoń ca. K ostium tu ry stk i, lek k o p od gięta suknia z m arynarskim k o łn ierzem . N a g ł o ­ wie m ały k apelusz żeglarsk i. N a plecach zw ieszona toreb k a podróżna, pled w rzem ykach, w ręku kij

alpejski).

Hi l d a Wa n g e l (p r z y s tę p u je z ra d o ś n ie b ły s z c z ą - cem i o czym a do S o ln essa). D o b ry w ie c z ó r p anu!

So l n e s s (p a trz y n a n ią n ie p e w n y ). D o b ry w ie c z ó r. Hil d a (śm iejąc się). N ie p oznajesz m nie pan — ja k widzę!

So l n e s s. N ie ,— isto tn ie — w yznać m uszę— w tej chw ili.

Dr. He r d a l (zbliżając się ). A le ja panią p o z n a ­ ję , panno...

H i l d a (z zadow oleniem ). A eh, to pan!

D r . HERDAL. T ak, pani. (D o Solnessa). P ozn a­ liśm y się tego la ta na w y cieczce w górach. (D o H il­ dy). G dzież pod ziały się tam te panie?

Hi l d a. O ne p o sz ły d a le j n a zach ó d .

Dr. He r d a l. N iezaw o d n ie g n iew ały j e n a sz e w ie­ c z o rn e g o n itw y i z a b a w y .

HILDA. W c a le nie.

Dr. He r d a l (g ro ż ą c p alce m ). A p rz y z n a ć b ą d ź co b ą d ź n a le ż y , że p a n i n a s k o k ie to w a ła ś nieco!

HlLDA. P rzecież to chyba p rzyjem n iejsza rzecz, aniżeli ślęczen ie nad p ończochą, w tow arzystw ie s ta ­ rych bab?...

Dr. He r d a l (śm iejąc się). N ie przeczę.

(30)

2 8 M I S T R Z

So l n e s s. Czy pani dziś w ieczorem przybyła do m iasta?

Hi l d a. W ła ś n ie co d o p ie ro p rz y s z ła m . Dr. Hę r d a l. P ani jed n a, panno W angel? Hi l d a. N a tu r a ln ie .

So l n e s s. W angel? Pani nazyw asz się W angel? Hil d a (p a trz y n a ń z k o m iczn em z d z iw ie n ie m ). A ja k ż e b y in a c z e j?

So l n e s s. W ięc pani m oże je s te ś córk ą lekarza w Lysanger?

Hil d a (ja k w y żej). C zy jążb y , je ś li n ie jeg o ? So l n e s s. S p o tk a liś m y się ta m p o d ó w czas, k ie d y s ta w ia łe m w ieżę d la s ta re g o k o ś c io ła . W lesie, czy ta k ?

Hi l d a (p o w a ż n ie j). T a k je s t , So l n e s s. To duży p rz e c ią g czasu.

Hi l d a (p a tr z ą c n a ń ). O k rą g łe d ziesięć la t. So l n e s s. B y ła ś pani w ów czas— je ś li się nie m y­ l ę — jesz c z e m ałem dzieckiem .

Hi l d a (lek k o). M iałam w tedy d ziesięć czy d w a ­ n a ście lat. Dr. He r d a l. Czy p a n i p ie rw s z y r a z w naszem m ie śc ie , p a n n o W a n g e l? Hi l d a. T a k j e s t . > So l n e s s. I n ie zn asz p a n i tu ta j nikogo? Hi l d a. N ik o g o , oprócz pana. A ch, ta k — i p a ń ­ skiej żony. So l n e s s. T ak ? Z n a sz j ą p an i?

Hi l d a, B a rd z o m a ło . B y ły śm y p rz e z p a rę dni ra z e m w le c z n ic y .

(31)

S 0 L N E S S. 2 9

So l n e s s. A h a, w g ó ra c h .

Hi l d a. P r o s iła , ażeb y ją, od w ied zić, gdy b ę d ę w m ieście (z u śm iech em ). B y ła b y m to u c zy n iła i bez te g o .

SOLNESS. Że też nie w sp om n iała mi nic o tern... (H ilda opiera kij o piec i składa w alizkę i pled na k a ­ napę. D r. H erdal stara się b yć jej pom ocnym . S o l­

ness przygląda się je j, sto ją c).

Hi l d a (d o ch o d zi do n ieg o ). P ozw olisz m i p a n p rz e n o c o w a ć w sw ym dom u?

So l n e s s. Z c a łą p rz y je m n o śc ią .

Hi l d a. N ie zabrałam innych sukien, prócz tych k tóre mam na sob ie i trocb ę b ielizn y w w alizce, ale ta brudna; trzebaby ją w yprać.

So l n e sS. Znajdzie się i na to rada. Oznajm ię ty lk o żo n ie...

Dr. He r d a l. Ja tym czasem odw iedzę m oich p a­ c y en té w.

SoLNEbS. T ak, to dobrze. A wracaj pan potem do nas.

Dr. He r d a l (w esoło, s p o g lą d a ją c n a H ild ę). O, m o ­ żesz p a n b y ć sp o k o jn y m ; sta w ię się n ieza w o d n ie (śm ie­ j ą c się). P rz e p o w ie d n ia p a ń s k a s p e ł n ił a się co do jo ty , p a n ie S olness!

So l n e s s. J a k to ?

Dr. He r d a l. M ło d zież z a p u k a ła rz e c z y w iśc ie do d rz w i p a ń s k ic h ...

SoLNESb (p o d n ie c o n y ). A leż to co innego!

(32)

30 M I S T R Z

Dr. Hę r d a l. Z apew ne, bardziej uchw ytne! (od­ chodzi do przedpokoju. S olness otw iera drzwi na pra­ wo i m ówi. zw rócony w stron ę przyległego pokoju).

So l n e s s. A linko! B ądź ła sk a w ą w ejść do nas. J est tu tw oja znajom a, panna W angel!

Pa n i So l n e s s (ukazując się we drzw iach). K to taki? (sp ostrzegłszy H ildę). A ch, to pani? (dochodzi do niej i podaje jej ręk ę). N areszcie w ybrałaś się pa­ ni do m iasta.

So l n e s s. P a n n a W a n g e l d o p ie ro co p rz y b y ła i p ra g n ie p rz e n o c o w a ć u n a s.

Pa n i So l n e s s. U nas? O, z całą p rzyjem n ością... So l n e s s. A żeby n ie c o u p o rz ą d k o w a ć sw o je rz e c z y . Pa n i So l n e s s. C hętnie pani pom ogę. Spełniam tem tylko pow inność m oją. P akunki pani zapew ne na­ dejdą niebawem?

Hi l d a. N iem am żadnych p a k u n k ó w .

Pa n i So l n e s s. Jakoś się to zrobi... Tym czasem zostaw iam panią z m ężem — sam a pójdę przygotow ać dla pani p okój.

So l n e s s. M o żn ab y je d e n z p o k o jó w d z ie c in n y c h ... Tam ju ż w sz y stk o g o to w e.

Pa n i So l n e s s. Tak, isto tn ie. M iejsca zresztą aż nad to. (D o H ild y). P ro szę, siądź pani, w ypocznij tym ­ czasem — za chw ilę będę z pow rotem .

(odchodzi na praw o).

(H ilda przechadza się z załoźonem i w ty le rękom a po p ok oju , oglą d a ją c m eble. Soln ess, sto ją c przy s t o ­ le, rów nież z załoźonem i w ty ł rękom a, śledzi ją bez

przerw y).

(33)

S O L N E S S . 31

Hi l d a (z a trz y m u ją c się, m ierzy go w zro k iem ). Czy p a ń stw o p o sia d a c ie k ilk a p o k o i dziecinnych?

So l n e s s. W ty m d o m u j e s t ich tr z y .

Hi l d a. Aż ty le . M usicie państw o zapew ne p o ­ siadać sporą grom adkę dzieciaków?

SOLNESS. P rzeciw n ie. N ie m am y d zieci w cale. N a razie m ożesz pani zastąp ić tu dziecko.

Hi l d a. Przez jed n ą n o c — i ow szem . K rzyków w ypraw iać nie będę. Postaram się s p a ć , ja k kam ień.

SOLNESS. M usisz p a n i b y ć p o tę ż n ie zm ęczoną. Hi l d a. W cale n ie. A le pom inąw szy to — o g ro ­ mnie lubię leżeć i śnić.

So l n e s s. Czy często pani m iew asz sny w nocy? Hil d a. O, t a k — p ra w ie k a ż d e j nocy.

So l n e s s. I cóż się pani śni najczęściej?

Hi l d a. T ego dzisiaj n ie p ow iem ... M oże innym razem . (P rzechadza się po pokoju, zatrzym uje się przed pulpitem i przerzuca znajdujące się na nim k sięg i i papiery).

So l n e s s. Czy pani czego szuka? (zbliża się do n ie j).

Hi l d a. N ie , tak sob ie ty lk o przeglądam ... (odw ra­ ca się). A m oże n ie wolno?

So l n e s s. A leż ow szem .

Hi l d a. Czy to p a n z a p is u je te a rk u s z e ? So l n e s s. N ie, tem się zajm uje bucbalterka. Hi l d a. Jakto, kobieta?

So l n e s s (z u śm iechem ). A jak że.

Hi l d a. K o b ie ta , k tó r ą p a n trz y m a s z u siebie? So l n e s s. T ak.

(34)

32 M I S T R Z Hi l d a. M ężatka? So l n e s s. N ie , p a n n a . Hi l d a. A ch, ta k . So l n e s s. W k r ó tc e m a w y jść za m ąż. HiLDA. T em le p ie j d la n ie j. So l n e s s. A le n ie d la m n ie. P o z o s ta n ę bez p o ­ m o c n ic y .

Hi l d a. N ie m o żesz to pan zn ale źć sobie in n ej ró w n ie d o b re j?

So l n e s s. M ożebyś p a n i c h c ia ła z o sta ć n a je j m ie js c u — i p ro w a d z ić księgi?

Hi l d a (m ierząc go w zrokiem ). A gdyby! A le .nie, dzięk u ję, nie ma co m ów ić o te m ... (Przechadza się dalej po pokoju, w reszcie siada na k rześle. Solness zbliża się rów n ież do stołu ).

Hil d a (c iąg n ąc p rz e rw a n e sło w a) ...w o b ec teg o , źe są z a ję c ia p o n ę tn ie js z e i lep sze. (P a tr z ą c n ań z u śm ie c h e m ). Czy n ie ta k ?

So l n e s s. R ozum ie się. P rzed ew szystk iem zw ie­ dzisz pani sklepy i m agazyny i w ystroisz się, ja k należy.

Hi l d a (w eso ło ). E j, co to , to c h y b a nie! So l n e s s. D o p ra w d y ?

Hi l d a. Bo tr z e b a p a n u w ied zie ć, że nie m am ani g ro sz a .

SOLNESS (śm iejąc się). W ięc pani ogołocon a z pa­ kunków i z pieniędzy?

HILDA. N ie in a c z e j. A le co m i tam ! Ś m ieję się z te g o .

So l n e s s. P odobasz mi się p a n i— dlatego.

(35)

S O L N E S S. 33

Hi l d a. T y lk o d la te g o .

So l n e s s. I d la czego in n e g o ta k ż e (s ia d a n a fo telu ). Czy o jc ie c p a n i żyje jeszcze?

Hi l d a. T a k je s t, ży je.

So l n e s s. P a n i zap ew n e z a m ie rz a tu po św ięcić się stu u y o m .

Hil d a. N ie — a n i m yślę.

SOLNESS. A le zab aw i tu p an i n ieco d łu żej ? Hi l d a. To zależy. ( P r z e z chw ilę sie d z i, b u ja j ą c się w k rz e ś le i p a tr z ą c n a ń z m in ą n a w pół p o w ażn ą a n a w pół u śm ie c h n ię tą . P o te m k ła d z ie p rz e d so b ą n a sto le k a p e lu s z ).

Hi l d a. P a n ie bu d o w n iczy ! So l n e s s. Co?

Hi l d a. Czy p a n m asz d o b rą p a m ię ć ? So l n e s s. Z d a je m i się, że ta k .

H i d a. A w ięc czy p a n p o sta n o w iłe ś so b ie n ic n ie m ów ić ze m n ą o te m , co b yło ta m —-w g ó ra c h ?

So l n e s s (zdziw iony). T a m w L y s a n g rz e ? ( o b o j ę ­ tn ie ). N ic z a jm u ją c e g o , czem u b y uw agę p o św ięcić w a rto .

Hi l d a (z w y rz u te m ). J a k p an m ożesz to m ó w ić ! So l n e s s. W ta k im ra z ie o p o w ied z p a n i coś o te m . Hi l d a. Po w y staw ien iu w ieży — u rz ą d z o n o w m ie­ ście zab aw ę.

So l n e s s. T a k , p a m ię tn y to d la m nie dzień. Hi l d a. N a c m e n ta rz u g r a ła m u z y k a . T łu m y z ale g ały m ie js c a w szy stk ie — p o ś r o d k u m y d z ie ­ w c z ę ta szk o ln e, w sz y stk ie w b ieli z c h o rą g w ia m i.

S0LNES8. T a k , p rz y p o m in a m so b ie te ch o rą g w ie .

D o d atek do „ P reeg l.T y g .* — Ibsen. M istrz Solness. 8

http://dlibra.ujk.edu.pl

(36)

34 M I S T R Z

Hi l d a. W te d y w stą p iłe ś pan n a ru s z to w a n ie . P e w n y m k ro k ie m d o sz e d łe ś do sz c z y tu , n io s ą c w r ę ­ k u w ien iec, k tó r y zaw ie siłe ś p o te m n a k ó łk u w ieżycy. So l n e s s (k r ó tk o ) R o b iłem to w ów czas gw oli s t a ­ re m u zw y czajo w i.

Hi l d a. D ziw n eg o u c z u c ia d o z n a w a ło się w ów czas p a tr z ą c n a p a n a z d o łu . G d yby ta k s p a d ł w te j chw ili z w y so k o ści ow ej sam b u d o w n ic z y !

SOLNESS ( s ta r a j ą c się n a d a ć te m u to n in n y ). T a k , t a k — rz e c z to b y ła m ożliw a; z w łaszcza gdy je d n o z ty c h d zie w c z ą t n a c a ły g ło s w o łać do m nie zaczęło .

Hil d a (p ro m ie n ie ją c ra d o ś c ią ) „N iech ż y je , m istrz S o ln e s s !“ ta k !

SOLNESS — i k ła n ia ć się i w y w ija ć c h o rą g w ią , aż * m i w o czach ćm ić się z aczęło i o m a ło n ie d o sta łe m z a w ro tu .

Hi l d a (ciszej, p o w a ż n ie ) T em d ziew częciem — j a b y ła m .

SoLNEss (w le p ia ją c w n ią oczy). T a k — te ra z p o z n a ję , n ik t in n y , ty lk o p a n i.

Hi l d a (o ż y w ia ją c się p o n o w n ie). B o te ż to b y ło d ziw n ie p ię k n e i w z ru sz a ją c e . Z d a w a ło m i się, że n a św iecie całym n ie z n a jd z ie budow m iczego, k tó r y b y t a k w ysoką m ó g ł z b u d o w ać w ieżę. A g dyś p a n w y szed ł n a sam je j sz c z y t! S am — we w ła sn e j o sobie, bez trw o g i, nie c z u ją c n a jm n ie js z e j obaw y z a w ro tu — to w łaśn ie p rz y p r a w ia ło in n y c h o z a w ró t głow y.

(37)

S O L N E S S . 35

SOLNESS. A z k ą d ż e m ia ła ś p a n i tę p ew n o ść, że j a go n ie u czu w am ...?

Hil d a (z a p rz e c z a ją c ). O n ie ! n ie ! c z u ła m to ■w g łęb i du szy ... A z re s z tą , g d y b y t a k b y ło , n ie m ó g ł- byś p a n n a szczycie w ów czas ś p ie w a ć ...

So ł n eSS ( p a trz ą c n a n ią ze z d ziw ie n iem ). Ś p ie ­ w a ć ? Czyż j a śp ie w a łe m ?

Hi l d a. T a k , śp ie w a łe ś p a n — z p ew n o ścią. SOLNESS (p o tr z ą s a ją c g ło w ą ). J a k ż y ję — to n u n ie d o b y łe m z sie b ie .

Hi l d a. A je d n a k w ów czas śp iew ałeś p a n n a w ie­ ży. B rz m ia ł ta m głos p a ń s k i, ja k b y d źw ięk a rfy .

So l n e sS (z a d u m a n y ). T o d ziw ne.

Hi l d a (m ilczy p rz e z chw ilę, sp o g lą d a ją c n a ń , p o ­ te m m ów i p rz y tłu m io n y m g ło sem ). P o te m d o p ie ro p o te m — s ta ło się — to .

So l n eSS. Co ta k ie g o ?

Hi l d a (b ły sz c z ą c o czym a). T eg o ch y b a p r z y p o ­ m in a ć p a n u n ie tr z e b a ?

SOLNESS. O w szem , p ro s z ę , m ów p a n i.

Hil d a P rz y p o m in a sz p a n sobie u c z tę , d a n ą n a cześć p a ń s k ą w k lu b ie ?

So l n e s s. T ak, przypom inam sobie. B y ło to te g o sam ego dnia popołudniu. N azajutrz bow iem z rana w yjechałem z L ysanger.

Hi l d a. Z ta m tą d b y łeś p a n p ro s z o n y m do n a s n a k o lacy ę .

SOLNESS. T ak je s t, is to tn ie . Jak d ok ład n ie pani zapam iętałaś sobie te drobne szczeg ó ły , panno W angel?

(38)

36 M I S T E Z

Hi l d a. D robne szczeg ó ły ? D ob ryś pan so b ie! Czy i to było drobnostką, że pan przyszedłszy do nas, mnie jed n ą sam iuteńką z a s ta łe ś w p o k o ju ?

SOLNESS. W ię c byłaś tam p a n i is to tn ie ?

HlLDA. W ó w czas n ie n a z w a łe ś m n ie p an d zie- w c z ą tk ie m .

So l n eSS. R zeczy w iście...

Hi l d a. P ow ied ziałeś m i p a n , źe w b ia łe j su k n i w yglądam p ięk n ie, ja k m a ła k siężn iczk a.

So l n e s s. R zeczy w iście ta k w yglądałaś pani w ów ­ czas, p a n n o W an gel. Ja sam czułem się dnia ow ego dziw nie lekkim i sw o b o d n y m .

HlLDA. P o w ie d z ia łe ś m i p a n te ż w ów czas, że j a k d o ro s n ę , b ę d ę p a ń s k ą k się ż n ic z k ą .

S o l n e s s (z u śm iech em ). N ie m oże b y ć ? — i to p o w ie d z ia łe m p a n i ?

Hi l d a, T a k , d o sło w n ie. A k ie d y się s p y ta ła m p a n a , j a k d łu g o mi c zek ać w y p a d n ie , o d rz e k łe ś, że za l a t d ziesięć p o w ró cisz — j a k k ró le w ic z z b a jk i — i z a b ie rz e sz m n ie z so b ą — do H isz p a n ii czy gdzieś p o d o b n ie , gdzie m i p r z y r z e k a łe ś z a k u p ić k ró le stw o .

So l n e s s ( ja k w yżej). P o dobrym ob ied zie c złe k nie rachuje się z groszem . A le czy isto tn ie p o w ie d z ia ­ łe m to pani?

IIlLDA (z tłum ionym śm iechem ). Tak; pow iedzia ­ ł e ś m i pan naw et nazw ę ow ego k rólestw a.

So l n e s s. N o, ja k że?

Hi l d a. M iałeś je p a n nazw ać B rz o sk w in ią , So l n ę s s. B ądź co b ąd ź n a z w a w cale sm a c z n a .

(39)

S G L N E S S. 37

Hi l d a. M nie je d n a k n ie p o d o b a ła się 'wcale. W y ­ g lą d a ło to p o tro s z e n a — k p in y .

SOLNES. N ie b y ło to m oim z a m ia re m .

Hi l d a. N ie p rz y p u s z c z a ła m i j a te g o . P o te m , coś p a n w ted y u czy n ił.,.

Só l n e s. N a B o g a, cóż u czy n iłem w te d y ?

Hil d a. T eg o n a w e t p a n n ie z a p a m ię ta łe ś? P r z e ­ cież coś p o d o b n eg o , sąd zę, m usi ra z n a zaw sze u tk w ić w p am ięci!

So l n e s s, T a k oczyw iście — zech ciej p a n i ty lk o d o p o m ó d z p a m ię c i. — I cóż ?

Hil d a (p a trz ą c m u w oczy). P o c a ło w a łe ś m nie p a n w ted y , p a n ie b u d o w n ic z y S o ln e ss!

So l n e s s ( o tw ie ra ją c u s ta i w s ta ją c z s ie d z e ­ n ia ) . J a ?

Hi l d a. T a k , p a n . U ją łe ś m nie p an o b a rę k o m a i p ochyliw szy s ię n a d e m n ą , p o c a ło w a łe ś m n ie k ilk a ra z y .

So l n e s s. A leż d ro g a p a n i; ależ p a n n o W a n g e l! HILDA ( w s ta je ) . N ie z a p rzeczy sz p a n c h y b a ? Sg lNę s s. P rz e c iw n ie , z a p rz e c z a m sta n o w c z o . HILDA (z s z y d e rc z e m s p o jrz e n ie m ). A w ię c — to ta k ? (O d w ra c a się, id ą c pow oli z rę k o m a zało ż o n em i w ty le i z a tr z y m u je się p rz y p iecu , z o d w ró c o n e m i o d e ń o czy m a. C hw ila ciszy ).

SOLNESS (p rz y s tę p u je do n iej o s tro ż n ie ) . P a n n o W a n g e l...?

Hi l d a (m ilczy, n ie z m ie n ia ją c p o sta w y ).

SOLNESS. N ie s tó jż e p a n i tu , ja k p o sąg bez r u ­ ch u . T o co p a n i o p o w ied zia łaś, p rz y ś n ić ci się m u ­

(40)

3 8 M I S T R Z

sia ło , (K ła d ą c r ę k ę n a je j ram ieniu)* P o słu c h a j m n ie p a u i ty lk o .

Hil d a (p o ru sz a n ie c ie rp liw ie ra m ie n ie m ).

So l n e s s (jak gdyby pod w pływ em nowej m yśli). A lb o! — N ie ! Czekaj pani! — P o za te m kryje się coś g łę b s z e g o ! Z araz się przekonam y !

Hi l d a ( s to i n ie p o ru sz o n a ).

So l n ęSS. (głosem stłum ionym i jed n ostajn ym ) M usiałem o tem w szystk iem m yśleć; m usiałem ch cieć te g o , pragnąć, cieszyć się tą myślą; i w te n s p o s ó b ... Czy nie tak ?

Hi l d a (m ilczy).

So l n e s s (z n ie c ie rp liw io n y ). A w k o ń c u , p a l d y a - b li... m oże i z ro b iłe m to .

Hi l d a (o d w ra c a n ieco głow ę k u n ie m u , n ie p o d ­ n o sz ą c a to li o czu). P rz y z n a je s z p a n ted y ?

SoLNESS. P rzyzn aję, co pani tylko zech cesz. Hi l d a. Ż eś p a n m n ie u ją ł w ra m io n a ? SoLNESS. T a k j e s t !

Hil d a. Ż eś p rz e g ią ł m i w t y ł g ło w ę? So l n e s s. N aw et m ocno.

Hi l d a. I żeś m n ie p o c a ło w a ł. SoLNESt». T a k , przyznaję. Hi l d a. K ilk a ra z y .

SOLNESS. Ile ra z y sa m a p a n i zech cesz.

Hil d a (o d w ra c a się sz y b k o , z tw a r z ą ja ś n ie ją c ą ra d o ś c ią ). W id zisz p a n , że p rz e c ie ż w y d o b y łam to z ciebie.

So l n eSS (z le k k im u śm ie c h e m ). S ądzisz p a n i, że ta k ie rz e c z y z a p o m in a się ta k p r ę d k o ?

(41)

s O L N E s S. S9

HlLDA (z lek k im grym asem , oddalając się od n ie ­ go). P a n , który ty le już k ob iet całow ałeś w ż y c iu , w yobrażam so b ie...

SoŁNESS. N ie, to w yobrażasz sobie m ylnie. (H ild a siad a na fotela; S o ln ess opiera się na k rześle z b ie ­

gunam i).

SOLNESS (z badaw czem spojrzeniem ). Panno

W an gel? Hil d a . Co ?

So l n e s s. W ię c ja k że to b y ło ? Cóż si§ sta ło potem ? Czy zaszło co jeszcze m iędzy nam i?

HlLDA. Cóżby zajść miało? N ic. W szak o tem pan w iesz doskonale. G oście zaczęli się sch o d zić i ty le .

So l n e s s. A ch , p r a w d a . Z a p o m n ia łe m n a w e t o g o ­ ściach .

Hi l d a. E j, zdaje m i się, źe pan nie zap om n ia­ łe ś o niczem , ty lk o że ci w styd było się przyzn ać. O podobnych rzeczach n ie zapom ina się tak ła tw o .

So l n e s s. R zeczy w iście to p ra w d a .

Hil d a (o ży w io n a p a tr z ą c n a n ieg o ). A m oże p a n z a p o m n ia łe ś i o te m , k ie d y , w k tó r y m to się d n ia s ta ło ?

So l n e s s. W którym dniu ?

HILDA. T a k ! K tóregoź to dnia zaw iesiłeś pan w ien iec na w ieży k ościeln ej ? N o, mów p a n !

So l n e s s. H m , — dalibóg zapom niałem . W iem ty lk o , że b ędzie tem u la t d ziesięć. B yło to ju ż pod ja sień .

Cytaty

Outline

Powiązane dokumenty

W roku 2009 papież Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót Jana Pawła II, który był równoznaczny z zamknięciem zasadniczej części jego procesu

zależnie od tego, czy wojna będzie trwała nadal, czy zakończy ją pokój, Polska, jego zdaniem musi się liczyć z wrogimi działaniami Rosji wobec siebie..

b Karta pocztowa. Adres pisany atramentem ręką autora kartki: „Ilojibiiia, Miasto Radom, Plac Jagielloński 7, Dr Jerzy Borysowicz”. W prawym górnym rogu znaczek za 20

Zygmunt II August (1548 – 1572), syn Zygmunta I Starego i Bony Sforzy, wielki książę litewski od 1529 r., ostatni król na tronie polskim z dynastii Jagiellonów;

Maryna*. Świder: {Przerywa jej) Mówię ci, milcz, bo będzie nieszczęście. Trzeba będzie udać się do biskupa i prosić o zmianę parafii. Dłużej tu nie wytrzymam. To

| ienia, nasłuchiwania, potem zbiegają się wszyscy, skupiają. W ystępuje naprzód chłopak energiczny, smagły, zawzięty, śmie­.. jąc się urągliwie, z tryum

Kiedy wszystkiego się nauczyłem i swobodnie posługiwałem się czarami, to czarnoksiężnik znów zamienił mnie w człowieka... 1 Motywacje i przykłady dyskretnych układów dynamicz-

Starsi panowie narażali się na śmiech, żonaci szli do rozwodu — kobiety wyjeżdżały, gdy w tem — stało się